Myśl dnia
Baltasar Gracián y Morales
ŚRODA XXII TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK II
PIERWSZE CZYTANIE (1 Kor 3,1-9)
Apostołowie są pomocnikami Boga
Czytanie z Pierwszego listu świętego Pawła Apostoła do Koryntian.
Nie mogłem, bracia, przemawiać do was jako do ludzi duchowych, lecz jako do cielesnych, jak do niemowląt w Chrystusie.
Mleko wam dawałem, a nie pokarm stały, boście byli nie-mocni; zresztą i nadal nie jesteście mocni. Ciągle przecież jeszcze jesteście cieleśni. Jeżeli bowiem jest między wami zawiść i niezgoda, to czyż nie jesteście cieleśni i nie postępujecie tylko po ludzku?
Skoro jeden mówi: „Ja jestem Pawła”, a drugi: „Ja jestem Apollona”, to czyż nie postępujecie tylko po ludzku? Kimże jest Apollos? Albo kim jest Paweł? Sługami, przez których uwierzyliście według tego, co każdemu dał Pan. Ja siałem, Apollos podlewał, lecz Bóg dał wzrost. Otóż nic nie znaczy ten, który sieje, ani ten, który podlewa, tylko Ten, który daje wzrost – Bóg.
Ten, który sieje, i ten, który podlewa, stanowią jedno; każdy według własnego trudu otrzyma należną mu zapłatę. My bowiem jesteśmy pomocnikami Boga, wy zaś jesteście uprawną rolą Bożą i Bożą budowlą.
Oto słowo Boże.
PSALM RESPONSORYJNY (Ps 33,12-13.14-15.20-21)
Refren: Szczęśliwy naród wybrany przez Pana.
Błogosławiony lud, którego Pan jest Bogiem, *
naród, który On wybrał na dziedzictwo dla siebie.
Pan spogląda z nieba, *
widzi wszystkich ludzi.
Patrzy z miejsca, gdzie przebywa, *
na wszystkich mieszkańców ziemi.
On, który serca wszystkich ukształtował, *
który zważa na wszystkie ich czyny.
Dusza nasza oczekuje Pana, *
On jest naszą pomocą i tarczą.
Raduje się w Nim nasze serce, *
ufamy Jego świętemu imieniu.
ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (Łk 4,18)
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
Pan posłał Mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę,
więźniom głosił wolność.
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
EWANGELIA (Łk 4,38-44)
Liczne uzdrowienia
Słowa Ewangelii według świętego Łukasza.
Po opuszczeniu synagogi w Kafarnaum Jezus przyszedł do domu Szymona. A wysoka gorączka trawiła teściową Szymona. I prosił Go za nią.
On, stanąwszy nad nią, rozkazał gorączce, i opuściła ją. Zaraz też wstała i usługiwała im.
O zachodzie słońca wszyscy, którzy mieli cierpiących na rozmaite choroby, przynosili ich do Niego. On zaś na każdego z nich kładł ręce i uzdrawiał ich.
Także złe duchy wychodziły z wielu, wołając: „Ty jesteś Syn Boży”. Lecz On je gromił i nie pozwalał im mówić, ponieważ wiedziały, że On jest Mesjaszem.
Z nastaniem dnia wyszedł i udał się na miejsce pustynne. A tłumy szukały Go i przyszły aż do Niego; chciały Go zatrzymać, żeby nie odchodził od nich.
Lecz On rzekł do nich: „Także innym miastom muszę głosić Dobrą Nowinę o królestwie Bożym, bo na to zostałem posłany”.
I głosił słowo w synagogach Judei.
Oto słowo Pańskie.
**********************************************************************************
KOMENTARZ
Najlepsze rozwiązanie
W Chrystusie Ojciec z czułością i troską pochyla się nad naszym ludzkim cierpieniem! Jezus wszedł do domu Piotra, a on powiedział od razu o chorej teściowej. Jezus nie tylko uleczył jej dolegliwości fizyczne, uzdrowił także jej duszę. Uczynił ją podobną do siebie poprzez służbę! Wieść o cudzie w domu Piotra musiała rozejść się lotem błyskawicy, bo wielu potrzebujących przyszło do jego domu, aby prosić Jezusa o pomoc i zostali wysłuchani. Aby doświadczyć pochylenia Boga nad sobą, nie wystarczy wiedzieć, kim jest Jezus. Złe duchy też to wiedziały. Potrzeba wierzyć Jezusowi, wierzyć w Jego miłość i ufać, że to, co czyni dla nas, jest najlepszym z możliwych rozwiązań.
Jezu, dziś pragnę mówić Ci o osobach mi bliskich, o ich zmartwieniach, cierpieniach, troskach. Wierzę, że Ty możesz temu wszystkiemu zaradzić.
Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2014”
s. Anna Maria Pudełko AP
Edycja Świętego Pawła
http://www.paulus.org.pl/czytania.html
Łaska Jezusa sprawia, że od koncentracji na sobie i dążenia do własnej korzyści przechodzimy do otwartości i poszukiwania dobra bliźniego. Tylko Jezus może w nas dokonać takiego uzdrowienia i przełomu. Przyjmując Go w Komunii świętej, pragniemy przejmować Jego nastawienie do życia, do świata i drugiego człowieka.
Ks. Jarosław Januszewski, „Oremus” wrzesień 2007, s. 21
BÓG TYLKO JEST MOCNY
Panie, moja mocy i tarczo, Tobie ufa moje serce (Ps 28, 7)
Główne idee o mocy Boga i słabości człowieka podejmuje i rozwija Nowy Testament. Jezus wciela w sobie moc Bożą i jest jej pośrednikiem względem ludzi. On „był potężnym w czynie i słowie wobec Boga i całego ludu” (Łk 24, 19) i oświadczył: „Beze Mnie nic nie możecie uczynić” (J 15, 5). Otrzymawszy od Ojca moc, jest gotowy udzielać jej tym, którzy wierzą w Niego i zwracają się do Niego z ufnością, szczególnie zaś tym, których powołuje do apostolstwa. Kiedy wybrał Dwunastu, „dał im moc i władzę nad wszystkimi złymi duchami i władzę leczenia chorych” (Łk 9, 1). Im również, zanim wstąpił do nieba, obiecał, że zostaną „uzbrojeni mocą z wysoka” (Łk 24, 29), a jeszcze wyraźniej: „gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i będziecie moimi świadkami” (Dz l, 8). Początek posługi Apostołów od zarania nosi znamię mocy Bożej, którą zostali uzbrojeni. Piotr, który z obawy przed niewiastą zaparł się mistrza, po zesłaniu Ducha Świętego odważnie i śmiało mówi do ludu, zarzucając mu niesprawiedliwy wyrok wydany na Jezusa (2, 36). Słabość rybaka Duch Święty przemienił w męstwo Apostoła.
Męstwo jest cnotą chrześcijańską, nie w tym znaczeniu, że natura obdarzyła człowieka charakterem mniej lub więcej odważnym, lecz że Bóg, na chrzcie świętym, udzielił mu uczestnictwa swojej boskiej mocy. Tylko to męstwo nadprzyrodzone zdolne jest pokonywać trudności związane z życiem chrześcijańskim. Męstwo wlane mogą i powinny wspierać zalety naturalne, lecz nie należy go z nimi mieszać. Często człowiek mężny z natury, zdolny na płaszczyźnie ludzkiej do czynów odważnych, staje się słaby, gdy chodzi o dotrzymanie wierności Bogu i swoim obowiązkom. A nierzadko ten, kto jest bojaźliwy z natury, staje się mężnym, gdy pozwala działać w sobie mocy Bożej. „Bóg wybrał właśnie to, co niemocne, aby mocnych poniżyć… tak by się żadne stworzenie nie chełpiło wobec Boga” (1 Kor 1, 27. 29).
- Ty jesteś święty, Panie, jedyny Boże, Ty dokonujesz przedziwnych rzeczy, Ty jesteś mocny. Ty jesteś wielki. Ty jesteś najwyższy. Ty jesteś Królem wszechmocnym. Tyś Ojciec święty, Król nieba i ziemi… Ty jesteś dobrem, całym dobrem i najwyższym dobrem, Panie, Boże żywy i prawdziwy. Ty jesteś miłością i kochaniem. Tyś mądrością. Tyś pokorą i cierpliwością. W Tobie bezpieczeństwo. W Tobie pokój. Ty jesteś radością i weselem… Ty jesteś bogactwem i wystarczalnością. Tyś pięknością. Tyś łagodnością. Tyś jest opiekunem, stróżem i obrońcą. Ty jesteś mocą. Tyś orzeźwieniem. Tyś naszą nadzieją, naszą wiarą, naszą wielką słodyczą. Ty jesteś naszym wiecznym życiem, wielkim i przedziwnym Panem, Bogiem wszechmocnym i miłosiernym Zbawicielem (św. Franciszek z Asyżu).
- Boże wieczny, ty widzisz ułomność tej naszej ludzkiej natury, widzisz, jak bardzo jest słaba, ułomna i nędzna. Dlatego Ty, najwyższy Opiekunie, we wszystkim troszczysz się o swoje stworzenie, Ty, najlepszy Lekarzu, co na wszystko masz odpowiednie lekarstwo, kruszysz twardość i upór woli i łączysz je ze słabością ciała; ta wola jest tak mocna, że ani szatan, ani stworzenie nie mogą jej zwyciężyć, jeśli my tego nie zechcemy, to jest, jeśli wolna wola, od której to męstwo zależy, nie zgadza się.
O Dobroci nieskończona, skąd się bierze tak wielkie męstwo w woli Twojego stworzenia? Od Ciebie, najwyższa i wieczna mocy, widzę, że tutaj ona uczestniczy w mocy Twojej woli, bo Twoja wola porusza naszą. Widzimy więc, że o tyle jest mężna nasza wola, o ile naśladuje Twoją, a o tyle jest słaba, o ile się od niej oddala; bo na podobieństwo Twojej woli stworzyłeś naszą, dlatego ona trwając w Twojej woli jest mężna… W woli naszej, Ojcze przedwieczny, ukazujesz moc Twojej woli; i jeśli małemu stworzeniu dałeś tak wielką moc, czyż możemy ocenić, jaką jest Twoja, który jesteś Stworzycielem i Rządcą wszystkich rzeczy? (św. Katarzyna ze Sieny).
O. Gabriel od św. Marii Magdaleny, karmelita bosy
Żyć Bogiem, t. III, str. 143
http://www.mateusz.pl/czytania/2014/20140903.htm
Św. Hieronim ze Strydonu (347-420), kapłan, tłumacz Biblii, doktor Kościoła
Homilie do Ewangelii św. Marka, nr 2C; PLS 2; 125nn, SC 494
„A wysoka gorączka trawiła teściową Szymona”. Oby Chrystus mógł przyjść do naszego domu, wejść i uzdrowić jednym słowem gorączkę naszych grzechów. Każdy z nas ma gorączkę. Za każdym razem, kiedy wpadamy w gniew – mamy gorączkę; wszystkie nasze wady są jakby wystąpieniem gorączki. Prośmy apostołów, aby modlili się do Jezusa, żeby do nas przyszedł i wziął nas za rękę; bo jak tylko dotknie naszej dłoni, gorączka zniknie.
To On jest prawdziwym, wielkim lekarzem, pierwszym spośród wszystkich lekarzy. Mojżesz jest lekarzem, Izajasz i wszyscy święci są lekarzami, ale Jezus jest pierwszym spośród wszystkich lekarzy. Potrafi doskonale zbadać puls i zgłębić tajemnice chorób. Nie dotyka ani ucha, ani czoła, ani żadnej innej części ciała, ale bierze za rękę…, to znaczy, dotyka złych uczynków. Uzdrawia najpierw uczynki, a następnie gorączka znika.
www.evzo.pl
Komentarz
Kolejne zdarzenie mesjańskie ma miejsce po krótkiej nocy, wcześnie rano. Jezus oddalił się na modlitwę. Uczniowie zaczęli Go szukać, nie znali jeszcze rozkładu dnia Jezusa. On modlił się rano. Szukali Go, bo „Wszyscy Cię szukają.” Mieszkańcy Kafarnaum zostali poruszeni, a w niejednym domu w nocy trwały rozmowy.
Celem Jezusa nie jest uzdrawianie dla uzdrawiania, lecz prowadzenie ludzi ku wierze w Niego jako Syna Bożego. Wielu ludzi potrzebuje wyleczenia, a niewielu interesuje Boże zbawienie. Jezus mógłby założyć „szpital” w Kafarnaum. On jednak idzie z uczniami do miejsc, w których nie słyszano jeszcze o Nim. Uczniowie muszą gdzie indziej zobaczyć na czym polega „łowienie ludzi” – do takiej służby zostali zaproszeni przez Jezusa.
W DOMU PIOTRA, CZYLI UZDROWIENIE TEŚCIOWEJ
W skupieniu po przeczytaniu tekstu Ewangelii św. Łukasza 4,38-39, wejdź w modlitwę z uspokojonymi myślami i rozpocznij medytacje.
Po opuszczeniu synagogi przyszedł do domu Szymona. A wysoka gorączka trawiła teściowa Szymona. I prosili Go za nią. On stanąwszy nad nią rozkazał gorączce, i opuściła ja. Zaraz tez wstała i usługiwała im.
Wspólna prośba
Jezus ze swymi uczniami, zaraz po wyjściu z synagogi, gdzie nauczał, przyszedł do domu Piotra. Chciał odpocząć, posilić się i porozmawiać z jego rodzina. W domu, do którego wszedł, zastał jednak zmartwienie, chorobę i cierpienie. Teściowa Piotra trawiła bowiem wysoka gorączka. Natychmiast powiedziano Mu o jej chorobie. Także i tym razem miłość Jezusa i Jego moc były do dyspozycji tych, których bardzo kochał – ludzi potrzebujących Jego pomocy. W małym domu Piotra, w Kafarnaum nie było wielkich tłumów, patrzących na cudowne uzdrowienie. Byli najbliżsi i biedna kobieta w podeszłym wieku, dręczona gorączką, czekająca na pomoc Mistrza z Nazaretu. Zmogła ja jakaś choroba i domownicy stracili poczucie pokoju, radości, tak jak to zwykle bywa, gdy ktoś bliski zachoruje. Medytuj, jak wszyscy obecni w domu prosili Go za nią. Jezus ozdrowił ja i zaraz do rodziny, która odwiedził, powróciły pokój i radość. Teściowa Piotra, skoro tylko została uzdrowiona, natychmiast, pełna wdzięczności, usługiwała Jezusowi i apostołom. Być moze wiedziała teraz lepiej, ze została uzdrowiona, aby służyć wspólnocie braci.
Rozmaite choroby
Czasami w naszych domach pali nas niejedna “gorączka”. Trzeba Jezusowego cudu, zmiany panującej w nich chorej atmosfery. Trzeba uzdrowienia osób, uleczenia ich z zazdrości, z wzajemnej niechęci, z zadawnionych urazów i żalów, z wtrącania się w nie swoje sprawy, z lekceważenia bliźniego, z braku przebaczenia i z nieufności. Gorączka emocji to choroba nie tylko teściowej. Podczas tej modlitwy pomysł, czy nie ma w tobie, w twoim życiu, w twojej rodzinie źródła cierpień, może zadawanych także innym? Czy nie ma palącej gorączki: zazdrości, krytyki, nieufności? Nasz Pan uleczył teściową Piotra i to zaraz, gdy tylko najbliżsi powiedzieli Mu o jej chorobie. Podczas tej modlitwy zaproś Jezusa w progi twego domu, a wówczas okaże się, ze dom, w którym się modlisz, pracujesz, odpoczywasz, cierpisz, zostanie napełniony pokojem i miłością. Jezus szybko zdejmie z ciebie i z pozostałych domowników paląca gorączkę, a wówczas odkryjecie wzajemna troskę i miłość.
Oddalić Gorączkę
Jezus wzmacnia nasza słabą wole i daje obfity wzrost czynom ludzkiej życzliwości i modlitwy. Pros, aby Jezus oddalił od ciebie i od każdego domu “wszelka gorączkę”, tak abyś jej ty nigdy nie dostał. Bliskość z Jezusem pomoże ci w byciu zdrowym i w zrozumieniu tych, którzy popadli w “gorączkę”, są chorzy i słabi. Wiesz, ze cierpienie fizyczne i psychiczne może być źródłem wielu tragedii, rozbicia rodzin, pomniejszenia wiary, ufności Bogu i ludziom. Może trzeba ci pokonać tyle niemożności, które dzielą – nie łącza, i zacząć zmianę po prostu od siebie. Może trzeba zacząć od naprawy kontaktu ze sobą, z bliźnimi, z Bogiem. Teściowa tez możesz pokochać i odkryć dobro, które ona wnosi w wasz dom.
Dziękować i służyć
Podziękuj za zdrowie i wykorzystaj je w służbie dla innych. Ewangeliczna teściowa po odzyskaniu zdrowia zaczęła gotować, częstować gości, usługiwać Jezusowi, apostołom i domownikom. Ty także możesz coś zrobić, skoro masz dar zdrowia i siły. Us luz swoim bliźnim! Jezus od wyjaśnienia Słowa Bożego w synagodze przeszedł w domu Piotra do służby bliźnim. Wysłuchał proszących o uzdrowienie i uleczył chora. Medytuj potęgę Jezusowego słowa, które pozbawia ludzi boleści duszy i ciała, i odnawia w nich wzajemna służbę, tworząc z nich jedna wielka rodzinę. Proś także za tymi, którzy nie chcą służyć bliźnim, są bowiem chorzy; leżą i siedzą w gorączce lenistwa i bezczynności. Służba braciom jest zawsze znakiem zdrowia. Kiedy teściowa Piotra leżała w gorączce, trzeba jej było usługiwać, była bowiem chora; ale kiedy wyzdrowiała, natychmiast wstała i usługiwała innym. Schylenie się w posłudze przed bliźnim pomorze ci być zdrowym! Oddalaj od siebie zaraźliwe gorączki lenistwa, pychy i braku miłości bliźniego. Dopuść tez Jezusowe słowo, aby ozdrowiło ciebie, i nie pozwól, aby inni ciągle ci usługiwali, gdy ty powinieneś tez służyć.
Teściowa w domu Piotra to obraz wspólnoty Kościoła, podnoszonej przez Pana Zycie do służby, w której odkrywa się znaczenie wzajemnej posługi. Jeszcze przed zachodem słońca uczyń coś dobrego. Pan dostrzeże to i podźwignie cie z niejednej “gorączki”, a kiedyś podźwignie cie z śmierci do życia.
ks. Stanisław Gron SJ
http://www.gron.com/medyt_piotr.htm
Karty Ewangelii zdają się sugerować, że jedyną kobietą jaka istniała w życiu Świętego Piotra Apostoła była jego teściowa, której imię rozwiało się w mrokach dziejów. Tymczasem najprawdopodobniej teściowa przyszłego Księcia Apostołów nawróciła się wcześniej niż on sam. Tak przynajmniej wskazuje chronologia wydarzeń w Ewangelii według św. Łukasza. Niewykluczone więc, że jej przemiana mogła stać się poruszającym znakiem dla jej zięcia rybaka, a co za tym idzie początkiem jego własnego uświęcenia.
Niewiele wiemy o tej tajemniczej postaci. Jej cechy charakteru, imię, życie osnute są tajemnicą. Niektóre apokryfy m.in. Dzieje Piotra z II w., legendy dostarczają nam informacji na jej temat oraz na temat żony i córki sw. Piotra. Trzeba jednak pamiętać, że dzieła te nie są wiarygodnym źródłem informacji a tym bardziej nie są źródłem wiary. Wiele legend i podań głosi, że teściowa Piotra nie była najlepsza kobietą. Jedna z legend wprost mówi o tym, że po smierci trafiła do piekła i nawet interwencja jej zięcia u samego Jezusa nie wiele pomogła. Sa jednak i takie podania, które wskazuja na teściowa Piotra jako kobietę głębokiej wiary, która po opuszczeniu Kafarnaum przez Piotra i jego żonę zajęła się organizowaniem pierwszego Kościoła właśnie w swoim domu. Nie można zatem jednoznacznie okreslić i scharakteryzować tej postaci. Biblia na ten temat milczy.
W Piśmie św. znajdujemy jednak wystarczającą ilość informacji. Fakt, że aż trzej Ewangeliści synoptyczni opisują to wydarzenie sugeruje, że jest ono niewatpliwie ważne dla życia Kościoła.
Najważniejszym wnioskiem jaki powinien nasunąć się po lekturze tego fragmentu jest odwaga służby w imię miłości!!!
I jeszcze kilka słów refleksji:
W 1968 r. w Kafarnaum pod bizantyjską bazyliką odkryto ruiny tzw. domus-ecclesia, miejsca spotkań pierwszychchrześcijan. Najprawdopodobniej zostało ono urządzone w odpowiednio przystosowanym domu Szymona Piotra, o którym często wspominają ewangelie synoptyczne. To tutaj zatrzymał się Jezus rozpoczynając swoją działalność, tutaj dokonał wielu cudów, tutaj wyjaśniał uczniom istotę swojej nauki i tutaj chronił się przed napierającym tłumem. Dom Szymona Piotra był więc azylem Jezusa, miejscem, w którym rodziła się wspólnota, i przestrzenią kształtującą uczniów. Pieczę nad wszystkim trzymała teściowa Szymona, o której wspominają ewangelie (por. Mt 8,14-17; Mk 1,29-39; Łk 4,38-44). Sama przeszła cały cykl uczniowskiej formacji – od uzdrawiającego spotkania z Mesjaszem do chrześcijańskiej służby miłości.
Bezimienna gospodyni
Ewangeliści nie podają imienia teściowej Szymona Piotra. Nie wynika to z niechęci do tej kobiety, lecz odzwierciedla zwyczaj powszechny w Palestynie w okresie hellenistycznym. Kobiety często pozostawały anonimowe, a sposobem ich identyfikacji było określenie relacji do męskich członków rodziny: np. córka Jaira (Mk 5,21-43), matka synów Zebedeusza (Mt 20,20), matka Jezusa (J 2,1.3), żona Uriasza (Mt 1,6) czy żona Lota (Łk 17,32). Tutaj punktem odniesienia jest Szymon, zięć, co może oznaczać, że kobieta była wdową, a Szymon zaopiekował się nią po śmierci teścia. Jako rybak Szymon nie należał do najbiedniejszych mieszkańców Kafarnaum. Mógł więc pozwolić sobie na zaproszenie Jezusa i goszczenie Go przez dłuższy czas w swoim domu. Ale troska o Nauczyciela spoczywała w istocie na barkach kobiet, a szczególnie teściowej gospodarza. To prawdopodobnie ona zarządzała całym domostwem, decydowała, co i kiedy podawać do jedzenia, jak zorganizować spotkania Jezusa z wciąż powiększającym się gronem uczniów, którym też trzeba było zapewnić nocleg. Nie wiadomo jednak, z jakim nastawieniem spełniała te obowiązki. Może na osobności czyniła zięciowi wyrzuty, może spoglądała na gości z niechęcią, może czuła się zmęczona tym ciągłym usługiwaniem?
Azyl
Ewangeliści wspominają, że uzdrowienie teściowej Szymona miało miejsce w szabat. Tego dnia Jezus nauczał w miejscowej synagodze, ale szeroko komentowano nie tyle Jego nauczanie, co fakt uwolnienia opętanego od nieczystego ducha. Zapewne trudno było się Jezusowi przeciskać wśród tłumu, który domagał się następnych cudów. Drogę torowali Mu Jakub i Jan oraz Szymon i Andrzej, u których Nauczyciel się zatrzymał.
Na szczęście z synagogi do domu braci nie było daleko – około 50 metrów. Można sobie wyobrazić ulgę Jezusa i Jego uczniów, gdy od tłumu oddzielił ich już kamienny mur i solidne drzwi. Na głównym dziedzińcu, gdzie skupiało się życie domowe i towarzyskie, było w miarę cicho i bezpiecznie. Ale pojawił się problem: choroba teściowej Szymona. Nie wiadomo, jak długo kobieta chorowała. Czy Szymon i Andrzej wiedzieli o tym i liczyli na cud? Czy może choroba była nagła i to inni domownicy powiadomili przybyłych o złym stanie gospodyni? Zapanowała konsternacja: Jezus właśnie uwolnił się od oczekującego cudów tłumu. Niezręcznie byłoby, gdyby Szymon czy Andrzej prosili Go teraz o uzdrowienie kobiety, dlatego w relacjach Marka i Mateusza nie ma wzmianki o jakiejkolwiek prośbie. Łukasz, choć wspomina o wstawiennictwie, nie precyzuje,
kto je zainicjował. Można przypuszczać, że to ci, którzy nie dostrzegali niezręczności sytuacji, prosili o uzdrowienie gospodyni.
Uzdrowienie
Ewangeliści opisują chorobę teściowej Szymona jako gorączkę – najprecyzyjniej robi to Łukasz, który twierdzi, że była to wysoka gorączka (Łk 4,38), co w tamtych czasach oznaczać mogło wiele groźnych chorób.
Uważano też, że każdą chorobę wywołują demony, a przyczyną wszelkich cierpień jest grzech. Jeżeli zatem zebrani w domu Szymona liczyli na cud, byli przekonani, że dokona się on tak, jak poprzednio – na rozkaz Jezusa kobietę opuści gorączka. Tak to zresztą opisuje Łukasz. Pozostali ewangeliści mówią o bardziej radykalnym działaniu Jezusa, który po raz kolejny złamał żydowskie przepisy dotyczące szabatu i rytualnej czystości. Uzdrowiciel wszedł do jednego z małych, zadaszonych pokoików otaczających dziedziniec, gdzie na macie czy łóżku leżała chora. Potem ujął ją za rękę, a ona natychmiast wstała. Widać jaskrawy kontrast pomiędzy publicznym, na oczach tłumu, uzdrowieniem opętanego w synagodze a uzdrowieniem chorej kobiety bez świadków albo w obecności kilku zaledwie osób w prywatnym domu. Pierwsze uzdrowienie dokonuje się za sprawą słowa, drugiemu towarzyszy milczący gest. Uwagę zwraca też słownictwo użyte przez ewangelistów do przedstawienia tej sceny. Marek jako jedyny mówi o podniesieniu kobiety (Mk 1,31), posługując się przy tym czasownikiem egeirein, który występuje zazwyczaj przy opisach wskrzeszenia lub Zmartwychwstania. Oznacza to, że uzdrowienie teściowej Szymona miało nie tylko wymiar fizyczny, ale też duchowy. Jezus podniósł – wyzwolił ją z grzechów powodujących chorobę – duchową śmierć.
Potwierdza to obecny już we wszystkich relacjach synoptycznych zwrot „gorączka opuściła” kobietę, z czasownikiem afieinai, który służy często do opisu odpuszczenia grzechów, jak choćby
w Modlitwie Pańskiej (Mt 6,12; Łk 11,4). A zatem spotkanie teściowej Szymona z Jezusem było dla niej równoznaczne z odpuszczeniem grzechów, uzdrowieniem ducha i ciała, i z zapowiedzią zmartwychwstania w przyszłości.
Służba
Jedyną możliwą odpowiedzią na dar Jezusa była ta, jaką wybrała teściowa Szymona – służba. Z jednej strony służba stała się wyrazem naturalnej wdzięczności kobiety, z drugiej wypełnieniem powinności osoby wyzwolonej z niewoli grzechu, prawdziwego ucznia Jezusa. Służba ta opisana jest czasownikiem diakonein. Prawdopodobnie został on tu użyty w swoim najbardziej podstawowym znaczeniu: usługiwać przy stole. Podanie posiłku samemu Jezusowi – jak to relacjonuje Mateusz (8,15) – wyraża wdzięczność dla Niego, uchodzi też za wielki przywilej. Usługiwanie wszystkim gościom – jak relacjonują Marek (1,31) i Łukasz (4,39) – akcentuje powinność Jezusowego ucznia, który ma stać się sługą wszystkich (Mt 20,26; 23,11; Mk 9,35). Znika problem niechęci do wykonywanych zadań. Jak widać, uczniostwo i służba nie polegają na czymś niemożliwym – wystarczy wypełniać swoje dotychczasowe obowiązki, ale z nową świadomością.
Chrześcijańskie wychowanie. Wydaje się, że elementem nowejstarej służby teściowej Szymona było też opowiadanie o tym, co uczynił dla niej Jezus. Co prawda ewangelie nie wspominają o tym bezpośrednio, ale wiele można wywnioskować na podstawie innych przekazów. Apostoł Paweł pisze, że Piotrowi w jego misji towarzyszyła żona (1 Kor 9,5). W czasie gdy Szymon Piotr podążał za Jezusem, ona prawdopodobnie pozostawała w mężowskim domu, gdzie niejednokrotnie słyszała opowieść matki o niezwykłym spotkaniu z Jezusem, widziała jej duchową przemianę oraz dojrzałą chrześcijańską świadomość służenia innym. W takich warunkach kształtowała się jej wiara. Nic dziwnego, że później wraz z mężem podjęła podróż misyjną.
W Rzymie zaś, co wzruszająco opisuje Klemens Aleksandryjski (Kobierce, VII 63-64), poniosła śmierć męczeńską. Nieprzypadkowo też właśnie w domu Szymona w Kafarnaum odbywały się zgromadzenia pierwszych wyznawców Chrystusa. Nie organizował ich ani Piotr, ani jego żona, ani Andrzej. Nad wszystkim czuwała teściowa Szymona, a jej świadectwo i aktywność wpłynęły niewątpliwie na formację tego swoistego pra-Kościoła, który zawiązał się jeszcze przed Pięćdziesiątnicą.
A więc do służby skoro zdrowi jesteśmy!!!
A gdy trawi nas gorączka lub kogoś spośród nas nie bójmy się powiedzieć o tym Jezusowi – ON przyszedł po to, by podnosić nas i uczyć zyć!!!
Maria Valtorta opisuje, że po uzdrowieniu tesciowa Piotra zapytała: “Co moge zrobić, żeby Ci się odwdzięczyć?” Jezus powiedział: “Bądź dobra, bardzo dobra!!”
Bądźmy więc dobrzy jak chleb, skoro i Wszechmocny pochylił się nad nami i okazał nam swoją DOBROĆ!!!
Miłość to wierność wyborowi!!
http://www.grebocin.pun.pl/tesciowa-sw-piotra-1375.htm
KRZYSZTOF OSUCH SJ
Potęga miłości – w usługiwaniu
Po opuszczeniu synagogi w Kafarnaum Jezus przyszedł do domu Szymona. A wysoka gorączka trawiła teściową Szymona. I prosili Go za nią. On stanąwszy nad nią rozkazał gorączce, i opuściła ją. Zaraz też wstała i usługiwała im. O zachodzie słońca wszyscy, którzy mieli cierpiących na rozmaite choroby, przynosili ich do Niego. On zaś na każdego z nich kładł ręce i uzdrawiał ich. Także złe duchy wychodziły z wielu, wołając: Ty jesteś Syn Boży! Lecz On je gromił i nie pozwalał im mówić, ponieważ wiedziały, że On jest Mesjaszem. Z nastaniem dnia wyszedł i udał się na miejsce pustynne. A tłumy szukały Go i przyszły aż do Niego; chciały Go zatrzymać, żeby nie odchodził od nich. Lecz On rzekł do nich: Także innym miastom muszę głosić Dobrą Nowinę o królestwie Bożym, bo na to zostałem posłany. I głosił słowo w synagogach Judei (Łk 4,38-44).
Słowo pełne mocy
Był taki czas, kiedy ludzie mogli spotkać Pana Jezusa – bezpośrednio. Słyszeli Jego głos, patrzyli na Jego twarz. Nie było telebimów, więc niektórzy wdrapywali się na drzewa, by móc Go dokładniej zobaczyć. Czas bezpośrednich spotkań z Jezusem wprawdzie już dawno przeminął, ale nadal jest On dostępny. Na różne sposoby. Ale poniekąd najłatwiej można się umówić z Nim na spotkanie, biorąc do ręki Ewangelie. Ten rodzaj spotkań ma swoją głębię i wywiera ogromny wpływ na nasze życie i postępowanie. Każdy mógłby coś powiedzieć o swoim przeżywaniu kontaktu z Jezusem za sprawą czterech Ewangelii. Być może już niejeden raz zdarzało się nam czuć to samo, co odczuwali bezpośredni świadkowie Jego uzdrowień i przemówień. O ludziach zebranych w synagodze w Kafarnaum i słuchających Jezusa, św. Łukasz napisał, że „zdumiewali się, gdyż słowo Jezusa było pełne mocy” (Łk 4, 32).
Warto wziąć sobie do serca tę cechę słów Jezusa, skoro i my, kiedy tylko zechcemy, a zwłaszcza w czasie Liturgii, wsłuchujemy się w te same słowa Jezusa – właśnie „pełne mocy”. Moc Jezusowego słowa objawiała się w różnych sytuacjach i na różne sposoby. Jego słowu poddawały się żywioły przyrody. Na pełne mocy słowo Jezusa uciszały się burze i wichry. Na jedno Jego słowo opętani stawali się wolni i powracali do ludzkiej wspólnoty.
Móc usługiwać
Na słowo Jezusa ustępowały także choroby, a ludzie zajęci dotąd tylko sobą z powodu swoich dolegliwości – odzyskiwali wewnętrzną wolność i stawali się zdolni do służenia swoim bliźnim. Piękny tego przykład znajdujemy na samym początku dzisiejszej perykopy. Opis jest bardzo krótki, a cud zdaje się być maleńki. Św. Łukasz nie omieszkał go odnotować: Po opuszczeniu synagogi w Kafarnaum Jezus przyszedł do domu Szymona. A wysoka gorączka trawiła teściową Szymona. I prosili Go za nią. On stanąwszy nad nią rozkazał gorączce, i opuściła ją. Zaraz też wstała i usługiwała im.
Komentatorzy trafnie zauważają, że uzdrowienie teściowej Szymona Piotra jest bodaj najmniej spektakularne i łatwo je uznać za mało znaczące. Tymczasem w opisie tego uzdrowienia znajduje się ważne przesłanie. W jednym krótkim zdaniu otrzymujemy klucz do najgłębszej interpretacji wszystkich cudownych uzdrowień: Zaraz też wstała i usługiwała im. Ewangelista jakby mimochodem powiedział nam, co jest dojrzałym i upragnionym przez Jezusa owocem uzdrowień. Jest nim to, że człowiek może wstać i usługiwać. Może znów powrócić do służenia, bądź też po raz pierwszy (i wreszcie) dojrzeć do tego, by sens życia odnaleźć w służeniu innym.
Tę rewelacyjną myśl zawdzięczam ojcu Silvano Fausti SJ: „Służba wieńcząca opis tego cudu jest zarazem programem Jezusa – On pragnie sprawić, abyśmy wszyscy stali się tacy, jak On, który jest pośród nas «jako ten, który służy» (Łk 22, 27)”.
Niewątpliwie, zdaniem Jezusa nie ma lepszej recepty na życie, jak ta właśnie: być pośród ludzi jako ten, który służy. Jezus – sam cały zwrócony ku Ojcu i ku ludziom – daje nam ludziom przykład życia w miłości i służbie czy też w służbie z miłości. Jezus praktykuje nieustanną wymianę służebnej miłości, której towarzyszy odczucie radości i szczęścia!
Idąc za Jezusem, winniśmy zrozumieć, że zdrowie i wszelkie dary, które Bóg nam daje, nie są po to, by się nimi egocentrycznie delektować. Bóg obdarowuje nas talentami, nierzadko także wybitnymi, nie po to, byśmy tym skuteczniej podporządkowywali sobie innych ludzi, zaprzęgając ich do służenia sobie! – Takie egocentryczne podejście do Bożych darów „wymyślił” i zaproponował człowiekowi upadły anioł (szatan). Chętnie (i niemal automatycznie) przyswajają je sobie ludzie skonfliktowani z Bogiem, niewierzący w Jego miłość i zabraniający sobie wiary oraz nadziei na życie wieczne.
Miłość i służba
Chrześcijanin dojrzały (ukształtowany w szkole Jezusa) wie, że tylko dzięki miłości i serdecznej służbie współbrzmi z Bogiem i trafnie wpisuje się w Bożą Logikę. Miłując i służąc, naśladujemy samego Boga. Miłując pełniej i służąc coraz więcej, bardziej Go naśladujemy i w ten sposób spełniamy Jezusowe polecenie: „Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski” (Mt 5, 48).
Doskonałość Boga jest rzeczywistością niezgłębialną i nie do wypowiedzenia, ale z pewnością wyraża się ona w tym, że Bóg miłuje nas odwieczną miłością (por. Jr 31, 3) i służy nam wielkodusznie, gdy oddaje do naszej dyspozycji wszystko, co stworzył. Wszechświat i Ziemia cała – to nie są jakieś anonimowe twory i niewiadomo, co oznaczające, lecz są to pełne miłości dary Boga dla człowieka.
Dając nam niezliczone dobra, Bóg Stwórca okazuje i przekonuje, że kocha nas nie w (pięknych) słowach jedynie, ale i w czynach, w darach, w prezentach. Jego wielkie miłosne wyznania odsyłają do czynów, a czyny do wyznań.
Swą Boską miłość i zbawczą służbę wobec nas wyraził Bóg Ojciec najpełniej, gdy dał nam swego Syna Jednorodzonego, „aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3, 16). Wcielony Boży Syn, spotykany na kartach Ewangelii, daje się poznać rzeczywiście jako ten, który miłuje „do końca” i służy nam ludziom każdym gestem, każdym słowem. Najdosłowniej wszystko w Jezusie Chrystusie jest Miłością i Służbą wobec człowieka.
W osobistym rozważaniu i modlitwie zauważę, że Jezus darzy miłością także mnie. I mnie chce On usłużyć. Mogę być z góry pewny tego, że Jego wielkoduszna miłość i ofiarna służba wobec mnie są zawsze większe niż moje otwarcie się…
Metodyczną pomoc w otwarciu się na miłość i zbawcze usługiwanie Jezusa otrzymujemy w czasie Rekolekcji Ignacjańskich. Dzięki nim łatwiej otwieramy się całych siebie na Jezusową miłość; łatwiej wzbudzić wiarę w moc Jezusowego słowa, które przezwycięża to wszystko, co przytłacza, męczy, rani, smuci i odbiera sens oraz radość życia…
Potęga miłości
A gdy Jezus przekona nas o swej Miłości i napełni nas nią w stopniu wystarczającym, to na pewno poprosi nas o wzajemność, gdyż Miłość pragnie być miłowana.
Jezus poprosi nas o coś jeszcze, mianowicie o to, byśmy także naszych bliźnich obdarowywali miłością i gotowością służenia im. Nawet naszych nieprzyjaciół. Autentyczny kontakt z Jezusem, nasze przestawanie z Nim – na modlitwie i w sakramentach świętych – powinno zaowocować właśnie zdolnością do miłowania i do konkretnej służby!
Kto uparcie wzbrania się przed miłosną służbą, ten jeszcze nie zna Jezusa. Lub nie zna Go dość dobrze. A może lepiej powiedzieć tak, że Jezus nie stanął jeszcze nad nim (jak nad teściową Piotra) i nie rozkazał „gorączce” i innym wewnętrznym stanom zniewolenia – by sobie odeszły. By zostawiły człowieka wolnym dla „usługiwania” – z miłością.
A na koniec wiersz i radość z tego, że język poezji w niewielu słowach potrafi powiedzieć tak wiele. Wiersz (wynotowany przed laty z tygodnika Niedziela) nosi tytuł: Potęga miłości 1.
„To sprawia miłość
że rzeczy
są nie tylko sobą
lecz fruną daleko
w niebo metafory
Magia miłości
paradoks miłości
tragizm miłości
wielki wielki ból
A ona szara
jak poranek
każdy
dzieci uczy i karmi
mężowi przebacza
i choć nie nazwana: caritas agape
to w niebie ma początek
i do nieba zbliża”.
o. Krzysztof Osuch SJ
Częstochowa, 1 września 2010 AMDG et BVMH
1 Tomasz Wincenty Rzepa, Potęga miłości. za: Niedziela, 14 lutego 1988.
http://mateusz.pl/mt/ko/Krzysztof-Osuch-SJ-Potega-milosci.htm
****************************************************************************************
ŚWIĘTYCH OBCOWANIE
3 WRZEŚNIA
******
Święty Grzegorz Wielki,
papież i doktor Kościoła
Grzegorz urodził się w 540 r. w Rzymie w rodzinie patrycjuszy. Jego rodzice, św. Gordian i św. Sylwia, doznają chwały ołtarzy. Na jego wychowanie miały dość duży wpływ również jego ciotki: św. Farsylia i św. Emiliana, które mieszkały w pałacu Gordiana. Swoją młodość Grzegorz spędził w domu rodzinnym na Clivus Scauri, położonym w pobliżu dawnego pałacu cesarza Septymiusza Sewera, Cyrku Wielkiego oraz istniejących już wówczas bazylik – świętych Jana i Pawła, św. Klemensa, Czterech Koronowanych i Lateranu.
Piastował różne urzędy cywilne, aż doszedł do stanowiska prefekta (namiestnika) Rzymu, znajdującego się wtedy pod władzą cesarstwa wschodniego (od roku 552). Po czterech latach mądrych i szczęśliwych rządów (571-575) niespodziewanie opuścił tak eksponowane stanowisko i wstąpił do benedyktynów. Własny, rodzinny dom zamienił na klasztor dla dwunastu towarzyszy. Ten czyn zaskoczył wszystkich – pan Rzymu został ubogim mnichem. Dysponując ogromnym majątkiem, Grzegorz założył jeszcze 6 innych klasztorów w swoich dobrach na Sycylii. W cieniu słynnego później opactwa św. Andrzeja na wzgórzu Celio trwał na modlitwie i poście.
W roku 577 papież Benedykt I mianował Grzegorza diakonem Kościoła rzymskiego, a w roku 579 papież Pelagiusz II uczynił go swoim apokryzariuszem, czyli przedstawicielem na dworze cesarza wschodniorzymskiego. Grzegorz udał się więc w stroju mnicha wraz z kilkoma towarzyszami do Konstantynopola. Spędził tam 7 lat (579-586). Wykazał się dużymi umiejętnościami dyplomatycznymi. Korzystając z okazji, nauczył się języka greckiego. Ceniąc wielką mądrość i roztropność Grzegorza, papież Pelagiusz II wezwał go z powrotem do Rzymu, by pomagał mu bezpośrednio w zarządzaniu Kościołem i służył radą. Miał jednocześnie pełnić obowiązki osobistego sekretarza papieża. Od roku 585 był także opatem klasztoru.
7 lutego 590 r. zmarł Pelagiusz II. Na jego miejsce lud, senat i kler rzymski jednogłośnie, przez aklamację, wybrali Grzegorza. Ten w swojej pokorze wymawiał się. Napisał nawet do cesarza i do swoich przyjaciół w Konstantynopolu, by nie zatwierdzano jego wyboru. Stało się jednak inaczej. 3 października 590 r. odbyła się jego konsekracja na biskupa. Przedtem przyjął święcenia kapłańskie. W tym samym roku Rzym nawiedziła zaraza, jedna z najcięższych w historii tego miasta. Grzegorz zarządził procesję pokutną dla odwrócenia klęski. Wyznaczył 7 kościołów, w których miały gromadzić się poszczególne stany: kler – w bazylice świętych Kosmy i Damiana; mnisi – w bazylice świętych Gerwazego i Protazego; mniszki – w kościele świętych Piotra i Marcelina; chłopcy – w bazylice świętych Jana i Pawła; wdowy – w kościele św. Eufemii, a wszyscy inni – w kościele św. Stefana na Celio. Z tych kościołów wyruszyły procesje do bazyliki Matki Bożej Większej, gdzie papież-elekt wygłosił wielkie przemówienie o modlitwie i pokucie. Podczas procesji Grzegorz zobaczył nad mauzoleum Hadriana anioła chowającego wyciągnięty, skrwawiony miecz. Wizję tę zrozumiano jako koniec plagi. Utrwalono ją artystycznie. Do dnia dzisiejszego nad mauzoleum Hadriana, zwanym także Zamkiem Świętego Anioła, dominuje ogromny posąg anioła ze wzniesionym mieczem.
Pontyfikat Grzegorza trwał 15 lat. Zaraz na początku swoich rządów Grzegorz nadał sobie pokorny tytuł, który równocześnie miał być programem jego pontyfikatu: servus servorum Dei – “sługa sług Bożych”. Do ówczesnych patriarchów Konstantynopola, Antiochii, Jerozolimy i Aleksandrii skierował wysłanników z zawiadomieniem o swoim wyborze w słowach pełnych pokory i przyjaźni, czym pozyskał sobie ich miłość. Codziennie głosił słowo Boże. Usunął z kurii papieskiej niegodnych urzędników. Podobnie uczynił z biskupami i proboszczami na parafiach. Zreformował służbę wobec ubogich. Wielką troską otoczył rzymskie kościoły i diecezje Włoch. Dla lepszej kontroli i orientacji wyznaczył wśród biskupów osobnego wizytatora. Był stanowczy wobec nadużyć. Poprzez przyjaźń z królową Longobardów, Teodolindą, pozyskał ją dla Kościoła.
Kiedy Bizantyjczycy pokonali Wandalów i zajęli północną Afrykę, tamtejsi biskupi zaczęli dążyć do zupełnej autonomii od Rzymu, co mogło grozić schizmą. Papież energicznie temu zapobiegł. Wielką radość sprawiła mu wiadomość o nawróceniu w Hiszpanii ariańskich Wizygotów, dzięki gorliwości i taktowi św. Leandra (589), z którym św. Grzegorz był w wielkiej przyjaźni. Nawiązał także łączność dyplomatyczną z władcami Galii. Do Anglii wysłał benedyktyna św. Augustyna (późniejszego biskupa Canterbury) wraz z 40 towarzyszami. Ich misja powiodła się. W samą uroczystość Zesłania Ducha Świętego w 597 r. król Kentu, Etelbert I, przyjął chrzest. Obecnie czczony jest jako święty.
Najgorzej układały się stosunki Rzymu z Konstantynopolem. Chociaż papież utrzymywał z cesarstwem jak najlepsze stosunki, patriarchowie uważali się za równorzędnych papieżom, a nawet za wyższych od nich właśnie dlatego, że byli biskupami w stolicy cesarzy. W tym właśnie czasie patriarcha Konstantynopola nadał sobie nawet tytuł patriarchy “ekumenicznego”, czyli powszechnego. Przeciwko temu Grzegorz zaprotestował i nigdy tego tytułu nie uznał, uważając, że należy się on wyłącznie biskupom rzymskim.
Grzegorz rozwinął owocną działalność także na polu administracji kościelnej. Uzdrowił finanse papieskie, zagospodarował majątki, które służyły na utrzymanie dworu papieskiego. W równym stopniu zasłużył się na polu liturgii przez swoje reformy. Ujednolicił i upowszechnił obrządek rzymski. Dotąd bowiem każdy kraj, a nawet wiele diecezji miały swój własny ryt, co wprowadzało wiele zamieszania.
Od pontyfikatu Grzegorza pochodzi zwyczaj odprawiania 30 Mszy św. za zmarłych – zwanych “gregoriańskimi”. Kiedy papież był jeszcze opatem benedyktynów w Rzymie, zmarł pewien mnich, przy którym znaleziono pieniądze. W owych czasach posiadanie własnych pieniędzy przez zakonnika było uważana za wielkie przestępstwo. Grzegorz, aby dać lekcję mnichom, nakazał pogrzebać ciało owego zakonnika poza klasztorem, w miejscu niepoświęconym. Pełen jednak troski o jego duszę nakazał odprawić 30 Mszy świętych dzień po dniu. Kiedy została odprawiona ostatnia Msza święta, ów zakonnik miał się pokazać opatowi i podziękować mu, oświadczając, że te Msze święte skróciły mu znacznie czas czyśćca. Odtąd panuje przekonanie, że po odprawieniu 30 Mszy świętych Pan Bóg w swoim miłosierdziu wybawia duszę, za którą są one ofiarowane, i wprowadza ją do nieba.
Przy bardzo licznych i absorbujących zajęciach publicznych Grzegorz także bardzo wiele pisał. Pozostawił po sobie bogatą spuściznę literacką. Do najcenniejszych jego dzieł należą: Dialogi, Reguła pasterzowania, Sakramentarz, Homilie oraz Listy. Tych ostatnich zachowało się do naszych czasów aż 852. Jest to największy zbiór epistolarny starożytności chrześcijańskiej.
Z imieniem św. Grzegorza Wielkiego kojarzy się także tradycyjny śpiew liturgiczny Kościoła łacińskiego – chorał gregoriański, który choć w pełni ukształtował się dopiero w VIII w., to jednak przypisywany jest temu Świętemu.
Grzegorz zmarł 12 marca 604 r. Obchód ku jego czci przypada obecnie 3 września, w rocznicę konsekracji biskupiej. Jego ciało złożono obok św. Leona I Wielkiego, św. Gelazjusza i innych w pobliżu zakrystii bazyliki św. Piotra. Pół wieku później przeniesiono je do samej bazyliki wśród ogromnej radości ludu rzymskiego. Średniowiecze przyznało Grzegorzowi przydomek Wielki. Historia nazwała go “apostołem ludów barbarzyńskich”. Należy do czterech wielkich doktorów Kościoła Zachodniego. Jest patronem m.in. uczniów, studentów, nauczycieli, chórów szkolnych, piosenkarzy i muzyków.
W ikonografii św. Grzegorz Wielki przedstawiany jest jako mężczyzna w starszym wieku, w papieskim stroju liturgicznym, w tiarze, czasami podczas pisania dzieła. Nad księgą lub nad jego głową unosi się Duch Święty w postaci gołębicy, inspirując Świętego. Jego atrybutami są: anioł, trzy krwawiące hostie, krzyż pontyfikalny, model kościoła, otwarta księga, parasol – jako oznaka papiestwa, zwinięty zwój. Na Wschodzie św. Grzegorz Wielki czczony jest jako Grzegorz Dialogos.
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/09-03a.php3
NIEDZIELA SZEŚĆDZIESIĄTNICA
HOMILIA
ŚWIĘTEGO GRZEGORZA PAPIEŻA
OJCA I DOKTORA KOŚCIOŁA
(540 – 604)
O SŁUCHANIU SŁOWA BOŻEGO
––––––––
“Nasieniem jest słowo Boże“.
Ew. u św. Łuk., r. 8.
To cośmy słyszeli przed chwilą z Ewangelii, bracia najmilsi, nie tyle wykładu, ile dobrego w pamięć wrażenia potrzebuje. Sam Pan nasz, Prawda Najwyższa, wszystko nam po szczególe wyłożył, i tym samym od wykładu nas zwolnił. Radzi temu bardzo jesteśmy, że nam tak dopomógł i powagą swoją wykład niewzruszonym uczynił. Bo gdybyśmy my wam mówili, że nasieniem jest słowo, rolą świat, ptakami złe duchy, cierniami bogactwa, to może by się wam to nie zdawało i pewne powątpiewania w umysłach waszych zrodziło. Ale skoro sam Pan nas zapewnił, że tak jest, że tak rozumieć należy przypowieść Jego, to nam nic innego nie pozostaje, jak tylko przyjąć z wdzięcznością ten wykład, i znaczenia podobnego i w tym dopatrywać, czego sam przez się nie wyłożył.
Sam nas zapewnił, że figurycznie przemawia, a to dlatego, abyście chętnie wierzyli, kiedy my wam jakie ukryte znaczenie Jego słów wyjaśniamy. Gdyby nie On to powiedział, to któżby nam chciał wierzyć, gdybyśmy twierdzili, że cierniami są bogactwa, zwłaszcza kiedy zważymy, że pierwsze kłują, a drugie przyjemność sprawiają? A jednak rzeczywiście cierniami są bogactwa i kłują nasz umysł nieraz, gdy nad ich nabyciem przemyśliwamy, a nawet ranią dotkliwie, gdy to nabycie z grzechem jest połączone. Mając to na względzie, według świadectwa innego Ewangelisty (1), Zbawiciel w tym miejscu nie bogactwa wprost cierniami nazywa, ale bogactwa zawodne. Jakoż w istocie zawodne są, skoro z nami zawsze być nie mogą; zawodne są, skoro niedostatków umysłu naszego nie usuwają. Prawdziwymi bogactwami te tylko są, które nas bogatymi w cnoty czynią.
Jeśli więc bracia najmilsi prawdziwie bogatymi być chcecie, to prawdziwe bogactwa miłujcie. Jeśli o prawdziwy zaszczyt wam idzie, to do królestwa niebieskiego zmierzajcie. Jeśli się w godnościach lubujecie, to wszelkich starań dołóżcie, abyście w ojczyźnie niebieskiej pomiędzy chóry anielskie policzeni byli. Słowa Boże, które się o wasze uszy obijają, głęboko w swej pamięci zapisujcie. Lepszego pokarmu dla umysłu nie ma nad mowę Bożą. Kto nie zatrzymuje tej mowy w sercu i pamięci, ten jest chory, jak chorym jest, kto przyjęty pokarm zwraca. Ale z drugiej strony, kto przyjętego pokarmu nie zatrzymuje, kto go zwraca, o tego życiu zwykle wątpimy. Wiecznej więc śmierci niebezpieczeństw lękajcie się, jeśli pokarm świętej zachęty przyjmujecie, ale go przez życie dobre, przez uczynki chwalebne w sobie nie zatrzymujecie.
Oto przemija wszystko, co czynicie; i ku ostatecznemu sądowi chcąc niechcąc codziennie się zbliżacie. Po cóż więc miłujecie, co was opuszcza lub co wy opuszczacie? Czemu nie dbacie o to, do czego codziennie się zbliżacie? Pomnijcie, co powiedziano: “Kto ma uszy ku słuchaniu, niechaj słucha” (2).
Wszyscy co tam obecni byli, uszy ciała mieli. Ale ten, co do wszystkich uszy mających mówi: “kto ma uszy ku słuchaniu, niechaj słucha“, bezwątpienia uszów serca wymaga. Starajcie się więc, aby to co posłyszycie w uchu serca pozostało; starajcie się, aby nasienie podle drogi nie padło, aby zły duch nie przyszedł i z pamięci słowa nie wybrał. Starajcie się, aby nasienie na opokę nie padło i owocu dobrych uczynków dla braku korzeni wytrwałości nie przyniosło. Wielu bowiem jest takich, co słowa Bożego słuchać lubią, robią nawet dobre postanowienia kiedy są w kościele; ale wkrótce przeciwnościami zrażeni tego co rozpoczęli zaniedbują. Opoczysta ziemia wilgotności nie miała; bo to co się ukazało, dla braku wytrwałości owocu nie wydało.
Wielu, gdy na chciwość powstajemy, chciwością się brzydzą, gardzenie marnością pochwalają; ale wkrótce jak tylko ujrzą to, ku czemu lgnie ich serce, zapominają o tym co niedawno chwalili. Wielu, gdy na rozpustę powstajemy, nie tylko o rozpuście nie myślą, ale że się jej poprzednio oddawali bardzo się tego wstydzą; z tym wszystkim jednak jak się tylko ich oko zatrzyma na jakiej piękności, zaraz się rozpala żądza, i tak zrobione przed chwilą postanowienie zagłusza, tak je z pamięci wymazuje, że natychmiast dopuszczają się tego, nad czym niedawno ubolewali.
Często sami na nasze upadki wyrzekamy i łzy nawet z tego powodu wylewamy; ale po wypłakaniu się znowu do tych upadków wracamy. Tak Balaam ujrzawszy ludu izraelskiego namioty płakał i podobieństwa z tym ludem przy śmierci pragnął, mówiąc: “Niech umrze dusza moja śmiercią sprawiedliwych, a niech się staną ostatnie rzeczy moje tym podobne” (3). Ale wkrótce, kiedy chwila skruchy przeszła, żądzą chciwości zapłonął. Dla przyobiecanych podarunków radę zgubną dla tego ludu dał, któremu przy śmierci podobnym być pragnął. Zapomniał o łzach, które mu niedawno z oczu płynęły; ponieważ nie chciał w sobie potłumić żądzy, która go do chciwości pobudzała.
Należy zapamiętać, że Pan wykładając przypowieść rzekł: starania, bogactwa i rozkosze żywota duszą słowo. Duszą, bo niestosownymi myślami to cośmy dobrego przedsięwzięli przygłuszają, i w samym zawiązku rzecz chwalebną, pragnienie zbawienne niweczą. Należy zapamiętać, że dwie rzeczy z bogactwami łączy: starania i rozkosze żywota. Pierwsze umysł pognębiają, drugie rozluźniają; pierwsze bogaczów stroskanymi, drugie wesołymi czynią. A że uciecha z troską w parze iść nie mogą; więc w jednym czasie oddają się trosce, a w innym uciesze, rozpuście.
Ziemia dobra przynosi owoc w cierpliwości; ponieważ nie jest dobrem to co czynimy, jeśli uchybień naszych bliźnich z wyrozumiałością nie znosimy. Im kto wyżej się wzniósł, im bardziej w doskonałości postąpił, tym mu ciężej przychodzi stosowanie się do świata, naginanie się do jego wymagań – przeciwności się mnożą, w miarę jak on w upodobaniach światowych nie smakuje. W tym leży przyczyna, że wielu i dobrze czynią i pomimo to ze smutkiem, z udręczeniem rady sobie dać nie mogą. Od pragnień ziemskich są dalecy, a jednak od srogich biczów nie są wolni. Ale według zapewnienia Pana ziemię dobrą stanowią, owoc w cierpliwości przynoszą, bo gdy z pokorą bicze przyjmują, po biczach wzniosły pokój otrzymują. Tak winogrona nogami lub prasą się tłoczą i w wino obracają. Tak oliwa uderzeniami odpowiedniego narzędzia ze swej łupiny się wydobywa i w płyn tłusty zamienia. Tak przez młócenie ziarna od plewy się oddzielają i oczyszczone do stodoły składają.
Kto więc pragnie zupełnie wady swoje pokonać, ten niech się stara pokornie bicze swego oczyszczenia znosić, ażeby potem przed Sędzią tym czystszym stanął, im bardziej ogień utrapień rdzę jego wypali.
W tym portyku, który do kościoła świętego Klemensa prowadzi, siadywał jak wiecie pewien żebrak, imieniem Serwulus, długą chorobą bardzo wyniszczony. Nigdy z nim dobrze nie było, całe życie jako paralityk przemęczył się; z rzeczy ziemskich nic nie posiadał, ale w zasługi był bardzo bogaty. Władzy w swych członkach do tyla był pozbawiony, że nie mógł chodzić, nie mógł z boku na bok się przewrócić, nie mógł własną ręką łyżki do ust swych ponieść.
Usługiwała mu matka z bratem; a z jałmużny jaką otrzymywał, drugich jeszcze za pośrednictwem matki wspierał. Czytać i pisać nie umiał, ale Pisma świętego egzemplarz sobie kupił i tych co go odwiedzali, a zwłaszcza zakonników prosił, aby mu z tej Bożej Księgi jakiś ustęp raz i drugi przeczytali. Za tym poszło, że z czasem wiele sobie zdań i nauk z Pisma świętego przyswoił, chociaż jak powiedziałem czytać wcale nie umiał.
Bóle jakich doznawał, pomimo swej dokuczliwości nie przeszkadzały mu zawsze się modlić, we dnie i w nocy różnymi pieśniami Boga wychwalać. Ale gdy zbliżył się czas, że ta jego cierpliwość miała już otrzymać nagrodę, ból z rąk i nóg przeniósł się do wnętrza. Za nadejściem ostatniej chwili tych, co przy nim byli, zachęcał, aby powstali i psalmy przed śmiercią odśpiewali. Wspólnie z nimi śpiewał i umierający, ale wkrótce śpiew przerwał i głośno zawołał: “Dajcie pokój, czy nie słyszycie, jakie przecudne pienia rozbrzmiewają w niebie?“. I podczas kiedy te pienia, które wewnątrz posłyszał, uchem serca chwytał, święta jego dusza z więzów ciała uwolnioną została. Przy jej wyjściu woń przecudna rozeszła się wokoło, tak że wszyscy którzy tam byli, błogości niewymownej doznali: co ich przekonywało, że w rzeczy samej chwały niebieskiej uczestniczką się stała. Jeden z naszych zakonników, do dziś dnia żyjący, był tam obecny, i ze łzami zawsze zeznaje, iż dopóki ciała nie pochowano, dopóty woń owa rozchodzić się nie przestawała, z wielkim podziwem wszystkich.
Oto jak skończył ten, który wszystkie przykrości znosił cierpliwie. Według wyroku Pana dobra ziemia w cierpliwości owoc przynosiła, i wciąż lemieszem karności orana, w końcu żniwa niebieskiej nagrody się doczekała.
Ale my bracia, jakąż wymówkę mieć będziemy na sądzie ostatecznym, jeśli się teraz w dobrem zaniedbujemy, jeśli przykazań Pana nie pełnimy, chociaż środki po temu mamy, chociaż nam na rękach i nogach nie zbywa; gdy ów żebrak bez tych środków, bez rąk i nóg, z taką gorliwością przykazania Pana pełnił? Czyliż nam Pan wtedy Apostołów nie ukaże, którzy przepowiadaniem swoim wielką liczbę wiernych razem ze sobą do królestwa niebieskiego wprowadzili? Czyliż przeciw nam męczenników nie postawi, którzy przelewając krew swoją do niebieskiej ojczyzny się dostali? Cóż wtedy powiemy, gdy tego o którym dopiero mówiliśmy Serwulusa ujrzymy? Długa choroba władzę mu w członkach odjęła, ale pomimo to wykonywaniu dobrych uczynków nie przeszkodziła!
O to się bracia starajmy, tak się w dobrem rozmiłujmy, abyśmy potem w chwale niebieskiej uczestnikami być mogli tych, których sobie teraz do naśladowania przedstawiamy. Amen (4).
–––––––––––
Nauki na niedziele i święta całego roku miane w Kolegiacie Łowickiej przez Księdza Antoniego Chmielowskiego. T. II: Czas Wielkiego Postu i Wielkiejnocy. Warszawa. W DRUKARNI STANISŁAWA NIEMIERY, PLAC WARECKI N. 4. 1892, ss. 45-49.
(Pisownię i słownictwo nieznacznie uwspółcześniono).
————————————————————————————————————————————————————–
Pozwolenie Władzy Duchownej:
APPROBATUR.
Varsaviae die 14 (26) Junii 1891 anno.
Judex Surrogatus,
Canonicus Metropolitanus
R. Filochowski.
pro Secretario
J. Podbielski.
N. 2870.
————————————————————————————————————————————————————–
Przypisy:
(1) Mt. 13, 3. Mk 4, 3.
(2) Łk. 8, 8.
(3) Liczb 23, 10.
(4) Homilia 15 in Evangelia, Breviarium Romanum. Sexagesima.
© Ultra montes(www.ultramontes.pl)
Cracovia MMXI, Kraków 2011
http://www.ultramontes.pl/grzegorz_wielki_o_sluchaniu.htm
Święty Grzegorz Wielki
dodane 2008-05-29 17:17
Katecheza Benedykta XVI z 28 maja 2008
(…) Za dochody z majątków, jakie Stolica Rzymska posiadała w Italii, zwłaszcza na Sycylii, kupił i rozdał zboże, pomagał potrzebującym, wspierał kapłanów, mnichów i mniszki, którzy żyli w niedostatku, płacił okup za obywateli, którzy dostali się do niewoli u Longobardów, kupował zawieszenie broni i rozejmy.
W ubiegłą środę mówiłem o mało znanym na Zachodzie Ojcu Kościoła – Romanie Pieśniarzu, dziś chciałbym przedstawić postać jednego z największych Ojców w dziejach Kościoła, jednego z czterech doktorów Zachodu, papieża św. Grzegorza, który był biskupem Rzymu od 590 do 604 roku i któremu tradycja nadała tytuł Magnus, Wielki. Grzegorz rzeczywiście był wielkim papieżem i wielkim doktorem Kościoła! Urodził się w Rzymie około roku 540 w zamożnej rodzinie patrycjuszów z rodu Anicjuszy, który wyróżnił się nie tylko swą szlachecką krwią, ale także ze względu na służbę Stolicy Apostolskiej. Z rodziny tej wyszło dwóch papieży: Feliks III (483-92), pradziad Grzegorza i Agapit (535-36). Dom, w którym wychował się Grzegorz, znajdował się na Clivus Scauri, otoczonym przez szacowne gmachy, będące świadectwem wielkości starożytnego Rzymu i duchowej siły chrześcijaństwa. Szczytne uczucia chrześcijańskie wpajali mu także swoim przykładem rodzice – Gordian i Sylwia, oboje czczeni jako święci, oraz dwie ciotki ze strony ojca, Emiliana i Tarsylia, mieszkające we własnym domu jako dziewice konsekrowane i żyjące modlitwą i ascezą.
Grzegorz rozpoczął wcześnie karierę administracyjną, której poświęcił się także jego ojciec i w 572 r. osiągnął jej szczyt, zostając prefektem miasta. Urząd ten, skomplikowany z powodu ponurych czasów, pozwolił mu zająć się w szerokim wymiarze wszelkiego rodzaju problemami administracyjnymi i zdobyć doświadczenie do zadań czekających go w przyszłości. W szczególności pozostało mu głębokie poczucie porządku i dyscypliny: zostawszy papieżem, podpowie biskupom, by postawili sobie za wzór w zarządzaniu sprawami Kościoła skrupulatność i poszanowanie praw właściwe funkcjonariuszom cywilnym. Życie to musiało go jednak nie zadowalać, skoro niedługo potem postanowił zrezygnować ze wszystkich urzędów świeckich, by zamknąć się w domu i podjąć życie mnicha, przekształcając rodzinny dom w klasztor św. Andrzeja na Celio. Z tego okresu życia monastycznego, życia w nieustannym dialogu z Panem we wsłuchiwaniu się w Jego słowo, pozostanie mu nieustanna tęsknota, która wciąż na nowo i coraz bardziej przebija z jego homilii: pośród myśli podyktowanych troskami pasterskimi powracać będzie do niego w swoich pismach jako do czasu szczęśliwego zatopienia w Bogu, oddania się modlitwie i spokojnej nauce. W ten sposób mógł zdobyć głęboką wiedzę o Piśmie Świętym i Ojcach Kościoła, która służyła mu później w jego dziełach.
Klauzura Grzegorza nie trwała jednak długo. Cenne doświadczenie zdobyte w administracji cywilnej w okresie brzemiennym w poważne problemy, stosunki, jakie nawiązał, pełniąc ten urząd, z Bizantyńczykami, powszechny szacunek, jaki sobie zaskarbił, skłoniły papieża Pelagiusza do mianowania go diakonem i wysłania do Konstantynopola w charakterze swego apokryzariusza, dziś byśmy powiedzieli – nuncjusza apostolskiego, by przyczynić się do przezwyciężenia ostatnich resztek sporu z monofizytyzmem a przede wszystkim, aby pozyskać poparcie cesarza dla wysiłków powstrzymania naporu Longobardów. Pobyt w Konstantynopolu, gdzie wraz z grupą mnichów podjął na nowo życie monastyczne, był dla Grzegorza niezwykle ważny, umożliwił mu bowiem bezpośrednie poznanie świata bizantyńskiego, jak również zbliżenie się do problemu Longobardów, który na trudną próbę wystawił później jego biegłość i energię w latach pontyfikatu. Po kilku latach papież wezwał go do Rzymu i mianował go swoim sekretarzem. Były to trudne lata: nieustanne deszcze, rzeki występujące z brzegów, głód nękały wiele obszarów Italii i sam Rzym. W końcu wybuchła też zaraza, która pociągnęła liczne ofiary, wśród których był także papież Pelagiusz II. Duchowieństwo, lud i senat jednogłośnie wybrały na jego następcę na Stolicy Piotrowej właśnie Grzegorza. Starał się temu opierać, próbując nawet ucieczki, ale nic to nie dało i w końcu musiał ulec. Był rok 590.
Widząc w tym, co się stało, wolę Boga, nowy papież przystąpił natychmiast z zapałem do pracy. Od samego początku wykazał się wyjątkowo przenikliwym osądem rzeczywistości, z którą musiał się zmierzyć, niezwykłą zdolnością pracy w podejmowaniu spraw zarówno kościelnych, jak i cywilnych, stałym zachowywaniem równowagi w podejmowaniu decyzji, nawet śmiałych, jakich wymagał od niego sprawowany urząd. Zachowała się bogata dokumentacja związana z jego rządami dzięki Rejestrowi jego listów (ponad osiemset), w których znalazło odbicie codzienne borykanie się ze złożonymi pytaniami, jakie trafiały na jego biurko. Były to problemy nadsyłane przez biskupów, opatów, duchownych a nawet przez władze świeckie różnego szczebla i rangi. Wśród problemów, które dręczyły wówczas Włochy i Rzym, jeden był szczególnej wagi dla życia zarówno obywatelskiego, jak i kościelnego: sprawa Longobardów. Poświęcił jej papież całą swą energię, mając na względzie jej prawdziwie pokojowe rozwiązanie. W odróżnieniu od cesarza Bizancjum, który wychodził z założenia, że Longobardowie to jedynie nieokrzesane jednostki i łupieżcy, których należy pokonać lub wytępić, św. Grzegorz patrzył na tych ludzi oczyma dobrego pasterza, troszcząc się o głoszenie im słowa zbawienia, nawiązując z nimi braterskie stosunki w perspektywie przyszłego pokoju, opartego na wzajemnym szacunku i pokojowym współistnieniu między Italią, Cesarstwem Wschodnim i Longobardami. Zajął się nawracaniem młodych narodów i nowym układem sił w Europie: Wizygoci w Hiszpanii, Frankowie, Saksończycy migrujący do Brytanii oraz Longobardowie byli uprzywilejowanymi adresatami jego misji ewangelizacyjnej. Obchodziliśmy wczoraj liturgiczne wspomnienie św. Augustyna z Canterbury, stojącego na czele grupy mnichów wysłanych przez Grzegorza do Brytanii, by ewangelizować Anglię.
Papież zaangażował się w osiągnięcie rzeczywistego pokoju w Rzymie i w Italii – był prawdziwym mediatorem – podejmując szybkie rokowania z królem Longobardów Agilulfem. Rokowania doprowadziły do zawieszenia broni, które trwało prawie trzy lata (598-601), po czym można było zawrzeć w 603 trwalszy rozejm. Ten pozytywny rezultat osiągnięty został dzięki równoległym kontaktom, jakie papież utrzymywał z królową Teodolindą, która była księżniczką bawarską i w odróżnieniu od wodzów innych plemion germańskich katoliczką, głęboką katoliczką. Zachował się szereg listów papieża Grzegorza do tej królowej z wyrazami szacunku i przyjaźni do niej. Teodolinda zdołała stopniowo doprowadzić króla do katolicyzmu, przygotowując w ten sposób drogę dla pokoju. Papież zatroszczył się nawet o wysłanie jej relikwii do bazyliki św. Jana Chrzciciela, którą kazała wznieść w Monzy, nie omieszkał też wystosować do niej życzeń i cennych darów dla tejże katedry w Monzy z okazji narodzin i chrztu syna Adaloalda. Postawa tej królowej stanowi piękne świadectwo znaczenia kobiet w historii Kościoła.
W gruncie rzeczy Grzegorz stale stawiał przed sobą trzy cele: powstrzymać ekspansję Longobardów w Italii; ochronić królową Teodolindę od wpływu schizmatyków i umocnić jej katolicką wiarę oraz pośredniczyć między Longobardami a Bizantyńczykami w perspektywie porozumienia, które zapewniłoby pokój na półwyspie, a zarazem pozwoliłoby prowadzić działalność ewangelizacyjną wśród samych Longobardów. Dwojaka była więc zawsze jego stała orientacja w tej złożonej historii: dążyć do porozumień na płaszczyźnie dyplomatyczno-politycznej, szerzyć orędzie prawdziwej wiary wśród ludności.
Obok działalności czysto duchowej i duszpasterskiej papież Grzegorz brał czynny udział w wielorakiej działalności społecznej. Za dochody z majątków, jakie Stolica Rzymska posiadała w Italii, zwłaszcza na Sycylii, kupił i rozdał zboże, pomagał potrzebującym, wspierał kapłanów, mnichów i mniszki, którzy żyli w niedostatku, płacił okup za obywateli, którzy dostali się do niewoli u Longobardów, kupował zawieszenie broni i rozejmy. Ponadto tak w Rzymie, jak i w innych częściach Włoch, podjął dzieło starannego uporządkowania administracji, wydając dokładne polecenia, aby dobra Kościoła, służące jego utrzymaniu i działalności ewangelizacyjnej na świecie, zarządzane były z całkowitą prawością i zgodnie z zasadami sprawiedliwości i miłosierdzia. Wymagał, by rolnicy chronieni byli przed nadużyciami dzierżawców gruntów należących do Kościoła, a w razie oszustwa by otrzymywali natychmiastowe odszkodowanie, aby oblicza Oblubienicy Chrystusa nie zatruł nieuczciwy zysk.
Tę intensywną działalność Grzegorz prowadził mimo słabego zdrowia, które zmuszało go do częstego leżenia w łóżku przez długie dni. Posty praktykowane w latach życia monastycznego spowodowały poważne zaburzenia układu trawienia. Ponadto miał bardzo słaby głos, tak iż często zmuszony był do powierzania diakonowi lektury swoich kazań, aby obecni w rzymskich bazylikach wierni mogli go słyszeć [Dzięki Bogu mamy dziś w rzymskich bazylikach mikrofony]. Robił jednak wszystko, aby odprawiać w dni świąteczne Missarum sollemnia, czyli uroczystą Mszę św. i wówczas osobiście spotykał się z ludem Bożym, który był do niego bardzo przywiązany, widział w nim bowiem wiarygodny punkt odniesienia, z którego czerpać można było pewność: nieprzypadkowo szybko przylgnął do niego przydomek „consul Dei”. Mimo niezwykle trudnych warunków, w jakich przyszło mu działać, zdołał dzięki świętości życia i bogatemu człowieczeństwu zdobyć zaufanie wiernych, osiągając naprawdę ogromne rezultaty na swoje czasy i na przyszłość. Był człowiekiem zatopionym w Bogu: pragnienie Boga było stale żywe w jego duszy i właśnie dlatego był zawsze bliski bliźniemu, potrzebom ludzi swoich czasów. W czasach nieszczęść, wręcz beznadziejnych potrafił wnosić pokój i dawać nadzieję. Ten mąż Boży pokazuje nam, gdzie znajdują się prawdziwe źródła pokoju, skąd płynie prawdziwa nadzieja, i w ten sposób staje się przewodnikiem także dla nas, dzisiaj.
http://kosciol.wiara.pl/doc/489586.Swiety-Grzegorz-Wielki/2
Święty Grzegorz Wielki
dodane 2008-06-20 17:20
Katecheza Benedykta XVI z 4 czerwca 2008
(…) Wielki papież kładzie jednak nacisk na obowiązek, jaki ma pasterz, by przyznawać się każdego dnia do swojej nędzy, aby pycha nie zniweczyła w oczach najwyższego Sędziego dokonanego dobra. Dlatego końcowy rozdział Reguły poświęcony jest pokorze: „Kiedy człowiek szczyci się osiągnięciem wielu cnót, dobrze jest zastanowić się nad własnymi niedociągnięciami i ukorzyć (…)
w czasie naszego środowego spotkania powrócę dziś do niezwykłej postaci papieża Grzegorza Wielkiego, by zaczerpnąć jeszcze więcej światła z jego bogatego nauczania. Mimo rozlicznych zajęć związanych ze swą posługą Biskupa Rzymu pozostawił nam on wiele dzieł, z których w późniejszych wiekach Kościół czerpał pełnymi garściami. Oprócz bogatej korespondencji – Rejestr, o którym wspomniałem na poprzedniej audiencji, zawiera ponad 800 listów – pozostawił nam przede wszystkim pisma o charakterze egzegetycznym, wśród których na wyróżnienie zasługują Komentarz moralny do Hioba – znany pod łacińskim tytułem „Moralia in Librum Iob”, Homilie nt. Ezechiela, Homilie o Ewangeliach. Istnieje jeszcze ważne dzieło o charakterze hagiograficznym – „Dialogi”, napisane przez Grzegorza ku zbudowaniu królowej lombardzkiej Teodolindy. Głównym i najbardziej znanym dziełem jest niewątpliwie „Księga reguły pasterskiej”, którą papież napisał na początku pontyfikatu z zamiarem wyraźnie programowym.
Chcąc dokonać szybkiego przeglądu tych dzieł, musimy przede wszystkim zauważyć, że w swoich pismach Grzegorz nigdy nie troszczy się o nakreślenie „swojej” doktryny, o swoją oryginalność. Zależy mu raczej na tym, aby oddać tradycyjne nauczanie Kościoła, chce po prostu być ustami Chrystusa i Jego Kościoła na drodze, którą należy przebyć, aby dotrzeć do Boga. Przykładem mogą tu być jego komentarze egzegetyczne. Był on zapalonym czytelnikiem Biblii, której nie traktował wyłącznie spekulatywnie: uważał on, że z Pisma Świętego chrześcijanin powinien czerpać nie tyle wiedzę teoretyczną, ile raczej codzienny pokarm dla duszy, dla swego życia człowieka na tym świecie. W Homiliach o Ezechielu na przykład kładzie on silny nacisk właśnie na tę rolę świętego tekstu: zbliżenie się do Pisma tylko dla zaspokojenia własnego pragnienia poznania oznacza uleganie pokusie pychy i wystawienie się tym samym na niebezpieczeństwo popadnięcia w herezję. Pokora intelektualna jest pierwszą regułą każdego, kto stara się zgłębić rzeczywistość nadprzyrodzoną, wychodząc od świętej Księgi. Oczywiście pokora nie wyklucza poważnego studium; jest jednak niezbędna, aby było ono owocne duchowo i pozwoliło rzeczywiście dotrzeć do głębi tekstu. Tylko w tej wewnętrznej postawie rzeczywiście słucha się i postrzega w końcu głos Boga. Z drugiej strony, gdy chodzi o Słowo Boże, zrozumienie go jest niczym, jeśli nie prowadzi do działania. W tych kazaniach na temat Ezechiela znajduje się jeszcze to piękne sformułowanie, według którego „kaznodzieja musi zamoczyć swe pióro w krwi własnego serca; w ten sposób dotrze do ucha bliźniego”. Czytając jego homilie, widać, że Grzegorz rzeczywiście pisał krwią swego serca i dlatego dziś jeszcze przemawia do nas.
Temat ten Grzegorz rozwija też w Komentarzu moralnym do Hioba. Podążając za tradycją patrystyczną analizuje on święty tekst w trzech wymiarach jego znaczenia: dosłownym, alegorycznym i moralnym, będących wymiarami jedynego znaczenia Pisma Świętego. Grzegorzy przyznaje jednak wyraźną przewagę znaczeniu moralnemu. W tej perspektywie wykłada on swoją myśl przez kilka znaczących dwumianów – umieć-czynić, mówić-żyć, znać-działać, przywołujących dwa aspekty życia ludzkiego, które powinny się uzupełniać, które jednak często przeciwstawiają się sobie. Ideał moralny, komentuje, polega zawsze na osiągnięciu harmonijnej syntezy słowa i czynu, myśli i działania, modlitwy i pełnienia obowiązków swego stanu: oto droga prowadząca do syntezy, dzięki której to, co boskie, zstępuje na człowieka, człowiek zaś wyrasta aż do utożsamienia się z Bogiem. Wielki papież kreśli tym samym dla prawdziwego wierzącego pełny program życia; dlatego ten Komentarz moralny stanowić będzie przez całe średniowiecze swego rodzaju summę chrześcijańskiej moralności.
Wielkie znaczenie i urodę mają również Homilie o Ewangeliach. Pierwszą z nich wygłosił w bazylice św. Piotra podczas Adwentu roku 590, a więc kilka miesięcy po wyborze na papieża; ostatnią – w bazylice św. Wawrzyńca w drugą niedzielę po Zesłaniu Ducha Świętego 593 roku. Papież mówił do ludu w kościołach, w których odprawiano „stacje” – szczególne ceremonie modlitewne w ważnych okresach roku liturgicznego – bądź święta męczenników patronów tych świątyń. Inspirująca zasada, łącząca razem te różne wystąpienia, streszcza się w słowie „praedicator”: nie tylko kapłan Boży, ale także każdy chrześcijanin, ma zadanie stać się „głosicielem” tego, czego zaznał w swojej duszy za przykładem Chrystusa, który stał się człowiekiem, aby przynieść wszystkim orędzie zbawienia. Horyzont tego zadania jest eschatologiczny: oczekiwanie na wypełnienie się w Chrystusie wszystkich rzeczy to stała myśl wielkiego papieża, która stała się motywem inspirującym każdą jego myśl i każde działania. Stąd jego nieustanne nawoływanie do czujności i zaangażowania się w dobre uczynki.
Wielki papież kładzie jednak nacisk na obowiązek, jaki ma pasterz, by przyznawać się każdego dnia do swojej nędzy, aby pycha nie zniweczyła w oczach najwyższego Sędziego dokonanego dobra. Dlatego końcowy rozdział Reguły poświęcony jest pokorze: „Kiedy człowiek szczyci się osiągnięciem wielu cnót, dobrze jest zastanowić się nad własnymi niedociągnięciami i ukorzyć: zamiast uwzględniać dokonane dobro, trzeba pamiętać o tym, co zaniedbało się zrobić”. Wszystkie te cenne wskazania pokazują wysokie mniemanie, jakie św. Grzegorz miał o duszpasterstwie, które określił mianem „ars artium” – sztuki sztuk. Reguła cieszyła się tak dużym powodzeniem, że bardzo szybko przełożono ją na grecki i staroangielski, co było raczej rzadkością.
Znaczące jest również inne dzieło – Dialogi, w którym przyjacielowi i diakonowi Piotrowi, przekonanemu, że obyczaje uległy już takiemu zepsuciu, iż niemożliwe jest przyjście na świat świętych, jak w przeszłości, Grzegorz udowadnia, że jest przeciwnie: świętość jest zawsze możliwa, nawet w trudnych czasach. Dowodzi tego, opowiadając o życiu osób współczesnych bądź niedawno zmarłych, które śmiało można było uznać za święte, choć nie zostały kanonizowane. Opowiadaniu temu towarzyszą przemyślenia teologiczne i mistyczne, które czynią z książki wyjątkowy tekst hagiograficzny, zdolny do zafascynowania całych pokoleń czytelników. Materiał zaczerpnięty jest z żywej tradycji ludu i ma na celu zbudowanie i formację, przyciągając uwagę czytającego całym szeregiem kwestii, jak sens cudu, interpretacja Pisma, nieśmiertelność duszy, istnienie piekła, wyobrażenie drugiego świata, tematy, które wymagały odpowiedniego wyjaśnienia. Księga jest w całości poświęcona postaci Benedykta z Nursji i jest jedynym starożytnym świadectwem życia świętego mnicha, którego duchowe piękno jawi się w tekście w całej pełni.
W programie teologicznym, który Grzegorz rozwija w swoich dziełach, relatywizacji uległy przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. To, co liczy się dla niego ponad wszystko, to cały okres historii zbawienia, która nie przestaje toczyć się w mrocznych zakolach czasu. W perspektywie tej znaczące jest, że umieszcza on zapowiedź nawrócenia Aniołów w samym środku Komentarza moralnego do Hioba: w jego oczach wydarzenie to stanowiło postęp Królestwa Bożego, o którym mowa jest w Piśmie; mogło zatem słusznie być wspomniane w komentarzu do świętej księgi. Według niego przewodnicy wspólnot chrześcijańskich muszą zobowiązać się do odczytania na nowo wydarzeń w świetle Słowa Bożego: w tym sensie wielki papież poczuwa się do obowiązku pokierowania pasterzami i wiernymi na drodze duchowej lectio divina oświeconej i konkretnej, umieszczonej w kontekście własnego życia.
Zanim zakończę, muszę poświęcić kilka słów stosunkom, jakie papież Grzegorz utrzymywał z patriarchami Antiochii, Aleksandrii i samego Konstantynopola. Troszczył się on zawsze o uznanie i poszanowanie ich praw, wystrzegając się jakiejkolwiek ingerencji, która mogłaby ograniczyć ich prawowitą autonomię. Jeśli jednak św. Grzegorz w kontekście sytuacji historycznej sprzeciwił się tytułowi „ekumeniczny” dla Patriarchy Konstantynopola, uczynił tak nie dlatego, by ograniczyć czy zaprzeczyć tej prawowitej władzy, lecz z powodu zatroskania o braterską jedność Kościoła powszechnego. Uczynił to przede wszystkim ze względu na swoje głębokie przekonanie, że skromność powinna być podstawową cnotą każdego biskupa, a tym bardziej patriarchy. W swym sercu Grzegorz pozostał prostym mnichem i dlatego był zdecydowanie przeciwny wielkim tytułom. On sam chciał być – to jego określenie – servus servorum Dei. Termin ten, przez niego ukuty, nie był w jego ustach pobożną formułą, lecz prawdziwym wyrazem jego sposobu życia i działania. Był on głęboko poruszony pokorą Boga, który w Chrystusie stał się naszym sługą, obmył nam i obmywa brudne stopy. Dlatego był przekonany, że przede wszystkim biskup powinien naśladować tę skromność Boga i w ten sposób iść za Chrystusem. Pragnął prawdziwie żyć jak mnich w stałej rozmowie ze Słowem Bożym, lecz z miłości do Boga potrafił stać się sługą wszystkich w czasach pełnych udręk i cierpienia, potrafił stać się „sługą sług”. Właśnie dlatego, że był taki, jest wielki i pokazuje także nam miarę prawdziwej wielkości.
Urzędnik – zakonnik – papież… – św. Grzegorz Wielki
dodane 2003-09-04 08:20
Ks. Sławomir Madajewski
Dla Kościoła pozyskał Wizygotów w Hiszpanii, Gallów, Longobardów i brytyjskich Anglosasów. Historia określa go mianem „apostoła ludów barbarzyńskich”.
(…)
W kościelnym słowniku spotykamy terminy, które związane są z imieniem papieża Grzegorza Wielkiego:
Chorał gregoriański – zanim w Kościele śpiew przybrał dzisiejszą formę, przez wiele wieków śpiewy liturgiczne były jednogłosowe. Muzyka wprowadzona do liturgii miała swoje liczne źródła. Pochodziła z tradycji żydowskiej (synagogalnej), greckiej oraz bizantyjskiej. Papież Grzegorz I postanowił śpiew w Kościele uporządkować i ujednolicić. Założył więc w Rzymie szkołę kantorów. Po zakończeniu nauki śpiewaków rozsyłano w różne miejsca, by tam uczyli innych właściwego śpiewu. Nie używano wtedy żadnego zapisu nutowego, więc prowadzący śpiew pomagał sobie ręką, wskazując na przebieg melodii i jej rytmikę. Śpiew ten, od miejsca, w którym stali śpiewacy, nazywano chorałem (od łac. chorus). Z czasem całą liturgię opanował chorał, czyli jednogłosowe, łacińskie śpiewy wykonywane przez męskie głosy, solowe bądź zespołowe, bez towarzyszenia instrumentów. Były to śpiewy przede wszystkim części stałych Mszy św., np. „Kyrie” – „Panie, zmiłuj się nad nami”, „Gloria” – „Chwała na wysokości Bogu”. Z czasem weszły do liturgii także inne śpiewy, jak aklamacje, responsoria, hymny czy sekwencje. Grzegorz Wielki nie jest autorem muzyki, jednakże przez fakt uporządkowania śpiewów w Kościele chorał nosi nazwę gregoriańskiego, od jego imienia.
Msze św. gregoriańskie – pod tym terminem kryje się zwyczaj odprawiania nieprzerwanie przez 30 dni Mszy św. za jednego zmarłego. Kiedy Grzegorz był jeszcze przełożonym w klasztorze, miało miejsce następujące wydarzenie. Po śmierci jednego z mnichów znaleziono w jego celi ukryte monety, których zakonnik w myśl zasad nie powinien był posiadać. Przełożony kazał ukarać mnicha po śmierci w ten sposób, że jego pogrzeb urządzono w mało uroczysty sposób. Nie dawało to jednak spokoju Grzegorzowi, który po 30 dniach od śmierci mnicha nakazał odprawienie 30 Mszy św. w jego intencji. Po odprawieniu ostatniej z nich zmarły zakonnik nawiedził we śnie jednego z braci, którego zapewnił o skutecznej pomocy, jakiej doznał dzięki odprawieniu owych trzydziestu Mszy św. Stąd wzięła się praktyka sprawowania Ofiary Eucharystycznej za zmarłych przez miesiąc i przekonanie wiernych o skuteczności tej formy modlitwy. Nie ma w Kościele szczegółowej doktryny na temat Mszy św. gregoriańskich, istnieją tylko regulacje prawne dotyczące tej formy Mszy św. za zmarłych. Jeśli choroba albo konieczność odprawienia Mszy św. ślubnej czy pogrzebowej stanęłaby na przeszkodzie, można tzw. gregoriankę przerwać, odprawiając potem zaległe Msze św. Trzydziestu Mszy św. nie musi sprawować ten sam kapłan, w tym samym miejscu. Mogą to czynić różni księża, w różnych kościołach, byleby sprawowali je za tego samego zmarłego.
Duszpasterz Europy
ks. Tomasz Jaklewicz
Kościół stał się mostem między cywilizacją starożytną a nowymi ludami, które osiadły w Europie. Było to w znacznej mierze zasługą papieży.
Kiedy wybrano go na papieża w roku 590, liczył 50 lat i nie miał nawet święceń kapłańskich. Był diakonem, mnichem, doradcą poprzedniego papieża. Parę lat wcześniej był prefektem miasta Rzym, ale zrezygnował ze świeckiej kariery. Z odziedziczonego majątku ufundował kilka klasztorów. Nawet rodzinny pałac przerobił na klasztor, w którym chciał wieść życie zakonne. Wzbraniał się przed przyjęciem urzędu św. Piotra, próbując nawet ucieczki. W końcu przyjął sakrę, stając się kolejnym biskupem Rzymu. Jako pierwszy papież posługiwał się tytułem „sługa sług Bożych”. Potomni nadali mu tytuł „wielki”. Czym sobie na to zasłużył?
Jego 14-letni pontyfikat przypadł na trudne czasy. Rzym cesarski upadł. Barbarzyńskie ludy zajmowały kolejne ziemie dawnego cesarstwa, które rozpadało się kawałek po kawałku. Upadła również większość instytucji, na których wspierała się antyczna cywilizacja. Kościół utrzymał się jako jedyna struktura o zasięgu powszechnym. W tej sytuacji przejmował wiele funkcji doczesnych instytucji, stając się pomostem między cywilizacją starożytną a nowymi ludami, które osiadły w Europie. Było to w znacznej mierze zasługą papieży, którzy w V i VI wieku konsekwentnie wzmacniają rolę papiestwa, jako ośrodka nie tylko kościelnej władzy, ale jako centrum zachodniej kultury. Powstają zręby średniowiecznej christianitas – „społeczeństwa chrześcijańskiego”. Europejczyk i chrześcijanin – te pojęcia będą odtąd używane zamiennie aż do czasu oświecenia.
Papież Grzegorz widział siebie jako duszpasterza Europy. Nie słuchał narzekań sfrustrowanych rzymskich arystokratów, tęskniących za przeszłością, łudzących się, że barbarzyńskie ludy gdzieś sobie pójdą. Papież wiedział, że musi zaakceptować nowy ład. Z nowych ludów chciał budować Kościół. Wysłał misjonarzy do Anglii, na czele z benedyktynem Augustynem, późniejszym świętym biskupem w Canterbury. Korespondował z władcami. Pozyskiwał dla wiary kolejne narody, umacniał ją tam, gdzie już została przyjęta. Napisał co najmniej 850 (!) listów, sporo homilii, komentarzy, także podręcznik dla duszpasterzy. Legenda mówi, że papież miał zwyczaj dyktować swoje pisma, siedząc za zasłoną. Pewnego razu ciekawski pisarz zerknął za kotarę. Ujrzał gołębicę – Ducha Świętego, który podpowiadał papieżowi słowa. Papież Grzegorz był darem Ducha Świętego dla chrześcijan swoich czasów. Mieli wielkiego papieża. Nie tylko oni. Duch nadal działa.
Papież na ciężkie czasy
ks. Tomasz Jaklewicz
“Santo subito” – tak wołano tuż po jego śmierci…
Był papieżem epoki przełomu. Antyk dogorywał. Cesarstwo bizantyjskie próbowało przywrócić dawny ład, ale Zachód był już nieodwracalnie opanowany przez ludy barbarzyńskie. Sam Rzym padał raz po raz ofiarą najazdów Ostrogotów lub Longobardów. Papież Grzegorz w pewnym sensie postawił na barbarzyńców. Widział, że ludy, które dopiero co przyjęły chrześcijaństwo (a właściwie ich władcy), potrzebują intensywnej ewangelizacji. Posyłał misjonarzy Galom, Longobardom, Wizygotom i Anglosasom, pisał listy do władców. Wpatrzony w ideał benedyktyński (sam był benedyktynem), kładł podwaliny pod średniowieczną europejską „christianitas”.
Grzegorz (ur. 540) pochodził z bogatej rzymskiej rodziny. Jego pradziadkiem był papież Feliks III. Grzegorz, mając nieco ponad 30 lat, objął urząd prefekta Wiecznego Miasta. Szybko jednak porzucił polityczną karierę i wstąpił do zakonu benedyktynów. Rodzinne dobra przeznaczył na fundację klasztorów. Przyjął święcenia diakonatu. Papież Pelagiusz II wysłał go jako swojego przedstawiciela na dwór cesarza do Konstantynopola. Grzegorz chciał pozostać mnichem. Nie było mu to dane. Lud Rzymu obwołał go papieżem w 590 roku. Grzegorz bronił się przed tym zadaniem, ale w końcu uległ. Przyjął tytuł „sługa sług Bożych”, którym do dziś posługują się papieże.
Potomni nadali mu przydomek „wielki”. Czym sobie na to zasłużył? W czasach zamętu Grzegorz I konsekwentnie umacniał autorytet papiestwa i Kościoła. Przez pertraktacje pokojowe ochronił Rzym od kolejnych najazdów Longobardów. Łagodził napięcia narastające między Rzymem a potężnym Konstantynopolem. Kościół Wschodni, który nigdy nie pałał specjalną miłością do papieży, uznał Grzegorza za świętego, nadano mu tam przydomek „Dialog”.
Zalicza się go także do grona czterech wielkich Ojców Kościoła Zachodniego (obok Augustyna, Hieronima, Ambrożego). Napisał co najmniej 850 listów, sporo homilii, komentarzy, także podręcznik dla duszpasterzy. Nie był wybitnym teologiem, był raczej człowiekiem czynu, duszpasterzem rodzącej się średniowiecznej Europy. Dbał o biednych, cieszył się wielkim szacunkiem wśród prostych ludzi. Po śmierci w 604 roku Grzegorz został ogłoszony świętym przez aklamację Rzymian „santo subito”. Jego grób znajduje się w Bazylice św. Piotra.
http://kosciol.wiara.pl/doc/490451.Urzednik-zakonnik-papiez-sw-Grzegorz-Wielki/2
Żywot świętego Grzegorza Wielkiego,
papieża
(Żył około roku Pańskiego 604)
Święty Grzegorz, rodem Rzymianin, potomek starożytnego patrycjuszowskiego domu Anicjuszów, miał przodków wielce zacnych i bogobojnych, których cnymi postępkami i naśladowaniem uczcił. Już w młodych latach był wielce stateczny, garnął się do starych i nabożnych ludzi, i pilnie uczył się tego, czego nie umiał.
Święty Grzegorz Wielki
Po śmierci ojca złożył wszystkie świeckie zajęcia i z majątku swego zbudował i uposażył sześć klasztorów w Sycylii, a na siódmy obrócił swój pałac w Rzymie. Ostatek majętności rozdawszy ubogim, oblókł się w suknie zakonne i rozpoczął doskonały żywot klasztorny. Chociaż zawsze był słabego zdrowia, nigdy nie odpoczywał, gdyż albo się modlił, albo pisał. Dla wielkiego miłosierdzia i cnót doskonałych Bóg wnet wsławił go cudami. Jeden z zakonników w tymże klasztorze, imieniem Justus, bardzo zręczny lekarz, zachorowawszy ciężko wyznał bratu swemu rodzonemu, że miał tajemnie schowane trzy dukaty, co było przeciw ustawie zakonnej. Gdy się o tym dowiedział św. Grzegorz, zakazał wszystkim chodzić do niego i pocieszać go, a jeśliby umarł, polecił ciało jego wyrzucić na gnój i razem z nim owe pieniądze zakopać, a braciom wołać: “Pieniądze twoje niech ci zostaną na zgubę twoją”. Dowiedziawszy się o tym chory ciężko żałował i potem w dobrej pokucie skonał, po czym pochowano go według rozkazu świętego Grzegorza. Grzegorz, użaliwszy się potem jego duszy, przywołał jednego z zakonników i kazał mu odprawić za nią 30 Mszy przez 30 dni po sobie następujących. Trzydziestego dnia ukazał się ów zmarły bratu i powiedział mu, że dzięki tym mszom został wybawiony z czyśca i przypuszczony do wiecznej szczęśliwości. Odtąd też wziął początek zwyczaj tak zwanych mszy gregoriańskich.
Idąc pewnego razu przez rynek, zobaczył święty Grzegorz wystawionych na sprzedaż pięknych młodzieńców. Dowiedziawszy się, że pochodzą z Anglii, wówczas jeszcze pogańskiej, rzekł ze łzami: “Ach, mają anielskie twarze i godni są być policzonymi pomiędzy aniołów w Niebie”. Niezwłocznie poszedł do Benedykta I, papieża, prosząc, aby go z kilku misjonarzami posłał do Anglii, po czym sam zajął się przygotowaniami do tej podróży. Gdy wyjechał z Rzymu, poczęli się skarżyć Rzymianie na Ojca świętego i zastąpiwszy mu pewnego dnia drogę, wołali: “Piotraś świętego obraził, Rzymeś uraził, gdyś Grzegorza z niego wypuścił”. Papież tedy odwołał z drogi Grzegorza i uczynił go diakonem przy swym boku. Był potem Grzegorz posłem od papieża do Carogrodu, do cesarza Tyberiusza, o pomoc przeciw Longobardom. W Carogrodzie nawróci! patriarchę Eutychiusza, który błędnie nauczał o ciał zmartwychwstaniu i skłonił go do tego, by własną ręką spalił swoją książkę, zawierającą błędną naukę.
Gdy po śmierci papieża Pelagiusza, dotkniętego morowym powietrzem, wszyscy duchowni i świeccy zgodnym głosem obrali świętego Grzegorza na papiestwo, on usilnie wzbraniał się tego urzędu. Uciekł nawet z miasta i kazał się w zakonnym odzieniu zawieść tajemnie na pustynię, gdzie się krył po jaskiniach, wyjawił go jednak słup ognisty spuszczony z Nieba na to miejsce, gdzie się ukrywał.
Na wstępie i początku papiestwa swego napomniał lud, aby dla oddalenia morowej zarazy z ufnością udał się pod opiekę Maryi, i zarządził trzydniową procesję do kościoła Maria Magiore czyli Najświętszej Panny Większej. Podczas tej procesji, w której brał udział sam Grzegorz w odzieniu pokutniczym, zaraza była tak wielka, że na godzinę około 80 osób trupem padało. Trzeciego dnia wreszcie, gdy procesja przechodziła koło grobowca cesarza Hadriana, dał się słyszeć w powietrzu śpiew:
“Królowa Niebieska, wesel się! (Alleluja).
Albowiem, któregoś zasłużyła nosić, (Alleluja).
Już zmartwychwstał, jako powiedział, (Alleluja)”,
a papież, kapłani i lud odpowiedzieli:
“Módl się za nami do Boga, Alleluja!”
Równocześnie zjawił się na grobowcu promienisty anioł, chowający miecz do pochwy. Od tej chwili zaraza ustała, a grobowiec otrzymał nazwę zamku Świętego Anioła. Na pamiątkę tego zdarzenia po dziś dzień odprawia się w uroczystość św. Marka i dni następne uroczysta procesja. (Zobacz 25 kwietnia).
Położenie Kościoła było w owych czasach smutne. Ariańscy Longobardowie pustoszyli Włochy i zagrażali papiestwu, a cesarz w Konstantynopolu nie mógł temu zaradzić. Równocześnie rościł sobie patriarcha carogrodzki takie samo prawo do tytułu biskupa Kościoła powszechnego jak papież rzymski; w Afryce szerzyła się herezja donatystów, w Hiszpanii arianie, we Francji istniało świętokupstwo, a od Wschodu groziła nauka Mahometa, której zwolennicy byli zawziętymi nieprzyjaciółmi chrześcijan. Grzegorz, chociaż nie miał do walki z tylu nieprzyjaciółmi innej broni jak roztropność ducha, stałość charakteru i miłość swego kapłańskiego serca, jednakże prawie cudowne osiągnął korzyści. Z bystrością męża stanu uregulował stosunki między papieżem a cesarzem, a uczyniwszy narody zachodnie zależnymi od Stolicy Apostolskiej, ugruntował jej wielkość; z roztropnością przywiódł heretyków w Afryce, w Hiszpanii i Włoszech na łono Kościoła świętego i doczekał się, że mógł zbierać plony ziarna ewangelicznego w Anglii, które tam zasiał przez czternastu współbraci zakonnych. Jak z silną wolą ojca starał się o dobro Kościoła na zewnątrz, tak z troskliwością czułej matki krzątał się około czystości i piękności Kościoła na wewnątrz. Z niepodobną do wiary szczodrobliwością i miłością łagodził nędzę ubogich, wspomagał chorych, wykupywał jeńców, zakładał domy dla sierot i szkoły dla ubogich, których dotąd jeszcze nie znano, i bronił odważnie ludu przed uciskiem urzędników. Pewnego razu własny jego zarządca użył fałszywej miary do mierzenia zboża, które ludność do spichlerza papieskiego oddawać była zobowiązana. Dozorca doniósł o tym papieżowi, nadmieniając, że fałszywą miarę potłukł. Na to rzekł papież: “Cieszy mnie, żeś fałszywą miarę potłukł, lecz z drugiej strony boleję, że ta niesprawiedliwość za późno została wykryta. Chcę, abyś wartość niesprawiedliwie odebranego zboża dokładnie obliczył i oddał poszkodowanym. Czyń tak, abyś na sądzie ostatecznym mógł się przede mną wykazać owocem niniejszego polecenia”.
Wiekopomne zasługi położył też Grzegorz około kościelnej służby Bożej i ceremonii. Jeszcze do dziś używany jest w kościołach tak zwany “śpiew gregoriański. Św. Grzegorz zebrał starożytne melodie kościelne, zastosował je do reguł harmonii i zaprowadził w kościołach, przez co podniósł uroczystość nabożeństwa.
Jako dobry pasterz sam z ambony głosił słowo Boże, a jego kazania, aż do naszych czasów zachowane, odznaczają się jasnością i ewangelicznym namaszczeniem. Pisywał również wiele listów, z których można się przekonać, że nie było kącika na ziemi, na który by jego oko nie było dało baczenia. Przy tym znajdował jeszcze czas na pisanie uczonych książek, które mu przyniosły zaszczytny przydomek Nauczyciela Kościoła. Księgi te były napisane z natchnienia Ducha świętego, którego diakon Piotr widywał podpowiadającego Grzegorzowi. Stąd też na obrazach przedstawiają często tego Świętego z gołębiem przy uchu. Umarł dnia 12 marca roku Pańskiego 604.
Nauka moralna
Sława i wielkość świętego Grzegorza dawno byłyby przebrzmiały, gdyby ten Święty wielkich czynów swoich nie był okrasił prawdziwą a głęboką pokorą, gdyby do wysokiej mądrości i nauki swojej nie był dołączył życia zupełnie odpowiadającego zasadom świętej wiary i doskonałości chrześcijańskiej, którą głosił słowem i pismem. On to nadał sobie przydomek “sługa sług Bożych”, którego tytułu do dziś wszyscy papież używają. Jak budujące były jego słowa, niech posłuży tych kilka wyjątków: “Często się zdarza, że złemu człowiekowi dobrze się wiedzie, a dobremu źle. Dlaczego? Ponieważ odwieczna sprawiedliwość dla dobrego prawdziwie dobre, a dla złego prawdziwie złe zachowuje. – Napróżno spodziewasz się miłosierdzia Bożego, jeśli nie obawiasz się Jego sprawiedliwości, i na próżno obawiasz się Jego sprawiedliwości, jeśli miłosierdziu Jego nie ufasz! – Do samej śmierci powinieneś być niespokojnym o swe grzechy. Powinieneś drżeć i we łzach je opłakiwać. Paweł święty był do trzeciego Nieba zachwycony, a jednakże lękał się z obawy odrzucenia. – Niektórzy fukają wpierw na ubogich, zanim im dadzą jałmużnę. Tacy ludzie zdają się przez fukanie brać już zapłatę swoją.
Modlitwa
Boże, któryś w nagrodę udzielił duszy sługi Twojego Grzegorza wiekuistej szczęśliwości; spraw miłościwie, abyśmy brzemieniem grzechów naszych obciążeni, za jego do Ciebie pośrednictwem doznali ulgi i pociechy. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi. Amen.
św. Grzegorz Wielki, papież
urodzony dla nieba 12.03.604 roku,
wspomnienie 12 marca
Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku – Katowice/Mikołów 1937r.
http://ruda_parafianin.republika.pl/swi/g/grzego1.htm
**********************
Święty Marinus, pustelnik
Do najmniejszych oraz najstarszych republik w Europie należy San Marino, istniejące od 1600 lat. Liczy zaledwie 60 km kwadratowych i ok. 30 tys. mieszkańców. To tu właśnie w IV wieku swoją pustelnię miał założyć św. Marinus. Pochodził z wysepki Arbe, położonej na Morzu Adriatyckim u wybrzeży Dalmacji. Wraz ze swoim rodakiem, św. Leonem, przybył do włoskiego portu Rimini, gdzie obaj ciężko pracowali przy ładowaniu towarów. Były to czasy panowania Dioklecjana i Maksymiana. W czasie prześladowania obaj udali się na górę Tytana (Monte Titano), gdzie wystawili kościółek św. Piotra, a obok stworzyli dla siebie skromną celę pustelniczą. Niebawem jednak rozeszli się i Leon na pobliskim wzgórzu Monteferetro (dzisiaj S. Leo) założył własną pustelnię. Po edykcie mediolańskim (313) biskup Rimini wezwał Marinusa do siebie i wyświęcił go na diakona. Wezwał także Leona i wyświęcił go na kapłana, aby ten mógł głosić Ewangelię tamtejszym góralom.
Nie znamy bliższych szczegółów życia i śmierci Marinusa. Dopiero w roku 1586 archiprezbiter kościoła św. Piotra w S. Marino odnalazł relikwie Świętego pod głównym ołtarzem. Napis na urnie potwierdził autentyczność relikwii. W roku 1602 część znalezionych relikwii umieszczono w bogatym relikwiarzu. W roku 1774 powstało bractwo ku czci św. Marinusa (Maryna). Jednak dopiero papież Pius VI zatwierdził jego kult w roku 1778. W roku 1926 papież Pius XI podniósł kościół św. Marinusa (dawny kościół św. Piotra) do godności bazyliki. Nad bazyliką wita przechodnia łaciński napis: “Św. Marinowi (Marynowi), Patronowi i Fundatorowi Republiki”. San Marino należy do diecezji Rimini. Za bazyliką pokazują grotę-kaplicę z wykutymi ławami, które nazywają łóżkami św. Marinusa i św. Leona. Co roku 3 września republika święci uroczystość swojego patrona. W roku 1975 z okazji przypuszczalnej 1600-letniej rocznicy śmierci poczta San Marino wydała ku czci Świętego specjalne znaczki.
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/09-03b.php3
LEGENDARNE POCZĄTKI REPUBLIKI SAN MARINO
Ostatnie badania mówią, że Święty Marinus mógł żyć między V a VII stuleciem. Kościół katolicki wspomina Świętego 3 września. W roku 1586 odnaleziono w Kościele św. Piotra (dzisiejsza Bazylika) szczątki Świętego, umieszczone pod ołtarzem głównym.
W 1778 roku papież Pius VI zatwierdził kult Świętego.
Feba znana jest wyłącznie z Listu św. Pawła do Rzymian (Rz 16, 1-2). Apostoł mówi o niej z najwyższym uznaniem i wdzięcznością. Ta mieszkanka Kenchr oddawała najwidoczniej wiele usług Pawłowi i innym chrześcijanom, miała zaś do tego liczne okazje, bo mieszkając w jednym z dwóch portów starożytnego Koryntu, mogła ich często spotykać, zwłaszcza gdy podróżowali z Efezu do Grecji. Paweł poleca ją z kolei chrześcijanom Rzymu, dokąd się widocznie wybierała. Można też wnosić, że chodziło w tej zamierzonej podróży o doniosłe sprawy, skoro Apostoł czyni to z serdecznym naleganiem. Na marginesie tego nalegania egzegeci wyrażają powszechnie przypuszczenie, że Feba była doręczycielką Pawłowego listu. Apostoł nazywa ją ponadto siostrą, ale także diakonisą. Nie wiadomo, czy miał tu na myśli liczne cenne sprawowane przez nią posługi w ogóle, czy też urzędową funkcję znaną później w Kościele. Tradycyjnie przypuszcza się, że Feba była wdową.
Martyrologium Rzymskie wspomina ją 3 września, jest to jednak data zupełnie dowolna, nie oparta na starożytnych wspomnieniach.
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/09-03c.php3
**************************
Błogosławiony Gerard z Jerozolimy, zakonnik
Gerard Tonque (znany również jako Gerard de Martigues lub Gerard z Amalfi) urodził się ok. 1040 roku. W jednej wersji, przyjmowanej obecnie jako bardziej prawdopodobna, pochodził z Martigues z Prowansji we Francji i przybył jako pielgrzym do Ziemi Świętej w latach 80. XI wieku. Za tą wersją przemawia fakt, że jego relikwie od 1283 roku aż do czasów rewolucji francuskiej były przechowywane w kościele w Martigues. Inna wersja jako kraj pochodzenia podaje Włochy – Gerard miałby się urodzić w Sasso di Scalo koło Amalfi i być początkowo kupcem handlującym w Lewancie.
Podczas pobytu w Ziemi Świętej zachorował i trafił do szpitala św. Jana Jałmużnika w Jerozolimie, założonego w 1070 roku przez kupców z włoskiej Republiki Amalfi. Po wyzdrowieniu wstąpił do bractwa istniejącego przy tym szpitalu. Dzięki swojej aktywności i talentom organizacyjnym został przełożonym tego szpitala i znajdującego się przy nim bractwa. Z czasem został przełożonym także leprozorium św. Łazarza za murami miasta. Uznawany jest za pierwszego wielkiego mistrza obu zgromadzeń, choć sam używał tytułu przeora lub rektora szpitala.
W 1097 roku, gdy krzyżowcy zbliżali się do Jerozolimy, dowódca fatymidzki Iftichar-ad Daul nakazał wydalenie z miasta wszystkich chrześcijan. Z niewiadomych przyczyn nakaz ten nie objął Gerarda i jego bractwa. Legenda głosi, że podczas oblężenia miasta Gerard pojawiał się na murach i rzucał w krzyżowców chlebem, tłumacząc otaczającym go muzułmanom, że chce w ten sposób pokazać oblegającym, że miasta nie zdobędą głodem i żeby złamać ich morale. Historycy przypuszczają jednak, że w ten sposób mógł przekazywać informacje krzyżowcom albo ich dożywiać. Pośrednio potwierdza to fakt, że zaraz po zdobyciu miasta bractwo i szpital otrzymały liczne przywileje i nadania. Niemniej jednak został uwięziony przez muzułmanów, był przesłuchiwany i torturowany. Dopiero upadek miasta przyniósł mu uwolnienie.
Wolny już Gerard potrafił wykorzystać nadarzającą się okazję podniesienia rangi szpitala i jego bractwa. Zmienił patrona szpitala i bractwa ze św. Jana Jałmużnika na bardziej znanego na Zachodzie św. Jana Chrzciciela. Pod jego przywództwem bractwo szpitalne zaczęło przekształcać się w zakon, uniezależniając się od benedyktynów, pod których opieką początkowo się znajdowało. Utworzył Zakon Rycerzy Szpitala św. Jana Jerozolimskiego i został jego pierwszym mistrzem.
Dzięki jego zabiegom nowy zakon został zaakceptowany przez papieża Paschalisa II w 1113 roku. W roku 1116 wydzielił z Zakonu św. Jana bractwo trędowatych opiekujących się jerozolimskim leprozorium św. Łazarza, które bullą papieża Paschalisa II z tego samego roku zostało ukształtowane w Szpitalniczy Zakon pod wezwaniem św. Łazarza. Gerard rozszerzył działalność powstającego zakonu na tereny poza Ziemią Świętą – domy zakonne i szpitale zaczęły powstawać w miastach portowych i ważnych ośrodkach pielgrzymkowych, szczególnie we Francji i Włoszech.
Brat Gerard organizował również pielgrzymki do Ziemi Świętej i wytyczył najdogodniejsze dla pielgrzymów trasy. Do ochrony pątników, a także transportów zaopatrzenia dla swoich szpitali, powołał oddział zaciężnych żołnierzy – dawnych rycerzy krucjatowych, który stał się następnie zalążkiem rycerskiego ramienia zakonów.
Zmarł 3 września 1120 r. Czczono go wcześnie jako błogosławionego.
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/09-03d.php3
********************************
Błogosławiona Brygida od Jezusa Morello, zakonnica
Brygida urodziła się 17 czerwca 1610 r. w San Michele di Pagana, niedaleko Rapallo (Genua) we Włoszech, jako szósta z jedenaściorga dzieci. Kiedy miała zaledwie dwanaście lat, ciężko chora matka powierzyła jej opiekę nad młodszym rodzeństwem. W tych też latach zrodziło się w niej powołanie do życia zakonnego. Rodzina nie była wówczas w stanie zapewnić jej posagu wymaganego przy wstąpieniu do klasztoru. Brygida przeżyła to tak bardzo boleśnie, że ciężko zachorowała. Odzyskała zdrowie za wstawiennictwem Matki Bożej, która ukazała się jej w wizji mistycznej.
W 1633 r. Brygida wyszła za mąż za Matteo Zancari i przeniosła się do jego majątku w miejscowości Salsomaggiore. W 1636 r., gdy do kraju wkroczyły wojska hiszpańskie, małżonkowie schronili się w zamku Tabiano. Gdy po zakończeniu wojny powrócili do swego majątku, mąż Brygidy zachorował na tyfus i wkrótce potem zmarł. Ich małżeństwo było bezdzietne.
27-letnia wdowa złożyła wieczysty ślub czystości i przyjęła imię Brygidy od Jezusa. Przez kilka następnych lat pozostała w Salsomaggiore, pomagała ubogim, pracowała przy tamtejszym kościele parafialnym, uczyła dzieci katechizmu i kształciła nowe katechetki. W 1640 r. przeniosła się do Piacenzy, gdzie mieszkał jej brat. Pragnęła wstąpić do klasztoru kapucynek, ale nie została przyjęta, bo była wdową. Pozostała w tym mieście i mieszkając samotnie prowadziła życie ascetki, praktykując modlitwy, umartwienia i pokutę.
Z woli księżnej Margherity de Medici Farnese 17 lutego 1649 r. otworzyła w Piacenzy pierwszy dom nowego zgromadzenia sióstr urszulanek, których celem miało być wychowanie i edukacja dziewcząt z zamożnych rodzin. Wkrótce do klasztoru wstąpiły pierwsze kandydatki. Brygida odmówiła przyjęcia funkcji przełożonej domu, ale zgodziła się pełnić obowiązki ekonomki i “odpowiedzialnej za sprawy duchowe”.
Jej niezwykłe poświęcenie sprawie kształcenia młodzieży – co było charyzmatem nowego zakonu – potwierdzają zarówno opinie jej współczesnych, jak i jej listy do jednej z byłych wychowanek, której następnie była opiekunką duchową. Brygida ponad wszystko pragnęła “świadczyć dobro całemu stworzeniu, tak bardzo ukochanemu przez Boga, który jest jego Ojcem”.
Pomimo pogarszającego się zdrowia nie zmieniła swego stylu życia: nadal praktykowała umartwienia i pokuty. Sława jej świętości zataczała coraz szersze kręgi. Przychodzili do niej po radę biskupi, książęta oraz wierni wszystkich stanów i warstw społecznych. Brygida całą swoją ufność pokładała w Bogu i tego samego uczyła innych.
Odznaczała się wielkim nabożeństwem do świętych, zwłaszcza do św. Franciszka z Asyżu, św. Mikołaja z Bari – opiekuna jej rodziny, oraz św. Mikołaja z Tolentino, a przede wszystkim do św. Franciszka Ksawerego. Za wstawiennictwem tego świętego jezuity, apostoła Indii, doznała uzdrowienia z ciężkiej choroby. Z jej inicjatywy został on też ogłoszony drugim patronem miasta Piacenzy.
Zmarła 3 września 1679 r. Z inicjatywy Ranuccio II Farnese, księcia Parmy i Piacenzy, natychmiast rozpoczęto jej proces beatyfikacyjny, ale dopiero trzysta lat później, 29 kwietnia 1980 r. papież św. Jan Paweł II uznał heroiczność jej cnót, a 15 marca 1998 r. zaliczył ją w poczet błogosławionych.
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/09-03e.php3
Beatification of three Servants of God
Jan Paweł II
POCIĄGNĘLI WIELU LUDZI DO CHRYSTUSA I JEGO EWANGELII
Homilia Ojca Świętego wygłoszona podczas Mszy św. beatyfikacyjnej
15 III 1998
1. «Zawołał Bóg do niego ze środka krzewu: “Mojżeszu” (…)! On zaś odpowiedział: “Oto jestem”» (Wj 3, 4).
Pierwsze czytanie, którego wysłuchaliśmy, opisuje powołanie Mojżesza. Bóg objawia Mojżeszowi swoje imię: «Jestem, który jestem» (Wj 3, 14), aby je przekazał ludowi Izraela. W ten sposób zostaje nawiązana specjalna więź oparta na zaufaniu i wzajemnej bliskości między Bogiem a jego wysłannikiem. Otrzymuje on władzę pośrednika pomiędzy ludem a jego Bogiem. Ta funkcja czyni go narzędziem w ręku Boga, posłanym po to, aby wyzwolić Izraela z niewoli egipskiej. Poprzez jego czyny sam Jahwe przez czterdzieści lat prowadził naród przez pustynię do ziemi obiecanej, do której wejście było wypełnieniem wielkiego przymierza zawartego na Synaju.
Historia powołania Mojżesza pokazuje wyraźnie, że zaproszenie do zjednoczenia z Bogiem, czyli zaproszenie do świętości, jest koniecznym warunkiem realizacji każdej specjalnej misji na rzecz wspólnoty i w służbie braciom.
Bóg, który z własnej inicjatywy powołuje człowieka do świętości i powierza mu specjalną misję służby bliźnim, w wyjątkowy sposób objawia się w życiu duchowym trojga nowych sług Bożych, których z radością wynoszę dzisiaj do chwały ołtarzy. Są to: Wincenty Eugeniusz Bosiłkow, biskup i męczennik, Brygida od Jezusa Morello, zakonnica, założycielka Zgromadzenia Sióstr Urszulanek od Maryi Niepokalanej oraz Maria Carmen Sallés y Barangueras, dziewica, założycielka Zgromadzenia Sióstr Niepokalanego Poczęcia Misjonarek Nauczania.
2. «Pili zaś z towarzyszącej im duchowej skały, a ta skała — to był Chrystus» (por. 1 Kor 10, 4). Biskup i męczennik Wincenty Eugeniusz Bosiłkow ugasił pragnienie pijąc z duchowej skały, którą jest Chrystus. Realizując wiernie charyzmat św. Pawła od Krzyża, założyciela swego zakonu, rozwijał niezmordowanie duchowość pasyjną. Poświęcił się również bez reszty służbie duszpasterskiej powierzonej mu wspólnoty chrześcijańskiej i bez wahania stanął wobec największej próby, którą jest męczeństwo.
W ten sposób bp Bosiłkow stał się jaśniejącym znakiem chwały Kościoła w swojej ojczyźnie i nieustraszonym świadkiem krzyża Chrystusowego. Jest on jedną z wielu ofiar programu unicestwiania Kościoła, który ateistyczny komunizm realizował w Bułgarii i poza jej granicami. W owych czasach ostrych prześladowań wielu ludzi patrzyło na niego i czerpiąc wzór z jego odwagi znajdowało moc, by dochować wierności Ewangelii aż do końca. Cieszę się, że dzisiaj, w święto narodu bułgarskiego, mogę złożyć hołd tym wszystkim, którzy tak jak bp Bosiłkow bez wahania zapłacili życiem za dar wiary otrzymanej na chrzcie św.
Bp Bosiłkow potrafił w godny podziwu sposób połączyć misję kapłana i biskupa z głębokim życiem duchowym i wielką wrażliwością na potrzeby braci. Jest on wybitną postacią bułgarskiego Kościoła katolickiego, nie tylko ze względu na jego rozległą wiedzę, ale i nieustannie podejmowane inicjatywy ekumeniczne i heroiczną wierność Stolicy św. Piotra.
Kiedy wrogość reżimu komunistycznego wobec Kościoła wzmogła się w sposób niepokojący, bł. Bosiłkow postanowił pozostać przy powierzonym mu ludzie, choć był świadomy, iż oznaczało to ryzyko utraty życia. Nie przeląkł się burzy prześladowań. Przeczuwając, że nadchodzi czas najwyższej próby, napisał do przełożonego swojej prowincji zakonnej: «Mam odwagę, aby żyć; mam też nadzieję, że wystarczy mi odwagi, aby stanąć wobec tego, co gorsze — dochowując wierności Chrystusowi, papieżowi i Kościołowi» (List XIV).
Tak ten biskup i męczennik, który przez całe życie starał się być wiernym obrazem Dobrego Pasterza, stał się nim szczególnie w chwili śmierci, kiedy to zmieszał swoją własną krew z krwią Baranka, wylaną za zbawienie świata. Jakże wspaniały jest to przykład dla nas, powołanych do dawania świadectwa wierności Chrystusowi i Jego Ewangelii! Jakże wielką otuchą napawa on tych, którzy i dzisiaj doświadczają niesprawiedliwości i są prześladowani za swą wiarę! Niech przykład męczennika, którego kontemplujemy dzisiaj w chwale błogosławionych, pogłębi ufność i entuzjazm wszystkich chrześcijan, a szczególnie drogiego nam narodu bułgarskiego, który może już wzywać go jako swego niebieskiego opiekuna.
3. «Pan jest dobry i łaskawy, nieskory do gniewu i wielki w miłości». Te słowa, które słyszeliśmy w dzisiejszej liturgii w psalmie responsoryjnym, umocniły i ukierunkowały heroiczną wierność Ewangelii bł. Brygidy od Jezusa Morello, zakonnicy i założycielki Zgromadzenia Sióstr Urszulanek od Maryi Niepokalanej. Doświadczenia jej życia — najpierw młodej kobiety, żyjącej bogactwem wartości ludzkich i duchowych, następnie wiernej i mądrej żony, potem wdowy, osoby konsekrowanej i przewodniczki swoich współsióstr — doskonale odzwierciedlają ufne poddanie się miłosierdziu Boga, który jest «nieskory do gniewu i wielki w miłości».
W takim duchu bł. Brygida od Jezusa uczyła się miłości, która realizuje się w codziennej służbie bliźnim. W epoce, w której wartość kobiety nie była dostatecznie wysoko ceniona, bł. Brygida Morello bez rozgłosu ukazywała rolę, jaką odgrywa ona w rodzinie i w społeczeństwie. Zakochana w Bogu, była zawsze gotowa otworzyć swe serce i przygarnąć braci i siostry znajdujących się w potrzebie. Bogata w dary mistyczne, a jednocześnie wypróbowana przez cierpienie, była dla swoich współczesnych prawdziwą mistrzynią życia duchowego i znakiem godnego podziwu godzenia życia konsekrowanego z zaangażowaniem na polu społecznym i wychowawczym.
W jej pismach nieustannie powtarza się wezwanie, aby pokładać nadzieję w Bogu. Często mówiła: «Ufność, ufność, wielkie serce! Bóg jest twoim Ojcem i nigdy cię nie opuści!»
Czy to przesłanie nowej błogosławionej nie pozostaje niezwykle aktualne? Ta nasza siostra w wierze, wyniesiona dzisiaj do chwały ołtarzy, przypomina nam z mocą, że miłość Boża jest podstawą każdego autentycznego zaangażowania społecznego na rzecz braci.
4. Pierwsze czytanie z Księgi Wyjścia opisuje powołanie i misję Mojżesza według typowego schematu opowiadań biblijnych: wezwanie przez Boga, wątpliwości wybranego oraz znaki świadczące o Bożej opiece i przychylności. Te same elementy pojawiają się także i w życiu Carmen Sallés y Barangueras, założycielki Zgromadzenia Sióstr Niepokalanego Poczęcia Misjonarek Nauczania. Od młodości nowa błogosławiona poświęciła się całkowicie rozeznaniu woli Bożej w swoim życiu. Dzięki różnorodnym doświadczeniom życia zakonnego odkryła, że jej misją w Kościele było zasiewanie ziarn dobra w sercach dzieci i młodzieży, chronienie ich od zagrażającego im zła, a także pomaganie kobietom w zdobywaniu wykształcenia i umiejętności zawodowych, które pozwalają zająć godną pozycję w społeczeństwie.
Szerząc oświatę wśród kobiet i będąc świadoma, że jest «narzędziem nieużytecznym w rękach Niepokalanej Matki», wśród wielu trudności podejmowała odważne inicjatywy, które dojrzewały na modlitwie i po zasięgnięciu opinii kompetentnych osób. Z zaufaniem powtarzała: «Naprzód, zawsze naprzód. Bóg zatroszczy się o wszystko!»
Matka Carmen, kobieta odważna, zbudowała swoje życie i dzieło na duchowości chrystocentrycznej i maryjnej, opartej na głębokiej i zdrowej pobożności. Jej charyzmat zakorzeniony w tajemnicy Niepokalanego Poczęcia, znaku miłości Boga do ludzi, do dziś żyje w świadectwie dawanym przez jej duchowe córki, które jako misjonarki pracują z oddaniem w szkołach i kolegiach, gdzie uczą i głoszą Ewangelię.
5. «Nawracajcie się — mówi Pan — albowiem bliskie jest królestwo niebieskie» (Mt 4, 17). Fragment Ewangelii, który czytamy w obchodzoną w dniu dzisiejszym III Niedzielę Wielkiego Postu, podkreśla podstawowy aspekt tego szczególnego czasu roku liturgicznego, jakim jest wezwanie do nawrócenia i do pokuty.
Troje ukazanych nam dzisiaj nowych błogosławionych potrafiło odpowiedzieć na to wielkie wezwanie. Ich droga nie była łatwa. Musieli stawić czoło próbom i przeciwnościom, ale czyniąc to gotowi byli zawsze wypełnić wolę Bożą do końca. Walczyli ze złem przeciwstawiając mu dobro. W ten sposób, słowem i czynami dawali wiarygodne świadectwo wobec swoich współczesnych. Dzięki nim wielu ludzi przyjęło Chrystusa i Jego Ewangelię zbawienia.
Niech dla nas, którzy wielkimi krokami zbliżamy się obecnie do trzeciego tysiąclecia, życie wiarą tych trojga niezwykłych ludzi stanie się wezwaniem do ufnego i konsekwentnego naśladowania naszego Pana na trudnej, ale pełnej światła drodze wierności Chrystusowi. Amen.
http://www.fjp2.com/pl/jan-pawel-ii/biblioteka-online/homilie/2084-beatification-of-three-servants-of-god
*************************
oraz:
św. Auksana, biskupa (+ 559); św. Bazylissy z Nikomedii, dziewicy i męczennicy (+ pocz. IV w.); bł. Gwali, biskupa (+ 1244); św. Mansweta, biskupa (+ IV w.)
23. UZDROWIENIE TEŚCIOWEJ PIOTRA
[por.Mt 8,14-15; Mk 1,29-31; Łk 4,38-39]
Napisane 3 listopada 1944. A, 3927-3939
Maria Valtorta – Poemat – Boga – Człowieka
Piotr rozmawia z Jezusem: «Nauczycielu, chciałbym Cię prosić, abyś przyszedł do mojego domu. Nie ośmieliłem się prosić Cię o to w zeszły szabat, ale… chciałbym, abyś przyszedł.»
«Do Betsaidy?»
«Nie, tu… do domu mojej żony, to znaczy do jej rodzinnego domu.»
«Skąd to pragnienie, Piotrze?»
«O… z wielu powodów… a dziś powiedziano mi, że moja teściowa jest chora. Gdybyś zechciał ją uzdrowić, być może…»
«Dokończ, Szymonie.»
«Chciałem powiedzieć… Gdybyś przyszedł do niej, ona skończyłaby… tak, wiesz, w końcu… co innego, kiedy słyszy się, jak o kimś mówią, a co innego, kiedy się go widzi i słyszy. A jeśli ten ktoś nawet ją uzdrawia, wtedy…»
«Chcesz powiedzieć, że wtedy opuści ją uraza.»
«Nie, nie – uraza. Ale, wiesz… miasto podzieliło się na wiele ugrupowań i ona… nie wie, komu przyznać rację. Chodź, Jezu.»
«Idę. Chodźmy. Uprzedź czekających, że dziś będę mówił w twoim domu.»
Idą w kierunku niskiego domu – jeszcze niższego niż dom Piotra w Betsaidzie – i położonego bliżej jeziora. Oddziela go od niego pas brzegu. Sądzę, że w czasie burz fale zamierają na samym murze domu. Dom, choć niski, jest bardzo obszerny, jakby [przygotowany] na nocowanie wielu osób.
W ogrodzie rozciągającym się przed domem, od strony jeziora, jest tylko stara i sękata winorośl. Okrywa ona prostą altanę i stary figowiec, cały pochylony ku domowi z powodu wiatrów od strony jeziora. Liście krzewu ocierają się w nieładzie o mury i uderzają w okiennice – zamknięte dla ochrony przed palącym słońcem, ogrzewającym mały dom. Jest tylko ten figowiec i winorośl oraz studnia o niskim, zielonkawym murku.
«Wejdź, Nauczycielu.» [– mówi Piotr.]
Niewiasty zajęte są pracą w kuchni: jedne przygotowują sieci, inne – posiłek. Witają się z Piotrem, a potem kłaniają się zawstydzone Jezusowi. Jednocześnie przyglądają Mu się z ciekawością.
«Pokój temu domowi. Jak ma się chora?»
«Mów ty. Jesteś najstarszą synową» – trzy niewiasty zwracają się do jednej, która właśnie ociera ręce o brzeg odzienia.
«Ma silną gorączkę, bardzo silną gorączkę. Widział ją medyk. Powiedział, że jest za stara, aby wyzdrowieć, i że kiedy ta boleść przychodzi z kości i serca i daje gorączkę, szczególnie w jej wieku, umiera się. Ona już nie je… Usiłuję przygotować jej smaczne jedzenie, ale teraz… Widzisz, Szymonie? Przygotowałam zupę, którą tak bardzo lubiła. Wybrałam najlepsze ryby wyłowione przez twych szwagrów, ale nie sądzę, że ją zje. Poza tym… jest pobudzona. Uskarża się, krzyczy, płacze, gdera..»
«Bądź cierpliwa, jakbyś była jej matką, a będziesz mieć zasługę u Boga. Zaprowadź mnie do niej» [– mówi Jezus.]
«Rabbi… Rabbi… nie wiem, czy ona będzie chciała Cię zobaczyć. Ona nie chce nikogo widzieć. Nie ośmielam się jej powiedzieć: “Przyprowadziłam ci Rabbiego”.»
Jezus uśmiecha się, zachowując spokój. Odwraca się do Piotra:
«Ty musisz zadziałać, Szymonie. Jesteś mężczyzną i najstarszym z zięciów. Tak mi powiedziałeś. Idź.»
Piotr robi znaczący grymas, ale jest posłuszny. Przechodzi przez kuchnię, wchodzi do izby. Przez zamknięte za nim drzwi słyszę, jak rozmawia z kobietą. Wychyla głowę i rękę na zewnątrz, mówiąc:
«Wejdź, Nauczycielu, szybko… – i dodaje cicho, ledwie zrozumiale: – Zanim nie zmieni zdania.»
Jezus szybko przechodzi przez kuchnię i otwiera na całą szerokość drzwi. Stojąc na progu, wypowiada tonem łagodnym i uroczystym Swe pozdrowienie: «Pokój z tobą.»
Wchodzi, choć nie otrzymał odpowiedzi. Podchodzi do niskiego posłania, na którym leży mała niewiasta, zupełnie siwa, wychudzona, zdyszana z powodu wysokiej gorączki, która zaczerwienia jej rozpaloną twarz. Jezus pochyla się nad łóżkiem, uśmiecha się do staruszki: «Jesteś chora?»
«Umieram!»
«Nie, nie umrzesz. Czy potrafisz uwierzyć, że mogę cię uzdrowić?»
«A po co miałbyś to uczynić? Przecież mnie nie znasz.»
«Ze względu na Szymona, który mnie o to prosił… i także dla ciebie, aby dać twej duszy czas na zobaczenie i pokochanie Światłości.»
«Szymon? Zrobiłby lepiej, gdyby… Jakże Szymon mógł pomyśleć o mnie?»
«To znaczy, że jest lepszy, niż sądzisz. Ja go znam, wiem, jaki jest. Znam go i jestem szczęśliwy, że mogę go wysłuchać.»
«Uzdrowisz mnie więc? Już nie umrę?»
«Nie, niewiasto, na razie nie umrzesz. Czy potrafisz uwierzyć we Mnie?»
«Wierzę, wierzę. Wystarczy mi, że nie umrę!»
Jezus znowu się uśmiecha. Bierze ją za rękę. Chropowata ręka z nabrzmiałymi żyłami znika w młodzieńczej dłoni Jezusa. Powstaje i przyjmuje postawę charakterystyczną dla Siebie, kiedy dokonuje cudów. Woła: «Bądź uzdrowiona, chcę tego! Wstań!»
Wypuszcza z dłoni rękę niewiasty. Ręka opada, nie wywołując skarg staruszki. Wcześniej, kiedy Jezus ją podnosił – choć uczynił to delikatnie – ten ruch wyrwał jęk z ust chorej.
Następuje krótka chwila ciszy. Potem staruszka woła głośno:
«O! Boże ojców! Ależ ja już nic nie czuję! Jestem zdrowa! Chodźcie! Chodźcie!»
Przybiegają synowe.
«Patrzcie! – mówi staruszka – poruszam się i nie odczuwam już bólu, i nie mam gorączki! Patrzcie, jaka jestem rześka! A serce nie wydaje mi się już kowalskim młotem.»
Ani jednego słowa dla Pana. Jezus się nie obraża. Mówi do najstarszej synowej: «Ubierzcie ją, aby mogła wstać. Może to zrobić.»
Jezus oddala się w stronę wyjścia. Udręczony Szymon zwraca się do teściowej: «Nauczyciel cię uzdrowił. Nic Mu nie powiesz?»
«Ależ, tak! Nie pomyślałam o tym. Dziękuję. Co mogę zrobić, aby Ci podziękować?»
«Bądź dobra, bardzo dobra. Przedwieczny bowiem był dobry wobec ciebie. I jeśli ci to nie przeszkadza, chciałbym dziś odpocząć w twoim domu. Przez cały ten tydzień obchodziłem całą okolicę. Przybyłem dziś o świcie. Jestem zmęczony.»
«Oczywiście, oczywiście! Zostań, jeśli tak Ci pasuje.»
Mało jest jednak entuzjazmu w jej słowach. Jezus, Piotr, Andrzej, Jakub i Jan idą usiąść w ogrodzie.
«Nauczycielu!…»
«Mój Piotrze?»
«Jestem zawstydzony.»
Jezus robi gest, jakby chciał powiedzieć: “Zostaw to.”
Potem mówi: «To nie pierwszy raz ani nie – ostatni, kiedy nie otrzymam zaraz podziękowania. Nie szukam wdzięczności. Wystarczy Mi, że dam duszom środek ocalenia. Spełniam Mój obowiązek. One muszą spełnić swój.»
«Mój Piotrze?»
«Jestem zawstydzony.»
Jezus robi gest, jakby chciał powiedzieć: “Zostaw to.”
Potem mówi: «To nie pierwszy raz ani nie – ostatni, kiedy nie otrzymam zaraz podziękowania. Nie szukam wdzięczności. Wystarczy Mi, że dam duszom środek ocalenia. Spełniam Mój obowiązek. One muszą spełnić swój.»
«Ach, więc byli już inni podobni do niej? Gdzie?»
«Ciekawski Szymonie! Jednak zadowolę cię, choć nie lubię bezużytecznej ciekawości. To było w Nazarecie. Przypominasz sobie mamę Sary? Była bardzo chora, kiedy przyszliśmy do Nazaretu. [Dzieci] mówiły, że dziewczynka płacze. Aby ona – dobra i łagodna – nie została osieroconym [dzieckiem], a jutro dziewczyną, poszedłem do tej niewiasty… Chciałem ją uzdrowić… Jednak nie postawiłem jeszcze nogi na progu domu, kiedy jej mąż i bracia przepędzili Mnie, mówiąc: “Wynoś się! Odejdź stąd! Nie chcemy mieć problemów z synagogą.” Dla nich, dla wielu ludzi jestem już buntownikiem… Uzdrowiłem ją mimo to… ze względu na jej dzieci. Powiedziałem Sarze w ogrodzie, głaszcząc ją: “Przywracam zdrowie twojej mamie. Wracaj do domu i już nie płacz.” Niewiasta została uzdrowiona w tym właśnie momencie. Dziecko powiedziało o tym ojcu, wujowi… i została ukarana za to, że ze Mną rozmawiała. Wiem o tym, bo przybiegła do Mnie, kiedy wychodziłem z miasta. Ale to nie ma znaczenia…»
«Ja sprawiłbym, żeby się znowu rozchorowała!»
«Piotrze! – Jezus jest surowy. – To tego nauczałem ciebie i innych? Co usłyszałeś z Moich ust za pierwszym razem, kiedy Mnie słyszałeś? O czym mówiłem jako o pierwszym warunku, [jaki należy spełnić,] aby być Moim prawdziwym uczniem?»
«To prawda, Nauczycielu. Prawdziwy głupiec ze mnie. Przebacz mi. Ale… nie mogę znieść tego, że nie jesteś kochany!» [– mówi Piotr]
«O, Piotrze! Zobaczysz wiele innych zobojętnień! Będziesz miał bardzo wiele niespodzianek, Piotrze! Osoby, którymi tak zwani ludzie “święci” gardzą, takie jak celnicy, staną się przykładem dla świata: przykładem, za którym jednak nie pójdą pogardzający nimi. Poganie będą największymi wiernymi. Nierządnice staną się czyste, siłą woli i pokuty. Grzesznicy nawrócą się…»
«Posłuchaj: że grzesznik się nawróci… to może się zdarzyć. Ale prostytutka lub celnik!…» [– woła niedowierzająco Piotr]
«Nie wierzysz w to?» [– pyta Jezus]
«Ja? Nie.»
«Jesteś w błędzie, Szymonie. Twoja teściowa idzie do nas.»
«Nauczycielu… proszę Cię, usiądź przy moim stole.»
«Dziękuję, niewiasto. Niech Bóg ci zapłaci.»
Wchodzą do kuchni i zasiadają za stołem. Staruszka usługuje mężczyznom, hojnie rozdzielając rybną zupę i pieczoną rybę.
«Nic innego nie mam» – tłumaczy się.
Aby nie wyjść z wprawy zwraca się do Szymona:
«Mężowie moich córek zapracowują się. Zostali sami, odkąd przeniosłeś się do Betsaidy! Gdybyż to choć służyło wzbogaceniu się mojej córki… Dowiaduję się, że często cię nie ma i już nie łowisz.»
«Chodzę za Nauczycielem. Byłem z Nim w Jerozolimie i zostaję z Nim w szabat. Nie tracę czasu na świętowanie.»
«Jednak tym sposobem nic nie zarabiasz. Skoro chcesz być sługą Proroka, zrobiłbyś lepiej przeprowadzając się tutaj. Przynajmniej moja córka, moje biedne dziecko, miałaby co jeść dzięki krewnym, kiedy ty udajesz świętego.»
«Nie wstydzisz się mówić tak wobec Tego, kto cię uzdrowił?»
«Ja do Niego nic nie mam. On wykonuje swój zawód. Krytykuję ciebie, bo jesteś leniem, a prorokiem czy kapłanem nigdy nie zostaniesz. Jesteś nieukiem i grzesznikiem, do niczego niezdatnym.»
«Masz szczęście, że On tu jest, bo inaczej…»
«Szymonie, twoja teściowa dała ci wyśmienitą radę. Możesz stąd wypływać na połów. Przedtem łowiłeś w Kafarnaum, tak mi się wydaje. Możesz tu teraz powrócić.»
«I zamieszkać tu znowu? Ależ Nauczycielu, Ty…»
[por. Mt 4,13n] «Tak, Mój Piotrze. Jeśli się tu przeniesiesz, będziesz albo na jeziorze, albo ze Mną. Zresztą cóż to takiego dla ciebie zamieszkać w tym domu?»
Jezus położył Piotrowi rękę na ramieniu i wydaje się, że spokój Jezusa przelewa się na wzburzonego apostoła.
«Masz rację. Zawsze masz rację. [– odpowiada Piotr Jezusowi. –] Tak zrobię. Ale… co z nimi?» – pyta Piotr, wskazując na Jakuba i Jana, swoich wspólników.
«A czy oni również nie mogliby tu przyjść?» [– pyta Jezus.]
«O, nasz ojciec, a przede wszystkim nasza matka, będą się coraz bardziej cieszyć wiedząc, że jesteśmy z Tobą, a nie z nimi. Nie będą się sprzeciwiać» – [odpowiada Jan i Jakub.]
«Być może przybędzie też Zebedeusz…» – zastanawia się Piotr.
«To bardzo prawdopodobne, a z nim – inni. Przybędziemy tu, Nauczycielu, na pewno tu przybędziemy.»
«Czy jest tu Jezus z Nazaretu?» – pyta mały chłopiec stając na progu domu.
«Jest tutaj. Wejdź.»
Dziś Św. Grzegorza Wielkiego, papieża, doktora Kościoła, wspominając Go nie możemy zapomnieć o śpiewach gregoriańskich.
SALVE REGINA (chorał gregoriański)
http://youtu.be/6muC67i-a3s
http://youtu.be/3Q9HkEWWyM4
Ave Maris Stella (chorał gregoriański)
Hymnus VENI CREATOR SPIRITUS, Visione spartito, due versioni, SCHOLA GREGORIANA MEDIOLANENSIS, Dir. Giovanni Vianini, Milano, Italia
Litaniae Sanctorum
The Angelus
Credo in Latin
Pater Noster – Our Father in Latin