Słowo Boże na dziś – 21 sierpnia 2014r. – czwartek – Św. Piusa X, papieża, wspomnienie

Czwartek, 21 sierpnia 2014
Św. Piusa X, papieża, wspomnienie

W człowieku oprócz duszy i ciała istnieje duch, coś pośredniego między ciałem i duszą. Ten duch może jak gdyby rozwinąć się albo w kierunku ciała i materii, wtedy człowiek żyje tak, jakby był samą materią, albo w kierunku duszy, wtedy człowiek staje się duchowy.

 

Myśl dnia

Boga można z pewnością poznać światłem rozumu naturalnego.

Pius X

 Grzeszymy przeciw miłości i jedności Kościoła. Dlatego przed wejściem do zgromadzenia musimy usunąć z serc naszych wszystko to, co nas dzieli.
sługa boży ks. Fr. Blachnicki

CZWARTEK XX TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK II

PIERWSZE CZYTANIE  (Ez 36,23-28)

Dam wam serce nowe i nowego ducha

Czytanie z Księgi proroka Ezechiela.

To mówi Pan:
„Chcę uświęcić wielkie imię moje, które zbezczeszczone jest pośród ludów, zbezczeszczone przez was pośród nich, i poznają ludy, że Ja jestem Panem, gdy okażę się Świętym względem was przed ich oczami.
Zabiorę was spośród ludów, zbiorę was ze wszystkich krajów i przyprowadzę was z powrotem do waszego kraju, pokropię was czystą wodą, abyście się stali czyści, i oczyszczę was od wszelkiej zmazy i od wszystkich waszych bożków. I dam wam serce nowe i ducha nowego tchnę do waszego wnętrza, odbiorę wam serce kamienne, a dam wam serce z ciała. Ducha mojego chcę tchnąć w was i sprawić, byście żyli według mych nakazów i przestrzegali przykazań, i według nich postępowali.
Wtedy będziecie mieszkać w kraju, który dałem waszym przodkom, i będziecie moim ludem, a Ja będę waszym Bogiem”.

Oto słowo Boże.

Psalmy, którymi się modlimy, to także Słowo Boże, natchnione przez Ducha Świętego. Dlatego śpiewa je psalmista z ambony, a my, włączając się do śpiewu, czynimy je modlitwą swoich serc.

ks. Fr. Blachnicki

PSALM RESPONSORYJNY  (Ps 51,12-13.14-15.18-19)

Refren: Gdy was pokropię, staniecie się czyści.

Stwórz, o Boże, we mnie serce czyste *
i odnów we mnie moc ducha.
Nie odrzucaj mnie od swego oblicza *
i nie odbieraj mi świętego ducha swego.

Przywróć mi radość z Twojego zbawienia *
i wzmocnij mnie duchem ofiarnym.
Będę nieprawych nauczał dróg Twoich *
i wrócą do Ciebie grzesznicy.

Ofiarą bowiem Ty się nie radujesz *
i całopalenia, choćbym dał, nie przyjmiesz.
Boże, moją ofiarą jest duch skruszony, *
pokornym i skruszonym sercem Ty, Boże, nie gardzisz.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ  (Ps 95,8ab)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Nie zatwardzajcie dzisiaj serc waszych,
lecz słuchajcie głosu Pańskiego.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

Duch Święty przez II Sobór Watykański przypomina: „Gdy w Kościele czyta się Pismo święte, Chrystus Pan jest obecny w swoim Słowie i sam do nas mówi” (KL 7).

EWANGELIA  (Mt 22,1-14)

Przypowieść o zaproszonych na ucztę

Słowa Ewangelii według świętego Mateusza.

„Jezus w przypowieściach mówił do arcykapłanów i starszych ludu:
« Królestwo niebieskie podobne jest do króla, który wyprawił ucztę weselną swemu synowi. Posłał więc swoje sługi, żeby zaproszonych zwołali na ucztę, lecz ci nie chcieli przyjść.
Posłał jeszcze raz inne sługi z poleceniem: «Powiedzcie zaproszonym: Oto przygotowałem moją ucztę: woły i tuczne zwierzęta pobite i wszystko jest gotowe. Przyjdźcie na ucztę». Lecz oni zlekceważyli to i poszli: jeden na swoje pole, drugi do swego kupiectwa, a inni pochwycili jego sługi i znieważywszy ich, pozabijali.
Na to król uniósł się gniewem. Posłał swe wojska i kazał wytracić owych zabójców, a miasto ich spalić.
Wtedy rzekł swoim sługom: «Uczta wprawdzie jest gotowa, lecz zaproszeni nie byli jej godni. Idźcie więc na rozstajne drogi i zaproście na ucztę wszystkich, których spotkacie». Słudzy ci wyszli na drogi i sprowadzili wszystkich, których napotkali: złych i dobrych. I sala zapełniła się biesiadnikami.
Wszedł król, żeby się przypatrzyć biesiadnikom, i zauważył tam człowieka nie ubranego w strój weselny. Rzekł do niego: «Przyjacielu, jakże tu wszedłeś nie mając stroju weselnego?» Lecz on oniemiał. Wtedy król rzekł sługom: «Zwiążcie mu ręce i nogi i wyrzućcie go na zewnątrz w ciemności. Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów».
Bo wielu jest powołanych, lecz mało wybranych”.

Oto słowo Pańskie.

KOMENTARZ

 

 

Wzgardzone zaproszenie

Obecność Boga wśród swojego ludu to obecność pełna miłości, życzliwości, radości i święta. Bóg raduje się swoim stworzeniem i do tej radości wszystkich nas zaprasza! Najsmutniejsze w tej historii jest to, że bardzo często ignorujemy zaproszenie Boga, stawiając w centrum własne sprawy. Nie mogę tworzyć relacji z Bogiem, uczestniczyć w Jego uczcie weselnej, jeśli brakuje mi odświętnego stroju. Tym strojem jest właśnie Boże przebaczenie! Jest to szata, którą miłosierny Ojciec daje swojemu powracającemu synowi (por. Łk 15, 22). Tą szatą dla każdego z nas jest sam Chrystus – jak mówi św. Paweł: „Wy zatem… przyodzialiście się w Chrystusa” (Gal 3, 27).

Jezu, od dnia Twego zmartwychwstania wszystko jest gotowe, abym mógł przeżywać swoje życie dobrze. Brakuje tylko jednego – mojej odpowiedzi. Pragnę każdego dnia odpowiadać Ci, Panie, i to coraz pełniej.

www.edycja.plRozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2014”
s. Anna Maria Pudełko AP
Edycja Świętego Pawła

http://www.paulus.org.pl/czytania.html

„Dam wam serce nowe i ducha nowego tchnę do waszego wnętrza”. Aby przyjść do swego ludu z łaską odnowy, Pan Bóg posłużył się sto lat temu papieżem Piusem X (Józefem Sarto, 1835-1914). Z pochodzenia był synem wiejskiego listonosza i sprawując w Kościele kolejne ważne urzędy, był zawsze blisko ludzi prostych i ubogich. Troszczył się o potrzeby biednych. Swoim księżom radził: „Proszę was, bracia, mówcie prosto oraz zwyczajnie, żeby i najprostszy człowiek was zrozumiał. Mówcie z dobrego i pobożnego serca, wtedy traficie nie tylko do uszu, ale i do duszy waszych słuchaczy”. W trosce o dobre przygotowanie kandydatów do kapłaństwa udoskonalił formację seminaryjną. Jako papież, przeprowadził wiele ważnych reform: duchowieństwa, prawa kanonicznego, muzyki kościelnej, brewiarza; wprowadził również zwyczaj częstej spowiedzi i Komunii świętej. Bardzo kochał dzieci, a pragnąc dać im dostęp do Jezusa, specjalnym dekretem obniżył wiek dzieci przystępujących do I Komunii.

Bogna Paszkiewicz, „Oremus” sierpień 2008, s. 99

MIŁOŚĆ WSZYSTKO ZNOSI

Naucz mnie, Panie, znosić wszystko przez wzgląd na Twoich wybranych (2 Tm 2, 10)

Miłość „wszystko znosi” (1 Kor 13, 7). Błędy, słabości, braki, temperament, mniej lub więcej posłuszny czy miły, mogą być, przede wszystkim w życiu wspólnym, prawdziwym ciężarem wzajemnym. Trzeba dołożyć starań, aby go znosić z miłością. Biorąc pod uwagę ograniczenie każdego człowieka, niepodobna blisko siebie żyć, a nie być dla siebie wzajemnie ciężarem, choćby w sposób całkiem niedobrowolny. To jest sytuacja, jakiej nikt uniknąć nie może, a rozwiąże się ją jedynie znosząc siebie „nawzajem w miłości” (Ef 4, 2), z pokorną świadomością, że każdy sam musi cierpieć i jest równocześnie przyczyną cierpienia dla innych. Kto jest silny, przyczyni kłopotu słabemu, rzutki nieudolnemu, odważny bojaźliwemu i odwrotnie. Z drugiej strony kto ma większe uzdolnienia, jest bardziej obowiązany opanowywać się, współczuć, dostosowywać. „My, którzy jesteśmy mocni — mówi św. Paweł — powinniśmy znosić słabości tych, którzy są słabi, a nie szukać tylko tego, co dla nas dogodne. Niech każdy z nas stara się o to, co dla bliźniego dogodne — dla jego dobra, dla zbudowania. Przecież i Chrystus nie szukał tego, co było dogodne dla Niego” (Rz 15, 1-3). Jak Chrystus przystosował się do człowieka — do tego stopnia, że stał się człowiekiem, tak też chrześcijanin stara się dostosować do innych, zapierając się samego siebie.

W ostatnich miesiącach życia św. Teresa od Dzieciątka Jezus pisała: „Rozumiem teraz, że miłość doskonała polega na tym, aby znosić błędy innych, nie dziwić się ich słabościom” (Dz. 10; Rps C, f°12’)Jeśli na początku będzie się znosiło bliźnich nawet zgrzytając zębami, z wolna miłość nauczy znosić ich z życzliwością i ze zrozumieniem, jak matka znosi z miłością wybryki dziecka. Miłość uczy pochylać chętnie barki, by wziąć na siebie ciężar błędów innych, nie unikając nawet osób dokuczliwych. „Zmusza cię kto, żeby iść z nim tysiąc kroków, idź dwa tysiące. Daj temu, kto cię prosi, i nie odwracaj się od tego, kto chce pożyczyć od ciebie” (Mt 5, 41-42). Ewangelia wzywa usilnie do wielkodusznego wyrzeczenia się własnych wymagań, a nawet własnych praw, by służyć bliźniemu z pełną oddania miłością.

  • O Panie, jak mi jeszcze daleko do prawdziwej miłości i pokory!… Ty mnie pouczasz, że niewielka to sztuka obcować z dobrymi i łagodnymi ludźmi, to bowiem wszystkim z natury się podoba i każdy chętnie pokój miłuje i więcej kocha tych, co z nim się zgadzają. Ale umieć żyć spokojnie z szorstkimi i przewrotnymi albo niekarnymi lub nam przeciwnymi, wielka to jest łaska, rzecz nader chwalebna, czyn godny męża.
    Gdyby wszyscy byli doskonali, cóż wówczas mielibyśmy do zniesienia od innych dla miłości Twojej, o Boże mój? Lecz Ty taki porządek ustanowiłeś, żebyśmy się nauczyli „jeden drugiego ciężary nosić”; bo nie ma nikogo bez brzemienia, bez błędu, nikt sam sobie nie wystarczy, nikt dla siebie nie będzie dość mądry. A więc trzeba się wzajemnie znosić, wzajem pocieszać, zobopólnie wspomagać, nauczać i napominać (O naśladowaniu Chrystusa II, 3, 2; I, 16, 3-4).
  • O Panie, jeśli będę chętnie dzielił dary, jakie otrzymałem od Ciebie, z moimi braćmi, jeśli okażę się względem wszystkich usłużnym, łaskawym, wdzięcznym, miłym i pokornym, będę roztaczał wszędzie wonność miłosierdzia. Spraw więc, abym umiał nie tylko znosić cierpliwie słabości fizyczne i moralne moich braci, lecz ponadto, bym w granicach możliwych przynosił im ulgę przez moje usługi, pociechę przez słowo i dobre rady.
    Stwórz we mnie serce miłosierne, abym był hojny i wielkoduszny nie tylko względem moich krewnych i przyjaciół, tych, co czynią mi dobrze i od których oczekuję jakiegoś dobra, lecz względem wszystkich, bym nie odmawiał nigdy, z miłości ku Tobie, nawet nieprzyjacielowi miłosierdzia w postaci pomocy materialnej lub duchowej. Wówczas będę obfitował w ten najlepszy zapach i wylewał go nie tylko na Twoją głowę i stopy, lecz na całe Twoje ciało, którym jest Kościół (zob. św. Bernard).

O. Gabriel od św. Marii Magdaleny, karmelita bosy
Żyć Bogiem, t. III, str. 88

http://mateusz.pl

Komentarz do Ewangelii:

Jan Tauler (ok. 1300-1361), dominikanin ze Strasburga
Kazanie 74, na cześć świętej Korduli

 

„Przyjdźcie na ucztę”
 

„Powiedzcie zaproszonym: Oto przygotowałem moją ucztę”. Ale zaproszeni znaleźli wymówki: jeden poszedł „na swoje pole, drugi do swego kupiectwa”… To zadziwiające zaaferowanie i nieustanne ożywienie, które poruszają światem, są, niestety, zbyt widoczne na całym świecie. Ileż jest ubrań, pożywienia, budowli i innych, tak wspaniałych rzeczy, że w głowie się od tego kręci: połowa by w zupełności wystarczyła. To życie powinno być jedynie przejściem do wieczności… Z całych naszych sił powinniśmy się starać oderwać od tej nadmiernej aktywności i mnogości, od tego, co nie jest niezbędnie potrzebne i skupić naszą uwagę na nas samych, przywiązać się do naszego powołania, zbadać gdzie, jak i w jaki sposób Pan nas powołał: jednego do wewnętrznej kontemplacji, drugiego do działania, a trzeciego… do spoczynku wewnętrznego, w spokojnej ciszy boskich ciemności, w jedności ducha.

Nawet tych ostatnich Bóg powołuje czasem do zewnętrznego działania, czasami do wewnętrznego, wedle swojej woli, ale człowiek nie zważa na Jego wezwanie… Jeśli człowiek, wewnętrznie powołany do szlachetnej ciszy i spokoju, pragnąłby z tego względu nieustannie unikać wszelkich uczynków miłosierdzia, to nie byłoby to dobre i niestety, dzisiaj rzadko spotyka się ludzi, którzy pragną pełnić nadzwyczajne dzieła miłosierdzia… Ewangelia opowiada, że król dostrzegł zaproszonego, nie ubranego w strój weselny… Ubraniem, którego mu brakowało, jest prawdziwa czystość i boskie miłosierdzie, ten prawdziwy zamiaru poszukiwania Boga, który wyklucza wszelką miłość własną i tego, co jest obce Bogu, zamiar pragnienia wyłącznie Boga… Tym, którzy szukają sami siebie, nasz Pan mówi: „Przyjacielu, jakże tu wszedłeś nie mając stroju prawdziwego miłosierdzia?” Oni szukali raczej darów Bożych, a nie Boga samego.

http://evzo.org

 Dzisiejsza ewangeliczna przypowieść Jezusa pokazuje ucztę, na którą król zaprosił wybranych. W Izraelu znany był zwyczaj powiadamiania zaproszonych na ucztę gości, że przygotowania zakończono i że gospodarz oczekuje ich przybycia. Zlekceważenie takiego powiadomienia było wielką ujmą dla zapraszającego. A tak właśnie potraktowany został król z dzisiejszej przypowieści. Dlatego zapewne – uznając, że zaproszeni nie okazali się godni – wezwał na ucztę przygodnych ludzi.

Ewangeliczna uczta jest zapowiedzią wiecznego zbawienia. Stary Testament bardzo często ukazywał je jako ucztę mesjańską. I tak jak król zaprosił gości, tak Bóg zaprosił swój naród do pełnej jedności ze sobą. Niestety, Izrael wielokrotnie odrzucał to Boże zaproszenie, także wtedy, gdy definitywnie zostało potwierdzone przez Jezusa Chrystusa. Zostało odrzucone! Wobec tego zaproszeni zostali poganie, a więc wszyscy spoza Izraela, którzy z otwartym sercem gotowi byli przyjąć dar zbawienia. Ale – uwaga! -zaproszenie do królestwa nie jest gwarancją jego zdobycia! Potrzebny jest jeszcze właściwy strój, a więc osobiste zaangażowanie, wysiłek, staranie…

Zbawienie wieczne w królestwie niebieskim to jedyna rzeczywistość na świecie – a właściwie poza nim – której nie zdobywa się na drodze znajomości, pochodzenia, przynależności do określonej grupy czy majątku. Zbawienie wieczne to rzeczywistość, do której trzeba być zaproszonym i o którą jednocześnie trzeba się postarać. Z tym pierwszym problemu nie ma, bo zaproszeni jesteśmy wszyscy, bez wyjątku. Z tym drugim – bywa różnie. Bo zaproszonych ciągle coś zatrzymuje, jakieś sprawy – zawsze najważniejsze, najbardziej pilne…

Może więc trzeba odszukać w kieszeni, wśród tysiąca kart kredytowych i wizytówek, czeków i banknotów – to jedno zaproszenie, które kiedyś, w dzieciństwie, zostało tam włożone i o którym może “z tego wszystkiego” się zapomniało… Może dzisiaj jest najlepszy czas, żeby sobie o nim przypomnieć?

Dlaczego właśnie dzisiaj? Jakież to święto przeżywamy? Otóż dzisiaj – żeby dłużej nie zwlekać. Każdy dzień jest dobry, aby zacząć się przygotowywać. Dzisiaj! Teraz! Natychmiast! Bo właśnie tam, na zewnątrz, w ciemnościach, gdzie jest płacz i zgrzytanie zębów, pełno jest takich, którzy “jeszcze mieli czas”… I milion ważniejszych spraw na głowie…

ks. Jacek JaśkowskiTekst pochodzi z Tygodnika

9 października 2011

Na przykładzie przypowieści o “uczcie weslenej” możemy usłyszeć geniusz nauczycielski Jezusa. Geniusz ten polega na tym, że Jezus nauczając poprzez przypowieści jednocześnie i fascynuje i prowokuje swoich słuchaczy.  Fascynuje, bo w prosty sposób uczy nas o Bogu i jego relacji z człowiekiem. Prowokuje, bo wprowadza jakiś niepokój – czyż rozgniewany Król wyrzucający jednego z gości w ciemność nie jest zbyt okrutny? Czy może on być kochającym Ojcem, o którym uczył nas Jezus? Jezus stosując taki zabieg chce nami wstrząsnąć, zainicjować w nas zmianę. Pobudzić i to myślenia i do działania. Zastanówmy się zatem do czego zachęca nas Jezus Chrystus w dzisiejszej Ewangelii.

 

Królem zapraszającym gości na ucztę weselną jest Bóg. Bóg, który posłał swego Syna na świat, aby urządzić wesele. Sługami, którzy zapraszają na ucztę, są prorocy i apostołowie. Ówcześni słuchacze Jezusa zdają się to wiedzieć. Obok tego wiedzą, że bezczelnością jest zachowanie zaproszonych przez króla, którzy nie przychodzą na wesele. Zaproszenie na ucztę weselną królewskiego syna było uważane za olbrzymi zaszczyt. Dodatkowo tym, co wzmacnia niechęć u Jezusowych słuchaczy wobec odrzucających zaproszenie jest znany zwyczaj, według którego zaproszenia były doręczane odpowiednio wcześnie, więc goście nie mieli żadnej wymówki. Ranga zapraszającego podkreśla doniosłość uczty weselnej dlatego sprawa przyjęcia czy odrzucenia zaproszenia na takie wesele nie jest czymś błahym. Należy zrobić wszystko, aby tam być.

Jak czytamy w przypowieści Król posyła swoje sługi, żeby zwołali zaproszonych na wesele. Jednak oni nie chcieli przyjść. Król, czyli Bóg jest cierpliwy. Jeszcze raz posyła swe sługi. Tym razem kusi zaproszonych wizją przygotowanej uczty: „Oto przygotowałem ucztę, zabito woły i tuczne zwierzęta, i wszystko jest gotowe. Chodźcie na wesele!”. Ale rozkosze stołu, możliwość poznania królewskiego syna, spotkania wielu zacnych i ważnych ludzi czy zapewnie możliwość znakomitej zabawy nie obchodzą zaproszonych.

Kim są Ci, którzy rezygnują z zaproszenia na ucztę? Z kontekstu Ewangelii widać wyraźnie, że chodzi tu o naród żydowski, który odrzucił Jezusa Chrystusa. Ale nie tylko. Ci, odrzucający królewskie zaproszenie to także wszyscy Ci, którzy nie idą za głosem proroków i apostołów, ponieważ za ważniejsze uznają inne sprawy jak majątek (pole), interesy, troskę o bogactwo (kupiectwo). W dalszej części przypowieści narasta dramaturgia. Części odrzucających królewskie zaproszenie już nie wystarczają słowa odmowy. Zabijają oni posłańców Króla. Jezus gdy to mówi czyni wyraźną aluzję do powszechnego w dziejach Izraela przypadku zabijania proroków. Niejeden z posłanych przez Boga proroków, gdy wzywał do nawrócenia zamiast pozytywnej odpowiedzi na swoje poselstwo, doświadczał odrzucenia i  śmierć z rąk rodaków. Król, jak czytamy w przypowieści, nie puścił tego płazem i tych, którzy zabili jego posłańców karze śmiercią i pali ich miasto. Zabicie niedoszłych gości przez królewskie wojsko i spalenie ich miasta to wyraźne odwołanie do kar, jakie spotykały Izrael za odwrócenie się Boga. W szczególności chodzi tu o kultywowane w narodowej pamięci Żydów z czasów I wieku wspominane wydarzenia, kiedy  Jerozolima została zniszczona przez „sługę” Bożego, Nabuchodonozora (Jr 25, 8-9). Przesłanie dla słuchaczy Jezusa, w tym i jerozolimskich przywódców brzmi ostrzegająco: odrzucając zaproszenia na ucztę, czyli odrzucając Jezusa Chrystusa, doprowadzicie niebawem do powtórzenia tej katastrofy. Jak wiemy z historii – tak też i się stało. Jerozolima została zniszczona przez Rzymian w 70 roku po wybuchu żydowskiego powstania.

Wróćmy do wydarzeń z analizowanej przypowieści. Jak czytamy dalej Król nie zniechęca się odmową i zbrodnią tych, których zaprosił. Postanawia wysłać sługi, by udali się aż na rozstajne drogi, czyli do samych granic królestwa, można powiedzieć: świata, i zapraszali wszystkich bez wyjątku i dobrych  i złych. W tym miejscu warto się na chwilę zatrzymać. Przypowieść uczy nas też czegoś o Kościele. W Kościele podobnie jak i na sali weselnej są i dobrzy ludzie i źli. Nie trzeba spełniać jakiś szczególnych warunków społecznych (być bogatym, wykształconym, posiadać pracę, mieć rodzinę…) czy moralnych, by wejść na weselną ucztę. Bóg kieruje swoje zaproszenie do wszystkich ludzi. Kościół musi być otwarty na wszystkich ludzi.

Pójdźmy dalej za słowami Jezusowego nauczania. Jesteśmy teraz na królewskim weselu. Opisane wydarzenia mogą budzić w nas irytację. Otóż, gdy już trwa uczta weselna, Król przygląda się gościom weselnym. Okazuje się, że jeden z nich nie ma na sobie stroju weselnego. Król jest zdziwiony i oburzony. Pyta: „Przyjacielu jak się tu dostałeś? Nie masz przecież weselnego stroju?” Ten jednak nie odpowiada i król każe go związać i wyrzucić na zewnątrz. Pewnie spytamy oburzeni: Czy reakcja Króla nie jest zbyt okrutna? Nie, ponieważ szata weselna, o której mowa w przypowieści to ubranie, którym zapraszający obdarzał swoich gości. W Izraelu było w zwyczaju, że zaproszony otrzymywał również strój, w który mógł się pokazać na weselu. Wystarczyło tylko ubrać się w strój, jaki Król podarował. Jednak wyrzuconemu w ciemność nie zależało na tym, zlekceważył on gościnę Króla. Dlatego spotkała go zasłużona kara. Zauważmy zresztą, że nie próbuje on się nawet tłumaczyć, pomimo łagodnej postawy Króla, który zwraca się do niego: „Przyjacielu…”.

Jak rozumieć szatę o której mowa w przypowieści? Ów strój weselny oznacza podarowaną nam wiarę. Przypowieść uczy nas, że zaproszenie na ucztę jest darem. Jednak zaproszony musi coś zrobić wobec tego daru. Dar wymaga odpowiedzi, przyjęcia.  Poważnie traktujemy dar i szanujemy darczyńcę tylko wtedy, gdy go przyjmujemy czyli odpowiadamy całym sobą. Gdy pozwalamy Bogu aby rozwijał naszą wiarę, pogłębiał ją, by nas prowadził i uczył. Nasza wiara nie może być powierzchowna, czyli ograniczona do słów i pustych gestów,  za którymi nie idą czyny. Takim pewnie był ów wyrzucony gość weselny. Człowiek nie mający szaty weselnej, to człowiek nieskory do zmiany, do nawrócenia. Przyszedł on na ucztę, mając na względzie korzyści własne. Jest on jest obrazem tych uczniów, którzy poszli za Jezusem bardziej dlatego, że sprawiał cuda, leczył, dawał chleb, ciekawie nauczał. Tacy ludzie, można powiedzieć, byli uczniami Jezusa „na zewnątrz”, lecz nie należą do Niego „wewnątrz”. Jezusa nie było ich w sercu, dlatego nie stali się do Niego podobni.  A jak uczy Jezus: z serca wypływają czyny człowieka. Dlatego, gdy w sercu człowieka nie ma Boga, to nie może być też w nim autentycznej wiary widocznej w uczynkach miłości. „Wiara bez uczynków jest martwa” jak uczył Apostoł Jakub.

Omawiana przypowieść akcentuje pierwszeństwo łaski przed wszelkimi dążeniami ludzkimi. Bóg zawsze przychodzi pierwszy do człowieka z wyciągniętą ręką, oferując zbawienie. Po prostu: Jako zaproszeni na uroczystość weselną  musimy udowodnić swe zaangażowanie, przyjmując zaproszenie i ubierając się w podarowane szaty. Bóg wzywa człowieka, wzywa nas,  byśmy odpowiedzieli na jego łaskę. Odpowiadamy zaś swoim postępowaniem i przemianą myślenia – nawracaniem się.

Uczta, w której biorą udział i dobrzy i źli symbolizuje Kościół, zawsze gromadzący dobrych i złych, mocnych i słabych. Dlatego jako Wspólnota jesteśmy wzywania do troski o siebie nawzajem, a zwłaszcza o tych słabych i grzesznych. Kościół zawsze pozostanie Kościołem grzeszników. Czyli i grzesznik znajdzie w nim swoje miejsce. Jednak pogłębiać swoją więź z Bogiem, powinien „założyć podarowaną mu szatę”. Bo kto nie odpowiada na dar łaski, odrzuca Boże zaproszenie, gardzi Nim i zostanie wyrzucony w ciemność. Obraz ten wskazuje nie tylko na Sąd Ostateczny, ale także na życie człowieka, który przez odrzucenie Boga pozbawia się możliwości spokojnego i szczęśliwego życia tu na ziemi. Przez to już teraz doświadcza Bożego Sądu.

Przypowieść możemy również interpretować indywidualnie. Będzie więc ona obrazem naszych zaślubin z Bogiem. Każdy z nas jest zaproszony na ucztę weselną. Naszym powołaniem jest zjednoczenie się z Bogiem w Jezusie Chrystusie.

Czasem, jak wiemy pewnie z własnego doświadczenia, zdarza nam się niedbale obchodzić z zaproszeniem Boga. Nie od razu potrafimy dosłyszeć cichy głos Boga w naszym sercu – jego „posłańców”. Zapraszający głos Boga bywa nieraz tak cichy, że trudno go usłyszeć w nawale codziennych spraw. Więc, jak Ci zaproszeni z przypowieści, odrzucamy zaproszenie na ucztę. Bo mamy w głowie ważniejsze sprawy: pomnażanie majątku, dążenie do sukcesu, szkołę, pracę i wszystkie codzienne zajęcia, które należy wykonać. A nieraz  pewnie i uśmiercamy ten wewnętrzny głos, który bywa nieprzyjemny, który nie daje nam spokoju, bo wzywa do porzucenia wygodnego, grzesznego życia.

Wysłanników króla zabija nasze ego, które jest skupione tylko na sobie. Ale tak jak w przypowieści Bóg wysyła ponownie swoje sługi. I zaprasza wszystko, co mamy w sobie. Słudzy mają przewędrować całe królestwo naszego serca, umysłu i życia. Wszystkie sfery naszej duszy i życia, dosłownie wszystko zostaje zaproszone, by się zjednoczyło z Bogiem. Nic nie zostaje wykluczone, nawet nasze głęboko chowane słabości i grzechy, tak jak Ci „źli ludzie z przypowieści”. Po prostu Bóg zaprasza nas do wspólnoty z sobą pomimo naszych grzechów i słabości. To przesłanie zawiera w sobie obietnicę pocieszenia, bowiem uczta weselna cechuje się radością. Wraz więc z naszym postępującym zjednoczeniem z Bogiem będzie postępować szczęście i radość, które będą obejmować wszystkie sfery naszego serca i życia.

Aby jednak to się stało musimy poważnie obejść się z tym Bożym zaproszeniem. Należy je przyjąć i założyć podarowaną nam szatę. Szatę, którą możemy także rozumieć jako Boży dar miłości i przebaczenia. Dzięki temu darowi czujemy się cennymi i ważnymi dla Boga. „Szata”, jaką daje nam Bóg, to też przemieniająca nasze życie wiara.

Przypowieść uczy nas, że w naszej duszy mieszka i dobro i zło, światło i mrok, zgoda na Boże zaproszenie na ucztę weselną i odmowa. Nie należy zatem unikać mierzenia się z własnymi słabościami i grzechami. Okłamywania się, że ich nie ma, odpychania ich od własnej samoświadomości. Nierozwiązane sprawy, zło w końcu zawsze wrócą do nas i staną się źródłem smutku i łez, rozpaczy i poczucia bezsensu. Jezus uczy nas, abyśmy ustawicznie badali własne serca, zaglądali we własne wnętrze oraz nakładali na to „szatę”, którą ofiarowuje nam Bóg.  A tą „szatą” jest Jego bezwarunkowa miłość i przebaczenie. Przyjmując Bożą miłość przemieniamy swoje życie, tak jak obiecuje nam Jezus Chrystus: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie na siebie moje jarzmo i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokornego serca, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych”. Przyjdźmy do Jezusa!

Amen.

 

Opracowano na podstawie:

A.   Grün, Jezus nauczyciel Zbawienia. Ewangelia św. Mateusza, Kraków 2003, s. 110-116.

A.   Leske, Ewangelia wg Św. Mateusza, w: Międzynarodowy Komentarz do Pisma Świętego. Komentarz Katolicki i Ekumeniczny na XXI wiek, [red.] W. R. Farmer, Warszawa 2001, ss. 1190-1210.

H. Knapik, Ewangeliarz, http://www.fbiblos.org/, dostęp z dn. 18 XI 2009.

http://www.kosciol.pl/article.php/20091118222015924

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

21 sierpnia
Święty Pius X, papież
Święty Pius X
Giuseppe (Józef) Sarto urodził się 2 czerwca 1835 r. w rodzinie wiejskiego listonosza, w Riese koło Wenecji. Uczęszczając do szkoły podstawowej w Riese, uczył się równocześnie języka łacińskiego u kapelana tej wioski, ks. Alojzego Horacjusza. W 1846 r. został przyjęty do gimnazjum w Castelfranco Veneto. Codziennie musiał więc przebiegać 14 km (po 7 km tam i z powrotem do domu). Trwało to przez 4 lata (1846-1850). W 1845 r. otrzymał sakrament bierzmowania; pierwszą Komunię świętą przyjął dwa lata później, kiedy miał 12 lat.
Za pieniądze kardynała Jakuba Monico Józef podjął studia w seminarium w Padwie. Przebywał tam 8 lat (1850-1858). W tym czasie zmarł jego ojciec (1852) i była obawa, że Józef będzie musiał przerwać studia, aby pomagać matce. Matka jednak zdecydowała się dorabiać krawiectwem, aby synowi nie przerywać studiów. Święcenia kapłańskie Józef otrzymał 18 września 1858 r.
Pierwszą placówką młodego kapłana była kapelania w Tombolo. Wyróżniał się tam jako doskonały kaznodzieja. Dlatego zapraszano go chętnie z kazaniami z różnych okazji. Swoje kazania przygotowywał bardzo starannie, każde z nich zapisując. Budował wiernych pobożnością i gorliwością kapłańską. Opiekował się ubogimi. Po 9 latach (1858-1867) biskup przeznaczył go na proboszcza do Salvano. Tu zajął się szczególnie katechizacją dzieci, uczeniem chóru śpiewu liturgicznego i biednymi. Sam będąc wiele razy głodny jako chłopiec, umiał zrozumieć głód innych. Był tak szczodry dla ubogich, że siostra częstokroć z płaczem skarżyła się mu, że nie ma co do garnka włożyć, a wstydzi się brać w sklepie na kredyt. Miał dwóch wikariuszy do pomocy, z którymi codziennie wieczorem omawiał potrzeby parafii. Po 8 latach został zwolniony z parafii i mianowany kanonikiem w Treviso. Niebawem biskup mianował ks. Józefa Sarto swoim kanclerzem (1875). Po śmierci biskupa został wybrany na wikariusza kapitulnego diecezji (1882).Święty Pius X w ówczesnym uroczystym stroju papieskim W 1884 r. papież Leon XIII mianował ks. Sarto biskupem Mantui i sam udzielił mu sakry biskupiej. Jako pasterz diecezji Józef umiał być kochającym i życzliwym dla wszystkich ojcem, ale bywał także stanowczy, kiedy tego wymagała chwała Boża. Sam przyświecał swojemu duchowieństwu przykładem modlitwy, ubóstwa i gorliwości kapłańskiej. Baczną uwagę zwrócił na seminarium duchowne, by mogli stąd wychodzić odpowiednio przygotowani do przyszłej misji kapłani. Osobiście zwizytował wszystkie kościoły i parafie diecezji, by się przekonać naocznie o ich potrzebach materialnych i duchowych. Na zakończenie wizytacji zwołał synod diecezjalny (1888), którego nie było od 250 lat. W 1891 roku urządził wielkie uroczystości w 300-lecie śmierci św. Alojzego Gonzagi, który pochodził z Mantui.
W 1892 r. zmarł patriarcha Wenecji, kardynał Dominik Agostini. Leon XIII wyznaczył na jego miejsce biskupa Józefa Sarto. W trzy dni potem nowy patriarcha Wenecji otrzymał nominację na kardynała Kościoła. Całe swoje doświadczenie i gorliwość oddał do usług nowej archidiecezji. Rozwinął więc akcję katechizacji, by ją postawić na poziomie i ożywić ją we wszystkich parafiach oraz rektoratach swojej metropolii. W seminarium oprócz teologii dogmatycznej i moralnej wprowadził studia biblijne, historię Kościoła i ekonomię społeczną. Rozpoczął akcję oczyszczania muzyki kościelnej z elementów świeckich, jakie powszechnie wówczas wdarły się do liturgii. Pomagał mu w tym znany muzyk, Wawrzyniec Perosi. W roku 1895 zorganizował uroczystości jubileuszu 800-lecia konsekracji bazyliki św. Marka. W roku 1900 celebrował rocznicę 100-lecia konklawe, na którym w Wenecji został wybrany papieżem Pius VII. Jako patriarcha Wenecji mawiał do swoich kapłanów: “Głosicie wiele dobrych kazań. Niektóre zdradzają ogień najcudowniejszej wymowy i przewyższają nawet aktorów gestami i grą twarzy. Ale bądźmy szczerzy. Co mają z tego nasi biedni rybacy? Ile z tego rozumieją służące, robotnicy portowi i tragarze? Można dostać zawrotu głowy od tych hamletycznych salw huraganowych, ale serce, bracia, serce pozostaje puste. Proszę was, bracia, mówcie prosto oraz zwyczajnie, żeby i najprostszy człowiek was zrozumiał. Mówcie z dobrego i pobożnego serca, wtedy traficie nie tylko do uszu, ale i do duszy waszych słuchaczy”.

Święty Pius X W 1903 r. zmarł wielki papież Leon XIII. 62 kardynałów po siódmym głosowaniu w dniu 4 sierpnia wybrało na jego następcę kardynała Józefa Sarto. Wybór przyjął zalany łzami. Uroczysta koronacja odbyła się 9 sierpnia. Nowy papież przyjął imię Piusa X. W dwa miesiące później (4 października 1903 r.) wydał swą pierwszą encyklikę Ad diem illum, w której wyłożył program swojego pontyfikatu: odnowić wszystko w Chrystusie (restaurare omnia in Christo). W 1906 r. wydał drugą z kolei encyklikę, dotyczącą karności i reformy duchowieństwa. W 1908 r. zaprowadził reformę kurii papieskiej i zmiany w procedurze konklawe. Rozpoczął reformę prawa kanonicznego, którą dokończył papież Benedykt XV, jego następca, wydaniem nowego Kodeksu Prawa Kanonicznego (1918). W 1905 r. ukazał się Katechizm Piusa X najpierw dla diecezji rzymskiej, potem dla całego Kościoła z instrukcją o nauczaniu dzieci prawd wiary. Za pomocą listu motu proprio z 1903 r. Pius X wprowadził reformę muzyki kościelnej. Zreformował również brewiarz. Dekretem z 1905 r. zniósł konieczność przystępowania do spowiedzi przed każdym przyjęciem Komunii świętej, a dekretem Quam singulari Christus amore (z 8 sierpnia 1910 r.) obniżył wiek dzieci mogących przyjąć Komunię świętą.
Z całą energią zwalczał współczesne błędy. Największym niebezpieczeństwem był modernizm – prąd, który obalał niemal wszystkie dogmaty. W encyklice Pascendi dominici gregis z 8 września 1907 r. modernizm został uroczyście potępiony, a kapłani zostali zobowiązani do składania przysięgi antymodernistycznej. Dla podniesienia wagi nauk biblijnych i dla przeciwstawienia się szerzonym błędom racjonalistycznym Pius X ustanowił Papieski Instytut Biblijny, istniejącą do dziś najwyższą szkołę biblijną (1909).
Z całą stanowczością stawał w obronie Kościoła. Na tym tle doszło do gwałtownego zatargu z rządem francuskim, który w roku 1905 samowolnie zerwał konkordat z roku 1801 i usiłował narzucić Kościołowi ograniczające jego wolność prawa. Wtedy właśnie wypędzono z Francji zakonników i zlikwidowano niemal wszystkie klasztory. Papież mianował 40 biskupów na nie obsadzonych dotąd diecezjach, nie konsultując tego z rządem.
Pius X bywa nazywany papieżem dzieci. Kochał je i pragnął, by jak najwcześniej spotkały się z Panem Jezusem, zanim szatan zajmie jego miejsce. Po wydaniu dekretu o wczesnej Komunii świętej otrzymał moc listów od dzieci. Pan Bóg obdarzył go także darem łask niezwykłych, m.in. uzdrawiania chorych.

Święty Pius X - papież Eucharystii 25 maja 1914 r. zdołał jeszcze zwołać konsystorz i ogłosić na nim wybór 13 nowych kardynałów. Z tej okazji dał wyraz swojemu przeczuciu bliskiej śmierci z powodu choroby nerek i oskrzeli, na którą od dawna cierpiał. 28 czerwca 1914 r. padł w Sarajewie od kuli zamachowca następca tronu Austro-Węgier, Franciszek Ferdynand. Wojna wisiała na włosku. Papież wydał orędzie do państw, usiłując zatrzymać groźbę wojny. Nie udało mu się to – 28 lipca stała się ona faktem. 21 sierpnia 1914 r. o godzinie 1 w nocy papież Pius X przeniósł się do wieczności. Następnego dnia odbył się jego pogrzeb i złożenie ciała do podziemi watykańskich pod bazyliką św. Piotra. 3 czerwca 1951 r. Pius XII dokonał uroczystej beatyfikacji sługi Bożego, a w trzy lata później, 29 maja 1954 r., ten sam papież dokonał jego uroczystej kanonizacji. Ciało św. Piusa X znajduje się w bazylice św. Piotra na Watykanie w kaplicy Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny. Jest on czczony jako patron esperantystów.

W ikonografii św. Pius X przedstawiany jest w stroju papieskim.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/08-21a.php3

ENCYKLIKA PASCENDI DOMINICI GREGIS

O ZASADACH MODERNISTÓW

ŚW. PIUS X, PAPIEŻ

NA JĘZYK POLSKI PRZEŁOŻYŁ

I WSTĘPEM OPATRZYŁ

BP STANISŁAW OKONIEWSKI

––––––––

SPIS TREŚCI

Wstęp

 

Podział encykliki

 

Część I. Analiza zasad modernistów

 

1. Modernista jako filozof

 

a. Agnostycyzm

 

b. Immanencja życiowa

 

c. Powstawanie religii w ogólności

 

d. Pojęcie objawienia

 

e. Przemiana i odmiana zjawisk przez wiarę

 

f. Powstawanie religij w szczególności

 

g. Działanie rozumu we wierze

 

h. Dogmat

 

i. Zmienność dogmatu

 

2. Modernista jako człowiek wierzący

 

a. Doświadczenie religijne

 

b. Tradycja

 

c. Stosunek wiary do wiedzy

 

d. Wnioski praktyczne

 

3. Modernista jako teolog

 

a. Immanencja i symbolizm teologiczny

 

b. Permanencja Boża

 

c. O dogmacie

 

d. O kulcie

 

e. O księgach św. i inspiracji

 

f. O Kościele

 

g. Kościół i państwo

 

h. O ewolucji

 

4. Modernista jako historyk i krytyk

 

a. Zastosowanie agnostycyzmu

 

b. Zastosowanie immanencji życiowej

 

c. Zastosowanie ewolucjonizmu

 

d. Krytyka tekstu

 

e. Zakończenie

 

5. Modernista jako apologeta

 

a. Cel apologetyczny

 

b. Zastosowanie agnostycyzmu

 

c. Apologetyka modernistyczna

 

d. Zastosowanie immanencji

 

6. Modernista jako reformator

 

Zakończenie części I. Modernizm zespołem wszelkich herezyj

 

Część II. Przyczyny modernizmu

 

1. Przyczyny moralne. Niewczesna ciekawość i pycha

 

2. Przyczyna intelektualna. Ignorancja

 

3. Sposób rozszerzania modernizmu

 

a. Usuwanie przeszkód (filozofii scholastycznej, tradycji, orzeczeń nauczycielskiego urzędu Kościoła)

 

b. Propaganda modernizmu

 

Część III. Środki zaradcze

 

O studiach seminaryjnych

 

O profesorach i klerykach

 

O czytaniu i sprzedawaniu książek zakazanych

 

O wydawaniu książek, czasopism

 

O kongresach duchowieństwa

 

O radzie nadzorczej

 

Sprawozdania Biskupów

 

Zakończenie encykliki. Kościół a postęp; nowa instytucja naukowa

 

–––––––––––

 

 

Piusa X Encyklika o zasadach modernistów. Na język polski przełożył i wstępem opatrzył X. Stanisław Okoniewski. Poznań. CZCIONKAMI DRUKARNI I KSIĘGARNI ŚW. WOJCIECHA. 1908. Odbitka z “Przeglądu Kościelnego”, str. XVI+54. (1)

(Pisownię nieznacznie uwspółcześniono).

 

Przypisy:

(1) Por. Sanctissimi Domini Nostri Pii Divina Providentia Papae X Litterae encyclicae Pascendi dominici gregis de modernistarum doctrinis. 1908.

 

Św. Pius X, Przysięga antymodernistyczna. (Iusiurandum contra errores modernismi).

 

Syllabus Piusa X i Motu proprio Praestantia Scripturae Sacrae. (Tekst łacińsko-polski), w: Ks. Antoni Szlagowski, Wstęp ogólny historyczno-krytyczny do Pisma świętego. Tom III. Hermeneutyka, Warszawa 1908, ss. 281-296.

 

Św. Pius X, Przemowa do kardynałów przeciw neoreformizmowi religijnemu.

 

Abp Walenty Zubizarreta OCD, O modernizmie. (De modernismo).

 

Kuria Krakowska, Komentarz do Encykliki Ojca św. Piusa X Pascendi Dominici gregis; O zasadach modernistów.

 

Abp Józef Teodorowicz, O modernizmie. Warszawa 1907.

 

Bp Władysław Krynicki, Zasady modernizmu.

Bp Józef Sebastian Pelczar, Racjonalizm, progresizm, modernizm.

Bp Józef Sebastian Pelczar, Dążności pseudoreformatorskie.

 

Ks. Andrzej Macko, Znaczenie encykliki o modernizmie. Tarnów 1909.

 

Ks. Andrzej Dobroniewski, Modernizm i moderniści. Poznań 1911.

 

Ks. Maciej Sieniatycki, Modernistyczny Neokościół.

 

Ks. Maciej Sieniatycki, System modernistów. Lwów 1916.

 

Ks. Stanisław Miłkowski, O modernizmie. Wilno 1911.

 

Ks. Alojzy Starker SI, Przysięga antymodernistyczna, “Przegląd Powszechny” (1911, t. 110, ss. 175-188).

 

Wingolf, Czemu jestem katolikiem? Kilka słów o modernizmie. Poznań 1912.

 

Ks. Franciszek Gabryl, Idea ewolucji w teologii katolickiej, “Przegląd Powszechny” (1911, t. 110, ss. 301-322).

 

Ks. [abp] Antoni Szlagowski, Wiara w pojęciu katolickim a modernistycznym. Konferencja I. Wypowiedziana 2 kwietnia 1909 r. w kościele św. Józefa (po-karmelickim) w Warszawie, Warszawa 1909.

 

Ks. [abp] Antoni Szlagowski, Zasady modernistów (modernistarum doctrina), w: Wstęp ogólny historyczno-krytyczny do Pisma świętego. Tom III. Hermeneutyka. Warszawa 1908, ss. 206-231.

 

Ks. [bp] Czesław Sokołowski, Modernizm, w: “Podręczna Encyklopedia Kościelna” opr. pod red. ks. Zygmunta Chełmickiego, M.–N., Tom XXVII–XXVIII. Warszawa 1912, ss. 116-126. (Obszerna literatura przedmiotu).

 

Ks. [bp] Czesław Sokołowski, Przysięga antymodernistyczna. Studium krytyczne. Warszawa 1916.

 

Ks. [bp] Czesław Sokołowski, Alfred Loisy. Analiza psychologiczna. Warszawa 1918.

 

Ks. Kazimierz Tomczak, Modernizm a protestantyzm liberalny. Warszawa 1911.

 

Ks. P. Ostaniewicz i ks. St. Gajewski, Wierząca niewiara. Dwie rozprawy o modernizmie. Włocławek 1913.

 

Szkice o modernizmie, Praca zb.: J. Pawelski, J. Rostworowski, Fr. Klimke, L. Rudnicki, A. Condamin. Kraków 1911, (wyd. “Przeglądu Powszechnego”). – Artykuły z “Przeglądu Powszechnego”.

 

Ks. Jan Rostworowski SI, Z nowych kierunków myśli katolickiej. (Na tle broszury prof. M. Zdziechowskiego: “Pestis perniciosissima”). Warszawa 1909.

 

Ks. E. Jełowicki, Studia nad Amerykanizmem. Izaak T. Hecker i jego doktryna. Lwów 1929.

 

Ks. Jan Ciemniewski, U źródeł modernizmu. Studium filozoficzno-teologiczne. Włocławek 1910.

 

O. E. V. Maumus, Moderniści. Warszawa 1910.

 

Ks. I. Charszewski, Moderniści, modernizanci, antymoderniści. Nasi i obcy. Wilno 1910.

 

Ks. Walenty Kott, Polskie prace o modernizmie, “Ateneum Kapłańskie” (Włocławek 1911, t. V, ss. 456-463; t. VI, ss. 73-79).

 

Ks. Antoni Słomkowski, Obiektywna wartość Odkupienia a symbolizm modernistyczny, w: Kościół. Lublin 1936.

 

P. Parthenius Minges OFM, Falsa systemata de relatione inter fidem et rationem. Modernismus.

 

Ks. Marian Morawski SI, Podpieracz katolicyzmu, “Przegląd Powszechny” (1897, t. 54, ss. I-XXII. Dodatek do nr. 162).

 

Ks. Marian Morawski SI, Filozofia i jej zadanie. Wydanie trzecie niezmienione. Kraków 1899.

 

Ciekawy dokument z końca XVIII wieku. Przymierze nowoczesnej teologii z filozofią ku obaleniu Religii Chrystusowej.

 

Ks. Maciej Sieniatycki, a) Apologetyka czyli dogmatyka fundamentalna. b) Zarys dogmatyki katolickiej.

 

Ks. Jacek Tylka, Dogmatyka katolicka.

 

O. Mikołaj Jamin OSB, Myśli ściągające się do błędów tegoczesnych.

 

O. Jan Jakub Scheffmacher SI, Katechizm Polemiczny czyli Wykład nauk wiary chrześcijańskiej przez zwolenników Lutra, Kalwina i innych z nimi spokrewnionych zaprzeczanych lub przekształcanych.

 

Ks. Paweł Smolikowski CR, Katechizm sporny. (Rozprawa z sceptykami, z racjonalistami, z indyferentnymi i z heretykami).

 

Mały katechizm o “Syllabusie”.

 

Henryk Hello, Nowoczesne wolności w oświetleniu encyklik. Wolność sumienia – wolność wyznania – wolność prasy – wolność nauczania.

 

Bp Michał Nowodworski, a) Wiara i rozum. b) Liberalizm. c) Janseniści.

 

Bp Adolf Szelążek, a) Czy indyferentyzm ma rację bytu. b) Trwałość Kościoła Chrystusowego.

 

Św. Cyprian Biskup Kartagiński, O jedności Kościoła katolickiego.

 

Ks. Piotr Skarga SI, O jedności Kościoła Bożego pod jednym pasterzem i o greckim i ruskim od tej jedności odstąpieniu, oraz Synod Brzeski i Obrona Synodu Brzeskiego.

 

Akta i dekrety świętego powszechnego Soboru Watykańskiego (1870), Pierwszy projekt Konstytucji dogmatycznej o Kościele Chrystusowym przedłożony Ojcom do rozpatrzenia.

 

Papież Pius XI, Encyklika “Mortalium animos”. O popieraniu prawdziwej jedności religii.

 

Papież Pius XII, Encyklika Mystici Corporis Christi. O Mistycznym Ciele Chrystusa.

 

(Przyp. red. Ultra montes).

Słowo wstępne

 

Gorączkowy rozwój materialnej kultury przy schyłku XIX w. oszołomił umysły. Myśl ludzka zwróciła się ku technicznym zdobyczom w dziedzinie nauk przyrodzonych i wprowadzała je do życia codziennego. Zbytek począł się szerzyć w sposób zastraszający wśród szerokich kół społeczeństwa a w ślad za nim szedł przesyt. Ale na zewnątrz życie to wyglądało i wygląda jeszcze świetnie. W stolicach europejskich przyćmiewa oczy blask marmurów, świateł, dekoracyj.

 

Równocześnie z materialną kulturą i duchowa cywilizacja nowych szukała dróg. Malarstwo rozbiegło się po bezdrożach impresyj, poezja bawiła się w muzykę słów, wszędzie rozbrzmiewały hasła nowości, modernizmu.

 

I rozpoczął się wielki korowód ludzkości, idącej na lep tej nowej kultury materialnej i duchowej. Pojawiały się coraz to nowe ogniki, którym przyklaskiwały i przyklaskują tłumy. Kultura stała się bożyszczem, któremu oddaje się cześć niemal boską. Pochłania ona nowożytnego człowieka do tego stopnia, że wszelkie ideały wyższe sięgające ponad ziemię, usunęła w dal niezgłębioną.

 

A jednak kultura ta nietrwała. Gorączkowa kultura materialna powoduje przesilenia finansowe; kilka podmuchów takich przesileń jeszcze, a z całej tej kultury pozostaną gruzy, które po wiekach może odgrzebywać będą przeszłości badacze. Wszak mówią dzieje o wyrafinowanie pięknej sztuce greckiej i rzymskiej, o przepysznych pałacach cezarów, a dziś zaledwo ślady z nich pozostały. Kultura zaś umysłowa, nieoparta na odwiecznych zasadach prawdy i piękna, nie zaspokoi tęsknot duszy. Toteż przesyt przejawia się wszędzie.

 

Był czas jednakże, i nie przeszedł jeszcze zupełnie, że ta nowożytna kultura olśniewała umysły. Zdawało się, że ona nieznanym jest przedtem czynnikiem, który zapowiada nową erę w dziejach świata. Ale nie dostrzegli tego zrazu niektórzy teologowie katoliccy, którzy “nowożytnego” człowieka, hołdującego zdobyczom tej kultury, pragnęli pogodzić z Kościołem, z wiarą. Nie dostrzegli, że pod tą mieniącą się tęczowymi barwami szatą nowożytnej kultury kryje się gruby materializm, który nie troszczy się o życie przyszłe, i stąd usiłowania ich nie tylko spełzły na niczym, ale sprowadziły ich na manowce.

 

I oni poszli za hasłem nowości. Sądzili, że dotychczasowa metoda nauczania wiary odstręcza nowożytnych ludzi od Kościoła, że trzeba wniknąć więcej w duszę nowożytnego człowieka, dostosować się i w rzeczach wiary do jego pojęć. Dowcipnie lubo drastycznie, powiada o nich autor artykułu Die “Moderne” ausserhalb und innerhalb der Kirche w czasopiśmie “Der Katholik” (1): “W Kościele upatrują zaniedbanego nieco wieśniaka, którego krawiec, szewc, fryzjer manikurą i pedikurą gruntownie winien ociosać, aby się mógł w salonach wielkiego świata obracać. Ten wieśniak musi cywilizowanie, nowożytnie wyglądać, żeby w krużgankach nowoczesnej Stoa nie podpadał. W tym stroju, tak szepcą pełni nadziei, zwycięży świat a skoro mu wąsa z fantazją podkręcą, mogliby z berlińskim fryzjerem nadwornym Habym zawołać: Es ist erreicht”.

 

Ale to były smutne iluzje!

 

* * *

 

Na próbach pogodzenia nowoczesnego świata z Kościołem w wieku XIX nie zbywało. Kiedy się zarysowywać poczęło bankructwo filozofii panteistycznej następców Kanta, wystąpił Lamennais (2), “uznając oprócz objawienia nadprzyrodzonego, należącego do wiary, pewne objawienie przyrodzone, dotyczące wszystkich potrzeb życia, które Bóg miał udzielić pierwszym rodzaju ludzkiego rodzicom, a które następnie podaniem miało się przekazać. Twierdził jednak, że rozum ludzki do tego zabytku prawd nic a nic dodać nie może i wywlekał przeciw pewności rozumowej przegniłe już od wieków starych sceptyków sofizmy” (3). Później usiłował Günther i inni w sposób racjonalistyczny “dostosować” dogmaty katolickie do poglądów filozoficznych owego czasu. Ale zakusy te nie zdołały rozbudzić ogólniejszego zajęcia a potępione przez Kościół niebawem zanikły.

 

Dopiero w ostatnich dwudziestu latach XIX w. podjęto we Francji na nowo podobne usiłowania. Pod wpływem nowoczesnej filozofii, w której agnostycyzm Kanta niemałą odgrywa rolę a ewolucjonizm wszelkie wyjaśnia objawy, zabrano się do przekształcenia dotychczasowej apologetyki. Odrzucono dowody rozumowe, “intelektualizm”, a uczuciem religijnym, potrzebą bóstwa, poczęto tłumaczyć i istnienie Boga i objawienie i Chrystusa Pana i Kościół. Najgłośniej rozwijał takie teorie Blondel. Niebawem rozszerzono je i na kwestie biblijne. Najsmutniejszą sławę zjednał sobie pod tym względem Loisy. Chcąc zbić Harnacka Das Wesen des Christentums napisał książeczkę L’évangile et l’église w r. 1902. Pełno tam błędów i o ewangelii i o królestwie Bożym, o Synu Bożym, o Kościele, o dogmacie, o obrządkach (4). Niebawem poszli za nim inni. Le Roy, Houtin, Lapparent, Laberthonnière we Francji, Bonajutti, Murri, Minocchi, Semeria, Scoti Gualtieralti we Włoszech, Tyrrel, eksjezuita, w Anglii są zwolennikami nowych poglądów w teologii.

 

Zapatrywania tych nowatorów słusznie nazwano “modernizmem” (5). Wszakże nowych szukali dróg do pogodzenia Kościoła z nowożytną cywilizacją. Nie kroczyli jednak śladami pierwszych apologetów chrześcijaństwa, którzy człowieka usiłowali dostosować do zasad Chrystusowych, lecz nagiąć pragnęli naukę, ustrój i zasadnicze podstawy Kościoła do wymagań tego świata. Skarżyli się na średniowieczne, przestarzałe przepisy kościelne, na zapoznawanie nowszych aspiracyj duszy ludzkiej, pragnęli więc oswobodzić Kościół od nieistotnych rzekomo naleciałości, nowe w nim rozbudzić życie. Ale te zakusy ich z Kościoła Chrystusowego nie byłyby zostawiły śladu – wszystko byłoby się rozpłynęło w mgle najgrubszego racjonalizmu.

 

* * *

 

Niełatwo ująć poglądy modernistów w jeden system. “Zapatrywań swoich nie przedstawiają, mówi Pius X, w pewnym porządku i systematycznie, lecz rozrzucają je i rozrywają jedne od drugich, aby się wydawało, że one nieokreślone i jakby chwiejne, lubo ustalone są i niewzruszone”. Mimo to przedstawia je encyklika wyraziście w sposób dydaktyczny. Rozwija kolejno mniemania modernisty-filozofa, wierzącego, teologa, historyka i krytyka, apologety i reformatora.

 

Podstawą modernizmu jest system filozoficzny, zwany agnostycyzmem. Nie uznaje on nic więcej, jak doświadczenie, uzyskane przez zjawiska (phaenomena). Wszystko, co leży poza zjawiskami, jest “niepoznawalne”, niedostępne dla rozumu ludzkiego. Taka zasada, przeniesiona w sferę religijną, zburzyć musi wszelkie podwaliny wiary, oderwać ją od rzeczywistości, rzucić daleko poza granice wiedzy ludzkiej. Bóg, Kościół, wiara zawisły gdzieś w powietrzu. Istnienia Boga nie można wedle modernistów dowieść naukowo, bo Bóg nie zjawiskiem. Zaprzeczają zupełnie, że “rzeczy Jego niewidzialne od stworzenia świata przez te rzeczy, które są uczynione, zrozumiane, bywają poznane” (Do Rzymian I, 20). Odrzucają wszelkie dowody rozumowe w religii, wyszydzają je jako “intelektualizm”.

 

A jednak istnieje religia. Jak ją moderniści tłumaczą? Tajemniczą jakąś potrzebą serca, tęskniącego za bóstwem, mistycznym jakimś uczuciem religijnym. To uczucie religijne wyjaśnia wedle nich wszystko. Ono i wiarę zastępuje i zbliża do Boga i objawienie odbiera od Boga bezpośrednio. “Wobec dziedziny niepoznawalności… budzi owa potrzeba bóstwa w duszy do religii skłonnej, bez poprzedniego rozumowania, jak uczy fideizm pewne uczucie; obejmuje ono rzeczywistość bóstwa jako przedmiot i jako wewnętrzną tegoż przyczynę i jednoczy poniekąd człowieka z Bogiem”. To on immanentyzm filozoficzny, który wsłuchuje się w odgłosy, płynące z głębin uczucia, i wyjaśnia wszystkie tajemnice w religii. Wedle niego początkiem wszelkiej religii jest ono potrzebą bóstwa wytworzone uczucie religijne. Umacnia je pseudomistyczne doświadczenie religijne. Za pomocą pewnej intuicji serca bowiem “zbliża się człowiek bezpośrednio do rzeczywistości Boga i taką o istnieniu Boga i działalności Jego w człowieku i poza człowiekiem czerpie pewność, że ona wszelką naukową pewność znacznie przewyższa”. Podzielenie się onym doświadczeniem z innymi ludźmi nazywają moderniści tradycją. Przypisują jej “pewną siłę sugestywną, która wpływa to na wierzącego, aby rozbudzić uśpione może uczucie religijne i ułatwić powtórzenie doświadczenia doznanego kiedyś, to na niewierzącego dotąd, aby wytworzyć po raz pierwszy uczucie religijne i wywołać doświadczenie“. W podobny sposób działa wedle modernistów uczucie i doświadczenie religijne Chrystusa Pana; jakby z zarodka wybija się ono z duszy Zbawiciela i wpływa na uczucie religijne wierzących. Więcej jeszcze. Dało ono popęd do ustanowienia Sakramentów, Kościoła, kultu.

 

Najważniejszą więc rolę w systemie modernistów odgrywa ono uczucie religijne. “Rozum, mówi encyklika, przychodząc z pomocą onemu uczuciu, zniża się do niego i działa w nim jak malarz, który zatarte rysy obrazu rozjaśnia i odświeża”. – Zadaniem jego pewne sformułowanie uczucia, ujęcie go w słowa. Na tym ujmowaniu w słowa uczucia religijnego polega wedle modernistów istota dogmatu. Ponieważ uczucie religijne się zmienia przez wyzwalanie się z pod wpływów rodzinnych albo narodowościowych, przez udoskonalenie umysłowe i obyczajowe człowieka, dlatego też zmienia się dogmat. To zastosowanie zasad ewolucji do nauki Kościoła.

 

Rzucając na rozhukane fale onego uczucia religijnego wszelkie pojęcia religijne, spaczyli moderniści całą naukę Kościoła, ściągnęli ją z wyżyn niebiańskich a osadzili na mieliźnie racjonalizmu. Już samo pojęcie Boga wytworem się staje fantazji ludzkiej. Ten Bóg mglisto zarysowujący się w “podświadomości”, zależny od uczucia religijnego, to nie Bóg rzeczywisty, którego chwałę opowiadają niebiosa a dziełem rąk Jego wszelkie stworzenie, to nie Bóg objawiający się wielokrotnie i wielą sposobami ludziom, to nie Bóg dźwigający ludzkość i wiodący ją ku chwale, ku szczęściu. Objawienie modernistyczne to odsłanianie się Boga w uczuciu, Pismo św. to spisanie doświadczeń religijnych poszczególnych ludzi, Sakramenty to symbole, działające na uczucie religijne, Kościół to zrzeszenie się samowiedz religijnych. Na taką wiarę, w której zostały tylko puste dźwięki, słowa bez treści z wiary Chrystusowej, zgodzić się może i racjonalista. Ale one nie podbiją świata, nie przekształcą go, nie pozyskają dla Boga.

 

* * *

 

Taka w ogólnych zarysach treść modernizmu. Złożyły się na nią rozliczne prądy, od dawna już nurtujące umysły ludzkie. Protestantyzm, odrywając się od ożywczego źródła Kościoła, schodził coraz więcej na bezdroża racjonalistyczne. Utwierdził go w tej dążności Kant. Wszakże sławią go jako filozofa κατ’ έξοχήν protestanckiego. Toteż niebawem pokazały się skutki jego wpływów. Strauss, szkoła tybingska, Harnack, to jakby poszczególne etapy w tym protestanckim pochodzie destruktywnym dla chrześcijaństwa. Dla wielu teologów protestanckich Chrystus już nie jest Bogiem, chrześcijaństwo zlepkiem z helleńskich i żydowskich pojęć religijnych, wśród których i buddaistyczne echa się błąkają. Znany ten rozkład protestantyzmu. Ale dopiero encyklika o zasadach modernizmu odsłoniła tajemnicze oddziaływanie tego rozkładu i na niektórych teologów katolickich. To one “infiltrations“, które z dzieł i rozpraw protestanckich sączyły powoli ale stale do pojęć takiego Loisy i innych modernistów. Dlatego też powiada Pius X w swej encyklice: “Na drogę tę (ateizmu i zniweczenia wszelkiej religii) wstąpił naprzód błąd protestancki; kroczy nią błąd modernistyczny; podąży nią niebawem ateizm. – Equidem protestantium error primus hac via gradum iecit; sequitur modernistarum error; proxime atheismus ingredietur“.

 

Do mętnego źródła, z którego czerpali moderniści swoje zapatrywania, przyłączyła się wspomniana już powyżej żądza nowości i szczera chęć pozyskania nowożytnego świata dla Kościoła. Niestety, zbywało jej na onej cnocie pasywnej, na pokorze, poddaniu się pod kierownictwo Kościoła; cnoty aktywne, gorączkowa chęć działania, wyróżnienia się, wyniesienia, zaślepiała modernistów i powiodła daleko od Kościoła.

 

* * *

 

Encyklika o modernizmie posiada znaczenie niesłychane. Śmiałe, z zuchwałością niemal wypowiadane zapatrywania modernistów wprowadzały pewne zamieszanie w pojęcia prawowiernych teologów katolickich. W Niemczech katolickich nie głoszono jeszcze otwarcie błędów modernistycznych, ale przygotowywano grunt pod takie błędy. Hasła o uwewnętrznieniu katolicyzmu, o wciągnięciu świeckich w zarząd Kościoła rozlegały się głośno; monasterska petycja o zniesienie indeksu, wysławianie Schella jako pioniera nowych dróg w teologii, były symptomatami co najmniej podejrzanymi. We Francji taki Lagrange, Hummelauer nawet, poczęli wygłaszać w kwestiach biblijnych zdania, tchnące już modernizmem. Coraz wyraźniej pojawiała się pewna chwiejność w naukowych poglądach katolików, jakaś ciężka, duszna atmosfera unosiła się ponad ich dziełami. Odczuwano ogólnie jakby pewien kryzys religijny. Wtem pojawia się nowy syllabus a po nim encyklika o zasadach modernistów. W pierwszej chwili ogólne osłupienie. Przerażono się, nie miano pojęcia, że było tak bardzo źle. Dziś widnieją już dobroczynne skutki i syllabusa i encykliki. Przeszła ponad światem katolickim jakby groźna burza, opadły trujące mgławice, światło prawdy katolickiej poczęło świecić na nowo jaśniej, niż kiedykolwiek. Zanika chwiejność, z czcią, z uwielbieniem spogląda lud katolicki ku Namiestnikowi Chrystusa, który stanął w obronie zagrożonej prawdy.

 

W grudniu roku ubiegłego wystosowali biskupi, w Kolonii zgromadzeni, następujący adres dziękczynny do Piusa X:

 

“Ojcze Święty!

 

Nie zdziwisz się pewnie, ale raczej uznasz ze względu na okoliczności za rzecz słuszną, iż my biskupi królestwa pruskiego, wspólnie z biskupami z Moguncji, Strassburga, Metzu i Saksonii, po konferencji w Fuldzie, tak rychło zebraliśmy się ponownie.

 

Jako miejsce zebrania obraliśmy tym razem metropolię kolońską ponieważ komunikacja z nią jest bardzo ułatwiona.

 

Pobudką do tej drugiej konferencji wśród zimy, była arcyważna encyklika Twoja, wydana niedawno przeciw błędom modernistów. Encyklika ta zaiste była trudnym, ale dla naszych czasów bardzo pożytecznym, a nawet koniecznie potrzebnym dziełem, ażeby liczne i wielostronne błędy modernistów, które bądź to otwarcie, bądź też skrycie się szerzą, przedstawić w świetle przyrodzonej i nadprzyrodzonej nauki, zbadać dokładnie ich źródła i przyczyny, ich wpływy nieszczęsne i szkodliwe scharakteryzować, a wreszcie wyszukać i wskazać środki zaradcze i zbawienne, aby uchronić przed błędami tymi narody. Niechaj będzie chwała i cześć Bogu za to, a Tobie, Ojcze Święty, podzięka. Skoro bowiem podniosłeś Swój głos, pełen powagi i szczerości, objaśniła zbawiennie chrześcijańska prawda świat cały i przyczyniła się do rozproszenia ciemności i błędów. Aby odwrócić tak wielkie zło, powołałeś potężnym Swoim słowem wszystkich biskupów na świecie do współpracownictwa. Otóż masz, Ojcze Święty, nas przed Sobą, szczerze gotowych do pełnienia Twoich rozkazów i przestrzegania Twych napomnień i do wytężenia wszelkich sił naszych duchowych, aby razem z Tobą wykorzenić i zniszczyć chwasty błędów, które nieprzyjaciel zasiał na niwie Pańskiej. Niechaj w tym dziele wspiera nas święta i niepokalana Maryja Panna i wstawi się za nami u Boskiego Jej Syna.

 

Tymczasem, ścieląc się do stóp Twoich, Ojcze Święty, prosimy Cię o apostolskie błogosławieństwo dla siebie i dla powierzonych nam owieczek”.

 

* * *

 

Nowa encyklika, jedna z najdłuższych, na trzy rozpada się części. W pierwszej analizuje Pius X zasady modernistów. Przed oczyma czytelnika występuje z poglądami swymi modernista jako filozof, wierzący, teolog, historyk, krytyk, apologeta i reformator. Krótko ale dobitnie zaznaczone myśli przewodnie modernizmu. Z sercem drgającym bólem odzywa się Papież o zabiegach swoich daremnych, żeby modernistów powstrzymać w ich zdrożnych zapędach. Wykazuje konsekwencje straszliwe, do których by modernizm doprowadził ludzkość. Nazywa go: “zespołem wszystkich herezyj – omnium haereseon conlectum“. – W drugiej części bada przyczyny modernizmu. Najwięcej przyczyniła się do niego niewczesna ciekawość i pycha a zarazem ignorancja zdrowej filozofii. – Stąd też w trzeciej części wymienia Ojciec Święty pomiędzy środkami zaradczymi na pierwszym miejscu studium scholastycznej filozofii w seminariach. Przestrzega przed profesorami i klerykami modernizmem zarażonymi, przypomina przepisy o czytaniu i wydawaniu książek i czasopism, zabrania modernistycznych kongresów duchowieństwa, ustanawia radę nadzorczą i wzywa Biskupów do sprawozdań co trzy lata o środkach zaradczych, wprowadzonych w ich diecezjach.

 

W końcu wspomina Ojciec Święty o nowej instytucji, którą zamierza powołać do życia. Bliższe szczegóły o niej zawiera list kardynała Merry del Val do prof. Pastora, który w tłumaczeniu polskim tu podajemy:

 

“Wiadomo Panu dobrze, jak żywo Papież teraźniejszy zajmuje się postępem nauk i jak troszczy się o szlachetny ten cel, popierając i zachęcając doń przedstawicieli nauk teologicznych. Najświeższym dowodem tej troski znamiennej Zastępcy Chrystusowego jest encyklika Pascendi, podyktowana szczerą miłością prawdy, a przede wszystkim ostatni ustęp tego pisma doniosłego, w którym zapowiedziany zamiar papieski założenia zbiorowymi siłami wszechświatowego instytutu dla postępu nauk. Aby wzniosłą tę myśl w czyn zamienić, raczył Zwierzchnik Kościoła zamianować komitet kardynalski, któryby pokierował ruchem naukowym katolickim i nowy on instytut utworzył. Członkami komitetu mianował Ojciec Święty jako kardynałów-protektorów znanych mecenasów nauki: kardynałów Rampollę del Tindaro, Maffi’ego i Merciera. A ponieważ nieodzownie o to postarać się należało, aby sprawy instytutu nie cierpiały z powodu oddalenia kardynałów-protektorów, rozporządził Jego Świątobliwość, aby Eminencja kardynał Rampolla, ponieważ we Wiecznym mieszka Mieście, bezpośrednio kierował instytutem a jedynie przy najważniejszych sprawach porozumiewał się z swymi kolegami. Oprócz tego, cieszę się bardzo, że mogę Panu donieść, iż Jego Świątobliwość, wiedziony przekonaniem o potrzebie sekretarza dla komitetu kardynalskiego, godnego instytutu takiej doniosłości, Pana na miejsce to wybrał, ponieważ Pan wskutek szczególniejszego poważania u uczonych wszystkich narodowości i okazywanego zawsze przywiązania do zdrowej nauki pewną dajesz rękojmię, że poprzesz usilnie postęp nauk z pomocą wszechświatowego instytutu katolickiego, który powstanie. Ciesząc się, że donieść mogę o tych postanowieniach papieskich, abyś Pan niezwłocznie porozumiał się z wspomnianymi kardynałami, przede wszystkim z kardynałem Rampollą, korzystam chętnie z sposobności, aby Mu wyrazić swe poważanie.

 

R. Kardynał Merry del Val.

 

Rzym, 14 grudnia 1907 r.”.

 

Pius X pragnie stłumić energicznie wszelkie porywy modernizmu. Świadczy o tym poniższe Motu proprio, 18 listopada 1907 wydane. Odnosi się ono przede wszystkim do decyzyj Komisji biblijnej, ustanowionej w r. 1902. Wydała ich ona dotąd cztery: o niezaznaczonych cytacjach i historycznych opowiadaniach w Piśmie św., o Pięcioksięgu Mojżeszowym i wiarogodności Ewangelii św. Jana.

 

“W encyklice swej Providentissimus Deus z 18 listopada 1893 podniósł poprzednik nasz, niezapomnianej pamięci papież Leon XIII, doniosłe znaczenie Pisma św., zalecił jego studium i ustawił zasady, wedle których ono studium odbywać się miało. Wykazawszy wobec błędów i oszczerstw racjonalistów boskie Pisma św. piętno, bronił go również przed poglądami, które pod hasłem wyższej krytyki się rozpowszechniają. Poglądy te są jedynie odkryciami racjonalistów, jak mądrze się Papież wyraża, odkryciami, zapożyczonymi z filologii i innych pokrewnych jej nauk.

 

Zapobiegając wzmagającemu się z dnia na dzień niebezpieczeństwu, które zagrażało z powodu rozszerzania nierozważnych i przewrotnych poglądów, ustanowił tenże poprzednik nasz w Orędziu apostolskim Vigilantiae studiique memores z 30 października 1902 radę albo Komisję biblijną z kardynałów Kościoła rzymskiego, odznaczających się nauką i mądrością. Dodano im pod mianem konsultorów kilkunastu kapłanów, znanych jako teologów i krytyków biblijnych w świecie naukowym, pochodzących z rozmaitych narodowości a różniących się w metodzie egzegetycznej i poglądach swoich. Papież pragnął, aby ze względu na korzyść dla studiów i dla czasów obecnych najrozmaitsze poglądy ze zupełną swobodą w Komisji wypowiadano, badano, roztrząsano. Wedle onego orędzia winni kardynałowie po dokładnym zbadaniu wszelkich argumentów zupełnie pewne poglądy ogłaszać w kwestiach niewyjaśnionych. Niczego nie należy pomijać, co by pojawiające się w kwestiach biblijnych zagadnienia mogło więcej wyświetlić. Dopiero po przebyciu całej tej drogi, mieli dekrety swe przedkładać do zatwierdzenia i ogłaszać je następnie.

 

Po głębokim zbadaniu stosunków i starannych bardzo naradach wydała papieska Komisja biblijna pewne dekrety, niezmiernie przydatne do rzetelnego poparcia studiów biblijnych i poprowadzenia ich wedle niewzruszonych zasad.

 

Widzimy jednakże, że nie zbywa na mężach, którzy zbyt się skłaniając ku poglądom i metodom, stojącym pod wpływem zgubnego nowatorstwa, a uniesieni przywiązaniem do fałszywej wolności, która swawolą jest tylko i w teologii niebezpieczną bardzo i płodną w największe błędy przeciw czystości wiary się okazała, nie przyjęli dekretów takich, albo nie przyjmują ich, lubo je Papież potwierdził, z należytym posłuszeństwem.

 

Stąd oświadczyć i nakazać musimy i niniejszym oświadczamy i nakazujemy, że wszyscy w sumieniu poddać się winni dekretom papieskiej Komisji biblijnej, wydanym już albo przyszłym jej dekretom, tak samo, jak dekretom św. Kongregacyj, potwierdzonym przez Papieża; spotyka ich nagana i odmówienia posłuszeństwa i zuchwalstwa a nawet ciężkiej winy, skoro słowem albo pismem dekrety takie zaczepiają, bo oprócz zgorszenia, które dają, i innych przewinień wobec Boga, najczęściej zbyt śmiałe a stąd błędne zapatrywania z takim łączą się postępowaniem.

 

Odrzucając coraz zuchwalej pojawiające się dążności niektórych modernistów, którzy różnymi sofizmatami i fortelami osłabić usiłują nie tylko dekret Lamentabili sane exitu, który z rozkazu naszego wydała Rzymska i Powszechna Inkwizycja 14 lipca r. b., ale i encyklikę naszą Pascendi Dominici gregis, wydaną 8 września r. b., powtarzamy i zatwierdzamy mocą powagi naszej apostolskiej i on dekret najwyższej św. Kongregacji i encyklikę naszą, a uzupełniamy je karą ekskomuniki na tych, którzy się im sprzeciwiają; oświadczamy też i rozporządzamy: jeśliby ktoś, broń Boże, w zuchwałości swojej tak daleko miał się posunąć, żeby cośkolwiek z potępionych w jednym albo drugim wspomnianym już dokumencie twierdzeń, poglądów i nauk bronił, popada ipso facto w cenzurę Docentes konstytucji Apostolicae Sedis, w cenzurę, która pierwszą jest wśród ekskomunik latae sententiae, zastrzeżonych Papieżowi. Ekskomunikę tę należy tak pojmować, że kary jej dosięgają tych, którzy występują przeciw przytoczonym wyżej dokumentom, tak, jak dosięgają rozszerzających i broniących herezyj, jeśli ich twierdzenia, poglądy, nauki są heretyckie, co u wrogów onych obydwóch dokumentów dość często się zdarzy, zwłaszcza, jeśli bronią błędów modernistów, tego zespołu wszelkich herezyj.

 

Poza tym rozkazujemy Biskupom diecezjalnym i Zwierzchnikom zakonnym na nowo, aby uważali szczególnie na profesorów, przede wszystkim przy seminariach. A skoro się okaże, że zapatrywania ich przesiąkły zupełnie modernistycznymi błędami, że nieustannie zajmują się nowymi a zgubnymi teoriami, że nie troszczą się o wydane już przepisy Stolicy Apostolskiej, należy ich urzędu nauczycielskiego pozbawić. Od święceń wykluczyć trzeba też tych młodzieńców, którzy choćby najlżejsze nasuwają podejrzenie, że hołdują nowym a potępionym teoriom.

 

Równocześnie napominamy, aby czujnie a nieustannie usuwali z obiegu księgarskiego dzieła, znajdujące się na pochyłości a rozpowszechnione niestety już aż nadto. Więcej jeszcze wytrącać je powinni z rąk uczącej się młodzieży duchownej. Skoro spełnią to zadanie z należytą troskliwością, postarają się też o prawdziwe a rzetelne wykształcenie duchowieństwa. A na wykształcenie to regensi baczyć powinni przede wszystkim. Pragniemy i rozporządzamy, aby przepisy te mocą powagi naszej stały się prawem, a znosimy wszelkie rozrządzenia przeciwne.

 

Dan w Rzymie u św. Piotra 18 listopada 1907, w piątym roku naszego pontyfikatu.

 

Pius Papież X“.

 

* * *

 

Wedle dość dawnego zwyczaju wybija się w Rzymie co rok medale na pamiątkę najważniejszego zdarzenia wśród pontyfikatu panującego Papieża. W r. 1907 wybito medal z napisem: Modernismi errore deleto. Zaprawdę: wykazanie i potępienie zgubnych zasad modernizmu pozostanie bodaj największym Piusa X czynem. Przyrównywano encyklikę Pascendi dominici gregis do encykliki Rerum novarum; obydwie są wielkimi pomnikowymi dziełami, ale w ostatniej chodziło jedynie o objaw życia społecznego, w pierwszej zaś chodzi o podwaliny życia katolickiego. W wiekowych zapasach odnosi znowu prawda zwycięstwo – wśród tylu systemów ludzkich i ten nowy, zdradziecki zwyciężony.

 

X. Stanisław Okoniewski.

Pascendi dominici gregis

tłumaczenie polskie

–––––––

Wstęp (1)

 

Poruczony Nam od Boga urząd pasterski nad owczarnią Chrystusową obejmuje przede wszystkim zadanie, określone przez Chrystusa, zachowania jak najczujniej skarbu wiary, przekazanej wiernym, przed nowymi, niekościelnymi pojęciami i zarzutami nieprawej nauki. Tej czujności najwyższego Pasterza potrzeba ludowi katolickiemu po wszystkie czasy; za sprawą bowiem nieprzyjaciela rodzaju ludzkiego, nie zbywało nigdy na ludziach “mówiących przewrotności” (2), “próżnomównych i zwodzicieli” (3), “błądzących i w błąd wwodzących” (4). Przyznać jednakże należy że w ostatnim czasie pomnożyła się niesłychanie liczba nieprzyjaciół krzyża Chrystusowego, którzy usiłują sposobami nowymi zupełnie i pełnymi chytrości zniweczyć ożywczą potęgę Kościoła, a nawet, jeśliby im siły dopisały, zburzyć do szczętu Królestwo Chrystusowe. I stąd nie wolno nam dłużej milczeć, aby się nie zdawało, że zaniedbujemy najświętsze zadanie swoje, i ażeby łagodności naszej, którą kierowaliśmy się dotąd w nadziei, że nastąpi upamiętanie, nie poczytano za zapomnienie obowiązku.

 

Do bezzwłocznego wystąpienia w tej sprawie zniewala nas przede wszystkim ten powód, że zwolennicy błędów nie znajdują się już wśród otwartych jedynie nieprzyjaciół, ale, nad czym najwięcej boleć i czego lękać się trzeba: kryją się w łonie i wnętrzu Kościoła i o tyle są niebezpieczniejsi, o ile trudniej ich rozpoznać. – Mamy na myśli, Czcigodni Bracia, wielu z pośród katolików świeckich, a nawet, co najsmutniejsza, z pośród kapłanów, którzy z pozornej ku Kościołowi miłości, bez głębszego wykształcenia filozoficznego i teologicznego, a co gorzej, aż do szpiku kości przejęci zapatrywaniami, głoszonymi przez przeciwników Kościoła, zuchwale narzucają się na odnowicieli Kościoła i w zwartym szeregu zaczepiają butnie najświętsze sprawy w dziele Chrystusowym, nie oszczędzając nawet Osoby Boskiego Zbawiciela, w której nie widzą w świętokradzkim zapędzie nic więcej, jak tylko zwykłego, prostego człowieka.

 

Dziwią się ci ludzie, że zaliczamy ich do nieprzyjaciół Kościoła; nie zdziwi się jednakże temu z pewnością nikt, kto, pomijając ich zamysły, które Bóg osądzi, zapozna się z ich zapatrywaniami, z ich sposobem mówienia i działania. A nawet nie mija się z prawdą, kto uważa ich za przeciwników, dla Kościoła niebezpieczniejszych od wszystkich innych. Przemyśliwają bowiem o zgubie Kościoła nie z zewnątrz, ale w jego łonie i stąd tkwi niebezpieczeństwo w samych niemal żyłach i wnętrznościach Kościoła, a cios mu zadany tym groźniejszy, im dokładniej owi nieprzyjaciele Kościół znają. A nadto przykładają siekierę nie do gałęzi i latorośli, ale do korzenia, do wiary i do drgnień jej najgłębszych. Przeciąwszy zaś ten korzeń nieśmiertelności, rozprowadzają truciznę po całym drzewie. Nie ma prawdy katolickiej, której by nie dotknęli, której by skazić nie usiłowali. A niezliczonych używając sposobów wyrządzenia szkody, niesłychaną posługują się przebiegłością i zdradą. Udawają naprzemian to racjonalistów, to katolików, i to z takim podstępem, że niebacznego łatwo w błąd wprowadzają. Zuchwalstwo do ostatnich posuwają granic; nie cofają się przed żadną konsekwencją, narzucając ją uporczywie i bez wahania. Poza tym widnieje w nich, co niezmiernie łatwo zwieść może umysły: życie nadzwyczajnie czynne; wytrwałe a gorliwe zajęcie się naukami; dążenie do życia, podpadającego surowością obyczajów. W końcu, co wyklucza niemal nadzieję naprawy, zapatrywania ich tak ich usposobiły, że gardzą wszelką władzą i nie znoszą żadnych wędzideł, lecz dufając złudnemu przeświadczeniu wewnętrznemu, usiłują zamiłowaniu prawdy przypisać to, co w rzeczywistości przypisać należy pysze i uporowi. – Pocieszaliśmy się zaprawdę niekiedy nadzieją, że naprowadzimy tych ludzi na lepsze tory; dlatego też obchodziliśmy się z nimi zrazu łagodnie jak ze synami, potem użyliśmy surowości, w końcu, lubo niechętnie, skarciliśmy ich publicznie. Wiecie jednak, Czcigodni Bracia, że usiłowania nasze nie odniosły skutku: na chwilę ugięli karku, aby niebawem podnieść go tym zuchwalej. Gdyby o nich samych chodziło, moglibyśmy na to nie zważać, ale tu chodzi o wiarę katolicką, o jej bezpieczeństwo. Stąd przerwać musimy milczenie, które by nadal było zbrodnią; zedrzeć maskę musimy tym ludziom i okazać ich całemu Kościołowi w ich prawdziwej postaci.

 

 

Podział encykliki

 

Ponieważ moderniści, tak ich bowiem ogólnie a słusznie nazywają, w sposób nader przebiegły, zapatrywań swoich nie przedstawiają w pewnym porządku i systematycznie, lecz rozrzucają je i rozrywają jedne od drugich, aby się wydawało, że one nieokreślone i jakby chwiejne, lubo ustalone są i niewzruszone, stąd zaleca się, Czcigodni Bracia, zapatrywania te zestawić przejrzyście i wykazać zachodzący między nimi związek, poczym wykryjemy przyczyny błędów i podamy środki ku odwróceniu niebezpieczeństwa.

 

 

Część I

Analiza zasad modernistów

 

Aby w przedmiocie tym, głębszych wymagającym badań, zachować porządek, zaznaczyć należy, że modernista każdy więcej w sobie przedstawia i łączy osób; jest on filozofem, wierzącym, teologiem, historykiem i krytykiem, apologetą, reformatorem; wszystkie te role należy odróżnić, jeśli się pragnie systemy ich poznać i źródła oraz konsekwencje ich doktryn zbadać.

 

 

1. Modernista jako filozof

a. Agnostycyzm

 

Rozpoczynamy od filozofa. Moderniści w nauce swej uważają tak zwany agnostycyzm jako podwalinę filozofii religijnej. Wedle tej teorii wskazany jest rozum ludzki jedynie na zjawiska, na to, co podpada pod zmysły i to w tej postaci, w jakiej pod zmysły podpada; nie ma rozum ani prawa ani możności przekroczenia tych granic. Stąd nie może wznieść się ani do Boga ani też istnienia Jego poznać ze stworzeń widzialnych. Stąd wynika, że Bóg bezpośrednio nie może być żadną miarą przedmiotem wiedzy; w historii zaś nie należy Boga uważać jako przedmiot dziejowy. – Wobec takich założeń, łatwo zrozumieć, co się stanie z teologią naturalną, z pobudkami wiary, z objawieniem zewnętrznym. Znoszą je moderniści do szczętu i przekazują intelektualizmowi; śmieszny to wedle nich system i zarzucony już dawno. I nie powstrzymuje ich nawet ta okoliczność, że Kościół one błędy potworne jak najwyraźniej potępił. Wszakże Sobór Watykański orzekł uroczyście: “Jeśliby kto twierdził, że Boga jednego i prawdziwego, Stwórcę i Pana naszego, ze stworzeń, światłem przyrodzonego rozumu ludzkiego, poznać nie można, niech będzie wyklęty” (5); a dalej: “Jeśliby kto twierdził, że niemożliwą jest albo nie wypada, aby objawienie Boże pouczało człowieka o Bogu i czci Bogu należnej, niech będzie wyklęty” (6); a w końcu: “Jeśliby kto twierdził, że objawienie Boże znaki zewnętrznymi nie może się stać wiarogodnym i stąd jedynie przeświadczenie wewnętrzne albo natchnienie prywatne ludzi do wiary pobudzić może, niech będzie wyklęty” (7). – Trudno zrozumieć, w jaki sposób dochodzą moderniści z agnostycyzmu, który w rzeczy samej jest tylko ignorancją, do naukowego i historycznego ateizmu, który natomiast polega na bezbrzeżnej negacji, jeśli rzekomo nie wiedzą, czy Bóg wpłynął na dzieje ludzkości; trudno zrozumieć, jakim prawem logicznym dochodzą do tego, żeby wyjaśnić dzieje bez Boga, o którym przypuszcza się, że rzeczywiście na dzieje nie wpływał. To jedno uważają za pewnik niewzruszony, że nauka i historia muszą być ateistyczne; w dziedzinie tychże można jedynie mówić o zjawiskach, nie ma w nich miejsca dla Boga i dla spraw Bożych. – Zobaczymy niebawem, co na podstawie tej nierozumnej nauki sądzić należy o najświętszej Chrystusa osobie, co o tajemnicach Jego życia i śmierci, o Jego zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu.

 

b. Immanencja życiowa

 

Agnostycyzm uważać należy w nauce modernistów jedynie jako stronę negatywną; pozytywna polega na tzw. immanencji życiowej. Z jednej do drugiej w następujący przechodzą sposób. – Religia, przyrodzona czy nadprzyrodzona, domaga się jak każdy inny fakt wyjaśnienia. Na próżno szuka go się jednakże poza człowiekiem, skoro odrzuca się teologię naturalną i przez usunięcie powodów wiarogodności zamyka dostęp do objawienia a nawet wszelkie objawienie zewnętrzne się znosi doszczętnie. W człowieku więc samym wyjaśnienia szukać należy, a ponieważ religia jest pewnym życia zjawiskiem, w życiu człowieka odnaleźć ją trzeba. W ten sposób powstaje immanencja religijna. Pierwsze rozbudzenie jakiegokolwiek objawu życiowego, do którego i religia, jak już zaznaczono, należy, wynika z jakiejś potrzeby albo podniety: pierwsze drgnienie jednakże, jeśli o życiu w ściślejszym mówimy znaczeniu, upatrywać należy w pewnym poruszeniu serca, które zowiemy uczuciem. Ponieważ Bóg jest przedmiotem religii, wynika, że wiara, która początkiem i podwaliną jest wszelkiej religii, polega na pewnym uczuciu, które powstaje z potrzeby tego, co Boskie. Ponieważ potrzebę bóstwa w pewnych jedynie i odpowiednich odczuwa się warunkach, nie może ona należeć do zakresu świadomości; kryje się ona zrazu poniżej świadomości, czyli, jak brzmi wyrażenie z nowożytnej zapożyczone filozofii, w podświadomości, gdzie tajne i dotąd niezbadane jej źródło.

 

c. Powstawanie religii w ogólności

 

Spyta kto może, w jaki sposób staje się ta potrzeba bóstwa, którą człowiek w sobie odczuwa, religią. Odpowiadają na to moderniści: Nauka i dzieje w podwójną ujęte są granicę, jedną zewnętrzną, świat widzialny, drugą wewnętrzną, samowiedzę. Skoro do jednej albo drugiej dojdą one granicy, nie mogą się dalej posunąć: poza tymi bowiem granicami mieści się to, czego poznać nie można. Wobec tej dziedziny niepoznawalności, czy ona leży poza człowiekiem i światem widzialnym, czy w podświadomości się kryje, budzi owa potrzeba bóstwa w duszy, do religii skłonnej, bez poprzedniego rozumowania, jak uczy fideizm, pewne uczucie; obejmuje ono rzeczywistość bóstwa jako przedmiot i jako wewnętrzną tegoż przyczynę i jednoczy poniekąd człowieka z Bogiem. To jest ono uczucie, które moderniści mianują wiarą i za początek religii je uważają.

 

d. Pojęcie objawienia

 

Na tym nie kończy się jednakże ich filozofowanie a raczej bredzenie. W takim uczuciu upatrują moderniści nie tylko wiarę, ale twierdzą, że z wiarą, jak oni ją pojmują, łączy się, że w niej się mieści objawienie. Bo czegóż więcej wymagać mógłby ktoś od objawienia? Czyliż nie nazwiemy objawieniem, a przynajmniej początkiem objawienia, onego uczucia religijnego, pojawiającego się w świadomości, a nawet Boga samego, odsłaniającego się duszom, chociaż niewyraźnie, w tymże samym uczuciu religijnym? Dodają jednakże: ponieważ Bóg jest przedmiotem wiary i zarazem jej przyczyną, mówi ono objawienie o Bogu i pochodzi od Boga, czyli obejmuje równocześnie Boga objawiającego i objawionego. Stąd pochodzi, Czcigodni Bracia, ono nierozumne zgoła twierdzenie modernistów, że każdą religię, zależy to od rozmaitego na nią zapatrywania, nazwać można przyrodzoną i zarazem nadprzyrodzoną. Stąd ono używanie na przemian wyrażeń: świadomość i objawienie. Stąd zasada, wedle której samowiedzę religijną stawia się jako powszechną normę, dorównującą zupełnie objawieniu; poddać winni się jej wszyscy, nawet najwyższa władza kościelna, czy naucza, czy też wydaje przepisy liturgiczne albo dyscyplinarne.

 

e. Przemiana i odmiana zjawisk przez wiarę

 

Zważać jednakże należy w toku wywodów, jak wedle modernistów powstaje wiara i objawienie, na jeden szczegół, niesłychanie ważny ze względu na konsekwencje historyczno-krytyczne, które stąd wysnuwają. – To bowiem, czego, jak utrzymują, poznać nie można, nie przedstawia się wierze jako coś oderwanego, istniejącego dla siebie; przeciwnie jednoczy się ono ściśle z jakimś zjawiskiem, które należy do dziedziny nauki albo historii, ale pod pewnym względem ją przekracza. Zjawisko to może być zdarzeniem w przyrodzie i zawierać jakąś tajemnicę; może też być człowiekiem, którego zdolności, czyny i słowa na pozór z zwykłymi prawami historii nie można pogodzić. Wtedy wiara, przywabiona tym, czego poznać nie można, a co z zjawiskiem się łączy, obejmuje całe one zjawisko i niejako własnym je tchnieniem przenika. Dwie stąd wypływają konsekwencje. Naprzód pewna przemiana zjawiska przez podniesienie go ponad prawdziwe jego warunki, by odpowiedniejszym stało się materiałem do przyobleczenia się w nadprzyrodzoność, którą wiara sprowadza. Po wtóre: pewna, jeśli tak można się wyrazić, odmiana zjawiska przez to, że wiara, wyrywając je z przestrzeni i czasu, przydaje mu coś, co w rzeczy samej ono nie posiada; zdarza się to przeważnie przy zjawiskach wieków minionych, a tym szersze zatacza koła, im są dawniejsze. Z dwóch tych konsekwencyj podwójne wysnuwają moderniści zasady, które łącznie z prawidłem, zapożyczonym z agnostycyzmu, stanowią podwaliny krytyki historycznej. Przykład, wzięty z osoby Chrystusa, rzecz wyjaśni. W osobie Chrystusa nauka i historia nie znajduje wedle nich nic więcej jak człowieka. Zatem należy wedle pierwszej zasady, przez agnostycyzm podanej, odrzucić z życia Jego wszystko, co się odnosi do bóstwa. Następnie przemieniła wedle drugiej zasady wiara osobę historyczną Chrystusa: skreślić więc należy w niej wszystko, co ją wynosi ponad rzeczywistość historyczną. W końcu odmieniono osobę historyczną Chrystusa wedle zasady trzeciej: usunąć więc należy w onej osobie słowa, czyny, jednym słowem wszystko, co nie odpowiada jej zdolnościom, stanowi, wychowaniu, miejscu i czasowi, w którym żyła. – Dziwny zaprawdę sposób rozumowania, ale taka to krytyka modernistów.

 

f. Powstawanie religij w szczególności

 

Religijne zatem uczucie, które wybucha z ciemnych głębin podświadomości, zarodkiem jest całej religii a zarazem powodem wszelkich objawów, które w jakiejkolwiek religii istniały albo istnieć będą. Nieświadome zrazu i prawie bezkształtne takie uczucie, wzrosło powoli i pod wpływem onego tajemniczego czynnika, z którego powstało, a wzrosło wraz z rozwojem życia ludzkiego, którego, jak powiedzieliśmy, jest zjawiskiem. To początek więc każdej religii, nawet nadprzyrodzonej; religie są tylko ewolucjami uczucia religijnego. Niech nikt nie sądzi, że religia katolicka tu wyłączona; nie, ona się niczym od innych nie różni, bo powstała w samowiedzy Chrystusa, męża w szczególniejszy sposób wybranego, jakiego nie było i nie będzie, a powstała nie inaczej jak przez immanencję życiową. Zdumienie ogarnie tych którzy to słyszą, wobec takiej zuchwałości, takiej bezbożności. Ale, Czcigodni Bracia, nie wymyślili tego nieopatrznie niedowiarkowie jedynie. Katolicy, nie, nawet wielu z kapłanów głosiło to otwarcie i chełpiło się, że takimi bredniami odnowią Kościół! Nie chodzi tu już o dawny błąd, wedle którego przypisywano naturze ludzkiej jakby prawa porządku nadprzyrodzonego. Posunięto się dalej. Twierdzi się, że najświętsza religia nasza powstała w Chrystusie tak jak w nas, z natury, ze siebie, własnymi siłami. A nie ma zaprawdę sposobu, któryby silniej wstrząsnął całym porządkiem nadprzyrodzonym. Stąd jak najsłuszniej zawyrokował Sobór Watykański: “Jeśliby kto twierdził, że człowiek w sposób nadprzyrodzony wznieść się nie może do poznania i doskonałości, przewyższającej poznanie i doskonałość przyrodzoną, lecz może i musi sam ze siebie przez ustawiczny rozwój dojść do posiadania wszelkiej prawdy i dobra, niech będzie wyklęty” (8).

 

g. Działanie rozumu we wierze

 

Widzieliśmy dotąd, Czcigodni Bracia, że nie uwzględniono działania umysłu. Ale i on odgrywa wedle nauki modernistów jakąś rolę w akcie wiary. Wypada zwrócić uwagę na to, w jaki to dzieje się sposób. – W onym uczuciu, o które potrąciliśmy częściej, ponieważ jest uczuciem a nie poznaniem, odsłania się Bóg człowiekowi, ale tak niewyraźnie i mglisto, że albo w części tylko, albo wcale nie różni się od wierzącego. Stąd musi jakieś światło rozjaśnić ono uczucie, aby Bóg w nim wyraźniej wystąpił i się wyodrębnił. Zadaniem to rozumu, który myśli i bada; z jego pomocą ogarnia człowiek zjawiska życiowe naprzód jako pojęcia, następnie w słowa je ubiera. Stąd rozpowszechniona zasada modernistów: człowiek religijny winien wiarę swą wyrozumować. – Rozum więc, przychodząc z pomocą onemu uczuciu, zniża się do niego i działa w niej (w wierze) jak malarz, który zatarte rysy obrazu rozjaśnia i odświeża: w ten bowiem sposób jeden z mistrzów modernistów rzecz tłumaczy. W zajęciu tym działa rozum pod dwojakim względem: naprzód aktem przyrodzonym i samorzutnym a pogląd swój wypowiada w sposób prosty i zwyczajny; następnie z pewnym zastanowieniem i przenikliwością, albo, jak się wyrażają, wypracowując myślenie, a poglądy swe wygłasza z pomocą poglądów zaczerpniętych z onego poglądu pierwszego, ale rozszerzone znacznie i jaśniej określone. Dalsze te poglądy stają się przez najwyższy urząd nauczycielski Kościoła dogmatem dopiero po ich zatwierdzeniu.

 

h. Dogmat

 

W ten sposób dobiegliśmy do pewnej wybitnej dziedziny w nauce modernistów, do powstawania dogmatów i ich istoty. Powstawanie bowiem dogmatów odnoszą do onych pierwotnych, prostych poglądów, które pod pewnym względem nieodzowne są dla wiary; objawienie bowiem, aby rzeczywiście się spełniało, domaga się jasnego poznania Boga w samowiedzy. Dogmat zaś sam polega, jak się zdaje, wedle ich twierdzeń, jedynie na onych poglądach (formułach) dalszych. – Aby zrozumieć istotę dogmatu, należy przede wszystkim zbadać stosunek, zachodzący pomiędzy formułami religijnymi a religijnym uczuciem duszy. Z łatwością pojmie go ten, kto sobie uprzytomni, że celem takich formuł jest jedynie podanie wierzącemu człowiekowi środka do zdania sobie sprawy ze swej wiary. Pośredniczą więc one pomiędzy wierzącym a jego wiarą: ze względu na wiarę oznaczają niewyczerpująco jej przedmiot, zowią się zazwyczaj symbolami; ze względu na wierzącego zaś są tylko narzędziami. – Stąd żadną miarą wnosić nie wolno, że obejmują prawdę wszechstronnie: jako symbole bowiem obrazami są prawdy i stąd dostosować się winny do uczucia religijnego, jakie jest w człowieku; jako narzędzia są tylko prawdy pomostami i stąd dostosować się winny do człowieka, jeśli tenże ono uczucie religijne posiada. Przedmiot uczucia religijnego, rozlewający się w nieskończoności, nieskończone też przybiera postacie i raz w tej, drugi raz w owej pojawić się może. Podobnie i człowiek wierzący, rozmaite przechodzić może fazy rozwoju. Stąd też muszą i formuły, które nazywamy dogmatami, podlegać tej samej zmianie, nie mogą się ustalić. W ten sposób otwarła się droga do wewnętrznego rozwoju dogmatu. – Olbrzymi to zaprawdę zbiór sofizmatów, który każdą religią wywraca i burzy.

 

i. Zmienność dogmatu

 

Że dogmat nie tylko rozwijać i zmieniać się może, ale i musi, twierdzą stanowczo moderniści sami i jawnie to z ich poglądów wynika. – Pośród najważniejszych systemu swego reguł, głoszą i oną, z zasady immanencji życiowej wysnutą: formuły religijne, jeśli rzeczywiście są religijnymi a nie dociekaniami jedynie rozumu, winny odznaczać się żywotnością i na życie uczucia religijnego wpływać. Nie należy tego rozumieć w ten sposób, jakoby te formuły wytwarzać trzeba dla uczucia religijnego, zwłaszcza, jeśli mieszczą się w wyobraźni; bez znaczenia bowiem jest ich początek, również ich liczba i rodzaj. Raczej tak to rozumieć należy, że uczucie religijne przyswaja sobie one formuły w sposób żywotny, z pewną zmianą w razie potrzeby. Innymi słowy: formułę pierwotną winno przyjąć serce i uznać; serce też winno wpływać i na działanie, z którego formuły dalsze wynikają. Stąd wniosek, że te formuły dostosowują się i pozostają dostosowane do wiary i zarazem do wierzącego, jeśli mają być żywotne. Skoro więc ono dostosowanie z jakiej bądź przyczyny zanika, tracą znaczenia swe pierwotne i zmianie ulec muszą. – Wobec takiej wartości i niepewnego losu formuł dogmatycznych nie dziw, że moderniści z nich szydzą i spoglądają na nie z pogardą, a rozprawiają natomiast i sławią jedynie uczucie religijne i religijne życie. Z tego też powodu uderzają bardzo zuchwale na Kościół, jakoby się znajdował na bezdrożu, ponieważ nie rozróżnia pomiędzy zewnętrznym formuł znaczeniem a religijną i moralną ich wartością a trzymając się z daremnym wysiłkiem i wielką uporczywością formuł, pozbawionych treści, zezwala na religii zgubę. – Ślepi, zaprawdę, i wodzowie ślepych, pysznym umiejętności mianem nadęci, w swym nierozumie posuwają się tak daleko, że odwieczne prawdy znaczenie i jedynie prawdziwe pojęcie religii wywracają: nowy wynajdując system, “w którym z powodu niegodziwej i nieokiełznanej żądzy nowości nie szuka się prawdy tam, gdzie się ona na pewno znajduje, ale z pominięciem świętych i apostolskich tradycji głosi się inne poglądy, pozbawione treści, mgliste, niepewne, niezatwierdzone przez Kościół, którymi ludzie, hołdujący najzupełniej próżności, wedle swego mniemania podpierają i podtrzymują prawdę samą” (9).

 

 

2. Modernista jako człowiek wierzący

a. Doświadczenie religijne

 

Tyle, Czcigodni Bracia, o moderniście jako filozofie. – Jeśli teraz do wierzącego przechodząc człowieka, dowiedzieć się pragniemy o różnicy pomiędzy człowiekiem wierzącym a filozofem u modernistów, zauważyć należy, że filozof, przyznając rzeczywistość bóstwa jako przedmiot wiary, tej rzeczywistości dopatruje się jedynie w duszy wierzącego człowieka, o ile ona przedmiotem jest uczucia i rozpoznania i stąd poza sferę zjawisk nie wykracza; czy ona (rzeczywistość bóstwa) poza uczuciem i rozpoznaniem istnieje, pomija filozof i nie troszczy się o to. Modernista wierzący natomiast uważa rzeczywiste i prawdziwe istnienie bóstwa w sobie, a niezależne zupełnie od człowieka wierzącego, za rzecz pewną. Na pytanie: na czymże tedy ta pewność wierzącego człowieka polega, odpowiadają: na osobistym człowieka każdego doświadczeniu. – W zapatrywaniu tym różnią się od racjonalistów, podzielają jednakże mniemanie protestantów i pseudomistyków. Rzecz bowiem w następujący wyjaśniają sposób: w uczuciu religijnym upatrywać należy pewną serca intuicję; za jej pomocą zbliża się człowiek bezpośrednio do rzeczywistości Boga i taką o istnieniu Boga i działalności Jego w człowieku i poza człowiekiem czerpie pewność, że ona wszelką naukową pewność znacznie przewyższa. Wyznają więc doświadczenie, obejmujące prawdę, wznioślejsze aniżeli jakiekolwiek doświadczenie rozumowe; jeśli ktoś, jak racjonaliści, je znieprawia, stąd to wedle ich zdania pochodzi, że nie chce poddać się tym moralnym warunkom, których potrzeba do rozwoju doświadczenia. A zatem uzyskanie tegoż doświadczenia prowadzi do właściwej a prawdziwej wiary. – W jakąż dal usunięto tu zasady katolickie! Widzieliśmy już, że tego rodzaju błędy potępił Sobór Watykański. – Ukażemy poniżej, w jaki sposób otwiera się droga do ateizmu, skoro zapatrywania takie wraz z resztą błędów, już przytoczonych, się przyjmie. Obecnie zauważyć zaraz można, że ona nauka o doświadczeniu w łączności z drugą o symbolizmie kładzie na każdej religii, nie wyłączając wcale pogańskiej, piętno religii prawdziwej. Czyliż nie napotyka się w każdej religii tego rodzaju doświadczeń? wielu to potwierdza. Jakim prawem odmówią moderniści uznania doświadczeniu, które wyznaje religia turecka, a obronią doświadczenia prawdziwe jedynie u katolików? Nie przeczą tego w rzeczy samej moderniści; przeciwnie, twierdzą, jedni skrycie, drudzy zupełnie otwarcie, że wszystkie religie są prawdziwe. Jasną jest rzeczą, że inaczej myśleć nie mogą. Z jakiegoż bowiem tytułu można by wedle ich systemu jakiej bądź religii fałsz przypisać? Chyba z niewiarogodności uczucia religijnego albo z powodu przez rozum wypowiedzianej formuły. A przecież uczucie religijne jest zawsze jedno i to samo, lubo może niekiedy mniej rozwinięte; a aby formuła rozumu była prawdziwa, wystarczy, że odpowiada uczuciu religijnemu człowieka i jego wierze, chociażby poziom umysłowy tegoż człowieka nie był szczególny. To jedno, co najwyżej, mogą moderniści podnieść, że w zamęcie rozmaitych religij posiada religia katolicka więcej prawdy jako więcej żywotna; a zarazem, że bardziej zasługuje na miano chrześcijańskiej jako bardziej zgadzająca się z początkami chrześcijaństwa. – Że wszystkie te konsekwencje z podanych wypływają przesłanek, nikt się nie zdziwi. Ta okoliczność wprawia najwięcej w osłupienie, że katolicy świeccy i duchowni, lubo, jak przypuścić wolimy, ze wstrętem odwracają się od tych błędów potwornych, w praktyce tak postępują, jakby je uznawali. Takimi bowiem koryfeuszów tychże błędów obsypują pochwałami, taką im cześć oddają publicznie, że niechybnie każdy sobie pomyśli, że nie czczą ludzi, którzy może na pewną cześć zasługują, ale błędy, głoszone i rozszerzane przez nich skwapliwie.

 

b. Tradycja

 

Jest inny jeszcze w tej części ich systemu szczegół, szkodliwy niezmiernie dla prawdy katolickiej. – Prawo bowiem ono o doświadczeniu przenoszą także do tradycji, głoszonej dotąd przez Kościół, tłumiąc ją zupełnie. Cóż rozumieją więc moderniści przez tradycję? Pewne uwiadomienie innych ludzi opowiadaniem o własnym doświadczeniu za pomocą formuły, utworzonej przez rozum. Stąd przypisują tej formule oprócz zdolności wypowiedzenia czegoś, pewną siłę sugestywną, która wpływa to na wierzącego, aby rozbudzić uśpione może uczucie religijne i ułatwić powtórzenie doświadczenia doznanego kiedyś, to na niewierzącego dotąd, aby wytworzyć po raz pierwszy uczucie religijne i wywołać doświadczenie. W ten sposób szerzy się doświadczenie religijne szeroko wśród narodów, a szerzy się nie tylko wśród istniejących teraz ludów przez opowiadanie, ale i wśród następnych pokoleń, już to przez książki, już też przez ustne podanie. – To podanie doświadczenia zapuszcza niekiedy korzenie i rośnie; niekiedy zaraz traci na siłach i obumiera. Żywotność zaś jest dla modernistów dowodem prawdy; wyrazów bowiem: prawda i życie, używają na przemian. Stąd znowu dozwolony wniosek: istniejące religie w ogóle są prawdziwe, w przeciwnym bowiem razie by nie żyły.

 

c. Stosunek wiary do wiedzy

 

Teraz, Czcigodni Bracia, aż nadto wniknęliśmy w te doktryny, aby wytworzyć sobie dokładne pojęcie o stosunku wiary do wiedzy wedle modernistów; wiedzą (spekulatywną) zowie się u nich i historia. – Naprzód podnieść należy, że przedmioty wiary i wiedzy są odrębne zupełnie, nie stykają się z sobą. Przedmiotem wiary bowiem jest to, co wiedza uważa za niedoścignione (incognoscibile) dla siebie. Stąd różne wiary i wiedzy dziedziny: wiedza zajmuje się zjawiskami, wobec których zbyteczna wiara; wiara zaś zaprząta się sprawami Bożymi, których nie zna wcale wiedza. Ten powód dopiero uprawnia do wniosku, że pomiędzy wiarą a wiedzą starcie nigdy nie może nastąpić: jeśli bowiem jedna i druga pozostaje w swojej dziedzinie, spotkać się nigdy nie mogą i stąd też nie mogą ze sobą walczyć. – Zarzut, że w świecie widzialnym zachodzą sprawy należące do wiary, jak np. życie Chrystusa na ziemi, usuwają przeczeniem. Bo, chociaż te sprawy zalicza się do zjawisk, wyrwane jednakże zostały one ze świata widzialnego i w sferę bóstwa przeniesione przez to, że je przepoiło życie wiary a wiara w sposób wyżej opisany je przemieniła i odmieniła. Jeśli więc dalej pytać kto będzie, czy Chrystus prawdziwie spełniał cuda i prawdziwie przewidział przyszłość, czy wstał z martwych prawdziwie i w niebo wstąpił, zaprzeczy mu agnostycyzm, przyzna wiara; z tego jednakże powodu żadnej pomiędzy nimi nie będzie walki. Bo raz zaprzeczy temu modernista jako filozof rozprawiający z filozofami, pojmując Chrystusa jedynie wedle rzeczywistości historycznej; drugi raz przyzna jako wierzący i przemawiający do wierzących, zapatrując się na życie Chrystusa, jakby ono rozwijało się przed nim po raz drugi z wiary i w wierze.

 

Myliłby się jednakże bardzo, kto by na tej podstawie sądził, że wiara i wiedza żadną w ogóle miarą od siebie nie zależą. O wiedzy bowiem słusznie i prawdziwie by tak mniemał; błądziłby jednak co do wiary, o której się głosi, że ona nie z jednego tylko, ale z trzech względów od wiedzy zależy. Naprzód bowiem zauważyć trzeba, że w każdym fakcie religijnym prócz rzeczywistości bóstwa i doświadczenia, które o nim zyskał wierzący, wszystkie inne czynniki, zwłaszcza formuły religijne, nie przekraczają wcale dziedziny zjawisk i stąd do wiedzy należą. Człowiek wierzący, może, jeśli chce, wznieść się ponad ten świat; dopóki się jednakże w nim znajduje, nie ujdzie nigdy, czy chce, czy nie chce, prawom, kontroli, wyrokom, wiedzy i historii. – Po wtóre: lubo powiedziano, że Bóg jest przedmiotem wiary samej, rozumieć to należy o rzeczywistości Bożej, nie o idei Boga. Ta podlega wiedzy. Wiedza dociera w porządku, jak mówią, logicznym przez rozumowanie aż do wszelkich pojęć absolutu i ideału. Rzeczą tedy filozofii czyli wiedzy jest poznanie idei Boga, kierowanie nią w jej rozwoju i poprawienie jej, jeśli jakiś obcy czynnik się do niej przyplącze. Stąd ona zasada modernistów: rozwój religijny winien się zgadzać z rozwojem obyczajowym i umysłowym, tzn., jak naucza jeden z ich mistrzów: winien im się poddać. – Na koniec: człowiek nie znosi w sobie dualizmu; stąd zniewala wierzącego człowieka jakaś wewnętrzna konieczność, aby wiarę z wiedzą w ten sposób pogodził, żeby nie różniła się w ogólnym poglądzie, jaki wiedza podaje o wszechświecie. Wynika więc stąd, że wiedza od wiary wcale nie zależy, wiara zaś, mimo zapewnienia, że leży poza wiedzą, od niej zawisła. – Poglądy te, Czcigodni Bracia, sprzeciwiają się nauce, którą głosił poprzednik nasz, Pius IX: “Nie przystoi filozofii władać w sprawach wiary, lecz jej służyć, nie przepisywać, co wierzyć należy, lecz rozumnym posłuszeństwem to przyjąć, nie przetrząsać głębokości tajemnic Bożych, lecz pobożnie i pokornie ją uczcić” (10). Moderniści przewracają to zadanie zupełnie: do nich więc zastosować można to, co Grzegorz IX, również poprzednik nasz, o niektórych teologach swego pisał czasu: “Niektórzy z was, duchem próżności jak wór nadęci, usiłują granice, zakreślone przez Ojców, przesunąć za pomocą niekościelnych nowinek; naginają znaczenie Pisma św…. do filozoficznej doktryny racjonalistów, aby zabłysnąć naukowością a nie dla zbudowania wiernych… Uwiedzeni poglądami niezwykłymi a nieroztropnymi, przewracają wszystko i zniewalają królowę, aby podlegała służącej” (11).

 

d. Wnioski praktyczne

 

W jaśniejszym jeszcze zaprawdę wystąpi to świetle, skoro przypatrzymy się działalności modernistów, zgodnej z ich nauką. W pismach bowiem i przemówieniach ich znachodzi się wiele sprzeczności, do tego stopnia, że łatwo mógłby ktoś mniemać, że chwiejnymi są i niestałymi. Ale dzieje się to z umysłu i wyrachowania, tj. z poglądu, jaki mają o wyłączności wiary i wiedzy. Stąd znajduje się w ich dziełach niejedno, co katolik pochwali; skoro się stronicę odwróci, można by myśleć, że to pisał racjonalista. Stąd w pismach historycznych nie wspominają o bóstwie Chrystusa; wśród kazań w świątyniach wyznają je jak najgłośniej. Dalej, mówiąc o historii, pomijają sobory i Ojców Kościoła; w katechizacji zaś z czcią przytaczają jedno i drugie. Stąd też rozróżniają egzegezę teologiczną i pastoralną od naukowej i historycznej. Podobnie, okazują wedle zasady, że nauka wcale od wiary nie zależy, w dysputach o filozofii, historii, krytyce, idąc bez trwogi Lutra śladami, w wszelki sposób lekceważenie dla zasad katolickich, dla Ojców Kościoła, dla soborów powszechnych, dla nauczycielskiego urzędu Kościoła (12); skoro ich się z tego powodu gani, skarżą się, że pozbawia się ich wolności. Wyznając na koniec zależność wiary od wiedzy, ganią nieraz Kościół otwarcie, że z wielkim uporem nie chce dogmatów swoich poddać i zastosować do poglądów filozoficznych: sami zaś, znosząc w tym celu teologię starą, usiłują wprowadzić nową, która schlebia bredniom filozofów.

 

 

3. Modernista jako teolog

a. Immanencja i symbolizm teologiczny

 

Przechodzimy teraz, Czcigodni Bracia, do modernistów w dziedzinie teologicznej. Przedmiot to pełen trudności, ale w krótki załatwimy się z nim sposób. – Chodzi o pogodzenie wiary z nauką, nie inaczej, jedno przez zależność jednej od drugiej. W tym względzie posługuje się modernista-teolog zasadami, których, jak widzieliśmy, używa filozof i stosuje je do człowieka wierzącego: mamy na myśli zasady immanencji i symbolizmu. Załatwia się zaś z sprawą w sposób nadzwyczaj łatwy. Filozof głosi: zasada wiary tkwi wewnątrz (immanens); człowiek wierzący dodaje: zasadą tą jest Bóg i wnioskuje sam: więc Bóg tkwi w człowieku. Tak powstaje immanencja teologiczna. Po wtóre: Filozof uważa za pewnik, że wyobrażenia przedmiotu wiary są tylko symboliczne; człowiek wierzący podobnież uważa za pewnik, że przedmiotem wiary jest Bóg sam w sobie: stąd wnosi teolog: wyobrażenia rzeczywistości Bożej są symboliczne. W ten sposób powstaje symbolizm teologiczny. – Potworne to zaiste błędy a z konsekwencji okaże się, jak jeden i drugi jest niebezpieczny. – Rozpocznijmy zaraz od symbolizmu. Ponieważ symbole te symbolami są ze względu na przedmiot, a narzędziami ze względu na wierzącego, strzec się winien wedle ich zdania człowiek wierzący, żeby nie zawierzał zbytnio formule jako formule, lecz posługiwał się nią, aby osiągnął prawdę zupełną; formuła odsłania ją, ale i zasłania równocześnie i usiłuje ją wyrazić bez skutku. Nadto używać winien, jak objaśniają, człowiek wierzący, tych formuł, o ile mu one przynoszą pomoc; dla korzyści bowiem dane są, nie dla przeszkody: naturalnie czynić to winien bez ujęcia czci, która ze względu na dobro ogółu należy się formułom, odpowiadającym wedle uznania publicznego urzędu nauczycielskiego wyrażeniu ogólnej samowiedzy, dopóki tenże urząd nauczycielski inaczej nie rozporządzi. – O immanencji trudno podać rzeczywiste modernistów zapatrywania, bo nie wszyscy na jedno się godzą. Niektórzy upatrują ją w tym, że Bóg w działaniu swym znajduje się wewnątrz człowieka, więcej jeszcze, aniżeli człowiek wewnątrz jest siebie; jeśli to trafnie się rozumie, nie zasługiwałoby wcale na naganę. Wedle innych polega ona na tym, że działalność Boża nie różni się od działalności natury jako przyczyna pierwsza złączona z przyczyną drugą; zapatrywanie takie znosi w rzeczywistości porządek nadprzyrodzony. Jeszcze inni tak ją tłumaczą, że budzą podejrzenie, jakby o panteizmie myśleli a pogląd taki zgadzałby się więcej z innymi ich poglądami.

 

b. Permanencja Boża

 

Z zasadą immanencji łączy się druga zasada, którą permanencją Bożą nazwać możemy; obydwie różnią się pomiędzy sobą tak mniej więcej, jak doświadczenie osobiste od doświadczenia, przekazanego przez tradycję. Przykład rzecz wyjaśni; weźmy jako przykład Kościół i Sakramenty. Wedle ich nauki, nie należy wcale wierzyć, że Chrystus ustanowił Kościół i Sakramenty. Przestrzega przed taką wiarą agnostycyzm, który w Chrystusie uznaje jedynie człowieka, którego samowiedza religijna rozwinęła się jak samowiedza innych ludzi, powoli; przestrzega przed nią prawo immanencji, które odrzuca wpływy jak mówią, zewnętrzne; przestrzega również prawo rozwoju, które domaga się czasu do rozwinięcia roślinki i pewien szereg okoliczności, następujących po sobie; przestrzega w końcu i historia, która wykazuje, że rzeczywiście w ten sposób rzecz się działa. Mimo to przyjąć należy, że Chrystus ustanowił pośrednio Kościół i Sakramenty. W jaki sposób? Głoszą, że wszelkie samowiedze chrześcijańskie jakby w zarodku, jak roślina w nasieniu, w samowiedzy Chrystusa się znajdowały. Ponieważ roślinki czerpią życie z nasienia, rzec można, że chrześcijanie wszyscy żyją życiem Chrystusa. A życie Chrystusa Bożym jest wedle wiary, więc Bożym jest i życie chrześcijan. Jeśli więc to życie zapoczątkowało w ciągu wieków Kościół i Sakramenty, słusznie zupełnie powiedzieć można, że ten początek od Chrystusa pochodzi i jest Boży. W ten sposób Bożym jest wedle nich i Pismo św., Bożymi dogmaty. – W tych poglądach mieści się prawie teologia modernistów. Niewielki to zaprawdę skarb; ale aż nadto bogaty dla tego, który wyznaje, że wszelkim nauki przepisom należy się bezwzględne posłuszeństwo. – Zastosowanie wywodów naszych dotychczasowych do uwag następnych każdy z łatwością dostrzeże.

 

c. O dogmacie

 

Mówiliśmy dotąd o początku wiary i jej istocie. Wiara wiele jednakże posiada latorośli, przede wszystkim Kościół, dogmat, obrządki święte, księgi święte; zbadać należy również zapatrywania na nie modernistów. Rozpocznijmy z dogmatem. Rozwiedliśmy się już powyżej o jego powstawaniu i jego istocie. Powstaje z jakiegoś popędu albo konieczności człowieka wierzącego, który zapatrywania swoje opracowuje, aby i jego własna samowiedza i samowiedza innych ludzi więcej się wyjaśniła. Opracowanie to polega na pogłębieniu i udoskonaleniu pierwszego ujęcia myśli (formula mentis), jednakże nie na podstawie logicznego rozumowania, lecz jak okoliczności poddadzą, czyli, jak niejasno się wyrażają, w sposób żywotny (vitaliter). Stąd tworzą się powoli, jak już nadmieniliśmy, wokoło onego pierwszego ujęcia myśli jakieś formuły dalsze: w jeden system zebrane albo w jeden gmach naukowy a przez publiczny urząd nauczycielski jako odpowiadające ogólnej samowiedzy zatwierdzone, zowią się one dogmatem. Od dogmatu wyraźnie odróżnić należy rozprawy teologów; lubo nie wynikają z życia wiary, przyczynić się mogą wielce do pogodzenia wiary z wiedzą, do usunięcia nieporozumień pomiędzy nimi, do wyjaśnienia i obrony wiary na zewnątrz; może też i tę przynoszą korzyść, że przygotowują materiał do przyszłego jakiegoś a nowego dogmatu.

 

d. O kulcie

 

Z kultem krótko można by się załatwić, gdyby tym mianem nie oznaczano także Sakramentów; pełne błędów o nich zapatrywania modernistów. Utrzymują, że kult z podwójnego popędu albo podwójnej powstaje konieczności; wszystko bowiem przypisuje się w ich systemie, jak widzieliśmy, tajemniczym popędom albo koniecznościom. Pierwszy popęd usiłuje nadać wierze szatę zewnętrzną; drugi pragnie wiarę rozszerzyć, czego bez jakiejś formy zewnętrznej i uświęcających czynności, które nazywamy Sakramentami, dokonać nie można. Dla modernistów jednakże są Sakramenty zwykłymi symbolami albo znakami, lubo nie pozbawionymi siły. Aby ją określić, porównują je z pewnymi wyrazami; wyrazów tych ogólnie się używa, ponieważ nabrały siły do szerzenia pewnych poglądów potężnych a wstrząsających niesłychanie duszami. Jak one wyrazy wpływają na poglądy, tak Sakramenty na uczucie religijne: to wszystko. Jaśniej wyraziliby się zaprawdę, gdyby oświadczyli, że Sakramenty jedynie do wzmocnienia wiary zostały ustanowione. Ale takie orzeczenie potępił Sobór Trydencki: “Jeśliby ktoś twierdził, że te sakramenty ustanowione zostały jedynie dla wzmocnienia wiary, niech będzie wyklęty” (13).

 

e. O księgach św. i inspiracji

 

O istocie i powstaniu ksiąg św. mówiliśmy już nieco. Wedle zasad modernistów można by je słusznie określić jako zbiór doświadczeń, nie nasuwających się wszędzie każdemu człowiekowi, ale nadzwyczajnych i wybitnych, które zachodziły w każdej religii. – Taka to po prostu nauka modernistów o naszych księgach Starego i Nowego Testamentu. Z wielką jednakże chytrością dorzucają do poglądów swoich uwagę: lubo doświadczenie obejmuje teraźniejszość, może przecież materiał czerpać z przeszłości albo przyszłości; w ten sposób naturalnie człowiek wierzący odczuwa zdarzenia minione, przez wspomnienie, zdarzenia przyszłe przez zajęcie się nimi uprzednie, jakby zachodziły w teraźniejszości. To zaś jest wyjaśnieniem rozdzielania ksiąg św. na historyczne i apokaliptyczne. – Bóg więc mówi w tych księgach przez człowieka wierzącego, ale, jak uczy teologia modernistów, jedynie przez immanencję i permanencję żywotną. – Nasuwa się pytanie, co sądzić wtedy o inspiracji? Nie różni się ona, odpowiadają, wcale, chyba większą tylko siłą, od onego popędu, który zniewala wierzącego do wyjawienia wiary swej słowem i pismem. Podobne zjawisko znachodzi się w inspiracji poetyckiej; stąd powiedział ktoś: Bóg znajduje się wśród nas; skoro On działa, ogarnia nas zapał. W ten sposób Boga uważać należy za źródło inspiracji ksiąg św. – O inspiracji uczą moderniści nadto, że ona wszystko w ogóle w księgach św. obejmuje. Wobec takiego twierdzenia, można by ich uważać za prawowierniejszych jeszcze, aniżeli nowszych teologów niektórych, którzy inspirację nieco zacieśniają, wprowadzając np. tzw. cytacje niezaznaczone. Ale puste to tylko dźwięki i udawanie. Jeśli bowiem Pismo św. wedle zasad agnostycyzmu uważa się za dzieło ludzkie, przez ludzi i dla ludzi utworzone, lubo teolog z powodu immanencji słusznie świętym je nazwie: w jaki sposób można inspirację zacieśnić? Moderniści przyznają co prawda ogólną inspirację ksiąg św.: nie uznają jej jednakże w znaczeniu katolickim.

 

f. O Kościele

 

Jeszcze bujniejsze są fantazje szkoły modernistów o Kościele. – Twierdzą, że Kościół z podwójnej powstał konieczności; pierwsza w każdym przejawia się człowieku, zwłaszcza, skoro pozyskał jakieś pierwotne, szczególne doświadczenie, a przejawia się w dążności, aby wiarą podzielić się z innymi ludźmi; druga konieczność występuje, skoro wiara ogólną stała się własnością, w większym zgromadzeniu (in collectivitate), aby zrzeszyć się i wspólny skarb zachować, powiększyć, rozszerzyć. Czymże więc jest Kościół? Owocem samowiedzy kolektywnej czyli zrzeszenia się poszczególnych samowiedz, które wedle permanencji żywotnej od pierwszego człowieka wierzącego zależą, dla katolików naturalnie od Chrystusa. – Dalej potrzeba stowarzyszeniu każdemu autorytetu rządzącego, którego zadanie na tym polega, aby członków wszystkich wiódł do wspólnego celu i roztropnie stawał w obronie poszczególnych czynników całego organizmu, czynników, składających się w zgromadzeniu religijnym z nauki i obrzędów. Stąd potrójna w Kościele katolickim władza: dyscyplinarna, dogmatyczna i liturgiczna. – W końcu należy istotę tej władzy wywnioskować z jej powstania; z istoty zaś onej władzy wysnuć jej prawa i przywileje. W wiekach dawniejszych mniemano błędnie, że Kościół zewnątrz, bezpośrednio od Boga, otrzymał władzę, stąd słusznie uważano ją za autokratyczną. Ale obecnie pogląd to przestarzały. Jak Kościół wedle ich zapatrywań powstał z zespolenia samowiedz, tak podobnie wypłynęła władza z Kościoła samego. Władza więc, jak Kościół, dźwiga się z samowiedzy i stąd od niej zależy; jeśli zależnością tą gardzi, zamienia się w samowładztwo. Żyjemy przecież obecnie w czasie, w którym poczucie wolności najzupełniej się rozwinęło. W państwie świeckim wprowadziła samowiedza publiczna rządy nad ludami. A samowiedza jest jedna w człowieku, jak jedno jest w nim życie. Jeśli więc Kościół w sumieniach ludzkich nie chce rozbudzić i rozpłomienić walki wewnętrznej, winien demokratyczny przybrać ustrój, tym więcej, że zagraża mu zguba, jeśli tego nie uczyni. Bo trzeba by zaprawdę być z rozumu obranym, aby sądzić, że w poczuciu wolności, istniejącym obecnie, nastąpi zwrot kiedykolwiek. Skrępowane i powstrzymywane przemocą, wybuchnie tym gwałtowniej i zburzy Kościół i religię równocześnie. – Wszystko to wnioski modernistów, którzy usilnie szukają dróg, aby pogodzić władzę Kościoła z wolnością wierzących.

 

g. Kościół i państwo

 

Ale Kościół winien nie tylko w obrębie własnej swojej dziedziny, ale i na zewnątrz przyjazne utrzymywać stosunki. Nie obejmuje bowiem świata sam jeden; obejmują go również inne stowarzyszenia, z którymi musi się stykać i obcować. Określić więc także należy prawa i obowiązki Kościoła wobec stowarzyszeń świeckich, a określić należy je jedynie na podstawie istoty Kościoła, jak nam ją przedstawiali moderniści. – W tym względzie posługują się zupełnie tymi samymi zasadami, które przytoczyliśmy wyżej, kiedy rozwijaliśmy poglądy ich o wiedzy i wierze. Tam mowa o przedmiotach, tu o celach. Jak więc ze względu na przedmiot wiara i wiedza wedle ich zapatrywań się wykluczają, tak wykluczą się wzajemnie państwo i Kościół ze względu na przyświecające im cele; państwo ze względu na cel doczesny, Kościół ze względu na cel duchowy. Kiedyś podporządkowano co prawda sprawy doczesne sprawom duchowym; rozprawiano o sprawach mieszanych, w których Kościół występował jako pan i król, nauczano bowiem, że Kościół ustanowił Bóg, jako twórca porządku nadprzyrodzonego, bezpośrednio. Ale taki pogląd odrzucają już filozofowie i historycy. Państwo więc rozdzielić należy od Kościoła, katolika od obywatela. Stąd ma katolik, ponieważ jest zarazem obywatelem, prawo i obowiązek, z pominięciem powagi Kościoła, z nieuwzględnieniem jego życzeń, wskazówek i przykazań, nawet z podeptaniem jego nagan, pełnić to, co wedle jego mniemania przyczynia się do pożytku państwa. Nadużyciem władzy kościelnej, które wszelkimi siłami należy usunąć, byłoby podawanie z jej strony obywatelowi normy działania. – A zasady te, Czcigodni Bracia, z których one wnioski się wysnuwa, zgadzają się najzupełniej z tymi, które poprzednik nasz, Pius VI, w konstytucji apostolskiej Auctorem fidei, uroczyście potępił (14).

 

Ale szkole modernistów nie wystarcza rozdział państwa od Kościoła. Jak wiara co do zjawiskowych, jak mówią, czynników, wiedzy poddać się winna, tak Kościół ulegać winien państwu w sprawach doczesnych. Zapatrywania tego nie głoszą oni dotąd otwarcie; zniewala ich jednak do niego ścisły wniosek logiczny. Przypuściwszy bowiem, że w sprawach doczesnych włada jedynie państwo a człowiek wierzący, nie zadowolony wewnętrznymi aktami religijnymi, wkracza w sferę aktów zewnętrznych, np. w sprawowanie i przyjmowanie Sakramentów, wtedy akty te podlegają zwierzchnictwu państwa. Cóż stanie się natenczas z władzą kościelną? Ponieważ aktami zewnętrznymi jedynie się objawia, zależeć będzie najzupełniej od państwa. Pod wpływem bowiem takiego wniosku znosi wielu z protestantów liberalnych wszelkie zewnętrzne obrządki święte a nawet wszelkie religijne zjednoczenie zewnętrzne i usiłuje wprowadzić tzw. religię indywidualną. – Jeśli moderniści otwarcie do tych konsekwencyj nie dochodzą, domagają się jednak, aby Kościół dobrowolnie za ich poszedł wskazówkami i do państwowego dostroił się organizmu. To ich pogląd o władzy dyscyplinarnej. – Zapatrywania ich bowiem o władzy doktrynalnej i dogmatycznej daleko są gorsze i zgubniejsze. Urząd nauczycielski Kościoła w następujący przedstawiają sobie sposób. Zjednoczenie religijne może jedynie w jedną skupić się całość, jeśli jedna jest zjednoczonych samowiedza i jedna formuła (wyznanie), którą się posługują. Podwójna ta jedność wymaga jednakże jakby powszechnego umysłu, którego zadaniem odszukanie i określenie formuły, odpowiadającej dokładniej ogólnej samowiedzy; umysł ten winien dostateczną posiadać władzę, aby formułę ustanowioną narzucił ogółowi. W tym połączeniu i jakby zlaniu: i umysłu wybierającego formułę, i władzy przepisującej ją, upatrują moderniści pojęcie urzędu nauczycielskiego Kościoła. Ponieważ urząd nauczycielski powoli wzrasta z poszczególnych samowiedz i publiczną posiada władzę na korzyść tychże samowiedz, wynika logicznie, że od samowiedzy zależy i stąd do organizmu ludności zastosować się winien. Jeśli się tedy samowiedzom poszczególnych ludzi zabrania, aby nowych uczuć jawnie i otwarcie nie wyznawali, a krytyce zamyka drogę, po której dogmat wiedzie do koniecznych faz rozwoju, nie jest to użyciem powierzonej ku ogólnemu pożytkowi władzy, ale jej nadużyciem. – Podobnie w samym wykonaniu władzy rządzić się należy taktem i umiarkowaniem. Potępienie i zakazanie jakiegoś dzieła bez wiedzy autora, bez wyjaśnienia z jego strony, bez rozprawy, graniczy zaprawdę z samowładztwem. – Więc i tu pośrednią jakąś odnaleźć trzeba drogę, aby nieskażone zachować prawa i władzy i równocześnie wolności. Tymczasem katolik tak postępować winien, aby publicznie wyrażał władzy najgłębszą cześć swoją, nie przestając jednakże hołdować swojemu widzimisię. – W ogólności taki wydają Kościołowi przepis: ponieważ cel władzy kościelnej jedynie do spraw duchowych się odnosi, należy usunąć wszelką okazałość zewnętrzną, która ją w oczach widzów tym wspanialej przyozdabia. Zapomina się przy tej sposobności zaprawdę o onym fakcie, że religia, lubo do dusz się odnosi, jednak nie w duszach jedynie się zamyka a cześć władzy oddana, spływa na Chrystusa, jej Założyciela.

 

h. O ewolucji

 

Wreszcie, aby wyczerpać rzecz o wierze i różnorodnym jej objawie, trzeba, Czcigodni Bracia, przypatrzeć się pod koniec poglądom modernistów na rozwój obojga. – Główna tu zasada: w religii żyjącej nie ma nic niezmiennego i stąd zmieniać to trzeba. Na podstawie tej zasady dochodzą do najgłówniejszego prawie rozdziału swoich teorii, do ewolucji. Dogmat więc, Kościół, obrządki św., księgi, które jako święte czcimy, nawet wiara sama, poddać się winna prawom rozwoju, jeśli nie ma skrzepnąć. I dziwnym się to wydawać nie może, jeśli sobie uprzytomnimy, co moderniści o poszczególnych tych prawdach nauczają. Przypuszczając więc, że istnieje prawo takiego rozwoju, określają moderniści sami sposób tegoż rozwoju. Naprzód co do wiary. Pierwotna forma wiary była wedle ich teorii niewyrobiona i wspólna wszystkim ludziom, ponieważ z istoty ludzkiej i z ludzkiego powstała życia. Rozwój życiowy posunął ją dalej; nie przez nowe formy z zewnątrz wkraczające, lecz przez wzbierające wciąż uczucie religijne w samowiedzy. W dwojaki sposób dokonał się sam postęp: naprzód ujemnie, przez usunięcie jakiego bądź czynnika zewnętrznego, wynikającego np. z wpływów rodzinnych albo narodowych; następnie dodatnio, przez udoskonalenie umysłowe i obyczajowe człowieka. Wskutek tego udoskonalenia rozszerzyło się i wyjaśniło pojęcie bóstwa, a uczucie religijne stało się subtelniejsze. Jako przyczyny rozwijającej się wiary przytoczyć trzeba te same, które przytoczyliśmy powyżej, aby wytłumaczyć powstawanie wiary. Doliczyć jednakże należy do nich niektórych ludzi nadzwyczajnych (których nazywamy prorokami, a najpierwsze wśród nich miejsce zajmuje Chrystus); doliczyć ich należy, już dlatego, że w życiu i naukach otaczała ich pewna tajemniczość, którą wiara przypisała bóstwu; już też dlatego, że doszli do nowych, nieznanych przedtem doświadczeń, odpowiadających potrzebie religijnej każdego wieku. – Rozwój dogmatu z tego zwłaszcza powodu następuje, że wiara przezwyciężać musi przeszkody, zwalczać nieprzyjaciół, odpierać zarzuty. Dodać należy nieustanną jakąś dążność do dokładniejszego zgłębiania tajemnic wiary. W ten sposób, aby inne pominąć przykłady, stało się z Chrystusem: ów czynnik jakiś Boży, który wiara w nim upatrywała, rozrósł się powoli i stopniowo tak, że Chrystusa uważano za Boga. – Do rozwoju obrządku przyczynia się najwięcej potrzeba dostosowania się do obyczajów i podań ludowych; przyczynia się także potrzeba posługiwania się wewnętrzną siłą, uświęconą zwyczajem niektórych czynności. – W końcu jako przyczyna rozwoju Kościoła pojawia się ta okoliczność, że Kościół pogodzić się musi z zjawiskami historycznymi i ustrojami państwa świeckiego, wprowadzonymi publicznie. – W ten sposób rozprawiają moderniści o poszczególnych prawdach. Na tym miejscu jednakże pragniemy, zanim podążymy dalej, podnieść dobitnie tę teorię o koniecznościach albo nieodproszonych, jak mówią wyraźniej, potrzebach; podstawą ona bowiem i podwaliną nie tylko przedstawionych już zagadnień, ale sławnej onej metody, którą zowią historyczną.

 

Pozostając jeszcze przy teorii rozwoju, zauważyć nadto musimy, że, lubo potrzeba albo konieczność pobudza do rozwoju, mógłby jednak on rozwój, podtrzymywany jedynie przez te dwa czynniki, łatwo przekroczyć granice tradycji a stąd oderwać się od pierwotnej zasady życiowej i raczej do zguby wieść, aniżeli do postępu. Określmy zatem, uwydatniając pogląd modernistów dokładniej, rozwój jako wynik walki dwóch sił, z których jedna dąży do postępu, druga pociąga do konserwatyzmu. – Siła zachowawcza żyje w Kościele i zawiera się w tradycji. Utrzymuje ją władza religijna; czyni ona to prawnie, bo w istocie władzy leży obrona tradycji; czyni też faktycznie, bo władza, wyniesiona ponad zmiany życia, nie odczuwa popędu do postępu albo wcale albo częściowo tylko. Na odwrót: siła rwąca do postępu i odpowiadająca potrzebom wewnętrznym, kryje się i działa w samowiedzach ludzi prywatnych, zwłaszcza w samowiedzach tych ludzi, którzy odczuwają, jak mówią, życie bezpośredniej i głębiej. – Tu podnosi już, Czcigodni Bracia, głowę, jak widzimy, ona zgubna bardzo teoria, która pokątnie wprowadza świeckich ludzi do Kościoła jako czynniki postępu. – Z wspólności pewnej i zgody pomiędzy tymi dwoma siłami, pomiędzy siłą zachowawczą i postępową, pomiędzy władzą a samowiedzami ludzi prywatnych, powstaje rozwój, powstają zmiany. Bo samowiedze ludzi prywatnych, albo niektóre z nich, oddziałują na samowiedzę zbiorową; ta znowu oddziałuje na przełożonych, zniewalając ich do zawarcia i dochowania układów. – Łatwo stąd zrozumieć, czemu się moderniści tak dziwią, skoro się ich zgani albo ukarze. Co im się poczytuje za winę, to oni za święty swój uważają obowiązek. Nikt nie ma lepszej potrzeby samowiedzy jak oni, bo bezpośredniej ją odczuwają, aniżeli władza kościelna. Gromadzą więc niejako w sobie one potrzeby i stąd zniewala ich obowiązek, aby podnosili głos publicznie i pisali. Niech ich gani władza, jeśli się jej podoba; oni na poczuciu obowiązku się opierają i z wewnętrznego wiedzą doświadczenia, że nie zasługują na nagany, ale na pochwały. Wiedzą dobrze, że rozwój niemożliwy bez walki a walki niemożliwe bez ofiar: są więc sami ofiarami jak prorocy i Chrystus. Nie zrażają się do władzy, choć im sprawia przykrości: przyznają wprost, że spełnia swój obowiązek. Skarżą się jedynie, że się ich wcale nie słucha; w ten sposób wstrzymuje się ruch duchowy: ale przyjdzie z całą pewnością godzina, że ustanie zwłoka, bo prawa rozwoju można zacieśnić, ale nie można ich zniszczyć. Postępują więc na obranej drodze: postępują mimo nagan i kar, ukrywając niesłychaną zuchwałość pod płaszczykiem udanej pokory. Uchylają karki pozornie, ale ręką i sercem przeprowadzają tym zuchwalej swoje zamysły. W ten sposób działają ze świadomością zupełną i rozwagą: już to sądząc, że władzę należy podniecać, ale nie burzyć; już też zostając w obrębie Kościoła z konieczności, aby zmienić niepostrzeżenie samowiedzę zbiorową: głosząc to jednakże przyznają, lubo tego nie wiedzą, że samowiedza zbiorowa od nich się różni i niepowołani narzucają się na jej tłumaczów.

 

 

W ten sposób więc, Czcigodni Bracia, nie ma za wpływem modernistów istnieć w Kościele nic stałego i niezmiennego. W poglądzie tym wyprzedzili ich jednakże ci, o których już poprzednik nasz, Pius IX, pisał: “Nieprzyjaciele ci objawienia Bożego najwyższymi pochwałami obsypują postęp ludzki, usiłując go nieopatrznie a świętokradzko zupełnie wprowadzić do wiary katolickiej, jakby wiara sama nie Bożym, ale ludzkim była dziełem albo wymysłem filozoficznym, który ludzką siłą wytworzyć można” (15). – O objawieniu zwłaszcza i dogmacie nie głoszą moderniści nic nowego, bo to ta sama teoria, którą potępił Syllabus Piusa IX tymi słowy: “Objawienie Boże jest niedoskonałe i stąd podlega nieustannemu i nieskończonemu rozwojowi, który odpowiada rozwojowi umysłu ludzkiego” (16); uroczyściej zaś potępił tę teorię Sobór Watykański słowy: “Nauka wiary, objawiona przez Boga, nie jest umysłom ludzkim przedłożona jako wymysł filozoficzny, ale oddana jako depozyt Boży oblubienicy Chrystusowej, aby ją strzegła wiernie i nieomylnie objaśniała. Stąd należy też zachować zawsze to znaczenie dogmatów św., które Kościół św., Matka, określił, a nie wolno kiedykolwiek pod pozorem albo płaszczykiem głębszego zrozumienia od niego odstępować” (17). Tym sposobem zaprawdę nie tylko nie powstrzymuje się zrozumienia prawd naszych, także co do wiary, ale podtrzymuje się je i popiera. Stąd mówi dalej Sobór Watykański: “Niech się więc krzewi i silnie rozwija zrozumienie, wiedza, mądrość: i poszczególnych ludzi i całej ludzkości, jednego człowieka i całego Kościoła, ludzi rozmaitych lat i rozmaitych wieków, ale w swoim jedynie obrębie, w tym samym dogmacie, w tym samym znaczeniu, w tej samej wiedzy” (18).

 

 

4. Modernista jako historyk i krytyk

a. Zastosowanie agnostycyzmu

 

Ukazawszy wśród popleczników modernizmu filozofa, wierzącego i teologa, uwzględnimy teraz jeszcze historyka, krytyka, apologetę i reformatora.

 

Niektórzy z modernistów, którzy się badaniem dziejów zajmują, lękają się, jak się zdaje, niezmiernie, żeby ich nie uważano za filozofów; wyznają nawet, że zbywa im zupełnie na uzdolnieniu filozoficznym. Wyznanie to niesłychanie podstępne: aby nikt nie sądził, że przejęci są z góry poglądami filozoficznymi i stąd nie są wcale, jak się mówi, obiektywni. W rzeczywistości jednak historia ich i krytyka przesiąkły filozofią a rozprawy ich najzupełniej wynikiem są ich zasad filozoficznych. Zrozumie to łatwo, kto się metodzie ich przypatrzy. – Pierwsze trzy tzw. prawa onych historyków i krytyków są to te same zasady, które powyżej przytoczyliśmy z filozofii: agnostycyzm, teoria zmiany (transfiguratio) zjawisk przez wiarę, oraz druga teoria, którą nazwaliśmy teorią odmiany (defiguratio). Podajemy teraz wnioski z praw poszczególnych. – Na podstawie agnostycyzmu zajmuje się historia jak wiedza ścisła, jedynie zjawiskami. Stąd należy i Boga i wszelki wpływ Boży w sprawach ludzkich przydzielić wierze, jako dziedzinie, do której jedynie należy. Jeśli więc zajdzie jakieś zjawisko, z podwójnego składające się czynnika, Boskiego i ludzkiego, jak Chrystus, Kościół, Sakramenty i inne podobne zjawiska, należy je tak rozłączyć i rozgraniczyć, że czynnik ludzki przydzieli się historii, czynnik Boski wierze. Stąd rozpowszechnione wśród modernistów rozróżnianie pomiędzy Chrystusem historycznym a Chrystusem wiary, pomiędzy Kościołem historycznym a Kościołem wiary, pomiędzy Sakramentami historycznymi a Sakramentami wiary i inne podobne często rozróżniania. – Dalej, ten sam czynnik ludzki, który jako historyczny zagarniają jako swoją własność, i jaki w pomnikach się pojawia, należy uważać jako wyniesiony przez wiarę za pomocą zmiany (transfiguratio) ponad warunki historyczne. Trzeba więc dodatki, wytworzone przez wiarę, znowu odłączyć i wierze samej oraz historii przekazać; w Chrystusie więc np. odrzucić należy wszelkie objawy, które sięgają ponad stosunki ludzkie, czy sięgają ponad naturę ludzką, jak ją ukazuje psychologia, czy też ponad miejsce i czas, w których żył Chrystus. – Na podstawie trzeciej zasady filozoficznej w końcu, biorą nawet zdarzenia, które dziedziny historycznej nie przekraczają, na przetak, odłączając i przekazując również wierze wszelkie te objawy, które w tzw. logice faktów się nie mieszczą albo osobom nie odpowiadają. Tak nie powiedział wedle ich widzimisię Chrystus słowa, którego by tłum słuchający Go nie mógł zrozumieć. Stąd wykreślają z rzeczywistej Jego historii i pozostawiają wierze wszelkie alegorie, zachodzące w Jego mowach. Nasuwa się może pytanie, jakim prawem podejmują te rozróżniania? Na podstawie uzdolnienia ludzkiego, na podstawie stanowiska, na podstawie ogółu warunków jakiegoś faktu: jednym słowem, jeśli dobrze rozumiemy, na podstawie zasady, która w końcu staje się subiektywną tylko. Usiłują osobę Chrystusa wcielić w siebie i w Jego osobie działać: a co by sami w podobnych czynili warunkach, to przenoszą zupełnie na Chrystusa. – Tak więc, aby sprawę tę zakończyć, głoszą z góry (a priori) i na podstawie pewnych zasad filozoficznych, którymi się posługują, acz, jak twierdzą filozofii nie znają, że w tzw. rzeczywistej historii Chrystus nie jest Bogiem i nic Bożego nie zdziałał; jako człowiek zaś czynił i mówił, co Mu oni, przenosząc się w Jego czasy, czynić i mówić pozwalają.

 

Jak historia jednakże wnioski swe zapożycza od filozofii, tak krytyka od historii. Krytyk bowiem, idąc śladami historyka, dzieli pomniki przeszłości na dwa rodzaje. Co z nich po onym potrójnym oddzieleniu pozostaje, przeznacza dla rzeczywistej historii; resztę odrzuca do historii wiary albo historii wewnętrznej. Dwie te bowiem historie dokładnie rozróżniają; a historię wiary, co podnosimy umyślnie, przeciwstawiają historii rzeczywistej, jako rzeczywistej. Stąd, jak zaznaczyliśmy już, podwójny Chrystus; jeden rzeczywisty, drugi, który w rzeczywistości nigdy nie istniał, lecz do wiary należy; jeden, który w pewnym żył miejscu i pewnym czasie, drugi, którego znajduje się jedynie w pobożnych rozważaniach wiary: takim np. jest Chrystus, którego przedstawia Ewangelia św. Jana: jest ona, jak twierdzą, od początku do końca rozmyślaniem.

 

b. Zastosowanie immanencji życiowej

 

Na tym nie ogranicza się jednakże panowanie filozofii nad historią. Po rozdzieleniu pomników dziejowych, jak wykazaliśmy, na dwa rodzaje, zbliża się znowu filozof ze swoim dogmatem o immanencji życiowej i wyrokuje, że wszystkie zdarzenia w historii Kościoła wyjaśnić należy emanacją życiową. A ponieważ powodu albo warunku wszelkiej życiowej emanacji szukać należy w jakiejś konieczności albo potrzebie, więc i zdarzenie uważać trzeba jako pojawiające się po onej potrzebie i historycznie po niej musi nastąpić. – Jak się wobec tego założenia zachowa historyk? Badając na nowo pomniki dziejowe, uwydatnione w księgach św. albo z innych pochodzące źródeł, zestawia na ich podstawie poszczególne konieczności, odnoszące się to do dogmatu i do obrządków św., to do innych spraw, które się w Kościele po kolei pojawiały. Zestawienie to oddaje krytykowi. Ten zajmuje się pomnikami, przeznaczonymi dla historii wiary; rozdziela je na poszczególne wieki w ten sposób, że każdy pomnik odpowiada onemu zestawieniu: pamiętając zawsze o zasadzie, że zdarzenie następuje po potrzebie, opowiedzenie zaś zdarzenia po zdarzeniu samym. Zdarzyć się może co prawda czasem, że niektóre części Pisma św., np. Listy, są zdarzeniem, wytworzonym potrzebą. Bądź co bądź, istnieje prawo, że wiek każdego pomnika dziejowego oznaczyć należy jedynie na podstawie czasu każdorazowej potrzeby, pojawiającej się w Kościele. –

 

c. Zastosowanie ewolucjonizmu

 

Odróżnić trzeba prócz tego powstanie jakiegoś faktu od jego rozwoju: co w jednym dniu powstać może, wzrasta jedynie w przeciągu czasu. Stąd winien krytyk pomniki dziejowe, podzielone już, jak widzieliśmy, dzielić po raz drugi, odróżniając te, które odnoszą się do powstania faktu, od tych, które należą do jego rozwoju, i znowu je uporządkować wedle czasu.

 

Wtedy na nowo występuje filozof, przykazując historykowi, aby poszukiwaniami swymi tak kierował, jak przepisują zasady i reguły ewolucji. W tym celu winien historyk pomniki dziejowe zbadać raz jeszcze; wnikać w okoliczności i warunki, wśród których Kościół w poszczególnych znajdował się wiekach, w jego siłę zachowawczą, w potrzeby wewnętrzne i zewnętrzne, które pobudzały do postępu, w przeszkody, które się nasuwały, jednym słowem: w wszystkie te szczegóły, które przyczynić się mogą do oznaczenia, w jaki sposób prawa ewolucji się uwydatniały. Po tej historii rozwoju kreśli historyk jakby szkic dziejów. Pomaga mu krytyk i dobiera resztę pomników dziejowych. Historyk chwyta za pióro i dzieje ukończone. – Komu, pytamy się, przypisać należy tę historię? Historykowi czy krytykowi? Żadnemu z nich; raczej filozofowi. Wszystko dzieje się tam przez aprioryzm: a aprioryzm, w którym roi się od herezyj. Szkoda naprawdę tych ludzi, o których powiedziałby Apostoł: “Znikczemnieli w myślach swoich… Albowiem powiadając się być mądrymi, głupimi się stali” (19), ale gniew święty budzą, zarzucając Kościołowi, że pomniki dziejowe tak miesza i ustawia, że przemawiają na jego korzyść. Podsuwają Kościołowi to, co czują, że sumienie im jak najwyraźniej wyrzuca.

 

d. Krytyka tekstu

 

Z tego rozdzielenia i ułożenia pomników dziejowych w pewne okresy wynika bezpośrednio, że ksiąg św. nie można tym autorom przydzielić, którym się je w rzeczywistości przypisuje. Stąd bez wahania twierdzą moderniści często, że one księgi, zwłaszcza Pięcioksiąg i trzy pierwsze Ewangelie powstały stopniowo z krótkiego opowiadania pierwotnego przez dodatki, tj. przez uzupełnienia, wsunięte dla teologicznej czy alegorycznej interpretacji, albo też przez wtręty, zamieszczone celem połączenia zdań różnorodnych. – Uznać bowiem, aby zwięźlej i jaśniej się wyrazić, należy ewolucję żywotną ksiąg św., z rozwoju wiary powstającą i odpowiadającą wierze. – Dodają zaś, że ślady tego rozwoju tak są widoczne, że można by niemal historię jego napisać. I piszą ją rzeczywiście, a piszą z taką pewnością siebie, że zdawać by się mogło, iż patrzeli na poszczególnych autorów, którzy w różnych wiekach do powiększenia ksiąg św. się przyczyniali. Aby poglądy swe udowodnić, powołują się na tzw. krytykę tekstu; silą się na wykazanie, że to lub owo zdarzenie albo słowo nie jest na miejscu i inne tym podobne przytaczają powody. Można by słusznie twierdzić, że utworzyli sobie jakby pewne wzory opowiadań albo mów, na podstawie których z silnym przekonaniem wykrywają, co na swoim a co nie na swoim znajduje się miejscu. W jaki sposób na tej drodze przywłaszczać sobie mogą prawo wyrokowania, niech osądzi, kto może. Ale kto by ich słuchał rozprawiających o swoich uczonych badaniach nad księgami św., w których tak wiele odnaleźli nieścisłości, mógłby mniemać, że nikt przed nimi nie przerzucał kart tych ksiąg a ona nieprzejrzana prawie liczba Doktorów, którzy na pewno znacznie przewyższali ich zdolnością, uczonością i życia świętością, nie zgłębiła ich dokładnie. A przecież Doktorowie ci, bardzo uczeni, nie tylko pod żadnym względem nie ganili ksiąg św., ale im głębiej je badali, tym gorętsze składali dzięki Bogu, że w ten sposób raczył mówić z ludźmi. Ale nasi Doktorowie nie posługiwali się wobec ksiąg św. tymi środkami, jakich używają moderniści! nie uczyła ich przecież i nie wiodła filozofia, która rozpoczyna od negacji Boga, nie uważali też samych siebie za wyrocznię.

 

e. Zakończenie

 

Sądzimy więc, że wyjaśniona już metoda historyczna modernistów. Kroczy naprzód filozof; historyk za nim podąża, potem oświadcza się po kolei krytyka wewnętrzna i krytyka tekstu. A ponieważ pierwszej przyczynie przysługuje prawo wpływania na przyczyny następne, wynika, że taka krytyka nie jest krytyką jakąś, ale słusznie krytyką agnostyczną, immanentystyczną, ewolucjonistyczną się zowie: i stąd człowiek wyznający i zastosowujący ją, wyznaje zawarte w niej błędy i sprzeciwia się prawdzie chrześcijańskiej. – Dlatego mogłoby się dziwną wydawać, że wśród katolików poplecznicy takiej krytyki dziś tak wielkie posiadają znaczenie. Ma ten objaw podwójną przyczynę: przede wszystkim łączność, którą historycy i krytycy tego rodzaju ściśle są ze sobą zespoleni bez względu na narodowość i religię: następnie niesłychana zuchwałość, z jaką orzeczenie jednego z nich wszyscy inni podnoszą i sławią jako postęp wiedzy: skoro zaś ktoś orzeczenie to wedle własnego ocenia zapatrywania, napadają na niego zwartym szeregiem; jeśli mu przeczy, oskarżają go o ignorancję; jeśli je przyjmuje i broni go, obsypują go pochwałami. Stąd wielu uwiedzionych; gdyby dokładniej sprawę rozważyli, ogarnęłoby ich przerażenie. – Pod tym przemożnym wpływem błądzących a wskutek nieoględnego przytakiwania słabych umysłów, powstaje wokoło jakby zakażenie powietrza, które wnika wszędzie i szerzy truciznę. – Ale przejdźmy już do apologety.

 

 

5. Modernista jako apologeta

a. Cel apologetyczny

 

Pod dwojakim względem zależy on u modernistów od filozofa. Pośrednio naprzód, przez posługiwanie się jako dowodem historią, spisaną, jak widzieliśmy, pod wpływem filozofa: następnie bezpośrednio przez zapożyczanie u niego zasad i poglądów. Stąd on rozpowszechniony w szkole modernistów aksjomat, że nowa apologetyka winna zagadnienia religijne rozwiązywać badaniami historycznymi i psychologicznymi. Dlatego to rozpoczynają modernistyczni apologeci dzieło swe upomnieniem racjonalistów, że religii nie bronią księgami św., ani też poglądami historycznymi, utartymi w Kościele a utworzonymi wedle starej metody; lecz bronią jej historią realną, zestawioną wedle nowych zasad i nowej metody. A głoszą nie w tym celu, aby argumenty swe stosowali do przeciwnika (ad hominem argumentati), ale dlatego, że w rzeczy samej wedle ich przekonania taka jedynie historia orzeka prawdę. O zaznaczenie sumienności w swych pracach się nie troszczą: znani są już u racjonalistów, wysławiani już u nich jako towarzysze pod jedną walczący chorągwią: a z pochwały, którą by prawdziwy katolik ze wstrętem odrzucił, cieszą się i przeciwstawiają ją naganom Kościoła. – Ale przypatrzmy się już, jak oni uprawiają apologetykę. Cel, który sobie wytykają, na tym polega, aby człowieka, pozbawionego dotąd wiary, przywieść do takiego doświadczenia o wierze katolickiej, jakie wedle ich zapatrywania podwaliną jest wiary.

 

b. Zastosowanie agnostycyzmu

 

Podwójna do tego celu prowadzi droga: jedna obiektywna, druga subiektywna. Pierwsza wynika z agnostycyzmu a zmierza do wykazania, że w religii, zwłaszcza katolickiej, istnieje siła żywotna, która psychologa i historyka przenikliwego przekonuje, iż w historii religii ukrywa się coś tajemniczego. Aby to wykazać, należy udowodnić, że religia katolicka istniejąca obecnie, jest zupełnie tą samą, którą założył Chrystus, czyli, że jest ona jedynie rozwojem ziarenka, wniesionym przez Chrystusa. Najprzód więc wyjaśnić należy, co to za ziarenko. Usiłują zagadnienie to wytłumaczyć takim zdaniem: Chrystus głosił przyjście Królestwa Bożego, które niebawem miało być założone, i zapewniał, że sam będzie Mesjaszem, tzn. założycielem i twórcą zesłanym przez Boga. Następnie wykazać należy, w jaki sposób ziarenko to tkwiące w wierze katolickiej (immanens) i pozostające w niej (permanens), rozwinęło się powoli i wedle dziejów a zastosowało do bieżących okoliczności, wyrywając z nich z siłą żywotną (vitaliter) korzystne dla siebie idee dogmatyczne, obrzędowe, ustrojowe, a przełamując tymczasem narzucające się przeszkody, zwyciężając przeciwników, wychodząc z tryumfem z prześladowań i walk wszelakich. Ale skoro się wykaże, że wszystkie te czynniki, tj. przeszkody, przeciwnicy, prześladowania, walki, a zarazem żywotność i wydajność Kościoła, były tego rodzaju, że prawa rozwoju, występujące w dziejach Kościoła w całej pełni, dziejów tych dokładnie wyjaśnić nie mogą, wtedy pojawi się ona tajemniczość (incognitum) i narzuci się sama. – W taki to sposób oni rozumują. W toku jednakże rozumowania zapominają o tym szczególe, że wyjaśnienie onego pierwotnego ziarenka przypisać należy aprioryzmowi filozofa agnostyka i ewolucjonisty, oraz, że ziarenko samo tak określają, aby zgadzało się z ich zamysłami.

 

c. Apologetyka modernistyczna

 

Usiłując jednakże przytoczonymi dowody obronić i wyjaśnić religię katolicką, przyznają nowi apologeci zupełnie otwarcie, że w niej razi niejedno. Oświadczają nawet wręcz z niedwuznacznym wcale zadowoleniem, że i w dogmatach odnajdują błędy i sprzeczności: dodają jednak, że okoliczność tę nie tylko można wytłumaczyć, ale co dziwna, że ona najsłuszniej się pojawia. Tak więc znajduje się wedle nich w księgach św. wiele błędnych poglądów naukowych i historycznych. Ale nie chodzi tam wedle ich mniemania o nauki ścisłe albo historię, ale o religię jedynie i obyczaje. Nauki ścisłe i historia są tam jakby zasłoną, w której się ukrywają doświadczenia religijne i moralne, aby się łatwiej pomiędzy ludem rozszerzały; ponieważ lud inaczej by onych doświadczeń nie zrozumiał, szkodziłaby mu raczej, aniżeli dopomagała doskonalsza nauka ścisła albo historia. Dalej posiadają wedle ich wyjaśnień księgi św., ponieważ z natury są religijne, odrębne swe życie: a i życie ma swoją prawdę i logikę, inną zaprawdę, jak prawda i logika rozumu, nawet innego zupełnie porządku, tzn. prawdę przyrównania i dostosowania się: i do tak zwanego środowiska (medium), w którym się żyje, i do celu, dla którego się żyje. W końcu posuwają się bez wszelkiego umiarkowania do twierdzenia nawet, że cokolwiek się w życiu pojawia, prawdziwe jest i słuszne. – My zaś, Czcigodni Bracia, dla których jedna jedyna tylko istnieje prawda a o księgach św. to mamy przekonanie, że “pod natchnieniem Ducha Świętego napisane, Bogu zawdzięczają początek” (20), twierdzimy, że to ich zapatrywanie równa się przypisywaniu Bogu kłamstwa dla korzyści albo kłamstwa usłużnego: a oświadczamy słowy św. Augustyna: “Jeśli się raz przypuści u takiego autorytetu naczelnego jakieś kłamstwo usłużne, nie pozostanie z onych ksiąg ani cząstka, której by, skoro ona komuś wydawać się będzie przykrą dla obyczajów albo niemożliwą dla wiary, wedle tej samej niezmiernie zgubnej reguły nie położono na karb zamysłu i powagi mijającego się z prawdą autora” (21). Jako skutek podaje tenże sam św. Doktor: “W nim, tj. w Piśmie św., uwierzy człowiek, co zechce, a czego nie zechce, nie uwierzy“. – Ale modernistyczni apologeci idą śmiało naprzód. Przyznają jeszcze, że w księgach św. nieraz zachodzą rozumowania ku udowodnieniu jakiejś prawdy, pozbawione wszelkiej podwaliny rozumnej; takimi są rozumowania, wspierające się na proroctwach. Ale i tych rozumowań bronią jako pewnych ozdób kaznodziejskich, które usprawiedliwia życie. Cóż dalej? Pobłażają mniemaniu a nawet głoszą je, że Chrystus sam omylił się widocznie w oznaczeniu przyjścia Królestwa Bożego: a dziwną się to wydawać nie może; podlegał przecież i sam prawom życia. – Cóż sądzą następnie o dogmatach Kościoła? Roi się w nich również od wyraźnych sprzeczności: ale pominąwszy, że logika życia się na nie zgadza, nie sprzeciwiają się one prawdzie symbolicznej; chodzi w nich o nieskończoność, a nieskończoność w nieskończony objawiać się może sposób. W końcu tak brednie te swoje udowadniają i podtrzymują, że bez wahania głoszą, iż Bogu nie można oddać czci znamienitszej, jak głosząc o Nim sprzeczne poglądy. – A skoro sprzeczność się udowodni, czegóż udowodnić nie można?

 

d. Zastosowanie immanencji

 

Ale niewierzącego dotąd człowieka można nie tylko obiektywnymi, ale i subiektywnymi dowody przygotować do wiary. W tym celu wracają apologeci modernistyczni do teorii immanencji. Usiłują bowiem przekonać człowieka, że w najtajniejszych głębinach jego istoty i jego życia ukrywa się pragnienie i potrzeba jakiejś religii, a religii nie jakiejkolwiek, ale takiej zupełnie, jaką jest religia katolicka; domaga się tego wprost wedle ich mniemania doskonały rozwój życia. – Na tym miejscu gorzko uskarżyć się musimy, że nie zbywa na katolikach, którzy, lubo teorię immanencji jako teorię odrzucają, jednak się nią w apologetyce posługują; czynią to tak nieostrożnie, że, jak się zdaje, upatrują w naturze ludzkiej nie tylko uzdolnienie i dostosowanie się do porządku nadprzyrodzonego, co i apologeci katoliccy z słusznymi ograniczeniami wykazywali zawsze, ale prawdziwą i zupełną konieczność. – Co prawda należą moderniści, głoszący potrzebę religii katolickiej, do modernistów, zwiących się umiarkowanymi. Bo ci, których integralistami mianować można, usiłują niewierzącemu jeszcze człowiekowi udowodnić, że w nim ukrywa się ziarenko, które się znajdowało w samowiedzy Chrystusa, i przez Chrystusa ludziom zostało przekazane. – Przekonaliśmy się więc, Czcigodni Bracia, że metoda apologetyczna, w ogólnych przedstawiona zarysach, zgadza się zupełnie z ich teoriami: metoda zaprawdę, jak i teorie, pełne błędów, nie do zbudowania przydatne, ale do zburzenia, nie do pozyskania ludzi dla wiary katolickiej, ale do przywiedzenia katolików do herezji, a nawet do zupełnego zniweczenia wszelkiej religii.

 

 

6. Modernista jako reformator

 

Krótko załatwimy się jeszcze z modernistą jako reformatorem. Wywody nasze dotychczasowe wykazują dostatecznie, jak potężna a płomienna żądza odnawiania ogarnia tych ludzi. A żądza ta odnosi się do wszelkich spraw katolickich. – Odnowić pragną filozofię, zwłaszcza w seminariach duchownych; chcą więc usunąć filozofię scholastyczną do historii filozofii pomiędzy inne przestarzałe już systemy a młodzież uczyć filozofii nowożytnej, która jedynie jest prawdziwą i czasom naszym odpowiada. – W sprawie odnowienia teologii wyrażają życzenie, aby tzw. teologia naturalna wspierała się na filozofii nowożytnej. Teologia zaś pozytywna winna wedle ich żądań wznosić się na historii dogmatów. – W rozprawach i wykładach historycznych domagają się uwzględnienia swojej metody i zasad nowożytnych. – Dogmaty i rozwój dogmatów należy wedle ich orzeczenia pogodzić z wiedzą ścisłą i historią. – Co się katechezy tyczy, żądają, aby w katechizmach te jedynie zamieszczano dogmaty, które odnowiono i które lud rozumie. – W obrządkach św. zmniejszyć należy wedle ich mniemania zewnętrzne formy nabożeństwa i rozrost ich powstrzymać. Inni jednakże moderniści, hołdujący więcej symbolizmowi, okazują pod tym względem więcej pobłażliwości. – Wołają głośno o reformę władzy duchownej pod każdym względem, przede wszystkim jednakże pod względem karności i nauczania. Stąd winna się ona zewnętrznie i wewnętrznie pogodzić z tzw. samowiedzą nowoczesną, która zupełnie skłania się do demokracji: dlatego kler niższy a nawet świeccy ludzie winni uczestniczyć w zarządzie Kościoła a władzę, skupioną i ześrodkowaną zbytnio, trzeba decentralizować. – Pragną, aby kongregacje rzymskie dla spraw kościelnych również zmieniono, zwłaszcza tzw. kongregację Św. Oficjum i kongregację Indeksu. – Twierdzą także, że działalność władzy kościelnej w sprawach politycznych i społecznych należy zmienić, aby nie wkraczała w ustawy świeckie, ale dostosowała się do nich i przenikała je swoim duchem. – W sprawie obyczajów przyswajają sobie zasadę amerykanizmu, że cnoty czynne przenosić trzeba nad cnoty bierne i rozwijać je ich wykonywaniem. – Duchowieństwo chcą tak ukształtować, żeby dawną odznaczało się pokorą i ubóstwem; nadto, żeby w poglądach swoich i czynach wyznawało zasady modernizmu. – Nie zbywa w końcu i na takich reformatorach, którzy idąc zbyt pochopnie za głosem wodzów protestanckich, życzą sobie, aby znieść św. celibat w kapłaństwie. – Czyż się dzieje więc jeszcze coś w Kościele, czego by przez nich albo wedle ich orzeczeń nie należało zreformować?

 

 

Zakończenie części I

Modernizm zespołem wszelkich herezyj

 

Może niejednemu, Czcigodni Bracia, wydawało się, żeśmy w przedstawieniu całej tej historii zbyt długo się rozwodzili. Nieodzowna to rzecz, już to, aby zapobiec zwykłemu zarzutowi, że poglądów ich nie znamy; już też, aby wykazać, że w modernizmie nie chodzi o niejasne jakieś i nieuporządkowane teorie, ale o system jednolity i zaokrąglony, w którym z jednej tezy z koniecznością wynikają wszelkie inne wnioski. Stąd rozwinęliśmy ich system prawie dydaktycznie, nie pomijając niekiedy dziwacznych wyrażeń, którymi posługują się moderniści. – Skoro teraz cały ten system jakby jednym obejmiemy rzutem oka, nie zdziwi się nikt, jeśli go określimy jako zespolenie herezyj. Zapewniamy, że, gdyby ktoś był zapragnął zestawić treść wszystkich błędów około wiary, nie mógłby tego uczynić dokładniej, jak to uczynili moderniści. A nawet posunęli się oni dalej, niwecząc nie tylko religię katolicką, ale, jak już zaznaczyliśmy, niwecząc zupełnie religię wszelką. Stąd ono uznanie dla nich u racjonalistów: stąd radość u tych racjonalistów, którzy wyrażają głośno zadowolenie swoje nad pozyskaniem takich sprzymierzeńców pełnych zapału, jakimi są moderniści. – Powróćmy bowiem na chwilę, Czcigodni Bracia, do onej zgubnej bardzo teorii agnostycyzmu. Teorią tą zamyka się człowiekowi przystęp do Boga ze strony rozumu a otwiera odpowiedniejszy rzekomo przystęp ze strony jakiegoś uczucia i działalności duszy. Ale widoczną to, że na próżno zupełnie. Uczucie bowiem duszy odpowiada wpływowi, jaki wywiera rozum albo zmysły zewnętrzne. Wstrzymajmy zupełnie działanie rozumu a człowiek podąży za zmysłami zewnętrznymi, ku którym przecież się skłania. I z innego jeszcze względu błędne to zapatrywanie; fantazje bowiem jakieś o uczuciu religijnym nie stłumią przekonania ogólnego: przekonanie zaś ogólne poucza nas, że poruszenie jakieś duszy i zajęcie się jej czymś, nie przyczynia się do zbadania prawdy tj. prawdy rzeczywistej, ale zbadanie tej prawdy raczej utrudnia; bo ona inna prawda, prawda subiektywna, która wynikiem jest wewnętrznego uczucia i działalności, przydać się może do umysłowej zabawki, ale nie przyniesie żadnych namacalnych korzyści człowiekowi, któremu zależeć wielce na tym powinno, czy poza nim istnieje Bóg, w którego ręce wpadnie kiedyś. – Ale jako wyjaśnienie ważnej tej sprawy wprowadzają doświadczenie. Cóż ono jednakże pomóc może uczuciu? Prócz większej siły nie przynosi mu ono żadnych korzyści; siłą tą wzmacnia się stosunkowo przeświadczenie o prawdzie przedmiotu. Ale dwa te objawy nie mogą sprawić, aby ono uczucie przestało być uczuciem, nie zmieniają też jego istoty, narażonej zawsze na pomyłkę, jeśli rozum nie włada; potwierdzają nawet oną pomyłkę i powiększają ją, bo im silniejsze uczucie, tym więcej jest uczuciem. – Ponieważ mowa tu o uczuciu religijnym i zawartym w nim doświadczeniu, wiecie dobrze, Czcigodni Bracia, jakiej roztropności w tym względzie potrzeba, oraz jakiej nauki, która roztropnością włada. Wiecie to z obcowania z duszami, zwłaszcza tymi, w których wybujało uczucie: wiecie z dzieł ascetycznych: chociaż moderniści nimi pomiatają, tkwi w nich nauka daleko głębsza, zmysł spostrzegawczy daleko przenikliwszy, aniżeli ten, który oni przypisują sobie. Nam się wydaje rzeczą nierozumną a przynajmniej niesłychanie nieroztropną: takie wewnętrzne doświadczenie, jakie zachwalają moderniści, bez zbadania uważać za nieomylne. Czemuż tedy, mówiąc nawiasem, nie przypisuje się takiej niewzruszonej pewności, jaką się te doświadczenia rzekomo odznaczają, onemu doświadczeniu, które tysiące tysięcy katolików posiada o bezdrożu, na którym postępują moderniści? Czyliż to doświadczenie jest jedynie błędne i mylne? Większa część bowiem ludzi silnie jest i będzie o tym przekonana, że przez uczucie jedynie i doświadczenie, bez pomocy wyjaśnienia ze strony rozumu, do poznania Boga dojść nie można. Pozostaje więc znowu ateizm i niewiara. – A niech moderniści nie rokują sobie lepszych nadziei z swojej teorii symbolizmu. Jeśli bowiem wszelkie tzw. umysłowo-religijne pojęcia są jedynie symbolami, czemuż by i pojęcie Boga i pojęcie osobowości Boga nie miały być symbolami? wtedy jednakże podaje się w wątpliwość osobowość Boga a otwiera drogę do panteizmu. – Do najszczerszego panteizmu wiedzie też inna teoria, teoria o immanencji Bożej. Pytamy bowiem czy ona immanencja odróżnia Boga od człowieka, czy nie odróżnia. Jeśli odróżnia, czemuż odbiega tedy od nauki katolickiej, albo czemuż zarzuca naukę o objawieniu zewnętrznym? Jeśli nie odróżnia, zawiera panteizm. Wszakże ta immanencja modernistów głosi wprost, że wszelkie zjawisko powstaje w samowiedzy człowieka jako człowieka. Ścisłe więc rozumowanie wnosi stąd, że Bóg i człowiek jest jedno i to samo: a to jest panteizmem. – Głoszona przez nich różnica pomiędzy nauką a wiarą nie dopuszcza również innego wniosku. Przedmiotem bowiem nauki jest rzeczywistość zjawisk poznawalnych, przedmiotem wiary zaś zjawisko niepoznawalne. A zjawisko niepoznawalne w ten w ogóle powstaje sposób, że braknie odpowiedniego stosunku pomiędzy przedłożonym przedmiotem a umysłem. Braku tego odpowiedniego stosunku nie można nigdy usunąć, nie można go też usunąć w teorii modernistów. Zjawisko więc niepoznawalne pozostanie więc i dla wierzącego i dla filozofa zjawiskiem niepoznawalnym. Jeśli zatem jakaś istnieje religia, polega na rzeczywistości zjawiska niepoznawalnego; nie widzimy zaprawdę powodu, czemuż by nim być nie miał wszechświata on duch, którego wyznają racjonaliści. – Wystarczy to jednakże, aby wykazać aż nadto dobitnie, jak licznymi drogami teoria modernistów wiedzie do ateizmu i do zniweczenia wszelkiej religii. Na drogę tę wstąpił naprzód błąd protestancki; kroczy nią błąd modernistyczny; podąży nią niebawem ateizm.

 

 

Część II

Przyczyny modernizmu

1. Przyczyny moralne

 

Niewczesna ciekawość i pycha

 

Aby głębiej rozpoznać modernizm i dokładniej odszukać lekarstw na tę ranę bolesną, zbadajmy teraz, Czcigodni Bracia, nieco przyczyny, z których się on wyłonił i rozwinął. – Nie ulega wątpliwości, że najbliższa i bezpośrednia przyczyna tkwi w obłędzie umysłu. Jako dwie dalsze przyczyny podnosimy niewczesną ciekawość i pychę. – Niewczesna ciekawość, niepowstrzymywana oględnie, sama jedna wystarczy do wytworzenia wszelkich błędów. Stąd pisał słusznie poprzednik nasz, Grzegorz XVI: “Ubolewać należy bardzo nad otchłanią zboczeń umysłu ludzkiego, skoro ktoś zmian pożąda i wbrew przestrodze Apostoła usiłuje więcej rozumieć, jak potrzeba rozumieć, a zbytnio dufając sobie, łudzi się, że prawdy winien szukać poza Kościołem, w którym się ona bez najdrobniejszego znajduje cienia błędu” (22). – Daleko większy jednakże wpływ na przyćmienie umysłu i wprowadzenie go w błąd wywiera pycha: w teorii modernizmu jest ona jak u siebie, z niego czerpie soki żywotne a rozliczne przybiera w nim postacie. Z pychy bowiem, dufając sobie zbyt zuchwale, uważają się i stawiają samych siebie jako normę dla wszystkich. Z pychy, przechwalając się najniesłuszniej, jakby oni tylko posiadali mądrość, głoszą z niesłychaną wyniosłością: “Nie jesteśmy jako inni ludzie“; a ażeby ich nie porównywano do innych, gonią za nowością, choćby najniedorzeczniejszą i bredzą o niej. Z pychy odrzucają wszelką zawisłość i twierdzą, że władza winna zrównać się z wolnością. Z pychy, zapominając o sobie, myślą jedynie o naprawie innych a nie mają przy tym żadnego szacunku dla jakiejś władzy, choćby to była władza najwyższa. Nie ma zaprawdę bliższej a łatwiejszej drogi do modernizmu jak pycha. Jeśli jakiś świecki katolik, jeśli i kapłan jakiś zapomni o zasadzie życia chrześcijańskiego, wedle której winniśmy się zaprzeć sami siebie, jeśli chcemy iść za Chrystusem, a nie usunie pychy ze serca, zaprawdę, zdolny on najzupełniej do przyjęcia błędów modernistycznych! – Stąd Czcigodni Bracia, winno najprzedniejszym waszym zadaniem być wystąpienie przeciw takim pysznym ludziom i powierzenie im drobniejszych i niepokaźniejszych urzędów, aby tym głębiej się upokorzyli, im więcej się wynoszą, i aby na pośledniejszej posadzie mniej mieli sposobności do wywierania zgubnego wpływu swego. Badajcie prócz tego jak najdokładniej sami i przez regensów seminariów kleryków; a jeśli znajdziecie pysznych, powstrzymajcie ich jak najenergiczniej od kapłaństwa. Gdybyż to zawsze było się działo z odpowiednią czujnością i statecznością!

 

 

2. Przyczyna intelektualna

Ignorancja

 

Przechodząc od przyczyn moralnych do umysłowych, napotykamy naprzód głównie ignorancję. – Wszyscy bowiem moderniści, którzy jako mistrzowie występować i za mistrzów pragną w Kościele uchodzić, wysławiają głośno filozofię nowoczesną a gardzą filozofią scholastyczną; przyznają się do niej nie z innego powodu, lecz dlatego, że nie znając wcale filozofii scholastycznej, nie mieli argumentu do rozwikłania pomieszanych pojęć i do odparcia sofizmatów! Z zaślubin zaś fałszywej filozofii z wiarą wyłonił się ich system, rażący niezliczoną ilością błędów potwornych.

 

 

3. Sposób rozszerzania modernizmu

a. Usuwanie przeszkód (filozofii scholastycznej, tradycji, orzeczeń nauczycielskiego urzędu Kościoła)

 

Oby mniej zapału i troskliwości poświęcali na szerzenie tego systemu! Ale taka ich gorliwość, taka nieznużona działalność, że żal tych sił zmarnowanych na zgubę Kościoła, które, gdyby w właściwy zużyto sposób, przyniosłyby mu korzyść. – Podwójnym posługują się podstępem ku otumanieniu umysłów; naprzód silą się na usunięcie przeszkód, następnie wyszukują jak najgorliwiej środków, korzystnych dla siebie, a używają ich rączo i z niesłychaną cierpliwością. – Trzy przede wszystkim upatrują dla zamysłów swoich przeszkody: metodę filozofii scholastycznej, powagę Ojców Kościoła i tradycję, oraz nauczycielski urząd Kościoła. Przeciw tym przeszkodom zwraca się ich najzaciętsza walka. Stąd szydzą często z filozofii i teologii scholastycznej i gardzą nimi. Czynią to może z niewiadomości albo z obawy, a może z obydwóch powodów; objawem to jednakże znamiennym, że żądza nowości łączy się zawsze z nienawiścią do metody scholastycznej; nie ma zaś wyrazistszego znaku, że ktoś do teoryj modernistów się skłania, jak ten, że ze wstrętem odwraca się od metody scholastycznej. Niech moderniści i zwolennicy modernistów przypomną sobie, że Pius IX potępił zdanie, orzekające: “Metoda i zasady, którymi starzy doktorowie scholastyczni posługiwali się przy nauczaniu teologii, nie zgadzają się z potrzebami naszych czasów i z postępem nauk” (23). – Doniosłość i istotę tradycji usiłują w sposób najpodstępniejszy znieprawić, aby podkopać jej znaczenie i siłę dowodową. Ale dla katolików niezmienną zostanie powaga II Soboru Nicejskiego, który potępił “tych, którzy się odważają… za przykładem bezbożnych heretyków gardzić tradycjami kościelnymi i jakąś nowość wyprowadzać… albo w sposób zdrożny i zdradziecki myśleć nad tym, jakby zachwiać jakimkolwiek podaniem Kościoła katolickiego“. Niezmiennym pozostanie wyznanie IV Soboru Carogrodzkiego: “Dlatego wyznajemy, że zachowamy i bronić będziemy zasad, podanych św. Kościołowi katolickiemu i apostolskiemu, bądź to przez świętych a chwalebnych Apostołów, bądź też przez powszechne i miejscowe sobory prawowiernych Ojców albo przez jakiego bądź św. Ojca albo nauczyciela Kościoła“. Stąd przykazali Papieże, Pius IV i Pius IX, w wyznaniu wiary dodać te słowa: “Apostolskie i Kościelne podania i inne tegoż Kościoła zwyczaje i ustawy przyjmuję i przy nich statecznie obstaję“. – Mniemanie swoje o Tradycji przenoszą moderniści i na św. Ojców Kościoła. Z najwyższym zuchwalstwem uważają ich za mężów, zasługujących na cześć wszelaką, ale odznaczających się w krytyce i w historii największą niewiadomością, którą jedynie tłumaczy czas, w którym żyli. – W końcu wytężają wszystkie siły, aby powagę nauczycielskiego urzędu Kościoła poniżyć i osłabić, już to znieprawiając w sposób niegodny jego powstanie, istotę, prawa, już też powtarzając lekkomyślnie oszczerstwa jego nieprzyjaciół. Do zgrai modernistów bowiem odnoszą się słowa, które z żalem serdecznym wypowiedział nasz poprzednik: “Aby mistyczną Oblubienicę Chrystusa, który prawdziwą jest światłością, podać w pogardę i nienawiść, rzucają synowie ciemności na nią publicznie niedorzeczne oszczerstwo i, wikłając pojęcie i znaczenie spraw i wyrażeń, nazywają ją przyjaciółką głupoty, popleczniczką niewiadomości, nieprzyjaciółką wiedzy, światłości, postępu” (24). – Wobec takich zapatrywań, Czcigodni Bracia, dziwić się nie można, że moderniści uderzają z najwyższą złośliwością i złością na katolików, walczących wytrwale w obronie Kościoła. Nie ma obraźliwego wyrażenia, którym by ich nie szarpali: często jednakże zarzucają im niewiadomość i upór. Jeśli obawiają się uczoności i znaczenia odpierających zarzuty ich katolików, niweczą ich wpływ, zobowiązując się do milczenia. Sposób ten postępowania z katolikami tym więcej obmierzły, że równocześnie bez wszelkiego powodu wysławiają nieustannie tych ludzi, którzy się na ich poglądy godzą; witają i przyjmują niesłychanie pochlebnie ich dzieła, pełne nieuzasadnionych hipotez; im zuchwalej ktoś dawną zarzuca naukę, pomiata tradycją i nauczycielskim urzędem Kościoła, tym wyraźniej ogłaszają go za mędrca; na koniec, co wstręt budzi w człowieku uczciwym, jeśli Kościół kogoś potępi, chwalą go otwarcie i podpadająco a nawet czczą go prawie jako męczennika prawdy. – Młodsi, przygłuszeni i zaniepokojeni całym tym zgiełkiem i pochwał i nagan, lękając się z jednej strony posądzenia o ignorancję a pragnąc z drugiej strony uchodzić za oświeconych, dają za wygraną i rzucają się w objęcia modernizmu.

 

b. Propaganda modernizmu

 

Ale to należy już do forteli, którymi moderniści przy rozpowszechnianiu poglądów swych się posługują. Jakiegoż bowiem nie używają środka, aby powiększyć liczbę swoich zwolenników? Zajmują urzędy nauczycielskie w seminariach duchownych i uniwersytetach, zamieniając je powoli w stolicę zaraźliwości. Teorie swe rozsiewają, lubo skrycie może, w świątyniach wśród kazania; wyraźniej wypowiadają je w kongresach; narzucają je i wysławiają w towarzystwach. Wydają dzieła, dzienniki, czasopisma, pod własnym albo przybranym nazwiskiem. Jeden i ten sam literat rozmaitym posługuje się nazwiskiem, aby niebacznych oszukać pozorną liczbą autorów. Jednym słowem: posługują się czynem, słowem, piórem, tak gorączkowo, że można by ich nazwać fanatykami. – A z jakimże skutkiem? Opłakujemy znaczną liczbę młodzieńców, znajdujących się na bezdrożu, młodzieńców, którzy świetne rokowali nadzieje i Kościołowi niemało by się byli przysłużyli. Ubolewamy również nad tymi, którzy, lubo nie posunęli się tak daleko, jednakże, oddychając niejako zatrutym powietrzem, daleko liberalniej myślą, mówią i piszą, jak katolikom przystoi. Należą do nich ludzie świeccy, należą i duchowni; a nie zbywa na nich, czego by się najmniej spodziewać należało, i w klasztorach. Zagadnienia biblijne opracowują wedle zasad modernistów. W rozprawach historycznych wydobywają z jakąś widoczną lubością bardzo skwapliwie pod pozorem poszukiwania prawdy wszystko, co by mogło rzucić cień jakiś na Kościół. Pod wpływem pewnego aprioryzmu usiłują rozwiać wszelkimi siłami pobożne podania ludowe. Pogardzają św. Relikwiami, które dawne zalecają wieki. Ogarnia ich bowiem pełne próżności pragnienie, aby świat o nich mówił; wiedzą zaś, że mówić o nich nie będzie, jeśli to tylko głosić będą, co zawsze i co wszyscy głosili. Mniemają może równocześnie, że czynią posługę Bogu i Kościołowi: w rzeczy samej zaś obrażają Go ciężko, może nie tyle działaniem, ile usposobieniem, którym są przyjęci, i przemożną pomocą, wyświadczaną modernistom.

 

 

Część III

Środki zaradcze

 

Temu szeregowi potwornych błędów, wdzierającemu się skrycie i otwarcie, usiłował poprzednik nasz, śp. Leon XIII, zwłaszcza w zagadnieniach biblijnych, zapobiec słowem i czynem. Ale modernistów, jak się przekonaliśmy, nie łatwo przerazić tą bronią: udawając posłuszeństwo i najgłębsze uszanowanie, nadawali słowom Papieża inne znaczenie a wystąpienia jego odnosili do innych ludzi. Zło olbrzymiało z dnia na dzień. Postanowiliśmy zatem, Czcigodni Bracia, nie czekać dłużej i skuteczniejsze obmyślić środki. – Was zaś prosimy i błagamy, abyście w sprawie tak doniosłej nie uchybili w niczym, co się odnosi do waszej czynności, gorliwości, stanowczości. Czego się zaś od Was domagamy i spodziewamy, domagamy się i spodziewamy w równej mierze i od innych duszpasterzy, wychowawców i nauczycieli młodzieży duchownej, przede wszystkim zaś od generałów zakonnych.

 

 

O studiach seminaryjnych

 

I. Co do studiów wyrażamy życzenie i rozporządzamy niniejszym, aby filozofia scholastyczna była podwaliną studiów seminaryjnych. – Naturalnie, “nie zamierzamy wcale stawiać za wzór dla naszych czasów przesadnych dociekań doktorów scholastycznych albo nieoględnych ich wyrażeń, ani też wyników, nie zgadzających się z rezultatami naukowych badań czasów późniejszych, albo wyników nie dość uzasadnionych” (25). Rzecz najgłówniejsza, że przez filozofię scholastyczną, którą zalecamy, rozumiemy przede wszystkim filozofię św. Tomasza z Akwinu: cokolwiek o niej poprzednik nasz postanowił, pozostaje wedle woli naszej nienaruszone, a jeśli potrzeba, ponawiamy to i potwierdzamy, rozporządzając, aby to wszyscy zachowali. Jeśli w seminariach przepisy te zaniedbano, winni biskupi domagać się ścisłego przepisów tych wykonania. To samo polecamy jenerałom zakonnym. Profesorów zaś napominamy, aby pamiętali o tym dobrze, że nie bez wielkiej szkody porzuca się św. Tomasza, zwłaszcza w metafizyce.

 

Niech się na tej podwalinie filozoficznej wznosi gmach teologii. – Popierajcie, Czcigodni Bracia, wedle sił studium teologii, aby klerycy, opuszczający seminarium, cenili ją bardzo i przywiązywali się do niej i zawsze w niej znajdowali zadowolenie. Bo “w pokaźnym a rozlicznym szeregu nauk, nasuwającym się umysłowi dążącemu do prawdy, zajmuje św. teologia niezaprzeczenie pierwsze miejsce, do tego stopnia, że istnieje dawne mężów uczonych orzeczenie, iż inne nauki i sztuki jej winne się poddać i jako służebnice oddawać posługi” (26). – Dodajemy tu, że na pochwałę zasługują ci, którzy z niezłomnym poszanowaniem dla Tradycji, Ojców Kościoła i nauczycielskiego urzędu Kościoła, usiłują na podstawie rozsądnego zapatrywania i zasad katolickich (co nie u wszystkich się zdarza) wyjaśnić światłem, zapożyczonym z prawdziwej historii, teologię pozytywną. Więcej z pewnością uwzględnić trzeba teologię pozytywną, jak dawniej: ale to w ten sposób dziać się powinno, żeby na tym nie cierpiała teologia scholastyczna, a zganić trzeba tych, którzy, jakby w myśl modernistów, teologię pozytywną tak wynoszą, że pogardzają, jak się zdaje, teologią scholastyczną.

 

Co do świeckich nauk wystarczy przypomnieć mądre niezmiernie słowa poprzednika naszego: “Uprawiajcie wytrwale studia przyrodnicze; jak genialne wynalazki i pożyteczne ich zastosowania w naszych czasach słusznie budzą podziw u ludzi współczesnych, tak święcić będą wciąż pochwalne tryumfy u pokoleń następnych” (27). Ale to nie powinno dziać się z uszczerbkiem dla studiów duchownych; ten sam poprzednik nasz przypomina to w słowach pełnych znaczenia: “Skoro ktoś dokładnie zbada przyczynę tych błędów, dostrzeże, że ona polega na tym objawie, iż w naszych czasach, im silniej rozwijają się nauki przyrodnicze, tym więcej idą w zapomnienie studia poważniejsze i wyższe: o niektórych zapomniano prawie zupełnie; niektóre uprawia się niedbale i powierzchownie, a co niegodna, że pozbawione blasku dawnej godności, zarażają się zdrożnymi zasadami i potwornymi wręcz zapatrywaniami” (28). Przykazujemy więc, aby wśród nauk przyrodniczych w seminariach duchownych względu tego nie pomijano.

 

 

O profesorach i klerykach

 

II. Wszystkie te rozporządzenia nasze i poprzednika naszego uwzględnić trzeba, kiedy chodzi o wybór rektorów i profesorów seminariów i uniwersytetów katolickich. – Mężów, w jakikolwiek sposób zarażonych modernizmem, nie można pod żadnym warunkiem dopuszczać do urzędu rektora albo profesora; jeśli urząd ten już piastują, należy ich usunąć: tak samo usunąć należy tych, którzy modernizm skrycie albo otwarcie popierają, już to chwaląc modernistów i łagodząc ich winę, już też ganiąc studia scholastyczne, Ojców i nauczycielski urząd Kościoła, już też odmawiając władzy duchownej, jakiegokolwiek stopnia, posłuszeństwa: usunąć również należy tych, którzy w rozprawach historycznych, w archeologii, w zagadnieniach biblijnych gonią za (nieuzasadnioną) nowością: usunąć należy i tych, którzy zaniedbują nauki duchowne albo świeckie nauki nad duchowne podpadająco przenoszą. W sprawie tej, Czcigodni Bracia, zwłaszcza w wyborze profesorów, potrzeba najżywszej baczności i stanowczości; wedle wzoru bowiem nauczycieli kształtują się najczęściej uczniowie. Dlatego, wsparci na poczuciu obowiązku, postępujcie w tej sprawie rozsądnie, ale stanowczo.

 

Z podobną czujnością i surowością trzeba badać i wybierać tych, którzy pragną przyjąć święcenia. Z dala, z dala od kapłaństwa niech będzie żądza nowości: pysznych i upartych Bóg nienawidzi! – Stopnia akademickiego nie uzyska na przyszłość, kto nie odbył przedtem kursu filozofii scholastycznej. Jeśli go uzyska, uzyska go nieważnie. – Przepis kongregacji dla spraw Biskupów i Zakonników o uczęszczaniu do uniwersytetów dla kleryków świeckich i duchownych we Włoszech z r. 1896, rozciągamy niniejszym na wszystkie narodowości (29). Klerycy i kapłani, którzy immatrykulowali się w uniwersytecie albo instytucie katolickim, nie mogą uczęszczać na te same wykłady, które w onych katolickich odbywają się uczelniach, do uniwersytetów świeckich. Jeśli takiego pozwolenia gdziekolwiek udzielono, przykazujemy, aby je cofnięto. – Biskupi, którzy kuratorami są takich uniwersytetów albo instytutów, niech czuwają jak najtroskliwiej nad tym, aby te rozporządzenia nasze statecznie zachowywano.

 

 

O czytaniu i sprzedawaniu książek zakazanych

 

III. Obowiązkiem jest również Biskupów, aby zapobiegali czytaniu dzieł modernistów albo dzieł modernizmem zarażonych i modernizm popierających, jeśli są wydane, a uniemożliwiali ich wydanie, jeśli dotąd ich nie wydrukowano. – Nie wolno zezwalać na czytanie tego rodzaju książek, dzienników, czasopism: ani alumnom seminaryjnym, ani słuchaczom uniwersytetów: nie mniej są one bowiem szkodliwe, jak pisma niemoralne; a nawet szkodliwsze jeszcze, bo zakażają podwaliny życia chrześcijańskiego. – Nie inaczej osądzić należy piśmidła niektórych katolików, ludzi dobrego zresztą usposobienia, ale pozbawionych wiedzy teologicznej i przejętych nowoczesną filozofią a usiłujących pogodzić ją z wiarą i na korzyść wiary, jak mówią, ją tłumaczyć. Piśmidła te powiększają, ponieważ się ich nikt ze względu na nazwisko autora i jego dobre imię nie lęka, niebezpieczeństwo, iż czytelnik powoli skłoni się do modernizmu.

 

W ogólności zaś, Czcigodni Bracia, rozporządzamy w sprawie tak doniosłej, abyście się usilnie starali o usunięcie z waszych diecezyj wszelkich książek niebezpiecznych, nawet z użyciem uroczystego zakazu. Chociaż bowiem Stolica Apostolska nie szczędzi zabiegów, aby dzieła takie przytłumić, wzrosła już ich liczba tak bardzo, że sił nie starczy, aby je umieścić na indeksie. Stąd zbyt późno przyprawia się niekiedy lekarstwo, kiedy się zło z powodu dłuższej zwłoki rozkrzewiło. Domagamy się przeto, aby Biskupi bez bojaźni, bez roztropności tego świata, bez względu na utyskiwania ludzi złośliwych, łagodnie, ale stanowczo wkraczali, pamiętając na przepis Leona XIII w Konstytucji apostolskiej Officiorum:Niechaj Ordynariusze, także w charakterze Delegatów Stolicy Apostolskiej, gorliwie potępiają książki i inne pisma szkodliwe w swej diecezji wydawane lub rozpowszechniane i niech je z rąk wiernych usuwają” (30). Słowa te nadawają prawo, ale nakładają również obowiązek. A niech nikt nie sądzi, że spełnił swój obowiązek, jeśli o jednej albo drugiej książce nam doniesie, a równocześnie zezwala, że wiele innych książek wszędzie się rozdziela i rozszerza. – Nie ubezpieczajcie się, Czcigodni Bracia, tym zapewnieniem, że autor jakiegoś dzieła uzyskał tzw. Imprimatur: nie ubezpieczajcie się, bo ono Imprimatur można podrobić, można go też udzielić lekkomyślnie albo z zbytniej przychylności i zbytniego zaufania do autora, co się może niekiedy zdarzało w zakonach. Nadto, jak nie wszystkim służy jedna i ta sama potrawa, tak i książki mogą nie przedstawiać na jednym miejscu niebezpieczeństwa, na drugim szkodzić z powodu pewnych okoliczności. Jeśli więc Biskup, zasięgnąwszy rady mężów roztropnych, postanowi zakazać jakąś książkę tego rodzaju w swojej diecezji, udzielamy mu niniejszym takiej władzy i nakładamy mu to jako obowiązek. Sprawę trzeba załatwić oględnie, ograniczając zakaz, jeśli wystarcza, na duchowieństwo; nie znosi się jednakże obowiązku księgarzy katolickich nieutrzymywania na składzie książek przez Biskupa zakazanych. – A ponieważ o księgarzy potrąciliśmy, niech Biskupi nad tym czuwają, aby nie sprzedawali z chciwości zysku zdrożnych utworów: wiadomo, że w niektórych ich cennikach zachwala się w sposób podpadający dzieła modernistów. Niech się Biskupi, jeśli odmówią posłuszeństwa, nie wahają pozbawić ich po uprzednim napomnieniu tytułu “księgarza katolickiego”; podobnie i z większą jeszcze słusznością, jeśli się zowią “księgarzami biskupimi”: a o odznaczonych tytułem “księgarzy papieskich” niech doniosą do Stolicy Apostolskiej. – Przypominamy na koniec wszystkim § 26 wspomnianej już Konstytucji apostolskiej Officiorum:Którzykolwiek uzyskali apostolskie pozwolenie czytania i przechowywania książek zakazanych, nie mogą z tego powodu czytać lub przechowywać jakich bądź książek lub gazet, zakazanych przez miejscowych Ordynariuszów, chybaby w apostolskim reskrypcie dodano, że mają upoważnienie czytania książek przez kogo bądź potępionych“.

 

 

O wydawaniu książek, czasopism

 

IV. Nie wystarcza jednakże zakaz czytania i sprzedawania złych książek; trzeba powstrzymać również ich wydawanie. Stąd niech Biskupi z największą surowością udzielają zezwolenia na wydawnictwa. – Ponieważ wedle Konstytucji Officiorum znaczna jest liczba dzieł, które jedynie z pozwoleniem Ordynariusza wydać można a Biskup sam wszystkich rękopisów przejrzeć nie może, ustanowiono w niektórych diecezjach urzędowych cenzorów w dostatecznej liczbie, aby przeglądali manuskrypty. Pochwalając tego rodzaju instytucję cenzorów: nie tylko zalecamy, ale wręcz rozporządzamy, aby ją rozpowszechniono po wszystkich diecezjach. Niech więc we wszystkich kuriach biskupich istnieją urzędowi cenzorzy, rozpatrujący wydawnictwa: w tym celu wybiera się mężów z obojga kleru, zaleconych wiekiem, wykształceniem, roztropnością a kroczących w uznaniu albo potępieniu poglądów drogą pośrednią a pewną. Im to przekazuje się zbadanie rękopisów, potrzebujących wedle § 41 i 42 wspomnianej Konstytucji zezwolenia do druku. Cenzor poda zdanie swoje na piśmie. Jeśli jest przychylne, zezwala Biskup na druk wyrazem Imprimatur; przedtem umieszcza się jednak formułę Nihil obstat i podaje nazwisko cenzora. – W Kurii rzymskiej ustanowi się tak samo jak w innych kuriach cenzorów urzędowych. Zamianuje ich, zapytawszy wpierw o zdanie Kardynała-Wikariusza papieskiego w Rzymie i uzyskawszy zezwolenie i aprobatę samego Papieża, Mistrz Pałacu apostolskiego (Magister sacri Palatii apostolici). Zadaniem jego wyznaczenie cenzora do zbadania poszczególnych manuskryptów. Pozwolenia druku udzieli tenże Mistrz oraz Kardynał-Wikariusz papieski albo jego zastępca, po uprzednim wypisaniu, jak już powiedzieliśmy powyżej, formuły aprobacyjnej cenzora i dodaniu jego nazwiska. – W nadzwyczajnych tylko wypadkach i bardzo rzadko pominąć można wedle roztropnego zdania Biskupa wzmiankę o cenzorze. – Autorom nie wyjawi się nigdy nazwiska cenzora, zanim tenże nie wyda sądu przychylnego, aby nie sprawiać cenzorowi trudności, kiedy bada manuskrypt albo na wydanie go drukiem się nie zgadza. – Cenzorów z zakonów nie wybiera się dopóty, dopóki nie zasięgnie się poufnie zdania prowincjała albo w Rzymie generała: tenże poświadczy urzędowo o obyczajach, wiedzy i niepodejrzanej nauce kandydata. – Zwierzchnikom zakonnym przypominamy ważny niezmiernie obowiązek niezezwalania podwładnym swoim na jakiekolwiek publikacje, dopóki nie zgodzą się na nie i sami i Ordynariusz. – Na koniec oświadczamy i obwieszczamy, że tytuł cenzora, udzielony komuś, nie ma żadnego znaczenia i nie może nigdy służyć jako potwierdzenie osobistych jego zapatrywań.

 

Po tych ogólnych uwagach rozporządzamy w szczególności, aby starannie przestrzegano przepisu, wypowiedzianego w § 42 Konstytucji Officiorum:Członkom kleru świeckiego zakazujemy podejmowania się redakcji dzienników lub czasopism periodycznych bez poprzedniego zezwolenia Ordynariuszów“. Jeśli pozwolenia tego nadużywają, należy go ich pozbawić po uprzednim napomnieniu. – Co do kapłanów tzw. korespondentów albo współpracowników, winni Biskupi, ponieważ częściej się zdarza, że w dziennikach albo czasopismach ogłaszają rozprawy, zarażone modernizmem, czuwać nad tym, aby nie błądzili, a jeśli zbłądzą, winni ich upomnieć i pisywania im zakazać. Upominamy zwierzchników zakonnych jak najsurowiej, aby czynili to samo: jeśli postępują lekkomyślnie, niech z upoważnienia Papieża Ordynariusze się tym zajmą. – Dziennikom i czasopismom, wydawanym przez katolików, wyznaczyć należy, o ile można, cenzora: Obowiązkiem jego uważne przeczytanie poszczególnych dzienników albo poszytów po ich ukazaniu się: jeśli zajdzie orzeczenie niebezpieczne, niech wniesie czym prędzej o sprostowanie. Tę samą władzę posiada Biskup, chociażby zdanie cenzora było pismu przychylne.

 

 

O kongresach duchowieństwa

 

V. O kongresach i publicznych zebraniach wspomnieliśmy już wyżej jako o środkach, z pomocą których moderniści poglądy swe usiłują głosić i szerzyć publicznie. – Na zjazdy duchowieństwa niech Biskupi na przyszłość zezwalają jak najrzadziej. Jeśli zezwolą, niech zezwolą pod tym jedynie warunkiem, że nie będzie się omawiało spraw, należących do Biskupów i Stolicy Apostolskiej; że nie przedstawi się i nie zażąda się nic takiego, co by mogło uszczerbek przynieść władzy duchownej; że głębokie zachowa się milczenie o tym, co tchnie modernizmem, prezbiterianizmem albo laicyzmem. – W takich zebraniach, na które zezwolić należy osobno, piśmiennie i w odpowiednim czasie, może kapłan z innej diecezji uczestniczyć jedynie za poleceniem swojego Biskupa. – Niech jednakże kapłani wszyscy zachowają w pamięci upomnienie Leona XIII: “Niech świętą będzie u kapłanów powaga zwierzchników: niech będą przekonani, że urząd kapłański nie będzie ani święty, ani dosyć pożyteczny, ani szanowany, jeżeli go się nie wypełni z poddaniem się pod kierownictwo Biskupów” (31).

 

 

O radzie nadzorczej

 

VI. Cóż jednakże, Czcigodni Bracia, pomogą rozkazy i przepisy nasze, jeśli się ich sumiennie i statecznie nie zachowa? Aby życzenia nasze szczęśliwie się spełniły, zamierzyliśmy na wszystkie rozprzestrzenić diecezje mądry bardzo dekret Biskupów Umbryjskich z przed wielu laty. “Aby wykorzenić, tak mówią, rozkrzewione już błędy i zapobiec, aby się nie szerzyły dalej albo aby istnieli jeszcze nauczyciele bezbożności, przez których w nieskończoność płyną zgubne skutki tej propagandy, postanawia Zjazd duchowny, idąc śladami św. Karola Boromeusza, założyć w każdej diecezji radę, złożoną z wypróbowanych mężów obojga kleru, której zadaniem czuwanie, czy i w jaki sposób wdzierają się albo szerzą nowe błędy, i donoszenie o nich Biskupowi, aby za wspólną naradą powziął środki ku wytępieniu złego w samym zarodku, aby się ono na zgubę dusz nie szerzyło coraz więcej, albo, co gorzej, z dnia na dzień nie wzmacniało się, rosło” (32). – Rozporządzamy więc, aby taką Radę, którą by “nadzorczą” (Consilium a vigilantia) nazwać można, jak najprędzej w poszczególnych ustanowiono diecezjach. Mężów, których się dla niej pozyska, obierze się w ten sam sposób mniej więcej, jaki podaliśmy wyżej przy cenzorach. Co drugi miesiąc zgromadzą się z Biskupem w dniu oznaczonym: wszelkie rozprawy i postanowienia zachować należy w tajemnicy. – Zadanie ich następujące. Niech śledzą uważnie najlżejsze objawy modernizmu w dziełach i uczelniach; niech ku obronie kleru i młodzieży wydają roztropne, ale łatwe i skuteczne przepisy. – Niech odrzucają nowe jakieś hasła w myśl upomnienia Leona XIII-go: “Nie można w pismach katolickich pochwalić tego sposobu pisania, który w pogoni za oryginalnością wyśmiewa widocznie pobożność wiernych a głosi nowy rodzaj życia chrześcijańskiego, nowe przykazania kościelne, nowe duszy nowoczesnej aspiracje, nowe socjalne powołanie kleru, nowe miłosierdzie chrześcijańskie i wiele innych tego rodzaju nowości” (33). Na to nie można w dziełach i wykładach zezwolić. – Niech nie pomijają książek, w których mowa o pobożnych podaniach miejscowych, albo o św. Relikwiach. Niech się nie godzą na to, żeby tego rodzaju sprawy poruszano w dziennikach albo czasopismach, poświęconych szerzeniu pobożności, niech nie zezwalają, aby się to działo słowy, w których przebija szyderstwo albo pogarda, tudzież w twierdzeniach apodyktycznych, zwłaszcza, jeśli te twierdzenia, jak często się zdarza, obracają się w granicach prawdopodobieństwa albo na mniemaniach, pełnych uprzedzeń, się opierają. – Co do św. Relikwii, następujących przestrzegać należy zasad. Jeśli Biskupi, którzy jedynie w tej sprawie rozstrzygają, wiedzą na pewne, że Relikwia jest podrzucona, niech jej czcić nie pozwalają. Jeśli autentyki jakiejś Relikwii, może przez rozruchy albo z innego powodu, zaginęły, można ją jedynie po dokładnym zbadaniu przez Biskupa ku czci publicznej wystawić. Argument przedawnienia albo uzasadnionego przypuszczenia wtedy tylko ma jakieś znaczenie, jeśli cześć (Relikwii) odległej sięga przeszłości, wedle dekretu św. Kongregacji Odpustów i św. Relikwij z r. 1896, który powiada: “Starodawne Relikwie należy w tej czci zachować, jaką otaczano je dotąd, chyba, że w jakimś poszczególnym wypadku istnieją niezbite dowody, że są fałszywe albo podrzucone“. – Przy ocenianiu pobożnych podań trzeba o następującym pamiętać pewniku: Kościół taką rządzi się w tej sprawie roztropnością, że pozwala jedynie z wielkim zastrzeżeniem i powołaniem się na deklarację Urbana VIII opisywać takie podania; a chociaż pod tymi jedynie pozwala na to warunkami, nie twierdzi, że fakt jest prawdziwy, lecz nie zabrania weń wierzyć, jeśli argumenty ludzkie wiarę taką popierają. Św. Kongregacja Obrządków już przed 30 laty słusznie orzekła: “Takie zjawienia i objawienia nie są przez Kościół ani przyjęte, ani potępione, lecz dozwolone tylko, aby wierzono w nie po ludzku wedle rozszerzonego o nich podania, potwierdzonego przez odpowiednie świadectwa i dokumenty” (34). Kto tej przestrzega zasady, niech się niczego nie lęka. Bo cześć dla jakiegoś zjawienia, o ile do faktu samego się odnosi i względną się zowie, zawiera zawsze przypuszczenie o prawdziwości faktu: o ile zaś jest bezwzględną (absoluta), wspiera się zawsze na prawdzie, bo odnosi się do Świętych, którym się cześć oddaje. To samo powiedzieć można o Relikwiach. – W końcu polecamy Radzie nadzorczej, aby uważała wytrwale i pilnie na socjalne instytucje i na wszelkie pisma o kwestii socjalnej, ażeby się w nich nie ukrywał modernizm, ale ażeby odpowiadały przepisom Papieży.

 

 

Sprawozdania Biskupów

 

VII. Aby rozporządzenia te nasze nie poszły w zapomnienie, przykazujemy i przepisujemy, aby Biskupi poszczególnych diecezyj w rok po wydaniu niniejszej encykliki a następnie co trzeci rok dokładnie i pod przysięgą zdawali sprawę z owych środków zaradczych, zarządzonych tym Listem Naszym, dalej z poglądów, które panują wśród kleru, zwłaszcza w Seminariach i innych Instytutach katolickich, bez pominięcia tych, które zwierzchnictwu Ordynariusza nie podlegają. To samo polecamy Generałom zakonów co do ich alumnów.

 

 

Zakończenie encykliki

Kościół a postęp; nowa instytucja naukowa

 

Postanowiliśmy napisać to na zbawienie każdemu wierzącemu. Nieprzyjaciele Kościoła zaś nadużyją z pewnością tych słów Naszych, aby stare odświeżyć oszczerstwo, że jesteśmy wrogami nauki i postępu ludzkości. Aby oskarżeniom tym, które historia religii chrześcijańskiej nieustannymi zbija dowody, przeciwstawić nowe usiłowanie, pragniemy usilnie utworzyć pewną instytucję, w której z pomocą wybitnych uczonych katolickich pod kierunkiem i wpływem prawdy katolickiej poprze się wszelkie gałęzie wiedzy, wszelkie rodzaje oświaty. Niech sprawi Bóg, abyśmy zamiary Nasze mogli spełnić szczęśliwie, przy pomocy wszystkich szczerze miłujących Kościół Chrystusowy. Ale o tej sprawie przy innej pomówimy sposobności. – Tymczasem prosimy z całej duszy, Czcigodni Bracia, w waszą działalność i gorliwość głębokie pokładając zaufanie, o pełnię światłości niebiańskiej dla Was, abyście wśród niebezpieczeństwa, zagrażającego z powodu wzmagających się ze wszystkich stron błędów duszom, poznali, co czynić winniście, a do spełnienia waszych obowiązków zabrali się z całą gotowością i odwagą. Niech Was wspiera mocą swą Jezus Chrystus, który budzi i wieńczy wiarę naszą; niech Was wspiera modlitwą i przyczyną swoją Niepokalana Dziewica, pogromicielka wszelkich herezyj. – My zaś jako dowód miłości Naszej i Bożej wśród udręczeń pociechy, jak najmiłościwiej udzielamy wam, duchowieństwu i wiernym waszym błogosławieństwa Apostolskiego.

 

Dan w Rzymie, u św. Piotra, dnia 8 września 1907, w piątym roku pontyfikatu Naszego.

 

PIUS PAPIEŻ X.

http://www.ultramontes.pl/pius_x_pascendi_encyklika.htm

Przysięga antymodernistyczna (a)

(Przepisana przez Motu proprio Sacrorum antistitum z dnia 1 września 1910)

ŚW. PIUS X, PAPIEŻ

 

Ja….. uznaję nie­zachwianie i przyjmuję wszystko bez wyjątku, co nieomylny Urząd nauczycielski Kościoła określił, ogłosił i objaśnił, a przede wszystkim te prawdy, które się wprost sprzeciwiają błędom współczesnym.

 

Wyznaję tedy najpierw, że Boga, będącego początkiem i celem wszechrzeczy, można naturalnym światłem rozumu z tego, co uczynił czyli z widzialnych dzieł stwo­rzenia poznać na pewno jako przyczynę ze skutków, a więc i udowodnić.

 

Po wtóre: przyjmuję zewnętrzne dowody Objawienia tj. dzieła Boże, a zwłaszcza cuda i proroctwa i uważam je za najpewniejsze znaki Boskie­go początku religii chrześcijańskiej, a zarazem za znaki najzupełniej dostosowane do stanu umysłowości wszystkich wieków i ludzi – nie wyjmując współczesnych.

 

Po trzecie: wierzę także mocno, że Kościół, stróż i nauczyciel prawdy objawionej, pochodzi wprost i bezpośrednio od samego Chrystusa rzeczywistego i historycznego z czasu Jego pobytu pośród nas, a zbudowany jest na Piotrze, księciu hierarchii apostolskiej i jego następcach po wszystkie czasy.

 

Po czwarte: przyjmuję szczerze naukę wiary przeka­zaną w tym samym znaczeniu i wykładzie przez prawo­wiernych Ojców od Apostołów aż do nas i dlatego stanowczo odrzucam pogląd heretycki o takim roz­woju dogmatów, który przypuszcza w tychże zmianę jednego znaczenia w inne, różne od tego, jakie przed­tem było w Kościele, a także potępiam wszelki błąd, który depozyt Boży powierzony Oblubienicy Chrystu­sowej, aby go wiernie strzegła, chce zastąpić wymy­słem filozofii lub tworem ludzkiego sumienia, co po­woli pracą samych ludzi powstawało i doskonaliło się – podległe i nadal takiemu doskonaleniu.

 

Po piąte: stanowczo utrzymuję i szczerze wyznaję, że wiara nie jest ślepym zmysłem religijnym, który się wydobywa z taj­ników podświadomości pod wpływem potrzeby serca i skłonności woli kierowanej pobudkami moralnymi, lecz prawdziwym uznaniem przez rozum prawdy poznanej ze słuchania, uznaniem, którym uważamy za prawdę to, co Bóg osobowy, Stwórca i Pan nasz powiedział, potwierdził i objawił, a uważamy dla powagi samego Boga, Prawdy najwyższej.

 

Nadto z należną czcią i posłuszeństwem przyjmuję potępienia, orzeczenia i wszystkie przepisy zawarte w encyklice Pascendi i w dekrecie Lamentabili, a zwłaszcza te, które dotyczą tzw. historii dogmatów.

 

Równocześnie odrzucam błąd tych, którzy mówią o możebnej sprzeczności między wiarą kościelną a historią, to znowu o niemożebności pogodzenia katolickich dogmatów z rzekomo prawdzi­wszymi początkami religii chrześcijańskiej.

 

Potę­piam także i odrzucam zapatrywanie tych, którzy po­wiadają, że uczony chrześcijański łączy w sobie dwie osoby: człowieka wierzącego i historyka, jak gdyby godziło się historykowi bronić czegoś, co sprzeciwia się jego wierze lub przyjmować założenia, z których by wynikał wniosek o fałszywości lub wątpliwości dogma­tów, acz niezaprzeczonych jeszcze wprost i wyraźnie.

 

Również odrzucam taką metodę pojmowania i tłumaczenia Pisma św., która liczy się nie z tradycją Ko­ścioła, z analogią wiary i przepisami Stolicy Apostolskiej, lecz z poglądami racjonalistów, a krytykę tekstu uważa z karygodną lekkomyślnością za jedyne i naj­wyższe prawidło.

 

Prócz tego odrzucam zdanie tych, którzy utrzymują, że uczony, zabierający się do wy­kładu historii teologii lub do pisania o tych rzeczach, powinien przede wszystkim wyzwolić się z uprzedniego zapatrywania już to o nadnaturalnym początku tradycji katolickiej, już to o Boskiej pomocy, przyobiecanej Kościołowi do zachowania nieprzerwanie prawdy obja­wionej, a następnie pisma każdego z Ojców Kościoła tłumaczyć wyłącznie według zasad naukowych bez oglądania się na jakąkolwiek wyższą powagę, z zastosowa­niem tej swobody wyrokowania, jaka jest przy badaniu dokumentów świeckich.

 

W końcu czynię ogólne wyzna­nie, skierowane przeciw błędowi, który głoszą moder­niści, jakoby w tradycji Kościoła nie było nic Bożego lub co gorsza, pojmują ten pierwiastek Boży na sposób panteistyczny tak, że ostatecznie zostaje tylko nagi fakt, mający być oceniany jak inne fakty, a streszcza­jący się w tym, że ludzie swą pracą, pilnością i zdol­nością podtrzymują dalsze poprzez późniejsze wieki istnienie szkoły, zapoczątkowanej przez Chrystusa i Apostołów.

 

Stoję tedy mocno i stać będę do osta­tniego tchnienia życia przy wierze Ojców co do Boskiego i pewnego probierza prawdy objawionej, którym był, jest i będzie Episkopat apostolski, ustanowiony nie po to, żeby przyjmować to tylko, co najlepiej odpowiadać może kulturze każdego wieku, lecz żeby nie było nigdy innej wiary i innego rozumienia prawdy niezmiennej, głoszonej od początku przez Apostołów.

 

To wszystko wiernie, szczerze i w całości zobo­wiązuję się zachować, sumiennie strzec i ani przy nau­czaniu ani w słowach ani w pismach od tego nie odstąpić. Tak ślubuję, tak przysięgam, tak mi dopomóż Bóg i ta święta Boża Ewangelia (b). (c)

 

–––––––––––

 

 

Cyt. za: Ks. Dr. Andrzej Dobroniewski, Modernizm i moderniści. Poznań 1911. Za zezwoleniem Władzy Duchownej, ss. 66-68.

(Pisownię nieznacznie uwspółcześniono; przypisy od red. Ultra montes).

 

Przypisy:

(a) Por. tekst oryginalny: S. Pius X, Iusiurandum contra errores modernismi.

 

(b) Ostatnie zdanie (pominięte przez ks. Dobroniewskiego) przytoczono z artykułu o. Alojzego Starkera SI, Przysięga antymodernistyczna. (Zob. następny przypis).

 

(c) Por. inne przekłady na język polski:

 

1) “Ja…….. niezachwianie przyjmuję tak w ogólności, jak w każdym szczególe wszystko to, co nieomylny naucza­jący Kościół określił, orzekł i oświadczył, a przede wszystkim poddaję się tym orzeczeniom, które się wprost sprze­ciwiają błędom obecnych czasów.

 

Nasamprzód więc wyznaję, że Boga, początek i koniec wszechrzeczy, przyrodzonym światłem rozumu przez rzeczy uczynione, tj. przez widzialne dzieła stworzenia, jako przyczynę przez skutki z pewnością poznać można, a zatem i dowieść Jego istnienia.

 

Po wtóre: zewnętrzne dowody Objawienia, tj. sprawy Boże, przede wszystkim zaś cuda i proroctwa przyjmuję i uznaję za cał­kiem pewne oznaki Boskiego pochodzenia religii chrześci­jańskiej i mam je za najzupełniej odpowiednie do rozu­mienia wszystkich czasów i ludzi, nie wyłączając ludzi współ­czesnych.

 

Po trzecie: mocno też wierzę, że Kościół, stróż i nauczyciel objawionego słowa, został wprost i bezpośrednio założony przez samego prawdziwego i historycznego Chry­stusa, kiedy pośród nas przebywał, i że tenże Kościół zbu­dowany jest na Piotrze, głowie hierarchii apostolskiej, i na jego po wszystkie czasy następcach.

 

Po czwarte: naukę wiary od Apostołów przez prawowiernych Ojców w tym samym zawsze rozumieniu i pojęciu nam przekazaną, szcze­rze przyjmuję; przeto jako herezję całkowicie odrzucam zmyśloną teorię ewolucji dogmatów, które z jednego zna­czenia przechodziłyby w drugie, różne od tego, jakiego Ko­ściół trzymał się poprzednio; potępiam również wszelki błąd, który w miejsce Boskiego depozytu wiary, jaki Chrystus powierzył swej Oblubienicy na wierne przechowanie, pod­stawia wymysły filozoficzne lub płody świadomości ludzkiej, które wysiłkiem ludzi z biegiem czasu zrodzone, nadal w nieokreślonym postępie doskonalić się mają.

 

Po piąte: z wszelką pewnością uznaję i otwarcie wyznaję, że wiara nie jest ślepym uczuciem religijnym, wyłaniającym się z głębin pod­świadomości, pod wpływem serca i pod działaniem dobrze usposobionej woli, lecz prawdziwym, rozumowym uznaniem prawdy z zewnątrz ze słuchania przyjętej, mocą którego wszystko, co Bóg osobowy, Stwórca i Pan nasz powiedział, zaświadczył i objawił, za prawdę uznajemy dla powagi najprawdomówniejszego Boga.

 

Poddaję się też z należnym uszanowaniem i całą duszą wyrokom potępienia, orzeczeniom i wszystkim przepisom za­wartym w encyklice Pascendi i w dekrecie Lamentabili, – osobliwie co się tyczy tzw. historii dogmatów.

 

Również odrzucam błąd tych, którzy twierdzą, że wiara przez Kościół podana może się sprzeciwiać historii i że ka­tolickich dogmatów, tak jak je obecnie rozumiemy, nie można pogodzić z prawdziwymi dziejami początków chrześcijaństwa.

 

Potępiam również i odrzucam zdanie tych, którzy mówią, że wykształcony chrześcijanin odgrywać musi podwójną rolę, jedną człowieka wierzącego a drugą historyka, jak gdyby wolno było historykowi trzymać się tego, co się sprzeciwia przekonaniom wierzącego, – albo stawiać przesłanki, z któ­rych wynikałaby konkluzja, że dogmaty są albo błędne albo wątpliwe, byleby im tylko wprost nie przeczył.

 

Potępiam też ten sposób rozumienia i wykładania Pisma św., który, pomijając tradycję kościelną, analogię wiary i normy podane przez Stolicę Apostolską, polega na wymy­słach racjonalistów i krytykę tekstu zarówno niedozwolenie jak nierozważnie uznaje za jedyne i najwyższe prawidło.

 

Odrzucam prócz tego zdanie tych, którzy twierdzą, że ten, co wykłada historię teologii lub o tym przedmiocie pisze, powinien wprzód złożyć wszelkie uprzedzenia tak co do nadprzyrodzonego początku katolickiej tradycji, jak co do obiecanej przez Boga pomocy w dziele przechowania wszel­kiej objawionej prawdy; nadto że pisma poszczególnych Ojców należy wykładać wedle samych tylko zasad nauko­wych z pominięciem wszelkiej powagi nadprzyrodzonej i z taką swobodą sądu, z jaką zwykło się badać inne za­bytki świeckie.

 

W końcu ogólnie oświadczam, iż jestem zupełnie prze­ciwny błędowi modernistów, twierdzących, że w św. Tradycji nie ma nic Bożego albo, co daleko gorsze, pojmujących pierwiastek Boży w znaczeniu panteistycznym, tak iż nic nie po­zostaje z tradycji katolickiej, jak ten goły i prosty fakt, na równi z innymi podległy dociekaniom historycznym, że byli ludzie, którzy swą przemyślnością, skrzętnością i spry­tem szkołę przez Chrystusa i Jego Apostołów założoną, przez następne wieki rozwijali.

 

Przeto silnie się trzymam i do ostatniego tchu trzymać się będę wiary Ojców w niezawodny charyzmat prawdy, który jest, był i zawsze pozostanie w następcach Apostołów na biskupim urzędzie; stąd wyznaję, że Kościół nie tego się trzyma, co może się wydać lepszym i odpowiedniejszym do stopnia kultury danego wieku, ale trzyma się absolutnej i niezmiennej prawdy, od początku głoszonej przez Aposto­łów, prawdy, w którą inaczej wierzyć, albo inaczej rozumieć jej nie wolno.

 

Ślubuję, iż to wszystko wiernie, nieskażenie i szczerze zachowam i nienaruszenie tego przestrzegać będę, i że nigdy od tego nie odstąpię, czy to w nauczaniu, czy w jakikol­wiek inny sposób mową lub pismem. Tak ślubuję, tak przy­sięgam, tak mi dopomóż Bóg i ta święta Boża Ewangelia”.

 

– Ks. Alojzy Starker SI, Przysięga antymodernistyczna. W: “Przegląd Powszechny”, Rok dwudziesty ósmy. – Tom CX (kwiecień, maj, czerwiec 1911), Kraków 1911, ss. 179-188.

 

2) “Rota przysięgi.

 

Ja…………….. mocno uznaję i przyjmuję ogółem i po szczególe to wszystko, co przez niebłądzące Nauczy­cielstwo kościelne zostało określone, orzeczone i wy­jaśnione, zwłaszcza te punkty nauki (katolickiej), które wprost sprzeciwiają się błędom czasów dzisiejszych.

 

Otóż, po pierwsze wyznaję, że Boga, początek i ko­niec wszechrzeczy, przyrodzonym światłem rozumu mo­żemy z pewnością poznać a zatem (istnienia Jego) też dowieść, jako przyczyny ze skutków, z tych rzeczy, które są uczynione, to jest z widzialnych dzieł stworzenia.

 

Po wtóre: przyjmuję i uznaję zewnętrzne dowody Objawienia to jest sprawy Boskie, przede wszystkim zaś cuda i proroctwa, jako najpewniejsze znaki Boskiego pochodzenia religii chrześcijańskiej; utrzymuję też, iż te znaki są jak najzupełniej odpowiednie do rozumienia wszystkich czasów i ludzi, jako też ludzi współczesnych.

 

Po trzecie: mocno też wierzę, że Kościół, stróż i nauczyciel słowa objawionego, został bezpośrednio i wprost założony przez Samego prawdziwego i histo­rycznego Chrystusa, gdy pośród nas przebywał, a zbu­dował (go Zbawiciel) na Piotrze, księciu hierarchii apo­stolskiej i Jego na wieki następcach.

 

Po czwarte: szczerze przyjmuję naukę wiary, którą Apostołowie przekazali nam przez Ojców prawowiernych w tym samym sensie i w tym samym zawsze rozumieniu; przeto jako herezję całkowicie odrzucam zmyśloną teorię o ewolucji dogmatów, według której dogmaty zmie­niają jedno znaczenie na drugie i do tego odmienne od rozumienia, uprzednio istniejącego w Kościele; zarówno też potępiam wszelki błąd, który depozyt Boży, poruczony wiernej pieczy Oblubienicy Chrystusowej, uważa za wymysł filozoficzny, czy też wytwór ludzkiej świado­mości, wysiłkiem naturalnym ludzi stopniowo się kształ­cącej i mającej ulegać w następstwie udoskonalaniu aż do nieskończoności.

 

Po piąte: z największą pewnością utrzymuję i otwar­cie wyznaję, że wiara nie jest ślepym uczuciem religijnym, wyłaniającym się z tajemnych głębin podświadomości, pod naciskiem serca i pod wpływem dobrze usposobio­nej woli, lecz (jest ona) prawdziwym rozumowym uzna­niem prawdy, z zewnątrz ze słuchania przyjętej; aktem tym, mianowicie, uznajemy za prawdę, dla powagi najprawdomówniejszego Boga, to wszystko, co Bóg osobowy, Stwórca i Pan nasz powiedział, zaświadczył i objawił.

 

Z należytym szacunkiem poddaję się i ulegam całą duszą potępieniom, wyjaśnieniom i wszelkim przepisom, które zawierają się w encyklice Pascendi i w dekrecie Lamentabili, zwłaszcza w tym, co dotyczy tzw. historii dogmatów.

 

Również potępiam błąd tych, którzy twierdzą, że Wiara, przez Kościół podana, może stać w sprzeczno­ści z historią, dogmaty zaś katolickie, tak jak je obec­nie rozumiemy, nie dadzą się pogodzić z istotnymi począt­kami religii chrześcijańskiej.

 

Potępiam też i odrzucam zdanie tych, którzy mó­wią, iż wykształcony chrześcijanin powinien przybrać postać podwójną: człowieka wierzącego i historyka, jakoby wolno było historykowi to utrzymywać, co sprze­ciwia się jego przekonaniu, jako człowieka wierzącego; albo też stawiać przesłanki, z których wynikałoby, że dogmaty są albo błędne, albo wątpliwe, byleby tylko wprost im nie przeczył.

 

Zarazem potępiam ten sposób rozumienia i wykła­dania Pisma św., który, pomijając tradycję Kościoła, analogię Wiary i wskazówki Stolicy Apostolskiej, polega na pomysłach racjonalistowskich i niemniej samowolnie, jak zuchwale uznaje krytykę tekstu, jako jedyne i najwyższe prawidło.

 

Nadto odrzucam zdanie tych, którzy utrzymują, że uczony, traktujący zagadnienia historyczno-teologiczne, albo też o tych rzeczach piszący, powinien najprzód zrzec się zdania, uprzednio przyjętego, czy to o nad­przyrodzonym początku tradycji katolickiej, czy to o pomocy od Boga obiecanej, ku przechowaniu na zawsze wszelkiej prawdy objawionej; dalej, że pisma każdego z Ojców należy wykładać z pominięciem wszelkiej po­wagi nadprzyrodzonej, i tylko podług zasad naukowych, z tą swobodą sądu, z jaką zwykło się badać wszelkie zabytki świeckie.

 

Wreszcie na ogół oświadczam, że zupełnie obcy jestem błędowi, który głoszą moderniści, że w św. Tra­dycji nic nie ma Bożego; albo, co jeszcze gorsze, pier­wiastek Boży przyjmują w znaczeniu panteistycznym; tak, iż ze św. Tradycji zostaje tylko goły i prosty fakt, podobny do zwykłych wydarzeń historycznych, i tylko ludzie własną pracą, usilnością i sprytem rozwijają przez wieki następne szkołę, założoną przez Chrystusa i Apostołów.

 

A przeto jak najsilniej trzymam się i do ostatniego tchu życia trzymać się będę Wiary Ojców w nieza­wodny charyzmat (sprawdzian) prawdy, który jest, był i zawsze pozostanie «w episkopacie przekazanym od Apostołów drogą następstwa» (1) i to nie dla tej przyczyny, aby trzymać się tego, co zdaje się być lepszym i odpowiedniejszym do kultury danego wieku, lecz dlatego, aby absolutna i niezmienna prawda, opowiadana od początku przez Apostołów, nigdy inaczej nie była wierzona, ani też nigdy inaczej nie rozumiana (2).

 

Ślubuję, że to wszystko wiernie, nieskażenie i szcze­rze zachowam i nienaruszenie strzec będę i że nigdy od tego nie odstąpię ani w nauczaniu, ani w jakikolwiek inny sposób bądź słowem, bądź pismem. Przyrzekam to, przysięgam, tak niech mnie Bóg wspomaga i ta święta Boża Ewangelia.

 

–––––––––––––––

(1) Św. Ireneusz, Adversus haereses, IV, c. 26.

(2) Tertulian, De praescriptione haereticorum, c. 28″.

 

– Ks. dr. Czesław Sokołowski (PROFESOR TEOLOGII W SEMINARIUM METROPOLITALNYM WARSZAWSKIM), Przysięga Antymodernistyczna. Studium krytyczne, Warszawa 1916, ss. 9-17.

—————————————————————————————————————–

Nihil obstat

A. Lipiński, S. T. M.

Censor.

 

N. 3723.

Imprimatur

Varsaviae, d. 4 Octobris 1915 an.

(L. S.)

Judex Surrogatus Dr. S. Chełmicki.

Secretarius Julianus Ryster.

—————————————————————————————————————–
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Kraków 2007

Audiencja Generalna, 18 sierpnia 2010

Święty Pius X

Benedykt XVI – papież

Dzisiaj chciałbym się zatrzymać przy postaci mojego poprzednika, św. Piusa X, którego wspomnienie liturgiczne przypada w najbliższą sobotę, podkreślając niektóre jego cechy, które mogą być użyteczne także dla duszpasterzy i wiernych naszych czasów.
Giuseppe Sarto – tak się nazywał – urodził się w Riese (prowincja Treviso) w 1835 r. w wiejskiej rodzinie. Po studiach w seminarium w Padwie został wyświęcony na kapłana, mając zaledwie 23 lata. Początkowo był wikarym w Tombolo, następnie proboszczem w Salzano, później został kanonikiem katedry w Treviso, pełniącym obowiązki kanclerza biskupiego i ojca duchownego seminarium diecezjalnego. W tych latach bogatych w doświadczenia duszpasterskie przyszły papież wykazywał się głęboką miłością do Chrystusa i do Kościoła, pokorą i prostotą oraz wielką miłością do najbardziej potrzebujących, która charakteryzowała całe jego życie. W 1884 r. został mianowany biskupem Mantui, a w 1893 r. – patriarchą Wenecji. 4 sierpnia 1903 r. wybrano go na papieża. Posługę tę przyjął z wahaniem, gdyż nie uważał się za godnego tak wzniosłego zadania.
Pontyfikat św. Piusa X pozostawił niezniszczalne znaki w historii Kościoła i był naznaczony wielkim wysiłkiem reformy, streszczającej się w jego haśle biskupim: „Instaurare omnia in Christo” – Odnowić wszystko w Chrystusie. Jego posunięcia obejmowały różne środowiska kościelne. Od początku zaangażował się w reorganizację Kurii Rzymskiej, później zapoczątkował prace nad redakcją Kodeksu Prawa Kanonicznego, zatwierdzonego przez jego następcę Benedykta XV. Wspierał następnie reformę studiów i formacji przyszłych kapłanów, zakładając również wiele seminariów lokalnych, wyposażonych w dobre biblioteki i mających odpowiednio przygotowanych profesorów. Innym ważnym polem była formacja doktrynalna ludu Bożego. Gdy jeszcze był proboszczem, ułożył katechizm, a jako biskup Mantui pracował nad redakcją jednolitego katechizmu, jeśli nie powszechnego, to przynajmniej w języku włoskim. Jako prawdziwy pasterz rozumiał, że w sytuacji tamtych czasów, choćby ze względu na zjawisko emigracji, koniecznością był katechizm, do którego każdy wierny mógłby sięgnąć, niezależnie od miejsca i okoliczności jego życia. Jako papież przygotował tekst doktryny chrześcijańskiej dla diecezji rzymskiej, którą później rozszerzył na całe Włochy i na cały świat. Katechizm ten, noszący jego imię, stał się dla wielu niezawodnym przewodnikiem w poznaniu prawd wiary, dzięki prostemu, jasnemu i ścisłemu językowi oraz ze względu na skuteczność w wyjaśnianiu.
Wiele uwagi poświęcał Pius X reformie liturgii, zwłaszcza muzyki sakralnej, aby prowadzić wiernych do głębszego życia modlitwą i do pełniejszego udziału w sakramentach. W motu proprio „Tra le Sollecitudini” (1903 – pierwszy rok jego pontyfikatu) stwierdza, że prawdziwy duch chrześcijański ma swoje pierwsze i niepodważalne źródło w czynnym uczestnictwie w świętych tajemnicach oraz w uroczystej i publicznej modlitwie Kościoła (por. ASS 36 [1903], 531). Dlatego zalecał częste korzystanie z sakramentów, popierając codzienne przyjmowanie Komunii św. przy dobrym przygotowaniu. Faworyzował też, i to z powodzeniem, wcześniejszą Pierwszą Komunię św. dla dzieci w wieku 7 lat, „kiedy dziecko zaczyna rozumować” (por. Święta Kongregacja ds. Sakramentów, Decretum „Quam singulari”: AAS 2 [1910]).
Wierny zadaniu utwierdzania braci w wierze, św. Pius X wobec pewnych tendencji, które pojawiły się w środowisku teologicznym na przełomie XIX i XX wieku, zareagował zdecydowanie, potępiając „modernizm”, by bronić wiernych przed błędnymi ideami i wspierać naukowe zgłębianie Objawienia zgodnie z tradycją Kościoła. Listem apostolskim „Vinea electa” z 7 maja 1909 r. ustanowił Papieski Instytuty Biblijny.
Ostatnie miesiące jego życia były naznaczone łunami wojennymi. Apel do katolików świata, ogłoszony 2 sierpnia 1914 r., aby wyrazić „gorzki ból” obecnego czasu, był pełnym cierpienia krzykiem ojca, który widzi synów stojących naprzeciw siebie. Zmarł wkrótce potem – 20 sierpnia 1914 r., a jego sława świętości zaczęła się natychmiast szerzyć wśród ludu chrześcijańskiego.
Drodzy Bracia i Siostry! Św. Pius X uczy nas wszystkich, że u podstaw naszych działań apostolskich podejmowanych na wielu polach musi być zawsze głęboka osobista więź z Chrystusem, którą należy pielęgnować i rozwijać dzień po dniu. Dopiero wtedy, gdy jesteśmy rozmiłowani w Panu, będziemy w stanie poprowadzić ludzi do Boga i otworzyć ich na Jego miłosierną miłość, i w ten sposób otworzyć świat na miłosierdzie Boże.

Z oryginału włoskiego tłumaczył o. Jan Pach OSPPE

http://www.niedziela.pl/artykul/92658/nd/Swiety-Pius-X

Polska zagadka Piusa X

autor: Adam Suwart

Gdy w pamiętnym październiku 1978 roku krakowski kardynał Karol Wojtyła został ukazany światu jako nowy papież podawano, że to pierwszy od ponad 400 lat papież, który nie jest Włochem, i z jeszcze większą fascynacją stwierdzano, że to pierwszy Polak na Piotrowym tronie. Nie wszyscy jednak podzielali tę opinię!

 

Nie chodziło tu o to, by kwestionować oczywiste fakty dotyczące Papieża Jana Pawła II, jak jego narodowość, ale o samo stwierdzenie, że był „pierwszym papieżem Polakiem”. Byli bowiem tacy, którzy twierdzili, że już wcześniej w historii jeden z papieży był Polakiem, przynajmniej z pochodzenia. Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że rzecznikiem tych poglądów był kapłan – irlandzki ksiądz Malachi Brendan Martin. Wydał on w 1990 roku książkę zatytułowaną „The Keys of This Blood”, w której zawarł rewelacje dotyczące papieża Piusa X, który przewodził Kościołowi w latach 1903-1914.

Papież synem Jana Krawca?

 

Według ks. Martina, Pius X miał ojca, który był Polakiem, nazywał się Krawiec i pochodził z Wielkopolski (lub Śląska Cieszyńskiego), skąd na początku XIX wieku miał przybyć do Włoch. Osiedliwszy się w podweneckim Riese Jan Krawiec miał zmienić nazwisko na Sarto, co po włosku znaczy właśnie „krawiec”. Jan Krawiec vel Giovanni Sarto miał następnie ożenić się Margheritą Sanson, a jednym z ich dzieci miał być Giuseppe Melchiore Sarto, przyszły papież Pius X. Próżno szukać potwierdzenia tych rewelacji w oficjalnych, kościelnych biogramach papieża Piusa X. Wszystkie biografie podają, że rodzice Piusa X byli rodowitymi Włochami, a genealogię rodziny Sarto wywodzą aż z XIV-wiecznych Włoch. Ks. Malachi Martin tłumaczy jednak, że oficjalne biografie powielają urzędowy życiorys, jaki został sporządzony dla osoby papieża Piusa X, krótko po jego wyborze. Wtedy właśnie miało dojść do ukrycia polskiego pochodzenia Ojca Świętego. Dlaczego? Czyżby polskość miała być przed ponad stu laty czymś wstydliwym albo kompromitującym? Tego typu supozycje są nie tylko naiwne, ale wręcz obraźliwe dla Polaków. Kwestie rzekomego ukrycia pochodzenia Piusa X ks. Martin tłumaczy więc inaczej, przypominając zgoła sensacyjne okoliczności pamiętnego konklawe z 1903 r.

 

Ukryta polskość?

 

Było ono historycznym wydarzeniem o ponadprzeciętnym znaczeniu. Wszelako kardynałowie zebrali się w Kaplicy Sykstyńskiej po raz pierwszy od kilkudziesięciu lat, po rekordowo długim pontyfikacie papieża Leona XIII, który rządził Kościołem prawie tak długo, jak sto lat później przypadnie to Janowi Pawłowi II. Martin przypomniał, zgodnie z prawdą, że podczas konklawe, w ramach którego najbardziej prawdopodobnym kandydatem na nowego papieża był sekretarz stanu Stolicy Apostolskiej kardynał Mariano Rampolla del Tindaro, doszło do nieoczekiwanego ruchu. Gdy kardynał Rampolla cieszył się już większością głosów pozwalających mu niebawem przyodziać szaty Pontifexa i papieską tiarę, krakowski kardynał Jan Puzyna zgłosił w imieniu cesarza austrowęgierskiego Franciszka Józefa ekskluzywę, czyli weto blokujące wybór Rampolli. W tej sytuacji kardynałowie wybrali ostatecznie kardynała Sarto, który inaugurując swój pontyfikat, przyjął imię Piusa X. Do tych faktów ks. Martin dodał swoje dane, według których po wyborze kard. Sarto w Wiedniu zapanowała panika na wieść o polskich korzeniach nowego papieża. Przystąpiono więc podobno do niszczenia wszystkich dokumentów, które mogłyby potwierdzić te fakty, z obawy, że wywołałyby one narodowy entuzjazm spętanych pod zaborami Polaków. Dodatkowe argumenty, „potwierdzające” według księdza Malachita Martina polskie pochodzenie Piusa X, to na przykład rzekoma rozbieżność co do zawodu ojca papieża Giovanniego Sarto – według jednych biogramów miał być ubogim doręczycielem pocztowym, według innych – zamożnym ziemianinem. Dodatkową wątpliwość zasiewa brak grobu ojca papieża w rodzinnej miejscowości Riese oraz – co wymowniejsze – brak metryki chrztu domniemanego Jana Krawca w parafii Riese.

 

Od świadectw ustnych do fizjonomii

 

Druga grupa dowodów na polskość Piusa X to według irlandzkiego autora „liczne świadectwa ustne”. Podobno były one rozpowszechniane szczególnie na Śląsku, skąd wedle jednej z hipotez miała pochodzić rodzina Krawców. „Z jednej z tych wsi, z Boguszyc (pow. gliwicki), wywodzi się rodzina Krawców, której XX-wieczny potomek – Alojzy – miał po śmierci Piusa X w 1914 r. otrzymać z Watykanu specjalne zawiadomienie, dotyczące spraw majątkowych. Starannie przechowywany dokument zaginął w czasie II wojny światowej, ale żyją jeszcze ludzie, którzy widzieli go na własne oczy” – oto jeden z wątków specyficznego dochodzenia genealogicznego, jakie prowadził ks. Martin. Większość pozostałych „argumentów” przemawiających za rzekomą polskością ojca Piusa X utrzymana jest na podobnym poziomie – przekazy ustne, dowody, które zaginęły, pogłoski, które krążyły w śląskich wsiach. Jednym z bardziej wiarygodnych dowodów na to, że jest w tej sprawie coś na rzeczy mógłby być tajemniczy list, jaki biskup Józef Gawlina miał skierować 25 kwietnia 1937 roku do Prymasa Polski kardynała Augusta Hlonda. Z listu miało podobno wynikać, że bp polowy Gawlina jest świadom pogłosek o domniemanej polskiej narodowości papieża Piusa X i interesuje się tą sprawą. W tym czasie na Śląsku krążyły opinie, że mieszkająca tam Ewa Krawiec miała być ciotką papieża Piusa. Jej z kolei syn – ks. Leopold Bonawentura Moczygęba, kapłan zasłużony dla duszpasterstwa polskich osadników w USA w XIX wieku, miał na początku swego kapłaństwa mieszkać we Włoszech, u swego stryja Krawca – Sarto, rzekomego ojca Piusa X. Także pod koniec swego życia ks. Moczygęba miał jeździć do Włoch, gdzie przebywał „u swego wuja kanonika, czy biskupa Mantui”, którym był wówczas późniejszy papież Pius X. Wszystkie te informacje, cytowane przez bp. Gawlinę w liście do Prymasa Hlonda, miały podobno być przytaczane przez wiarygodnych śląskich kapłanów. Irlandzki ksiądz, autor wspomnianej książki, twierdził też, że o polskim pochodzeniu Piusa X miał na wykładach w poznańskim seminarium opowiadać ks. profesor Edmund Dalbor, późniejszy prymas Polski. Nie są to jednak potwierdzone rewelacje. Podobnie nieomal infantylnie brzmi argument, że o polskim pochodzeniu Piusa X „najlepiej świadczyła jego fizjonomia, niespotykana we Włoszech”. A już co najmniej naiwne jest stwierdzenie, że o polskości papieża może świadczyć jego sympatia dla Polski i Polaków, okazywana podczas pontyfikatu. Rzeczywiście papież ten darzył szacunkiem i uczuciem naród polski, czemu dawał wyraz przy różnych okazjach, czy jednak z tego samego powodu należy przypisać polskie pochodzenie Pawłowi VI i Janowi XXIII, a także wielu innym papieżom, którym nasza ojczyzna była bliska?

 

Legenda o polskim ojcu Giovanniego Melchiore Sarto – papieża Piusa X powielana jest od czasu do czasu. Nie ma żadnych dowodów potwierdzających zawartą w niej rewelację, a i same poszlaki, jakie się przywołuje, są zbyt słabe, by snuć dalsze dywagacje na ten temat. Nic nie wskazuje na to, żeby ten stan rzeczy miał się zmienić. No, chyba że za sto albo dwieście lat znajdzie się gdzieś w przepastnych archiwach watykańskich, albo przeciwnie – na strychu jakiejś starej śląskiej parafii, list albo dokument, który wyjaśni tę zagadkę. Ale wtedy raczej się już tego nie zdążymy dowiedzieć.

Papież Pius X

 

Giuseppe Melchiore Sarto, urodził się w Riese, w prow. Treviso w 1835 roku. Zmarł w Watykanie w 1914 roku. Po święceniach kapłańskich (1859) był kolejno: biskupem Mantui (1884), patriarchą Wenecji i kardynałem (1892), w 1903 roku wybrany na papieża po śmierci Leona XIII. Za hasło pontyfikatu przyjął dewizę: „Wszystko odnowić w Chrystusie”. Bronił wiary w obliczu współczesnych zagrożeń rozwijającego się żywiołowo świata. Potępił modernizm, ateizm, agnostycyzm. Nazywany „papieżem dzieci” obniżył wiek przystąpienia dzieci do I Komunii św. W 1905r. uczynił szambelanem papieskim ks. Adama Sapiehę. Beatyfikował śląskiego jezuitę Melchiora Grodzieckiego. W 1906 r. wyniósł do godności bazyliki świątynię jasnogórską, ustanawiając dzień 26 sierpnia uroczystością Matki Boskiej Częstochowskiej. W 1910 r. przesłał do Częstochowy drogocenną koronę, którą 22 maja zawieszono na cudownym Obrazie Matki Boskiej. Beatyfikowany i kanonizowany przez Piusa XII, przez wielu uznawany jest za jednego z największych w dziejach papieży.

http://www.przewodnik-katolicki.pl/nr/historia/polska_zagadka_piusa_x.html

Odrodził życie eucharystyczne – św. Pius X

dodane 2002-11-23 18:50

“Muzyka kościelna powinna w najwyższym stopniu posiadać cechy właściwe liturgii, a mianowicie: świętość i piękność formy, z których wynika koniecznie inna jej cecha, powszechność. Powinna być święta, a więc wykluczać wszelką świeckość, nie tylko w samej sobie, ale też i w sposobie, w jaki zostaje przez wykonawców oddana”.

Odrodził życie eucharystyczne - św. Pius X   Fotografia prasowa Św. Pius X

Św. Pius X – Papież Eucharystii

Odnowić wszystko w Chrystusie – tak brzmiało hasło pontyfikatu świętego papieża Piusa X. Wybrany został na biskupa Rzymu w roku 1903. Zasłynął jako orędownik tzw. wczesnej Komunii św. Uzasadniając obniżenie wieku, w którym można przystąpić do I Komunii świętej, mówił: „Będziemy mieli świętych pośród dzieci”. Kładł także nacisk na częste przyjmowanie Eucharystii. Papieża inspirował ruch liturgiczny, który domagał się bardziej aktywnego uczestnictwa wiernych w liturgii. Do historii przeszedł jako papież Eucharystii i gorliwy duszpasterz.

Urodził się 2 czerwca 1835 r. jako Józef Sarto, w Riese koło Wenecji. Niektórzy biografowie twierdzą, że jego ojciec był polskim emigrantem, ale ta informacja nie została nigdy oficjalnie potwierdzona. Przyszły papież studiował w seminarium w Padwie. Święcenia kapłańskie otrzymał 18 września 1858 r. Był wikarym, proboszczem, potem kanonikiem w Treviso. Głosił dobre kazania, katechizował, dbał o biednych, zleżało mu na pięknie liturgii. W 1884 r. ks. Sarto został biskupem Mantui, a sakry biskupiej udzielił mu sam papież Leon XIII. W Mantui zwołał synod diecezjalny, którego nie było tam od 250 lat. W 1892 r. został zamianowany patriarchą Wenecji i kardynałem. Do swoich kapłanów mówił: „Głosicie wiele i dobrych kazań. Niektóre zdradzają ogień najcudowniejszej wymowy i przewyższają nawet aktorów gestami i grą twarzy. Ale bądźmy szczerzy. Co mają z tego nasi biedni rybacy? Ile z tego rozumieją służące, robotnicy portowi i tragarze? Można dostać zawrotu głowy od tych hamletycznych salw huraganowych, ale serce, bracia, serce pozostaje puste. Proszę was, bracia, mówcie prosto oraz zwyczajnie, żeby i najprostszy człowiek was zrozumiał. Mówcie z dobrego i pobożnego serca, wtedy traficie nie tylko do uszu, ale i do duszy waszych słuchaczy”.

Jako papież pozostał przede wszystkim duszpasterzem. Koncentrował się bardziej na wewnętrznej odnowie Kościoła niż na wielkiej polityce. Zainspirował prace nad Kodeksem Prawa Kanonicznego, zreformował brewiarz, wprowadził reformę muzyki kościelnej, wydał nowy katechizm. Utworzył Instytut Biblijny w Rzymie, który dziś jest jedną z najlepszych biblijnych uczelni na świecie. Jego pontyfikat to także czas zmagań z tzw. modernizmem – nurtem, który szukając odnowy teologii, prowadził do rozmywania nauki Kościoła. W 1914 roku w obliczu nadchodzącej wojny, Pius X wezwał narody do pokoju i modlitwy o pokój. „Chętnie oddałbym swe życie, gdybym przez to mógł okupić pokój Europy” – pisał. Umarł tuż po wybuchu wojny 20 sierpnia 1914 roku. Jego beatyfikacji i kanonizacji dokonał papież Pius XII.

Tekst: “Św. Pius X – Papież Eucharystii” pochodzi z Gościa Niedzielnego

http://kosciol.wiara.pl/doc/490363.Swiety-Pius-X-Odrodzil-zycie-eucharystyczne/2

Post inny niż wszystkie

Marcin Konik-Korn

Spodobało się Duchowi Świętemu, aby ze względu na cześć tak wielkiego sakramentu Ciało Pańskie wchodziło do ust chrześcijanina pierwej niż inne pokarmy i dlatego obyczaj ten zachowuje się na całym świecie”. To słowa św. Augustyna sprzed półtora tysiąca lat, nad którymi warto się czasem zastanowić.

Chrystus przed wszystkimi

Wiele razy dane mi było oglądać scenę, w której cała rodzina szykowała się do wyjścia na ślub. Prasowanie, wiązanie krawatów, modelowanie fryzur, pastowanie butów, makijaż. A na ostatnią chwilę jakaś bułeczka do buzi, żeby w czasie ślubu nie zgłodnieć do wesela. I tak, przez przewartościowanie tego, co zewnętrzne, a niedowartościowanie tego, co wewnętrzne, Pan Jezus w Komunii św. nie zostaje potraktowany jak Bóg, któremu należy się szczególna cześć.
Zaryzykuję tezę, że niektóre osoby przystępujące do Ołtarza Pańskiego bardziej martwią się tym, jak zrobić przyjemność wychodzącej za mąż cioci, niż Chrystusowi. Bo, wbrew temu, co się niekiedy mówi, podczas Mszy św. ślubnej to nie państwo młodzi są najważniejsi…

Nie tylko nie-jedzenie

Prawo kościelne, mówiąc o poście eucharystycznym, mówi o jedzeniu i piciu: „Przystępujący do Najświętszej Eucharystii powinien przynajmniej na godzinę przed przyjęciem Komunii św. powstrzymać się od jakiegokolwiek pokarmu i napoju, z wyjątkiem tylko wody i lekarstwa” (kan. 919). Nie należy jednak tracić logiki w postępowaniu wedle niego. Ktoś zgorszony opowiadał, że pewna dziewczyna siedząca w pierwszej ławce całą Mszę św. żuła gumę. Wyjęła ją z ust na czas przyjęcia Komunii św., po czym wzięła do ust nową gumę. Na własne oczy widziałem mężczyzn, którzy gasili papierosy przed wejściem do kościoła w momencie, gdy brzmiał już dzwonek na rozpoczęcie Mszy św. Pół godziny później przyjmowali Chrystusa Eucharystyczego. Wiele dziewcząt skrzywiłoby się, gdyby musiało pocałować śmierdzącego papierosami chłopaka. Pan Jezus jakoś to musi znosić… Być może w jednym i drugim przypadku osoby zachowujące się niegodnie wobec Najświętszego Sakramentu zachowały nawet post eucharystyczny. Niemniej jednak nie przyjęły postawy uniżenia wobec Boga, do której prowadzić ma ów post. Nie chodzi tu więc o bezmyślne przestrzeganie litery prawa, lecz o właściwe rozumienie sakramentu. Katechizm jasno uczy, że post jest nie tylko oznaką zewnętrzną, ale ma wzbudzać „nawrócenie serca, pokutę wewnętrzną. Bez niej czyny pokutne pozostają bezowocne i kłamliwe” (KKK 1430).

Przygotowanie spotkania

Zapytałem ks. Roberta o to, czy nieprzestrzeganie postu eucharystycznego jest grzechem. Bez wahania odpowiedział, że według jego rozeznania to grzech lekki. Spotkał się także z tym problemem w konfesjonale, choć zaznacza, że nieczęsto ludzie spowiadają się z nieprzestrzegania postu eucharystycznego. Powody są co najmniej dwa. Po pierwsze, większość zapewne przestrzega tego postu. Po drugie, pozostała część może nie mieć świadomości, że brak tego postu jest nieobojętny moralnie i należy się z tego faktu wyspowiadać. Ks. Robert zwrócił jednak przede wszystkim uwagę na to, że nie chodzi o to, by straszyć grzechem, lecz by przypomnieć jaki jest cel postu eucharystycznego. Stwierdził jasno: jest to istotny elementy przygotowania do Mszy św. Podobnie jak wyciszenie, skierowanie swoich myśli do Boga, itp. Zresztą Kościół jest w tym względzie ewangelicznie miłosierny: „Osoby w podeszłym wieku lub złożone jakąś chorobą, jak również ci, którzy się nimi opiekują, mogą przyjąć Najświętszą Eucharystię, chociażby coś spożyli w ciągu godziny poprzedzającej” (kan. 919).

Osoba, a nie przedmiot

Wbrew temu, co można wywnioskować z początku tego artykułu, jego celem nie jest krytyka kogokolwiek, kto nie przestrzega postu eucharystycznego. Wręcz przeciwnie! Należy powiedzieć wszystkim tym, którzy go przestrzegają, że czynią dobrze, i że z tej dobroci mogą czerpać dla siebie jeszcze więcej. Bo sensem postu eucharystycznego nie jest to, „by ludzie widzieli”, lecz przybliżanie się do Boga. Pewien zakonnik zwrócił ostanio moją uwagę na to, że przeżywanie Eucharystii przybiera niekiedy postać kultu materialnego, a nie osobowego. To nie z Chlebem, w który przemienił się Chrystus, wchodzimy w stan Komuni św., lecz z Chrystusem – czyli Osobą, która przyjęła postać Chleba. To zasadnicza różnica, która pokazuje nam, jaki jest sens postu eucharystycznego. Popatrzmy na Komunię św. jak na spotkanie podobne do spotkania ze swoim nowo poślubionym współmałżonkiem (sam Bóg używa tego porównania w Piśmie Świętym), a będziemy się starali uczynić wszystko, żeby się na to spotkanie dobrze przygotować.

http://www.niedziela.pl/artykul/57195/nd/Post-inny-niz-wszystkie

św. Pius X – roztropny papież

(…)

Objąwszy rządy w Kościele, talent organizacyjny i nieugiętą siłę woli skierował przede wszystkim ku problemom czysto kościelnym, mniej mając zrozumienia dla spraw polityki i dyplomacji, którym tyle uwagi poświęcał poprzednik. Zatroszczył się szczególnie o pogłębienie życia religijnego ludu i kleru i dlatego zarządził w diecezji rzymskiej bardzo surową wizytację.

 

Na uwadze miał stale czystość wiary i przestrzeganie dyscypliny kościelnej i dlatego już w r. 1907 doprowadził do ujednolicenia nauczania w seminariach duchownych. W rok później wydano szczegółowy statut seminaryjny. Podjęto także prace nad kodyfikacją prawa kanonicznego. Doniosłe były też decyzje co do przyszłego wyboru papieża. Troską otoczył następnie nauki biblijne oraz liturgię. Gdy o tę ostatnią chodzi, na uwagę zasługuje reforma brewiarza i kalendarza świąt kościelnych.


Rewolucyjnymi okazały się dekrety o wczesnej i częstej Komunii św. Wszystko to czyniło zeń troskliwego pasterza, a w świecie katolickim znajdowało pełne uznanie. Mniej jednoznaczną, a dla historyków bardziej kontrowersyjną stała się akcja Piusa X przeciw tzw. modernizmowi. Prowadzona z całą bezwzględnością, wiodła ona może nieraz do pewnych zacieśnień i uproszczeń. Swój najmocniejszy i widomy wyraz znalazła w encyklice Pascendi i w dekrecie Lamentabili (1907), który zawierał potępienie 65 błędów religijnych.

 

Poszły za tymi wypowiedziami zarządzenia wykonawcze, które nie oszczędziły jednostek światłych i niewinnych. Energiczne wystąpienia Piusa X przeciw modernizmowi miały na uwadze błędy nowoczesnej filozofii, oddziaływającej na myśl religijną, a zwłaszcza te błędy, które wypływały z ewolucjonizmu i immanentyzmu.

 

W świecie oceniano jednak często te wystąpienia jako wyraz radykalnego konserwatyzmu i bojaźń przed wszelką myślą nowoczesną. Później dopatrzono się w nich także skrajnego paternalizmu i zbytniej, a nie pożądanej centralizacji, hamującej rozwój wiedzy.


W rzeczywistości Pius X nie był przeciwnikiem zdrowego rozwoju, gotów mu udzielić poparcia, ale stosunkowo krótki pontyfikat, wypełniony zarządzeniami negatywnymi, mógł na obserwatorach sprawić wrażenie zbytniej rezerwy.

 

Nie mniej kontrowersyjnie oceniano od początku stosunki, jakie Pius X utrzymywał z rządami wielu państw. Nowe napięcia powstały między innymi z Rosją, Niemcami i Stanami Zjednoczonymi. W r. 1910 zerwano stosunki dyplomatyczne z Hiszpanią. W rok później do otwartego konfliktu doszło z Portugalią. Wreszcie pogorszyły się niepomiernie i skomplikowały stosunki z Francją, w której właśnie silnie laicystyczne tendencje partii rządzących doprowadziły do uchwalenia kilku ustaw jawnie dyskryminujących Kościół.

 

Nieco lepiej ułożyły się stosunki z państwem włoskim. Papież poświęcał też wiele uwagi sprawom społecznym. W r. 1910 potępił jednak ruch młodych katolików francuskich, zgrupowanych wokół pisma Sillon, a we Włoszech dał do zrozumienia, że wszelkie akcje społeczne muszą być podporządkowane władzy kościelnej. Koniec pontyfikatu Piusa X zaciemniły chmury nadciągającej nawałnicy.

 

Papież przewidywał wybuch wojny i gorąco pragnął jej odwrócenia. Zmarł wkrótce po jej wybuchu, w dniu 20 sierpnia 1914 r. W testamencie znalazły się słowa: Ubogim urodziłem się, ubogim żyłem, ubogim chcę umrzeć.

 

Wcześnie rozpoczęto proces beatyfikacyjny. Przy tej okazji badano sposoby, jakich papież używał w tłumieniu modernizmu. Stwierdzono wówczas, że papież nie spieszył się z ekskomunikami i indeksem, lecz cierpliwie czekał. Nieraz hamował pochopność nadgorliwców. Wiele nieporozumień wynikało wyraźnie z zatrutej atmosfery, sprzyjającej niejasnościom i intrygom. Opinia świętości, która otaczała Piusa X, nie ucierpiała w niczym.

 

Beatyfikował go (1951) i kanonizował (1954) Pius XII. W uroczystości beatyfikacyjnej uczestniczył kardynał Stefan Sapieha, konsekrowany przez świętego na biskupa. Na wspomnienie wyznaczono najpierw dzień 3 września. Ostatnio przesunięto je na 21 sierpnia, a więc na termin najbliższy dies natalis papieża (zajęty przez wspomnienie św. Bernarda).

http://www.deon.pl/religia/swiety-patron-dnia/art,172,pius-x-papiez.html

21 sierpnia
Błogosławiony Brunon Zembol,
zakonnik i męczennik
Błogosławiony Brunon Zembol
Jan Zembol urodził się 7 września 1905 r. w Łętowni koło Jordanowa. W rodzinnej miejscowości ukończył pięć klas w szkole ludowej, potem pracował na gospodarstwie. W 1922 r., mając 17 lat, wstąpił do franciszkanów-reformatów we Lwowie, przyjmując imię Brunon.
W zakonie pracował od 1924 r. – najpierw jako kucharz w klasztorze w Przemyślu, a następnie jako kwestarz w Stopnicy. Po nowicjacie i złożeniu pierwszych ślubów przez trzy lata pracował we Włocławku, rok w Krakowie i ponownie rok we Lwowie, gdzie 6 marca 1932 r. złożył śluby wieczyste.
Od roku 1933 pracował w klasztorze w Sądowej Wiszni koło Lwowa, gdzie był kucharzem, organistą i ogrodnikiem, zaś od 1937 roku – w klasztorze w Chełmie Lubelskim.
Po wybuchu II wojny światowej pomagał uciekinierom i pacjentom miejscowego szpitala. W dniu 19 września 1939 roku został wraz z innymi braćmi zakonnymi aresztowany przez hitlerowców i osadzony w zamku lubelskim. W czerwcu 1940 roku wywieziono go do obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen, a w grudniu tego roku – do obozu w Dachau. Pod koniec marca 1942 r. władze obozowe skazały go na karę wrzucenia do basenu z lodowatą wodą. Na skutek nieludzkiego traktowania br. Brunon zmarł 21 sierpnia 1942 roku w opinii świętości. Został beatyfikowany w grupie 108 męczenników II wojny światowej przez papieża św. Jana Pawła II podczas Mszy św. sprawowanej w Warszawie 13 czerwca 1999 r.

W ikonografii przedstawiany jest w habicie franciszkańskim, z wizerunkiem Matki Bożej Łętowskiej i sylwetką kościoła w Łętowni, której jest patronem.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/08-21b.php3

21 sierpnia
Błogosławiona Wiktoria Rasoamanarivo
Błogosławiona Wiktoria Rasoamanarivo
Wiktoria urodziła się w 1848 r. w Tananariwie (na Madagaskarze), w rodzinie malgaskiej, która w plemieniu Howasów odgrywała doniosłą rolę. Jej matka była córką pierwszego ministra królowej Ranawalony (1832-1852), a ojciec – bliskim krewnym głównodowodzącego wojskiem. Otrzymała staranne wychowanie, było to jednak wychowanie tradycyjnie pogańskie. Po osiedleniu się jezuitów na Madagaskarze uczęszczała do szkoły prowadzonej przez józefitki z Cluny. Zapoznała się wówczas z religią katolicką i w dzień Wszystkich Świętych 1863 r. przyjęła chrzest.
Mając szesnaście lat, zapragnęła wstąpić do zakonu, ale wydano ją za krewnego o imieniu Radriaka (Ratsimatakodriaka). Na jej żądanie ślub odbył się według obrządku katolickiego. Mąż okazał się apodyktyczny, a nawet brutalny. Znosiła to cierpliwie, bez uskarżania się. Nie przystała też na namowy krewnych, którzy radzili jej odejść od męża. Gdy był bliski śmierci, pojednała go z Bogiem i sama ochrzciła.
Zobowiązana do uczestniczenia w życiu dworskim, w otoczeniu kalwińskim świeciła wzorem wierności dla Kościoła. Pozyskała sobie tym szacunek wielu osób. Gdy w 1883 r. Howasi wojowali z Francuzami, a misjonarzy wydalono, odważnie broniła swych współwyznawców, oskarżonych o zdradę kraju, i podtrzymywała ich na duchu. W 1886 r. mogła się już cieszyć z powrotu jezuitów. Wiele czyniła też na rzecz potrzebujących.
Zmarła po ciężkiej chorobie 21 sierpnia 1894 r. Św. Jan Paweł II beatyfikował ją w 1989 r. podczas wizyty w jej ojczyźnie.

Wiktoria Rasoamanarivo (1848-1894), księżniczka i misjonarka – Woodeene Koenig-Bricker

Choć od zawsze wiedziałam, że wyjazd do obcej ziemi w celu głoszenia tam Ewangelii nie jest moim powołaniem, wciąż intrygują mnie misjonarze. Dlatego kocham Św. Teresę z Lisieux, która stała się patronką misjonarzy, pomimo iż nigdy nie oddaliła się od swego domu we Francji na więcej niż kilkaset kilometrów. Z tego samego powodu zafascynowała mnie jedna z mniej znanych błogosławionych Kościoła, Wiktoria Rasoamanarivo z Madagaskaru. Choć nigdy nie opuściła swej rodzinnej wyspy, papież Jan Paweł II nie zawahał się nazwać ją „prawdziwą misjonarką” oraz „wzorem dla ludzi świeckich dzisiejszych czasów”.

Ustosunkowana księżniczka.

Madagaskar, czwarta co do wielkości wyspa świata, leży u południowo-wschodnich wybrzeży Afryki. Dziś najbardziej kojarzy się z lemurami, wanilią oraz znanym filmem animowanym – „Pingwiny z Madagaskaru”. Około połowa z dwudziestu dwóch milionów mieszkańców wyspy wciąż wyznaje tradycyjne wierzenia oparte na kulcie przodków; druga połowa to w przeważającej mierze katolicy, luteranie, anglikanie i mormoni. To właśnie tu, w stołecznym mieście Antananarywa, w 1848 roku przyszła na świat Wiktoria. Jako księżniczka będącego u władzy plemienia Havas, cieszyła się wspaniałymi koneksjami. Jej ojciec piastował ważne stanowisko w pałacu królewskim, matka należała do królewskiej rodziny, dziadek był szefem rządu, a brat miał pójść w jego ślady za panowania kolejnego monarchy.

Młoda księżniczka Wiktoria została wychowana w rodzimej religii, którą cechuje wiara w boga stwórcę, kult przodków oraz wierność wielu starożytnym rytom i tradycjom. Na Madagaskarze żyli także chrześcijanie. Pierwsi misjonarze katoliccy przybyli na wyspę w XVI wieku, a pierwsi misjonarze protestanccy, z Anglii, około 1820 roku. Trzynastoletnia Wiktoria została zapisana do nowo otwartej szkoły dla dziewcząt prowadzonej przez Siostry św. Józefa z Cluny. Otrzymała tam nie tylko doskonałą edukację, jak spodziewała się tego jej rodzina, lecz także poznała Jezusa i postanowiła przyjąć wiarę katolicką. Mogłoby się to wydawać czymś naturalnym w biografii świętej – dopóki nie uświadomimy sobie, jak przedstawiała się sytuacja na Madagaskarze za życia Wiktorii.

Rządy terroru Ranavalony.

W 1828 roku, po śmierci swego męża, wstąpiła na tron okrutna królowa Ranavalona, która rozpoczęła swoje trzydziestotrzyletnie panowanie od wymordowania wszystkich pozostałych pretendentów do tronu, nie wyłączając bratanka jej męża. W przeciwieństwie do poprzedniego króla, przyjaźnie usposobionego do misjonarzy i cudzoziemców, królowa Ranavalona odrzucała wszelkie wpływy chrześcijańskie i europejskie. Zdelegalizowała chrześcijaństwo, zerwała traktaty z innymi krajami, po czym rozpoczęła systematyczną czystkę dysydentów.

Królowa szczególnie upodobała sobie starożytny zwyczaj „sądu Bożego”. W wersji madagaskarskiej była to „próba tangeny”. Oskarżony musiał zjeść trzy kawałki skóry kurczaka, nieco ryżu oraz silnie trujące ziarno rośliny o nazwie tangena. Następnie wywoływano wymioty i jeśli wszystkie trzy kawałki skóry kurczaka zostały zwrócone, orzekano niewinność oskarżonego. Jeżeli nie, oskarżonego skazywano na śmierć. Jednak niezależnie od stopnia winy, wielu z poddanych próbie umierało z powodu samego spożycia trującej mieszanki. I choć brak dokładnych statystyk, wiadomo, że za panowania Ranavalony tysiące chrześcijan skazywano na grzywny, więzienie, ciężkie prace czy karę śmierci.

Opieczętowana Duchem.

W chwili narodzin Wiktorii terror trwał już od lat dwudziestu. Jednak po śmierci królowej w 1861 roku sytuacja zmieniła się diametralnie. Jej syn, który został nowym królem, był przyjaźnie nastawiony do chrześcijan. Zezwolił jezuitom i Siostrom św. Józefa na założenie misji, w tym również szkoły, do której uczęszczała Wiktoria.Wiktoria miała piętnaście lat, kiedy poprosiła o chrzest. Wywołało to gwałtowny sprzeciw jej wuja i opiekuna, wysoko postawionego dowódcy wojskowego. Trudno powiedzieć, czy rzeczywiście był wrogo nastawiony do wiary, czy też obawiał się, że niedawno zakończone prześladowania chrześcijan mogą wybuchnąć na nowo.

Skoligacona z rodziną panującą, Wiktoria nie mogła być nieświadoma ceny, jaką przyszło chrześcijanom płacić za swoją wiarę za panowania królowej Ranavalony. Nawet po jej śmierci wielu mieszkańców Madagaskaru nie chciało mieć nic wspólnego z chrześcijaństwem. Wybór Wiktorii oznaczał porzucenie własnej tradycji, a nawet pozbawienie się prawa pochówku w rodzinnym grobowcu. Mimo to księżniczka niewzruszenie trwała przy swojej decyzji. Powiedziała matce: „Nie będę już tym, kim byłam dotychczas. Będę córką Boga, gdyż chcę przyjąć chrzest. Otrzymam pieczęć Ducha Świętego”. Została ochrzczona 1 listopada 1863 roku, a w następnym roku przyjęła Pierwszą Komunię świętą.

Dopóki śmierć nas nie rozłączy.

Uważając się za powołaną do życia zakonnego, Wiktoria poprosiła o przyjęcie do Sióstr św. Józefa. Jednak siostry, wiedząc, że rodzina obiecała ją już za żonę Radiace, najstarszemu synowi nowego szefa rządu, roztropnie zasugerowały, żeby przeżywała swoje chrześcijań skie zaangażowanie w stanie świeckim. „Czy to jest wola Boża?” – pytała Wiktoria. Ostatecznie przyjęła decyzję swojej rodziny i w wieku lat siedemnastu zawarła związek małżeński. Chociaż ślub miał charakter tradycyjny, ośmieliła się zażądać obecności kapłana, aby jej małżeństwo mogło być uznane przez Kościół.

Małżeństwo Wiktorii stało się świadectwem jej odwagi w wyznawaniu wiary katolickiej oraz jej misjonarskiej gorliwości w szerzeniu nauki Kościoła. Już wkrótce wyszło na jaw, że wybrany dla niej małżonek jest alkoholikiem i – jak określił to jeden z biografów – „prowadził skandaliczny tryb życia”. Rodzina i przyjaciele Wiktorii namawiali ją do rozwodu, ona jednak odmówiła. Mając wystarczające powody do stwierdzenia nieważności małżeństwa, Wiktoria mimo to czuła się powołana do modlitwy za swojego męża i trwania przy nim.

Co więcej, jako członek rodziny królewskiej, uważała za swój obowiązek ukazywanie innym, jak żyć według praw Bożych, a w szczególności według zasad Kościoła dotyczących małżeństwa. „Czy nie wiecie, że małżeństwo chrześcijańskie nie może zostać rozwiązane?” – mówiła tym, którzy namawiali ją do rozwodu. „Jedynie śmierć może nas rozłączyć!” Podczas trwającego dwadzieścia dwa lata małżeństwa Wiktoria długo i gorliwie modliła się o nawrócenie Radiaki. W 1887 roku, na krótko przed śmiercią z powodu ran odniesionych w wypadku, jej mąż zgodził się przyjąć chrzest. Wytrwała modlitwa i wierne oddanie Wiktorii zostały nagrodzone.

Misjonarka we własnym domu.

Po śmierci męża księżniczka stała się aktywną i oddaną misjonarką wiary po przez pełnienie dzieł miłosierdzia tak co do ciała, jak i co do duszy. Założyła Akcję Katolicką Madagaskaru do posługi ubogim i wkrótce zasłynęła ze swego zaangażowania. Odwiedzała więźniów i chorych, okazywała szczególną troskę cierpiącym na trąd. Jeden z nich powiedział: „Wszyscy od nas uciekają, a ona czyni coś wręcz przeciwnego. Podchodzi blisko, rozmawia i troszczy się o nas”. Swoim osobistym przykładem służby ubogim i cierpiącym Wiktoria zjednała sobie szacunek ludzi wszystkich klas społecznych. Misyjny duch Wiktorii przeszedł największą próbę podczas wojny malgasko-francuskiej w latach 1883-1885. W tym czasie cudzoziemscy misjonarze – zwłaszcza katoliccy – zostali zmuszeni do opuszczenia Madagaskaru.

Ks. Joseph Causseąue przed opuszczeniem wyspy zwrócił się do Wiktorii, powierzając jej troskę o wspólnotę katolicką i wyrażając nadzieję, że będzie mogła wiele uczynić, gdyż ma powiązania z szefem rządu i jest „pełna wiary”. Odpowiedziała: „Nie wiem, jak czynić wiele rzeczy, Ojcze, ale będę starać się z całego serca i ze wszystkich sił, aż do końca”.Pierwszej niedzieli po wyjeździe misjonarzy malgascy katolicy usiłujący wejść do katedry zostali zatrzymani przez straże. Na ten widok Wiktoria podeszła do stojących u drzwi strażników i powiedziała: „Jeśli koniecznie chcecie krwi, zacznijcie od przelania mojej. Lęk nie powstrzyma nas od zbierania się na modlitwę”. Strażnicy ulegli i Wiktoria na czele tłumu weszła do katedry.

Z odwagą i praktycznie w pojedynkę Wiktoria zachęcała swoich braci katolików do trwania w wierze oraz do jej nauczania i przekazywania. Zwróciła się bezpośrednio do królowej i szefa rządu z prośbą o niezamykanie katolickich szkół i kościołów, ryzykując przez to narażenie się na ich gniew. W końcu szef rządu ustąpił, pozwalając chrześcijanom na modlitwę w kościołach. Po powrocie na Madagaskar w 1886 roku misjonarze zastali tam liczącą prawie 21 tysięcy wspólnotę katolików. Wytrwali oni w wierze głównie dzięki wysiłkom misjonarskim Wiktorii. Wiktoria Rasoamanarivo zmarła 21 sierpnia 1894 roku w wieku czterdziestu dziewięciu lat. Papież Jan Paweł II ogłosił ją błogosławioną podczas swojej wizyty apostolskiej na Madagaskarze w 1989 roku.

Pole misyjne jest wszędzie.

Księżniczka Wiktoria żyła w czasie i miejscu, gdzie trwała jeszcze żywa pamięć o prześladowaniach chrześcijan i panowały nastroje antychrześcijańskie. Nikt nie miałby do niej żalu, gdyby scedowała troskę misjonarską na kogoś innego, mniej rozpoznawalnego publicznie. Jednak miłość do Jezusa oraz wiara w „pieczęć Ducha Świętego” dawały jej determinację i odwagę do szerzenia wiary katolickiej w swojej ojczyźnie. Stała się misjonarką w najgłębszym tego słowa znaczeniu. Oby ci z nas, którzy nie są wezwani na misje zagraniczne, naśladowali przykład bł. Wiktorii. Obyśmy, jak ona, żyjąc u siebie, odkrywali pola misyjne w swojej codzienności i odważnie pełnili na nich posługę z miłości do Chrystusa.

http://www.kapky.eu/pl/teksty/swieci-i-blogoslawieni-kosciola-katolickiego/wiktoria-rasoamanarivo-1848-1894-ksiezniczka-i-misjonarka-woodeene-koenig-bricker/

Instytut Niepokalanej Matki Kościoła
W głębi duszy zawsze przebywała w obecności Bożej. Bł. Wiktoria Rasoamanarivo
Urodziła się w rodzinie książęcej na Madagaskarze, jej najbliżsi sprawowali rządy na wyspie. Wyznawała religię
przodków. Wychowana była w dobrej tradycji malgaskiej, jednak we własnym domu była prześladowana, gdy przyjęła
chrześcijaństwo. Wytrwała, nie ugięła się wobec kar i zastraszenia. Pod wpływem rad misjonarzy zrezygnowała z
zamiaru wstąpienia do zgromadzenia zakonnego, zdecydowała się natomiast realizować apostolstwo w swojej rodzinie
i środowisku dworskim.
Trudne małżeństwo
Zgodnie z miejscowymi zwyczajami rodzina wydała ją za mąż za syna premiera Rainilaiarivony – Radriaka. O
wyborze męża decydowały racje polityczne, przyjęła tego, którego jej wybrano. Był to jednak człowiek gwałtowny,
porywczy, rozpustnik, alkoholik, awanturnik – jego rodzice nakłaniali ją do rozwodu. Nie skorzystała z tej rady, gdyż
nie chciała jako chrześcijańska księżniczka dawać złego przykładu. Jakaż była jej radość, gdy mąż tuż przed śmiercią
nawrócił się i przyjął Chrzest św. […] Siły do wytrwania w wierze i dawania świadectwa czerpała z Eucharystii i
modlitwy. […]
Kobieta w Kościele
Kiedy w 1883 r. misjonarze musieli opuścić wyspę, [Wiktoria] przyczyniła się do przetrwania Kościoła na
Madagaskarze. Organizowała życie wspólnot wiernych i czuwała nad ich rozwojem. Obroniła przed zamknięciem
szkoły katolickie. Objawiła się wtedy jej wielka siła ducha i talent organizacyjny. Po kilku latach, gdy misjonarze
mogli wrócić, zastali dobrze rozwijający się Kościół lokalny. […]
Papież Jan Paweł II stawia […] błogosławioną Malgaszkę jako wzór kobiety zaangażowanej w posługę w Kościele:
Wiktoria w szczególny sposób ukazuje, jaka rola przypada w Kościele kobietom. Jako świecka przypomina wam
niewiasty z Ewangelii albo też te, które zachował w pamięci św. Paweł […]. Wiktoria obdarzona tak wieloma
pięknymi, kobiecymi zaletami, podjęła z kolei misję ewangelizacji, uświęcania, organizowania. Potrafiła rozwinąć
żywą działalność w doskonałej harmonii ze wszystkimi członkami Kościoła, mężczyznami i kobietami, kapłanami i
świeckimi”.
(Fragment książki R. Przyłuckiej, Święci świeccy świętego Papieża, Kraków: Wydawnictwo Światło-Życie 2011;
śródtytuły pochodzą od redakcji serwisu)
Przy okazji polecam stronę Instytutu Niepokalanej Matki Kościoła: http://www.inmk.org.pl/
Czym jest INMK? Utwórz PDF Drukuj Wyślij znajomemu
21.10.2010.

 niepokalana Instytut Niepokalanej Matki Kościoła jest żeńskim instytutem świeckim na prawie diecezjalnym, założonym w 1958 r. przez ks. Franciszka Blachnickiego. Aktualnie rozpoczęto starania o zatwierdzenie na prawie papieskim.

Celem Instytutu jest:

  • realizowanie powołania do świętości poprzez prowadzenie życia konsekrowanego
    w świecie,
  • diakonia na rzecz urzeczywistnienia Kościoła – wspólnoty w Kościołach lokalnych, szczególnie poprzez dzieło Ruchu Światło-Życie.

Instytut przynależy do Krajowej Konferencji Instytutów Świeckich oraz do Światowej Konferencji Instytutów Świeckich.

 

O autorze: Judyta