(Kazanie 4, 8-9)
Cały świat oczekuje odpowiedzi Maryi
Usłyszałaś, Dziewico, że poczniesz i porodzisz Syna; usłyszałaś, że stanie się to nie za sprawą człowieka, ale z Ducha Świętego. Wyczekuje anioł na odpowiedź, bo trzeba mu już było powrócić do Boga, który go posłał. Oczekujemy i my, o Pani, na słowo zmiłowania, nieszczęśni i przygnieceni wyrokiem potępienia.
O błogosławiona Dziewico! Otwórz Twoje serce dla wiary, usta wyznaniu, a łono Zbawicielowi. Oto upragniony przez wszystkie narody stoi z zewnątrz i kołacze do drzwi Twoich. Jeśli zaś Cię minie, bo się ociągasz, znów zaczniesz, bolejąc, szukać Tego, którego miłuje dusza Twoja. Powstań więc, pobiegnij i otwórz. Powstań przez wiarę, pobiegnij przez oddanie, otwórz przez wyznanie. “Oto, mówi Maryja, ja, służebnica Pańska; niech mi się stanie według słowa twego”.
http://http://brewiarz.pl/indeksy/pokaz.php3?id=6&nr=025
W pełni czasów ukazała się pełnia Bóstwa
Bóg zechciał dać nam wszystko przez Maryję
Ukochani! Przez Nią grzesznicy mają dostęp do Boga, Ona jest naszą jedyną otuchą, w Niej pokładamy całą naszą nadzieję. Bo czyż może Syn odrzucić prośby Matki, czyż może pozostawić je nie wysłuchane? Czyż może Syn pozostać głuchy na błagania Matki i czyż On sam może nie być wysłuchanym przez Boga? Nic podobnego! “Znalazłaś łaskę u Boga” – mówi anioł do Maryi. Jakie to szczęście. Zawsze znajduje Ona łaskę u Pana, a tylko tej łaski potrzebujemy. Poszukujmy jej i poszukujmy przez Maryję, bo to, o co prosi, otrzyma i nie pozostanie nie wysłuchana. Została Ona wywyższona ponad cały rodzaj ludzki, została wywyższona ponad aniołów i ponad wszelkie stworzenie niebios, bo tylko u Najwyższego może zaczerpnąć wody żywej, którą podaje ludziom.
http://http://brewiarz.pl/indeksy/pokaz.php3?id=6&nr=176
Jestem z nim w utrapieniu
O miłowaniu Boga
Ogarniając i podziwiając ogrom miłości Jezusa, Jezusa Ukrzyżowanego, przechodzący wszelką miarę, wierni czuliby się zawstydzeni, nie umiejąc choć w części wynagrodzić tę bezprzykładną miłość.Zaiste, więcej kochają ci, którzy wiedzą, że są więcej umiłowani; komu zaś mniej dano, ten mniej miłuje (por. Łk 7, 47). Bez wątpienia żyd czy poganin nie czuje takiego bodźca miłości, jakiego doświadcza Kościół [Oblubienica], wyznając: ‘Miłość zraniła mnie’, po czym: ‘Obłóżcie mnie kwiatami, wzmocnijcie jabłkami, bo chora jestem z miłości.’ (Pnp 2, 5). Widzi i ogląda króla Salomona ‘w koronie, którą ukoronowała go jego matka’ (Pnp 3, 11); widzi Jednorodzonego Syna dźwigającego krzyż; widzi Pana chwały ubiczowanego i oplwanego; widzi Dawcę życia i zbawienia przybitego gwoździami, przeszytego włócznią, obrzucanego obelgami; w końcu – oddającego pełną dobroci duszę za przyjaciół swoich. Ogląda to wszystko i strzała uczucia przenika serce coraz głębiej. Woła więc: ‘Obłóżcie mnie kwiatami, wzmocnijcie mnie jabłkami, bo chora jestem z miłości’.Zaś owe jabłka są czerwone. Oblubienica, wprowadzona do ogrodu Oblubieńca, zrywa je z drzewa życia. Mają smak chleba niebiańskiego i barwę krwi Chrystusowej. Oblubienica widzi unicestwienie śmierci i klęskę sprawy śmierci; widzi więźniów wyprowadzonych z otchłani na ziemię, z ziemi ku niebiosom, ‘aby na imię Jezusa zgięło się każde kolano istot niebieskich i ziemskich, i podziemnych’ (Flp 4,10). Patrzy na ziemię objętą starym przekleństwem, rodzącą osty i ciernie, a teraz rozkwitającą w promieniach nowego błogosławieństwa. Mając w pamięci słowa: ‘Rozkwitło na nowo ciało moje i ochotnie wysławiać Go będę’ (Ps 27, 7), pragnie spożywać owoce męki Pańskiej z drzewa krzyża i oddychać wonią kwiatów zmartwychwstania, pociągających Oblubieńca do częstych odwiedzin Oblubienicy.
8. A ona zawoła: ‘Zaiste piękny jesteś, miły mój, o jakże uroczy! Łoże nasze pełne kwiatów’ (Pnp l, 16).
Wskazując na łoże, odsłania swoje pragnienie. Nazywając je zaś ‘pełnym kwiatów’, wyznaje, skąd spodziewa się zaspokojenia tych pragnień: nie z zasług osobistych, lecz z kwiatów ogrodu, któremu Pan błogosławił. Chrystus, który się począł i żył w Nazarecie, zachwycał się kwiatami. Boski Oblubieniec upaja się ich wonią, dlatego z przyjemnością wchodzi do przybytku serca pełnego owoców i kwiatów. Kiedy rozpoznaje Oblubienicę skupioną na rozważaniu tajemnic boskiej męki i chwały zmartwychwstania, przychodzi do niej chętnie i pozostaje z nią. Jeżeli ślady męki są jakby owocami roku minionego, czyli wszystkich wieków, które upłynęły pod władzą grzechu i śmierci, a ukazały się, kiedy nadeszła pełnia czasu, to oznaki zmartwychwstania są jak nowe kwiaty następnego czasu, który powraca do dawnych sił dzięki łasce w nowym lecie, a swe trwałe owoce wyda w dniu powszechnego zmartwychwstania. ‘Bo już zima minęła, deszcz przeszedł i ustał. Ukazały się kwiaty na ziemi naszej’ (Pnp 2, 11-12), co znaczy, że nastał czas lata razem z Tym, który z mrozu śmierci przeszedł do ciepła nowego życia i mówi: ‘Oto czynię wszystko nowe’ (Ap 21, 5). Jego ciało, posiane w śmierci, rozkwitło w zmartwychwstaniu. Woń zmartwychwstania sprawia, że niebawem na naszej dolinie zieleni się uschła trawa, topnieją lody, wszystko, co martwe, zrywa się do życia.
9. W owym rozkwicie i owocowaniu wszystkiego, w uroku ziemi pachnącej słodyczą, Ojciec raduje się Synem, za którego przyczyną nastąpiło odrodzenie stworzenia, i woła: ‘Oto wonność Syna mego jak wonność pola, któremu błogosławił Pan’ (Rdz 27,27). Pola żyznego, z którego obfitości wszyscyśmy otrzymali. Oblubienica zaś czerpie – ilekroć zapragnie – znacznie więcej. Nieskrępowanie zbiera kwiaty i zrywa jabłka, ozdabiając nimi wnętrze swego serca, aby przybywającemu Oblubieńcowi godne przygotować mieszkanie. Podobnie i my – jeżeli chcemy często gościć u siebie Chrystusa, musimy nasze serca wypełnić prawdą o śmierci pełnej miłosierdzia, jak również o zwycięskiej mocy zmartwychwstania Jego, głosząc z Dawidem: ‘Dwie rzeczy słyszałem: iż moc jest u Boga i u Ciebie miłosierdzie, Panie’ (Ps 61, 12-13). O obydwu prawdach ‘świadectwa twoje są bardzo godne wiary’ (Ps 92, 5), to znaczy, że Chrystus umarł za nasze grzechy, zmartwychwstał dla naszego usprawiedliwienia, wstąpił do nieba, aby się wstawiać za nami, zesłał Ducha Pocieszyciela i przyjdzie, aby nas sądzić. W śmierci objawił miłosierdzie, w zmartwychwstaniu potęgę, we wszystkich innych dziełach – jedno i drugie.
(Św. Bernard z Clairvaux, O umiłowaniu Boga, Christianitas, Poznań 2000, przekład o. Stanisława Kiełtyki SOCist)
http://http://www.kbroszko.dominikanie.pl/bernard_wiosna.htm
Pius XII Encyklika Doctor mellifluus o św. Bernardzie z Clairvaux (format PDF)
Św. Bernard z Clairvaux
dodane 2009-10-22 07:15
Katecheza Benedykta XVI z 21 października 2009 r.
Opat z Clairvaux zachęca do kontemplacji i mistycyzmu. Tylko Jezus jest „miodem w ustach, kantykiem w uchu, radością w sercu.
Drodzy bracia i siostry,
dziś chciałbym mówić o świętym Bernardzie z Clairvaux, nazywanym „ostatnim z Ojców” Kościoła, ponieważ w XII wieku raz jeszcze odnowił i uobecnił wielką teologię Ojców. Nie znamy szczegółów jego dzieciństwa; wiemy jednak, że urodził się w 1090 roku w Fontaines we Francji, w dość zamożnej rodzinie wielodzietnej. Jako młodzieniec wyróżnił się w nauce tak zwanych sztuk wyzwolonych – zwłaszcza gramatyki, retoryki i dialektyki – w szkole kanoników kościoła w Saint-Vorles, w Châtillon-sur-Seine i dojrzewał w nim powoli zamiar podjęcia życia zakonnego. W wieku około dwudziestu lat wstąpił do Cîteaux – nowej fundacji monastycznej, lżejszej od starych i czcigodnych ówczesnych klasztorów, jednocześnie jednak bardziej wymagającej, gdy chodzi o praktykowanie rad ewangelicznych. Kilka lat później, w 1115, św. Stefan Harding, trzeci opat Cîteaux wysłał Bernarda do założenia klasztoru w Clairvaux. Tu młody opat, który miał zaledwie 25 lat, mógł wydoskonalić swoje pojęcie życia monastycznego i zaangażować się we wcielanie go w życie. Widząc dyscyplinę panującą w innych klasztorach, Bernard zdecydowanie podkreślał konieczność życia wstrzemięźliwego i umiarkowanego tak przy stole, jak i w stroju i w zabudowaniach klasztornych, zalecając utrzymanie i troskę o ubogich. Tymczasem wspólnota w Clairvaux rosła wciąż liczebnie i mnożyła swoje fundacje.
W owych latach, przed rokiem 1130, Bernard prowadził bogatą korespondencję z wieloma osobami, zarówno ważnymi, jak i skromnej kondycji społecznej. Do licznych Lisów z tego okresu należy dodać równie liczne Kazania, a także Sentencje i Traktaty. Na ten okres przypada też wielka przyjaźń Bernarda z Wilhelmem – opatem Saint-Thierry i Wilhelmem z Champeaux, należącymi do najważniejszych postaci XII stulecia. Od roku 1130 zajmował się wieloma poważnymi sprawami Stolicy Apostolskiej i Kościoła, dlatego coraz częściej musiał opuszczać swój klasztor, a czasami i Francję. Założył też kilka klasztorów żeńskich i był uczestnikiem ożywionej wymiany korespondencji z Piotrem Czcigodnym, opatem Cluny, o którym mówiłem w ubiegłą środę.
Swoje pisma polemiczne skierował przede wszystkim przeciwko Abelardowi, wielkiemu myślicielowi, który zapoczątkował nowy sposób uprawiania teologii, wprowadzając przede wszystkim dialektyczno-filozoficzną metodę konstruowania myśli teologicznej. Innym frontem, na którym walczył Bernard, była herezja katarów, którzy gardzili materią i ludzkim ciałem, pogardzając tym samym Stwórcą. On natomiast czuł się w obowiązku występować w obronie Żydów, potępiając oraz bardziej szerzące się nawroty antysemityzmu. Ze względu na ten ostatni aspekt jego działalności apostolskiej, kilkadziesiąt lat później Efraim, rabin Bonn, oddał Bernardowi przejmujący hołd. W tym samym okresie święty Opat napisał swoje najsławniejszego dzieła, jak głośne Kazania o Pieśni nad pieśniami.
W ostatnich latach swego życia – zmarł w 1153 roku – Bernard musiał ograniczyć podróże, nie rezygnując z nich jednak zupełnie. Wykorzystał to do ostatecznego przejrzenia zbioru Listów, Kazań i Traktatów. Na wspomnienie zasługuje książka dość wyjątkowa, którą ukończył właśnie w tym okresie, w 1145, kiedy jeden z jego uczniów, Bernardo Pignatelli, został papieżem, przyjmując imię Eugeniusz III. Z tej okazji Bernard, jako ojciec duchowy, skierował do tego swego syna duchowego tekst zatytułowany „De Consideratione”, zawierający wskazania, jak być dobrym papieżem. W księdze tej, która pozostaje lekturą odpowiednią dla papieży wszystkich czasów, Bernard nie mówi jedynie, jak być dobrym papieżem, ale ukazuje też głęboką wizję tajemnicy Kościoła i tajemnicy Chrystusa, która prowadzi ostatecznie do rozważania tajemnicy Boga Trójjedynego: „Należałoby nadal szukać tego Boga, którego jeszcze nie dość szukany”, pisze święty Opat, „być może jednak uda się szukać lepiej i łatwiej w modlitwie niż w dyskusji. Zakończmy więc na tym księgę, ale nie poszukiwania” (XIV, 32: PL 182, 808), nie drogę ku Bogu.
Chciałbym się teraz zatrzymać na dwóch głównych aspektach bogatej nauki Bernarda: dotyczą one Jezusa Chrystusa i Najświętszej Maryi, Jego Matki. Jego troska o głęboki i żywotny udział chrześcijanina w miłości Boga w Jezusie Chrystusie nie wnosi nowych wskazań do naukowego statusu teologii. Jednakże w sposób bardziej niż zdecydowany opat z Clairvaux zachęca teologa do kontemplacji i mistycyzmu. Tylko Jezus – podkreśla Bernard w obliczu złożonego dialektycznego rozumowania swoich czasów – tylko Jezus jest „miodem w ustach, kantykiem w uchu, radością w sercu (mel in ore, in aure melos, in corde iubilum)”. Stąd właśnie wziął się tytuł, jaki przyznała mu tradycja – Doctor mellifluus: jego wysławianie Jezusa Chrystusa „płynie niczym miód”. W wycieńczających bitwach między nominalistami a realistami – dwoma nurtami filozofii tamtej epoki – opat z Clairvaux niezmordowanie powtarza, że jedno tylko jest imię, które się liczy, imię Jezusa z Nazaretu. „Jałowy jest wszelki pokarm duszy – wyznaje – jeśli nie jest podlany tą oliwą; mdły, jeśli nie jest okraszony tą solą. To, co piszesz, nie ma dla mnie smaku, jeśli nie odczytam w tym Jezusa”. I kończy: „Gdy dyskutujesz bądź mówisz, nic nie ma dla mnie smaku, jeśli nie usłyszę brzmienia imienia Jezusa” (Sermones in Cantica Canticorum XV, 6: PL 183,847). Dla Bernarda bowiem prawdziwe poznanie Boga polega na osobistym, głębokim doświadczeniu Jezusa Chrystusa i Jego miłości. I to, drodzy bracia i siostry, dotyczy każdego chrześcijanina: wiara to przede wszystkim osobiste, intymne spotkanie z Jezusem, to doświadczenie Jego bliskości, Jego przyjaźni, Jego miłości, tylko tak nauczyć się można coraz lepiej poznawać Go, miłować i iść coraz bardziej za Nim. Oby tak było w przypadku każdego z nas!
W innym znanym Kazaniu na niedzielę oktawy Wniebowzięcia święty Opat opisuje w porywających słowach intymny udział Maryi w odkupieńczej ofierze Syna: „Święta Matko – mówi on – prawdziwie miecz przeszył Twą duszę!… Do tego stopnia gwałt bólu przeszył Twoją duszę, że słusznie nazywać Cię możemy bardziej niż męczennikiem, albowiem w Tobie udział w męce Syna przewyższył znacznie jeśli chodzi swą intensywnością cierpienia męczeństwa” (14: PL 183,437-38). Bernard nie ma wątpliwości, że „per Mariam ad Iesum” – przez Maryję prowadzeni jesteśmy do Jezusa. Zaświadcza on wyraźnie podporządkowanie Maryi Jezusowi, zgodnie z podstawami tradycyjnej mariologii. Jednakże korpus Kazania dowodzi też uprzywilejowanego miejsca Dziewicy w ekonomii zbawienia, w następstwie zupełnie wyjątkowego udziału Matki (compassio) w ofierze Syna. Nieprzypadkowo półtora wieku po śmierci Bernarda Dante Alighieri, w ostatniej pieśni „Boskiej Komedii” włoży w usta Doktora Miodopłynnego wspaniałą modlitwę do Maryi: „Dziewico! Matko! Córko Twego Syna, / Pokorna, ale nad wszystkie wyniosła,/ zamierzeń boskich skarbnico jedyna!” (Raj, Pieśń 33, w. 1 i n.).
Refleksje te, charakterystyczne dla kogoś, kto rozmiłowany jest w Jezusie i Maryi, jak św. Bernard, mają także dziś ozdrowieńczy wpływ nie tylko na teologów, ale na wszystkich wiernych. Czasem chce się rozwiązać podstawowe kwestie na temat Boga, człowieka i świata przy użyciu samej tylko siły rozumu. Św. Bernard natomiast, mocno opierając się na Biblii i na Ojcach Kościoła, przypomina nam, że bez głębokiej wiary w Boga, podsycanej modlitwą i kontemplacją, intymną relacją z Panem, naszym refleksjom na temat tajemnic Bożych grozi, że staną się czczym ćwiczeniem intelektualnym i stracą swą wiarygodność. Teologia odsyła do „nauki świętych”, do ich wyczucia tajemnic Boga żywego, do ich mądrości, daru Ducha Świętego, które stają się punktem odniesienia myśli teologicznej. Razem z Bernardem z Clairvaux my także musimy przyznać, że człowiek lepiej szuka i łatwiej znajduje Boga „w modlitwie aniżeli w dyskusji”. W ostateczności najprawdziwszą postacią teologa i każdego ewangelizatora pozostaje apostoł Jan, który oparł swoją głowę na sercu Nauczyciela.
Chciałbym zakończyć te refleksje o św. Bernardzie wezwaniami do Maryi, które czytamy w jednym z jego pięknych kazań: „W niebezpieczeństwach, w niedostatkach, w niepewnościach – mówi on – myśl o Maryi, wzywaj Maryję. Niech Ona nie schodzi z twoich warg, nie opuszcza nigdy twego serca; i aby otrzymać pomoc Jej modlitwy, nie zapominaj nigdy o przykładzie Jej życia. Jeśli idziesz za Nią, nie zboczysz; jeśli modlisz się do Niej, nie możesz rozpaczać; jeśli myślisz o Niej, nie pomylisz się. Jeśli Ona cię wspiera, nie upadniesz; jeśli Ona się tobą opiekuje, nie masz się czego obawiać; jeśli Ona cię prowadzi, nie zmęczysz się; jeśli Ona ci sprzyja, dojdziesz do celu” (Hom. II super «Missus est», 17: PL 183, 70-71).
http://http://kosciol.wiara.pl/doc/491090.Sw-Bernard-z-Clairvaux/2
Modlitwa św. Bernarda
Krystyna Dolczewska
Modlitwa św. Bernarda znajduje się w każdej książeczce do nabożeństwa. Ach, przepraszam, przecież teraz nie używa się książeczek do nabożeństwa, więc ta modlitwa jest znana tylko osobom ze starszego pokolenia i może niektórym ze średniego. Podam jej tekst z najstarszego modlitewnika, jaki posiadam w domu (początek XX w.), zachowując oryginalną pisownię.
„Pomnij o najmiłosierniejsza Panno Maryo! iż od wieków nie słyszano, aby ktokolwiek, co się pod Twoją obronę uciekał, o Twoje wstawienie błagał i żebrał wspomożenia Twego, od Ciebie był opuszczony. Taką ufnością ożywiony, o Panno nad Pannami, Matko! do Ciebie biegnę, przed Tobą stawam w mej nędzy i grzesznik płaczący rzucam się pod stopy Twoje. O Matko słowa wcielonego, nie gardź wołaniem mojem, ale je usłysz łaskawie i wysłuchaj. Amen”.
Zwracamy się do Matki Bożej, przypominając Jej, że nikt, kto się do Niej modlił, nie zawiódł się. Podobnie zwracali się psalmiści do Pana Boga, choćby w Psalmie 25: „Wspomnij na swe miłosierdzie Panie, na swoją miłość, która trwa od wieków”. Jakie to ludzkie, bo przecież tak naprawdę ani Panu Bogu, ani Matce Najświętszej przypominać o tym nie trzeba.
Teksty w różnych modlitewnikach trochę się różnią, np. zamiast „najmiłosierniejsza” jest „najdobrotliwsza” albo nie ma „wołaniem”, a jest „słowami”. Nic dziwnego, skoro ta modlitwa liczy sobie ponad 850 lat! Dlatego też nie razi mnie to, że jest nasycona zwrotami wyrażającymi pokorę i nędzę duchową modlącego się. Być może w modlitwie współczesnej przyjęłabym to z oporami.
Chociaż w żadnej książeczce do nabożeństwa nie podano, który św. Bernard jest autorem tej modlitwy, to jednak przypuszczać należy, że ułożył ją najsławniejszy i najbardziej czczony z ponad 40 znanych świętych o tym imieniu – Bernard z Clairvaux (1090-1153). „Był to mąż tak ogromnej aktywności, a zarazem tak bogatej twórczości literackiej, iż jest rzeczą niemożliwą scharakteryzować go w krótkich słowach”. Tak określa go autor Księgi imion i świętych ks. Henryk Fros. Św. Bernard pełnił funkcję opata cystersów, stale podróżował po całej Europie. Łagodził spory w Kościele, nawet zapobiegł schizmie. Udzielał rad papieżowi, biskupom (także biskupowi krakowskiemu) i władcom. Zajmował się też działalnością kaznodziejską. Przy tym bardzo dużo pisał. Kanonizowany był już w roku 1174, a w 1830 r. ogłoszony został Doktorem Kościoła.
Odmawiając jego modlitwę, uzyskujemy 300 dni odpustu, a jeżeli to czynimy codziennie, uzyskujemy raz w miesiącu odpust zupełny pod warunkiem spowiedzi i Komunii św. Tak zarządził papież Pius IX 11 grudnia 1846 r.
Może nie wszyscy wiedzą, że istnieje też pieśń oparta na tekście modlitwy św. Bernarda. Brzmi ona tak:
Pomnij Mario, Matko miła,
Że od wieków nie słyszano,
Byś grzesznika opuściła,
Co Twe święte wielbi miano;
Nikt od Ciebie w cierpień nocy
Nie odchodził bez pomocy.
Tą nadzieją ożywieni,
Uciekamy się do Ciebie,
Przystępujem ukorzeni
Przed Twój święty tron na niebie.
Drżąc, wzdychamy w grzechu męce:
„Nie gardź nami, podaj ręce!”.
Matko Słowa Przedwiecznego,
Racz wysłuchać nędznych głosy,
Co z padołu płaczu tego
Łaski Twojej żebrzą rosy;
Bądź pomocą w życia znoju,
Bądź zwycięstwem w śmierci boju.
Osobiście odmawiam współczesną wersję tej modlitwy, ale uczyniłam z niej modlitwę specjalną. Odmawiam ją tylko w intencji osób, którym grozi niebezpieczeństwo moralne (nie fizyczne), są zagubione lub przyszłość ich jest niepewna. Bywa więc, że nie odmawiam jej przez bardzo długi czas, i bywa, że codziennie. Dlaczego tak? Sama nie wiem. Każdy z nas może korzystać z wielkiego skarbca duchowego pozostawionego przez świętych według swego uznania! Do jeszcze jednej rzeczy się przyznam: Opuszczam słowo „płaczący”. Jeżeli nigdy nie płaczę przy odmawianiu tej modlitwy, to dlaczego mam mówić, że płaczę?
http://http://www.niedziela.pl/artykul/22013/nd/Modlitwa-sw-Bernarda
20 sierpnia
Żywot świętego Bernarda, opata
(Żył około roku Pańskiego 1120)
Święty Bernard, rodem Francuz, przyszedł na świat w miasteczku Fontana położonym w Burgundii, roku Pańskiego 1091, w dziedzicznym zamku ojca swego hrabiego Tescelina. Matka jego Aleta spokrewniona była z panującymi książętami burgundzkimi. Był on trzecim z siedmiorga ich dzieci, a wychowanie jego powierzono duchownym w Chatillon.
Skupienie ducha, nieposzlakowana skromność, pokora, posłuszeństwo i wielka pobożność, i oto cnoty, którymi od dzieciństwa się odznaczał. Chociaż sumiennie przestrzegał czystości myśli i żywota, zdarzyło się pewnego razu, iż upodobawszy sobie panienkę szlacheckiego rodu, spojrzał na nią pożądliwym okiem. Zdybawszy się na grzechu, pobiegł do pobliskiego stawu, a przerąbawszy lód, skoczył w przeręblę i tak długo w niej pozostał, póki nie nadbiegli ludzie, którzy wyciągnęli go z wody pół martwego. Kilkakrotne pokusy zalotności i lekkomyślności wywołały w nim silne postanowienie schronienia się w zacisze klasztorne. Zamiarowi jego stawili silny opór ojciec, rodzeństwo i krewni, ostatecznie jednak ulegli jego nieugiętej woli. Wraz z nim wstąpili do klasztoru jego starsi bracia, wuj i dwudziestu czterech młodzieńców należących do najświetniejszych rodzin, między nimi święty Stefan. Przy pożegnaniu rzekł najstarszy brat do młodszego: “Bądź zdrów, miły braciszku. Ty teraz będziesz panem zamku i wszystkich włości do niego należących”. Chłopczyna odpowiedział z płaczem: “Jak to, wy bierzecie sobie Niebo, a mnie zostawiacie ziemię? O! jak niesprawiedliwy jest taki podział!” Po kilku latach wstąpił i on do zakonu.
Bernard poddał się bezwarunkowo całej surowości reguły zakonnej i tak dalece opanował swe zmysły, że nic nie zdołało zerwać jego styczności z Bogiem.
Liczba zakonników wzrosła tym czasem do tego stopnia, że trzeba było zakładać nowe klasztory. Opat Stefan, otrzymawszy od hrabiego Hugona smutną i posępną “Dolinę goryczy”, posłał tam dwudziestopięcioletniego Bernarda z dwunastu zakonnikami, z poleceniem, aby na tym pustkowiu założył klasztor. Trudne to było zadanie; zakonnicy krwawo i w pocie czoła pracować musieli, ażeby z nieurodzajnej ziemi wydobyć liche pożywienie dla mieszkańców klasztoru, a chleb, który jedli, był tak czarny i twardy, że goście bawiący w klasztorze płakali ze wzruszenia, widząc ich nędzne pożywienie. Opat Bernard umiał jednak podwładnych zakonników natchnąć takim duchem miłości i zadowolenia, że “Dolina goryczy” zamieniła się niezadługo na “Dolinę jasną” (Clairvaux – Clara valis). Zewsząd zbiegali się ciekawi, pragnący poznać ich żywot pełny mozołów i trudów, i doszło nawet do tego, że wielu rodziców strzegło pilnie swych synów i zakazywało im chodzić do Clairvaux, z obawy, aby zwabieni świętym przykładem Bernarda nie wstąpili do nowicjatu.
Po kilku latach liczył klasztor siedmiuset księży zakonnych, pomiędzy którymi byli książęta, hrabiowie, wojownicy, uczeni, artyści, a nawet rodzony ojciec Bernarda; nadto prośby o przyjęcie tak się mnożyły, że w ciągu kilkunastu lat powstało po różnych krajach sto sześćdziesiąt nowych klasztorów.
Niezmierna ta praca utrudzała wprawdzie młodego opata, wszakże nie życzył sobie innego wypoczynku nad przechadzkę po samotnym lesie, gdzie w cieniu szumiących jodeł zatapiał się w myślach o Bogu, wołając: “O błoga samotności, o samotna błogości!”.
Święty Bernard
Sława Bernarda rozeszła się i rozbrzmiewała po wszystkich krajach, a połowa Europy, słysząc o jego mądrości i dzielności ducha, zasięgała jego rady. Udawali się do niego świeccy i duchowni, królowie i papieże, książęta i biskupi, powierzając mu najtrudniejsze i najzawilsze sprawy.
W świecie chrześcijańskim panował wtedy smutek i strapienie, albowiem Anaklet II, poparty przez przemożne stronnictwo, strąciwszy ze Stolicy Piotrowej prawowitego papieża Innocentego II, siał ziarno niezgody i wzniecał krwawe rokosze. Święty Bernard przebiegł wtedy całe Niemcy, Francję i Włochy, i piorunującą wymową i powtarzającymi się co dzień cudami przy chorych, kalekach i zatwardziałych grzesznikach tyle dokazał, że Innocentego II wszędzie jako prawowitego papieża uznano. Podróże jego podobne były do triumfalnego pochodu; z okolic na milę i więcej odległych zbierał się lud na uroczyste jego przyjęcie; wszyscy pragnęli go widzieć, słyszeć, ucałować stopy jego, a wszelkie jego starania, ażeby się uchylić od tych zaszczytów, były daremne. Szczęśliwszy był w swym stanowczym wymawianiu się od godności kościelnych, jakie nań zlać chciano. Uwolniony od wszystkich wrócił wkrótce do swej ubożuchnej celi.
Około tego czasu nadeszła ze Wschodu złowroga wiadomość o zdobyciu twierdzy Edessy przez Saracenów i niebezpieczeństwie grożącym Jerozolimie, więc papież Eugeniusz III polecił Bernardowi, ażeby zachęcił wiernych do nowej wyprawy krzyżowej. Święty opat usłuchał rozkazu i kazaniami, które prawił, wzbudził w całej Francji niezmierny zapał dla świętej sprawy. Trudniej poszło mu w Niemczech, gdzie się srożyło prześladowanie żydów. Sam cesarz Konrad III nie miał wielkiej chęci do udziału w wyprawie, ale na usilne prośby Bernarda zwołał sejm do Spiry. Bernard udał się tam przez Szwajcarię, działając w drodze liczne i wielkie cuda. W Spirze przyjęto go ze czcią i uwielbieniem, niezliczone tłumy ludu towarzyszyły mu przez wystrojone wieńcami i kwiatami ulice do kościoła katedralnego, gdzie nań czekał cesarz, legaci papiescy i książęta rzeszy niemieckiej. Gdy wchodził do świątyni, duchowieństwo zaintonowało hymn “Witaj Królowo”, którego nuta tak rozrzewniła Bernarda, jako gorącego czciciela Maryi, że przy końcu hymnu potężnym głosem zaśpiewał: “O łaskawa, o litościwa, o słodka Panno Maryjo!” Potem tak serdecznie przemówił do zgromadzonych i tak żarliwie zachęcał ich do świętej walki, że cesarz na głos się rozpłakał i przypiął sobie krzyż na piersiach; za jego przykładem poszli książęta i hrabiowie. Nieszczęśliwy koniec wyprawy, spowodowany wiarołomstwem Greków, niezgody hetmanów i bezkarnością ciurów, sprawił Bernardowi wiele zmartwienia, zwano go bowiem fałszywym prorokiem, zarzucano mu wyludnienie miast i wysłanie na zgubę 200.000 ludzi. Bernard milczał, modlił się i cierpiał: później dopiero wymknęły mu się przy jakiejś sposobności słowa: “Jeżeli ludzie koniecznie szemrać muszą, niechże raczej szemrzą przeciw mnie, aniżeli przeciw Bogu”.
Święty ten zakonnik zdziałał także wiele cudów, największym z nich był jednakże on sam, albowiem zbiedzony, chorowity mnich, miał świat na swoje rozkazy, śmiało ganił nadużycia i nieporządki wobec monarchów, papieży, biskupów i książąt, kierował według swej woli masami ludu, zapalał je do czci Boskiej, uciszał uniesienia i namiętności, a nigdy nie przekroczył granic nakazanych pokorą. Ogień poświęcenia i ofiarności zbyt rychło strawił jego słabe siły, a piękna jego dusza uleciała w Niebo w roku 1153. Papież Aleksander III zaliczył go do Świętych i pozwolił na publiczną jego cześć w roku 1174.
Liczne jego pisma znamionuje szlachetna prostota i serdeczność, dzięki którym nadano mu zaszczytny przydomek “Doktora miodopłynnego”, a papież Pius VIII przyznał mu tę nazwę w imię Kościoła powszechnego.
Nauka moralna
Ileż to razy słyszymy z ust oziębłych katolików słowa: “Nie mogę więcej czynić dla zbawienia duszy, ani też nie mogę częściej chodzić na Mszę i do Komunii świętej, i nie mogę w niedziele i uroczystości słuchać kazań i nauk, bo nie mam czasu. Moje prace i zajęcia nie pozwalają na to”. Jeżeli ktokolwiek na świecie mógłby się tłumaczyć i uniewinniać w ten sposób, to chyba jedyny Ojciec święty, który ma na głowie sprawy całego Kościoła, rozkrzewionego po wszystkich częściach świata. Bernard napisał też list w tej sprawie do papieża Eugeniusza III, dawniejszego ucznia swego, który tutaj podajemy w dosłownym brzmieniu:
“Mój Eugeniuszu, przemawiam do Ciebie z czcią i szacunkiem, który Ci się należy jako głowie Kościoła, ale zarazem z tak szczerą przychylnością, z jaką przemawiać winien ojciec miłujący Twą duszę. Żałuję Cię, że masz tyle zajęcia i wierzę, że Cię to smuci i trapi, że nie możesz więcej oddawać się nabożeństwu i że doznajesz przeszkód w pobożnym rozpamiętywaniu. Ale jeśli przy natłoku rozlicznych zatrudnień nie pamiętasz o sobie, jeśli nie zostawiasz sobie czasu na rozmowy z Bogiem, nie zapominaj o tym, ile przez to doznajesz spustoszeń w duszy, ile zatwardziałości stąd powstaje, ile szkód stąd ponosisz. Cóż mi to za życie, udzielać posłuchań od rana do wieczora, przyjmować i odczytywać prośby, godzić zwaśnione stronnictwa, słuchać ich skarg i zażaleń, sprawdzać akta kościelne i wygotowywać listy apostolskie! Gdyby to przynajmniej było we dnie tylko, ale i noce nie są wolne od tych zatrudnień. Na Boga żywego, do czegóż ma doprowadzić takie życie? Gdzież tu podobieństwo pomyśleć o własnej duszy w zamęcie prac tak licznych i różnorodnych? Jeśli tak dalej całkowicie oddawać się będziesz podobnym zajęciom, jeśli nie zostawisz ani chwili czasu dla siebie, wtedy ostygnie w Tobie wszelka pobożność, myśl Twoja odwyknie od wznoszenia się ku Niebu, zobojętniejesz dla duszy swej i zajdziesz tam, dokąd zajść nie myślisz. Zapytasz mnie “dokąd?” Oto stwardnieje Twe serce, z twardym sercem zasiadać będziesz na stolicy Piotra jak zatwardziały faraon. Wiem, że sam to widzisz i opłakujesz niekiedy gorzko niepokoje, połączone z dostojeństwem, które piastujesz; ale daremne będą łzy, daremne utyskiwania i westchnienia Twoje, jeśli nie ulżysz sobie zajęcia i nie poprawisz się. Odpowiesz mi może: “Tego uczynić nie mogę, gdyż urząd mój na to nie pozwala i cały świat spoczywa na mych barkach; moją powinnością jest trzymać bramę Niebios otwartą dla katolików, niewiernych i innowierców, a to wymaga nieustannej troskliwości i pracy”. Słusznie i sprawiedliwie, mój Eugeniuszu! Ale pamiętaj o tym, że i sam dla siebie bramę Niebios winieneś trzymać otwartą! Jeśli troszczysz się o wszystkich, winieneś się troszczyć i o siebie, i to najpierw o siebie. Na cóż Ci się przyda zyskać wszystkich, a zgubić siebie? Cóż Ci pomoże, otworzyć Niebo dla wszystkich, a zamknąć je dla siebie?” – Niechże sobie zapamiętają te słowa wszyscy, którzy “nie mają czasu”, aby się modlić!
Modlitwa
Boże, któryś św. Bernarda wyniósł do takiego stopnia świętości, spraw to łaskawie, abyśmy w ślady jego wstępując, nigdy nie zapomnieli, jak wysokie jest nasze przeznaczenie i abyśmy nigdy nie zapominali o Bogu i zbawieniu duszy naszej. Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który króluje w Niebie i na ziemi. Amen.
Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku – Katowice/Mikołów 1937r.
http://http://ruda_parafianin.republika.pl/swi/b/bernard.htm
Pomoc Matki Bożej
dodane 2009-08-19 08:09
Leszek Śliwa
Filippino Lippi, “Wizja św. Bernarda”, olej na płótnie, 1486, kościół Badia Fiorentina, Florencja.
Święty Bernard z Clairvaux, założyciel zakonu cystersów i doktor Kościoła, przerywa na chwilę pisanie kolejnego traktatu teologicznego. Jest wyraźnie zmęczony. Podnosi oczy i widzi stojącą przed nim Maryję.Otoczona aniołami jak gromadką dzieci Matka Boża patrzy łagodnie na świętego i podtrzymuje ręką karty jego traktatu. To dodaje mu sił do dalszej pracy. Skalisty krajobraz, w którym pracuje Bernard, symbolizuje wstrzemięźliwość świętego. Prowadził on surowe, pełne wyrzeczeń życie, wystrzegał się też wszelkiego blichtru. Zakazywał nawet dekorowania klasztornych kościołów. Na skale nad głową Bernarda artysta namalował karteczkę z łacińską dewizą, którą święty powtarzał za rzymskim filozofem Epiktetem z Hierapolis: Sustine et abstine (cierp i panuj nad sobą).W tle po prawej stronie widzimy cystersów przy swych codziennych zajęciach – modlitwie i pracy. Poniżej, za plecami świętego, w skalnej rozpadlinie siedzą dwa demony. Jeden z nich gryzie z wściekłością łańcuch, którym są skute. To symbol grzechów, poskromionych przez Maryję i św. Bernarda.
Jeszcze niżej, na pierwszym planie, jakiś mężczyzna pobożnie składa ręce. To zamożny mieszczanin z Florencji, Francesco del Pugliese, ojciec fundatora dzieła. Jego syn Piero postanowił udekorować rodzinną kaplicę we florenckim kościele Badia Fiorentina i zamówił u Filippino Lippiego to malowidło.
prezbiter i męczennik
Został wikariuszem w parafii pw. św. Wita we wsi Słupy. Zapamiętano go tam jako kapłana obdarzonego wewnętrzną siłą, charyzmatem słowa. Ceniono jego talent kaznodziejski, zwłaszcza podczas kazań pasyjnych. Wielu przychodziło do niego jako cenionego spowiednika, a księża szukali w nim swego kierownika duchowego. Po dwóch latach pracy zaproponowano mu objęcie parafii w Rzadkowie, ale odmówił i został wikariuszem w Szubinie, w parafii pw. św. Marcina. Tam zastał go wybuch II wojny światowej. Już 1 października 1939 r. aresztowano proboszcza parafii, w której pracował ks. Władysław. Wikariusz musiał się więc ukrywać u dwóch miejscowych rodzin, aby móc nadal służyć parafianom. Gdy sytuacja trochę się uspokoiła, nawiązał kontakt z przełożonymi, którzy skierowali go jako administratora parafii pw. św. Mikołaja we wsi Łubowo pod Gnieznem. Towarzyszyła mu matka. I tam wykazał się wielkim zapałem duszpasterskim i wzorowym życiem kapłańskim.
Po uwięzieniu przez Niemców 26 sierpnia 1940 roku początkowo przebywał w przejściowym obozie w Szczeglinie. Po trzech dniach wraz z grupą 525 kapłanów przewieziony został najpierw do obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen, a w grudniu 1940 r. do obozu koncentracyjnego KL Dachau. Otrzymał tam numer 22760.
Był uważany przez współwięźniów za przykład cichego i ofiarnego zapomnienia o sobie. Wniósł w miejsce obozowego upodlenia i poniżenia człowieka jasność wiary i dobroć. Podnosił na duchu załamanych, kierując ich myśl ku miłosierdziu Bogu. W tych warunkach wielokrotnie, ku zdumieniu współwięźniów, okazywała się jego heroiczna miłość bliźniego, gdy – sam umierając z wycieńczenia – niósł pomoc cierpiącym albo dzielił się z nimi swoją głodową porcją chleba. Mówił do więźniów o śmierci jako o radosnym spotkaniu z Chrystusem.
Zmarł 20 sierpnia 1942 roku z głodu i wskutek znęcania się nad nim przez strażników. Jego ciało spalono w obozowym piecu krematoryjnym. Został beatyfikowany w grupie 108 męczenników II wojny światowej przez papieża św. Jana Pawła II podczas Mszy św. sprawowanej w Warszawie 13 czerwca 1999 r. Jest patronem Szubina.
Błogosławiony ks. Władysław Mączkowski (1911-1942)
Tekst montażu przedstawionego w kościele p.w. Narodzenia NMP w Ociążu w niedzielę 28 VI 2009 roku z okazji X rocznicy beatyfikacji 108 Męczenników II wojny światowej i odsłonięcia tablicy pamiątkowej poświęconej bł. Ks. Władysławowi Mączkowskiemu
Urodził się 24 czerwca 1911 roku w Ociążu w powiecie ostrowskim. Jego ojciec – Szczepan Mączkowski pracował jako kamerdyner w miejscowym dworze, matką była Maria z Sobierajskich. 16 lipca 1911 roku rodzice przynieśli go do chrztu do kościoła parafialnego w Ociążu. Dziecko do chrztu trzymali jako rodzice chrzestni: Kazimierz Babiak z Kwiatkowa i Maria Czechowska z Ociąża. Fakt chrztu dziecka odnotował ks. proboszcz Mieczysław Rosochowicz w księdze ochrzczonych parafii p.w. Narodzenia NMP w Ociążu pod numerem 23 w roku 1911.
Władysław był najmłodszy z ośmiorga rodzeństwa: miał dwie siostry i pięciu braci. Córkom zapewnili rodzice wykształcenie średnie (małe matury), czterej bracia wyuczyli się zawodu kupieckiego, piąty został maszynistą parowozu. Szkołę powszechną ukończył Władysław w Ociążu. Następnie podjął naukę w Gimnazjum Męskim w Ostrowie Wlkp., gdzie 28 maja 1931 roku zdał egzamin maturalny. Po maturze zgłosił się do seminarium duchownego. Ks. Mieczysław Rosochowicz – proboszcz w Ociążu wystawił kandydatowi wzorową opinię. Jako alumn Arcybiskupiego Seminarium Duchownego w Poznaniu i Gnieźnie przyjeżdżał na wakacje do domu rodzinnego. Świadectwa wakacyjne wystawiane przez proboszcza charakteryzują go jako młodzieńca pobożnego i skromnego, zamkniętego w sobie, unikającego rozrywek, ale chętnie pomagającego przy ołtarzu i regularnie przystępującego do sakramentów. Jedna z opinii przełożonych seminaryjnych jest bardzo lakoniczna: ”Średnio zdolny. Pilny. Spokojny i zamknięty w sobie”.
Ojciec Władysława – Szczepan, hrabiowski kamerdyner przeszedł na emeryturę i zamieszkał wraz z rodziną w Nowych Skalmierzycach. Zmarł 15 maja 1936 roku w wieku 72 lat i został pochowany na cmentarzu parafialnym w Ociążu. Władysławowi, który kontynuował naukę w seminarium, pomagał finansowo najstarszy z braci – Stefan, ale gdy ten umarł, a pozostali bracia sami z trudem utrzymując rodziny nie mogli go wspomóc, alumn Mączkowski napisał prośbę do władz seminaryjnych o odroczenie opłat czesnego. Kiedy otrzymał stypendium, musiał je przeznaczyć na spłatę długu w seminarium, na podręczniki i ubiór. Na pomoc hrabiego z Ociąża nie mógł liczyć.
Święcenia kapłańskie otrzymał wraz z 39 diakonami w sobotę 22 maja 1937 roku w Archikatedrze Poznańskiej z rąk kardynała Augusta Hlonda Prymasa Polski. Do znajomych i rodziny wysłał zawiadomienie o następującej treści:
„ Uprzejmie zawiadamiam, że w sobotę, dnia 22 maja b.r. otrzymam w Archikatedrze Poznańskiej z rąk J. Em. Ks. Kardynała Dr Augusta Hlonda, Prymasa Polski, święcenia kapłańskie, a w środę, dnia 26 maja o godz. 10-tej złożę Bogu pierwszą ofiarę Mszy Św. w kościele św. Mikołaja w Grudziądzu. Równocześnie zapraszam na uroczystość prymicyjną. Grudziądz, ul. 3-go Maja 22; w maju 1937 roku; ks. Władysław Mączkowski”
Prymicyjną Mszę św. odprawił ks. Neoprezbiter Władysław Mączkowski w środę 26 maja o godz. 10.00 w kościele farnym p.w. św. Mikołaja w Grudziądzu, gdzie mieszkała matka – wdowa i większość rodziny. Na obrazku prymicyjnym napisał: „Miłosierdzie Twoje, Boże, towarzyszyć mi będzie po wszystkie dni życia mojego”. Dopiero później się okazało, jak bardzo prorocze były to słowa.
Na pierwszą placówkę w dniu 1 lipca 1937 roku ks. Władysław Mączkowski został skierowany do wiejskiej parafii p.w. św. Wita w miejscowości Słupy w diecezji gnieźnieńskiej. Parafia liczyła 1850 dusz i obejmowała następujące miejscowości: Chraplewo, Ciążkowo, Dąbrówka, Kowalewo, Słupy, Wąsacz i Wrzosy; proboszczem był ks. Jan Szymański. Ks. Władysław pracował tam przez dwa lata. Parafianie, którzy go pamiętali złożyli o nim piękne świadectwa.
W lipcu 1939 roku władza duchowna zaproponowała mu objęcie wiejskiej parafii w Rzadkowie, ale zrezygnował z niej i przyjął skierowanie na wikariat do Szubina. Parafia p.w. św. Marcina w Szubinie liczyła wówczas 4500 dusz. Wybuchła wojna…. 1 października 1939 r. zaaresztowano jego proboszcza ks. Stanisława Gałeckiego, z którym spotkał się później w Dachau. Ks. Mączkowski zaczął ukrywać się u dwóch rodzin w parafii: najpierw u Muziołów w Szubinie, potem w pobliskiej wsi Smolniki u rodziny Ucińskich. Pieszo przemierzał okolicę i po kryjomu służył posługą kapłańską chorym. Dziś jedna z ulic Szubina, wiodąca w kierunku wsi Smolniki, nosi jego imię. Rodziny udzielające mu schronienia ostrzeżono potajemnie, że grozi im niebezpieczeństwo za ukrywanie księdza.
Na polecenie władzy duchownej objął więc jako administrator wiejską parafię w Łubowie pod Gnieznem, gdzie zamieszkała z nim matka. Parafianka z Łubowa, która spotkała go z okazji chrztu córki, wspomina, że wielokrotnie widziała młodego proboszcza klęczącego w kościele na modlitwie. Uważała go za człowieka głębokiej wiary i modlitwy; był skupiony, a jego życie nacechowane umartwieniem.
Aresztowanie nastąpiło 26 sierpnia 1940 roku w Łubowie. Gestapo przewiozło ks. Mączkowskiego do przejściowego obozu w majątku wiejskim w Szczyglinie, gdzie więźniowie przebywali w bardzo prymitywnych i surowych warunkach. Po trzech dniach, 29 sierpnia 1940 roku, został wywieziony do obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen, a stamtąd 13 grudnia 1940 roku w transporcie 525 polskich księży trafił do obozu w Dachau. Ks. Władysław otrzymał tu numer 22760. Przebywający również wtedy w obozie ks. Abp Adam Kozłowiecki wspominając dzień, w którym kapłanom polskim zabroniono wstępu do kaplicy na bloku niemieckich księży, wymienia, co znamienne, wśród 11 nazwisk kapłanów nazwisko ks. Mączkowskiego na samym początku:
„Dzisiaj niedziela i pierwszy dzień, w którym nie mamy Mszy św. Dzięki niedzieli jednak nie zaczynamy naszego <upadku> od tych idiotycznych ćwiczeń na placu apelowym. Wracamy na bloki i modlimy się przy stołach. Przy naszym zebrało się bardzo miłe i zgrane grono: Mączkowski i inni. Ks. Grabowski odprawił <suchą Mszę św.>, potem zmówiliśmy litanie do Najświętszego Serca Jezusowego, do Matki Boskiej i św. Józefa”.
W obozie ks. Władysław Mączkowski zachował dużą pogodę ducha i przejawiał nadzieję, że nadejdą jeszcze jasne dni podnosząc na duchu przygnębionych oraz dzieląc się z innymi okruszyną chleba, jaka wówczas otrzymywali więźniowie. Z obozu pisze do rodziny listy: jak nakazuje obozowy regulamin są one pisane w języku niemieckim, na obozowym papierze zawierającym 15 linii, ze względu na cenzurę stale powtarza się w nich zwrot, że czuje się dobrze i niczego nie potrzebuje. Za przekazane pieniądze dziękuje jednak bardzo serdecznie. Interesuje się też losami rodziny i kolegów. Zachowane listy z obozu to dziś jedna z najcenniejszych rodzinnych pamiątek. …
Wycieńczony pracą ponad siły i osłabiony warunkami obozowymi oraz głodem młody kapłan umiera 20 sierpnia 1942 roku. Jego ciało spalono w obozowym krematorium. Kolega kursowy ks. Władysława, współwięzień obozu w Dachau, późniejszy proboszcz w jego rodzinnym Ociążu, ks. Mieczysław Posmyk napisał po wojnie w nekrologu:
(…) Śp. Ks. Władysław miał od dziecka zdrowie wątłe, ale kto go znał bliżej, wie, że z tej postaci wysokiej, szczupłej i ascetycznie wyglądającej , biła jakaś wielka siła, która pozwalała mu nie tylko sprostać obowiązkom, ale wykonać je nieprzeciętnie dobrze. W seminarium znaliśmy go jako bardzo surowego dla siebie kleryka. Nie pamiętam, żeby przerwał lekkomyślnie milczenie nakazane. Albo pracował, albo się modlił, albo służył drugim. Rzadko kto tak poważnie pojmował swoje powołanie jak on. Toteż po wyjściu na parafię okazuje się gruntownym i cenionym spowiednikiem. Pociągnięci jego głęboką znajomością duszy ludzkiej niektórzy koledzy księża obierają go sobie jako swego kierownika sumienia. – Udręki życia obozowego znosi z niesłychaną pogodą ducha. W najcięższych przejściach zapowiada nadejście jasnych dni. Wielu kolegów smutnych i przygnębionych podnosi na duchu. Spełniły się wszystkie jego optymistyczne przepowiednie o ulżeniu naszej obozowej niedoli. On sam, niestety, już tego nie doczekał. – Ostatnie miesiące jego życia wbiły się nam szczególnie w pamięć. Po strasznej zimie roku 1941/42, gdzie dniami całymi trzeba było wywozić śnieg taczkami (ubrania były bardzo liche, a mróz sięgał – 36 C) zaciągnięto śp. Ks. Władysława do pracy na plantacjach. Jaką kaźnią była ta praca w szczerym polu w okropnych warunkach klimatycznych podgórskiej okolicy przy dojmującym głodzie i szykanach obrazuje choćby wielka liczba księży zmarłych na plantacjach(ok. 350). Ks. Władysław pracował tam więcej niż inni mimo wątłego zdrowia. Pracujący z nim księża mają go żywo w pamięci, jak ustawiczni tłumaczył na dobre uczynki wszelkie okropności tego przykrego życia. Osoba jego była żywą ilustracją do słów Pisma Św.: ”Tym, co Boga miłują, wszystko obraca się ku dobremu”. Nie unikał jednak myśli o śmierci, ale mówił o niej jako radosnym zobaczeniu się z Chrystusem. Mimo ogromnego wyczerpania – już w maju miał spuchniętą twarz i nogi – pracował dalej. W swoim zaparciu się siebie zdobywał się na to, że dzielił się z innymi tą okruszyną chleba, jaką wówczas otrzymywaliśmy. Kto wie, czym był wówczas głód w Dachau, musi to uznać za wielkie bohaterstwo. (…)
Ks. Ludwik Gładyszewski, postulator procesu beatyfikacyjnego męczenników II wojny światowej diecezji gnieźnieńskiej w pracy poświęconej męczennikom za wiarę z lat 1939 – 1945 pisze o nim:
„W ciągu dwóch lat spędzonych w hitlerowskich obozach, młody kapłan ks. Władysław Mączkowski został zamęczony i oddał Bogu życie. Jeżeli nawet w zachowanych wspomnieniach nie określono go jako męczennika, to jednak można wyczytać tam jakby ukrytą myśl, która na to wskazuje. Dwa elementy przemawiają za tym, a mianowicie intensywność cierpienia i szybkość procesu wyniszczenia fizycznego oraz niektóre cechy duchowej sylwetki Sługi Bożego. Wyniszczenie fizyczne organizmu młodego, dotąd zresztą nie rozpieszczanego przez życie człowieka (skromne warunki domowe i kleryckie), dokonało się w ciągu krótkiego czasu. Podobnie jak inni musiał być świadom, że staje się coraz słabszy. Mimo to zachował pogodę ducha, nie tracił nadziei i nie popadał w rozpacz, skoro potrafił mówić o śmierci jako o radosnym spotkaniu z Chrystusem. Świadomie – świadczą o tym słowa – przygotowywał się na to, że spotka Pana. Jego zaś postępowanie dowodzi również, że nie bał się tego spotkania, ponieważ umiał przełamać nawet własny głód, by podzielić się z bratem kęsem chleba ,a jednocześnie pracować więcej niż inni bez oszczędzania siebie. A przecież czuł, że staje się coraz słabszy. Takie postępowanie znajduje oparcie w jego szlachetnej pobożności, z której czerpał bodźce zarówno do przyjmowania postawy ofiarnej, jak i do czekania na radosne spełnienie się doczesności”.
W dniu 26 marca 1999 roku na Watykanie, w obecności Ojca Św. Jana Pawła II, został uroczyście promulgowany dekret o męczeństwie za wiarę 108 Sług i Służebnic Bożych. W ten sposób zostało orzeczone męczeństwo za wiarę w znaczeniu teologicznym dotyczące tychże Sług Bożych, pozwalając na ogłoszenie ich Błogosławionymi Męczennikami Kościoła.
Oto treść dekretu:
KONGREGACJA SPRAW KANONIZACYJNYCH
Z DIECEZJI WŁOCŁAWSKIEJ I INNYCH
DOTYCZY
BEATYFIKACJI czyli DEKLARACJI MĘCZEŃSTWA
SŁUG i SŁUŻEBNIC BOŻYCH
ANTONIEGO JULIANA NOWOWIEJSKIEGO
ARCYBISKUPA-BISKUPA PŁOCKIEGO
HENRYKA KACZOROWSKIEGO i ANICETA KOPLIŃSKIEGO
KAPŁANÓW
MARIANNY BIERNACKIEJ
ŚWIECKIEJ
ORAZ 104 WSPÓŁTOWARZYSZY (1939 – 1945)
DEKRET O MĘCZEŃSTWIE
„W naszym stuleciu wrócili męczennicy, często nieznani, jak gdyby ‘nieznani żołnierze’ wielkiej sprawy Bożej. Ich świadectwa nie powinny zostać zapomniane w Kościele” (Jan Paweł II, List Apostolski Tertio millenio adweniente, 37).
Do grona tych, którzy w naszym stuleciu przelali krew za wiarę, należy zaliczyć licznych męczenników narodowego socjalizmu, który w rzeczywistości jako system ateistyczny i uzurpujący sobie pełną i absolutną władzę nad człowiekiem, był wrogim Bogu i ludziom. Wrogi wobec Kościoła katolickiego i jego członków, na wieloraki sposób dążył do ograniczenia jego działalności, tak skrycie jak i otwarcie negował oraz ograniczał wartości ludzkie i chrześcijańskie. Szczególnie w Polsce, zbrojnie okupowanej przez nazistów (w latach 1939-1945), dążył do zniszczenia chrześcijaństwa, zwalczając instytucje kościelne, biskupów, kapłanów, zakony, jak i świeckich, których uważał za przeciwne narodowemu socjalizmowi.
Na tej ziemi, okrytej okrutnymi zbrodniami dokonanymi przez nazistów, ale rozjaśnionej przez świadectwo męstwa i wiary wielu uczniów Chrystusa, poniosło śmierć męczeńską stu ośmiu członków Kościoła katolickiego, których teraz ze czcią wspominamy. Wierni naśladowcy Bożego Mistrza nie wyrzekli się swej godności chrześcijańskiej, nie odstąpili od wiary, nie zbiegli z niebezpieczeństwa, nie przestraszyli się gróźb, ani nie ulegli niegodziwym obietnicom przeciwnym sumieniu. Pragnęli podjąć Drogę Krzyża, aby zbawić swoje dusze, dokonać działa dla chwały Bożej i powiększenia Królestwa Bożego. Przeciwstawili się prześladowcom, mając niezłomną nadzieję otrzymania z Bożego Miłosierdzia wiecznej nagrody.
Pośród tych nieustraszonych świadków wiary było trzech biskupów, pięćdziesięciu dwóch kapłanów diecezjalnych, trzydziestu czterech kapłanów i braci z Instytutów życia konsekrowanego, osiem sióstr zakonnych, dwóch alumnów seminarium, dziewięciu wiernych świeckich. Na różny sposób zadano im śmierć: część z nich pozbawiono życia na sposób gwałtowny przez zgilotynowanie czy powieszenie, przez rozstrzelanie czy zamordowanie, uduszenie w komorach z trującym gazem; część natomiast na sposób pozornie mniej gwałtowny, jednak stopniowo, jak np. przez nieludzkie traktowanie we więzieniach, wyrafinowane udręki, głód czy inne. Różne były również miejsca męczeństwa. Jedni złożyli świadectwo najwyższej miłości w obozach koncentracyjnych czy zagłady, inni w więzieniach i na innych jeszcze miejscach.
Ci Słudzy Boży, którzy są małą częścią wielkiej rzeszy chrześcijan w Polsce pomordowanych w czasie drugiej wojny światowej, zawsze byli uważani za prawdziwych męczenników. Sprawę ich beatyfikacji czyli deklaracji męczeństwa podjął w 1992 roku Biskup Włocławski, który w porozumieniu z Konferencją Episkopatu Polski otworzył procesowe postępowanie diecezjalne, jak również postępowanie rogatoryjne w różnych Kuriach Diecezjalnych w Polsce. Ich autentyczność i moc dowodowa została potwierdzona przez Kongregację Spraw Kanonizacyjnych. Po sporządzeniu Positio, zgodnie z normami prawa, zostało rozpatrzone, czy wymienionych wyżej 108 Sług Bożych należy zaliczyć do męczenników za wiarę. Dnia 28 listopada 1998 roku na Kongresie Szczególnym Konsultorów Teologów zostało podjęte pozytywne orzeczenie w tej sprawie. Kardynałowie oraz Biskupi zgromadzeni na Sesji Zwyczajnej w dniu 16 lutego 1999 roku, po przedstawieniu Sprawy przez jej Ponensa, Kardynała Edmunda Kazimierza Szokę, uznali, że ci Słudzy Boży przelali krew za wierność Chrystusowi, ponieśli śmierć in odium fidei (z nienawiści do wiary).
Powiadomiony o wszystkich powyższych sprawach przez niżej podpisanego Prefekta, Najwyższy Pasterz Jan Paweł II przyjął i potwierdził wota Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych oraz polecił, aby zgodnie z prawem został sporządzony dekret o męczeństwie Sług Bożych.
Gdy to zostało dokonane, Ojciec Święty w dniu dzisiejszym wezwawszy mnie, niżej podpisanego Prefekta oraz Kardynała Ponensa Sprawy, i wraz ze mną Biskupa Sekretarza, a także inne osoby powołane według zwyczaju, orzekł, że „uznaje się męczeństwo i jego przyczynę, co do faktu i skutków, odnośne do Sług Bożych Antoniego Juliana Nowowiejskiego, Arcybiskupa – Biskupa Płockiego, Henryka Kaczorowskiego i Aniceta Koplińskiego, Kapłanów, Marianny Biernackiej, Świeckiej, i 104 Współtowarzyszy, zabitych w latach 1939 – 1945 ”.
Wolą Ojca Świętego jest, aby dekret ten miał moc prawną i został przekazany do akt Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych.
Dane w Rzymie, dnia 26 marca Roku Pańskiego 1999.
* JOSE SARAIVA MARTINS
Abp tytularny Thuburniceński
Prefekt
* EDWARD NOWAK
Abp tytularny Luneński
Sekretarz
Aktu beatyfikacji dokonał Jan Paweł II w czasie swej VII pielgrzymki do naszej Ojczyzny, w dniu 13 czerwca 1999 roku podczas Mszy św. odprawianej na Placu Piłsudskiego w Warszawie. Powiedział wówczas w homilii:
“Racz mnie umocnić, Panie, znakiem Twego Krzyża, i spraw, abym tak jak ten krzyż z relikwiami świętymi noszę na swojej piersi, tak zawsze miał w myśli i pamięć Twojej męki, i zwycięstwo, jakie odnieśli Twoi męczennicy”. Dziś czynię to wezwanie modlitwą całego Kościoła w Polsce, który niosąc od tysiąca lat znak męki Chrystusa, wciąż odradza się z posiewu krwi męczenników i żyje pamięcią zwycięstwa, jakie oni odnieśli na tej ziemi.
Dziś właśnie świętujemy to zwycięstwo. Świętujemy zwycięstwo tych, którzy w naszym stuleciu oddali życie dla Chrystusa, oddali życie doczesne by posiąść je na wieki w Jego chwale. Jest to zwycięstwo szczególne, bo dzielą je duchowni i świeccy, młodzi i starzy, ludzie różnego pochodzenia i stanu. Pośród nich jest arcybiskup Antoni Julian Nowowiejski, pasterz diecezji płockiej, zamęczony w Działdowie; jest biskup Władysław Goral z Lublina torturowany ze szczególną nienawiścią tylko dlatego, że był biskupem katolickim. Są kapłani diecezjalni i zakonni, którzy ginęli, gdyż nie chcieli odstąpić od swojej posługi, i ci, którzy umierali, posługując współwięźniom chorym na tyfus; są umęczeni za obronę Żydów.
Są w gronie błogosławionych bracia i siostry zakonne, którzy wytrwali w posłudze miłości i w ofiarowaniu udręk za bliźnich. Są wśród tych błogosławionych męczenników również ludzi świeccy. Jest pięciu młodych mężczyzn ukształtowanych w salezjańskim oratorium; jest gorliwy działacz Akcji Katolickiej, jest świecki katecheta zamęczony za swą posługę i bohaterska kobieta, która dobrowolnie oddała życie w zamian za swą brzemienną synową. Ci błogosławieni męczennicy i męczennice wpisują się w dzieje świętości Ludu Bożego pielgrzymującego od ponad tysiąca lat po polskiej ziemi.
Jeśli dzisiaj radujemy się z beatyfikacji stu ośmiu męczenników duchownych i świeckich, to przede wszystkim dlatego, że są oni świadectwem zwycięstwa Chrystusa – darem przywracającym nadzieję. Gdy bowiem dokonujemy tego uroczystego aktu, niejako odżywa w nas wiara, iż bez względu na okoliczności, we wszystkim możemy odnieść pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował (por. Rz8,37). Błogosławieni męczennicy wołają do naszych serc: Uwierzcie, że Bóg jest miłością! Uwierzcie na dobre i na złe! Obudźcie w sobie nadzieję! Niech ta nadzieja wyda w was owoc wierności Bogu we wszelkiej próbie!
Raduj się, Polsko, z nowych błogosławionych: Reginy, Edmunda i 108 Męczenników Spodobało się Bogu “wykazać przemożne bogactwo Jego łaski na przykładzie dobroci” twoich synów i córek w Chrystusie Jezusie (por. Ef2,7). Oto “bogactwo Jego łaski”, oto fundament naszej niewzruszonej ufności w zbawczą obecność Boga na drodze człowieka w trzecim tysiącleciu! Jemu niech będzie chwała na wieki wieków. Amen.
Po zakończeniu papieskiej pielgrzymki do Polski, biskupi polscy zebrani na 302. Zebraniu Plenarnym Konferencji Episkopatu Polski na Jasnej Górze w dniu 26 listopada 1999 roku wystosowali następujące podziękowanie:
PODZIĘKOWANIE BISKUPÓW KOŚCIOŁA W POLSCE
OJCU ŚWIĘTEMU JANOWI PAWŁOWI II
ZA BEATYFIKACJĘ 108 MĘCZENNIKÓW II WOJNY ŚWIATOWEJ
Konferencja Episkopatu Polski, Warszawa 26 listopada 1999 roku.
Umiłowany Ojcze Święty,
Ogarniając myślą i sercem dar Apostolskiej Podróży Waszej Świątobliwości do naszej Ojczyzny, z wdzięcznością przywodzimy na pamięć kanonizację bł. Kingi, beatyfikację ks. Stefana Wincentego Frelichowskiego, Edmunda Bojanowskiego, Reginy Protman oraz beatyfikację 108 Męczenników, którzy ponieśli śmierć za wiarę z rąk nazizmu.
W duchu wiary wpatrujemy się i wsłuchujemy w niezwykłe przesłanie 108 Błogosławionych Męczenników (…). Ich beatyfikacja stała się uroczystą proklamacją zwycięstwa w Chrystusie wielkiego orszaku naszych rodaków – ludzi różnego wieku, stanu i pochodzenia. Błogosławieni Męczennicy całym swym życiem dowiedli, że Bóg jest miłością, jedyną nadzieją istnienia, i że Jemu należy zawierzyć na dobre i na złe, gdyż moc łaski Zbawiciela, jeśli jest przyjęta, zwycięża w każdej sytuacji.
Pamiętając o tym, że Kościół odradza się z posiewu krwi męczenników, uwielbiamy Najlepszego Ojca w niebie za to, że w niezgłębionych zrządzeniach swej Opatrzności daje Kościołowi w Polsce przekraczać próg trzeciego Millenium chrześcijaństwa właśnie pod znakiem świętości i męczeństwa 108 nowych Błogosławionych. Z radością dostrzegamy, że wszędzie tam, gdzie Męczennicy są ukazywani wiernym, gdzie zachowana jest pamięć ich świadectwa, przyczyniają się oni do wyzwalania nowego dobra (…). Szczególnym znakiem obecności Męczenników jest ich kult, zataczający szerokie kręgi w kraju i niesiony poza jego granice, a zwłaszcza rozliczne łaski przypisywane ich wstawiennictwu przed Panem. Wzór świętości i ofiary ich życia sprawia, że wieku spośród 108 Męczenników obieranych jest jako patronów środowisk, grup zawodowych, wspólnot, stanów, instytucji kościelnych, szkół.
Także kanonizacja bł. Kingi oraz beatyfikacja Reginy Protman, Edmunda Bojanowskiego i ks. Stefana Wincentego Frelichowskiego stanowią niezwykły dar dla Kościoła w Polsce. Św. Kinga i nowi błogosławieni uczą nas, jak świadczyć w sposób konkretny o Bożej miłości i jak troszczyć się o sprawy Pana na tym świecie. Ich przykład dowodzi, że świętość nie przemija – tak jak miłość, która nigdy nie ustaje i pozostaje w pamięci kolejnych pokoleń.
Mając to wszystko przed oczyma, pragniemy wyrazić jeszcze raz najgłębszą wdzięczność Waszej Świątobliwości za kanonizację bł. Kingi i beatyfikację tylu Sług Bożych, za to nowe, wielkie dobro przekazane Kościołowi w Polsce.
Ufni w możne wstawiennictwo nowych Błogosławionych i świętej Kingi wznosimy do nich nasze modlitwy o potrzebne łaski w posługiwaniu Piotrowym Waszej Świątobliwości.
W imieniu biskupów zgromadzonych na 302. Zebraniu Plenarnym Konferencji Episkopatu Polski na Jasnej Górze
Józef kard. Glemp
Prymas Polski
Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski
Wśród tych 108 Błogosławionych Męczenników II wojny światowej jest nasz rodak bł. Ks. Władysław Mączkowski; tutaj się urodził, tu spędził dzieciństwo, tu ukończył szkołę podstawową. W nieludzkich warunkach obozu koncentracyjnego zachował nie tylko ludzką godność, ale dał także świadectwo wiary w Chrystusa oddając za nią życie. Dla nas pozostaje nie tylko orędownikiem w niebie, ale i wzorem wierności powołaniu chrześcijańskiemu: służby Bogu i ludziom do końca.
Źródła:
- ks. Ludwik Gładyszewski ”Sługa Boży ks. Władysław Mączkowski” w „Męczennicy za wiarę 1939 – 1945” praca zbiorowa Michalineum 1996 s. 65-68;
- Ks. Mieczysław Posmyk „Nekrolog ks. Władysława Mączkowskiego” w „Wiadomości Archidiecezji Gnieźnieńskiej” nr 2(1947) s. 283-284
- ks. Władysław Mączkowski „Listy z obozu w Dachau” w archiwum rodziny Mączkowskich
- „Dokumentacja dotycząca beatyfikacji 108 Męczenników” w „Ateneum Kapłańskie” nr 549-550 s. 240-257
- Homilia Jana Pawła II – Warszawa 13 VI 1999
- Halina Busiakiewicz zd. Mączkowska – wspomnienia
MODLITWA ZA WSTAWIENNICTWEM BŁ. KS. WŁADYSŁAWA MĄCZKOWSKIEGO
Wszechmogący, wieczny Boże, ty sprawiłeś, że bł. Władysław, kapłan urodzony w Ociążu, dał świadectwo wierze w Chrystusa przez swoje życie i męczeńską śmierć, daj nam za jego wstawiennictwem łaskę o którą prosimy oraz udziel daru żywej wiary, prawdziwej pobożności i wytrwałości w znoszeniu przeciwności, abyśmy jak on wypełnili do końca nasze powołanie oddając swoje życie na służbę Tobie i bliźnim. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen. (modlitwa własna zatwierdzona przez władzę duchowną)
Wszechmogący Boże, dla chwały swojego Kościoła dałeś zwycięstwo w męczeństwie błogosławionemu Władysławowi, który upodobnił się do Chrystusa w Jego Męce i śmierci, spraw, abyśmy wstępując w ślady Męczennika osiągnęli radość wieczną. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen. MR 23’’
Wszechmogący, wieczny Boże, z Twoją pomocą błogosławiony Władysław aż do śmierci walczył w obronie wiary, spraw za jego wstawiennictwem, abyśmy z miłości ku Tobie cierpliwie znosili wszelkie przeciwności i ze wszystkich sił dążyli do Ciebie, bo Ty jesteś prawdziwym życiem. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen. MR 20’’
Wszechmogący wieczny Boże, Ty dałeś błogosławionemu Władysławowi i jego Towarzyszom udział w męce Chrystusa, wspomóż swą łaską naszą słabość, abyśmy, naśladując męczenników, którzy nie wahali się umrzeć za Ciebie, odważnie wyznawali Cię naszym życiem. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen. MR 14’’
http://http://www.parafiaociaz.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=63&Itemid=77
Cichy pocieszyciel |
Był 24 czerwca 1911 r., kiedy to na dworze w Ociążu pod Ostrowem Wielkopolskim tamtejszemu kamerdynerowi urodził się syn Władysław. Nikt wtedy nie wiedział, że chłopak żyć będzie tylko trzydzieści lat. I nikt nie wiedział, w jak dramatycznych okolicznościach zakończy się jego życie.
Władysław Mączkowski wychowywany był w trudnych warunkach, w wielkim ubóstwie, ale i pobożności. Po zdaniu matury wstąpił do seminarium duchownego. Opinie zachowane z tamtych czasów przedstawiają go jako chłopaka skromnego, zamkniętego w sobie, unikającego rozrywek, średnio zdolnego, ale pilnego i spokojnego.
Trudna młodość
Ojciec Władysława nie doczekał jego święceń kapłańskich, szybko zmarł również jeden z jego braci, który finansowo pomagał swojemu licznemu rodzeństwu. Władysław musiał wówczas prosić o odroczenie opłat czesnego, stypendium przeznaczał na spłatę długu w seminarium, nieustannie borykał się z coraz nowymi trudnościami – nie tylko finansowymi, ale również zdrowotnymi.
Ojciec
Ks. Władysław Mączkowski przyjął święcenia kapłańskie w maju 1937 roku i skierowany został do pracy w parafii Słupy. Zapamiętano go tam jako kapłana pogodnego, z bijącą od niego wewnętrzną siłą. Ceniono jego talent kaznodziejski, zwłaszcza podczas kazań pasyjnych. Wielu przychodziło do niego jako cenionego spowiednika, a księża szukali w nim swego kierownika duchowego. On sam wiele czasu spędzał w kościele, skupiony na samotnej modlitwie.
Kapłan
Po dwóch latach pracy w Słupach ks. Mączkowskiemu zaproponowano objęcie parafii w Rzadkowie, ale odmówił i został wikariuszem w Szubinie.
1 października 1939 roku aresztowany został proboszcz szubińskiej parafii, ks. Stanisław Gałecki. Wówczas ks. Mączkowski zaczął się ukrywać u miejscowych rodzin i służyć mieszkańcom miasta posługą sakramentalną. Później skierowany został jako administrator do parafii w Łubowie. Tam 26 sierpnia 1940 r. został aresztowany i przewieziony do obozu przejściowego w Szczeglinie.
Brat
Po trzech dniach spędzonych w prymitywnych warunkach szczeglińskiego obozu ks. Władysław wraz z grupą 525 kapłanów przewieziony został najpierw do obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen, a w grudniu do Dachau. Otrzymał tam numer obozowy 22760.
Uwięzieni wraz z ks. Mączkowskim księża wspominali, że przez cały czas obozowego życia zachowywał on pogodę ducha i nadzieję na nadejście lepszych czasów, a doświadczane trudności szybko tłumaczył sobie w świetle wiary. Powtarzał przy tym słowa św. Pawła, że „tym, co Boga miłują, wszystko na dobro wychodzi”. Choć sam nie był najlepszego zdrowia, podnosił na duchu przygnębionych, dzielił się nawet swoją porcją chleba, co w obozowych warunkach uchodziło za bohaterstwo. Skierowany do pracy w ogrodzie pracował więcej niż inni – bo nie potrafił udawać. Zimą kazano mu pracować przy usuwaniu śniegu z ulic obozowych – ten wysiłek w trudnych warunkach bardzo osłabił organizm ks. Mączkowskiego.
Ten, który niósł światło
W maju 1942 r. ks. Władysław coraz gorzej znosił głód i fizyczne zmęczenie. Miał opuchnięte nogi i twarz, nie mógł już maszerować ani nawet stać. Wtedy też zaczął mówić o śmierci – ale wciąż w świetle wiary, z nadzieją na radosne spotkanie z Jezusem. Pewien Austriak, będący sztubowym, próbował ratować księdza dodatkowym jedzeniem, ale jego wycieńczony organizm nie był już w stanie przyjmować pokarmu. Skierowano go do bloku dla chorych, gdzie zaraził się gwałtowną biegunką, która spowodowała śmierć.
Ks. Władysław Mączkowski zmarł 20 sierpnia 1942 r. i został spalony w piecu krematoryjnym. Współwięźniowie zapamiętali go jako tego, kto w straszne życie obozowe wnosił jasność, dobroć i spokój. W ich pamięci została również gotowość ks. Władysława na śmierć – gotowość, która nie miała nic wspólnego z rezygnacją czy ucieczką od cierpienia, ale będąca radosnym oczekiwaniem na spotkanie z Miłością.
(Jerzy Häfner), prezbiter i męczennik
W 1918 r. po zdaniu matury w trybie przyśpieszonym został powołany do armii niemieckiej. Rok później rozpoczął studia filozoficzne i teologiczne na uniwersytecie w Würzburgu. 11 stycznia 1920 r. wstąpił do Trzeciego Zakonu Karmelitów Bosych i przyjął zakonne imię Alojzy od Świętego Sakramentu. Cztery lata później przyjął święcenia kapłańskie. Pełnił posługę duszpasterską w Motten, Goldbach i Mürsbach.
1 września 1928 r. został wikarym w parafii w Altglashütten. Nie odpowiadał na pozdrowienia “Heil Hitler”, czym naraził się miejscowym nazistom. 12 listopada 1934 r. został proboszczem parafii w Oberschwarzach. Od kiedy w 1938 r. otrzymał od władz hitlerowskich zakaz nauczania w szkole, zajęcia z religii i przygotowania dzieci do Pierwszej Komunii Świętej i bierzmowania prowadził po kryjomu. Z odwagą wypowiadał się krytycznie na temat nazistowskich rządów. W sierpniu 1941 r. udzielił na łożu śmierci ostatniego namaszczenia funkcjonariuszowi NSDAP, który wcześniej odszedł od Kościoła katolickiego. Po ogłoszeniu tego faktu w następną niedzielę, 31 października 1941 r., na mszy św., został aresztowany pod zarzutem podburzania ludności i mimo starań wikariusza diecezji würzburskiej Franza Miltenbergera przebywał w więzieniu. 12 grudnia 1941 r. bez wyroku sądowego został umieszczony w obozie koncentracyjnym w Dachau i otrzymał numer 28876.
20 sierpnia 1942 r. o godz. 7.20 zmarł z wycieńczenia, po długotrwałym maltretowaniu przez SS-manów i morzeniu głodem. Został beatyfikowany 15 maja 2011 r. w katedrze w Würzburgu przez kard. Angelo Amato na polecenie papieża Benedykta XVI.
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/08-20c.php3
Georg Häfner OCDS – męczennik z Dachau – nowym błogosławionym Karmelu
W niedzielę 15 maja 2011 r. w katedrze w Würzburgu w Niemczech odbyła się beatyfikacja ks. Georga Häfnera, członka Świeckiego Zakonu Karmelitów Bosych, męczennika obozu koncentracyjnego w Dachau. Uroczystościom przewodniczyli: miejscowy biskup ordynariusz Friedhelm Hofmann, oraz prefekt Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych, kard. Angelo Amato. Motto beatyfikacji brzmiało: „Prosty, wierzący, konsekwentny”. Takim bowiem był wychowany w duchu karmelitańskim nowy błogosławiony, ks. Georg Häfner OCDS.
Urodził się on w ubogiej rodzinie w 1900 r. w Würzburgu. Od samego dzieciństwa znał Karmel, gdyż mieszkał w pobliżu klasztoru sióstr karmelitanek bosych, gdzie był ministrantem. W wieku 20 lat wstąpił do Świeckiego Zakonu Karmelitów Bosych, i zgodnie z ówczesnym zwyczajem przyjął też imię tercjarskie: Alojzy od Najświętszego Sakramentu. Kiedy w kwietniu 1924 roku przyjął świecenia kapłańskie, Mszę św. prymicyjną odprawił we wspomnianym klasztorze sióstr karmelitanek bosych w Himmelspforten, który nazywał „swoim”.
Jako kapłan był wikariuszem w kilku parafiach północnej Bawarii, a w 12 listopada 1934 roku został proboszczem w Oberschwarzach. Żyjąc zawsze duchowością Karmelu, założył tam bractwo szkaplerzne. Podczas katechez i homilii zdecydowanie przeciwstawiał się reżimowi nazistowskiemu. W 1941 roku udzielił sakramentów nawracającemu się na łożu śmierci członkowi hitlerowskiej partii NSDAP. Śledzony przez Gestapo, na żądanie, by pozdrowił przybyłych na rewizję esesmanów faszystowskim „Heil Hitler”, wykrzyknął: „Gelobt seit Jesus Christus”! Po tym wydarzeniu, w październiku 1941 roku został aresztowany i uwięziony w Würzburgu. Nie pomogły prośby biskupa o jego uwolnienie, kierowane do władz Trzeciej Rzeszy. Przeciwnie, 12 grudnia tego samego roku przewieziono go do obozu koncentracyjnego w Dachau. Tam, jako numer 28876, po uciążliwych torturach, wygłodzeniu i nadmiernej pracy, do jakiej zmuszano więźniów, zmarł już 20 sierpnia 1942 roku, licząc niecałe 42 lata, z których 18 w kapłaństwie.
Władze Würzburga, z okazji beatyfikacji ks. Georga Häfnera OCDS, nazwały jego imieniem plac na starówce, nieopodal miejsca urodzenia nowego błogosławionego. Zaś papież Benedykt XVI, pozdrawiając w niedzielę 15 maja pielgrzymów zgromadzonych w Rzymie na modlitwie maryjnej „Regina Coeli”, przypomniał wielki oddźwięk, z jakim spotkała się na całym świecie beatyfikacja Jana Pawła II. Zaznaczył jednocześnie, że Kościół ma także kolejnego świadka Chrystusa wyniesionego do chwały ołtarzy, tj. „kapłana i męczennika z czasów drugiej wojny światowej, Georga Häfnera, z jego rodzinnej Bawarii”.
Natomiast podczas beatyfikacji kard. Angelo Amato podkreślał, że bł. Ks. Georg Häfner „zwyciężył swoich prześladowców cichością i przebaczeniem”. W rzeczywistości w liście pożegnalnym z obozu, będącym niejako jego testamentem, napisał on: „Nie przeklinajmy nikogo z ludzi, nie żywmy żalu wobec kogokolwiek, starajmy się być dobrzy z wszystkimi. (…) Dla mnie wrogowie nie istnieją!”.a
Dodano: 15 maja 2011 r.
http://http://karmel.pl/informacje/?p=704
Wywodził się z pokolenia Efraima, z rodziny osiadłej w Rama. W sanktuarium w Szilo ofiarowano go na służbę Bożą. Doznał tam objawienia, które uczyniło zeń proroka. Przyczynił się do wyniesienia na tron Saula, któremu też potem przepowiedział upadek. Po zniszczeniu Szilo stał się patriotycznym wędrownym piewcą. Ożywił wówczas zarówno zapał powstańców, jak i entuzjazm całych rzesz prorockich. Wszedł w kontakt z rozmaitymi środowiskami, a przy ustanawianiu i stabilizowaniu władzy królewskiej zatroszczył się o to, aby była ona władzą ograniczoną wymaganiami Jahwe i wolą samego ludu. Potem stał się rzecznikiem interesów narodowych i – choć nie bez żalu – zerwał z Saulem. Usunął się wówczas do Rama i tam po pewnym czasie namaścił młodego Dawida. Jego panowania już nie śledził. Pochowano go w Rama.
Wspominano go potem u Jeremiasza (Jr 15, 1), w Pierwszej Księdze Kronik (1 Krn 9, 22), u Syracha (Syr 46, 13-20), a także w Dziejach Apostolskich (Dz 3, 24) i w Liście do Hebrajczyków (Hbr 11, 32). Wszystko to świadczy o jego miejscu w zbiorowej świadomości Izraela. Nawiązywali też do tego chrześcijanie. Za rządów cesarza Arkadiusza (395-408) rzekome relikwie proroka przeniesiono do Konstantynopola, co z entuzjazmem odnotował św. Hieronim. Beda wprowadził go do Martyrologium pod dniem 20 sierpnia. Tego samego dnia wspominają go Grecy.
Warto dodać, że księgi kanoniczne nazwane imieniem Samuela nie są jego autorstwa. Zaczynają się jednak jego historią, która obejmuje dwanaście rozdziałów. Na początku rozdziału dwudziestego piątego pojawia się wiadomość o śmierci Samuela i jego pogrzebie.
Katecheza o Samuelu
Samuel nie jest wprawdzie postacią tak barwną i wyrazistą jak patriarchowie czy Mojżesz, ale jego duchowa i moralna sylwetka namalowana na kartach Biblii zawiera przesłanie ważne dla naszej wiary i dla naszej kapłańskiej posługi. Wydobycie najważniejszych elementów tego przesłania jest celem niniejszej katechezy. Imię Samuela noszą dwie księgi Pisma św. – 1 i 2 Księga Samuela. Jednak jego dzieje zapisane są tylko w pierwszej z tych ksiąg. Wynika to zapewne z faktu, że spod pióra ostatecznego redaktora wyszła jedna Księga Samuela. Tak twierdzą znawcy tematu: „Podział całości na dwie księgi wyniknął zapewne z potrzeby przepisywania utworu na dwóch zwojach”1. Zachowanie imienia Samuela w nazwie drugiej księgi zapewne ma sens głębszy. Osoba proroka jest ściśle związana z wielkim przełomem w religijnym i politycznym życiu Izraela, jakim było przejście od epoki sędziów do monarchii. I chociaż wydarzenia opisane w 2 Sm miały miejsce po jego śmierci, to jednak dokonywały się one wedle zamysłu, który Bóg przekazał Izraelowi przez niego. Mamy tu do czynienia z czymś, co można by nazwać dziedzictwem Samuela.
Dziedzictwo to musiało być znaczące i dla następnych pokoleń, skoro autor Księgi Syracha znajduje dla niego miejsce w galerii „mężów sławnych”: Pan sprawił w nich wielką chwałę, wspaniałą swą wielkość od wieków (Syr 44, 1–2). Odnoszący się do Samuela tekst księgi trzeba przeczytać w całości, gdyż wyszczególnia najważniejsze sprawy, na które i nam trzeba zwrócić uwagę: Umiłowany przez swego Pana, Samuel, prorok Pański, ustanowił królestwo i namaścił władców nad Jego ludem. Według Prawa Pańskiego sądził zgromadzenie, nawiedził bowiem Pan Jakuba. Przez swą prawdomówność okazał się rzeczywiście prorokiem, a prawdziwość widzenia uznana została dzięki jego słowom. Wezwał Pana Wszechmogącego, ofiarując Mu jagnię jeszcze ssące, gdy zewsząd na niego nacierali wrogowie. I zagrzmiał Pan z nieba, a w potężnym echu dał słyszeć swój głos; starł zwierzchników nieprzyjacielskich i wszystkich książąt Filistynów. Przed czasem spoczynku wiecznego oświadczył przed Panem i Jego pomazańcem: Pieniędzy ani niczego, ani sandałów od nikogo nie wziąłem. I nikt go nie mógł oskarżyć. A nawet po swym zaśnięciu prorokował, oznajmił los królowi i z [głębi] ziemi głos swój podniósł w przepowiedni, by usunąć nieprawość ludu (Syr 46, 13–20). Najważniejsze są pierwsze dwa zdania. Możemy je potraktować jako rodzaj konspektu, wedle którego spróbujemy odczytać przesłanie zawarte w postaci Samuela.
Umiłowany przez Pana…
Samuel jest jedną z nielicznych postaci biblijnych, które wchodzą na arenę historii zbawienia jeszcze przed swoim urodzeniem, a nawet przed poczęciem. Spośród najważniejszych można tu wymienić Izaaka, Jakuba, Józefa, Jana Chrzciciela, a przede wszystkim samego Jezusa. Wydaje się, że mamy tu do czynienia z pewną regułą, z jednym ze „sposobów działania Boga sprawiedliwego i miłosiernego w stosunku do ludzi” (Verbum Dei, 15). Ilekroć bowiem Pismo św. rozpoczyna opis historii jakiegoś człowieka przed jego poczęciem, oznacza to nadejście nowego etapu historii zbawienia związanego z tą postacią. Człowiek taki okazuje się wybrańcem umiłowanym przez Pana. Taki jest zamysł Pana, za który psalmista wielbi Pana: Dziękuję Ci, że mnie stworzyłeś tak cudownie, godne podziwu są Twoje dzieła. I dobrze znasz moją duszę, nie tajna Ci moja istota, kiedy w ukryciu powstawałem, utkany w głębi ziemi. Oczy Twoje widziały me czyny i wszystkie są spisane w Twej księdze; dni określone zostały, chociaż żaden z nich [jeszcze] nie nastał (Ps 139, 14–16).
Istotnym elementem wszystkich tych historii jest poczęcie i narodzenie z bezpłodnej matki. Wyjątkiem jest poczęcie i narodzenie Jezusa z Maryi, ale jest to wyjątek, którego głęboka wymowa staje się bardziej wyraźna na tle pozostałych. Płodność Maryi jakościowo przekracza wymiar natury; jest wyrazem i realizacją nie zniekształconej przez grzech pierworodny płodności Boga.
Anna, żona Elkany z pokolenia Efraima, przez swą bezpłodność znajduje się w jednym szeregu świętych żon i matek patriarchów: Sary, Rebeki i Racheli. Anna cierpi upokarzana i gnębiona systematycznie przez rywalkę, drugą żonę swojego męża. Jej sytuacja ma odniesienie do historii Izraela, która doszła do szczególnie trudnego momentu: W owym czasie rzadko odzywał się Pan, a widzenia nie były częste (1 Sm 3, 1). Izrael zawsze bardzo boleśnie przeżywał taki czas, tym bardziej że wiązało się to zwykle z uciskiem i zagrożeniem od wrogów. W tym czasie byli to Filistyni. Zapewne i wtedy wracało pytanie, które ongiś zadał Bogu Gedeon: Jeśli Pan jest z nami, skąd pochodzi to wszystko, co się nam przydarza? Gdzież są te wszystkie dziwy, o których opowiadają nam ojcowie nasi? (Sdz 6, 13). Udręczona Anna jest symbolem zgnębionego Izraela. Jest też figurą Kościoła, przede wszystkim Kościoła cierpiącego, dla którego jedynym ratunkiem jest wylanie duszy przed Panem (por. 1 Sm 1, 15).
W swoim cierpieniu Anna dojrzewa do wiary dojrzałej, czyli do zrozumienia istoty działania Boga w życiu człowieka. Kiedy otrzymuje łaskę macierzyństwa, nie ma żadnej wątpliwości, że jej dziecko jest darem Bożym. Oddała go na służbę w przybytku zgodnie ze ślubem, który złożyła Bogu, gdy wylewała przed nim swą duszę. Czy miała prawo decydować o losie swojego dziecka w ten sposób? My, przesiąknięci ideą tzw. praw człowieka, które traktujemy jako swego rodzaju dogmat życia, jako ważniejsze niż prawa Boga, możemy mieć tego rodzaju wątpliwości. Ale w postępowaniu Anny oznacza to coś całkowicie innego.
Mamy tu do czynienia z wypełnieniem Prawa Przymierza w pełnym tego słowa znaczeniu, to znaczy z wypełnieniem ducha i litery tegoż prawa. Wedle tego prawa każde pierworodne dziecko płci męskiej było własnością Boga: Poświęćcie Mi wszystko pierworodne. U synów Izraela do Mnie należeć będą pierwociny łona matczynego (Wj 13, 2). Jednak wykonanie tego prawa z wielu względów nie było możliwe. Dlatego Bóg dał rozwiązanie niejako zastępcze. Do służby w przybytku a potem w świątyni przeznaczone było plemię Lewiego, które nie otrzymało ziemi przy jej podziale. Lewici pełnili służbę w miejsce pierworodnych synów Izraela2. Po urodzeniu pierworodnego syna rodzice byli zobowiązani przedstawić go Panu, złożyć za niego ofiarę, a dziecko zabierali do domu.
Wymowa tego, co Anna przyrzekła Bogu i co zrobiła, jest bardzo głęboka. Tu również widzimy ją w roli figury Maryi i Kościoła. Każda kobieta, a zwłaszcza matka, jest figurą Kościoła3, również przez to, że rodzi dzieci nie dla siebie. Jakimś fundamentalnym zniekształceniem macierzyństwa jest zaborczość matek. Wiemy dobrze, że to nie teoria. O miłości macierzyńskiej mówi się i pisze wiele i dobrze. Nie można jednak pomijać i tej prawdy, że miłość ta bywa zaborcza i nie można nie widzieć złych skutków tej zaborczości. Prawo Przymierza miało przede wszystkim sens zbawczy, miało oczyszczać miłość rodzicielską, zwłaszcza macierzyńską od tej zaborczości. Rozwiązanie zastępcze, chociaż praktycznie niezbędne, faktycznie odbierało temu prawu ostrość.
Anna przez swoje cierpienie dojrzała duchowo do tego, aby to Prawo Przymierza wypełnić w całej jego ostrości. Stała się przez to figurą Maryi, która w sposób doskonały wypełniła to Prawo. Dzięki temu Anna stała się jedną z kluczowych postaci historii zbawienia. Bóg dał jej sławę największych ludzi na ziemi (2 Sm 7, 9). Zapewne nie przez przypadek jej imię Tradycja nadaje matce Maryi.
W hymnie, który Anna śpiewa w przybytku po wypełnieniu danego Bogu przyrzeczenia, uderza jej duchowa dojrzałość. Anna po prostu rozumie swoją historię, w której doświadczyła tyle upokorzenia i wyśpiewuje Bogu wdzięczność, którą przepełniona jest jej dusza. Widoczne są analogie tego hymnu z hymnem Magnificat.
To zrozumienie swojego życia, jako historii realizowanej przez Boga i jako ogniwa wielkiej historii zbawienia rodzaju ludzkiego oraz z głębi serca wyrastająca wdzięczność, to główne rysy duchowej sylwetki Anny. Jest to ważne, bo w tej atmosferze wzrastał mały Samuel. Na jego duchowym rozwoju nie zaciążył nawet cień szemrania przeciwko Bogu. Trzeba wspomnieć jeszcze i to, że był synem rodziców, którzy się wzajemnie kochali4. To były potężne łaski, których Pan obficie udzielił swemu umiłowanemu, ale też żadna z tych łask nie została dana na próżno.
Zbliżał się nieuchronnie jeden z najbardziej przełomowych momentów historii zbawienia, a Samuel był tym człowiekiem, przez którego Bóg zamierzał dokonać najważniejszych dzieł epoki przełomu. On miał przeprowadzić Lud Boży przez ten trudny etap jego historii.
Samuel, prorok Pański…
Tak brzmi następny punkt zapisu w Księdze Syracha, który traktujemy jako konspekt naszego rozważania poświęconego postaci Samuela. Rzeczywiście posłannictwo prorockie stanowi jeden z trzech istotnych elementów misji powierzonej mu przez Boga. Wielokrotnie i na różne sposoby przemawiał niegdyś Bóg do ojców przez proroków (Hbr 1, 1). To określenie posłannictwa prorockiego z Listu do Hebrajczyków jest bardzo konkretne i wydaje się najbardziej właściwe dla zrozumienia tego, co Bóg dokonał przez Samuela jako proroka. Na kartach Pierwszej Księgi Samuela jest ukazany przede wszystkim jako prorok w tym znaczeniu, aczkolwiek występuje jako przewodniczący grupy proroków znajdujących się w stanie ekstazy5. Ten aspekt jego prorokowania jest jednak potraktowany marginesowo.
Prorok jest przede wszystkim tym, poprzez którego Bóg mówi, a więc najpierw tym, który słucha. W przypadku Samuela jest to bardzo wyraźnie pokazane od początku, od pierwszego „widzenia” a właściwie „słuchania”. Opis tego wydarzenia6 jest znany i jest ważny z kilku powodów. Jest to najpierw jakieś dopowiedzenie ofiarowania Samuela przez matkę. Było to zrobione w jego dzieciństwie, a więc bez jego zgody. Ponadto opis ofiarowania przez matkę7 nie wspomina o powołaniu przez Boga; a przecież nie są to sprawy równoznaczne. Ofiarowanie bez powołania i bez zgody zainteresowanego nie miałoby żadnego znaczenia. Człowiek bowiem nie może niczego Bogu narzucać, nawet w imię bardzo pobożnych i wzniosłych ideałów. Teraz Bóg powołuje Samuela i to jest najważniejsze. Bóg czekał z tym od czasu, gdy Samuel był jeszcze mały (1 Sm 1, 24), to znaczy nie był w stanie odpowiedzieć w sposób wolny i świadomy, do czasu gdy był już młody (1 Sm 3, 1) i mógł to zrobić.
Chociaż Samuel był młodym człowiekiem, który jeszcze nie znał Pana, a słowo Pańskie nie było mu jeszcze objawione (1 Sm 3, 7), to widoczna jest jego dojrzałość duchowa; wyraża się ona w otwartości na słowo Boże, w pewnej łatwości słyszenia tego słowa. Opis podkreśla, że nauczył go tego Heli. Przy okazji warto zwrócić uwagę na tragiczną postać tego starego kapłana, który w historii zbawienia spełnił swoją rolę bardzo pozytywną. Chociaż okazał się nieudolnym ojcem w odniesieniu do swoich synów, to jednak zostało mu powierzone wychowanie jednej z najważniejszych postaci tejże historii i wywiązał się z tego wzorowo. Nauczył Samuela trzech ważnych rzeczy: pewnej staranności w służbie liturgicznej, umiejętności słuchania słowa Boga i odwagi w jego przekazywaniu. W czasie pierwszego widzenia Samuel usłyszał zapowiedź kary mającej dotknąć dom Helego, dlatego obawiał się oznajmić Helemu o widzeniu (1 Sm 3, 15). Zrobił to wyraźnie przynaglony. A [Heli] rzekł: On jest Panem! Niech czyni, co uznaje za dobre (1 Sm 3, 18). To była reakcja najmądrzejsza. Nie skarcił go ani nie zgasił. Jednym najwłaściwszym zdaniem zakorzenił w Bogu odwagę Samuela. To się okaże bezcenne. Później jako prorok Samuel będzie niejednokrotnie w sytuacji „sam przeciw wszystkim”, będzie musiał wielokrotnie przekazywać nieprzyjemne słowa i ludowi i możnym tego świata. Jedni i drudzy bardzo tego nie lubią. Myślę, że tragiczna postać Helego przynosi dobrą nowinę nam wszystkim w sytuacji, gdy na jakichś odcinkach naszej posługi kapłańskiej okazujemy się nieudolni, to możemy okazać się przydatni, a nawet wzorowi na innych.
Umiejętność słuchania Boga, owo: Mów, Panie, bo sługa Twój słucha, okaże się niezwykle ważne i cenne w całym posłannictwie Samuela, pozwoli do końca życia zachować dobre relacje z Bogiem na płaszczyźnie osobistej i zabezpieczy wierne i dokładne wypełnienie całego posłannictwa. Trzeba tu wspomnieć o niebezpieczeństwie zejścia na drogę fałszywego prorokowania. Jest to zjawisko poważne o dużym zasięgu. Znawcy tematu zwracają uwagę, że zagrażało to każdemu prorokowi i że pokusa ta zawarta jest niejako w naturze prorokowania: „Nie powinno się sądzić, że byli to prorocy «fałszywi» w tym sensie, że rozmyślnie i świadomie udawali kogoś, kim nie są. Byli oni raczej prorokami, którzy dali się zwieść przez własne prorockie działania, błądzącymi w osądach, mylącymi własne nadzieje i aspiracje z autentycznymi słowami Jahwe (por. Iz 28, 7; Jr 23, 5nn). Nie można wykluczyć, że ten sam prorok głosił na przemian prawdę i fałsz”8.
Przynajmniej dwa razy Samuel znalazł się w takiej sytuacji. W pierwszym przypadku była to sytuacja najpoważniejsza z poważnych; był to sam moment przełomu. Oto najważniejsze zdania z opisu tej sytuacji: Zebrała się cała starszyzna izraelska i udała się do Samuela do Rama. Odezwali się do niego: ustanów nad nami króla, aby nami rządził, tak jak to jest u innych narodów. Nie podobało się to Samuelowi… A Pan rzekł do Samuela: Wysłuchaj głosu ludu we wszystkim, co mówi do ciebie, bo nie ciebie odrzucają, lecz Mnie odrzucają jako króla nad sobą (1 Sm 8, 4–7). Samuel miał swoją ocenę sytuacji i Bóg ją potwierdził. Ale decyzja podjęta na podstawie tej oceny byłaby niewłaściwa. Rozwiązanie właściwe mógł znaleźć tylko Bóg i tylko On mógł podjąć właściwą decyzję, bo tylko On mógł wziąć na siebie odpowiedzialność za jej konsekwencje.
W podobnej sytuacji Samuel znalazł się wtedy, gdy został posłany do domu Jessego, aby namaścić na króla jednego z jego synów. Był przekonany, że jest nim Eliab. Pomylił się i umiał to uznać. W tych decydujących momentach Bogu potrzebny był człowiek, którego stać było na odłożenie na bok swoich osobistych przekonań i wykonanie otrzymanego polecenia. Samuel był takim człowiekiem.
Był też odważny odwagą proroka: Przyszło mu stawać przed ludem i starszyzną izraelską z posłannictwem, które im się nie podobało (1 Sm 8, 4–22; 12, 1–25). Najbardziej jednak wyraziście jest to pokazane w dwóch scenach, gdzie Samuel staje przed Saulem: Rzekł Samuel do Saula: Popełniłeś błąd (…) Panowanie twoje nie ostoi się. Pan wyszukał sobie człowieka według swego serca: nie zachowałeś bowiem tego, co ci Pan polecił (1 Sm 13, 13–14). Druga scena to opis odrzucenia Saula (1 Sm 15). Trzeba to koniecznie przeczytać. Przyjdzie czas, że za takie słowa następcy Samuela bedą prześladowani a nawet zapłacą życiem: Któregoż z proroków nie prześladowali wasi ojcowie? (Dz 7, 52). Formalnie ten szereg zamyka Jan Chrzciciel, ale faktycznie pozostanie on otwarty do końca. Powołanie kapłańskie oznacza niejednokrotnie konieczność stawania w tym szeregu, dlatego pytania o odwagę prorocką nie da się uniknąć.
Bardzo pouczająca jest lektura 12 rozdziału Pierwszej Księgi Samuela. W Biblii Tysiąclecia mamy tytuł „Pożegnalne przemówienie Samuela”. Naprawdę jest to kerygmat. Samuel okazuje się prorokiem, który rozumie historię i poszczególne jej wydarzenia jako działanie Boga. Umie to przekazać ludowi: Podejdźcie teraz, a będę wiódł z wami spór w obecności Pana w sprawie dobrodziejstw Pana, jakie świadczył wam i waszym przodkom (1 Sm 12, 7). Samuel mówi prawdę, ale nie moralizuje. To, co mówi, jest twarde, ale przepełnione miłością do ludu i troską o jego przyszłość.
Ustanowił królestwo i namaścił władców…
W rozważaniu tej misji Samuela wypadnie nam jeszcze mówić o jego posłannictwie prorockim, gdyż te obydwie sprawy są ze sobą ściśle powiązane i nakładają się na siebie wzajemnie.
Samuel otwiera nową epokę w historii Izraela a także w historii zbawienia. Przez jego posługę przygotowanie na przyjście Mesjasza wchodzi w nową fazę. Nowa sytuacja oznaczała zmianę w każdej dziedzinie życia, od politycznej po religijną. Zmienią się relacje do Boga całego narodu i poszczególnego człowieka a także relacje międzyludzkie. Pojawią się nowe instytucje polityczne, gospodarcze i religijne (król jako pomazaniec Pański). W nowej sytuacji znalazł się cały naród i poszczególny człowiek. Te historie są opisane w 1 Sm, ale trzeba wiedzieć, że nie jest to kronikarski zapis, a raczej wybór dokonany wedle pewnego klucza, na podstawie różnych źródeł i tradycji, w które wgląd miał ostateczny redaktor. Problemów związanych z nadejściem nowych czasów było na pewno znacznie więcej. Trzeba też zdać sobie sprawę, że te wszystkie sprawy i problemy przeszły jakoś przez głowę i serce Samuela, a przecież nie był to człowiek w pełni sił, gdyż to, co najważniejsze zaczęło się, kiedy Samuel się postarzał (1 Sm 8, 1). Jest to pewien paradoks, na który chyba tylko Bóg może sobie pozwolić. Normalnie bowiem motorem wszelkich przemian są ludzie młodzi. Wielkie przemiany, których Bóg jest autorem, widocznie lepiej są realizowane przez ludzi sędziwego wieku. Tak było w przypadku Mojżesza, a w czasach najnowszych – Jana XXIII. Doświadczenie życiowe na pewno pomogło Samuelowi sprostać tym wszystkim wyzwaniom i w każdej sytuacji znaleźć właściwe rozwiązanie, ale nie to było decydujące. Warto przyjrzeć się zachowaniu Samuela w takich momentach. Najpierw trzeba jeszcze raz wrócić do sytuacji, którą omawialiśmy w poprzednim punkcie niniejszego rozważania, gdy starszyzna izraelska zwróciła się do niego z żądaniem ustanowienia króla. Samuel uznał, że nie jest w stanie podjąć właściwej decyzji. Modlił się więc Samuel do Pana. A Pan rzekł do Samuela: «wysłuchaj ich głosu, tylko wyraźnie ich ostrzeż i oznajmij im prawo króla» (1 Sm 8, 6b. 9). Samuel przekazuje ludowi słowa Boga a potem słowa ludu Bogu: Samuel wysłuchał wszystkich słów ludu i powtórzył je uszom Pana. A Pan rzekł do Samuela: Wysłuchaj ich żądania i ustanów im króla! (1 Sm 8, 21–22). Potem następuje opis wyboru i namaszczenia pierwszego króla.
I ta sprawa przechodzi przez ręce Samuela: W dniu jutrzejszym o tym czasie poślę do ciebie człowieka z ziemi Beniamina. Jego namaścisz na wodza ludu mego izraelskiego (1 Sm 9, 16).
Samuel po prostu pyta Boga, jak ma postąpić i otrzymuje odpowiedź, albo też otrzymuje polecenie bez zadawania pytania i je wypełnia albo przekazuje9.
Namaszczenie dwóch królów uczyniło Samuela szafarzem niezwykłej łaski im udzielonej. Oznaczało to pojawienie się osoby ważniejszej od niego i konieczność uznania jej władzy i autorytetu. Mógł to zrobić tylko człowiek autentycznie pokorny. I zrobił. Uderza gorliwość, z jaką Samuel służy sprawie królestwa, co do której jeszcze niedawno miał osobiste i uzasadnione zastrzeżenia. Jest to widoczne przede wszystkim w relacji o wyszukaniu, wyborze i namaszczeniu pierwszego króla.
Bardzo trudna była posługa prorocka względem Saula, gdyż pierwszy król Izraela okazał się człowiekiem wyjątkowo opornym na słowo Boże i nieposłusznym. Doprowadziło to do jego odrzucenia przez Boga. Samuel był zmuszony wiele razy przekazywać mu słowo twarde, a na końcu słowo odrzucenia. Sam wtedy cierpiał. Jakże wymowny są dwa krótkie zapisy: Pan skierował do Samuela takie słowa: Żałuję tego, że Saula ustanowiłem królem, gdyż ode Mnie odstąpił i nie wypełniał moich przykazań. Smuciło to Samuela, dlatego całą noc modlił się do Pana… Smucił się [Samuel], iż Pan pożałował tego, że Saula uczynił królem nad Izraelem (1 Sm 15, 10–11. 35). Musiał ten smutek głęboko tkwić w sercu Samuela, skoro polecenie namaszczenia nowego króla Bóg zaczyna od słów: Dokąd będziesz się smucił z powodu Saula?
Według Prawa Pańskiego sądził zgromadzenie…
Samuel był sędzią wcześniej niż ustanowił królestwo i namaścił władców, ale poświęcony mu fragment Księgi Syracha, który traktujemy jak konspekt niniejszego rozważania, zachowuje taką kolejność. Jest możliwe, że znajduje tu swój wyraz przekonanie, że najważniejszym życiowym dokonaniem Samuela było jednak ustanowienie królestwa. Również Pierwsza Księga Samuela zdaje się traktować jego „sędziowanie” jako punkt wyjścia do tego, co w jego życiu okazało się najważniejsze.
Księga przekazuje nam informację, że Samuel sprawował sądy nad Izraelem przez cały ciąg swego życia (1 Sm 7, 15). Były to ostatnie lata trwającej prawie dwieście lat epoki sędziów. Wydarzenia tego okresu, a przede wszystkim relacje między Bogiem i Jego ludem, Księga Sędziów ujmuje w pewien schemat, który cały czas się powtarza: Izraelici popełniali to, co złe w oczach Pana (…) I znów zapłonął gniew Pana przeciw Izraelowi. Wydał więc ich w ręce (…) Wołali więc Izraelici do Pana i Pan sprawił, że powstał wśród Izraelitów wybawiciel (Sdz 3, 7–9 nn)10. Można powiedzieć, że był to swego rodzaju „system wychowawczy”, który stosował Bóg, aby leczyć duszę narodu, przede wszystkim z grzechu bałwochwalstwa.
Ten schemat jest zastosowany w opisie spraw, gdy sądy nad Izraelem sprawował Samuel, chociaż sama formuła nie jest tu zapisana. Wiele miejsca zajmuje opis nieszczęść, którym Pan poddał Izraelitów. Byli gnębieni przez Filistynów. Nieszczęścia nie odwróciło nawet przyniesienie Arki na pole bitwy. Samuel sam rozumiał i potrafił wytłumaczyć to ludowi, że zewnętrzne relacje do Boga nie wystarczą: powiedział do całego domu Izraela: Jeśli chcecie się nawrócić do Pana z całego serca, usuńcie spośród siebie wszystkich bogów obcych i Asztarty, a skierujcie wasze serca ku Panu, służcie więc tylko Jemu, a wybawi was z rąk Filistynów. Synowie Izraela usunęli Baalów i Asztarty i służyli tylko samemu Panu (1 Sm 7, 3–4). Rada okazała się trafna: Filistyni zostali pokonani, tak że nie wkraczali już odtąd do krainy izraelskiej. Ręka Pańska zawisła nad Filistynami po wszystkie dni życia Samuela (1 Sm 7, 13).
Uwagi końcowe
Nie znamy prywatnego i rodzinnego życia Samuela. Jakby mimochodem wspomniani są jego synowie: Kiedy Samuel się postarzał, sędziami nad Izraelem ustanowił swoich synów. Jednak synowie jego nie chodzili jego drogą: szukali własnych korzyści, przyjmowali podarunki, wypaczali prawo. Zebrała się więc cała starszyzna izraelska i udała się do Samuela do Rama. Odezwali się do niego: Oto ty się zestarzałeś, a synowie twoi nie postępują twoimi drogami: ustanów raczej nad nami króla, aby nami rządził, tak jak to jest u innych narodów (1 Sm 8, 1. 3–5). Jakby się powtarzał scenariusz, wedle którego przed laty Samuel znalazł się na najważniejszych kartach historii zbawienia. Jemu, podobnie jak Helemu, nie udało się wychowanie synów i nieudana okazała się próba zrobienia z nich „ważnych ludzi”. Ich grzechy, podobnie jak grzechy synów Helego, stały się bezpośrednią przyczyną uruchomienia ciągu wydarzeń, które i tak miały nadejść.
Zapewne Samuel cierpiał z tego powodu. Jest to jednak moment przywołujący pewną zasadniczą prawdę i określający miejsce każdego człowieka przed obliczem Boga. Kimkolwiek ten człowiek jest i jakimkolwiek ważnym powołaniem zostanie obdarowany, pozostaje grzesznikiem. Nawet jeśli przez jego posługę inni otrzymują zbawienie, to i sam pozostanie tym, który zbawienia potrzebuje. Prawdziwe zbawienie mieni się wszystkimi kolorami grzechu i łaski.
Kościół współczesny pełni swoją misję sytuacji przełomu, bardzo przypominającej czasy Samuela. Dla tych, którym została powierzona jakakolwiek odpowiedzialność w tym Kościele, Samuel jest postacią bardzo aktualną. Pozostaje życzyć wszystkim, by była to postać bliska.
Ks. Stanisław WYPYCH
1. Katolicki komentarz biblijny, Warszawa 2001, 242.
2. Por. Lb 3, 12–13
3. Por. Ef 5, 21–32.
4. Por. 1 Sm 1, 5.8.
5. Por. 1 Sm 19, 20–24.
6. 1 Sm 3, 1–18.
7. 1 Sm 1, 24–28.
8. Katolicki komentarz biblijny, dz. cyt., 598.
9. Por. 1 Sm 15, 1. 11; 16, 1. 7. 12.
10. Por. Sdz 3, 12–15; 4, 1–3; 6, 1–7; 10, 6–13; 13, 1nn;
Szkoła Formacji – Katecheza o Samuelu
Wiara Samuela
Historia proroka Samuela to przykład duchowej niewinności i duchowego zmagania.
Dwie Księgi Samuela stanowią wraz z dwiema Księgami Królewskimi jedno dzieło historyczne. Opisuje ono dzieje państwowości Izraela i Judy od ich początków aż do niewoli babilońskiej. Myślą przewodnią całości jest uzasadnienie przeniesienia Bożej łaski i wybraństwa z północnego państwa Izraela, z jego sanktuarium w Szilo, do południowego państwa Judy, z jego sanktuarium w Jerozolimie. Autor wprowadza najpierw postać Saula, pierwszego, lecz odrzuconego króla Izraela, a następnie postać Dawida, pierwszego króla w Jerozolimie.Całe dzieło zostało napisane w późnym okresie perskim lub wczesnym okresie hellenistycznym, stąd wiele zapożyczeń z klasycznej literatury greckiej, jakie da się w nim wychwycić.
W BOŻEJ OBECNOŚCI
Historia Samuela rozpoczyna się od ukazania, że był on w szczególny sposób dzieckiem Boga. Podobnie jak wiele innych postaci biblijnych, matka Samuela była bowiem niepłodna (1Sm 1,2). Jej głęboka, bezpośrednia rozmowa z Panem w świątyni zadziwiła nawet starego kapłana, przyniosła jednak owoce. Anna poczęła syna, ale zgodnie z uczynionym wcześniej ślubem poczęła go nie dla siebie, lecz dla Pana. Gdy odstawiła go od piersi, zaprowadziła go do świątyni, aby służył Panu przez całe swoje życie.
Młody Samuel duchowo odziedziczył po matce bezpośredniość i odwagę kontaktu z Bogiem. Tak jak matka stawiał Boga zawsze na pierwszym miejscu – nawet, gdyby miało to oznaczać ofiarę z tego, co w życiu najcenniejsze.
Świadome życie duchowe Samuela rozpoczęło się nieco później, gdy przy boku Helego zaczął on służyć Panu (1Sm 3,1), podobnie jak niegdyś u boku Mojżesza czynił to młody Jozue. Tak jak Jozue zostawał w Namiocie Spotkania nawet wtedy, gdy wyszedł już z niego Mojżesz (Wj 33,11), tak Samuel pozostawał na noc wewnątrz świątyni, podczas gdy stary kapłan Heli szedł spać do siebie.
Autor biblijny zaznacza, że światło Boże wówczas jeszcze nie zagasło i że była tam Arka Przymierza. Oznacza to, że Samuel nawet nieświadomie zawsze przebywał w obecności Boga, w najbliższym możliwym kontakcie z Jego świętą obecnością na ziemi.
Czy nie tak właśnie należy kształtować duchowość dzieci? Dziecko nie musi być wszystkiego świadome. Ważne, żeby w naturalny dla siebie sposób, bez grzechu i przesadnego lęku, nieustannie żyło w obecności Boga, nauczone tego przez wierzących rodziców i duchowych opiekunów. Mały Samuel uczy nas takiej dziecięcej, niewinnej prostoty kontaktu z Bogiem, która przygotowała grunt dla wypełnienia znacznie trudniejszych zadań w jego dojrzałym życiu.
W swej niewinności i dziecięcej prostocie Samuel słyszy głos Boga. Nie umie go jeszcze rozpoznać ani zrozumieć jego znaczenia, ale stara się mu być posłuszny. W tym sensie zapowiada Maryję z jej prostą, ale posłuszną wiarą młodej dziewczyny. Na tym etapie Samuel wyraźnie potrzebuje duchowego przewodnika, który wyjaśni mu sens tego, co dzieje się w jego duszy. Przewodnikiem tym staje się kapłan Heli, który odwraca uwagę Samuela od siebie samego, a kieruje ją ku Panu, ucząc swego duchowego syna odważnego posłuszeństwa żywemu głosowi Pana.
Owocem tego pouczenia jest wzrost intensywności relacji Samuela z Bogiem. Pan zaczyna wołać podwójnie – „Samuelu, Samuelu” – a chłopiec odpowiada słowami wiary i posłuszeństwa. Co więcej, uczy się systematyczności i wierności w kontakcie z Bogiem, co autor biblijny wyraża stwierdzeniem: „Nie pozwolił upaść żadnemu Jego słowu na ziemię” (1Sm 3,19).
Regularne i posłuszne przyjmowanie słowa Bożego daje Samuelowi cztery wyraźne owoce. Pierwszym z nich jest Boży dar wyraźnego odróżniania dobra od zła – nawet wbrew emocjonalnemu przywiązaniu do Helego, a więc do wszystkich drogich sobie osób. Drugim jest powszechny, religijny szacunek, jakim otacza Samuela cały Izrael. Trzecim jest umiejętność patrzenia na Lud Boży z szerokiej, uniwersalistycznej perspektywy – od Dan na dalekiej północy do Beer-Szeby na dalekim południu. Czwartym wreszcie, nieco zaskakującym w kontekście dotychczasowego porozumiewania się z Panem wyłącznie na płaszczyźnie słowa, jest możliwość widzenia Boga poprzez Jego słowo.
Warto zauważyć ten ostatni element, zbyt mało chyba dostrzegany w egzegezie protestanckiej, a także w niektórych nurtach egzegezy katolickiej. Posłuszeństwo słowu ma bowiem ogromne znaczenie, prowadzi także do kontaktu głębszego, osobowego, metaforycznie określanego jako „widzenie” Boga. Patrząc z szerszej perspektywy, należy rozumieć to „widzenie” jako głęboki kontakt z Bogiem nie tylko na płaszczyźnie słowa, ale także – poprzez nie – na płaszczyźnie liturgii i mistyki.
DUCHOWA WALKA
Dojrzałe życie Samuela to czas duchowej walki ze słabościami powierzonego mu ludu. Pierwszym wezwaniem skierowanym przez Samuela do Izraela jest wezwanie do radykalnego nawrócenia się do Boga i usunięcia wszystkich bogów cudzych (1Sm 7,3).
Aby to nawrócenie było trwałe, Samuel gromadzi lud i uczy go umiejętności czynienia wyrzeczeń – nawet z tego, co wydaje się niezbędne do życia. Pod przewodnictwem proroka lud czerpie wodę do picia, ale rozlewa ją przed Panem. Podobnie też odmawia sobie pożywienia, poszcząc przed obliczem Boga i wyznając swoje grzechy. Odpowiedzią Boga na te wyrzeczenia jest pomoc w życiowych zmaganiach, pokój z sąsiadami i sprawiedliwość w międzyludzkich stosunkach.
Duchowy wpływ proroka na otoczenie miał jednak swoje wyraźne granice. Pierwszą z nich były niepowodzenia w wychowywaniu własnych dzieci. Pomimo wspaniałego przykładu ojcowskiego życia, synowie Samuela nie chodzili jego drogą i wypaczali Prawo dla własnych korzyści.
Drugie niepowodzenie proroka dotyczyło całego ludu. Otóż zamiast słuchać jedynie Boga i być Jego całkowitą własnością, lud zapragnął mieć nad sobą króla, aby w ten sposób upodobnić się do innych narodów. Samuel wie, że nie będzie w stanie odwieść ich od tego przyziemnego pragnienia. Nie rezygnuje jednak ze swej prorockiej misji. Choć zdaje sobie sprawę ze swej bezsilności wobec grzechu ludu, to jednak używa wszelkich możliwych argumentów, by przekonać lud do myślenia kategoriami Boga. Co więcej, w kapłański sposób, niczym niegdyś Mojżesz, przekazuje słowa ludu „do uszu Pana” (1Sm 8,21). Ustępuje dopiero wtedy, gdy ustępuje sam Bóg. Samuel namaszcza więc Saula na króla, a następnie całuje go jako Bożego pomazańca.
W obliczu grzechu ludu
Samuel daje mu przykład własnego życia,
poucza go, daje mu znak Bożej obecności,
a równocześnie modli się za niego do Pana
Mogłoby się wydawać, że w takiej sytuacji Samuel będzie traktował króla z dużym dystansem. Jednakże, choć w istocie obecność króla w Izraelu jest dla proroka złem koniecznym, Samuel publicznie buduje autorytet króla, a nawet broni go przed jego własną słabością, prowadzącą go do ośmieszenia się w oczach poddanych (1Sm 10,24). Potrafi być zatem lojalny wobec władcy, nawet jeśli wewnętrznie, z punktu widzenia religijnego, trudno mu go zaakceptować. Co więcej, odnawia jego władzę królewską przed obliczem Pana, gdy widzi, że król potrafi być wielkoduszny (1Sm 11,14).
Wybranie sobie ziemskiego króla w miejsce Boga było jednak grzechem przede wszystkim całego ludu. Samuel staje zatem wobec problemu: jak wobec tego grzechu zareagować? Czy potępić lud, czy raczej przymknąć oko na grzech? Samuel nie wybiera żadnego z tych prostych rozwiązań, ale idzie drogą ściśle kapłańską, wyznaczoną niegdyś przez Mojżesza, a potem podjętą przez wielkich proroków, zwłaszcza Ezechiela. W obliczu grzechu ludu Samuel daje ludowi przykład własnego życia, poucza go, daje mu znak Bożej obecności, a równocześnie modli się za niego do Pana (1Sm 12). Walka duchowa jest więc dla męża Bożego walką równocześnie życia, słowa, znaku i modlitwy.
Najtrudniejszym zdaniem, które Samuel otrzymał od Pana, była konieczność odrzucenia demokratycznie wybranego i legalnie urzędującego władcy (1Sm 13-15). Problem polegał na tym, że król był mistrzem propagandy i sztuki wojennej, ale tylko z pozoru człowiekiem religijnym. Realizował własną politykę, dla której chciał błogosławieństwa Boga, choć w istocie się z Nim nie liczył. Dlatego Samuel, po całonocnej modlitwie, udał się do króla, by oznajmić mu wyrok Boży (1Sm 15,12). Nie wdawał się z nim jednak w polityczną dyskusję, oskarżając go jedynie o brak posłuszeństwa wobec nakazu Pana. Co więcej, pomimo wypowiedzianego w bezpośredniej rozmowie wyroku, na forum publicznym zachował zewnętrzne pozory akceptacji legalnie urzędującego władcy. Karą dla króla nie była więc publiczna klątwa, ale brak obecności męża Bożego przy nim. Z biegiem czasu ten brak duchowego wsparcia doprowadził zaś króla do przegranej, upadku i śmierci.
JAK WIDZI BÓG?
Życie Samuela nie miało się jednak skończyć akcentem negatywnym. Przed śmiercią Pan dał mu bowiem jeszcze jedno zadanie. Posłał go do Betlejem, by jednego z synów Jessego namaścił na króla w miejsce Saula (1Sm 16,1). Gdy Jesse kolejno przedstawiał mu swoich synów, poczynając od najdorodniejszego, Samuel usłyszał od Pana znamienne słowa: „Człowiek widzi według oczu, zaś Pan widzi według serca” (1Sm 16,7). W ten sposób Pan wybrał Dawida, a równocześnie nauczył Samuela tak właśnie patrzeć na ludzi.
Może trochę szkoda, że stało się to dopiero pod koniec życia Samuela. Jednak przed śmiercią prorok mógł jeszcze zobaczyć owoce tego Bożego patrzenia. Ujrzał poniżenie Saula, a równocześnie mógł zamieszkać z Bożym wybrańcem – Dawidem (1Sm 19,18). Ale to już początek zupełnie innej historii.
ks. Bartosz Adamczewski
Idziemy nr 22 (403), 2 czerwca 2013 r.
http://http://idziemy.com.pl/wiara/wiara-samuela/2/
Przewodnik Katolicki 13/2007 » Wiara i Kościół »
Prorok Pański
autor: ks. Tadeusz Hanelt
Gdy więc trzeci raz Bóg zawołał na Samuela, ten odpowiedział: Mów Panie, bo sługa twój słucha. Bóg powołał młodego Samuela na swego proroka i zapowiedział karę dla rodziny Helego za złe postępowanie jego synów. Odtąd rozpoczęła się życiowa „kariera” Samuela.
Powołanie Samuela
W Szilo zbliżał się świt, ale lampy świątynne jeszcze płonęły. Nagle Samuel, śpiąc w pomieszczeniu obok przybytku, w którym znajdowała się Arka Przymierza, usłyszał wezwanie: Samuelu! Obudził się gwałtownie i pobiegł do sąsiedniej sypialni, gdzie nocował arcykapłan Helli, i rzekł: Oto jestem, przecież mnie wołałeś. Dwunastoletni Samuel był bowiem na służbie w świątyni Jahwe w Szilo i usługiwał staremu półociemniałemu Helemu. Zdumiony Heli odparł: Nie wołałem cię, wróć i połóż się spać. Ledwie jednak chłopiec się położył, znowu usłyszał swoje imię. Ponownie pobiegł do starego arcykapłana. Nie wołałem cię, synu. Wróć i połóż się spać – odparł Heli. Gdy jednak po raz trzeci młody Samuel obudził kapłana, ten zrozumiał, że to Bóg woła młodzieńca i poradził mu: Idź spać! Gdyby jednak ktoś cię wołał, odpowiedz: «Mów Panie, bo sługa twój słucha». Gdy więc trzeci raz Bóg zawołał na Samuela, ten odpowiedział: Mów Panie, bo sługa twój słucha. Bóg powołał młodego Samuela na swego proroka i zapowiedział karę dla rodziny Helego za złe postępowanie jego synów. Odtąd rozpoczęła się życiowa „kariera” Samuela.
Wtedy też Samuel zrozumiał to, co opowiadała mu matka Anna o jego powołaniu, o niemal cudownym jego urodzeniu. Była żoną Elkany, lewity mieszkającego w górach Efraima, w mieście Rama. Elkana miał także drugą żonę, Peninnę, z którą miał kilkoro dzieci, gdy tymczasem Anna była bezpłodna. Często płakała z tego powodu, mimo że mąż jej, widząc ją w takim stanie, pytał z troską: Anno, czemu płaczesz? Dlaczego nie jesz? Czemu się smuci twoje serce? Czyż ja nie znaczę dla ciebie więcej niż dziesięciu synów?
Anna bardzo cierpiała z powodu swej bezpłodności. Podczas dorocznej pielgrzymki do sanktuarium w Szilo złożyła obietnicę. Panie Zastępów! Jeżeli łaskawie wejrzysz na moje poniżenie i wspomnisz mnie, i nie zapomnisz mnie, i dasz mi potomka płci męskiej, wtedy oddam go Panu po wszystkie dni jego życia i brzytwa nie dotknie jego głowy.
Samuel z trudem przypominał sobie, że od małego dziecka przebywał w tym Przybytku, a Heli był mu jak ojciec. Rodzice oddali go jako trzyletnie dziecko do świątyni na ofiarę Panu, jako wyraz wdzięczności i spełnienie danej przez Annę obietnicy. Rokrocznie go odwiedzali, obdarowywali zdobnymi szatami, ale dorastał w cieniu tej świątyni. Od owej nocy Bóg często objawiał się Samuelowi, a wszyscy Izraelici uznawali go jako proroka Pańskiego.
Wojna z Filistynami
Były to czasy sędziów i Izraelici musieli walczyć o swój byt na kilku frontach: przeciw Kananejczykom, Moabitom, Ammonitom, Aramejczykom. Jednak najbardziej niebezpiecznym wrogiem byli Filistyni z racji posiadania oręża z żelaza, gdyż Izraelici mogli walczyć tylko bronią z brązu. Najazdy Filistynów od strony wybrzeża na tereny górskie zamieszkałe przez Izraelitów powtarzały się co kilka lat. W końcu armia filistyńska stanęła pod Afek, miejscowości oddalonej około 15 km od dzisiejszego Tel Awiwu, naprzeciw broniących się szyków izraelskich. Izraelici sprowadzili na pole bitwy Arkę Przymierza, a więc – jak mniemali – Boga znajdującego się w niewidzialny sposób na Arce. Chcieli niejako wywrzeć presję na swoim Bogu, by nie dopuścił do ich klęski. Jednak bitwę pod Afek sromotnie przegrali, ponieważ Bóg chciał ukarać ich niewierności rękoma Filistynów, którzy przejęli również Arkę. Heli na wieść o utracie Arki zmarł z rozpaczy. Szilo zostało przez Filistynów zrównane z ziemią, a tereny izraelskie przez nich podbite.
Prorok i sędzia
Minęło dwadzieścia lat. Samuel, uznany w tym czasie nie tylko za proroka, ale i za sędziego, wezwał Izraelitów do miejscowości Mispa i powiedział całemu narodowi: Jeśli chcecie się nawrócić do Pana z całego serca, usuńcie spośród siebie wszystkich obcych bogów, a skierujcie wasze serce ku Panu, służcie więc tylko Jemu, a wybawi was z rąk Filistynów. Na wieść o tak wielkim zgromadzeniu Filistyni przygotowali wyprawę karną do Mispa. Samuel nie dowodził armią izraelską, tylko modlił się wytrwale za swój lud. Izrael pobił wojska filistyńskie i wyzwolił się z jarzma najeźdźcy.
Odtąd Samuel rządził Izraelem jako sędzia przez wiele lat. Gdy się zestarzał, scedował władzę na swych synów. Jednak oni inaczej pojmowali zupełnie sprawowanie władzy niż ojciec. Szukali własnych korzyści, przyjmowali podarunki, wypaczali prawo. Przywódcy Izraela, widząc panujące bezprawie pod rządami synów Samuela, udali się do Rama i zażądali: Oto ty się zestarzałeś, a synowie twoi nie postępują twoimi drogami; ustanów raczej nad nami króla, aby nami rządził, tak jak to jest u innych narodów. Samuel nie chciał ulec ich żądaniu. Uważał, że królem Izraela jest Bóg, a domaganie się Izraelitów uwłacza Panu. Chciał, by wycofali oni swój postulat. Przywódcy jednak nalegali: Nie, lecz król będzie nad nami, abyśmy byli jak wszystkie narody, aby nas sądził nasz król, aby nam przewodził i prowadził nasze wojny.
Namaszczenie Saula na króla
Samuel nie dał się przekonać argumentami przywódców Izraela, ale na Boże polecenie namaścił Saula, syna Kisza z miejscowości Gibea, w pokoleniu Beniamina, na króla. Oddając władzę, przemówił do swych rodaków takimi słowami: Oto posłuchałem waszego głosu we wszystkim coście do mnie mówili, i ustanowiłem króla nad wami. Dlatego też jest to król, który przewodzić wam będzie, ja tymczasem zestarzałem się i osiwiałem, a synowie moi – oto są z wami. Ja przewodziłem wam od młodości aż do dziś. Oto jestem! Oskarżajcie mnie przed Panem i przed jego pomazańcem. Czy wziąłem komu wołu, czy zabrałem czyjego osła, czy komuś wyrządziłem krzywdę lub gnębiłem, albo z czyjej ręki przyjąłem dar, aby zakryć oczy na jego sprawę? Zwrócę wam wszystko. Na to cały lud odrzekł: «Nie byliśmy krzywdzeni, ani gnębieni, nie wziąłeś też niczego z niczyjej ręki». Naród jednomyślnie uznał, że Samuel był wyjątkowym przywódcą Izraela, który nie splamił się ani przemocą, ani korupcją.
Niedoświadczonemu królowi Saulowi sędziwy Samuel starał się służyć swoimi radami. Jednak młody Saul szybko przestał słuchać rad starego proroka. Demonstrował publicznie wierność Bogu poprzez składanie licznych ofiar na ołtarzach Pańskich, a równocześnie postępował wbrew zaleceniom Męża Bożego.
Samuel opuszcza króla Saula
Wówczas Pan polecił Samuelowi udać się do króla i oświadczyć mu: Czyż milsze są dla Pana całopalenia i ofiary krwawe od posłuszeństwa głosowi Pana? Właśnie, lepsze jest posłuszeństwo od ofiary, uległość – od tłuszczu baranów. […] Odrzuciłeś słowo Pana i dlatego odrzucił cię Pan. Nie będziesz już królem nad Izraelem. Po tych słowach Samuel opuścił Saula na zawsze. Na polecenie Boga udał się do Betlejem i namaścił na króla młodego Dawida, syna Jessego, z pokolenia Judy. Potem wrócił do siebie, do Rama, i tam umarł. Wszyscy Izraelici zebrali się, by go opłakiwać, i pochowali go w jego posiadłości w Rama.
http://http://www.przewodnik-katolicki.pl/nr/wiara_i_kosciol/prorok_panski.html
Urodził się w XI wieku przed Chrystusem. Był synem Elkany z Ramataim i Anny. Czas, w którym przyszło mu żyć i działać to okres bardzo trudny w dziejach Izraela, cechujący się głębokim upadkiem moralnym narodu wybranego. Żydzi wpadali często w bałwochwalstwo, a kapłani jedynego Prawdziwego Boga dopuszczali się ciężkich nadużyć. Ro-dzina Elkany z rodu Lewiego należała do tej niewielkiej pobożnej części społeczeństwa izraelskiego, która wiernie wypełniała przykazania prawa Pańskiego.
Małżonka Elkany, Anna, nie miała dzieci, przez co bardzo cierpiała. Złożyła Bogu obietnicę, że jeśli obdarzy ją potomkiem, odda Mu go na służbę. Pan usłyszał błaganie pokornej kobiety i Anna urodziła syna, któremu rodzice dali na imię Samuel. Kiedy dziecię trochę podrosło, oddano je do świątyni (wtedy jeszcze przenośnego przybytku) pod opiekę arcykapłana Helego, aby tam posługiwał.
Arcykapłan miał dwóch synów, którzy pełnili w świątyni posługę kapłańską. Czynili ją jednak w sposób wielce niegodziwy, albowiem przywłaszczali sobie mięso ofiarne poświęcone Bogu, często też odbierali je od składających ofiary po prostu siłą; ponadto dopuszczali się cudzołóstwa.
Skargi ludu Bożego na niegodne sługi ołtarza pozostawały w uszach arcykapłana bez echa, mówiąc ściślej, Heli zareagował na nie tylko raz i to bardzo niezdecydowanie, kiedy zwrócił się do synów: „Czemu dopuszczacie się tych czynów, wszak od całego ludu słyszę o waszym niewłaściwym postępowaniu. Nie, synowie moi, niedobre wieści ja słyszę, mianowicie że doprowadzacie do przestępstwa lud Pański. Jeśli człowiek zawini przeciw człowiekowi, sprawę rozsądzi Bóg, lecz gdy człowiek zawini wobec Boga – któż się za nim będzie wstawiał?”
Ale synowie Helego zlekceważyli słowa ojcowskie i w dalszym ciągu dopuszczali się nadużyć przy biernej postawie arcykapłana. Pan postanowił więc srogo ukarać świętokradców oraz zbyt pobłażliwego ojca. Swój zamiar odkrył Samuelowi podczas nocnego wypoczynku, a chłopiec powtórzył to Helemu. Po pewnym czasie rzeczywiście synowie arcykapłana zginęli na wojnie z rąk Filistynów, którzy odebrali też Izraelitom Arkę Przymierza – błogosławieństwo Boże i widzialny znak obecności Najwyższego wśród Jego ludu. Na wieść o tym co się stało, Heli tak się przestraszył, że spadł z krzesła, złamał sobie kręgosłup i zmarł.
Po śmierci Helego i jego synów Sa-muel został kapłanem i sędzią narodu Bożego. Pan obdarzył go darem proroctwa. Kiedy mąż Boży dożył podeszłego wieku, Żydzi zażądali od niego, aby wyświęcił im króla. Żądanie to nie spodobało się prorokowi, ponieważ zdawał sobie doskonale sprawę, iż to sam Bóg jest Królem Izraela, który nieprzerwanie sprawuje nad wybranym narodem opiekę. Jednakże Pan polecił mu spełnić życzenie przewrotnego ludu. Kierując się wskazaniem Najwyższego, prorok namaścił pierwszego króla, którym został Saul syn Kisza z rodu Beniamina.
Saul początkowo wypełniał polecenia Boże, lecz później zaczął je, jak również napomnienia Samuela, lekceważyć, za co i jego, i cały naród spotykały liczne niepowodzenia. Prorok przepowiedział Saulowi, iż zostanie pozbawiony królestwa, a jego tron obejmie godniejsza tego zaszczytu niż on osoba.
Jeszcze za życia nieposłusznego Bogu władcy, Samuel z polecenia Pańskiego namaścił Dawida syna Jessego na króla narodu wybranego. Rozpoczął on panowanie po tragicznej śmierci Saula i jego synów.
Samuel zmarł w sędziwym wieku jeszcze za panowania Saula i – opłakiwany przez cały Izrael – został pochowany w Rama, w swej posiadłości. Spokój duszy zmarłego został gwałtownie zmącony przez Saula. Szykując się do wojny z Filistynami, próbował się on radzić w tej sprawie Pana, „lecz Pan mu nie odpowiadał ani przez sny, ani przez urim [święty los – o. S.S.], ani przez proroków” (1 Sm 28,6; Biblia Tysiąclecia).
Wtedy zlecił wróżce z Endor wywołanie ducha Samuela, aby ten objawił mu wynik wojny. „Samuel rzekł do Saula: …Dlaczego pytasz mnie, skoro Pan cię odstąpił i stał się twoim wrogiem? Pan czyni to, co przeze mnie zapowiedział: odebrał Pan królestwo z twej ręki, a oddał je innemu – Dawidowi. Dlatego Pan postępuje z tobą w ten sposób, ponieważ nie usłuchałeś jego głosu, nie dopełniłeś płomiennego gniewu Jego nad Amalekiem. Dlatego pan oddał Izraelitów razem z tobą w ręce Filistynów, jutro i ty, i twoi synowie będziecie razem ze mną, całe też wojsko izraelskie odda w ręce Filistynów»” (1 Sm 28,15-19; BT).
Utwór 1
Tłumaczenie
Przez tę, która ciebie zrodziła, zostałeś ofiarowany jako przyjemny dar rąk matczynych, Samuelu, albowiem wpierw otrzymała (ona) ciebie (w darze) jako godny owoc modlitwy, a (później) oddała Bogu Dobroczyńcy zgodnie z tym, co obiecała. Dlatego też spoczęła na (dosł. w) tobie łaska Ducha, (o) chwalebny, która wychowała cię, obdarzając łagodnością i ozdobiła mądrością.
Utwór 2
Tłumaczenie
Olejem świętym jako kapłan (jesteś) pomazywany, a prorokiem obwieszczany (dosł. objawiany), przenikasz to, co ma dopiero nastąpić. (Przeto więc) z polecenia Boskiego zarówno namaszczasz króla, jak i to, co wydarzy się w przyszłości, przepowiadasz, sądząc sprawiedliwie naród izraelski, nieprzerwanie grzeszący i od Boga odstępujący, (o) Samuelu, godny wszelkiego podziwu, który nosisz Boga (w sercu), obdarzony wielkim (duchowym) bogactwem.
Wiadomości
z zakresu języka
Tematu do niniejszych rozważań na tematy językowe dostarcza nam tekst drugiej ze sticher, mówiąc ściślej drugie wypowiedzenie z rzędu w nim zawarte: č3 ďđbđ0ęú kâësĺěü, ďđîçč-đaĺřč ďđş1äízz – pol. „a prorokiem obwieszczany (dosł. objawiany), przenikasz to, co ma dopiero nastąpić”. Na pozór to tak proste zdanie kryje w swej konstrukcji dość skomplikowane relacje logiczno-składniowe, których rozwikłanie wychodzi poza zasób wiadomości przeciętnego czytelnika. Otóż w celu łatwiejszego zrozumienia całego zagadnienia rozpoczniemy od logicznej analizy omawianego wypowiedzenia. Tak więc orzeczeniem (verbum finitum) jest tu ďđîçčđaĺřč (przenikasz), natomiast podmiotem: ty – wskazuje na to końcówka osobowa czasownika orzeczenia -ĺřč, a z kontekstu dowiadujemy się, że chodzi tu o proroka Samuela (ńŕěóč1ëĺ äîńňî÷yäíĺ); dopełnieniem jest ďđş1äízz (urzeczownikowiony przymiotnik), co przetłumaczyliśmy: „to, co ma dopiero nastąpić” ewentualnie można było to przetłumaczyć: „te rzeczy, które miały dopiero nastąpić”; ďđbđ01ęú kâësĺěü – to złożona przydawka predykatywna (określenie predykatywne): „prorokiem obwieszczany (dosł. objawiany)”. Przydawka predykatywna jest takim składnikiem wypowiedzenia, który określa podmiot, ale w odniesieniu do czasu trwania czynności (stanu) wyrażonej orzeczeniem. Ponadto jej właściwości syntaktyczne charakteryzują się tym, że dodatkowo coś o podmiocie orzeka, czyli wskazuje na jakieś cechy, właściwości, stan podmiotu. Odnosząc wiadomości powyższe do omawianego wypowiedzenia można powiedzieć, że Samuel przenikał to, co miało dopiero nastąpić i był wtedy w tym czasie obwieszczany (objawiany) prorokiem. Jednakże poprzestać nie można tylko i wyłącznie na takim stwierdzeniu, a to dlatego, iż pomiędzy występującym w zdaniu predykatem (przydawką predykatywną) a jego pełnym orzeczeniem zachodzą głębokie relacje logiczno-składniowe. Przydawka predykatywna to przecież ukryte, niezrealizowane zdanie: (byłeś) obwieszczany prorokiem, a z drugiej strony: przenikasz to… Zauważymy tu, iż pomiędzy tymi dwoma zdaniami istnieje pewna zależność. Jak podpowiada nam intuicja i logika, jest to zależność (relacja) czasowo-przyczynowa. To znaczy Samuel przenikał to, co miało nastąpić, czyli przepowiadał przyszłość, kiedy (ponieważ) był obwieszczany, objawiany (przez Boga), że jest prorokiem.
Rzecz ciekawa, że obie czynności ďđbđ0ęú kâësĺěü i ďđîçčđaĺřč pod względem formalnym przedstawione są jako zachodzące jednocześnie. To odstępstwo od reguł składniowych, bo przecież przyczyna, od której zależy skutek, jest aktem czasowo wcześniejszym niż jej następstwo. Niemniej jednak takie „zachwianie” logiczne znajduje w syntaktyce pewne usprawiedliwienie i jest dopuszczalne, albowiem przyczyna, chociaż czasowo uprzedza czynność (stan) skutkową, to przecież może działać i podczas trwania tej czynności (stanu). Innymi słowy, przez cały czas, gdy Samuel przepowiadał przyszłość, jawił się (za sprawą Bożą) jako prorok.
http://www.przegladprawoslawny.pl/articles.php?id_n=1275&id=8
Dodaj komentarz