Słowo Boże na dziś – Środa, 13 sierpnia 2014 Świętych męczenników Poncjana, papieża, i Hipolita, prezbitera – Dopomóż mi, o Panie, abym widziała w moim bliźnim tylko cnoty i dobre uczynki, a niedostatki pokrywała pamięcią na własne grzechy.

Myśl dnia

Żeby dojść do światła, trzeba wszystkie ciemności porozbijać.

Joachim Badeni

Praktyka dobroci może doznać sprzeciwu i przykrości, lecz zawsze kończy się zwycięstwem, ponieważ dobroć jest miłością, a miłość wszystko zwycięża…

św. Jan XXIII, papież

 

ŚRODA XIX TYGODNIA ZWYKŁEGO, ROK II

PIERWSZE CZYTANIE  (Ez 9,1-7;10,18-22)

Wizja zniszczenia Jerozolimy

Czytanie z Księgi proroka Ezechiela.

Pan wołał donośnie, tak że ja słyszałem: „Zbliżcie się, straże miasta, każdy z niszczycielską bronią w ręku”. I oto przybyło sześciu mężów drogą od górnej bramy, położonej po stronie północnej, każdy z własną niszczycielską bronią w ręku. Wśród nich znajdował się pewien mąż, odziany w lnianą szatę, z kałamarzem pisarskim u boku. Weszli i zatrzymali się przed ołtarzem z brązu.
A chwała Boga izraelskiego uniosła się znad cherubów, na których się znajdowała, do progu świątyni. Następnie zawoławszy męża odzianego w szatę lnianą, który miał kałamarz u boku, Pan rzekł do niego: „Przejdź przez środek miasta, przez środek Jerozolimy i nakreśl ten znak na czołach mężów, którzy wzdychają i biadają nad wszystkimi obrzydliwościami w niej popełnianymi”.
Do innych zaś rzekł, tak iż słyszałem: „Idźcie za nim po mieście i zabijajcie. Niech oczy wasze nie znają współczucia ni litości. Starca, młodzieńca, pannę, niemowlę i kobietę wybijajcie do szczętu. Nie dotykajcie jednak żadnego męża, na którym będzie ów znak. Zacznijcie od mojej świątyni”.
l tak zaczęli od owych starców, którzy stali przed świątynią. Następnie rzekł do nich: „Zbezcześćcie również świątynię, dziedzińce napełnijcie trupami!” Wyszli i zabijali w mieście.
A chwała Pana odeszła od progu świątyni i zatrzymała się nad cherubami. Cheruby rozwinęły skrzydła i uchodząc uniosły się z ziemi na moich oczach, a koła z nimi. Zatrzymały się w wejściu wschodniej bramy świątyni Pana, a chwała Boga izraelskiego spoczywała nad nimi u góry. Była to ta sama istota żywa, którą pod Bogiem izraelskim oglądałem nad rzeką Kebar, i poznałem, że były to cheruby. Każdy miał po cztery oblicza i cztery skrzydła, a pod skrzydłami coś w rodzaju rąk ludzkich. Wygląd ich twarzy był podobny do tych samych twarzy, które widziałem nad rzeką Kebar. Każdy poruszał się prosto przed siebie.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY  (Ps 113,1-2.3-4.5-6)

Refren: Ponad niebiosa sięga chwała Pana.

Chwalcie, słudzy Pańscy, *
chwalcie imię Pana.
Niech imię Pana będzie błogosławione, *
teraz i na wieki.

Od wschodu do zachodu słońca, *
niech będzie pochwalone imię Pana.
Pan jest wywyższony nad wszystkie ludy, *
ponad niebiosa sięga Jego chwała.

Kto jest jak nasz Pan Bóg, *
co ma siedzibę w górze,
i w dół spogląda *
na niebo i na ziemię?

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ  (2 Kor 5,19)

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

W Chrystusie Bóg pojednał świat ze sobą,
nam zaś przekazał słowo jednania.

Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.

EWANGELIA  (Mt 18,15-20)

Braterskie upomnienie

Słowa Ewangelii według świętego Mateusza.

Jezus powiedział do swoich uczniów:
„Gdy twój brat zgrzeszy przeciw tobie, idź i upomnij go w cztery oczy. Jeśli cię usłucha, pozyskasz swego brata. Jeśli zaś nie usłucha, weź ze sobą jeszcze jednego albo dwóch, żeby na słowie dwóch albo trzech świadków opierała się cała prawda. Jeśli i tych nie usłucha, donieś Kościołowi. A jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik.
Zaprawdę powiadam wam: Wszystko, co zwiążecie na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążecie na ziemi, będzie rozwiązane w niebie.
Dalej zaprawdę powiadam wam: Jeśli dwaj z was na ziemi zgodnie o coś prosić będą, to wszystkiego użyczy im mój Ojciec, który jest w niebie. Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich”.

Oto słowo Pańskie.

KOMENTARZ

Troska o brata

Wspólnota wierzących to miejsce, gdzie wzajemnie wspieramy się w dążeniu do pełni człowieczeństwa. Jezus proponuje, abyśmy w trosce o prawdziwe dobro bliźniego, gdy ten zgrzeszy przeciw nam, najpierw porozmawiali z nim osobiście, czyli udzielili mu braterskiego upomnienia. Gdy to nie przyniesie efektów, sugeruje, by porozmawiać z nim z pomocą innych życzliwych osób, a jeśli i to nic nie da, mówi, by poinformować o problemie wspólnotę. Gdy wszystkie te środki zawiodą, pozostaje jeszcze modlitwa i osobiste świadectwo, bowiem zwrot: „niech będzie dla ciebie jak celnik i poganin”, nie ma w sobie nic z pogardy. Znaczy: niech będzie ci bratem, któremu masz moralny obowiązek nieść Chrystusa. Jezus bardzo potrzebuje zarówno jego, jak i twego miłosiernego spojrzenia.

Jezu, proszę o odwagę ewangelicznej postawy miłości braterskiej, abym nie obmawiał ani nie oczerniał osób, które grzeszą przeciw mnie, lecz upominał w pokorze i z miłością.

www.edycja.plRozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2014”
s. Anna Maria Pudełko AP
Edycja Świętego Pawła

 

http://www.paulus.org.pl/czytania.html

 

 

 

„W Chrystusie Bóg pojednał świat ze sobą i nam przekazał słowo jednania”. Boże miłosierdzie pragnie dosięgnąć wszystkich. Jesteśmy przez Boga włączeni w dzieło ocalenia naszych braci przez niesienie im słowa prawdy i przebaczenia, wypowiadanego z szacunkiem i miłością. Pan Jezus mówi swoim uczniom, że ci, którzy tego słowa nie przyjmą, mają być dla nich jak poganie i celnicy – czyli jak ludzie, którzy bardzo się pogubili. Módlmy się, abyśmy na każdego człowieka i na samych siebie umieli patrzeć oczyma Chrystusa, dostrzegając pod skorupą grzechu i słabości Boży obraz, który czeka, aby go oczyścić i wydobyć na światło.

Bogna Paszkiewicz, „Oremus” sierpień 2008, s. 61

MIŁOŚĆ JEST ŁASKAWA

O Panie, niech serce moje stanie się nienaganne w Twych ustawach (Ps 119, 80)

Robotnikom pierwszej godziny, narzekającym, że tym z ostatniej godziny zapłacono tak samo jak im, właściciel winnicy mówi: „Czy mi nie wolno czynić ze swoim, co chcę? Czy na to złym okiem patrzysz, że ja jestem dobry?” (Mt 20, 15). Jeśli oko jest złe, a serce nieżyczliwe dla bliźniego, to dobro bliźnich nieuchronnie wzbudza niezadowolenie, zazdrość, chciwość. Miłość, przeciwnie, „nie zazdrości” (1 Kor 13, 4), owszem, cieszy się z dobra innych, popiera je, stara się o nie, nawet gdyby czyniąc to, musiała sama ponieść stratę,Ciesz się z dobra innych jak ze swego własnego — mówi św. Jan od Krzyża — pragnąc serdecznie, aby we wszystkim innych nad ciebie przenoszono… Staraj się ćwiczyć w tym, zwłaszcza względem osób mniej sobie miłych” (Pr.d. 13).

Postępowanie Chrześcijanina względem bliźniego powinno odzwierciedlać łaskawość i miłość Boga; Jego bowiem dobroci zawdzięczamy zbawienie (Tt 3,4): łaskawość w uczuciach, w myślach, w słowach, w czynnościach, jak tego nieustannie wymaga Pismo święte. Św. Piotr zachęca, by odrzucić „zazdrość i jakiekolwiek złe mowy” (1 P 2, 1). Św. Jakub poleca: „Bracia, nie oczerniajcie jeden drugiego. Kto oczernia brata swego lub sądzi go, uwłacza prawu” (Jk 4, 11). Prawo miłości, jakie Chrystus dał swoim uczniom, zostaje przez takie postępowanie naruszone, a przyjaźń z Chrystusem pomniejsza się i oziębia. Czy można zapomnieć Jego słowa: „Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję” (J 15, 14)? Jego najdroższym przykazaniem jest właśnie przykazanie miłości wzajemnej. Również św. Paweł nalega: „Czyńcie wszystko bez szemrań i powątpiewań, abyście się stali bez zarzutu i bez winy, jako nienaganne dzieci Boże” (Flp 2, 14-15).

NIENAGANNI W PRAKTYCE ŻYCZLIWEJ I CZYSTEJ MIŁOŚCI, KTÓRA SZUKA DOBRA INNYCH, A NIE WŁASNEGO ZADOWOLENIA SERCA LUB WŁASNEJ KORZYŚCI.

Miłość — na koniec — jest łaskawa przez uprzejmość i grzeczność, jest łaskawa szerząc wszędzie dobroć, nawet tam gdzie wydaje się, że jej nie ma. W każdym człowieku, choćby był zły, istnieje dobro, jest ślad Boga, który go stworzył. Zadaniem dobroci jest odkrywać i rozwijać to dobro. Dobroć chrześcijanina winna być podobną do dobroci Boga, On bowiem stwarza dobro w tych, których miłuje.

  • Dopomóż mi, o Panie, abym widziała w moim bliźnim tylko cnoty i dobre uczynki, a niedostatki pokrywała pamięcią na własne grzechy. W ten sposób doprowadzisz mnie powoli do nabycia jednej wielkiej cnoty, tej mianowicie, bym innych poczytywała za lepszych od siebie; początkiem jej jest właśnie to zapatrywanie się na zalety bliźniego, a zamykanie oczu na jego niedostatki; lecz do tego potrzebna mi jest pomoc Twoja, Panie. Bez niej nie mogę nic uczynić, tak bardzo jest mi konieczna. Dopomóż mi uczynić wszystko, co możliwe, abym zasłużyła na nią, Ty bowiem nikomu łaski swojej nie odmawiasz i użyczysz mi jej bez wątpienia (zob. św. Teresa od Jezusa: Życie 13, 10).
  • O Panie, aby uczynić sobie Twój sąd bardziej przychylnym, albo raczej, by nie być wcale sądzoną, chcę zawsze z miłością myśleć o wszystkich, bo Ty powiedziałeś: „Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni”.
    Kiedy szatan usiłuje podsunąć mi przed oczy duszy błędy tej lub tamtej siostry… dopomóż mi natychmiast wynaleźć jej cnoty i dobre pragnienia… Jeśli zobaczyłam jeden jej upadek, to przecież może odniosła ona wiele zwycięstw, które przez pokorę ukrywa, to zaś, co zdaje się być błędem, może ze względu na intencję być aktem cnoty (św. Teresa od Dzieciątka Jezus; Dzieje duszy, r. 10; Rps C,f°I5”i 12” — 13”).
  • Czynić dobrze to oznacza ukazywać doskonale Ciebie, o Jezu, Synu Boga, Synu Maryi, Mistrzu wszystkich i Zbawicielu świata. Nie ma umiejętności ani bogactwa, ani siły ludzkiej, która równałaby się cenie dobroci — słodkiej, miłej, cierpliwej. Praktyka dobroci może doznać sprzeciwu i przykrości, lecz zawsze kończy się zwycięstwem, ponieważ dobroć jest miłością, a miłość wszystko zwycięża…
    Spraw, o Panie, abym nie pobłądził sądząc, że dobroć, uprzejmość jest małą cnotą. Ona jest cnotą wielką, bo jest panowaniem nad sobą, osobistą bezinteresownością, gorliwym szukaniem sprawiedliwości, wyrazem i jasnością miłości bratniej; przez łaskę Twoją, o Jezu, jest ona dotknięciem ludzkiej i boskiej doskonałości (zob. Jan XXIII).

O. Gabriel od św. Marii Magdaleny, karmelita bosy
Żyć Bogiem, t. III, str. 54

http://www.mateusz.pl/czytania/2014/20140813.htm

 

 

ŚWIĘTYCH OBCOWANIE

13 sierpnia
Święci męczennicy
Poncjan, papież, i Hipolit, prezbiter
Święty Poncjan Poncjan pochodził z rzymskiego rodu Calpurnia. Biskupem Rzymu został 21 lipca 230 r. Jego pontyfikat przypadł na czas kontynuacji schizmy związanej z wyborem antypapieża Hipolita. Papież Poncjan wprowadził do liturgii: Confiteor – Spowiadam się…, Dominus vobiscum – Pan z wami oraz śpiew psalmów. Synod rzymski pod przewodnictwem Poncjana potwierdził ekskomunikę filozofa i teologa greckiego Orygenesa, ogłoszoną przez synody aleksandryjskie w 230 i 232.
W 234 r. cesarz zerwał z tolerancją religijną i rozpoczął prześladowanie chrześcijan. Zesłał papieża Poncjana i antypapieża Hipolita wraz z innymi duchownymi do kamieniołomów na Sardynię. Poncjan abdykował jako pierwszy – prawdopodobnie po to, aby umożliwić wybór swojego następcy, 28 września 235 r., co jest pierwszą dokładnie zapisaną datą w historii papiestwa w Katalogu Liberiusza z IV w. Pogodzony z Hipolitem, Poncjan zmarł na wygnaniu w październiku 235 r.
Jak podaje Martyrologium Rzymskie, Hipolita z kolei “po różnych torturach przywiązano za nogi do szyi dzikich koni, które wlokły go po ostach i cierniach, dopóki poszarpany na całym ciele nie wyzionął ducha. W tym samym dniu poniosła śmierć męczeńską jego mamka, błogosławiona Konkordia, która jeszcze przed nim, ubiczowana ołowianymi knutami, odeszła do Pana. Dziewiętnastu zaś innych z domu Hipolita ścięto mieczem za bramą Tyburtyńską i pogrzebano wszystkich razem na polu Werańskim”.
Ciała Poncjana i Hipolita zostały sprowadzone do Rzymu i pochowane przez papieża Fabiana. Poncjana pogrzebano w nowych biskupich katakumbach Kaliksta. W 1909 r. w katakumbach św. Kaliksta, w “krypcie papieży”, znaleziono grób św. Poncjana z napisem: “Poncjan, biskup, męczennik”.

Poncjan

W 230 roku miejsce biskupa Rzymu, Urbana I, zajął Poncjan, który już na samym początku swojego pontyfikatu miał rywala – Hipolita, przewodzącego odrębnej rzymskiej gminie (i późniejszego świętego). Niedługo po święceniach nowego biskupa wybuchły prześladowania chrześcijan zarządzone przez cesarza Maksymina Traka.

Poncjan i Hipolit trafili do tej samej sardyńskiej kopalni. W obliczu zagrożenia, Hipolit skierował do swoich zwolenników posłanie, zobowiązując ich do odbudowania jedności Kościoła, a następnie, by dać dobry przykład, abdykował. Poncjan, rozumiejąc wagę gestu, nie chciał pozostać dłużnym i także ustąpił z urzędu, po czym dwa dni później umarł. Z pewnością zarówno ówcześni hierarchowie, jak i wierni nie zdawali sobie sprawy z precedensowego znaczenia tej abdykacji. Po raz pierwszy w historii biskup Rzymu z własnej woli zakończył swój pontyfikat (w tych czasach nie używano jeszcze tytułu papieża).

Nowy biskup Rzymu, Fabian, po uzyskaniu zgody władz, sprowadził zwłoki obu oponentów do Rzymu. Poncjan został pochowany w katakumbach Kaliksta, zaś Hipolit w krypcie przy Via Tiburtina.

http://odkrywcy.pl/gid,15368212,img,15368299,page,7,title,Papieze-ktorzy-abdykowali,galeriazdjecie.html?smg4sticaid=61341a

   Święty Hipolit, męczennik. (+ r. 258.)

   Św. Hipolit, rotmistrz straży przybocznej cesarza Waleryana, urodził się i wychował w pogaństwie. Gdy mu zaś powierzono pieczę nad więźniem cesarskim, Wawrzyńcem świętym, gdy patrzał własnemi oczyma na wielkie cuda, jakie Święty działał na ślepych i innych chorych, wtedy poznał moc Jezusa, uznał prawdziwość Jego nauki i wraz z swoimi domownikami ochrzcić się kazał. Musiał potem patrzeć jeszcze na okropne męki, jakie św. Wawrzyniec przechodził na rozpalonem łożu. Męstwo męczennika podczas strasznych katuszy wywołało nietylko podziw Hipolita jako żołnierza, umiejącego ocenić taką dzielność i odwagę, ale przedewszystkiem obudziło w nim gorące pragnienie oddania również swego życia za Chrystusa. Płacząc tedy nad więźniem, tak mówił Hipolit; “Czemu ja też przy tobie nie wołam: Chrześcijaninem jestem”? Ale św. dyakon zabronił mu wonczas, przyznać się jawnie do wiary Chrystusowej: “Zataj teraz Chrystusa w sercu, a potem, gdy ja zawołam, usłyszysz i przyjdziesz”. Po męczeńskiej śmierci Wawrzyńca św. zdjął go Hipolit z żelaznego łoża i przy pomocy kapłana Justyna z wielką czcią i z nabożeństwem pochował. Kiedy doniesiono o tem cesarzowi, kazał Hipolita pojmać i do siebie przyprowadzić. “Czyś ty także został czarownikiem, zapytał rozjątrzony nawróconego rotmistrza, żeś zabrał ciało Wawrzyńca”? Odpowiedział Hipolit: “Wziąłem je nie jako czarownik, ale jako chrześcijanin”. Rozgniewany cesarz kazał zerwać zeń szaty, aby go biczowaniem zmusić do ofiar bogom; zagroził, że w razie oporu zginie w takich katuszach jak Wawrzyniec. “Daj to Boże, zawołał Hipolit, abym dorównał Wawrzyńcowi”. Wśród biczowania śmiały uczeń Chrystusowy wołał nieustannie: Chrześcijaninem jestem. Napróżno usiłował go cesarz ująć obietnicami; widząc, że Hipolita nie odwiedzie ani prośbą ani groźbą od Chrystowej wiary, wydał go staroście Waleryanowi na śmierć męczeńską. Waleryan, chcąc przywłaszczyć sobie przedewszystkiem majątek Hipolita, pobiegł do domu jego, by go objąć w posiadanie. Dowiedział się wtedy, że cała służba Hipolita przyjęła już była chrzest św. Kazał więc wszystkich wyprowadzić za bramy miasta i życie im odebrać. Pomiędzy domownikami Hipolita znajdowała się także dawniejsza jego piastunka Konkordya, matrona bardzo świątobliwa; ponieważ zagrzewała towarzyszów i towarzyszki swoje do wytrwałości w wierze świętej, kazał ją starosta jeszcze w domu chłostać i bić kulami ołowianemi; skonała wśród plag okrutnych. Hipolit na wieść o śmierci sędziwej swej piastunki nie zatrwożył się; owszem wielbił Boga, że najgodniejszą najpierw zabiera do chwały Swojej. Po ścięciu sług przywiązano Hipolita do dwóch dzikich koni i włóczono po ostrych kamieniach i cierniach dopóty, dopóki nie wyzionął ducha i nie oddał go w ręce Tego, którego jako prawdziwy żołnierz Chrystusowy tak śmiało i dzielnie wyznawał. Było to r. 258. Czci jego poświęcono dzień 13. sierpnia.

   Nauka

   Kiedy srogiemi mękami usiłowano złamać stałość św. Hipolita i zmusić koniecznie do zaparcia się Chrystusa, mąż Boży wznosi oczy swe ku niebu z prośbą o pomoc Bożą. Do Boga zwracało się wielu innych świętych męczenników podczas swych katuszy; wielu Świętych w chorobach i przeciwnościach niebieskiej błagali pomocy. Chcieli zarazem okazać, że z miłości ku Bogu znoszą swe cierpienia. Przypominali sobie także nagrodę, jaką mękami swemi wysłużyć sobie pragnęli, a to przypomnienie dodawało im nowego bodźca do stałości. Czyń to w wszystkich trudnościach, cierpieniach i smutkach; okaż czynem, że z miłości ku Bogu chcesz cierpieć. Mów sobie: nie po naszej myśli się dzieje, kiedy smutek serce gryzie, kiedy troski i kłopoty duszę przygniatają; dzieje się to wszakże z woli Boga, który wie, dlaczego taki krzyż na mnie zesłał. On, Bóg Wszechmocny, jest moim Ojcem najlepszym, który mnie kocha; nie będę więc szemrał przeciwko Jego rządom, chętnie wszystko zniosę, bo i ja Go kocham. A zresztą przyrzekł Pan Bóg Swoim wiernym niewysłowione radości w niebie. Czemże my grzeszni zasłużymy sobie na to szczęście wieczne, jeśli cierpliwie nie będziemy znosili jarzma krzyżów codziennych? Czy śmiałbyś żądać od Stwórcy rozkoszy niebieskiej, nie zaznawszy wpierw goryczy ziemskiej, której On Sam dla naszego przykładu tak obficie skosztował? Bracie, patrz tedy w niebo, rozważ, co Bóg tam ci zgotował, a powiesz sobie: moja praca, moje zmartwienie, które dotąd tak przykre i nieznośne mnie się zdawały, jakżeż one krótkie i przelotne w porównaniu do szczęśliwości wiecznej. Zaiste, krótko trwa, co cierpię, a nagroda za to wieczna.

http://siomi1.w.interia.pl/13.sierpnia.html

13 sierpnia
Święty Maksym Wyznawca
Święty Maksym Maksym urodził się w 580 r. w Konstantynopolu, w dość wpływowej rodzinie. Podjął karierę polityczną, był pierwszym sekretarzem cesarza Herakliusza. Zrezygnował z tego urzędu i zapukał do bramy klasztornej w Chrysopolis. Tam przywdział habit mnicha.
Zasłynął wiedzą i świętością. Gdy pojawiła się groźba najazdu perskiego, udał się na Kretę, a następnie przez Cypr do Afryki.
Maksym był inspiratorem wielu synodów afrykańskich. Po powrocie do Rzymu zainicjował synod, na którym potępiono herezje monofizytyzmu i monoteletetyzmu, po stronie których zaangażowali się cesarze bizantyjscy. Dlatego też wraz z papieżem Marcinem I został aresztowany w 653 r. na rozkaz Konstansa II i wywieziony do Konstantynopola. Oskarżonego o zdradę stanu, zesłano do Bizji w Tracji. Tam wyrwano mu język i odrąbano prawą rękę.
Umarł 13 sierpnia 662 r. w twierdzy Schemarion. Za męczeńskie wyznanie wiary potomność nadała mu zaszczytny tytuł “Wyznawcy”.
Maksym był największym uczonym i mistykiem chrześcijańskim VII wieku. Pozostawił po sobie olbrzymią spuściznę pisarską. Ujmował w niej syntetycznie dotychczasową naukę soborów, teologię, ascetykę, filozofię.

Benedykt XVI

Św. Maksym Wyznawca

Audiencja generalna 25 czerwca 2008

Drodzy bracia i siostry!

Dzisiaj chciałbym ukazać postać jednego z wielkich Ojców Kościoła wschodniego późnego okresu, a mianowicie mnicha św. Maksyma. Tradycja chrześcijańska przyznała mu tytuł Wyznawca, na który zasłużył sobie niezłomną odwagą, z jaką potrafił dawać świadectwo — «wyznawać», również cierpieniem — swej integralnej wierze w Jezusa Chrystusa, prawdziwego Boga i prawdziwego człowieka, Zbawiciela świata. Maksym urodził się w Palestynie, w ziemi Pana, ok. 580 r. Już od młodzieńczych lat przygotowywał się do życia monastycznego i studiowania Pisma Świętego, także poprzez dzieła wielkiego mistrza Orygenesa, który już w III w. zdołał «utrwalić» aleksandryjską tradycję egzegetyczną.

Maksym przeniósł się z Jerozolimy do Konstantynopola, a stamtąd do Afryki, gdzie znalazł schronienie przed najazdami barbarzyńców. Tutaj odznaczył się nadzwyczajną odwagą w obronie prawowierności. Maksym nie dopuszczał żadnego umniejszania człowieczeństwa Chrystusa. Zrodziła się bowiem teoria, zgodnie z którą w Chrystusie jest tylko jedna wola — wola boska. Broniąc jedności Jego osoby, negowano istnienie w Nim prawdziwej i rzeczywistej woli ludzkiej. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać nawet rzeczą słuszną, żeby w Chrystusie była tylko jedna wola. Jednak św. Maksym od razu zrozumiał, że to naruszałoby tajemnicę zbawienia, ponieważ człowieczeństwo pozbawione woli, człowiek bez woli nie jest prawdziwym człowiekiem. Jest człowiekiem okaleczonym. Jezus Chrystus jako człowiek nie byłby zatem prawdziwym człowiekiem, nie przeżywałby dramatu ludzkiej istoty, który polega właśnie na trudności dostosowania naszej woli do prawdy bytu. Dlatego św. Maksym stwierdza bardzo zdecydowanie: Pismo Święte nie ukazuje nam człowieka okaleczonego, pozbawionego woli, lecz prawdziwego, pełnego człowieka: Bóg w Jezusie Chrystusie przyjął rzeczywiście ludzką istotę w całości — oczywiście oprócz grzechu — a więc także ludzką wolę. Sprawa tak postawiona wydaje się jasna: Chrystus albo jest, albo nie jest człowiekiem. Jeśli jest człowiekiem, posiada również wolę. Pojawia się jednak problem: czy nie popadamy przez to w pewnego rodzaju dualizm? Czy nie dochodzimy do stwierdzenia istnienia dwóch pełnych natur: rozumu, woli i uczucia? W jaki sposób przezwyciężyć dualizm, ocalić integralność istoty ludzkiej, i ochronić zarazem jedność osoby Chrystusa, który nie był schizofrenikiem. Św. Maksym dowodzi, że człowiek znajduje swą jedność, integrację siebie samego, swoją pełnię nie w sobie samym, lecz przezwyciężając siebie, wychodząc z siebie. Podobnie w Chrystusie, człowiek wychodząc z samego siebie, odnajduje siebie w Bogu, w Synu Bożym. Nie należy okaleczać człowieka, by wyjaśnić wcielenie. Trzeba tylko pojąć dynamikę istoty ludzkiej, która realizuje się jedynie przez wyjście z samej siebie. Tylko w Bogu znajdujemy samych siebie, naszą całość i pełnię. Widzimy zatem, że nie człowiek zamykający się w sobie jest człowiekiem pełnym, ale człowiek, który się otwiera, który wychodzi z siebie, osiąga pełnię i odnajduje siebie właśnie w Synu Bożym, odnajduje swoje prawdziwe człowieczeństwo. Dla św. Maksyma ta wizja nie jest tylko spekulacją filozoficzną. Według niego urzeczywistniła się w konkretnym życiu Jezusa, zwłaszcza w dramacie Getsemani. W tym dramacie konania Jezusa, w udręce śmierci, w konflikcie między ludzką wolą, by nie umrzeć, i boską wolą wydającą się na śmierć, w tym dramacie Getsemani urzeczywistnia się cały ludzki dramat, dramat naszego odkupienia. Św. Maksym mówi nam, a my wiemy, że to jest prawda: Adam (Adamem jesteśmy my sami) myślał, że «nie» stanowi szczyt wolności. Tylko ten, kto może powiedzieć «nie», byłby rzeczywiście wolny; człowiek, by naprawdę urzeczywistnić swoją wolność, musi powiedzieć Bogu «nie». Tylko wtedy uważa, że wreszcie jest sobą, że osiągnął szczyt wolności. Ta skłonność istniała również w ludzkiej naturze Chrystusa, ale została przezwyciężona, bowiem Jezus zobaczył, że najwyższym wyrazem wolności nie jest owo «nie». Największą wolnością jest «tak» w odniesieniu do woli Bożej. Jedynie wypowiadając «tak», człowiek rzeczywiście staje się sobą. Jedynie przez wielkie otwarcie wyrażone w «tak», w zjednoczeniu swojej woli z wolą Bożą człowiek otwiera się całkowicie, staje się «Boży». Pragnieniem Adama było być jak Bóg, to znaczy być całkowicie wolnym. Ale człowiek zamykający się w sobie nie jest boski, nie jest w pełni wolny. Staje się taki, wychodząc z siebie, staje się wolny, wypowiadając «tak». To wyraża dramat Getsemani: nie moja wola, lecz Twoja. Prawdziwy człowiek rodzi się, gdy wolę ludzką poddaje woli Bożej, w ten sposób zostajemy odkupieni. Oto w kilku słowach istota tego, co chciał nam powiedzieć św. Maksym; widzimy, że rzeczywiście chodzi o całego człowieka. Chodzi o całą kwestię naszego życia. Św. Maksym napotykał problemy już w Afryce, gdy bronił tej wizji człowieka i Boga. Później został wezwany do Rzymu. W 649 r. czynnie uczestniczył w synodzie laterańskim, zwołanym przez papieża Marcina I, by bronić prawdy o dwojakiej woli w Chrystusie, na przekór edyktowi cesarza, który — pro bono pacis — zabraniał dyskusji na ten temat. Papież Marcin musiał drogo zapłacić za swą odwagę — chociaż był słabego zdrowia, został aresztowany i zawieziony do Konstantynopola. Wytyczono mu proces i skazano na śmierć; uzyskał zmianę kary na dożywotnie wygnanie na Krym, gdzie zmarł 16 września 655 r. po dwóch długich latach upokorzeń i udręk.

Nieco później, w 662 r., podobny los spotkał Maksyma, który również przeciwstawił się cesarzowi i stale powtarzał: «Jest rzeczą niemożliwą twierdzić, że w Chrystusie jest tylko jedna wola!» (por. PG 91, kol. 268-269). Wraz z dwoma uczniami, noszącymi to samo imię Anastazy, Maksym został poddany wyczerpującemu procesowi, pomimo iż miał już ponad osiemdziesiąt lat. Trybunał cesarski oskarżył go o herezję i skazał na okrutną karę — obcięcie języka i prawej ręki — dwóch narządów, za pomocą których — słowem i pismem — Maksym zwalczał błędną naukę o jednej woli Chrystusa. W końcu tak okaleczony święty mnich został wygnany do Kolchidy nad Morzem Czarnym, gdzie zmarł z wyczerpania wskutek doznanych cierpień 13 sierpnia tegoż roku 662, w wieku osiemdziesięciu dwu lat.

Mówiąc o życiu Maksyma, wspomnieliśmy o jego działalności pisarskiej w obronie prawowierności. Nawiązaliśmy w szczególności do Dysputy z Pyrrusem, byłym patriarchą Konstantynopola: zdołał on w niej przekonać adwersarza o jego błędach. Z wielką uczciwością w istocie Pyrrus zakończył Dysputę następującymi słowami: «Przepraszam za siebie i za moich poprzedników: ignorancja doprowadziła nas do tych absurdalnych myśli i argumentacji. Proszę, by znaleziono sposób na wyeliminowanie tych absurdów, ocalając pamięć tych, którzy pobłądzili» (PG 91, kol. 352). Zachowało się kilkadziesiąt ważnych dzieł, pośród których wyróżnia się Mystagogia — jedno z najbardziej znaczących pism św. Maksyma, które zawiera dobrze skonstruowaną syntezę jego myśli teologicznej.

Myśl św. Maksyma nie jest wyłącznie teologiczna, spekulatywna, skupiona na sobie, ponieważ dotyczy ona zawsze konkretnej rzeczywistości świata i jego zbawienia. W sytuacji, w której skazany był na cierpienie, nie mógł uciekać w teoretyczne tylko dociekania filozoficzne. Musiał szukać sensu życia, zadając sobie pytanie: kim jestem, czym jest świat? Bóg powierzył misję jednoczenia świata człowiekowi, stworzonemu na Jego obraz i podobieństwo. Tak jak Chrystus zjednoczył w sobie istotę ludzką, tak w człowieku Stwórca zjednoczył kosmos. Pokazał nam, jak zjednoczyć w komunii z Chrystusem kosmos, by rzeczywiście świat został odkupiony. Do tej potężnej wizji zbawczej nawiązuje Hans Urs von Balthasar, jeden z największych teologów XX w., który «lansując na nowo» postać Maksyma, definiuje jego myśl za pomocą obrazowego wyrażenia «liturgia kosmiczna» — Kosmische Liturgie. W centrum tej uroczystej «liturgii» jest zawsze Jezus Chrystus, jedyny Zbawiciel świata. Skuteczność Jego zbawczego działania, które w sposób ostateczny zjednoczyło kosmos, zagwarantowana jest przez fakt, że On, chociaż jest Bogiem we wszystkim, jest również w pełni człowiekiem — jest w nim również «energia» i wola człowieka.

Silny blask na życie i myśl Maksyma rzuca ogromna odwaga, z jaką dawał świadectwo pełnej rzeczywistości Chrystusa, bez żadnego umniejszania czy kompromisu. I tak okazuje się, kim naprawdę jest człowiek, jak powinniśmy żyć, by odpowiedzieć na nasze powołanie. Powinniśmy żyć zjednoczeni z Bogiem, dzięki czemu będziemy zjednoczeni sami z sobą i z wszechświatem, nadając wszechświatowi i ludzkości właściwy kształt. Uniwersalne «tak» Chrystusa pokazuje nam też jasno, jakie jest właściwe miejsce wszystkich innych wartości. Chodzi o wartości, których słusznie się dziś broni, takie jak tolerancja, wolność, dialog. Ale tolerancja, która nie umiałaby odróżnić dobra od zła, byłaby chaotyczna i autodestrukcyjna. Podobnie wolność, która nie szanowałaby wolności innych i nie znalazłaby wspólnej miary wolności każdego z nas, stałaby się anarchią i zniszczyłaby autorytet. Bezprzedmiotowy dialog staje się czczą gadaniną. Wszystkie te wartości są wielkie i fundamentalne, ale mogą być prawdziwymi wartościami, jedynie gdy mają punkt odniesienia, który je jednoczy i nadaje im prawdziwą autentyczność. Tym punktem odniesienia jest synteza między Bogiem i kosmosem, jest postać Chrystusa, dzięki której uczymy się prawdy o nas samych i uczymy się, jakie miejsce przyznać wszystkim innym wartościom, ponieważ odkrywamy ich autentyczne znaczenie. Jezus Chrystus jest punktem odniesienia, w którego świetle możemy widzieć wszystkie inne wartości. Oto do czego dochodzi świadectwo tego wielkiego Wyznawcy. I tak, na koniec, Chrystus wskazuje nam, że kosmos powinien stać się liturgią, chwałą Bożą, oraz że adoracja jest początkiem prawdziwej przemiany, prawdziwej odnowy świata.

Dlatego chciałbym zakończyć ważnym fragmentem dzieł św. Maksyma: «Oddajmy cześć jedynemu Synowi wraz z Ojcem i Duchem Świętym, jak przed wiekami, tak i teraz, i po wszystkie czasy, i po czasy, które nastaną po czasach. Amen!» (PG 91, kol. 269).

Do Polaków:

Witam pielgrzymów z Polski. W sobotę podczas Nieszporów rozpoczniemy rok jubileuszowy św. Pawła Apostoła. Jego misyjny trud, biblijna mądrość i męczeńska śmierć stały się zasiewem wiary wśród wielu narodów. Niech nawiedzenie jego grobu będzie dla was czasem łaski i zachętą do poznawania jego życia i nauczania. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
opr. mg/mg

Copyright © by L’Osservatore Romano (9/2008) and Polish Bishops Conference

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/benedykt_xvi/audiencje/ag_25062008.html#

SEMINARE

26 * 2009 * s. 277-284

KAROLINA KOCHANCZYK-BONINSKA*

MAKSYM WYZNAWCA O POWSTANIU DUSZY

AMBIGUA AD IOHANNEM 42

Podejmowany we współczesnych dyskusjach na temat obrony życia poczętego problem, od kiedy rozwijajacy sie embrion jest człowiekiem, nie jest problemem nowym. Zajmowali sie nim równie bezposrednio lub posrednio zarówno mysliciele greccy, jak i pisarze chrzescijanscy.

W Pismie Swietym znajdujemy wiele swiadectw dotyczacych wartosci życia ludzkiego kształtujacego sie w łonie matki. Autorzy natchnieni nie rozpatrywali jednak szczegółowo, kiedy poczete dziecko otrzymuje dusze. Problemem animacji embrionu, czyli wszczepienia w ciało duszy rozumnej, podejmowali natomiast zarówno filozofowie starożytni, jak i Ojcowie Koscioła. Choc Ojcowie zgodni sa co do niepodwaalnej wartosci życia kształtujacego sie w łonie matki1, to już ich poglady odnosnie do animacji embrionu były bardzo zrónicowane. Pamfil z Cezarei w Obronie Orygenesa wykazuje, że stanowisko Koscioła nie jest w tej kwestii jednoznaczne, a nastepnie przedstawia rónorodnosc opinii na ten temat2. Ambigua ad Iohannem powstały w lata 628-6303. Maksym zajmuje sie w nich komentowaniem i wyjasnianiem trudniejszych i bardziej kontrowersyjnych fragmentów pism Grzegorza z Nazjanzu. Najobszerniej i całosciowo kwestie animacji embrionu podejmuje Maksym w rozdziale 42, który jest komentarzem do Mowy 40 O chrzcie swietym4. W niniejszym tekscie skoncentrujemy sie tylko na tym rozdziale.

1. KIEDY POWSTAJE DUSZA?

Trzy róne stanowiska na temat czasu animacji embrionu panujace powszechnie w tradycji filozoficznej nazywane zostały trzema pokusami dla mysli chrzescijanskiej5. Pierwsza, to platonska tradycja głoszaca preegzystencje duszy; druga, arystotelesowska, mówiaca o animacji sukcesywnej; trzecia, stoicka, według której dziecko otrzymuje dusze w momencie narodzin, a wczesniej jest tylko czescia ciała matki.

Maksym, piszac swoje dzieło pod koniec okresu patrystycznego nie mógł wiec pominac w swych rozwaaniach dziedzictwa epoki. Jednoznacznie jednak odcina sie od tych pogladów: „Niektórzy twierdza, że dusze istnieja przed ciałami, inni zas, że ciała istnieja przed duszami. My zas wybierzemy droge srodkowa, która według naszych ojców jest droga królewska6, mówimy, że nie ma ani preegzystencji, ani pózniejszego zaistnienia (mequ/parcij) duszy ani ciała, lecz współegzystencja (sunu/parcij), unikajac nachylenia w którakolwiek strone, wcale nie odstepujac ani w lewo, ani w prawo jak mówi Pismo Swiete (Pwt 2,27;5,32; 17,11. 20)”7. W innym miejscu: „O poczatku istnienia duszy i ciała mówie, że czas ich stworzenia (ge/nesij) jest ten sam i wspólny, żadne z obu nie poprzedza w istnieniu drugiego lub nie zaczeło istniec po drugim, jak to już powiedziałem8, aby nie rozpadła sie forma, która stanowi jednosc ich obu”9.

Poglad ten Maksym uzasadnia, nie tylko odrzucajac argumenty przeciwników, ale i wskazujac, że gdyby poczatek ciała i duszy nie był równoczesny, to zasada (lo/goj) jednego z nich musiałaby istniec wczesniej samodzielnie. A przecie ciało i dusza sa w naturalny sposób ze soba zjednoczone. Gdyby jedno z nich istniało wczesniej zupełnie niezalenie, to nie mogłoby pózniej połaczyc sie z ciałem bez zniszczenia własnej natury10.

Polemizujac ze zwolennikami preegzystencji dusz11, łaczy ich od razu ze zwolennikami wtracenia duszy w ciało za kare12 i zajmuje sie przede wszystkim odparciem tego zarzutu. Wykazuje, że gdyby kara za zło popełnione przez bezcielesne istoty miała byc jedynym powodem powstania tak wspaniałego dzieła, jakim jest swiat widzialny i cielesny, to oznaczałby to, że Bóg w jakis sposób został przymuszony do stworzenia substancji (ou)si/a), której zasady (lo/goj) wczesniej nie miał w sobie. A przecie, jak wykazuje Maksym, bluznierstwem byłoby uważac, że Bóg został do czegos przymuszony i że Niezmienny musiał stworzyc byty, których zasady nie preegzystuja w Nim odwiecznie13.

Aby przeciwstawic sie zwolennikom animacji sukcesywnej wykazuje najpierw, i podstawy biblijne, które przyjeli dla swojej teorii, sa bardzo kruche.

Główny tekst biblijny, na którym opierali sie głosiciele tych pogladów, to Wj 21,22-23. W wersji Septuaginty znajdujemy rozróżnienie na dziecko nieuformowane i uformowane14. Maksym podkresla, że intencją Mojesza nie było wskazanie, i wejscie duszy rozumnej (logikh/) do ciała dokonuje sie dopiero w pewnym momencie, ale e wtedy w pełni ukształtowane jest to, co zostało złożone w momencie poczecia15.

Nastepnie Wyznawca przechodzi do szczegółowej analizy, rozprawiajac sie najpierw z teza stoików, którzy twierdzili, i płód w łonie matki jest zupełnie pozbawiony duszy16. Ujmuje to w nastepujacym stwierdzeniu: „Jesli bowiem, według was, to, co jest podstawa stworzenia człowieka jest całkowicie pozbawione duszy, to jest oczywiste, że jest on pozbawiony jakiejkolwiek władzy życia (zwtikh=j duna/mewj). Bowiem to, co jest zupełnie pozbawione jakiejkolwiek duszy, jest też wyzute z wszystkich sił życiowych (zwtikh=j e)nergei/aj). A jesli jest zupełnie pozbawione duszy i własciwych jej mocy i sił życiowych, to oczywiste jest, że pozostaje martwe. Jesli zas uważamy, że jest martwe, to ani nie odżywia sie, ani nie rosnie, ani nawet nie może istniec”17.

Maksym wykazuje niedorzecznosc takich pogladów, że dusza prócz funkcji ożywiania ciała, już w łonie matki jednoczy wszystkie elementy tego ciała, stanowiac swoisty fundament ich jednosci. Poczete dziecko musi wiec od samego momentu zapłodnienia posiadac dusze, dzieki której może wzrastac i rozwijac sie. Nie sposób przyjac, jak tego chciał Arystoteles, a za nim wielu innych18, i dusza, jako forma może połaczyc sie z ciałem dopiero, gdy przyjmie ona kształt ludzki.

Jak jednak, pyta Maksym, mogłoby sie w ten sposób rozwinac bez udziału duszy?

2. JAKI RODZAJ DUSZY POSIADA NIENARODZONE DZIECKO?

Maksym nie poprzestaje jednak na wykazaniu, i dusza musi zaistniec równoczesnie

z ciałem. Widzi koniecznosc doprecyzowania, jakiego rodzaju jest to dusza, aby przypadkiem nie przypisywac dopiero co poczetemu dziecku wyłacznie duszy wegetatywnej lub zmysłowej. Dusza ta od poczatku musi byc dusza rozumna, w przeciwnym wypadku, jak dobitnie stwierdza Maksym, rozwijajacy sie płód byłby tylko roslina lub zwierzeciem. „Jesli przyjmujecie, e płód posiada

tylko dusze odpowiedzialna za zmiane i wzrost, to konsekwentnie, według waszego rozumowania, take ciało, które ywi sie i rosnie bedzie ciałem rosliny a nie człowieka. Jak człowiek moe sie stac ojcem rosliny, tego nie rozumiem, [nawet] wiele sie trudzac, poniewa według natury [roslina] w żaden sposób nie może wziac istnienia od człowieka”19. „Jesli zas z drugiej strony przypisujecie

płodowi tylko dusze zmysłowa, to przyznajecie, e w momencie poczecia embrion jawi sie jako majacy dusze konia lub wołu lub jakiegos innego zwierzecia ziemskiego lub powietrznego; według was, w momencie pierwszego ukształtowania człowiek nie bedzie według natury ojcem człowieka, ale jakiejs rosliny lub, jak powiedziałem, zwierzecia ziemskiego. Có mogłoby byc bardziej obrzydliwego i szalonego?”20.

Jest to oczywiscie polemika z pogladami Arystotelesa, który – w O rodzeniu sie zwierzat – pisze, i w łonie matki embrion posiada wprawdzie potencjalnie wszystkie rodzaje duszy, ale nie ma ich aktualnie, dopóki materia nie zacznie pełnic funkcji, które przypisywane sa danej duszy. Najpierw wiec, w momencie, gdy płód zaczyna sie odywiac i rosnac zaczyna posiadac aktualnie dusze własciwa roslinie. W miare nabywania kolejnych funkcji – dusze zwierzeca, a na koniec dopiero dusze rozumna21. Dla Maksyma dusza, która w momencie poczecia otrzymuje płód jest dusza rozumna. Wynika to take z jej pochodzenia.

3. OD KOGO BIERZE POCZATEK DUSZA CZŁOWIEKA?

Skoro dusza powstaje w tym samym momencie, co ciało, to można by błednie przypuszczac, że ma z nim take wspólny poczatek. Maksym wskazuje jednak, że zasada (lo/goj) i sposób (tro/poj) powstania duszy i ciała sa odmienne.

Jest to konieczna konsekwencja rónicy pod wzgledem substancji (ou)si/a)22. W ten sposób ukazuje Maksym, że dusza nie moe pochodzic z nasienia ojca, czy w jakikolwiek inny sposób powstac z materii: „Narodziny (ge/nnhsij) duszy, jak dobitnie mówi nauczyciel23, nie pochodza z podległej materii, jak to sie dzieje z ciałem”24. Wyznawca, przywołujac autorytet Grzegorza z Nazjanzu, odcina sie od traducjonizmu25. Podkresla, że narodziny duszy pochodza nie z czego innego,

lecz z woli Boga i to w sposób absolutnie niepojety26. Stwierdza: „Dusza jest ukształtowana w sposób tajemniczy ‘przez tchnienie oywiajace’ (Rdz 2,7)”27.Maksym jest wiec zwolennikiem kreacjonizmu. To Bóg stwarza dusze człowieka, a jej powstanie nie moe zaleec od rodziców. Stwórca od poczatku pragnał powstania człowieka i od Niego pochodzi ludzka dusza. Ujmuje to w sposób nastepujacy: „Wierzymy, e wszystko zawsze zawiera sie w przewidujacej, według

Jego nieskonczonej mocy, woli Boga i nie ma takiej rzeczy, która w jakikolwiek sposób nie byłaby pomyslana przez Boga i nie otrzymała istnienia według swej substancji”28. „Nie oznacza to jednak, że dusze odwiecznie istnieja w Bogu, lecz zaczynaja istniec w momencie dla kadej z nich stosownym. Odwiecznie natomiast istnieja w Bogu zasady (lo/goi) rzeczy, które Bóg pragnie

stworzyc”29.

Poglady Maksyma, zawarte w Ambigua 42, sa ważnym podsumowaniem pogladów staroytnych myslicieli zarówno poganskich, jak i chrzescijanskich, na temat pochodzenia duszy. Maksym jest kontynuatorem mysli Grzegorza z Nyssy, który szczegółowo omawia podobne zagadnienia w swoim dziele O stworzeniu człowieka. W swych pogladach Wyznawca koncentruje sie przede wszystkim na odparciu argumentów zwolenników animacji sukcesywnej, gdy te poglady miały

wsród jemu współczesnych najwiecej zwolenników. Jest to, oczywiscie, podsumowanie, które dokonało sie na Wschodzie. W tradycji łacinskiej kwestie te beda dyskutowane jeszcze kilka wieków pózniej.

ST. MAXIMUS THE CONFESSOR ON THE ORIGIN OF SOUL

AMBIGUA AD IOHANNEM 42

Summary

The origin and nature of human soul, as well as the time when it appears in the body, were and

still are problems difficult to solve. Saint Maximus the Confessor in his Ambigua gives us answer

for these questions. The author shows how Confessor rejects three main theories of ancient philosophy

(platonic, aristotelian, stoic). Soul, according to Maximus, from its very beginning, which is

simultaneous with the conception of body, is rational because it comes from God.

*Nota o Autorze: DR KAROLINA KOCHANCZYK-BONINSKA – asystent w Katedrze Historii Wczesnochrzescijanskiej Literatury Greckiej w Instytucie Nauk Historycznych na Wydziale Nauk Historycznych i Społecznych UKSW w Warszawie. W swoich badaniach zajmuje sie przede

wszystkim filozofią patrystyczną.

1 Do najczesciej przywoływanych swiadectw nalea: Didache, List Barnaby, Atenagoras z Aten, Tertulian,

Minuncjusz Feliks, Hippolit, Bazyli Wielki, Jan Chryzostom, Hieronim i Konstytucje Apostolskie.

2 Por. Pamfil z Cezarei, Obrona Orygenesa, IX, tłum. S. Kalinkowski, Kraków 1996, s. 97-100.

3 Por. PG 91, 1064A-1717C. Tłumaczenia fragmentów tego utworu zamieszczonych w niniejszym artykule

pochodza od autorki.

4 Sw. Grzegorz z Nazjanzu, Mowy wybrane, tłum. S. Kazikowski, Warszawa 1967, s. 436-463.

5 Por. M.-H. Congourdeau, Czy embrion jest osoba?, Kolekcja Communio. Kosmos i człowiek 4(1989),

s. 309-310.

6 Por. Grzegorz z Nazjanzu, Mowa 32,6; w: Grzegorz z Nazjanzu, Mowy wybrane, dz. cyt., s. 367-368.

7 Amb. 42 (PG 91, 1325D).

8 Por. Amb. 7 (PG 91, 1068D-1101C), gdzie Maksym rozwija ten problem w swietle kategorii Arystotelesa.

9 Amb. 42 (PG 91, 1321D-1324A).

10 Por. Amb. 42 (PG 91, 1324A-1324B).

11 Z pogladem tym polemizuje Maksym take w Amb. 7 (PG 91, 1073B).

12 Poglady kontynuatorów mysli Orygenesa, którzy twierdzili, i podczas pierwszego stworzenia Bóg

stworzył jedynie dusze, a ciała powstały tylko ze wzgledu na upadek, zostały potepione przez II Sobór w Konstantynopolu w 553 r.

13 Por. Amb. 42 (PG 91, 1328A).

14 Wj 21,22-23: „Jesliby sie biło dwóch meczyzn i uderzyliby kobiete brzemienna i wypłynełoby z niej dziecie nieuformowane (mh/ e)ceikonisme/non), to trzeba zapłacic kare, jaka według swego uznania wyznaczy ma tej kobiety. Jeeli zas było już ono uformowane (e)ceikonisme/non), odda dusze za dusze, oko za oko, zab za zab”.

15 Por. Amb. 42 (PG 91, 1340D-1341A).

16 Por. Pseudo-Plutarch, De placitis philosophorum, V 15, 2: „Stoicy ucza, e płód jest czescia macicy,

a nie bytem ywym. Jak owoce, które sa czescia rosliny dojrzewaja i opadaja, tak równie płód”. Cyt. za:

S. Longosz, Ojcowie Koscioła a przerywanie ciay, Vox Patrum 5(1985)8-9, s. 247.

17 Amb. 42 (PG 91, 1336C).

18 Poniewa stanowisko Koscioła nie było w tej kwestii jednoznaczne, obowiazywała sformułowana przez

Bazylego doktryna, i niezalenie, czy aborcja dotyczy płodu ukształtowanego czy te nie, jest ona takim samym

zabójstwem. (Por. Bazyli Wielki, List 188,2; Pierwszy List Kanoniczny, PG 32, 672A).

19 Amb. 42 (PG 91, 1337C).

20 Amb. 42 (PG 91, 1337D).

21 Por. Arystoteles, O rodzeniu sie zwierzat, 2, 3, 736 a-b, tłum. P. Siwek, w: Arystoteles, Dzieła wszystkie,

t. 4, Warszawa 1993, s. 145.

22 Por. Amb. 42 (PG 91, 1321C-1321D).

23 Por. Grzegorz z Nazjanzu, Mowa 38,11; 45,7; w: Sw. Grzegorz z Nazjanzu, Mowy wybrane, dz. cyt.,

s. 420 i 533.

24 Amb. 42 (PG 91, 1324C).

25 Za najbardziej znanego traducjoniste uwaa sie Tertuliana, który twierdził, i u poczatku człowieka (jego

duszy i ciała) stoja dwie róne substancje pochodzace od człowieka. Sa to dwa elementy meskiego nasienia:

jeden cielesny – wilgotny, drugi psychiczny – ciepły. (Por. Tertulian, De anima 27, 8; CCL 2, s. 824).

26 Por. Amb. 42 (PG 91, 1324C).

27 Por. Amb. 42 (PG 91, 1321 D).

28 Amb. 42 (PG 91, 1328B).

29 Amb. 42 (PG 91, 1328C).

 http://www.seminare.pl/pdf/tom26-21-kochanczyk-boninska.pdf

13 sierpnia
Błogosławiony Marek z Aviano, prezbiter
Błogosławiony Marek z Aviano Karol Dominik przyszedł na świat 17 listopada 1631 roku w Aviano koło Wenecji. Wzrastał w rodzinie bogatych mieszczan, ale bogactwo nie stało się dla niego celem życia. Wybrał drogę doskonałości w zakonie kapucynów, który już wówczas w swym gronie miał wielu świętych mężów. W 1648 roku Karol wstąpił do klasztoru, przyjmując imię Marek. Siedem lat później przyjął święcenia kapłańskie. Jako kaznodzieja wędrował po wielu krajach, głosił słowo Boże w Tyrolu, Niderlandach, Szwajcarii, Francji, Austrii i Hiszpanii. Wielkim zaufaniem darzyli go papieże, dlatego wysyłali go często w charakterze legata na dwory królewskie. Był wędrownym kaznodzieją, spowiednikiem i powiernikiem władców.
Za jego przyczyną dochodziło do wielu nawróceń i uzdrowień, które szybko przyniosły mu sławę w całej Europie. Sam określał się mianem “duchowego lekarza Europy”. Został mianowany przełożonym klasztorów w Bellono (1672-1674) i Oderzo (1674-1675).
Marek z Aviano należał do najwybitniejszych kaznodziedziejów XVII-wiecznych. Jemu właśnie przypisuje się zjednoczenie chrześcijańskich wojsk pod Wiedniem. Odegrał tam rolę duchowego przywódcy. Przed decydującą bitwą odprawił Mszę świętą w namiocie króla Jana III Sobieskiego, gdzie znajdował się wielki obraz Matki Bożej Częstochowskiej. Na zakończenie Mszy skierował do króla przemówienie, w którym zachęcał do zaufania Bogu. O zwycięstwie ojciec Marek poinformował papieża, kończąc słowami: “Przybyliśmy, zobaczyliśmy, Bóg zwyciężył!”
Marek zmarł 13 sierpnia 1699 roku w Wiedniu. Do grona błogosławionych włączył go dopiero św. Jan Paweł II w dniu 27 kwietnia 2003 r., w niedzielę Bożego Miłosierdzia.

Jan Paweł II

Byli «znakami» miłosierdzia Bożego

Msza św. beatyfikacyjna na placu św. Piotra
27.04.2003

27 kwietnia, w II Niedzielę Wielkanocną, czyli Miłosierdzia Bożego, Jan Paweł II wyniósł do chwały ołtarzy sześcioro włoskich sług Bożych. Postać jednego z nich, o. Marka z Aviano, jest związana z Janem III Sobieskim i odsieczą wiedeńską.

Centralnym punktem uroczystości było odczytanie przez Papieża formuły beatyfikacyjnej oraz «wpisanie» nowych błogosławionych do kalendarza liturgicznego. Ich wspomnienia będą obchodzone w następujące dni: bł. Jakuba Alberione (1884-1971) — 26 listopada, bł. Marka z Aviano (1631-1699) — 13 sierpnia, bł. Marii Krystyny Brando (1856-1906) — 20 stycznia, bł. Eugenii Ravasco (1845-1900) — 24 października, bł. Marii Dominiki Mantovani (1862-1934) — 3 lutego, bł. Julii Salzano (1846-1929) — 17 maja.

Mszę św. wraz z Ojcem Świętym celebrowało ponad 40 kapłanów oraz pasterze diecezji, w których żyli nowi błogosławieni, m.in.: kard. Camillo Ruini z Rzymu, kard. Christoph Schönborn z Wiednia, kard. Michele Giordano z Neapolu, abp Tarcisio Bertone z Genui, bp Flavio Roberto Carraro z Werony, a także sekretarz Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych abp Edward Nowak.

W uroczystościach beatyfikacyjnych uczestniczyły delegacje rządowe z Włoch i Austrii oraz kilkadziesiąt tysięcy pielgrzymów, przybyłych z różnych krajów świata.

Przed modlitwą «Regina caeli» Jan Paweł II pozdrowił zgromadzonych w języku włoskim, niemieckim i polskim. W słowie do rodaków powiedział, że łączy się duchowo z wiernymi przybyłymi do sanktuarium Miłosierdzia Bożego w krakowskich Łagiewnikach.

1. «Dziękujcie Panu, bo jest dobry, bo łaska Jego trwa na wieki» (Ps 118 [117], 1). Tak śpiewa dziś Kościół, w II Niedzielę Wielkanocną, Niedzielę Miłosierdzia Bożego. W tajemnicy paschalnej w pełni objawia się niosący pociechę zbawczy plan miłosiernej miłości Boga, której szczególnymi świadkami są święci i błogosławieni.

Dzięki opatrznościowemu zbiegowi okoliczności z radością wynoszę do chwały ołtarzy sześcioro nowych błogosławionych właśnie w tę niedzielę, w którą obchodzimy święto Miłosierdzia Bożego. W każdym z nich w różny sposób przejawiło się czułe i przedziwne miłosierdzie Pana. Są to: Jakub Alberione, kapłan, założyciel Rodziny Paulińskiej; Marek z Aviano, kapłan z Zakonu Braci Mniejszych Kapucynów; Maria Krystyna Brando, dziewica, założycielka Zgromadzenia Sióstr Ofiar Wynagradzających Jezusowi w Najświętszym Sakramencie; Eugenia Ravasco, dziewica, założycielka Zgromadzenia Córek Najświętszych Serc Jezusa i Maryi; Maria Dominika Mantovani, dziewica, współzałożycielka Zgromadzenia Małych Sióstr Świętej Rodziny; Julia Salzano, dziewica, założycielka Zgromadzenia Sióstr Katechetek od Najświętszego Serca.

2. «Te zaś [znaki] zapisano (…) abyście wierząc, mieli życie w imię Jego» (J 20, 31). Dobra Nowina jest orędziem uniwersalnym, przeznaczonym dla ludzi wszystkich czasów. Jest ono skierowane do każdego osobiście i ma być realizowane w konkretnym życiu. Kiedy chrześcijanie stają się «żywą ewangelią», przemieniają się w wymowne «znaki» miłosierdzia Pana, a ich świadectwo łatwiej dociera do serc ludzkich. Niczym uległe narzędzia w rękach Bożej Opatrzności, pozostawiają głęboki ślad w historii. Tak było w przypadku tych sześciorga nowych błogosławionych. Wywodzą się oni z umiłowanej ziemi włoskiej, która wydała tak wielu świętych.

3. Bł. Jakub Alberione zrozumiał, że ludziom naszych czasów trzeba umożliwić poznanie Jezusa Chrystusa — Drogi, Prawdy i Życia, «za pomocą środków właściwych dla naszych czasów», jak zwykł mówić. Brał przykład z apostoła Pawła, którego nazywał «teologiem i architektem Kościoła», i pozostawał zawsze posłuszny i wierny nauczaniu Następcy Piotra — «latarni» prawdy w świecie, często pozbawionym trwałych ideowych punktów odniesienia. «Do posługiwania się tymi narzędziami potrzeba grupy ludzi świętych» — powtarzał ten apostoł nowych czasów.

Jakże wspaniałe dziedzictwo pozostawił on swej rodzinie zakonnej! Oby jego duchowi synowie i córki zachowali niezmienionego pierwotnego ducha, tak aby we właściwy sposób mogli odpowiedzieć na potrzeby ewangelizacji dzisiejszego świata.

4. W innym czasie i w odmiennym kontekście odznaczył się świętością bł. Marek z Aviano, w którego sercu płonęło pragnienie modlitwy, ciszy i adoracji tajemnicy Boga. Ten kontemplacyjny wędrowiec przemierzający drogi Europy znalazł się w centrum wielkiej odnowy duchowej dzięki odważnemu przepowiadaniu, któremu towarzyszyły liczne cuda. Okoliczności skłoniły go, bezbronnego proroka miłosierdzia Bożego, do aktywnego zaangażowania się w obronę wolności i jedności chrześcijańskiej Europy. Kontynentowi europejskiemu, który w tych latach otwiera się na nowe perspektywy współpracy, bł. Marek z Aviano przypomina, że jego jedność będzie trwalsza, jeżeli będzie wyrastać ze wspólnych korzeni chrześcijańskich.

5. Zadziwiające jest to, czego Bóg dokonał przez Marię Krystynę Brando. Cechowała ją duchowość eucharystyczna i ekspiacyjna, z której — niczym «dwa konary wyrastające z tego samego pnia» — wypływała miłość Boga i miłość bliźniego. Pragnienie uczestniczenia w męce Chrystusa zostaje jakby «przelane» w dzieła wychowawcze, których celem było uświadamianie ludziom ich godności i otwieranie na miłosierną miłość Pana.

6. Całkowicie oddana szerzeniu miłości do Serc Chrystusa i Maryi była bł. Eugenia Ravasco. Z kontemplacji tych dwóch Serc zrodziło się w niej gorące pragnienie służenia bliźniemu, i z radością poświęciła życie młodzieży i ubogim. Z dalekowzrocznością potrafiła odpowiedzieć na potrzeby misyjne, troszcząc się w szczególności o «dalekich» od Kościoła.

Wyrażenia: «czynić dobrze z miłości do Serca Jezusa» i «płonąć pragnieniem dobra innych, szczególnie młodzieży», trafnie ujmują jej charyzmat, który przekazała swojemu zgromadzeniu.

7. Podobną drogą szła bł. Maria Dominika Mantovani. Ta godna córka ziemi werońskiej, uczennica bł. Józefa Nascimbeniego, wzorowała się na Świętej Rodzinie z Nazaretu, poświęcając się «wszystka wszystkim», zawsze wrażliwa na potrzeby «ubogiego ludu». Niezwykły był jej sposób bycia wierną w każdych okolicznościach, aż po ostatnie tchnienie, woli Boga, przez którego czuła się kochana i powołana. Jakże piękny przykład świętości dla każdego wierzącego!

8. A co powiedzieć o bł. Julii Salzano? Wyprzedzając swoje czasy, była apostołką nowej ewangelizacji, w której łączyła działalność apostolską z modlitwą, ofiarowywaną bez ustanku w szczególności za nawrócenie osób «obojętnych».

Ta nowa błogosławiona zachęca nas do trwania w wierze, abyśmy nigdy nie tracili ufności w Boga, który wszystko sprawia. Niech wierni, powołani do bycia apostołami współczesnych czasów, biorą przykład także z bł. Julii Salzano, «by rozbudzać w bardzo wielu ludziach wielką miłość Chrystusa».

9. «Miłosierdzie Boga trwa na wieki!», przejawiając się w każdym z nowych błogosławionych. Przez nich Bóg uczynił wielkie cuda! Doprawdy wieczne jest Twoje miłosierdzie, Panie! Ty nie opuszczasz tych, którzy się do Ciebie uciekają. Wraz z tymi nowymi błogosławionymi z dziecięcą ufnością powtarzamy: Jezu, ufam Tobie!

Pomóż nam, Maryjo, Matko Miłosierdzia, głosić naszym życiem, że «miłosierdzie Boga trwa na wieki». Teraz i zawsze. Amen! Alleluja!

http://www.fjp2.com/pl/jan-pawel-ii/biblioteka-online/homilie/2379-beatification-of-6-servants-of-god

Marek z Aviano – z Sobieskim ratował chrześcijaństwo

dodane 2003-04-27 07:29

O. Gabriel Bartoszewski OFMcap

Jan Matejko w 200 rocznicę odsieczy wiedeńskiej uwiecznił na płótnie zwycięstwo króla Jana III Sobieskiego pod Wiedniem i obraz ten ofiarował papieżowi Leonowi XIII (oglądać go można w Muzeum Watykańskim). Po lewej stronie zwycięzcy spod Wiednia malarz umieścił kapucyna o. Marka z Aviano.

Marek z Aviano - z Sobieskim ratował chrześcijaństwo   Jan Matejko: Zwycięstwo pod Wiedniem (fragm.) Po lewej stronie zwycięzcy spod Wiednia malarz umieścił kapucyna o. Marka z Aviano.

W doskonałej biografii Jana III pióra Zbigniewa Wójcika o. Marek nazwany został, jednym „z głównych bohaterów epopei wiedeńskiej”[1] . Mało kto jednak w Polsce interesował się, kim był ów bohater, jakie były życiowe losy, poprzestawano na ogólnikowych wzmiankach[2] . Kim był ten kapucyn, skoro obok króla Jana III Sobieskiego zajmuje tak zaszczytne miejsce? Aby odpowiedzieć na to pytanie, należy bliżej zapoznać się z jego życiem i działalnością.

1. Wiek młodzieńczy i wstąpienie do zakonu
Przyszły legat papieski w dniach odsieczy wiedeńskiej przyszedł na świat 17 XI 1631 r. jako trzecie z jedenaściorga dzieci małżonków Marka Christofori i Róży Zenoni. Urodził się w miejscowości Aviano, w diecezji Concordia – Pordenone, w północnych Włoszech. Rodzice należeli do ludzi względnie dobrze sytuowanych i mogli sobie pozwolić na kształcenie dzieci. Trzeci ich potomek, Karol Dominik, bo takie imiona otrzymał na chrzcie, został wysłany do kolegium ojców jezuitów w Gorycji. Tam pozostał do 16 roku życia. Pewnego dnia, nie wiadomo z jakich powodów, chłopiec uciekł z kolegium. Prawdopodobnie chciał wziąć udział w wojnie z Turcją, którą toczyła wówczas Najjaśniejsza Republika Wenecka (1645-1669). Udał się do Capodistria, by wsiąść na statek i odbyć podróż. Spotkało go niepowodzenie. Wyrzucony ze statku, znalazł się bezdomny przed tutejszym klasztorem kapucynów.

Przełożony klasztoru zaopiekował się nim i odesłał do rodziców. Kontakt z kapucynami spowodował, że Karol Dominik już 21 XI 1648 r. zgłosił się do prowincjała weneckiego kapucynów, wyrażając wolę wstąpienia do tego zakonu. W kilka dni później rozpoczął nowicjat w Conegliano, przyjmując ku czci swego ojca zakonne imię Marka. Dn. 21 XI 1649 złożył śluby zakonne, zobowiązując się żyć według Reguły św. Franciszka i zachowywać Ewangelię Pana naszego Jezusa Chrystusa. Potem rozpoczął 6-letnie studia teologiczne. Współbracia oceniali go jako dobrego współbrata, życzliwego i przyjaznego wszystkim oraz wiernego swym obowiązkom. Przełożeni widzieli w nim niezbyt bystrego studenta, o dosyć przeciętnych zdolnościach. Sądzili, że po otrzymaniu święceń będzie nadawał się – poza spełnianiem kultu liturgicznego – najwyżej do pilnowania kościoła i zakrystii. Była to niezbyt wesoła perspektywa dla młodego kapucyna, który marzył o kaznodziejstwie.

Święcenia kapłańskie otrzymał 18 XI 1655 r. W zakonie, by otrzymać tzw. „patent kaznodziejski” od generała zakonu, trzeba przejść solidne przygotowanie. To go nie przeraziło. Pracę tę oparł nie tylko na kształceniu intelektu, ale przede wszystkim na życiu ascetycznym: modlitwie, praktyce samotności i pokuty. Kazania przygotowywał na piśmie nie tylko dlatego, że było to obowiązkiem wszystkich młodych kapłanów, ale czynił to ze szczególną sumiennością, by przekazać wiernym bogactwo wiary.

2. Kaznodzieja i apostoł „aktu żalu”

We wrześniu 1664 r., a więc po 9 latach od daty święceń kapłańskich, otrzymał misję głoszenia Słowa Bożego w różnych miastach prowincji weneckiej. I – wbrew przewidywaniom – zaczął ujawniać talent kaznodziejski. Przemawiał z wielkim zapałem i wewnętrznym zaangażowaniem. Na jego kazania adwentowe i wielkopostne zaczęły ściągać rzesze wiernych. Większość kazań głosił o Męce Pańskiej. Najczęściej występował z krzyżem w ręku, gdyż trwałym znakiem tej tradycji są wyobrażenia na ambonach kapucyńskich ręki trzymającej krzyż. Przemawiał słowami „prostymi i pokornymi, ale przepełnionymi miłością i Bożym zapałem”. Był kaznodzieją ludowym w najlepszym tego słowa znaczeniu. Potrafił swymi kazaniami pociągać ludzi uczonych i prostych, arystokratów i lud. Przemawiał głosem pełnym dramatyzmu, przeżycia, niekiedy ze łzami w oczach. Z tego czasu zachowała się relacja, że gdy o. Marek razu pewnego nie dostrzegł znaku skruchy na twarzach dwóch swoich słuchaczy, publicznych grzeszników, rzucił w nich krzyżem, który zazwyczaj trzymał w ręku podczas kazań. Czy ci się poprawili, nie wiadomo, ale krzyż się połamał. Stąd nadano mu przydomek „Spezzacristi”, co można przetłumaczyć „łamiący Chrystusa”.

O. Marek wytworzył sobie własny styl głoszenia kazań wielkopostnych, adwentowych czy też okolicznościowych. Rozpoczynał je zwykle od wzbudzania ufności w dobroć Bożą, dążąc do tego, aby słuchacze, świadomi łask otrzymywanych od Boga, z wdzięcznością odpowiadali na Jego dobroć. Z biegiem czasu kazanie stawało się jakby dialogiem pomiędzy kaznodzieją a słuchaczami, poprzez żywą reakcję ludu. Po wyrażeniu aktów wiary i ufności starał się, by słuchacze wyrazili akt żalu za grzechy. Potrafił wytworzyć taką atmosferę, że wierni bili się w piersi, prosząc Boga miłosiernego o odpuszczenie grzechów. Zachęcał do spowiedzi, wierząc, że najlepsze kazanie nie będzie miało wielkiej wartości, jeżeli nie doprowadzi do wyznania grzechów i otrzymania rozgrzeszenia w konfesjonale. Na zakończenie nauki odmawiał ułożony przez siebie akt żalu, a potem udzielał specjalnego błogosławieństwa. Istotnie po jego kazaniach wielu słuchaczy garnęło się do konfesjonałów.

Jako kaznodzieja stał się sławny w całej Republice Weneckiej, a wkrótce niemal w całej Europie. W miarę swoich ówczesnych możliwości drukował kartki z aktem żalu i rozdawał wśród ludzi, aby dopomagać im do nawrócenia. Jego oddziaływanie zataczało coraz szersze kręgi na Italię i poza nią. Wierni nazwali go „apostołem aktu żalu”.

3. Cudotwórca i apostoł Europy

Przełomową datą w życiu i działalności o. Marka był rok 1676. We wrześniu głosił kazania w Padwie. Podczas jednego z nich uzdrowiona została zakonnica, od 13 lat chora nieuleczalnie. Fakt ten stał się bardzo głośny. Przełożeni zakonni zaniepokojeni zbyt wielkim poruszeniem, jakie powstało wokół jego osoby, próbowali go przenieść to do jednego, to do innego klasztoru. Wywołało to protesty ludzi i władze zakonne musiały zezwolić mu na dalszą publiczną działalność kaznodziejską. Tymczasem po kazaniach o. Marka poczęły się mnożyć nadzwyczajne wypadki nie tylko nawróceń, ale uzdrowień. Papież Innocenty XI niebawem nazwał go „cudotwórcą swego wieku – il taumaturgo del secolo”. Mianował go misjonarzem apostolskim. W tym charakterze o. Marek zaczął przemierzać całą Europę. Wzywali go biskupi i książęta, zaprosił go książę elektor bawarski Maksymilian Filip i cesarz Leopold I. W 1680 r. udał się do Monachium. Naoczni świadkowie stwierdzali, że kazaniom o. Marka towarzyszyła nadprzyrodzona atmosfera i szczególne Boże działanie.

Z Monachium udał się do Innsbrucka, Salzburga, Passawy i Linzu, gdzie jako gość cesarza przebywał przez 3 tygodnie. Potem jego droga wiodła przez Regensburg, Neuburg, Ingolstadt, Bamberg do Wirzburga, Kolonii, Augsburga. Wróciwszy na krótko do rodzimej prowincji weneckiej, udał się następnie do Francji, Holandii i Szwajcarii.

4. Podróże religijne i dyplomatyczne

Marek z Aviano był nadto misjonarzem apostolskim szczególnego rodzaju. Papież Innocenty XI, świadomy zagrożenia Europy przez Turcję, usilnie starał się wskrzesić ideę krucjat i pozyskać dla niej władców chrześcijańskich. Marek z Aviano, również przejęty tą ideą, pracować miał na dworach europejskich nad jej urzeczywistnieniem. Doprowadził najpierw do sojuszu bawarsko-cesarskiego. W 1681 r., na prośbę cesarza Leopolda I, udał się do Ludwika XIV z ofertą zgody i przyjaźni. Został jednak u bram Paryża zatrzymany przez agentów policji, załadowano go na furę siana i odstawiono do granicy. Miał opinię zdecydowanego stronnika Habsburgów, stąd innym razem, gdy chciał pojechać do Hiszpanii, wzbroniono mu przejazdu przez Francję.
W 1682 r. na polecenie władz zakonnych udał się na dwór cesarza Leopolda I do Wiednia. Napisał wówczas do cesarza: „Skoro została mi nałożona tak poważna odpowiedzialność […] nie będę się starał o nic innego, jak tylko o dobro Waszego Cesarskiego Majestatu. Proszę pozwolić, że będę się kierował myślą Bożą, będę się kierował duchem prostoty, bezinteresownej szczerości i prawdy, której we współczesnym złudnym świecie nie pozwala się wchodzić na dwory wielkich tego świata, co przynosi szkodę tak publiczną, jak i prywatną”. W innym liście dodał: „Moje dobre rady oparte są na Bogu, przez którego we wszystkim i przez wszystko chcę być kierowany”. Cesarz upodobał sobie kapucyna. Zawiązała się między nimi przyjaźń. Gdy o. Marek oddalał się od cesarskiego dworu, wymieniali między sobą korespondencję. Zachowały się 164 listy cesarza do o. Marka i 154 o. Marka do cesarza[3].

Leopold I został cesarzem w młodym wieku. Osobiście był człowiekiem wspaniałomyślnym, szczerym, inteligentnym, wykształconym, moralnie prawym, natomiast jako władca pozostawiał wiele do życzenia, szczególnie z racji braku energii i stanowczości. Tragizm jego rządów polegał na tym, że nie zdawał sobie sprawy z istniejących nadużyć, urągających podstawowym zasadom sprawiedliwości, i nie było nikogo, kto by mu otworzył na to oczy i powiedział prawdę. Starał się to czynić o. Marek, prawdopodobnie bez większych rezultatów. Jednak jego działalność kaznodziejska na dworze cesarskim była świadectwem, że jest ktoś, kto ma odwagę sprawy te podnosić.

5. Legat papieski

Cesarz darzył o. Marka wielkim zaufaniem, zwierzał mu się z różnych problemów. 29 XI 1682 r pisał do niego: „Obawiam się, że będziemy mieli wojnę z Turkami. Gdybym mógł odbyć tę kampanię mając Ojca przy sobie, mógłbym powiedzieć – jeśli Bóg jest z nami, któż przeciw nam?”. Wkrótce obawy te stały się rzeczywistością. W maju następnego roku armia turecka ruszyła na wyprawę wojenną. Cesarz dwukrotnie pisał do o. Marka wyrażając życzenie, by przybył do niego. Ten w odpowiedzi z dn. 26 V 1682 r. stwierdził: „Jestem w Padwie, zawsze gotów służyć Waszej Cesarskiej Mości we wszystkim, co mi rozkaże”. 7 VII 1683 r. Wiedeń został otoczony przez wojska tureckie. Cesarz opuścił miasto, a z nim 60000 mieszkańców. Przeniósł się do Linzu, skąd znów pisał: „Ojcze Marku, polegam na Tobie i całe zaufanie pokładam w Twojej modlitwie, a także w Twojej obecności przy armii”.

Dn. 14 VIII 1683 r., na prośbę cesarza, o. Marek z Aviano mianowany został przez Innocentego XI legatem papieskim przy cesarzu i jego armii, a 5 IX przybył do Linzu. Zaraz dopuszczony został do narad wojskowych. Cesarz ciągle się wahał, czy ma objąć naczelne dowództwo nad wojskami koalicyjnymi. Król polski Jan III stawiał sprawę zdecydowanie twierdząc, że to on powinien być naczelnym dowódcą, na co z kolei nie chcieli zgodzić się książęta niemieccy, uważając, że dowodzenie armią sprzymierzoną należy się Karolowi Lotaryńskiemu. O. Marek zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji. Znał zapewne kwalifikacje i bogate doświadczenie wojenne w wojnach z Turkami króla polskiego. Stanowczo więc opowiedział się za powierzeniem mu naczelnego dowództwa. Sam Jan III w liście do Marii Kazimiery z 9 IX 1683 r. napisał: „Był u mnie na tamtej stronie Dunaju na audiencji [o. Marek] z Aviano, więcej niż pół godziny; powiedział co mówił z cesarzem prywatnie, jako przestrzegał, napominał, pokazował, dlaczego P. Bóg te tu karze kraje. Na wojnę mu samemu iść ani tu się zbliżać nie kazał i kiedy wczoraj rozgłoszono, iż cesarz jedzie, że mu gospody tu w Tulnie rozpisują, on się tylko uśmiechał, a głową pokazował, że nie”[4] . Zachował się też list cesarza Leopolda do o. Marka z 8 IX 1683 r., w którym ten pisał: „Chciałbym, abyś Wasza wielebność powiadomił mnie o tej sprawie, o której rozmawialiśmy ostatnim razem wieczorem. Czy król (polski) ma jakieś trudności odnośnie do przybycia mojej osoby i czy jest bardzo przeciwny temu mojemu przybyciu. Czy Wasza wielebność uważa, tak jak przedtem, że nie powinienem przybyć, czy też mógłbym przybyć. Ja jednak nie chcę, by moje przybycie było ze szkodą dla Wiednia i dla dobra publicznego […] Gdyby Wasza wielebność miał przeciwne zdanie, proszę zaraz dać mi znać…”[5] .

Nie ulega wątpliwości, że dzięki zabiegom dyplomatycznym o. Marka z Aviano ostatecznie Jan III objął dowództwo nad wojskami sprzymierzonych. Pertraktacje ciągnęły się niemal do ostatniej chwili. O. Marek wspominać będzie tę sytuację jeszcze w 5 lat po odsieczy wiedeńskiej, pisząc list do cesarza Leopolda 8 XII 1688 r. „Pamięta zapewne Wasza Cesarska Mość, że podczas oblężenia Wiednia miałem wielką łaskę od Boga, by na 10 dni przed bitwą przynieść skuteczną pomoc. Gdybym się spóźnił o 5 dni, Wiedeń byłby upadł i dostał się w ręce nieprzyjaciół. Dwa razy spotkałem się z królem polskim, zniechęconym z wielu powodów, ale z niemałym wysiłkiem doprowadziłem do tego, by Wiedeń wyzwolono, co z pomocą Bożą też się stało”[6] . O. Marek, w wirze licznych zajęć, nie zapomniał o swej istotnej powinności – duchowego przygotowania wojsk chrześcijańskich do walki. Już 8 IX, w święto Narodzenia NMP, odprawił specjalną Mszę św. Jan III w liście do Marysieńki z 9 IX 1683 r. tak opisywał to doniosłe wydarzenie: „Myśmy dzień wczorajszy tu strawili na nabożeństwie, gdzie nam dawał padre Marco z Aviano benedykcję, umyślnie tu przysłany imieniem Ojca św. Komunikował nas z rąk swoich: mszę miał i egzortę niezwyczajnym sposobem, bo pytał: «Jeśli macie ufność w Panu Bogu?» i odpowiadaliśmy mu wszyscy, że mamy. Potem kilka razy kazał za sobą mówić głośno: «Jezus Maryja, Jezus Maryja». Mszę miał z dziwnym nabożeństwem: prawdziwie to jest człowiek złączony z P. Bogiem, nie prostak i nie bigot”[7] . Z tą Mszą św. wiąże się nawet legenda. Autor Diariusza wiedeńskiej okazyji Mikołaj na Dyakowicach Dyakowski napisał, że o. Marek kończąc Mszę św. zamiast słów: Ite, missa est – tj. Idźcie msza się skończyła, powiedział Vnces Joannes”[8] .

W sam dzień zaplanowanej bitwy, 12 IX o świcie, o. Marek odprawił Mszę św. w zrujnowanej kaplicy klasztoru kamedułów dla króla i dowódców. Jan III z synem Jakubem służyli do Mszy. Wszyscy obecni w kaplicy przyjęli Komunię św. Po Mszy o. Marek odmówił specjalną modlitwę. Oto jej fragmenty:

„Wielki Boże zastępów, spojrzyj na nas stojących przed Twoim Majestatem: prosimy Cię, przebacz nam nasze winy. Spowodowaliśmy Twój gniew i słusznie powstały wojska, by nas uciskać. O wielki Boże, prosimy Cię o przebaczenie z całego serca. Miej litość nad nami, miej litość nad Kościołem, który złość i potęga niewiernych chce zniszczyć.
Pamiętaj, że przez trud i przelanie Twej Najświętszej Krwi wyrwałeś wszystkich z niewoli Szatana. Nie dozwól, by niewierni chełpili się i powtarzali: «Gdzie jest ich Bóg, że nie mógł ich wybawić z naszych rąk?».[…] Umocnij Twą łaską Twego i naszego cesarza Leopolda, umocnij duchem króla polskiego, księcia lotaryńskiego, książąt bawarskich i saksońskich i te wspaniałe oddziały (wojsk), które stają, by walczyć dla chwały Twojego imienia i dla obrony i rozszerzenia Twojej wiary. […]Ty sam jesteś możny i możesz dać lub odjąć zwycięstwo i tryumf. Rozciągam moje ręce jak Mojżesz, aby błogosławić Twoich żołnierzy. Podtrzymaj ich i daj im Twoją potęgę, aby zniszczyli nieprzyjaciół Twoich i naszych; na chwałę Twojego imienia. Amen”[9] .

Po odmówieniu modlitwy, legat papieski udzielił wszystkim obecnym apostolskiego błogosławieństwa na życie i na śmierć. Zważywszy, że działo się to przed decydującą bitwą, był to moment ogromnie uroczysty i pełen religijnej żarliwości.

O. Marek był obecny wśród wojska podczas bitwy. Przebiegał wśród walczących z uniesionym krzyżem w ręku lub stawał na wzniesieniu, by go widziano, krzepiąc żołnierzy swym widokiem i modlitwą. Powtarzał słowa odmawiane w czasie odprawiania egzorcyzmów: “Ecce crux Domini, fugite partes adversae – Oto krzyż Pana, uciekajcie wrogie siły”. Jeden z autorów tak ocenił postawę o. Marka: „Tylko głębokie studium z dziedziny psychologii mogłoby oświetlić moralną stronę działania ojca Marka w tych godzinach zbrojnej rozprawy i unaocznić ogrom jego moralnej odpowiedzialności jaką przyjął na siebie prowadząc bezpośrednio na polu walki zbieraninę wojsk, jaką była armia cesarska, na dwakroć silniejsze zastępy doskonałych – oczekujących nagrody Allaha w raju – wojsk tureckich”[10] Tę doniosłą rolę potwierdził Dominik Conti, ambasador wenecki na dworze cesarskim, napisał potem, 26 IX 1683 r.: „O. Marek z Aviano, kapucyn, postać znana ze swej świętości przybył, by towarzyszyć wojskom cesarskim… był tam, gdzie trwała najostrzejsza walka, modląc się z krzyżem w ręku”[11] .

Gdy pod koniec dnia nastąpiło zwycięstwo, O. Marek nie krył swej radości. „Padre z Aviano, który mnie nacałować nie mógł, powiada, że widział gołębicę białą nad wojskami się naszemi przelatującą”, pisał Jan III do Marii Kazimiery[12] . Nie towarzyszył jednak królowi polskiemu w triumfalnym wjeździe do Wiednia, w swej pokorze usunął się w zacisze kościoła kapucynów, by przed Najświętszym Sakramentem modlić się, dziękować Bogu za zwycięstwo i polecać mu dusze poległych chrześcijan i mułzumanów. Jan III napotkawszy go następnego dnia powiedział: „Wasze błogosławieństwo i Wasz pobożny udział (w bitwie) dały nam wczoraj wielką victorię”. O. Marek odrzekł: „Nie, Wasza Królewska Mość, Bóg dał nam victorię, a męstwo Waszej Królewskiej Mości ją wywalczyło”[13] . O. Marek pisząc po zwycięstwie do papieża Innocentego XI z całą mocą stwierdził, że wyzwolenie Wiednia nastąpiło „w sposób cudowny”[14]

Dn. 15 IX, po uzgodnieniu spraw ceremonialnych, nastąpiło spotkanie króla polskiego z cesarzem. Mile rozpoczęte zakończyło się zgrzytem, wywołanym zachowaniem się cesarza wobec królewicza Jakuba i wojska polskiego. „Po tym się widzeniu – pisał Jan III do Marysieńki 17 IX 1683 r — zaraz tak wszystko się odmieniło, jakoby nas nigdy nie znano […] Chorzy nasi na gnojach leżą i niebożęta postrzeleni, których bardzo siła, a ja na nich uprosić nie mogę szkuty jednej, abym ich mógł do Peszburku spuścić i tam ich swoim sustentować kosztem; bo nie tylko im, ale mnie gospody, a przynajmniej w niej sklepu za moje pieniądze pokazać nie chcieli, aby było rzeczy złożyć z wozów tych, od których konie pozdychały. Ciał zmarłych na tej wojnie zacniejszych żołnierzów w kościołach w mieście chować nie chcą, pokazując pole albo spalone po przedmieściach, pełne trupów pogańskich cmentarze; którym zaś grobu w mieście pozwolą, trzeba nie tylko pieprzem, ale i solą dobrze osolić! […] Wiemy, że Ojciec św. daje, że i sreber kościelnych nie żałuje, że i prywatni ludzie składają wielkie sumy – a na cóż się to zejdzie? […] Cokolwiekeśmy hazardowali, uczyniliśmy to wszystko w nadzieję obietnicy Ojca św., a teraz żałośnie nam tylko wzdychać przychodzi, patrząc na ginące wojsko nasze, nie od nieprzyjaciela, ale od największych, którzy by nam być powinni, przyjaciół naszych”[15] .

W dalszym ciągu opisu tej smutnej rzeczywistości Jan III tak donosił o zachowaniu się wówczas legata papieskiego: „Marco z Aviano, święty i poczciwy człowiek, płacze patrząc na te rzeczy, a czyni, co może w Wiedniu, aby ich te tam rady zagrzał i do jakiejkolwiek przywiódł rezolucji”[16] . W liście z 24 IX 1683 r. dodawał: „Padre z Aviano, który odjechał zaraz z Wiednia do Linzu, a stamtąd miał zaraz jechać do Włoch, narzekał na srogie grzechy dworu i miasta wiedeńskiego, których równi nigdzie nie kładł; na ministrów cesarskich, na pychę, na niesprawiedliwość, na rozpustę srogą miasta i dworu; na cesarza zaś grzechy z omission (opuszczenia) i że pozwala tych niesprawiedliwości ministrom swym, sam się nie aplikując, sam w te rzeczy nie wglądając. Ze mną czasu bardzo mało miał mówić. Obiecował przecie wiktorii; prawda, że czasem niby przez zęby. Po wiktorii obłapiał mię, całował, a wzdychał, prosił, aby continuer (kontynuować) bez omieszkania czasu. Narzekał na lenistwo drugich, na niedbalstwo; mówił, co należało, a potem, nie mogąc na to i patrzeć, odjechał”[17] .

Jakkolwiek w słowach tych pisanych przez króla polskiego w ogromnym rozgoryczeniu jawi się też nuta pretensji pod adresem o. Marka, przecież wynika z nich także, że Jan III zdawał sobie sprawę, że świątobliwy kapucyn osamotniony nic nie mógł zdziałać i ten chwilowy żal nie zmącił uczucia sympatii czy nawet przyjaźni, jakim go darzył. Świadectwem tego jest list, jaki król napisał do o. Marka 11 X 1683 r., po bitwie pod Parkanami. „Żyje w nas Boże błogosławieństwo, które wyjednałeś nam, kiedy nasza armia walczyła wraz z wojskiem cesarskim”, a następnie opisał mu przebieg walk[18] . Z kolei, król podczas triumfalnego powrotu z wyprawy wiedeńskiej, witany w kraju m.in. przez przełożonego polskich kapucynów, o. Jakuba z Rawenny, miał mu powiedzieć: „Poznałem waszego ojca Marka z Awianu. Był on nieodstępnym moim towarzyszem podczas wielkiej bitwy. Uwiadomiłem go o mojem niebezpieczeństwie pod Parkanami i o zwycięstwie pod Strygoniem. Donieść teraz, szanowny ojcze, władzy swojej do Rzymu, że mnie wielce cieszą cnoty Marka, które w nim widziałem”[19] .

6. Dalsze akcje dyplomatyczne

O. Marek mimo swoich zabiegów dyplomatycznych na dworze cesarskim, jak też gorliwości apostolskiej, w której srogo upominał źle czyniących, niewiele czy prawie nic nie osiągnął dla poprawy sytuacji wojska polskiego. Odchodząc spod Wiednia zachował w sercu życzliwość dla króla Jana III, obrońcy chrześcijaństwa. Świadczy o tym list z 1688 r. „Odnośnie Króla Polski […] robię wszystko, aby podtrzymywać zaufanie i kontynuować korespondencję z Nim, ponieważ to tak bardzo dopomaga do sprawy wspólnej dla całego chrześcijaństwa; i ufam, że król będzie czynił to samo w swoim zakresie”[20] . Taką samą życzliwość zachował dla niego również król Jan.

O. Marek pozostał wierny idei zwycięstwa do końca. Po krótkotrwałej chorobie w 1684 r. podejmuje akcje, spotykając się z cesarzem. Otrzymał przedłużenie pełnomocnictw Legata papieskiego przy cesarzu i jego armii na lata 1684-1688. Działał na rzecz scementowania ligi antytureckiej, inspirując i wykonując różne poczynania Stolicy Apostolskiej w tej mierze. Przez jakiś czas przebywał z wojskiem cesarskim na Węgrzech[21] . W 1686 r. uczestniczył w wyzwoleniu Budapesztu. W trzy lata później był przy odbiciu Belgradu. Niestrudzenie krzepił ducha wojsk chrześcijańskich, organizował wśród żołnierzy wielkie akcje pokutne połączone z głoszeniem słowa Bożego, spowiedzią i komunią św. oraz udzielaniem apostolskiego błogosławieństwa. Wrócił do Włoch, gdy w 1690 r. Belgrad znów przeszedł w ręce tureckie. Jeździł potem, raz po raz, do cesarza podtrzymując go na duchu w toczonej wojnie z Turcją, upominając jego książąt, by troszczyli się o walczących żołnierzy i płacili im sprawiedliwie żołd. Przy każdej sposobności starał się budzić sumienia panujących, dowódców i żołnierzy.

7. Śmierć i droga do chwały ołtarzy

Po zakończeniu swej misji Legata papieskiego podejmował dalsze podróże misyjne we Włoszech i Europie. Rok 1699 był ostatni w życiu o. Marka. Widocznie tracił siły nadwyrężone intensywną pracą apostolską i dyplomatyczną. Maria Kazimiera, królowa-wdowa po Janie III Sobieskim w Wenecji odwiedziła przebywającego „il veneratissimo padre Marco” (najczicigodniejszego O. Marka). Był to z jej strony piękny gest i wyraz sympatii, jaką w stosunku do O. Marka przekazał jej zmarły małżonek. W maju tegoż roku, mimo słabego zdrowia, z polecenia Stolicy Apostolskiej, podjął podróż do Wiednia by być świadkiem zaślubin króla Józefa (późniejszego cesarza Józefa I) z Wilhelminą Amalią hanowerską. Wybierając się w drogę napisał bilet do swego towarzysza O. Kosmy:

„Poświęcam się dla dobra chrześcijaństwa, ale nigdy nie spotkałem sytuacji tak skomplikowanych jak tutaj” I jeszcze dodał: „Właściwie nie mogę, ale papież poleca więc winieniem to spełnić z największa dokładnością. Niech Bóg sprawi, aby z tego wyszło dobro”[22] . Powierzoną mu misję spełnił. W czerwcu ciężko zachorował, cierpiąc na raka. Choroba okazała się śmiertelna. Od 25 lipca nie mógł wstawać. Do jego łoża w klasztorze kapucynów przybywały różne osobistości. Dn. 13 sierpnia przybył cesarz wraz z małżonką, aby złożyć hołd temu, którego uważał za swego kierownika duchowego. Wkrótce po odwiedzinach cesarskich nastąpił zgon.

Z rozporządzenia cesarza, trumna ze zwłokami o. Marka do 17 sierpnia została wystawiona dla publiczności. Niezliczone tłumy oddały mu cześć, tak jak świętemu. Uroczysty pogrzeb odbył się 17 sierpnia, któremu przewodniczył arcybiskup Wiednia. Uczestniczyły w nim też wysokie osobistości kościelne, cała rodzina i dwór cesarski oraz rzesze wiernych… Ubogi i świątobliwy zakonnik miał wspaniały pogrzeb. Niektórzy twierdzili, że pogrzeb był jakby uprzedzającą kanonizacją. Zwłoki z polecenia cesarza, złożono w krypcie kościoła kapucynów obok grobów cesarskich. W 1935 r. Wiedeńczycy na jednym z placów Wiednia O. Markowi wystawili pomnik.
O. Marek z Aviano odszedł z tego świata w opinii świętości. Między innymi po krótkich z nim kontaktach stwierdził to król Jan III Sobieski pisząc w liście do Marysieńki: “prawdziwie to jest człowiek złączony z Bogiem”[23] . “Marco Z Aviano, święty i poczciwy człowiek”[24] . Życie o. Marka z Aviano jako zakonnika było wyjątkowo aktywne. Większą część roku przebywał poza klasztorem, oddając się pracy kaznodziejskiej, jeżdżąc w różnych misjach na dwory książęce i do cesarza, apostołując wśród żołnierzy i prostego ludu. Wszystkie jednak swe zajęcia zaczynał i kończył modlitwą. Wśród żołnierzy panowało przekonanie, że „jego serce zawsze wzniesione było do Boga”.

Często ujmował sobie snu, by należny czas poświęcić modlitwie. Często wzdychał, by znaleźć się w swej zakonnej celi i cały czas poświęcić kontemplacji. W jego pobożności wybijał się kult Eucharystii. W duchu tradycji swego zakonu specjalnie czcił Matkę Boską, nazywając ją najczęściej tytułami „Wspomożenie wiernych”, „Ucieczko grzeszników”. Wszystkie listy zaczynał od imienia Jezusa i Maryi. Przed udzieleniem błogosławieństwa również kazał wołać wiernym „Jezus Maryja, Jezus Maryja”. Motorem jego życia była wiara. Swych słuchaczy często pytał też: „Czy macie wiarę? Czy wierzycie?”. Gotów był przelać swą krew, by tylko nawrócili się grzesznicy i niewierni. Bliskie mu były także doczesne sprawy ludzi. Starał się o chleb w czasie głodu w Sernide w 1677 r., w Bassano del Grappa w 1960 r. we Fratta Polesine w 1693 r. Zabiegał o usunięcie niezgody, jak np. wśród mieszkańców miasta Salo w 1682 r., wśród chrześcijan i żydów w Padwie w 1684 r. Protestował przeciw niesprawiedliwości, brał w obronę ubogich i słabych, jak np. podczas pobytu na Węgrzech. Nie miał życia łatwego. Doświadczył wiele dla obrony prawdy, sprawiedliwości, jedności i pokoju. Mówią o tym słowa z jego listu do cesarza: „Kto chciałby przeciwstawić się niesprawiedliwości i złu tego świata, ten stałby się najbardziej umęczonym męczennikiem na tej ziemi, a widzę to po sobie, gdyż piekło robiło wszystko, aby mnie unicestwić”[25] .

Cesarz Leopold I zalecił też wszczęcie procesu beatyfikacyjnego o. Marka. Jednak przedwczesna śmierć monarchy w 1705 r. odwlokła zrealizowanie tego planu. Kapucyni pilnie zachowywali wszystkie pisma i pamiątki. Postarali się też o opracowanie biografii. Sprawa wszczęcia formalnego procesu odwlokła się jednak o blisko 200 lat[26] . Rozpoczął go dopiero w Wiedniu w 1891 r. kard. Antoni Gruska. Dodatkowy proces w Wenecji został przeprowadzony w 1904 r. za rządów Patryarchy Józefa Sarto, późniejszego św. Piusa X. Wszystkie procesy zostały zakończone w 1904 r. Akta procesów przekazano do Kongregacji Obrzędów. Proces apostolski został o heroiczności cnót został rozpoczęty w Wiedniu i w Wenecji w 1912 r. i zakończony w 1920 r. Pozycja historyczna o heroiczności cnót O. Marka została opracowana i złożona w Kongregacji w 1966 r. Kard. Franciszek Koenig, Arcybiskup Wiednia czynił starania o doprowadzenie sprawy beatyfikacji O. Marka do końca. Zabiegał o listy postulacyjne, popierające sprawę. Biskupi polscy zebrani na 176 Konferencji plenarnej w dniu 16 X 1980 r. napisali: „Ojcze Święty, w oczekiwaniu na Jubileusz 300-lecia odsieczy wiedeńskiej 1683-1983, w której znaczny udział miał zasłużony O. Marek z Aviano, z serca polecamy sprawe beatyfikacji i knonzacji tego zakonnika z Zakonu OO. Kapucynw […] Działalność O. Marka była wkładem w dzieło zjednoczenia całj Europy w wierze Chrystusa”[27] . Proces z różnych racji, nie pomijając politycznych, nie został ukończony i beatyfikacja nie mogła się odbyć podczas wizyty papież Jana Pawła II w Austrii w 1983r.

Dopiero w latach 1990-1991 została przedyskutowana heroiczność cnót, a Ojciec Święty Jan Paweł II, 6 lipca 1991 r. zatwierdził stosowny Dekret. Czytamy w nim cytowane słowa O. Marka: „Bóg wie, że celem wszystkich moich poczynań było jedynie wypełnienie woli Bożej. Nie miałem żadnej innej intencji jak tylko troskę o chwałę Bożą i zbawienie dusz. Jestem zawsze najposłuszniejszym synem Świętej Matki Kościoła, gotowym przelać krew i oddać życie”[28] . W tymże dokumencie dalej czytamy: „Dokąd mu sił starczyło, dążył do doskonałości, dnie i noce spędzał na modlitwie, z największa gorliwości sprawował Najświętszą Ofiarę, wykazywał szczególną cześć dla Eucharystii i płonął żywą miłością do Matki Najświętszej, zwłaszcza tajemnicy Niepokalanego Poczęcia, doskonale zachowywał śluby zakonne i przepisy Reguły św. Franciszka, której nigdy nie sprzeniewierzył się czy to będąc w klasztorze, czy w czasie męczących podróży, czy też znajdując się na dworach możnych tego świata”[29] „O. Marek, zatroskany o chwałę Bożą i zbawienie dusz, był światłem dla wielu narodów Europy. Przez swoją świętość i zapał apostolski, wśród wielu ludzi ożywił wiarę i skłonił ich do uległości nakazom Kościoła”[30]

W 1941 r. wydarzyło się nadzwyczajne uzdrowienie małego chłopca Antonino Geremia. W miesiąc po operacji wycięcia migdałów w szpitalu w Padwie,chłopiec niezpodziewanie doznał wysokiej gorączki połączonej z silnym bólem głowy. W tym samym szpitalu 26 maja 1941 r.lekarze stwierdzili ostre ropne zapalenie opon mózgowych połączone z wymiotami i bardzo niebezpieczne dla życia. W tej beznadziejnej sytuacji 27 maja żona ordynatora szpitala i inne bliskie osoby zaczęły modlić się do Boga za wstawiennictwem Sługi Bożego. Wieczorem tego samego dnia stan zdrowia chłopca poprawił się a następnego dnia rano chłopiec całkowicie wyzdrowiał.

Konsulta Lekarska, podczas posiedzenia w Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych 28 czerwca 2001, orzekła niewytłumaczalność uzdrowienia chłopca w świetle wiedzy medycznej. Kongres konsultorów teologów w dniu 9 listopada 2001 potwierdził opinię biegłych lekarzy. Komisja Kardynałów i Biskupów dniu 8 stycznia 2002 r. definitywnie orzekła cudowność uzdrowienia. Dekret o cudownym uzdrowieniu został ogłoszony 23 kwietnia 2002 r.[31] Ten końcowy akt prawny zdecydował, ze może odbyć się beatyfikacja o. Marka z Aviano.

Zakończenie
Po przeszło 300 latach, ten wybitny kapucyn doczekał się wyniesienia do chwały ołtarzy. Duchowa spuścizna jego życia i działalności trwa do dnia dzisiejszego. Do naczelnych spraw, jakie leżały mu na sercu, była sprawa jedności ludów chrześcijańskich Europy. Jej poświęcił swe zdolności i zabiegi dyplomatyczne, przechodząc do historii jako jeden „z głównych bohaterów epopei wiedeńskiej”. Miedzy innymi, dzięki O. Markowi z Aviano, Europa została obroniona i zachowała swoje dziedzictwo chrześcijańskie. Należy ufać, że z nieba będzie orędował za współczesną Europą i za swoim umiłowanym Zakonem Braci Mniejszych Kapucynów.

Przypisy:

1 Z. Wójcik, Jan Sobieski 1629-1696, Warszawa 1983, s. 329. Inny współczesny historyk polski określił go “jedną z najciekawszych postaci tych czasów”, J. Wimmer, Wiedeń 1683. Dzieje kampanii i bitwy, Warszawa 1983, s. 145. Portret Marka z Aviano (ze zbiorów w Wilanowie) reprodukowany w książce A. Śliwińskiego, Jan Sobieski, Warszawa 1924, s. 146.
2 Pierwszy polski życiorys ogłoszony został dopiero z okazji 300-lecia odsieczy wiedeńskiej: A. Kostrzewski, Ojciec Marek z Aviano, Tygodnik Powszechny, 1983, nr 37.
Podstawowe dane biograficzne i literaturę podał G. da Cittadella, Marco z Aviano., [w:] Enciclopedia Cattolica, Citta del Vaticano 1952, t. VIII, s. 38-39. Niniejszy artykuł napisany został przede wszystkim na podstawie dokumentacji procesu beatyfikacyjnego: Vienen seu Venetiarum, Beatifications et Canonizationis Yenerabilis Servi Dei P. Marci ab Aviano, sacerdotis professi OFMCap. (+ 1699). Positio super virtutibus ex officio concinnata, Roma 1966; A. M. da Carmignano di Brenta, Una vita per U bene dell ‘Europa cristiana U venerabile padre Marco z Aviano, Santi e Santita nell Ordine Cappucino, Roma 1980, vol. l, s. 367-397; V. Reiner, Padre Marco z Aviano nella liberazione di Yienna nel 1683, Rovigo 1981.
3 Cała korespondencja ogłoszona jest w Vienen seu Venetiarum, Positio super virtutibus, Roma 1966.
4 Jan Sobieski, Listy do Marysieńki, oprac. L. Kukulski, Warszawa 1970, s. 514.
5 Vienen seu Venetiarum, Positio de heroicitate virtututibus, s. 325-326.
6 Tamże, s. 326.
7 Jan Sobieski, Listy., s. 513-514.
8 M. Dyakowski, Dyariusz wiedeńskiej okazyi, Warszawa 1983, s. 57.
9 Vienen seu Venetiarum, Positio super virtutibus., s. 334-336.
10 Cyt za. Andrzej Kostrzewski, Ojciec Marek z Aviano,w: Tygodnik Powszechny, nr 37, s. 6
11 Vienen. seu Venetiarum. Positio super virtutibus, s. 331.
12 Jan Sobieski, Listy, s. 525
13 A. Kostrzewski, art., cyt nr 37, s. 6
14 Marco z Aviano, w: Sulle Orme dei Santi. Il Santorale Cappuccino: Santi, Beati, Venerabili, Servi di Dio, Roma 2000, s. 312.
15 Jan Sobieski, Listy s. 529-531.
16 Tamże, s. 532.
17 Tamże, s. 540.
18 Yienen, seu Venetiarum, Positio super virtutibus, s.338 .
19 M. Baliński, Fundacya Zakonu i Kościoła Księży Kapucynów w Warszawie, [w:] Alleluja, Warszawa 1840, s. 107-185.
20 Vienen seu Venetiarum, Positio super virtutibus, s. 357.
21 M. in. zabiegał o porozumienie między Leopoldem I a przywódcą antyhabsburskich powstańców węgierskich Emerykiem Thokolym, Z. Wojcik, dz. cyt.., s. 366.
22 P. Venanzio Reiner ofm cap, Beato Marco, lavita l’anima, 203, s. 31.
23 Jan Sobieski, Listy., s. 514
24 Tamże, s. 522.
25 Cyt. za. A. Kostrzewski, art. cyt. , nr 37. S. 6.
26 Arturo M. da Carmignano di Brenta, Una vita per il bene del’Europa cristiana: il venerabile padre Marco z Aviano, w: Santi e Santità nell’Ordne Cappuccino, vol. 1, Roma 1980, s. 396.
27 Archiwum Sekreteriatu Prymasa Polski w Warszawie.
28 Dekret o heroiczności cnót O. Marka z Aviano, w: Analcta Ordinis Fratrum Minorum Cappuccinorum, An et Vol. 107, Oct.-Dec. 1991, n. 4, s. 464.
29 Tamże.
30 Tamże, s.463.
31 Dekret o cudownym uzdrowieniu, w: Venanzio Reiner ofm cap, dz. cyt. s. 78-80.

http://kosciol.wiara.pl/doc/490375.Marek-z-Aviano-z-Sobieskim-ratowal-chrzescijanstwo/6

Prorok z Aviano

Prorok z Aviano
W „Bitwie pod Wiedniem” w reżyserii Renzo

Bitwa pod Wiedniem mogła nie potoczyć się tak szczęśliwie dla świata chrześcijańskiego, gdyby nie o. Marek z Aviano

Ranek 8 września 1683 roku. Nad wzgórzami Kahlenberg mgła powoli opada, odsłaniając pagórkowaty teren, który za kilka dni stanie się polem bitwy o tożsamość Europy. Na razie jednak wokół panuje względny spokój. Do kaplicy św. Józefa powoli schodzą się dowódcy sprzymierzonych wojsk. Z niepokojem patrzą na dachy Wiednia, które otacza morze tureckich namiotów. Żeby tylko obrońcy wytrzymali…

Do mszy służy król Polski Jan III Sobieski. Właściwie można zaczynać, bo są już prawie wszyscy. Brakuje tylko głównego zainteresowanego losami bitwy Leopolda I. I choć niektórzy rozglądają się w oczekiwaniu, że cesarz pojawi się jeszcze i poprowadzi wojska do boju, jeden człowiek wie, że Leopold na pewno nie przybędzie na Kahlenberg. Jest nim ojciec Marco d’Aviano, który celebruje mszę. Ci, którzy się stawili, słuchają płomiennego kazania. Zakonnik kończy je inaczej niż powinien. Zamiast zwyczajowych słów: „Ite, missa est” – „Idźcie, msza skończona”, mówi: „Vinces Joannes” – zwyciężysz Janie. Obecnych na mszy przenika dreszcz. Marek z Aviano powie potem, że nie pamięta swoich słów: „Albo to ja szalony takie rzeczy mówić? Nie jestem ja żaden prorok”. Jeśli nie prorok to kto? Kim był ojciec Marco d’Aviano? I jaka była jego prawdziwa rola w bitwie pod Wiedniem?

Wędrowiec

Do zakonu trafił przypadkiem. Jako trzecie z jedenaściorga dzieci Marka Cristofori i Róży Zenoni urodzony 17 stycznia 1631 r. Karol Dominik (bo takie imiona dostał na chrzcie) miał szczęście – mógł się kształcić. Rodzice wysłali go do kolegium jezuickiego w Gorycji. Najwyraźniej jednak zbuntowany nastolatek miał inne plany na życie. W wieku 16 lat uciekł z kolegium, żeby w Capodistria zaciągnąć się na statek, płynący w kierunku Republiki Weneckiej, gdzie toczyła się właśnie wojna z Turcją. Ale na tę batalię przyszło mu czekać jeszcze 35 lat, bo tamtego dnia w roku 1648 Karol Dominik został wyrzucony ze statku.

Bezdomny i głodny stanął na progu klasztoru kapucynów. Bracia zaopiekowali się nim, nakarmili i odesłali do rodziców. Nie minął rok, a ponownie zapukał do klasztornej furty, tym razem z zamiarem zostania kapucynem. Na cześć swojego ojca przyjął imię Marek i rozpoczął sześcioletnie studia teologiczne. Może i był życzliwym, dobrym współbratem, spełniającym sumiennie swoje obowiązki, ale niezbyt lotnym. Zamykanie klasztornej bramy, posługa liturgiczna, tylko na takie zadania mógł liczyć. Cóż, marne perspektywy, dla kogoś kto marzy o byciu kaznodzieją… Marek z Aniano pracował nad swoim intelektem przez 9 lat, przygotowując kazania na piśmie, żeby nie uronić żadnej myśli.

Cudotwórca

W końcu dostał szansę – mógł głosić kazania w miastach prowincji weneckiej. Przemawiał w sposób prosty i jasny. Dzięki temu trafiał do ludu, ale słuchali go też uczeni i arystokraci, bo mówił dramatycznie, ze łzami w oczach. Nigdy nie wypuszczał z rąk krzyża. No, może z jednym wyjątkiem. Kiedy pewnego razu nie dostrzegł w oczach dwójki grzeszników skruchy, rzucił w nich krzyżem. Czy przełamał ich opór, nie wiadomo, pewne jest natomiast, że połamał krzyż. Od tego czasu nosił przydomek: Spezzachristi – łamiący Chrystusa. Szczyt popularności mnicha z Aniano nastąpił w roku 1676, kiedy podczas kazania w klasztorze San Prosdocimo w Padwie została uzdrowiona nieuleczalnie chora mniszka Vincenta Francesconi. Mało tego, jedno uzdrowienie pociągnęło za sobą kolejne, a skromnego kaznodzieję dostrzegł sam papież. Innocenty XI nazwał go „cudotwórcą swego wieku” i mianował misjonarzem apostolskim.

 

W tym charakterze Marek z Aviano odwiedził Niemcy, Francję, Belgię, Holandię, Szwajcarię, Czechy i Austrię. Obdarzały go szacunkiem i przyjaźnią znane osobistości epoki: królowie, książęta i biskupi, ale od pierwszego spotkania w roku 1680 szczególna więź połączyła skromnego kapucyna z cesarzem Leopoldem I. Niepewny, nękany kłopotami państwowymi i rodzinnymi Leopold znalazł w Marku z Aviano mentora i doradcę. Kiedy się spotkali, Leopold miał 40 lat, od 22 lat był cesarzem rzymsko-niemieckim, zdążył już pochować dwie żony i pięcioro dzieci. Jego państwo nękały wojny, szlachta nie chciała płacić podatków, a administracja nie umiała ich ściągnąć. Leopold I, inteligentny i wykształcony, pozbawiony był stanowczości. Na Austrię tymczasem ostrzył szable wielki przywódca Osmanów Kara Mustafa. Rok przed bitwą pod Wiedniem cesarz pisał do kapucyna: „Obawiam się, że będziemy mieli wojnę z Turkami. Gdybym mógł odbyć tę kampanię mając Ojca przy sobie, mógłbym powiedzieć: jeśli Bóg jest z nami, któż przeciw nam?”.

Przeciwko Habsburgom była niewątpliwie Francja. W tej sytuacji Leopold I zwrócił się w stronę Polski. 1 kwietnia 1683 roku Austria i Rzeczpospolita zawarły przymierze (antydatowane potem na 31 marca, żeby w dokumentach nie widniała data prima aprilis), które zakładało, że w przypadku zagrożenia Wiednia lub Krakowa druga strona pośpieszy z pomocą. Cesarz obiecał wysupłać odpowiednie kwoty na mobilizację polskich wojsk a gwarantem porozumienia został papież Innocenty XI. Legatem papieskim na prośbę Leopolda I wyznaczono o. Marka z Aviano.

Przed oblężeniem Wiednia Leopold I schronił się z rodziną w Linzu. Marek z Aniano przyjechał tam tydzień przed bitwą i został dopuszczony do narad wojskowych. Podstawowe pytanie brzmiało: kto ma poprowadzić armię sprzymierzonych. Cesarz się wahał, bo znał swoje ograniczenia – był marnym dowódcą. Poza nim kandydatów było dwóch: książę Karol Lotaryński, któremu wcześniej nie udało się powstrzymać pochodu wojsk osmańskich, i Jan III Sobieski, któremu udało się to wielokrotnie. Dlatego cesarz Leopold I pisał przed odsieczą do Sobieskiego: „Nie tyle oczekujemy wojsk Waszej Królewskiej Mości, ile osoby waszej, pewni, że osoba wasza królewska na czele naszych wojsk i imię wasze, tak groźne dla wspólnych nieprzyjaciół, same zapewnią mu klęskę”.

Negocjator i zwycięzca

Tylko jak przekonać wszystkich, żeby austriacką armię poprowadził król, a nie cesarz? Cesarz, który stawi się na placu boju, ma przecież pierwszeństwo przed królem. Trzeba było znaleźć sposób, aby Leopold I został w Linzu i pod żadnym pozorem nie przyjeżdżał na Kahlenberg. Tej roli podjął się Marek z Aviano, który popierał Sobieskiego. Cesarz, szarpany sprzecznymi uczuciami i atakowany przez doradców, którzy na stanowisku wodza woleli Karola Lotaryńskiego, wahał się do ostatniej chwili. Zanim o. Marek zdążył dotrzeć do Kahlenbergu, już dobiegały go wieści z Linzu, że Leopold wyjechał i kieruje się na pole bitwy.

Chyba tylko kolejny cud sprawił, że kapucynowi udało się ostatecznie skłonić cesarza do zatrzymania się w Durstein i przekazania pełni władzy nad wojskiem Sobieskiemu. To zdarzenie miało decydujący wpływ na losy bitwy. Sobieski w liście do żony pisał: „Był u mnie na tamtej stronie Dunaju na audiencji o. Marek z Aviano, więcej niż pół godziny; powiedział co mówił z cesarzem prywatnie(…). Na wojnę mu samemu iść ani tu się zbliżać nie kazał i kiedy wczoraj rozgłoszono, iż cesarz jedzie, że mu gospody tu w Tullnie rozpisują, on się tylko uśmiechał, a głową pokazował, że nie”.

Kilka lat po odsieczy wiedeńskiej o. Marek będzie wspominał w liście do Leopolda I: „Pamięta zapewne Wasza Cesarska Mość, że podczas oblężenia Wiednia miałem wielką łaskę od Boga, by na 10 dni przed bitwą przynieść skuteczną pomoc. Gdybym się spóźnił o 5 dni, Wiedeń byłby upadł i dostał się w ręce nieprzyjaciół Dwa razy spotkałem się z królem polskim, zniechęconym z wielu powodów, ale z niemałym wysiłkiem doprowadziłem do tego, by Wiedeń wyzwolono, co z pomocą Bożą też się stało”.

Ranek 12 września 1683 r., wojska sprzymierzonych ruszają do boju przeciw Turkom. O. Marek z Aviano zamiast miecza bierze do ręki krzyż i staje na wzgórzu z rycerzami. Przez cały dzień będzie biegał między nimi, nawołując do walki i modląc się słowami używanymi w czasie odprawiania egzorcyzmów: „Ecce Cruz Domini, fugite partes adversae” – „Oto krzyż Pana, uciekajcie wrogie siły”. Co jakiś czas stanie na wzgórzu, żeby go wszyscy widzieli. Islamski kronikarz zrelacjonuje potem: „Pewien mnich z wysoko uniesionym krzyżem w ręku wywołał w naszej armii taki strach i przerażenie, że całe regimenty rzucały się do ucieczki”.

O wpół do szóstej po południu bitwa jest skończona, Sobieski wkracza do namiotu wezyra Kara Mustafy. Marek z Aviano nie towarzyszy polskiemu królowi w triumfalnym wjeździe do Wiednia, usuwa się w cień. Ale tylko na moment. Przez następne dni będzie łagodził spory pomiędzy Sobieskim, cesarzem i książętami niemieckimi, bo mimo zasług Lwa Lechistanu, sojusznicy mieli pewien kłopot z okazaniem mu wdzięczności. Na koniec Marek z Aviano dostaje jeszcze jedno ważne zadanie. Wiezie do papieża list, w którym król Polski Jan III Sobieski pisze: „Venimus, vidimus et Deus vicit” – „Przyszliśmy, zobaczyliśmy, Bóg zwyciężył”.

Marek z Aviano umiera w roku 1699 w Wiedniu. Nie jest sam. Odchodzącego kapucyna trzyma za rękę jego przyjaciel cesarz Leopold I, który chce natychmiastowej beatyfikacji mnicha. Jego własna śmierć niweczy te plany. Ojciec Marek z Aviano, wielki sojusznik Polski w bitwie pod Wiedniem, zostaje beatyfikowany w 2003 roku przez Polaka Jana Pawła II.

http://historia.focus.pl/swiat/prorok-z-aviano-1155?strona=2

 

Kościół Kapucynów w Wiedniu i kaplica bł. Marka z Aviano

bł.Marek z Aviano – kapucyn, który odegrał ważną rolę w historii Europy w sposób szczególny pomagając w stworzeniu koalicji antytureckiej przed Bitwą pod Wiedniem w 1683 roku. Charyzmatyczny kaznodzieja, cudotwórca, legat papieski, przyjaciel króla Jana III Sobieskiego. We Wiedniu w kościele kapucynów znajduje się jego grób.
więcej na https://1683.kapucyni.pl

13 sierpnia
Błogosławieni męczennicy
Filip Munarriz, prezbiter, i Towarzysze
Błogosławieni męczennicy z Barbastro W chwili wybuchu wojny domowej w Hiszpanii w 1936 r. w aragońskim mieście Barbastro klaretyni prowadzili dom z seminarium dla swoich studentów teologii. Przebywało w nim 9 kapłanów, 12 braci i 39 kleryków. 20 lipca 1936 r. wtargnęli do niego komunistyczni milicjanci pod pozorem poszukiwania rzekomo ukrytej broni. Chociaż jej nie znaleźli, aresztowali od razu wszystkich 60 zakonników, z których przeżyło tylko dziewięciu.
Najpierw komuniści rozstrzelali trzech przełożonych, licząc na to, że młodzi zakonnicy dadzą się wówczas łatwiej przekonać do porzucenia wiary i powołania. Oświadczyli im to wyraźnie: “My nie nienawidzimy was, ale wasz stan i strój, jaki nosicie. Zrzućcie te sutanny, a staniecie się tacy sami jak my – i wtedy was uwolnimy”. Odrzucając tę propozycję, wszyscy wiedzieli, że zgadzają się na śmierć.
2 sierpnia rozstrzelano najpierw trzech przełożonych, których po aresztowaniu osadzono w klasztorze kapucynów. Przed śmiercią modlili się oni także za swoich prześladowców. Byli to:Filip od Jezusa Munárriz Azcona – pochodził z Nawarry. Urodził się 4 lutego 1875 r. W wieku 16 lat złożył śluby zakonne. Święcenia kapłańskie przyjął w 1898 r. W chwili aresztowania był przełożonym w Barbastro.

Jan Díaz Nosti urodził się 18 lutego 1880 r. w Oviedo, w Asturii. Śluby złożył w 1898 r. Po ośmiu latach formacji otrzymał święcenia kapłańskie. W 1936 r. był wykładowcą teologii moralnej i prefektem kleryków.

Leoncjusz Pérez Ramos urodził się 12 września 1875 r. w Muro de Aguas. W wieku 18 lat złożył śluby zakonne u klaretynów. W 1901 r. przyjął święcenia kapłańskie. Był ekonomem wspólnoty w Barbastro.

Pozostałych zakonników przetrzymywano i dręczono w zamienionym na więzienie klasztorze pijarów. Wyczekiwali oni męczeństwa jako wielkiej łaski, za którą dziękowali, śpiewając Magnificat. Sześciu z nich wyprowadzono na rozstrzelanie w kilku grupach; 12 sierpnia 1936 r. zginęli od kuli. Kolejnego dnia rozstrzelano 20 więzionych klaretynów. Dwa dni później, 15 sierpnia, zginęło 20 kolejnych braci. W tym dniu przypadała rocznica ślubów zakonnych większości z nich. Jako ostatni zginęli 18 sierpnia dwaj klerycy: Jakub Falgarona Vilanova i Atanazy Vidaurreta Labra.

Beatyfikacji wszystkich męczenników klaretyńskich z Barbastro dokonał św. Jan Paweł II w dniu 25 października 1992 r.

Męczennicy z Barbastro

Kontekst Historyczny

Błogosławieni misjonarze klaretyni, męczennicy z Barbastro, których liturgia Kościoła wspomina 13 sierpnia, zostali wyniesieni na ołtarze przez Jana Pawła II 27 października 1992 r., w dniu następującym po uroczystości św. Antoniego M. Klareta, założyciela zgromadzenia zakonnego, którego byli członkami. Klerycy i wychowawcy tego męczeńskiego seminarium stanowią zaledwie jedną piątą spośród 271 klaretynów zamordowanych przez komunistów w 1936 r. podczas wojny domowej w Hiszpanii. W wojnie tej znalazły zagładę dziesiątki tysięcy katolików świeckich, prawie 300 sióstr zakonnych, blisko 2,5 tys. zakonników i ponad 4 tys. kapłanów diecezjalnych i 12 biskupów. W samym tylko Barbastro, zaledwie 8-tysiecznym miasteczku w prowincji Huesca, w górnej Aragonii, zabito w sumie 837 katolików, a wśród nich biskupa, 115 kapłanów diecezjalnych (87%), 19 benedyktynów, 9 pijarów i 51 klaretynów.

Liczby te tylko częściowo oddają rozmiary prawdziwej rzezi duchownych, jaka dokonała się w katolickiej przecież Hiszpanii w 1936 r. Aby zrozumieć znaczenie męczeństwa owych 51 misjonarzy, których wynosząc na ołtarze Kościół dał za wzór do naśladowania przede wszystkim klerykom i ich formatorom, trzeba spojrzeć na ich trwające blisko miesiąc cierpienie w świetle historycznych uwarunkowań towarzyszących ich zakonno-kapłańskiej formacji, która zaowocowała męczeństwem prawie wszystkich członków liczącej 60 osób wspólnoty seminaryjnej.

Hiszpania wielokrotnie stawała się areną prześladowań Kościoła katolickiego już w ubiegłym stuleciu, począwszy od okupacji francuskiej, przez liczne wojny domowe i towarzyszące im zmiany orientacji politycznej kolejnych rządów. Największe fale prześladowań przypadły na lata trzydzieste, początek czwartej, środek piątej i koniec szóstej dekady. Na przykład tylko 17 lipca 1834 r. zamordowano w Madrycie około stu zakonników. Następnego lata takie masakry były na porządku dziennym w wielu innych iberyjskich miastach. W utworzonej po rewolucji 1868-1870, tzw. Pierwszej Republice nie było już miejsca dla ocalałych zakonników, kapłanów i biskupów. Duchowy ojciec męczenników z Barbastro, święty arcybiskup Klaret, również umierał na wygnaniu, chociaż nóż zamachowca dosięgnął go po raz pierwszy 14 lat wcześniej.

Początek masakrom wieku XX dała w roku 1909 uprzemysłowiona Katalonia. Wystarczyło zaledwie siedem dni, aby w samej tylko Barcelonie spalono 21 świątyń i ponad 40 różnych instytucji kościelnych (klasztory, szkoły, szpitale). W trudnych latach kryzysu ekonomicznego 1919-23, tzw. Organizacja Pracownicza Robotników skutecznie destabilizowała sytuację gospodarczą kraju nie mającymi końca strajkami, którym kres położyła dopiero interwencja wojskowa. Zainicjowane w ten sposób osiem lat monarchistycznej dyktatury zakończyło zwycięstwo ugrupowań republikańsko-lewicowych w wyborach do parlamentu w roku 1931, dymisja króla i ukonstytuowanie się tzw. Drugiej Republiki.

Mało dyplomatyczny list pasterski w obronie monarchii prymasa Pedro De Segura, arcybiskupa Toledo, stał się iskrą zapalną do wybuchu wielokrotnie już manifestowanej nienawiści mas wobec Kościoła. Podczas trwającej trzy dni furii palono i rabowano kościoły i klasztory, niszczono cmentarze i budynki zakonne, a nowy rząd natychmiast wydalił prymasa z kraju.

W tym czasie parlament pracował już nad nową, wybitnie antykościelną konstytucją. W styczniu 1932 roku zniesiono zakon jezuitów. w lutym uchwalono prawo o rozwodach, sekularyzację cmentarzy i wszczęto kampanię na rzecz laicyzacji szkolnictwa. Uchwalone rok później prawo wyznaniowe w praktyce odbierało zakonnikom jakiekolwiek prawa i ograniczało radykalnie kult wiernych, podporządkowując go decyzjom lokalnych władz świeckich.

Nie wchodząc w szczegóły burzliwych wydarzeń na arenie politycznej lat 1933-36, poprzedzających bezpośrednio wybuch powstania armii, które dało początek wojnie domowej, warto jednak wspomnieć opanowanie księstwa Asturii jesienią 1934 r. przez 30-tys. oddział milicji, który zamordował m.in. 34 kapłanów (wśród nich męczenników z Turón, beatyfikowanych w 1990) i zniszczył 58 kościołów. Militarna interwencja wojska jawi się w tym kontekście nie tyle jako reakcja na zgładzenie José Calvo Sotelo, lidera sił prawicowych, lub na okólnik przywódców komunistycznych z 6 czerwca, w którym Moskwa domagała się zgładzenia generałów, lecz raczej jako odpowiedź na ogólny chaos i anarchię, które opanowały dosłownie cały kraj: tylko od połowy lutego do połowy kwietnia 1936 miało miejsce 10 strajków generalnych, blisko 170 lokalnych rozruchów, niezliczone podpalenia, rabunki i napady ( spalono ponad 100 kościołów, zabito 75 osób, a 350 raniono). Na fot. urny z kośćmi Męczennków Klaretyńskich

http://www.klaretyni.pl/wew.php?id=3&idp=1

Ziemia świętych

dodane 2009-07-02 11:17

Leszek Śliwa, zdjęcia Roman Koszowski

Gorące źródła Europy Pojechałem do Barbastro szukać śladów świętych, którzy byli związani z tym miasteczkiem. Szukałem przeszłości, a znalazłem przyszłość: autentyczną, żywą wiarę i rozwijającą się pobożność.

Ziemia świętych   fot. Roman Koszowski Sanktuarium Torreciudad, 23 km od Barbastro, to duchowe centrum Górnej Aragonii

W Barbastro – niewielkim, nieco sennym miasteczku w Aragonii, liczącym obecnie zaledwie 16 tys. mieszkańców, żyło aż… 57 świętych. Zostało po nich niewiele śladów materialnych, za to bardzo wiele duchowych.– Pobożność w Barbastro jest zbudowana na dwóch kręgach, jakby fundamentach: pierwszy tworzą dzieła stworzone przez świętych, zwłaszcza założyciela Opus Dei Escrivę Balaguera, ale także założyciela pijarów Józefa Kalasancjusza. Drugi krąg to przelana tu krew męczenników – wyjaśnia ks. José María Garanto Prades, proboszcz parafii św. Franciszka z Asyżu.

Dzieło Boże w Torreciudad
Torreciudad, sanktuarium Nuestra Señora de los Ángeles (Matki Bożej od Aniołów), położone w górach koło Barbastro, to miejsce niezwykłe. Kilkadziesiąt lat temu była tu tylko mała średniowieczna pustelnia, w której przechowywano figurkę Maryi z Dzieciątkiem, czczoną od XI wieku w najbliższych okolicach. Nie było tam ani drogi, ani prądu, ani wody bieżącej. W latach 1970–1975 Opus Dei, jeszcze za życia swego założyciela, który pochodził z Barbastro, wybudowało obok pustelni ogromne sanktuarium. Dziś przyjeżdża tam rocznie około pół miliona osób z całego świata. – W Torreciudad nie było żadnych objawień prywatnych, które przyciągnęłyby pielgrzymów tak, jak chociażby do położonego po drugiej stronie Pirenejów Lourdes. Organizujemy jednak wiele spotkań formacyjnych, zwłaszcza dla rodzin. I pielgrzymek z roku na rok jest coraz więcej – opowiada José Alfonso Arregui García, członek zespołu kierującego sanktuarium.

W Torreciudad próżno byłoby szukać czegoś, co mogłoby zakłócić modlitewną atmosferę. Nie ma ani barów, ani hoteli, ani nawet sklepów czy straganów z dewocjonaliami. Można kupić tylko książki religijne i bezpłatnie obejrzeć film o historii tego miejsca. Oprócz kościoła są wydzielone kaplice z konfesjonałami, osobne miejsca do modlitwy różańcowej, galeria rzeźby religijnej, Droga Krzyżowa i dróżki św. Józefa sprzyjające medytacji. – Rezygnacja ze straganów i kawiarń to nasza świadoma decyzja. Oczywiście wynajmując ziemię handlarzom czy restauratorom, można dobrze zarobić, ale przy okazji zagubić gdzieś to, co najważniejsze. Tu w Torreciudad samo piękno przyrody zbliża człowieka do Boga. Naszym zadaniem jest robić wszystko, by w tym nie przeszkadzać – wyjaśnia José Alfonso. Przy sanktuarium działa Instytut Mariologiczny, wydawane jest czasopismo, organizowane są koncerty muzyki sakralnej.

Opus Dei największy nacisk kładzie jednak na Jornadas Marianas de la Familia – coroczne spotkania rodzin, na które przyjeżdża kilkanaście tysięcy osób z całej Hiszpanii. – Rodzina jest najważniejsza. Dróżki św. Józefa ze scenami z życia Świętej Rodziny, które urządziliśmy niedaleko Drogi Krzyżowej, też mają o tym przypominać – dodaje José Alfonso. – U nas Opus Dei otacza czarna legenda tajności i elitarności. Czy wszyscy w Hiszpanii są życzliwie nastawieni do Torreciudad? – pytam. – W Hiszpanii jest to legenda czarna w odcieniu ciemnym – śmieje się José Alfonso. – Gdy powstawało sanktuarium, niektórzy na serio mówili, że Opus Dei buduje bazę łodzi podwodnych. Dlatego stawiamy na pełną przejrzystość. Co roku publikujemy rozliczenie finansowe, w którym pokazujemy, skąd wzięły się wszystkie wpływy i na co zostały wydane pieniądze. Unikamy też imprez elitarnych. Wszystko, co organizujemy, jest dostępne dla zwykłych pielgrzymów.

Święty nie chciał muzeum

W samym Barbastro jest jeszcze jedno dzieło św. Josemaríi Escrivy. Centrum Kulturalne Entrearcos stoi na głównym placu miasta, w miejscu, gdzie kiedyś znajdował się dom rodzinny świętego. Dzisiaj Opus Dei organizuje tam kursy i szkolenia formacyjne dla kobiet. – Niektórzy turyści są zawiedzeni, kiedy do nas przyjeżdżają. Chcieliby zobaczyć pamiątki związane ze św. Josemaríą. Tymczasem my nic nie mamy. Świętemu bardzo zależało, żeby jego dom rodzinny nie stał się muzeum. Nie chciał żadnego kultu własnej osoby. Dlatego kazał zburzyć dom i wybudować instytucję, której zadaniem jest formowanie ludzi w duchu katolickim – wyjaśnia dyrektorka Centrum Entrearcos María Berenguer. W Entrearcos znajduje się klub dla dziewcząt, a dorosłe kobiety uczestniczą w kursach pomagających im w pełnieniu roli żony i matki. – Zapraszamy specjalistów z różnych dziedzin, którzy prowadzą zajęcia. W Centrum znajduje się też kaplica, zawsze można skorzystać z pomocy duszpasterskiej duchownego – opowiada pani dyrektor. W Barbastro działa też do dziś Colegio San José de Calasanz – szkoła założona w XVII wieku przez pijarów. Jest więc wiele dzieł świętych, o których mówił proboszcz kościoła św. Franciszka. A krew męczenników?

Krew męczenników
– Jest w tym coś niezrozumiałego, ale właśnie tu, w Barbastro, tym mieście świętych, prześladowania religijne podczas wojny domowej były największe w całej Hiszpanii – opowiada ks. José María Garanto. Już na początku wojny, w 1936 roku, anarchiści i komuniści z Katalonii przybyli tu i połączyli swe siły z miejscowymi antyklerykałami. Zaczęły się prawdziwe polowania na księży i świeckich działaczy katolickich. W Barbastro i okolicach zamordowano wtedy 837 katolików, a wśród nich biskupa, 114 kapłanów diecezjalnych (87 proc. wszystkich księży diecezji), 19 benedyktynów, 9 pijarów i 51 klaretynów. – Nie potrafię sobie tego inaczej wytłumaczyć, jak tylko działaniem szatana – mówi María Berenguer. Jednym z zamordowanych był Ceferino Giménez Malla, zwany El Pelé, Rom, pobożny poganiacz mułów. Zginął, bo poprosił o darowanie życia torturowanemu księdzu. Komuniści aresztowali wówczas Ceferino i znaleźli w jego kieszeni różaniec. Jako świecki i człowiek z ludu miał szansę na ocalenie. Zażądano jednak od niego, by rzucił na ziemię różaniec.

Nie zrobił tego i został rozstrzelany niedalego kościoła św. Franciszka. Dziś do kaplicy El Pelé w tym kościele przybywają pielgrzymki Romów z całego świata. – Niedawno byli na przykład Romowie słowaccy. Podarowali nam obrazy przedstawiające sceny z życia bł. Ceferino – mówi ks. Garanto. W tej samej świątyni kult męczennika spotyka się z nowymi ruchami obecnymi w Kościele od niedawna. W sąsiedniej kaplicy dwa razy w tygodniu odbywają się nabożeństwa Drogi Neokatechumenalnej Kiko Argüello. W Barbastro mieszka kilkadziesiąt osób należących do tego ruchu. Opus Dei, Droga Neokatechumenalna są dobrze widoczne w Barbastro. – Nie oznacza to, że w naszym mieście uczestniczy w niedzielnych Mszach więcej ludzi niż w sąsiednich miejscowościach. Ale na pewno jakość naszego lokalnego Kościoła, stopień zaangażowania większości katolików w życie wspólnoty może być wzorem dla wiernych w innych miastach Hiszpanii – ocenia ks. Garanto.

Dzieło Boże
Opus Dei (Dzieło Boże) jest prałaturą personalną Kościoła katolickiego. Jej zadanie polega na przekazywaniu innym, że praca i zwykłe okoliczności są okazją do spotkania z Bogiem, do służenia innym i do poprawy społeczeństwa. Opus Dei skupia osoby świeckie i duchowne. Współpracuje z kościołami lokalnymi, oferując środki formacji chrześcijańskiej (zajęcia, rekolekcje, opieka duchowa), z myślą o osobach, które chcą odnowić swoje życie duchowe i apostolstwo. Przed wejściem do sanktuarium Torreciudad można poprosić o bezpłatne wyświetlenie filmu o Torreciudad i Opus Dei.

http://gosc.pl/doc/767176.Ziemia-swietych/2

Zakłamana wojna domowa w Hiszpanii (cz. 1)
 

     Zamiast motta: W 1935 roku, gdy Hiszpania stanęła u progu wojny domowej, ksiądz Józef Jarzębowski napisał wiersz pt. "Modlitwa do pięciu ran". Znajdujemy w nim piękny i przejmujący fragment dotyczący umęczonej Hiszpanii:

Jezu Chryste…
I przygarnij swą ręką lewą
rycerską, dumną Hiszpanię.
Niech srebrzyste dzwony Sewilli
rozproszą opar czerwony
upiornej gwiazdy – piędornicy.
Niechaj błękitna Madonna Murilla
pobłogosławi szpady kute w Toledo,
a bohaterski Cyd
stanie na straży Pirenej
zasłuchany w mistyczną pieśń

Don Calderona de la Barca

     Prośba zawarta w modlitwie - wierszu o rozproszenie "oparu czerwonego" i pokonanie "upiornej gwiazdy" miała swoje konkretne odniesienie do hiszpańskich realiów w owym czasie. Hiszpania znalazła się bowiem na krawędzi wojny domowej na skutek jawnie rewolucyjnej działalności tzw. Frontu Ludowego (koalicji lewicowych partii hiszpańskich, w której ton nadawali komuniści i anarchiści). Rewolucja - w myśl koncepcji hiszpańskiej lewicy - miała stworzyć nową Hiszpanię. Wymazać jej katolicką przeszłość i wykorzenić jej chrześcijańską tożsamość. Nie chodziło o demokrację, wolne wybory, prawa człowieka. Hiszpański Front Ludowy chciał przede wszyskim "drugiej Hiszpanii", Hiszpanii czerwonej, Hiszpanii, która wyparłaby się Krzyża. Lewica gotowa była osiągnąć ten cel nawet na drodze bezwzględnie stosowanej przemocy, w myśl zasady sformułowanej niegdyś przez jednego z jakobińskich przywódców rewolucji francuskiej, Saint-Justa: nie ma wolności dla wrogów wolności. Takie było prawdziwe tło próby komunistycznego przewrotu w Hiszpanii i wywołanego przez ten fakt powstania pod wodzą generała Franco.

     Republika przeciw Kościołowi

     Niejako preludium do otwartej wojny wypowiedzianej przez hiszpańską lewicę Kościołowi w 1936 roku była polityka realizowana wobec hiszpańskiego katolicyzmu przez Republikę, która powstała w Hiszpanii w 1931 roku po obaleniu monarchii (tradycyjnego ustroju tego pirenejskiego państwa). Republikańska polityka wobec katolików była wyraźnie nieprzyjazna. Fakt ten tłumaczyć należy tym, że władze republikańskie (zarówno na szczeblu centralnym, jak i prowincjonalnym) w swojej większości były opanowane przez liberałów, z których pokaźny procent było członkami lóż masońskich. W maju 1931 roku (krótko po zaprowadzeniu ustroju republikańskiego w Hiszpanii) religia przestaje być przedmiotem obowiązkowym w szkole. Następnym krokiem było całkowite usunięcie katechezy ze szkół (17 marca 1932 roku). 23 stycznia 1932 r. władze republikańskie zadekretowały wypędzenie Towarzystwa Jezusowego (zakon jezuitów) z Hiszpanii. Natomiast uwieńczeniem tej antykatolickiej polityki prowadzonej przez młodą republikę było uchwalenie 2 czerwca 1933 roku ustawy o wyznaniach i zgromadzeniach religijnych, która de facto oznaczała likwidację katolickich zakonów w Hiszpanii (oddawała je pod całkowitą kontrolę państwa, wrogiego przecież Kościołowi). "Prawo" to zostało oficjalnie napiętnowane i potępione przez papieża Piusa XI.

     Lewicowa propaganda podżegała do czynnych napadów na duchowieństwo i wiernych. 10 maja 1931 roku tak podburzone lewicowe bojówki spaliły kilka kościołów w Madrycie. Przez najbliższych parę dni spalono w całej Hiszpanii około setki kościołów. Rząd Republiki oficjalnie nie popierał tych napaści, ale też nic nie robił, by powstrzymać i ścigać sprawców. Jasno wyraził zasadę postępowania rządu jeden z jego liberalnych ministrów, Manuel Azana y Diaz, który stwierdził, że wszystkie kościoły Hiszpanii razem wzięte nie są warte życia nawet jednego republikanina. Znamienny epizod, bardzo użyteczny dla poznania antychrześcijańskiej mentalności hiszpańskich republikanów, wydarzył się w 1933 roku w Bilbao. Oto bowiem magistrat tego baskijskiego miasta uchwalił zburzenie pomnika Najświętszego Serca Pana Jezusa. Miejscowym katolikom udało się jednak uzyskać sądowne uchylenie tej decyzji. Dodajmy, że władze miejskie wyasygnowały na zburzenie monumentu ku czci Chrystusa 10 rys. peset, w sytuacji, gdy w kasie miasta nie było pieniędzy na szkoły.

     Prymas Hiszpanii, arcybiskup Toledo kardynał Pedro Segura y Saenz, widząc narastający ucisk katolików w Hiszpanii, napisał w swoim liście pasterskim z 6 maja 1931 roku te słowa: Jeśli pozostaniemy "cisi i bezczynni", jeśli pozwolimy poddać się ,, apatii i strachowi"... to nie będziemy mieli prawa lamentować, gdy gorzka rzeczywistość pokaże nam, że zwycięstwo należało do nas, lecz nie wiedzieliśmy, co to znaczy walczyć jak dzielni rycerze gotowi na śmierć w chwale.

     Począwszy od 1936 roku te słowa Prymasa Hiszpanii zyskały dramatycznie na aktualności.

     Wybory 1936 roku - początek terroru

     17 lutego 1936 roku odbyły się w Hiszpanii wybory parlamentarne, w wyniku których całkowita władza w tym kraju przeszła z rąk liberałów do lewicy komunistycznej. Fakt ten (przejęcie władzy w wyniku demokratycznych wyborów) jest do dzisiaj interpretowany przez rozmaitych zwolenników "czerwonej Hiszpanii" jako argument mający zamknąć usta wszystkim tym, którzy chcieliby usprawiedliwiać motywacje gen. Franco i dowodzonych przez niego powstańców, którzy zbrojnie wystąpili przeciw rządom wyłonionego po tych wyborach Frontu Ludowego. Przyjrzyjmy się jednak wynikom tych wyborów. Otóż na hiszpańską prawicę padło 3.783.601 głosów (134 miejsca w parlamencie), na Centrum - 681.047 głosów (55 miejsc), a na szeroki front lewicy czyli Front Ludowy (prym wiedli w nim anarchiści i komuniści) padło 4.176.156 głosów (278 miejsc). Jeśliby zsumować wszystkie głosy oddane na centro-prawicę oznaczałoby to, że to ona, a nie lewica wygrała wybory (4.464.648 do 4.176.156). Jednak lewica potrafiła się zjednoczyć, a ordynacja premiowała wyraźnie zwycięzcę, jakkolwiek minimalnego. Nie po raz ostatni w historii lewica skorzystała na braku zjednoczenia sił centro-prawicowych (por. przykład Polski po 1989 roku). Jedno jest wszelako pewne: w 1936 roku hiszpańska lewica nie mogła twierdzić, że ma jednoznaczny mandat społeczny do rządzenia. Ponad połowa wyborców oddała swe głosy na przeciwny lewicy obóz polityczny. Hiszpańscy komuniści, dominujący we Froncie Ludowym, nie mieli jednak żadnych skrupułów i przystąpili do bezwzględnego budowania "nowej Hiszpanii". Przede wszystkim i w pierwszej kolejności na trupach tysięcy zamęczonych księży, zakonników i zakonnic. Tak zawsze było w historii "postępu" (zob. "postępową" rewolucję francuską w XVIII wieku), że swojego głównego wroga dostrzegał on w Krzyżu i w tych, którzy przy nim trwali.

     Hiszpańska lewica nie kryła się ze swoimi zamierzeniami. Otwarcie nawoływano do powtórzenia w Hiszpanii "osiągnięć" rosyjskiej rewolucji bolszewickiej z 1917 roku (tzn. dokonanie morderstw milionów ludzi i eksterminacji Kościoła). 9 lutego gazeta hiszpańskich socjalistów, "El Socialista" pisała: "Jesteśmy zdecydowani zrobić w Hiszpanii to, co było zrobione w Rosji. Plan hiszpańskiego socjalizmu i rosyjskiego komunizmu jest taki sam". Wkrótce okazało się jednak, że bolszewicy byli "zbyt łagodni". Oto posłanka socjalistyczna do parlamentu, Margarita Nelken stwierdziła publicznie: "Chcemy rewolucji, ale rosyjska rewolucja nie może służyć nam za model dlatego, że u nas musi wybuchnąć ogromnymi płomieniem pożar rewolucji, który dostrzegą na całym świecie, i kraj muszą zalać fale krwi, która czerwienią zabarwi morze".

     Słowa szybko zamieniono w czyny. Już 8 marca 1936 roku spalono w Kadyksie szkołę katolicką, dom zakonny i 5 świątyń. 4 maja 1936 roku zanotowano przypadki mordowania księży i działaczy katolickich w Madrycie. Dnia 13 lipca 1936 roku bojówki lewicowe porwały z domu, a następnie zamordowały Jose Calvo Sotelo, przywódcę centro-prawicowej opozycji parlamentarnej.

     Pierwsze tygodnie rządów w Hiszpanii Frontu Ludowego były przepełnione przemocą: spalono 170 kościołów, zamordowano 330 osób (w większości księży i przeciwników politycznych lewicy). Historia wyraźnie poświadcza, że mitem jest twierdzenie obrońców (dawnych i dzisiejszych) Frontu Ludowego, że przemoc i wojna domowa w Hiszpanii zaczęła się wraz ze zbrojnym wystąpieniem generała Francisco Franco w lipcu 1936 roku. Przemoc i faktyczna wojna domowa trwała w Hiszpanii już przed początkiem powstania Franco. Była to przemoc stosowana przez lewicowy rząd Frontu Ludowego wobec Kościoła i wobec swoich przeciwników politycznych.

     Generał Franco nie przystąpił więc - jak głosi dobrze utarta i wciąż odpowiednio ucierana opinia - do obalania rządu, który cieszył się powszechnym zaufaniem obywateli (vide wyniki wyborów z 17 lutego 1936 roku), a jego rządy były pokojowe i pełne tolerancji. W lipcu 1936 roku wszystko wskazywało, że wybiła ostatnia godzina, by powstrzymać diaboliczny eksperyment rewolucjonistów "zalania Hiszpanii morzem krwi".

     Machina lewicowego terroru już wcześniej została puszczona w ruch. Rozpoczęła się męczeńska droga Kościoła w Hiszpanii.

Grzegorz Kucharczyk

Publikacja za zgodą redakcji
Zakłamana wojna domowa w Hiszpanii (cz. 2)
 

     W 1937 roku znany polski pisarz Ksawery Pruszyński opublikował książkę W czerwonej Hiszpanii. Jest ona zapisem jego wrażeń i przeżyć z podróży po ogarniętej rewolucją Hiszpanii. Między innymi opisuje on w niej swoją wizytę w jednej z andaluzyjskich miejscowości: Podeszliśmy najpierw do kościoła. W głównej nawie, wysokiej i wielkiej, paliło się pod filarami kilka dużych ognisk. Rozsiedli się tu żołnierze, grając w karty, potłuszczone i wymięte, przyglądając się, jak inni z aluminiowego wojskowego kubka wyrzucali, także grając, duże sześciany kości. W bocznej nawie zupełnie ciemnej - bo światła z ognisk pełzały nisko po ziemi, ginąc w olbrzymim gmachu - tuliły się jakieś postaci. Stanęliśmy w miejscu. Od środka kościoła dolatywał gwar rozmów, przerywanych jakimś okrzykiem, trzask dopalających się polan, suchy stukot wyrzucanych na posadzkę kości. Ciemna nawa dyszała tymczasem ściszonymi szeptami ust mówiących coś wprost w inne usta i głębokim, prawie rytymicznym sapaniem zmęczonych ciężkich oddechów. Z tulących się kilkunastu par nie ruszyła się na nasz widok żadna. Odszedł mnie nawet pierwszy gwałtowny wstrząs... Wrażenie, jakie pozostawało, było to wrażenie potrzeby, zwierzęcej i pierwotnej, wyżywającej się żywiołowo, męcząco i ciężko. Dalej nikt nie oderwał się od uścisków.     Ten opis bluźnierczego przemianowania kościoła przez rewolucjonistów na dom schadzek jest nie tylko rzeczywistym, ale i symbolicznym opisem tego, co czynili z Kościołem na opanowanych przez siebie terenach hiszpańscy wyzwoliciele człowieka. Był to przedsmak tego, co czekało Kościół w całej Hiszpanii, gdyby powstanie wojsk gen. Franco nie powstrzymało antychrześcijańskiego szaleństwa. Dość wspomnieć, że na terenach opanowanych przez rewolucjonistów (“strona rządowa”) zniszczyli oni ok. 22 tysiące kościołów, a więc niemal połowę świątyń istniejących wówczas w Hiszpanii. Dla rewolucjonistów nie było nic świętego, a zezwierzęcenie sięgnęło niewyobrażalnych rozmiarów. Wymyślili nawet specjalny “taniec z trupami” polegający na wywlekaniu ciał z grobów i “tańczeniu” z nimi. W mieście Huesca wywleczone z grobów trupy układano “ku zabawie” w pozycjach kopulacyjnych (por. “małżeństwa rewolucyjne” podczas rewolucji francuskiej). Najczęściej profanowano groby księży, a szczególnie zakonnic. Nieraz wywlekano zabalsamowane ciała zakonnic na ulice, by tam ku uciesze tłumu bestialsko je profanować. W jednym z madryckich kościołów (pod wezwaniem św. Antoniego de Floridad) lewicowcy urządzili sobie “mecz piłki nożnej”. Kopano czaszkę świętego, którą wydobyto z relikwiarza.

Męczeńska droga Kościoła w Hiszpanii

Podczas wojny domowej w Hiszpanii (1936-1939) hiszpańska lewica (tzn. głównie komuniści i anarchiści wspierający siły rządowe) wymordowała ok. 7 tysięcy księży, zakonników i zakonnic. Liczba ta (jeden z hiszpańskich historyków podaje dokładną cyfrę: 6832 osoby) stanowiła 12% kleru ówczesnej Hiszpanii. Z rąk lewicowych rewolucjonistów zginęło wówczas także kilku biskupów. Katolickie duchowieństwo nie padało ofiarą jakiś przypadkowych zamieszek i bandyckich napaści. To była systematyczna, zorganizowana akcja, której celem była całkowita eksterminacja katolickiego duchowieństwa w Hiszpanii.

 

Pierwszy Cygan wyniesiony
na ołtarze, beatyfikowany
przez Jana Pawła II
4 maja 1997
Zefiryn Gimenez Malla

     Co było powodem tego zbrodniczego przedsięwzięcia? Najlepiej wyjaśnił to jeden z czerwonych oprawców, którzy w sierpniu 1936 roku mordowali hiszpańskich misjonarzy klaretynów. Jeden z katów tak mówił do swoich ofiar: "My nie nienawidzimy was, ale wasz stan i strój, jaki nosicie. Zrzućcie te sutanny, a staniecie się tacy sami, jak my i wtedy was uwolnimy".     Nie chodziło więc o rzekome indywidualne “winy ” księży i zakonników. Powodem, zasługującym w oczach hiszpańskiej lewicy, na skazanie ich na śmierć była ich szczególna służba Chrystusowi jako Jego kapłani. Powodem męczeństwa była przynależność do Kościoła. Ciągle mało, za mało upowszechnia się wiedzy o tym heroicznym okresie Kościoła w Hiszpanii. Gdy czyta się zapisy tamtych wydarzeń, trudno oprzeć się wrażeniu, że czytamy opisy z życia Kościoła w katakumbach, prześladowanego i rozszarpywanego przez lwy w rzymskich amfiteatrach. Na arenach, gdzie ścierały się ze sobą siły nienawiści i miłości, pogarda i przebaczenie, nikczemność i największa ofiara.

Potęga nienawiści i potęga miłości przebaczającej. Oto milicjanci aresztowali proboszcza z Navolmorales, który przy aresztowaniu powiedział do nich: “Chcę cierpieć dla Chrystusa”. Oni odparli: “A tak? No to umrzesz tak, jak Chrystus”. Następnie poddali księdza okrutnemu biczowaniu, przywiązali mu później drewnianą belkę do pleców, napoili octem i ukoronowali go koroną z cierni. Dowódca oprawców powiedział do księdza: “Bluźnij, a przebaczymy ci.” Torturowany kapłan odparł: “To ja wam przebaczam i błogosławię”. Milicjanci po dyskusji zrezygnowali z pierwotnego zamiaru ukrzyżowania księdza. Zginął rozstrzelany. Przed śmiercią jego ostatnim życzeniem było być odwróconym twarzą do plutonu egzekucyjnego, by móc błogosławić swoim prześladowcom.

A oto świadectwo pozostawione przez kleryka Salvadora Pigem, który wraz z innymi 50 współbraćmi ze zgromadzenia klaretynów został rozstrzelany przez rewolucjonistów 2 sierpnia 1936 roku w Barbastro. W 1952 roku ekshumowano jego ciało. Znaleziono przy nim kalendarzyk, w którym tuż przed śmiercią zanotował następujące słowa, swój testament: “Zabijają nas z nienawiści do religii. Panie, przebacz im. Nie stawialiśmy żadnego oporu, a nasze zachowanie było bez zarzutu. Niech żyje Niepokalane Serce Maryi! Zastrzelą nas, ponieważ jesteśmy zakonnikami. Nie płaczcie nade mną. Jestem męczennikiem Jezusa Chrystusa. Kochana mamo, nie płacz. Jezus chce mojej krwi i ja ją przeleję z miłości do Niego. Będę męczennikiem! Pójdę do nieba. Tam na ciebie poczekam”.

Heroiczna odwaga przyznania się do swojej wiary i pomocy bliźniemu. Pierwszy Cygan wyniesiony na ołtarze, beatyfikowany przez Jana Pawła II4 maja 1997, Zefiryn Gimenez Malla został zamordowany 2 sierpnia 1936 roku w Barbastro, gdy stanął w obronie zaaresztowanego młodego księdza. Podczas rewizji znaleziono u bł. Zefiryna “dowód obciążający” w postaci różańca. Znajomy milicjant namawiał go, by potajemnie oddał mu różaniec, a tym samym ocali życie. Zefiryn nie wyparł się wiary. Został rozstrzelany. Umierał z różańcem w ręku i okrzykiem: Niech żyje Chrystus Król!

25 października 1992 roku, w swojej homilii wygłoszonej podczas jednej z Mszy Św. beatyfikacyjnych hiszpańskich męczenników, Ojciec Święty Jan Paweł II powiedział: “W dniu dzisiejszym dziękujemy za tę moc, która stała się udziałem męczenników na ziemii hiszpańskiej. Moc wiary, nadziei i miłości, która okazała się potężniejsza od przemocy. Zwyciężyła okrucieństwo egzekucyjnych plutonów i całego systemu zorganizowanej nienawiści”.

Podczas swojej ostatniej pielgrzymki do ojczyzny Jan Paweł II z mocą nawoływał do spisania martyrologium (tzn. spisu męczenników) Kościoła XX wieku. Trzeba poznać, możliwie z imienia i nazwiska ofiary tych systemów zorganizowanej nienawiści, u których podstaw leżała ciągle ta sama myśl: stworzenie nowego człowieka, nie na Boże podobieństwo, ale na podobieństwo mniej lub bardziej wydumanej ideologii. Czy to będzie oświecenie (rewolucja francuska), rasistowski narodowy – socjalizm (III Rzesza), czy lewicowe mrzonki o “nowej” Hiszpanii – rezultat zawsze jest ten sam: odrzucenie Boga i Jego Kościoła (stwórcą już nie jest Bóg, ale ideologia) i ograniczanie wolności dla “wrogów wolności”, a najlepiej ich całkowita eliminacja – czy to na barkach na Loarze (rewolucja francuska), czy w gułagach (Związek Sowiecki), obozach koncentracyjnych (III Rzesza) czy w masowych egzekucjach (czerwona Hiszpania).

Sam Jan Paweł II od lat daje przykład, przez swoje liczne beatyfikacje i kanonizacje, jak spisywać wspomniane martyrologium. Nie tylko przecież chodzi w nich (choć przede wszystkim) o potwierdzenie heroiczności chrześcijańskich cnót. Są one także szczególnym zapisem zbrodni ateistycznych ideologii. Odnosi się to także do ofiar lewicowego terroru szalejącego podczas hiszpańskiej wojny domowej, które Jan Paweł II niejednokrotnie wynosił na ołtarze. Wszyscy oni zginęli z rąk budowniczych, nowej, czerwonej Hiszpanii. Zdawajmy sobie z tego sprawę, skoro najczęściej w telewizji przemilcza się ten fakt podając enigmatyczny komentarz, że “papież beatyfikował ofiary wojny domowej w Hiszpanii”. Pamiętajmy o ofiarach, ale pamiętajmy również, kto był katem. ,P>      Warto zapoznać się z liczbą już wyniesionych przez naszego Ojca Świętego hiszpańskich męczenników, by wyrobić sobie pogląd na ogrom prześladowań, jakim był poddany Kościół przez rząd ludowy w latach 1936-1939. A trzeba pamiętać, że liczba tych beatyfikowanych męczenników jest zaledwie drobnym ułamkiem ogólnej liczby ofiar prześladowania Kościoła w tamtym okresie.

Beatyfikacje hiszpańskich męczenników przez Jana Pawła II

27 wrzesień 1992: beatyfikacja s. Nazarii Ignacia March Mesa – założycielki Misjonarek Krucjaty Kościoła. Zamordowana przez rewolucjonistów w 1936 r.

25 październik 1992: beatyfikacja 71 bonifratrów oraz 51 misjonarzy klaretynów zamordowanych przez rewolucjonistów 2 sierpnia 1936 w Barbastro.

10 październik 1993: beatyfikacja 11 hiszpańskich męczenników zamordowanych przez rewolucjonistów; w tym dwóch biskupów: bp Diego Ventaja Milan z Almerii oraz bp Manuel Medina Olmos z Guadix.

 

Pogrzeb gen. Franko 23.11.1975 r.

     1 październik 1995: beatyfikacja 45 kapłanów i ludzi świeckich zamordowanych przez lewicowców w II połowie 1936 roku. M. in. bp Anzelm Polanco Fontecha z Teruel, ks. Dionizy Pamplona (ks. Dionizy uciekł z więzienia do swojego kościoła, by tam spożyć konsekrowane hostie i tym samym uchronić je przed profanacją; krótko po tym ponownie uwięziony i rozstrzelany) i Fidel Fuidio Rodriguez - człowiek świecki, wybitny archeolog, został aresztowany za publiczne noszenie krzyża, na szyi.     4 maja 1997: beatyfikacja biskupa Florentyna Asensio Barroso oraz Zefiryna Gimeneza Malla, zamordowanych przez lewicowców w sierpniu 1936. Bp Barroso był poddany torturom podczas przesłuchania. Podczas ich trwania jeden z oprawców rzekł do niego drwiąco: “Nie bój się. Jeśli to, co mówisz jest prawdą, wkrótce będziesz w raju.” Bł. bp Barroso odpowiedział: “Tak, tam będę się za was modlił”.

10 maj 1998: beatyfikacja s. Marii Sagrario od św. Alojzego Gonzagi (karmelitanki), s. Ryty Dolores Pujalte Sanchez i s. Franciszki Aldea Araujo ze Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia Najświętszego Serca Jezusa oraz s. Marii Gabrieli de Hinojosa i jej sześciu towarzyszek z Zakonu Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny w Madrycie. Zakonnice te zostały zamordowane przez rewolucjonistów w okresie od lipca do listopada 1936. Były “bardzo niebezpieczne” dla lewicowego reżimu: bł. s. Ryta w dniu jej rozstrzelania miała 83 lata i była niewidoma. 7 marzec 1999: beatyfikacja ks. Emanuela Sierra i o. Wincentego Solera z jego sześcioma towarzyszami z zakonu augustianów – zamordowani przez rewolucjonistów w lipcu i sierpniu 1936.

Słowa Ojca Świętego wypowiedziane podczas tej ostatniej uroczystości beatyfikacyjnej najpełniej podsumowują sens ofiary hiszpańskich męczenników: Nie umarli w imię jakiejś ideologii, ale dobrowolnie ofiarowali swoje życie za Kogoś, kto pierwszy umarł za nich. W ten sposób oddali Chrystusowi dar, który od Niego otrzymali.

Przypomnijmy: w zdecydowanej większości wypadków omawiane tutaj prześladowania Kościoła w Hiszpanii miały miejsce podczas pierwszych paru miesięcy trwania “władzy ludowej” w Hiszpanii. Nie trudno więc odpowiedzieć sobie na pytanie, co by dalej działo się z hiszpańskim Kościołem, gdyby rewolucjoniści (stanowiący wówczas formalnie legalny rząd) mogli bez przeszkód przez dłuższy czas rządzić Hiszpanią.

Dopiero wystąpienie generała Franco zapoczątkowało powstanie przeciw nieludzkiemu i antychrześcijańskiemu reżimowi Rządu Ludowego. Wojna domowa, jak każda wojna, jest czymś strasznym. Również wojska gen. Franco nie wolne były od morderstw i okrucieństw. Jednak pamiętajmy, że to nie Franco rozpoczął wojnę domową w Hiszpanii. Prześladowania Kościoła i przeciwników politycznych rządu ludowego były w pełnym toku jeszcze przed rozpoczęciem powstania przez tego dowódcę. Nie chodzi o to, by apoteozować jego działania. Jednak fakty historyczne są jednoznaczne. Wystąpienie Franco przeciw rządowi ludowemu było ostatnią deską ratunku dla prześladowanych katolików i umęczonej Hiszpanii, której groziła nie tylko gwałtowna utrata własnej, katolickiej tożsamości, ale i “bratnia pomoc” ze strony “ojczyzny światowego proletariatu” (Związku Sowieckiego).

Grzegorz Kucharczyk

Publikacja za zgodą redakcji

nr 9-10/1999

13 sierpnia
Najświętsza Maryja Panna Kalwaryjska
Bazylika w Kalwarii Zebrzydowskiej
W ufundowanym przez Mikołaja Zebrzydowskiego na początku XVII w. klasztorze bernardynów w Kalwarii Zebrzydowskiej czczony jest łaskami słynący obraz Matki Bożej Płaczącej. Znajduje się on w bocznej kaplicy bazyliki Matki Bożej Anielskiej. Został on ukoronowany w dniu 15 sierpnia 1887 r. przez kard. Albina Dunajewskiego.Wizerunek Matki Bożej Kalwaryjskiej (bez sukienek) Sam obraz o wymiarach 74 cm x 90 cm, nieznanego autorstwa, pochodzi z I połowy XVII w. Namalowano go farbą olejną na grubym, lnianym płótnie. Jego twórca wzorował się na obrazie znajdującym się w kościele parafialnym w Myślenicach koło Krakowa. Madonna z tulącym się do Niej Dzieciątkiem przedstawiona jest w półfigurze, z wyraźnym nachyleniem w stronę Dzieciątka. Jej lewa dłoń, z szeroko rozpostartymi palcami, spoczywa na wysokości piersi. Uwagę zwracają ciemne, zamyślone oczy Maryi, ze spojrzeniem skierowanym w dół, w stronę widza. Wysokie czoło, wolne od zmarszczek, okalają brązowe włosy okryte welonem. Głowę przykrywa ozdobny czepiec. Pulchne Dzieciątko zostało przedstawione w pozycji stojącej od kolan, wyraźnie przechyla się w stronę Madonny. Lewą rączką obejmuje Jej szyję, prawą zaś chwyta fałdy Jej płaszcza. Szeroko otwarte, ciemne oko, kieruje ufne spojrzenie w stronę Matki. Usta pozostają lekko rozchylone. Ciemnowłosą główkę okrywa czepiec. Delikatna szata osłaniająca biodra opada miękko w dół.

Wizerunek Matki Bożej Kalwaryjskiej Bazylika i klasztor bernardynów w Kalwarii Zebrzydowskiej położone są na południe od miasta, a na południe i wschód od nich znajdują się 42 kaplice i kościoły dróżek. Jest to jedno z ważniejszych miejsc kultu pasyjnego i maryjnego. Znajduje się ono na liście Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO. Od 1979 r. głównemu kościołowi w Kalwarii przysługuje tytuł bazyliki mniejszej.
Wizerunek Matki Bożej Kalwaryjskiej szczególnie czułym kultem otaczał kard. Karol Wojtyła, a potem – również papież św. Jan Paweł II. Wielokrotnie modlił się przed tym obrazem, zarówno w czasie swojej posługi arcybiskupa metropolity Krakowa, jak i następcy św. Piotra. W sanktuarium modlił się także papież Benedykt XVI.

http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/08-13e.php3

I pielgrzymka Jana Pawła II do Kalwarii Zebrzydowskiej

7 czerwca 1979 r.

Przemówienie do pielgrzymów

1. Nie wiem po prostu, jak dziękować Bożej Opatrzności za to, że dane mi jest jeszcze raz nawiedzić to miejsce. Kalwaria Zebrzydowska: sanktuarium Matki Bożej – i dróżki. Nawiedzałem je wiele razy, począwszy od lat moich chłopięcych i młodzieńczych. Nawiedzałem je jako kapłan. Szczególnie często nawiedzałem sanktuarium kalwaryjskie jako arcybiskup krakowski i kardynał. Przybywaliśmy tu wiele razy z kapłanami, koncelebrując przed Matką Bożą… czasem pełne prezbiterium Kościoła krakowskiego, zwłaszcza w momentach ważnych. Ostatnie takie spotkanie było zapowiedziane na jesień ubiegłego roku, ale na nie już nie wróciłem z Rzymu…

Przybywaliśmy też w dorocznej pielgrzymce sierpniowej. Tego kalwarianie i pielgrzymi bardzo pilnowali: „Czy kardynał jest, czy go nie ma?” – a jeżeli zdarzyło się, że go nie było raz i drugi, to mu to zawsze wypomnieli.

Usprawiedliwiałem się i jeszcze dziś się usprawiedliwię: sercem spieszyłem tutaj na te zwłaszcza główne uroczystości: pogrzebu Matki Bożej, Wniebowzięcia — ale to są dni, które w Polsce miały ogromną konkurencję. Tym bardziej jednak się cieszę, że mogłem przybyć tutaj dzisiaj i że mogłem także zobaczyć tych apostołów dwunastu, którzy stoją na tamtej trybunie i z których pierwszy jest Piotr.

Przybywaliśmy tu także w pielgrzymkach stanowych na wiosnę i w jesieni. Jednakże najczęściej przybywałem tutaj sam, tak żeby nikt nie wiedział, nawet kustosz klasztoru. Kalwaria ma to do siebie, że się można łatwo ukryć. Więc przychodziłem sam i wędrowałem po dróżkach Pana Jezusa i Jego Matki, rozpamiętywałem Ich najświętsze tajemnice. To jest zupełnie przedziwna rzecz – te dróżki… ale o tym jeszcze powiem. A prócz tego polecałem Panu Jezusowi przez Maryję sprawy szczególnie trudne i sprawy szczególnie odpowiedzialne w całym moim posługiwaniu biskupim, potem kardynalskim. Widziałem, że coraz częściej muszę tu przychodzić, bo po pierwsze spraw takich było coraz więcej, a po drugie – dziwna rzecz – one się zwykle rozwiązywały po takim moim nawiedzeniu na dróżkach. Mogę wam dzisiaj powiedzieć, moi drodzy, że prawie żadna z tych spraw, które czasem niepokoją serce biskupa, a w każdym razie pobudzają jego poczucie odpowiedzialności, nie dojrzała inaczej, jak tutaj, przez domodlenie jej w obliczu wielkiej tajemnicy wiary, jaką Kalwaria kryje w sobie.

2. Jest to tajemnica, którą wy dobrze znacie: wy, ojcowie i bracia bernardyni, stróżowie tego sanktuarium, i wy, tutejsi mieszkańcy i parafianie, i sąsiedzi – ja też się do nich zaliczałem od młodości, bo Wadowice niedaleko od Kalwarii – i wreszcie wy, rozliczni pielgrzymi, którzy tutaj przybywacie w różnych porach i w różnych grupach, z całej Polski, zwłaszcza z Podkarpacia – ale nie tylko: bo i ze Śląska i z Lubelszczyzny, już nawet dokładnie nie wiem skąd – z całej Polski, z jednej i drugiej strony Tatr… Te góry słyszały przez wieki nie tylko polskie, ale i słowackie śpiewy. Kalwaria ma w sobie coś takiego, że człowieka wciąga. Co się do tego przyczynia? Może i to naturalne piękno krajobrazu, który stąd się roztacza u progu polskich Beskidów. Z pewnością ono nam przypomina także o Maryi, która – by odwiedzić Elżbietę – „udała się w okolicę górzystą”. Nade wszystko jednakże to, co tutaj człowieka stale pociąga na nowo, to właśnie owa tajemnica zjednoczenia Matki z Synem i Syna z Matką. Tajemnica ta opowiedziana jest plastycznie i szczodrze poprzez wszystkie kaplice i kościółki, które rozłożyły się wokół centralnej bazyliki. Jeżeli tak się jeszcze nie nazywa, to niech się już teraz tak nazywa. Nadaję bowiem temu wspaniałemu sanktuarium tytuł bazyliki mniejszej. Wiemy, że w tej bazylice króluje obraz Matki Bożej Kalwaryjskiej, ukoronowany 15 sierpnia 1887 roku przez kardynała Albina Dunajewskiego, biskupa krakowskiego, koronami papieża Leona XIII. Zbliża się więc setna rocznica tej koronacji i na pewno będziecie się do tego stulecia serdecznie przygotowywać. Niech to przygotowanie, ewentualnie nowenna będzie przeżywana przez was głęboko i niech was – co jest celem Kalwarii – jeszcze bardziej przybliży do tajemnic Matki i Syna, tak mocno przeżywanych i rozważanych na tym świętym miejscu.

Tajemnica zjednoczenia Matki z Synem i Syna z Matką na dróżkach Męki Pańskiej, a potem na szlaku Jej pogrzebu od kaplicy Zaśnięcia do „grobku Matki Bożej”. A wreszcie: tajemnica zjednoczenia w chwale na dróżkach Wniebowzięcia i Ukoronowania. Wszystko to, rozłożone w przestrzeni i czasie, wśród tych gór i wzgórz, omodlone przez tyle serc, przez tyle pokoleń, stanowi szczególny rezerwuar, żywy skarbiec wiary, nadziei i miłości Ludu Bożego tej ziemi. Zawsze, kiedy tu przychodziłem, miałem świadomość, że zanurzam się w tym właśnie rezerwuarze wiary, nadziei i miłości, które naniosły na te wzgórza, na to sanktuarium, całe pokolenia Ludu Bożego ziemi, z której pochodzę, i że ja z tego skarbca czerpię. Nawet niewiele dodając od siebie – czerpię… I zawsze też miałem tę świadomość, że owe tajemnice Jezusa i Maryi, które tu rozważamy, modląc się za żywych lub za zmarłych, są istotnie niezgłębione. Stale do nich powracamy i za każdym razem nie mamy dość. Zapraszają nas one, aby tu wrócić na nowo – i na nowo się w nie zagłębić. W tych tajemnicach wyrażone jest zarazem wszystko, co składa się na nasze ludzkie, ziemskie pielgrzymowanie, na „dróżki” dnia powszedniego. Co za wspaniała zresztą nazwa – trudno znaleźć w innych językach jakiekolwiek słowo, które by temu odpowiadało… Wszystko to, co składa się na te dróżki ludzkiego dnia powszedniego, zostało przejęte przez Syna Bożego i za pośrednictwem Jego Matki jest człowiekowi wciąż oddawane na nowo: wychodzi z życia i wraca do życia ludzkiego. Ale oddawane już jest w nowej postaci, jest prześwietlone nowym światłem, bez którego życie ludzkie nie ma sensu, pozostaje w ciemności. „Kto idzie za Mną, nie będzie chodził w ciemnościach, lecz będzie miał światło życia” (J 8, 12).

Oto jest owoc mojego wieloletniego pielgrzymowania po kalwaryjskich dróżkach. Owoc – którym z wami się dzielę.

3. A jeśli, do czego pragnę was zachęcić i zapalić, to abyście nie przestawali nawiedzać tego sanktuarium. Więcej jeszcze – chcę wam powiedzieć wszystkim, a zwłaszcza młodym (bo, dziwna rzecz, młodzi szczególnie sobie upodobali to miejsce): nie ustawajcie w modlitwie. Trzeba się zawsze modlić, a nigdy nie ustawać (por. Łk 18, 1), powiedział Pan Jezus. Módlcie się i kształtujcie poprzez modlitwę swoje życie. „Nie samym chlebem żyje człowiek” (Mt 4, 4) i nie samą doczesnością, i nie tylko poprzez zaspokajanie doczesnych – materialnych potrzeb, ambicji, pożądań, człowiek jest człowiekiem… „Nie samym chlebem żyje człowiek, ale wszelkim słowem, które pochodzi z ust Bożych”. Jeśli mamy żyć tym słowem, słowem Bożym, trzeba „nie ustawać w modlitwie!” Może to być nawet modlitwa bez słów…

Niech z tego miejsca do wszystkich, którzy mnie słuchają tutaj albo gdziekolwiek, przemówi proste i zasadnicze papieskie wezwanie do modlitwy. A jest to wezwanie najważniejsze. Najistotniejsze orędzie!

W pierwszą zaraz niedzielę po rozpoczęciu nowego pontyfikatu prosiłem, żeby mnie zawieźli helikopterem na Mentorellę, w pobliżu Rzymu. I tam też uważałem za swoje pierwsze zadanie, pasterskie i papieskie, wygłosić takie orędzie o modlitwie. To jest zawsze pierwsze, podstawowe, najważniejsze. I tu powtarzam – nie te same słowa, ale tę samą sprawę.

I niech także sanktuarium kalwaryjskie nadal skupia pielgrzymów, niech służy archidiecezji krakowskiej i całemu temu rejonowi, który tradycyjnie ściąga tutaj z zachodu i wschodu, z południa i północy, niech służy całemu Kościołowi w Polsce. Niech tutaj dokonuje się wielkie dzieło duchowej odnowy mężczyzn i kobiet, młodzieży męskiej i młodzieży żeńskiej, służby liturgicznej ołtarza – wszystkich.

Wszystkich też, którzy tutaj przybywać będą, proszę, by modlili się za jednego z kalwaryjskich pielgrzymów, którego Chrystus wezwał tymi samymi słowami co Szymona Piotra. Wezwał go poniekąd z tych wzgórz i powiedział: „Paś baranki moje, paś owce moje” (por. J 21, 15-16).

I o to proszę, proszę, abyście się za mnie tu modlili, za życia mojego i po śmierci. Amen.

http://www.kalwaria.eu/przemowienie-do-pielgrzymow.html

Homilia z okazji 400-lecia sanktuarium

BÓG BOGATY W MIŁOSIERDZIE

«Witaj, Królowo, Matko Miłosierdzia, życie, słodyczy i nadziejo nasza, witaj!»

Homilia Jana Pawła II wygłoszona podczas Mszy św. w bazylice Matki Bożej Anielskiej
w Kalwarii Zebrzydowskiej z okazji jubileuszu 400-lecia sanktuarium

1. Umiłowani Bracia i Siostry! Przybywam dziś do tego Sanktuarium jako pielgrzym, tak jak przychodziłem tu jako dziecko i w wieku młodzieńczym. Staję przed obliczem kalwaryjskiej Madonny, jak wówczas, gdy przyjeżdżałem tu jako biskup z Krakowa, aby zawierzać Jej sprawy archidiecezji i tych, których Bóg powierzył mojej pasterskiej pieczy. Przychodzę tu i jak wtedy mówię: Witaj! Witaj, Królowo, Matko Miłosierdzia!

Ile razy doświadczałem tego, że Matka Bożego Syna zwraca swe miłosierne oczy ku troskom człowieka strapionego i wyprasza łaskę takiego rozwiązania trudnych spraw, że w swej niemocy zdumiewa się on potęgą i mądrością Bożej Opatrzności. Czy nie doświadczają tego również pokolenia pątników, które przybywają tutaj od czterystu lat? Z pewnością tak. Inaczej nie byłoby dziś tej uroczystości. Nie byłoby tu was, umiłowani, którzy przemierzacie kalwaryjskie Dróżki wiodące śladami krzyżowej męki Chrystusa i szlakiem współcierpienia i chwały Jego Matki. To miejsce w przedziwny sposób nastraja serce i umysł do wnikania w tajemnicę tej więzi, jaka łączyła cierpiącego Zbawcę i Jego współcierpiącą Matkę. A w centrum tej tajemnicy miłości każdy, kto tu przychodzi, odnajduje siebie, swoje życie, swoją codzienność, swoją słabość i równocześnie moc wiary i nadziei – tę moc, która płynie z przekonania, że Matka nie opuszcza swego dziecka w niedoli, ale prowadzi je do Syna i zawierza Jego miłosierdziu.

2. «A obok krzyża Jezusowego stały: Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena» (J 19, 25). Ta, która była złączona z Bożym Synem więzami krwi i matczyną miłością, tam u stóp krzyża, przeżywała zjednoczenie w cierpieniu. Ona jedna, mimo bólu matczynego serca, wiedziała, że to cierpienie ma sens. Ona ufała – ufała mimo wszystko – że oto spełnia się starodawna obietnica: «Wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie a niewiastę, pomiędzy potomstwo twoje, a potomstwo jej: ono zmiażdży ci głowę, a ty zmiażdżysz mu piętę» (Rdz 3, 15). A Jej ufność znalazła potwierdzenie, gdy konający Syn zwrócił się do Niej: «Niewiasto».

Czy wtedy, pod krzyżem, mogła przewidywać, że już niebawem – za trzy dni – Boża obietnica się wypełni? To pozostanie na zawsze tajemnicą Jej serca. Jedno jednak wiemy: Ona pierwsza pośród ludzi miała udział w chwale zmartwychwstałego Syna. Ona – jak wierzymy i wyznajemy – z duszą i ciałem została wzięta do nieba, aby zaznawać zjednoczenia w chwale, u boku Syna radować się owocami Bożego miłosierdzia i wypraszać je tym, którzy do Niej się uciekają.

3. Tajemnicza więź miłości. Jakże wspaniale wyraża ją to miejsce. Historia mówi, że u początków XVII wieku Mikołaj Zebrzydowski, fundator sanktuarium, położył fundamenty pod kaplicę Golgoty, wzniesioną na wzór jerozolimskiego kościoła Ukrzyżowania. Pragnął w ten sposób przybliżyć sobie i innym nade wszystko tajemnicę męki i śmierci Chrystusa. Potem jednak, gdy planował budowę Dróg Męki Pańskiej od Wieczernika do Grobu Chrystusa, wiedziony maryjną pobożnością i Bożym natchnieniem, postanowił umieścić na nich również kaplice upamiętniające przeżycia Maryi. I tak powstały inne Dróżki i nowe nabożeństwo, które jest niejako uzupełnieniem Drogi Krzyżowej: nabożeństwo zwane Drogą Współcierpienia Matki Bożej. Od czterech wieków kolejne pokolenia pielgrzymów wędrują tu po śladach Odkupiciela i Jego Matki, czerpiąc obficie z tej miłości, która przetrwała cierpienie i śmierć i w chwale nieba znalazła swoje ukoronowanie.

A w ciągu tych stuleci wiernie towarzyszą pątnikom duchowi opiekunowie kalwaryjskiego sanktuarium, ojcowie franciszkanie, zwani bernardynami. Dziś pragnę im wyrazić wdzięczność za to umiłowanie cierpiącego Chrystusa i Jego współcierpiącej Matki, które z gorliwością i oddaniem przelewają tutaj w serca pielgrzymów. Drodzy ojcowie i bracia bernardyni, niech dobry Bóg błogosławi wam w tej posłudze teraz i w przyszłości!

4. W 1641 roku Sanktuarium kalwaryjskie zostało ubogacone szczególnym darem. Opatrzność skierowała kroki Stanisława z Brzezia Paszkowskiego do Kalwarii, gdzie oddał w opiekę Ojców Bernardynów wizerunek Matki Najświętszej, który już w jego domowej kaplicy zasłynął łaskami. Odtąd, a szczególnie od dnia koronacji, której w 1887 roku z przyzwolenia papieża Leona XIII dokonał biskup Krakowa Albin Sas Dunajewski, pielgrzymi kończą wędrówkę po dróżkach przed Jej obliczem. Od początku przychodzili tu ze wszystkich stron Polski, a także z Litwy, Rusi, Słowacji, Czech, Węgier, Moraw i z Niemiec. Szczególnie upodobali sobie Ją Ślązacy, którzy ufundowali koronę dla Pana Jezusa, a od koronacji co roku uczestniczą w procesji w dniu wniebowzięcia Matki Bożej.

Jakże ważne było to miejsce dla Polski podzielonej pomiędzy zaborców. Dał temu wyraz biskup Dunajewski, gdy dokonując koronacji, tak się modlił: «W dniu tym Maryja została wzięta w niebo i tam ukoronowana. W powracającą rocznicę dnia tego wszyscy święci składają swe korony u stóp swej Królowej, a dziś naród polski niesie także złote korony, by przez ręce biskupie włożone zostały na skronie Maryi w tym cudownym obrazie. Odpłać-że nam to, Matko, byśmy byli i między sobą jedno – i z Tobą jedno». Tak modlił się do Niej o zjednoczenie Polski rozbitej. Dziś, gdy stanowi ona terytorialną i narodową jedność, słowa te nie tracą swej aktualności, choć nabierają nowego znaczenia. Trzeba je dziś powtarzać, prosząc Maryję, by wypraszała jedność wiary, jedność ducha i myśli, jedność rodzin i jedność społeczną. O to modlę się dziś razem z wami: Matko kalwaryjska, spraw, «byśmy byli między sobą jedno, – i z Tobą».

5. «Przeto, Orędowniczko nasza,
one miłosierne oczy Twoje na nas zwróć,
a Jezusa, błogosławiony owoc żywota Twojego,
po tym wygnaniu nam okaż.
O łaskawa, o litościwa, o słodka Panno Maryjo!»
Wejrzyj, łaskawa Pani, na ten lud,
który od wieków pozostawał wierny Tobie i Synowi Twemu.
Wejrzyj na ten naród,
który zawsze pokładał nadzieję w Twojej matczynej miłości.
Wejrzyj, zwróć na nas swe miłosierne oczy,
wypraszaj to, czego dzieci Twoje najbardziej potrzebują.
Dla ubogich i cierpiących otwieraj serca zamożnych.
Bezrobotnym daj spotkać pracodawcę.
Wyrzucanym na bruk pomóż znaleźć dach nad głową.
Rodzinom daj miłość,
która pozwala przetrwać wszelkie trudności.
Młodym pokazuj drogę i perspektywy na przyszłość.
Dzieci otocz płaszczem swej opieki,
aby nie ulegały zgorszeniu.
Wspólnoty zakonne ożywiaj łaską wiary, nadziei i miłości.
Kapłanów ucz naśladować Twojego Syna
w oddawaniu co dnia życia za owce.
Biskupom upraszaj światło Ducha Świętego,
aby prowadzili ten Kościół jedną i prostą drogą
do bram Królestwa Twojego Syna.
Matko Najświętsza, Pani Kalwaryjska,
wypraszaj także i mnie siły ciała i ducha,
abym wypełnił do końca misję,
którą mi zlecił Zmartwychwstały.
Tobie oddaję wszystkie owoce mego życia i posługi;
Tobie zawierzam losy Kościoła;
Tobie polecam mój naród;
Tobie ufam i Tobie raz jeszcze wyznaję:
Totus Tuus, Maria!
Totus Tuus. Amen.

Słowo na zakończenie Mszy św. przed błogosławieństwem:

„Tak oto dobiega końca moje pielgrzymowanie do Polski, do Krakowa. Cieszę się, że to zwieńczenie wizyty dokonuje się właśnie w Kalwarii, u stóp Maryi. Raz jeszcze pragnę zawierzyć jej opiece was tutaj zgromadzonych, Kościół w Polsce i wszystkich rodaków. Niech jej miłość będzie obfitym źródłem łask dla naszego kraju i jego mieszkańców.

Kiedy nawiedzałem to Sanktuarium w roku 1979, prosiłem, abyście się za mnie modlili, za życia mojego i po śmierci. Dziś dziękuję wam i wszystkim kalwaryjskim pielgrzymom za te modlitwy i za duchowe wsparcie, jakiego nieustannie doznaję. I nadal proszę: nie ustawajcie w tej modlitwie, raz jeszcze powtarzam, za życia mojego i po śmierci. Ja zaś, jak zawsze, będę odwzajemniał tę waszą życzliwość, polecając wszystkich Miłosiernemu Chrystusowi i jego Matce.”

http://www.kalwaria.eu/homilia-z-okazji-400-lecia-sanktuarium.html

Słowo Papieża Benedykta XVI wygłoszone do wiernych

w Kalwarii Zebrzydowskiej

27 maja 2006 r.

 

 

 

 

Drodzy Ojcowie (franciszkanie – bernardyni),

 

Drodzy bracia i siostry,

 

Podczas pierwszej podróży do Polski Jan Paweł II nawiedził to Sanktuarium i swoje przemówienie poświęcił modlitwie. Na koniec powiedział: „I o to proszę, proszę, abyście się za mnie tu modlili, za życia mojego i po śmierci”.

Dzisiaj chciałem się zatrzymać na moment w kaplicy Matki Bożej i z wdzięcznością pomodlić się za niego, zgodnie z jego prośbą. Idąc za przykładem Jana Pawła II, ja również zwracam się do was z serdeczną prośbą, abyście się modlili za mnie i za cały Kościół.

Na zakończenie Papież spontanicznie dodał po włosku:

Chciałbym powiedzieć, że mam nadzieję, podobnie jak Wasz drogi arcybiskup kard. Stanisław, że już niedługo Opatrzność pozwoli nam cieszyć się z beatyfikacji i kanonizacji naszego ukochanego papieża Jana Pawła II.
http://www.kalwaria.eu/przemowienie-benedykta-xvi.html

 

O. Augustyn Chadam OFM, Krótka historia Kalwarii, Wydawnictwo Calvarianum 1997


Historia Kalwarii Zebrzydowskiej rozpoczyna się w roku 1600. Na miejscu, gdzie obecnie są dróżki kalwaryjskie wraz z klasztorem i wzystkimi kościołami i kaplicami, rozciągał się wtedy las i leśne polany. Cały ten teren należał do dóbr dziedzicznych Mikołaja Zebrzydowskiego, ówczesnego wojewody krakowskiego. Zebrzydowski był równocześnie starostą lanckorońskim i mieszkał w zamku, który znajdował się na szczycie lanckorońskiej góry dominując nad całą okolicą.

W wymienionym roku 1600 Zebrzydowski postanowił wybudować na górze Żarek (obecna góra Ukrzyżowania) kaplicę świętego Krzyża według modelu kaplicy Golgoty w Jerozolimie, jaki niedawno otrzymał. W rok później w uroczystość świętego Franciszka 4  października 1601 r. ukończoną kaplicę uroczyście poświęcił nuncjusz papieski Klaudiusz Rangoni w towarzystwie biskupa krakowskiego Bernarda Maciejowskiego, licznego duchowieństwa i szlachty. Kaplica miała służyć prywatnej pobożności Wojewody i jego rodziny: Ale już w sam dzień poświęcenia fundator postanawia wybudować tu jeszcze kaplicę Grobu Chrystusa oraz w pobliżu mały klasztor 00. Bernardynów, którzy mają być opiekunami tych kaplic. Uzyskawszy zgodę zakonu na objęcie tego miejsca, Zebrzydowski sporządza akt fundacji i darowizny części góry Żarek i miejsca, gdzie obecnie znajduje się klasztor. Dokument był wystawiony pod datą 1 grudnia 1602 r. Akt ten został następnie zatwierdzony przez biskupa krakowskiego i króla Zygmunta III w r. 1603. W tym też roku 2 sierpnia, w święto Matki Boskiej Anielskiej, położono uroczyście kamień węgielny pod nowy kościół i klasztor. Plany tej budowli sporządził architekt jezuicki Jan Maria Bernardoni. Budowa kościoła i klasztoru rozpoczęła się dopiero w r. 1604. Zebrzydowski, który postanowił dokonać tego dzieła własnym wyłącznie kosztem, zamierzył budować niewielki klasztor — pustelnię na kilku lub najwyżej dwunastu zakonników jako filię bernardyńskiego klasztoru krakowskiego. Dokument wystawiony przez Wojewodę dnia 1 września 1604 r. ustala granice szczupłej darowizny, bo obejmującej tylko część góry Żarek i miejsce, gdzie zaczęto budować niewielki klasztor z mniejszym jeszcze kościołem.

Decydującym momentem dla dalszych dziejów Kalwarii był koniec roku 1604 lub początek 1605. Wtedy to Mikołaj Zebrzydowski spotkał się z książką Chrystiana Andrychomiusza opisującą Jerozolimę w czasach Chrystusa. Były tam wyliczone miejsca uświęcone męką Pana Jezusa i podane odległości między poszczególnymi miejscami. Autor zamieścił tam i zachętę, aby takie stacje odtwarzać na polach i w ogrodach dla urządzania tam pobożnych obchodów poświęconych rozważaniu cierpień Chrystusa. Zebrzydowski, wyczytawszy to, zapalił się do tej myśli tym bardziej, gdy dopatrzył się w swych dobrach znacznego podobieństwa terenu do położenia Jerozolimy. Góra Żarek z istniejącym już kościółkiem Krzyża świętego przypominała wzgórze Golgoty, rzeczka Skawinka – Jerozolimski potok Cedron, góra lanckorońska — Górę Oliwną. Ksiądz Feliks Żebrowski, wychowawca syna Wojewody, rozmierzył teren i dopomógł Wojewodzie do ustalenia miejsc poszczególnych stacji. Na tych miejscach zatknięto tyczki, które potem zastąpiono krzyżami. Zdawano sobie jednak już wtedy sprawę, że nie wszystko dało się odtworzyć dokładnie jak w Jerozolimie: Na ogół bowiem wszystkie odległości były dłuższe, ale Zebrzydowski był zdania, że “za jeden krok Chrystusa winniśmy zrobić i dziesięć”. Tak więc z pierwotnej i skromnej intencji budowy małej kapliczki świętego Krzyża doszło do wielkiego pomysłu budowy Dróg Męki Pańskiej od Wieczernika do Grobu Chrystusa. Zebrzydowski, gorący czciciel Matki Bożej, dołączył do tego planu i pamiątki Maryjne, chociaż nie należały one do drogi męki Pana: Trzeba tu podkreślić, że wszystkie te pomysły wyszły od niego samego i że on sam wziął na siebie w całości ich wykonanie. Stało się to również najserdeczniejszą pasją jego dalszego życia. Współpracownikiem i wykonawcą jego zamierzeń stał się Paweł Baudarth, Belg z pochodzenia. On sporządził plany wszystkich kościołów i kaplic, doglądał prac i ich wykonania. Prace te trwały przez lat kilkanaście. Zebrzydowski traktował je bardzo poważnie. Dokonywano uroczystego poświęcenia kamienia węgielnego każdej budowli. Równie uroczyste było poświęcenie potem samej kaplicy i konsekracja ołtarzy. Podziwiać należy pomysłowość Zebrzydowskiego i jego architekta i niepowtarzalność budowli: każda jest oryginalna i nadzwyczaj ciekawa pod względem rozwiązań architektonicznych. Okazały się również trwałe i żadna nigdy nie wymagała gruntownego remontu.

Udział Zebrzydowskiego w Rokoszu Sandomierskim (1606-1608) opóźnił budowę, ale jej nie przekreślił; choć były takie obawy. Na przestrzeni lat 1604-1609 wybudowano kościół klasztorny obejmujący prezbiterium kościoła obecnego i klasztor również o połowę mniejszy niż dzisiejszy. Konsekracji kościoła dokonał biskup krakowski Piotr Tylicki dnia 4 października 1609 r. Przejmując te obiekty na rzecz Kościoła przekazał je w używanie zakonu 00. Bernardynów. W wielkim ołtarzu umieszczono srebrną figurę Matki Boskiej Anielskiej poświęconą przez papieża Sykstusa V. Na przestrzeni lat 1605-1611 stanął Ratusz Piłata, Grób Pana Jezusa, Ogrojec, Pojmanie, Pałac Annasza, Kajfasza wraz z kaplicą podziemną zwaną Piwnicą, Pałac Heroda. W następnych latach 1611-1615 powstała kaplica Grobu Matki Bożej (w kształcie sarkofagu), Domek Matki Bożej, Włożenie Krzyża, Wieczernik i Wniebowstąpienie. I lata 1616-1617 były pracowite. Powstaje kaplica Płaczu, zwana Sercem Maryi, kaplica Drugiego Upadku zwana również Bramą Zachodnią, kaplica świętego Rafała. Już poza terenem dróżkowym w lesie ponad kościołem Ukrzyżowania zbudowano pustelnię Pięciu Braci Polaków wraz z kaplicą poświęconą świętej Marii Magdalenie.

Ale zanim jeszcze przystąpiono do budowy kaplic, już zaczęto odprawiać nabożeństwo ku czci Męki Pańskiej. Ojcowie Bernardyni prowadzili wiernych świeżo wyznaczonymi drożynami, a przy znakach opowiadali o wydarzeniach ewangelicznych i odmawiali stosowne modlitwy. Nabożeństwo zaczynało się od Wieczernika lub od Ogrojca i dzieliło się na Drogę Pojmania i Drogę Krzyżową. Wieść o nowym “jerozolimskim nabożeństwie”, jak je nazwano, rozeszła się szybko i wnet zaczęły przychodzi coraz większe pielgrzymki na uroczystości Krzyża świętego i Wielki Piątek. Przykład dawał sam fundator Zebrzydowski, który w każdej wolnej od zajęć chwili obchodził pobożnie Dróżki, przyprowadzał tu swoich gości i sam przewodniczył odprawianemu nabożeństwu. Ułożył nawet podręcznik takiego nabożeństwa, ale z pokory nie chciał go drukować. Dość wcześnie ustala się rytuał tego nabożeństwa, a pierwszy podręcznik wydał drukiem w języku łacińskim i polskim O. Marian Postękalski w r. 1611. Nabożeństwo składało się ze śpiewów, rozważania i modlitw przy poszczególnych stacjach. Niekiedy łączono je z dobrowolną chłostą to znaczy biczowaniem, które wykonywali jednak tylko mężczyźni. Pobożniejsze niewiasty odbywały je poza nabożeństwem przy zamkniętych drzwiach kaplic. Jako śpiewy służyły “Hymny jerozolimskie” przejęte z nabożeństwa odprawianego w bazylice Grobu Chrystusa. Ich polskiego tłumaczenia dokonał już wcześniej ks. Stanisław Grochowski, a teraz przystosował do nabożeństwa kalwaryjskiego i wydał drukiem w r. 1611. Zapewne posługiwano się tu i innymi pieśniami łacińskimi i polskimi. Dość wcześnie, bo już przed r. 1613 spotykamy inne nabożeństwo dróżkowe zwane Drogą Współcierpienia Matki Bożej, odprawiane od Grobu Chrystusa do Domku Maryi. W tym czasie również istnieje procesja odprawiana w uroczystość Wniebowzięcia Matki Bożej na pamiątkę Jej Śmierci, Pogrzebu i Chwały. W r. 1613 Mikołaj Zebrzydowski uzyskuje od biskupa krakowskiego Piotra Tylickiego zatwierdzenie Bractwa, którego zadaniem miało być urządzanie tych uroczystych procesji. Niecodzienne nabożeństwa i postępująca rozbudowa Kalwarii ściąga pątników z coraz dalszych dzielnic Polski. Do r. 1632 odwiedziło Kalwarię ponad piętnastu biskupów polskich, wielu senatorów i szlachty. Szczególnie upodoba sobie jednak Kalwarię polski lud. Odwiedzają Kalwarię i niedalekie kraje korony czeskiej i węgierskiej nieraz ze swymi biskupami (w r. 1615 pielgrzymował arcybiskup Strzegomia kardynał Jerzy Forgacz) lub książętami (Adam Wacław, książę cieszyński, w roku 1614). Tu dziękuje za obronę Chocimia w r. 1621 królewicz Władysław, a hetmani Stanisław Lubomirski i Stanisław Koniecpolski w licznym gronie odprawiają dróżki na podziękowanie Bogu za odniesione zwycięstwa.

Mikołaj Zebrzydowski zmarł w Krakowie w r. 1620 i został pochowany w katedrze wawelskiej mimo że jego serdecznym życzeniem było spocząć w Kalwarii w grobie, który sobie przygotował przed wejściem do kościoła. Opiekunem fundacji i dalszym budowniczym Kalwarii został jego syn Jan Zebrzydowski. Z jego czasów (1620-1642) pochodzi kościół Grobu Matki Bożej wzniesiony nad pierwotną kaplicą grobową, kaplice: Bramy Wschodniej, na Cedronie, Gradusy, Cyrenejczyk, Weronika, Obnażenie, trzy kaplice Pogrzebu MB, cztery kaplice Wniebowzięcia, Pustelnia świętej Heleny. Rozbudowano również kościół Ukrzyżowania do dzisiejszej wielkości.

W r. 1641 znalazł się w klasztorze kalwaryjskim obraz Matki Bożej zwany początkowo Płaczącym, a później Cudownym. Obraz ten, wędrujący po okolicznych plebaniach i dworach jako własność prywatna, stał się głośnym w okolicy dnia 3 maja 1641 r. z powodu krwawych łez, jakie miały się tego dnia na nim ukazać. W dwa dni później ówczesny jego właściciel Stanisław Paszkowski ofiarował go do klasztoru. Umieszczony najpierw w zakrystii stał się przedmiotem rosnącego stale zainteresowania i czci Matki Bożej w tym obrazie. W r. 1658 przeniesiono go do kościoła, a w r. 1667 umieszczono w specjalnie na ten cel wybudowanej kaplicy przez Michała Zebrzydowskiego. Wskutek tego z czasem obok uroczystości Chrystusowych odpustami stają się uroczystości Maryjne jak Porcjunkula (2 sierpnia), Narodzenie MB (8 września), a zwłaszcza Wniebowzięcie (15 sierpnia) i sprowadzają liczne pielgrzymki.

Do dalszych dziejów Kalwarii należy jej ciągła rozbudowa, chociaż traci ona nieco na rozmachu. Częściowe zaspokojenie potrzeb, stałe ubożenie społeczeństwa spowodowane długotrwałymi wojnami moskiewskimi, kozackimi, szwedzkimi i zniszczeniami, jakie one ze sobą niosły, osłabia tempo i jakość wykonywanych prac. W latach 1654-1656 powiększono klasztor przez dobudowanie od strony północnej nowej, obszerniejszej jeszcze części, głównie dzięki wydatnej pomocy Michała Zebrzydowskiego, wnuka Mikołaja. Drugą budowlą Michała Zebrzydowskiego jest wspomniana już kaplica Cudownego Obrazu MB. Dobudowano ją do kościoła od strony południowej w latach 1658-1667. Stanowi ona najpiękniejszy obiekt architektoniczny wśród budowli kalwaryjskich. Potrzebą jednak coraz bardziej palącą wskutek stale wzrastającego napływu wiernych stawała się sprawa rozbudowy kościoła głównego, który w swym dotychczasowym rozmiarze był stanowczo za ciasny. Do tej budowy doszło dopiero pod koniec wieku XVII. Główną fundatorką nawy dobudowanej do istniejącego kościoła była Magdalena Czartoryska, żona spadkobiercy Zebrzydowskich Karola Czartoryskiego, jej zięć Bogusław Służka, a wreszcie syn Józef Czartoryski. Prace trwały długo i prowadzone były mało sumiennie, tak że musiano potem kilkakrotnie przeprowadzać remonty i wzmacniać mury i wieże wadliwie wzniesione. Już wcześniej, bo w połowie XVII w., zamknięto niewielki plac kościelny od strony południowej krużgankami przeznaczonymi na schronienie dla pątników w czasie deszczu i wykorzystanymi na stacje drogi krzyżowej, słuchanie spowiedzi i rozdzielanie Komunii świętej.

Ze śmiercią Magdaleny Czartoryskiej (+1694) kończy się epoka wielkich dobrodziejów Kalwarii, których portrety potem umieszczono w krużgankach klasztoru. Odtąd tylko drobne zapisy szlachty i duchowieństwa diecezjalnego, a przede wszystkim ofiary pobożnego ludu staną się źródłem funduszu na rozbudowę, konserwację i koniecznie adaptacje Kalwarii. A tego rodzaju prace prowadzono tu stale i trwają one do obecnej chwili: Z nowszych budowli tu wzniesionych to kaplica świętego Antoniego z r. 1687 i Niepokalanego Poczęcia z r. 1749, dobudowane do kościoła głównego od strony południowej; kościół Trzeciego Upadku na południowym stoku góry Żarek z r. 1754 i wreszcie kaplica Płaczących Niewiast z r. 1782, którą w r. 1902 zastąpiono nową, obszerniejszą. W w. XVIII powstała Betsaida (Aniołek), kaplica ze zbiornikiem wody wewnątrz, mała kapliczka MB Boleśnej między Piłatem i Wieczernikiem w r. 1869. Z r. 1886 pochodzi również obecna kaplica Żydowina. Poważnymi budowlami były także piękne mosty na Cedronie, z których nowszy między klasztorem i Grobem Matki Bożej ozdobiony figurami czterech aniołów, stąd zwany Mostem Anielskim, pochodzi z r. 1907.

Niemało troski i kosztów pociągała za sobą konserwacja tylu budowli. Pierwsze, starannie zbudowane i wykończone, mniej sprawiały kłopotu i właściwie nigdy nie wymagały gruntownego remontu. Późniejsze trzeba było niekiedy przebudowywać od fundamentów. Tak było niemal ze wszystkimi kaplicami Pogrzebu i Triumfu MB. Niemal wszędzie jednak trzeba było z czasem dokonać zmiany wewnętrznego wyposażenia jak ołtarze i obrazy. Znacznie częściej trzeba było zmieniać dachy wraz z wiązaniem, gonty zastępować nowymi, które z czasem zastąpiono dachówką lub blachą. Porządkowano również teren dróżkowy, sadzono nowe drzewa, w błotnistych miejscach dawano bruki, nad potokami budowano mostki. Z początkiem XIX w. powiększono jeszcze raz klasztor przez dobudowanie drugiego piętra. Najwięcej prac w tym czasie wykonano za przełożeństwa O. Gaudentego Thynela, który tu spełniał obowiązki gwardiana przez blisko 40 lat (1793-1833). Za przełożeństwa O. Letusa Moslera ( 1843-1858) przebudowano dachy na kościele i klasztorze, uporządkowano i rozszerzono plac przed kościołem głównym zwany odtąd Placem Rajskim. Wtedy również wybudowano wygodne i szerokie schody prowadzące do kościoła i klasztoru w miejsce dawnych wąskich i ciasnych. Duże prace remontowe przy niemal wszystkich kaplicach przeprowadzono za przełożeństwa O.  Felicjana Fierka (1897-1901; 1903-1910) i O. Stefana Podworskiego (1901-1903). Gruntownie odrestaurowane wszystkie budowle pod kierownictwem brata zakonnego Kamila Żarnowskiego zostały zabezpieczone na szereg lat. Prócz prac murarskich wykonano również prace malarskie, stolarskie, blacharskie i kowalskie. Wykonawcami prócz malarskich, byli niemal wyłącznie bracia zakonni. I przez wszystkie następne lata były prowadzone zawsze jakieś prace, których wymagały tak liczne obiekty. Wprowadzano również zdobycze techniki jak telefony, światło elektryczne (1936), urządzenia megafonowe (1947), które stały się nieocenioną pomocą w czasie nabożeństw i kazań. Podwórze klasztorne, które służyło dla celów gospodarczych, po zlikwidowaniu gospodarstwa rolnego klasztoru (1950) przebudowuje się na pomieszczenia dla pątników.

Osobny rozdział historii Kalwarii stanowi rozwój nabożeństwa dróżkowego. Obchody dróżkowe były zawsze najważniejszą częścią nabożności kalwaryjskiej. Jak wspominaliśmy rytuał nabożeństwa pasyjnego ustalił się już w pierwszych latach istnienia Kalwarii. Podręcznik O. Postękalskiego wydany w roku 1611 i wznowiony w roku 1620 wyczerpał się prędko. W r: 1632 O. Mikołaj Skarbimierz wydał nowy podręcznik do nabożeństwa pasyjnego pod tytułem: “Kalwarya…” z pięknymi hymnami, rozważaniami i modlitwami jego układu. Ten sam autor ułożył i wydał podręcznik do dróżkowego nabożeństwa Maryjnego pod tytułem “Drogi Spółcierpienia, Pogrzebu y Wniebowzięcia Błogosławioney Panny” po łacinie (1630) i po polsku (1633). W w. XVII ukazały się jeszcze dwa inne podręczniki nabożeństw dróżkowych: O. Jacka Burkwicza: “Prowiant duchowny na drogi Święte Kalwaryjskie” (1662) i O. Franciszka Dzielowskiego : “Kalwarya albo Nowe Jeruzalem…” (1669), pierwszy podręcznik bez hymnów. Wznawiane wydania książki Burkwicza ( 1699, 1702, 1729 i 1746) zaspakajały potrzeby pątników przez pierwszą połowę XVIII w. Dopiero w r. 1760 wydał O. Jan Kapistran Połaniecki swoją książkę: “Ozdoba Korony Polskiey…”. Dla znających język łaciński wydał ten sam autor krótki zbiór rozmyślań w r. 1764. Znacznie poważniejszym był podręcznik do rozmyślań i modlitw do obydwóch nabożeństw, opracowany przez O. Paschalisa Serwana i wydany w r. 1791 pod tytułem: “Uwagi stosowne…”. Bardziej znanym był on jednak pod drugim tytułem : “Książka Kalwaryjska”. W r. 1831 książkę tę znacznie przerobił i rozszerzył ks. Jan Mika. Do wydania z r. 1842 wspomniany ks. Jan Mika dołączył tekst nowego nabożeństwa dróżkowego przez siebie opracowany w intencji zmarłych. To trzecie nabożeństwo jako Dróżki za zmarłych przyjęło się odtąd w Kalwarii: jest stale drukowane z tekstami tamtych nabożeństw i odprawiane przez pielgrzymki i pojedynczych wiernych. Do r. 1881 ukazało się w różnych drukarniach 12 wydań tego podręcznika. W r. 1883 ukazało się pierwsze wydanie znacznie obszerniejszych rozmyślań wszystkich trzech nabożeństw, przygotowane przez O. Stefana Podworskiego pod tytułem: “Drogi Kalwaryjskie”. Podręcznik ten z niewielkimi zmianami do roku 1938 doczekał się szesnastu wydań. Kontynuacją tych wszystkich tradycji był opracowany przez O. Augustyna Chadama i wydany w r. 1971 “Modlitewnik Kalwaryjski” z pasterskim słowem ówczesnego arcybiskupa krakowskiego Kardynała Karola Wojtyły, obecnego Papieża Jana Pawła II. Wyczerpany całkowicie ukazuje się obecnie w drugim, znacznie zmienionym wydaniu. Niezwiązane już ściśle z tradycją kalwaryjską, choć bardzo ciekawe były i inne opracowania. I tak: X. W. (Walerian Serwatowski) wydaje : “Modlitwy i obchody Kalwaryjskie” (1851); X. St. N. (Stanisław Nawrocki TJ): “Rozważania Męki Pańskiej na tle Dróżek Kalwaryjskich” (1946); O. Apolinary Kwiatkowski: “Dróżki Kalwaryjskie” (1972). W r. 1980 ukazał się w opracowaniu O. Augustyna Chadama “Śpiewnik Kalwaryjski” zawierający pieśni używane w Kalwarii przy nabożeństwach dróżkowych.

Osobną historię miały uroczyste obchody pasyjne odprawiane pierwotnie w Wielki Piątek.

Aby bardziej unaocznić obchodzoną w ten dzień pamiątkę naszego zbawienia, dość wcześnie zaczęto wprowadzać postacie Chrystusa, apostołów i niektórych osób wymienionych w ewangeliach lub tradycji chrześcijańskiej. Pod koniec XVII w. obchód rozłożono na dwa dni: w Wielki Czwartek odbywała się ceremonia Umywania nóg dwunastu apostołom, którą spełniał przełożony k1asztoru. Po ceremonii wyruszała procesja na dróżki. W gronie zakonników, członków bractw kościelnych i pątników szły postacie przedstawiające Chrystusa i apostołów. Przy poszczególnych stacjach głoszone były kazania treściowo związane z wydarzeniami pasyjnymi. Przy stacji Pojmania wiązano Chrystusa, a apostołowie, prócz Jana, oddalali się. Pochód przechodził przez Cedron, kaplicę Annasza i kończył się w kaplicy Kajfasza, gdzie przez resztę nocy odbywano adorację w Piwnicy. Dalszy ciąg obchodu rozpoczynał się rano w Wielki Piątek od kaplicy Kajfasza i udawał się do Pretorium Piłata, Heroda i znowu wracał do Piłata. Teraz Piłat odczytywał tekst Dekretu skazującego Chrystusa na śmierć. Był to jedyny tekst, jaki wygłaszano w czasie tego obchodu. Po kazaniu Chrystus ubrany w niebieską szatę i koronę cierniową brał krzyż i niósł go do kościoła Ukrzyżowania. W drodze zjawiał się Szymon Cyrenejczyk i Weronika. Innych postaci, jak Matki Bożej, Judasza, Barabasza, kapłanów, żołnierzy, niewiast zapisy źródłowe nie wspominają. Obrzęd kończył się liturgiczną ceremonią wielkopiątkową w kościele Ukrzyżowania, procesją eucharystyczną do Grobu Chrystusa i błogosławieństwem udzielanym przez przełożonego klasztoru.

Po pierwszym rozbiorze Polski (1772) wskutek zakazów ogłoszonych przez władze austriackie w ramach “zwalczania zabobonów”, kalwaryjski obrzęd znacznie zubożał: apostołowie występowali tylko przy Umywaniu nóg, Chrystusa w Wielki Czwartek symbolizował tylko krzyż z insygniami Męki Pańskiej. Pozostała tylko procesja z kazaniami przy poszczególnych stacjach, Piłat odczytujący Dekret w Wielki Piątek i Chrystus niosący krzyż od Piłata do kościoła Ukrzyżowania. Przestały występować bractwa, a nawet zakonnicy zajęci w kościele nie brali udziału w procesji. W r. 1946 już tylko starsi przewodnicy pielgrzymek znali ceremoniał tego obchodu i oni nim kierowali. Wskutek tego zmniejszyła się liczba pątników, którzy nie czuli się zainteresowani bezbarwnym i mało ciekawym obrzędem. Jedynie na Dekret Piłata przychodziło trochę ludzi z okolicy, którzy zaraz potem wracali do swoich przedświątecznych zajęć. Do końca obchodu pozostawała stosunkowo niewielka garstka najpobożniejszych. Maciej Szukiewicz, krytyk teatralny, pisząc na łamach “Tęczy” w r. 1937 o obchodach kalwaryjskich nie widział już możliwości ożywienia tego obchodu pasyjnego w Wielkim Tygodniu.

Pietyzm dla przeszłości i szczera chęć nadania zanikającemu już obchodowi pasyjnemu formy bardziej pociągającej współczesnych pątników, z zachowaniem jednak tradycyjnego charakteru nabożeństwa dróżkowego, były powodem podjęcia próby przez O. Augustyna Chadama. Po dokładnym zapoznaniu się z aktualnym stanem obchodu i przestudiowaniu przekazów archiwalnych, w r. 1946 przedłożył swym władzom zakonnym i diecezjalnym projekt odnowy obchodów Wielkiego Tygodnia. Otrzymawszy zgodę i błogosławieństwo arcybiskupa Stefana Sapiehy zabrał się do stopniowego odnawiania i wzbogacania zastanego obrzędu. Jako zasadę przyjął, że występujące w akcji osoby mogą pochodzić tylko spomiędzy pątników lub członków klasztoru. Historyczne szaty i inne akcesoria mają spełniać tylko rolę pomocniczą i służyć do wydobycia z tłumu wprowadzonych postaci ewangelicznych, a uczestnikom mają pomóc do przeniesienia się w czasy i atmosferę tamtych historycznych wydarzeń. Teksty i dramaturgia mają być oszczędne, ale zrozumiałe i dostępne dla wykonawców i słuchaczy, oparte na relacji ewangelicznej.

Już w r. 1947 w Niedzielę Palmową urządzono “Wjazd Chrystusa do Jerozolimy” na osiołku w gronie apostołów, niewiast i dzieci. W ten sposób miały rozpoczynać się obchody wielkiego Tygodnia. W Wielki Czwartek, po tradycyjnym umywaniu nóg, Chrystus z apostołami szedł do Ogrojca, pojmanie odbywało się z całą dramatycznością tego wydarzenia, następnie żołnierze prowadzili Chrystusa do Annasza i Kajfasza. Wszystko to odbywało się na razie bez słów. Kazania wygłaszane przy poszczególnych stacjach nawiązywały do odtwarzanych scen. Widzowie nie tylko oglądali, ale byli uczestnikami odtwarzanych wydarzeń. W Wielki Piątek żołnierze w otoczeniu pątników prowadzili Chrystusa od Kajfasza do Piłata i Heroda. U Piłata już w tym roku dokonano poszerzenia sceny przez dialog Piłata z Chrystusem poprzedzający Dekret. Po wyroku Chrystus podejmował krzyż i w otoczeniu żołnierzy niósł go na górę Ukrzyżowania. W czasie Drogi Krzyżowej wystąpiła Matka Boża, Cyrenejczyk, Weronika, Płaczące Niewiasty – wszystkie postacie w scenach niemych.

Innowacja i historyczne, barwne postacie zrobiły wrażenie. Już w następnym roku podwoiła się liczba pątników Wielkiego Tygodnia. Zgłaszano postulaty, by wprowadzić jeszcze inne postacie, które występują w relacji ewangelicznej i by one przemówiły. Odtąd z każdym następnym rokiem rozszerza się liczba osób biorących bezpośredni udział w odtwarzanym dramacie Chrystusa, dochodzą nowe teksty wygłaszane przez Chrystusa, apostołów, kapłanów i faryzeuszów, Piłata i Heroda. Tradycyjne ramy nabożeństwa, do niedawna puste, wypełniają się; bezbarwny i prawie nudny dawniej pochód od stacji do stacji staje się atrakcyjny, budzi zainteresowanie, obrazy i słowa utrwalają się w pamięci. Uczestnicy, a przybywa ich z każdym rokiem, są wciągnięci w rozgrywającą się akcję, przeżywają ją niezwykle głęboko: Opowiadają później o tym, co widzieli i słyszeli, zaciekawiają innych. Obserwacja potwierdziła realność tego, co kiedyś było tylko marzeniem: ta odnowiona i rozszerzona forma kalwaryjskiego nabożeństwa pasyjnego trafiła do dzisiejszych ludzi i starszego i młodszego pokolenia. “Ilustrowana Biblia ubogich” spełniała swoją rolę. Zachęciło to autora i reżysera w jednej osobie do opracowywania dalszych scen. Zgłaszają się coraz to nowi chętni do podejmowania zleconych funkcji i w obrzędzie; sprawdzeni doskonalą się wykonując przez dłuższy czas swoją rolę. Jan Czaja odtwarzać będzie rolę Chrystusa przez dwadzieścia lat, Marta Ptok rolę Matki Boskiej przez lat dwadzieścia pięć, niektórzy z apostołów i żołnierzy jeszcze dłużej. Rozbudowa i poszukiwanie ostatniej formy “Misterium kalwaryjskiego”‘, bo tak jest teraz nazywane, trwała do r. 1956.

Jest dziś faktem nie kwestionowanym, że ta odnowiona forma pasyjnych obchodów kalwaryjskich znalazła szerokie przyjęcie u pątników przybywających tu teraz z terenu całej Polski, a nawet i innych krajów. Ich liczba sięgająca niekiedy do stu tysięcy potwierdza to najwyraźniej. Spotkała się ona z zainteresowaniem i tych, których trudno nazwać zwykłymi pątnikami. Znakomity film dokumentalny “Pamiątka z Kalwarii” Jerzego Hoffmanna i Edwarda Skórzewskiego, nakręcony w r. 1958 i nagrodzony na festiwalach filmów w Moskwie, Oberhausen i Florencji przyczyniły się do rozgłosu tego misterium poza granicami kraju. W roku 1972 Jacek Stwora za słuchowisko radiowe “Pasja czyli Misterium Męki Pańskiej w Kalwarii Zebrzydowskiej” otrzymał nagrodę pięciu kontynentów. W fotografii uwiecznił je fotoreporter krakowski Adam Bujak i opublikował w albumie “Kalwaryjskie Misterium”. Napisano też o nim kilka prac magisterskich. Jest to więc chyba interesujący i wdzięczny temat. Dlatego też każdego roku telewizje z różnych krajów dokonują zdjęć, a dziennikarze informują o nim czytelników swoich pism. Można z całym przekonaniem stwierdzić, że jest to skuteczna forma głoszenia orędzia Chrystusowego dzisiejszemu człowiekowi, a zwłaszcza. Jego ogromnej miłości, której dowodem było podjęcie męki Krzyża i oddania za nas życia na Golgocie.

Również pierwotnie skromna procesja Pogrzebu i Chwały Matki Bożej w święto Wniebowzięcia urosła do imponujących rozmiarów. Już od lat trzydziestych XVII w. brała w niej udział kapela i oddział wojska. Od połowy tego wieku urządzano już dwie procesje: Pogrzebu w dniu 13 sierpnia od Domku do Grobu MB, i Wniebowzięcia w dniu 15 sierpnia – od Grobu MB do kościoła klasztornego. Michał Zebrzydowski w swym testamencie zobowiązał spadkobierców do pokrywania kosztów urządzania tych procesji, a wdowa po nim Marianna Zebrzydowska zapisała klasztorowi w r. 1671 znaczny fundusz na ten cel. Prócz oprawy zewnętrznej jak udział wojska, kapele, pochodnie, salwy armatnie, wprowadzono wystawne nabożeństwo i kazania przy siedmiu stacjach: Po pierwszym zaborze znikło wojsko i salwy armatnie, ale zaczęły występować asysty dziewcząt z różnych miejscowości, z których pierwsze miejsce i znaczne przywileje posiada do dziś Asysta Cieszyńska, datująca się od r. 1740. W w. XX obok dziewcząt na procesjach pojawiają się grupy młodzieży męskiej, a po roku 1946 grupy regionalne w swoich rodzimych strojach. W tym czasie wzrosła również znacznie liczba uczestniczących kapel. Po drugiej wojnie światowejˇ, uwzględniając bardziej potrzeby duchowe wiernych, zmieniono również program: zamiast nabożeństw łacińskich wprowadzono polskie nieszpory, najczęściej z udziałem biskupów krakowskich, a procesję Wniebowzięcia kończy uroczysta suma pontyfikalna jako punkt najważniejszy odpustu: Powstało również inscenizowane misterium Zaśnięcia Matki Bożej odtwarzane przy pierwszej i ostatniej stacji Pogrzebu, ułożone przez O. Augustyna Chadama. Przyczyniło się to do zwiększenia popularności tych obrzędów i wzrostu napływu wiernych.

Ważnym w skutkach było umieszczenie w Kalwarii w r. 1939 zakonnego Seminarium Duchownego. Przez wzrost liczby zakonników, a zwłaszcza kapłanów (w okresie międzywojennym przebywało w Kalwarii pięciu kapłanów, obecnie dwudziestu), przyczyniło się do ożywienia działalności duszpasterskiej w klasztorze i w okolicy. Od r. 1957 mieści się tu również Niższe Seminarium kształcące chłopców w zakresie szkoły średniej.

Tak więc Kalwaria dzisiejsza to nie tylko zespół zabytkowych budowli sakralnych. Kalwaria to zawsze żywe tradycyjne obchody dróżkowe, to imponujące procesje odpustowe i misteria pasyjne. Mimo swej ponad trzysta osiemdziesiąt lat liczącej historii spełnia ona swą doniosłą rolę. Napływ pielgrzymów tak w czasie odpustów jak i poza nimi świadczy o jej atrakcyjności. Jest ona również wymarzonym miejscem do samotnej modlitwy tak starszych jak i dla grup młodzieżowych i różańcowych. Zasadniczą formą modlitwy są nabożeństwa dróżkowe odprawiane indywidualnie, w małych grupach lub z tradycyjnymi rozważaniami i śpiewami prowadzone najczęściej przez świeckich przewodników.

Kalwaria okazała się także doskonałym miejscem spotkań kapłanów, mężczyzn, niewiast i młodzieży archidiecezji krakowskiej. Prawie centralne położenie, łatwy dojazd koleją i autobusami, możliwość urządzania różnorakich nabożeństw, a przede wszystkim atmosfera tego miejsca nasycona modlitwą prawie czterech wieków, stwarza wielką szansę dla działań duszpasterskich. Przed stu laty wybrał Kalwarię biskup Albin Dunajewski, gdy po latach rozbicia chciał zjednoczyć swoją diecezję przez koronację Obrazu Matki Boskiej Kalwaryjskiej. Obok katedry Wawelskiej i Grobu świętego Stanisława, Sanktuarium Kalwaryjskie jest ciągle związką jedności Kościoła krakowskiego.

I nie tylko Kościoła krakowskiego. Od wieków gromadziło ono na swych Drogach Męki Pańskiej lud dawnej, rozległej diecezji krakowskiej i sąsiadującego Śląska. I teraz, obok bliskich gromadzi stale wiernych młodych diecezji: tarnowskiej, kieleckiej, częstochowskiej, sandomierskiej, a nawet lubelskiej, diecezji wyrosłych z czcigodnej diecezji krakowskiej. W ten sposób pozostaje symbolem i znakiem jedności historycznej tych kościołów. Jakże miłym i budującym dla wszystkich byłby udział wszystkich ich Pasterzy przewodniczących wspólnym modlitwom u stóp Matki Bożej Wniebowziętej.

Kalwaria jest wreszcie miejscem, do którego można się szczerze przywiązać, do którego się przychodzi, gdy tylko czas pozwoli albo przymusza potrzeba. Byli przez wieki i są do dziś ludzie, którzy od młodości do sędziwej starości nie opuszczali żadnego odpustu, nie stracili roku bez nabożeństwa kalwaryjskiego. Uważają sobie to za wielkie szczęście i z wdzięcznością dziękują za to Bogu i Matce Najświętszej obchodząc swe dziesiątki lat liczące jubileusze łączności z Kalwarią.

K o n i e c
http://www.kalwaria.ofm.pl/calvarianum/chadam.htm

 

 

 

O autorze: Judyta