Wtorek, 12 sierpnia 2014
Św. Joanny Franciszki de Chantal, zakonnicy
Myśl dnia
Można usunąć skazę w klejnocie, ale nie można cofnąć powiedzianego słowa.
przysłowie chińskie
12 SIERPNIA 2014
Wtorek
Dzisiejsze czytania: Ez 2,8-3,4; Ps 119,14.24.72.103.111.131; Mt 11,29ab; Mt 18,1-5.10.12-14
Rozważania: Oremus · O. Gabriel od św. Marii Magdaleny OCD
(Ez 2,8-3,4)
To mówi Pan: Ty, synu człowieczy, słuchaj tego, co ci powiem. Nie opieraj się, jak ten lud zbuntowany. Otwórz usta swoje i zjedz, co ci podam. Popatrzyłem, a oto wyciągnięta była w moim kierunku ręka, w której był zwój księgi. Rozwinęła go przede mną; był zapisany z jednej i drugiej strony, a opisane w nim były narzekania, wzdychania i biadania. A On rzekł do mnie: Synu człowieczy, zjedz to, co masz przed sobą. Zjedz ten zwój i idź przemawiać do Izraelitów! Otworzyłem więc usta, a On dał mi zjeść ów zwój, mówiąc do mnie: Synu człowieczy, nasyć żołądek i napełnij wnętrzności swoje tym zwojem, który ci podałem. Zjadłem go, a w ustach moich był słodki jak miód. Potem rzekł do mnie: Synu człowieczy, udaj się do domu Izraela i przemawiaj do nich moimi słowami.
(Ps 119,14.24.72.103.111.131)
REFREN: Nad miód są słodsze Twoje przykazania
Więcej się cieszę z drogi wskazanej przez Twe napomnienia
niż z wszelkiego bogactwa.
Bo Twoje napomnienia są moją rozkoszą,
moimi doradcami Twoje ustawy.
Prawo ust Twoich jest dla mnie lepsze
niż tysiące sztuk złota i srebra.
Jak słodka jest Twoja mowa dla mego podniebienia,
ponad miód słodsza dla ust moich.
Napomnienia Twoje są moim dziedzictwem na wieki,
bo są radością dla mojego serca.
Zaczerpnę powietrza otwartymi ustami,
bo pragnę Twoich przykazań.
(Mt 11,29ab)
Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem.
(Mt 18,1-5.10.12-14)
Uczniowie przystąpili do Jezusa z zapytaniem: Kto właściwie jest największy w królestwie niebieskim? On przywołał dziecko, postawił je przed nimi i rzekł: Zaprawdę, powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Kto się więc uniży jak to dziecko, ten jest największy w królestwie niebieskim. I kto by przyjął jedno takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje. Strzeżcie się, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych; albowiem powiadam wam: Aniołowie ich w niebie wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie. Jak wam się zdaje? Jeśli kto posiada sto owiec i zabłąka się jedna z nich: czy nie zostawi dziewięćdziesięciu dziewięciu na górach i nie pójdzie szukać tej, która się zabłąkała? A jeśli mu się uda ją odnaleźć, zaprawdę, powiadam wam: cieszy się nią bardziej niż dziewięćdziesięciu dziewięciu tymi, które się nie zabłąkały. Tak też nie jest wolą Ojca waszego, który jest w niebie, żeby zginęło jedno z tych małych.
KOMENTARZ
„Strzeżcie się, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych…” – mówi Jezus. – „Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego”. Tak często sami sobą gardzimy z powodu naszej małości, słabości i upadków. Czy tego chce Bóg? Czy raczej nie pragnie On podnieść tego, kto upadł, i przywrócić mu życie? Pozwólmy Mu się ukochać w tym wszystkim, co w nas słabe i grzeszne, aby nas odnalazł i zaprowadził do swego domu, gdzie większa jest radość z jednego nawróconego niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych.
Bogna Paszkiewicz, „Oremus” sierpień 2008, s. 56
MIŁOŚĆ JEST WIELKODUSZNA
Panie, odpuść mi moje winy, jak ja odpuszczam je moim winowajcom (Mt 6, 12)
Miłość jest wielkoduszna względem innych, ponieważ „nie pamięta złego” (1 Kor 13, 5). Miłość braterską ostudza pamięć otrzymanych krzywd, a człowiek bardzo trudno o nich zapomina. Przebaczenie Boga nie tylko odpuszcza zaciągnięte długi, lecz niweczy je aż do całkowitego zapomnienia o nich. „Nie będą mu poczytane wszystkie grzechy, jakie popełnił” (Ez 18, 22), mówi Pismo. Chrześcijanin nie przebacza całkowicie i doskonale, jeśli nie usiłuje tak całkowicie zapomnieć o złu, jakiego doznał, że może odnosić się z sercem i gestem przyjaciela do tego, kto go obraził. „Bądźcie dla siebie nawzajem dobrzy i miłosierni — nalega św. Paweł — przebaczajcie sobie, tak jak i Bóg przebaczył wam w Chrystusie” (Ef 4, 32); Jeśli postanowienie przebaczenia nie jest wielkoduszne i trwałe, to chrześcijanin stając wobec Ojca niebieskiego, by się modlić, sam wydaje na siebie wyrok: „I przebacz nam nasze winy, jak i my przebaczamy tym, którzy przeciw nam zawinili” (Mt 6, 12). Co mogłoby stać się z człowiekiem, gdyby Bóg okazał się takim jak on skąpym w przebaczaniu? Może przeciętność wielu ludzi, kiedyś gorliwych i wielkodusznych w służbie Boga, jest skutkiem braku wspaniałomyślności w przebaczaniu, braku, który paraliżuje ich życie duchowe. „Kto skąpo sieje, skąpo i zbiera” (2 Kor 9, 6). Kto udziela przebaczenia mało i skąpo, nie może spodziewać się od Boga przebaczenia wielkiego, wspaniałomyślnego ani obfitej łaski i miłości.
„Dawajcie, a będzie wam dane — powtarza Pan — miarą dobrą, natłoczoną, utrzęsioną i opływającą wsypią w zanadrze wasze” (Łk 6, 38). Miłość nie jest zupełna, jeśli nie jest wielkoduszna pod każdym względem. Wszyscy ludzie żyją darami Boga i wszyscy powinni odwzajemniać sobie otrzymane dary: duchowe dary miłości, życzliwości, przebaczenia, i dary doczesne potrzebne do życia. „Gdy wróg twój łaknie, nakarm go chlebem, gdy pragnie, napój go wodą” (Prz 25, 21). „Jeśliby ktoś posiadał majętność tego świata i widział, że brat jego cierpi niedostatek, a zamknął przed nim swe serce, jak może trwać w nim miłość Boga? Dzieci, nie miłujmy słowem i językiem, ale czynem i prawdą” (1 J 3, 17-18).
- Przebacz nam, o Panie! Obym mógł, jak jawnogrzesznica, usłyszeć z Twoich ust słodkie i pocieszające słowa: „Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała. A ten, komu mało się odpuszcza, mało miłuje”. Są to słowa Twoje, o Prawdo wieczna. Przebacz mi więc i spraw, abym Cię tyle miłował, ile potrzebuję Twojego przebaczenia…
I aby nic nie brakowało miłości doskonalej, oto jeszcze miłość braterska. Żadna rzecz nie powinna przeszkadzać zjednoczeniu z naszymi braćmi, jeśli nie mogą jej przeszkodzić nawet krzywdy. My je przebaczamy, Panie, tak jak chcemy otrzymać dla siebie przebaczenie, z taką samą szczerością. Nie chowamy żadnego żalu, tak jak pragniemy, abyś i Ty go nie chował. Oddajemy im naszą miłość, tak jak chcemy, abyś Ty nam oddał swoją (J. B. Bossuet).
- Czy jest ktoś, o Panie, kto by nie był Twoim dłużnikiem, kto byłby wolny od wszelkiej winy? Czy jest ktoś, kto by nie miał jako dłużnika jakiegoś brata, kogo by nikt nigdy nie obraził?… Każdy człowiek jest winowajcą, a jednak ze swej strony ma także jakiegoś winowajcę. Dlatego, o Panie, Ty w swojej sprawiedliwości postanowiłeś, że Twoją regułą postępowania względem mnie, Twojego dłużnika, będzie ta, jaką ja będę stosował względem tego, kto jest moim winowajcą.
Są istotnie dwa uczynki miłosierdzia, które nas wyzwalają, a na które Ty często zwracałeś uwagę w swojej Ewangelii: Odpuszczajcie, a będzie wam odpuszczone; dawajcie, a będzie wam dane… Pragnę, aby mi przebaczono mój grzech, Panie, dlatego mam kogoś, komu mogę przebaczyć… Prosi mnie ubogi o chleb, a ja jestem Twoim żebrakiem, Panie. Rzeczywiście, kiedy się modlimy, jesteśmy wszyscy Twoimi żebrakami: stoimy przed bramą wielkiego Ojca rodziny, owszem, upadamy na twarz, błagając ze łzami, pragnąc coś otrzymać, a tym czymś jesteś Ty, o Panie! O co prosi mnie ubogi? O chleb. A ja o co proszę Ciebie, jeśli nie o Ciebie samego? bo Ty powiedziałeś: „Jam jest chleb życia, który z nieba zstąpił”. Aby więc otrzymać przebaczenie, będę przebaczał; będę odpuszczał innym, aby mnie odpuszczonej pragnąc otrzymać, będę dawał, a zostanie mi dane (św. Augustyn).
O. Gabriel od św. Marii Magdaleny, karmelita bosy
Żyć Bogiem, t. III, str. 51
Najważniejsze to, co najmniejsze
To, co opowiedział Jezus, zadziwiłoby także samych pasterzy. Żaden z nich nie zostawiłby stada owiec dla jednej zagubionej. Tylko Boża miłość może być tak szalona w poszukiwaniu zagubionych dzieci. Podobnie zaskoczeni są uczniowie, dowiadując się, że to dzieci, a nie uczeni, kapłani czy prorocy są najważniejsi w Bożym królestwie. Jak bardzo potrzebujemy, aby Ewangelia odmieniła nasz sposób patrzenia i odczuwania, myślenia i postępowania.
Jezu, poszukuj mnie w moich zagubieniach. Nie tylko kiedy odchodzę od Ciebie poprzez swoją słabość, ale jeszcze bardziej, kiedy oddalam się poprzez swoją pychę.
Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2014”
s. Anna Maria Pudełko AP
Edycja Świętego Pawła
KRZYSZTOF OSUCH SJ
„Weźcie MOJE jarzmo na siebie”
Człowiek (każdy) i historia (cała) – to przede wszystkim Boża Sprawa. Sprawa Ojca i Syna oraz Ducha Świętego! To Ci Trzej – zjednoczeni jedną Boską naturą – stwarzają rzeczy piękne i dobre, a nawet „bardzo dobre” (por. Rdz 1, 31). Ziemia, Wszechświat, człowiek stworzony jako mężczyzna i niewiasta – „to wszystko” jest Ich dziełem, Ich radością, Ich brzemieniem i Ich jarzmem! A nas Jezus prosi jedynie o to: «Weźcie na siebie cząstkę Mojej Sprawy». Prosi, zwracając się indywidualnie do każdego z nas: «Pozwól, mój drogi, moja droga, obarczyć siebie cząstką Mojego brzemienia. Pomogę ci. Nie będziesz sam. Nie zostawię cię samej. Zobaczysz, że to Moje jarzmo okaże się dla ciebie słodkie, a brzemię lekkie».
W owym czasie Jezus przemówił tymi słowami: Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie. Wszystko przekazał Mi Ojciec mój. Nikt też nie zna Syna, tylko Ojciec, ani Ojca nikt nie zna, tylko Syn, i ten, komu Syn zechce objawić. Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie (Mt 11,25-30).
Każde z powyższych zdań to prawdziwa rewelacja, a zarazem naprawdę dobra nowina dla nas! Od uważnego wsłuchania się w choćby jedno zdanie powinno się zrobić jaśniej i radośniej. Mowa Jezusa Chrystusa ma taką moc! Spróbujmy się o tym przekonać.
Jarzmo – właściwie czyje?
Zatrzymajmy się nieco przy tym zdaniu, tyle razy słyszanym: Weźcie Moje jarzmo na siebie. Czy nie jest zastanawiające, że Pan Jezus, przynajmniej tym razem, wcale nie mówi: «Niech każdy człowiek bierze na siebie swoje jarzmo»? Sądzę, że wcale by nas to nie zaskoczyło, gdyby tak powiedział. Mamy bowiem w pamięci inne Jezusowe pouczenie: Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje (Mt 16, 24). Tym razem Jezus mówi wyraźnie i jednoznacznie: Weźcie Moje jarzmo na siebie. A zatem Moje, czyli Jego jarzmo!
– Odpowiedzmy sobie szczerze: czy i ile razy zwróciliśmy na to uwagę? Przypuszczam, że tylko nieliczni (mogę się oczywiście mylić) – z błyskiem w oku – spostrzegają, co Jezus powiedział i jaki w tym jest ładunek dobrej nowiny. Najczęściej słyszymy po prostu to, że trzeba się „czymś” obarczyć i dźwigać! To jest prawdą, ale jakąż różnicę czyni proste spostrzeżenie, że Jezus prosi i nalega, byśmy zechcieli obarczyć się Jego jarzmem (oczywiście, nie całym, ale jakąś cząstką).
- Jeśli często bywa tak, jak powiedziałem, to idąc tym tropem, warto zapytać, czy nie jest to wynik przemożnej w nas skłonności, żeby wszystko zawłaszczać i czynić swoim! Wyłącznie swoim – bez odniesienia do Dawcy, do Boga Ojca! Jest to właściwie przejaw fundamentalnie grzesznej postawy w nas, że wszystko, co jest darem Stwórcy, gotowi jesteśmy (bez zmrużenia oka – bez poczucia niestosowności i winy) zawłaszczyć.
- I tak przywłaszczamy sobie i zawłaszczamy najpierw istnienie, będące najważniejszym darem od Tego, Który jako Jedyny JEST! Na ogół przebyć musimy dość długą drogę nawrócenia, by spokornieć i z wielką wdzięcznością przyjmować od Stwórcy dar życia doczesnego i – jak zapewnia nas wiara, szczególniej sam Zmartwychwstały Pan – wiecznego istnienia. Pozostawmy jednak ten ważny wątek, traktując go w obecnym rozważaniu jedynie pomocniczo, jako szersze tło dla wyjaśnienia odruchu zawłaszczania!
Właśnie, poczynione na początku spostrzeżenie każe zastanowić się i uznać, że nie słyszymy tego, co mówi Pan Jezus, ponieważ co prędzej wszystko zawłaszczamy, także dźwigane „jarzmo”, a więc wszelkie trudy życia, cierpienia i to wszystko, co zbiorczo nazywamy naszym krzyżem. Zanim powiemy o jarzmie czy krzyżu moje, mój – wpierw trzeba przyjąć do wiadomości (i tym się bardzo uradować!), że „jarzmo” (krzyż) przez nas w życiu dźwigane jest najpierw i przede wszystkim jarzmem (krzyżem) Jezusa Chrystusa!
Powyższe spostrzeżenia mają prawo dziwić i szokować. Mogą się komuś wydać podejrzane czy (mówiąc kolokwialnie) lekko naciągane. Gdyby tak było, trzeba by protestować… Myślę jednak, że „złagodniejemy” i bardzo się uradujemy, gdy z całą wyrazistością i mocą zdamy sobie sprawę z tego, że my ludzie – jako osoby Bogu podobne – w wyjątkowy sposób jesteśmy stworzeni przez Chrystusa, w Nim i dla Niego. Te Pawłowe przyimki: „przez”, „w”, „dla” – z upodobaniem powtarzane – nie są pustosłowiem, lecz opisują Rzeczywistość, do której on ma pełniejszy dostęp.
W tym miejscu warto by przeczytać trzy pierwsze rozdziały Listu do Efezjan, by sobie przypomnieć, jak bardzo i pod każdym względem jesteśmy owocem i dziełem miłosiernej miłości Boga Ojca, objawionej nam w Chrystusie. W Liście do Kolosan św. Paweł wyraził tę Rzeczywistość w sposób bardzo syntetyczny:
Z radością dziękujcie Ojcu, który was uzdolnił do uczestnictwa w dziale świętych w światłości. On uwolnił nas spod władzy ciemności i przeniósł do królestwa swego umiłowanego Syna, w którym mamy odkupienie – odpuszczenie grzechów. On jest obrazem Boga niewidzialnego – Pierworodnym wobec każdego stworzenia, bo w Nim zostało wszystko stworzone: i to, co w niebiosach, i to, co na ziemi, byty widzialne i niewidzialne, czy Trony, czy Panowania, czy Zwierzchności, czy Władze. Wszystko przez Niego i dla Niego zostało stworzone. On jest przed wszystkim i wszystko w Nim ma istnienie (Kol 1, 12-17).
Z powyższych przypomnień wynika, że człowiek (każdy) i historia (cała) – to przede wszystkim Boża Sprawa. Sprawa Ojca i Syna oraz Ducha Świętego! To Ci Trzej – zjednoczeni jedną Boską naturą – stwarzają rzeczy piękne i dobre, a nawet „bardzo dobre” (por. Rdz 1, 31). Ziemia, Wszechświat, człowiek stworzony jako mężczyzna i niewiasta – „to wszystko” jest Ich dziełem, Ich radością, Ich brzemieniem i Ich jarzmem! A nas Jezus prosi jedynie o to: „Weźcie na siebie cząstkę Mojej Sprawy”. Prosi, zwracając się indywidualnie do każdego z nas: „Pozwól, mój drogi, moja droga, obarczyć się cząstką Mojego brzemienia. Pomogę ci. Nie będziesz sam. Nie zostawię cię samej. Zobaczysz, że to Moje jarzmo okaże się dla ciebie słodkie, a brzemię lekkie”.
- I tu uwaga: jeśli jarzmo, które na co dzień mamy na sobie, jawi się nam jako (nazbyt) gorzkie i beznadziejne (pozbawione nadziei na trwałe dobro wieczne), to najprawdopodobniej, a nawet na pewno, nie jest to jarzmo przyjęte od Chrystusa i jako Chrystusowe! Owszem, to jarzmo życia, które wszyscy czujemy na barkach, zawsze Jezus Chrystus nam nakłada i On je swym autorytetem firmuje, jednak wielką różnicę czyni przyjęcie go z ręki Jezusa (albo z niewiadomej). Jarzmo samo z siebie (nigdy) nie stanie się słodkie, a brzemię – lekkie. Tę przemianę może sprawić tylko Boży Syn – Zbawiciel, a czyni to zarówno dotykając serca swą łaską, jak też cierpliwie tłumacząc, że On doskonale wie, jak (genialnie i bosko) wkomponować je i spożytkować w dziele zbawienia pojedynczej osoby i wszystkich ludzi.
Jarzma czy brzemiona przyjęte (ot tak zwyczajnie) od świata i po światowemu mają prawo okazywać się gorzkimi i nieznośnie ciężkimi. I same te odczucia to jeszcze pół biedy; najbardziej niebezpieczne i w skutkach beznadziejne jest przyzwolenie na to, by (bez)sens dźwiganych jarzem i brzemion objaśniał nam szatan – wróg ludzkiej natury. Kłamca i zabójca (por. J 8, 44) nie objaśni nam życia w sposób prawdziwy i życzliwy. Jeśli na samego Boga Stwórcę – najwyższe Dobro i źródło Miłości, od początku dziejów, rzuca kłamliwie oskarżenia, to jak będzie wyglądać jego „prawda” na temat wpisanych w ziemskie bytowanie brzemion i jarzem!
Jedynie Jezusowe jarzmo – przez Niego dane i zadane, przez Niego też objaśnione – niezawodnie okazuje się, zgodnie z Jego solenną obietnicą, jarzmem słodkim! Miłym! Pełnym sensu. Twórczym i owianym wielką nadzieją…
Wszystko w gestii Jezusa
Pewno wszystkim nam zagraża takie niebezpieczeństwo, że Jezusa Chrystusa traktujemy nie dość poważnie, jakby z przymrużeniem oka… Bywa tak, że Go wyznajemy i głosimy, a jednak nie zważamy na Jego nauczanie; nie bierzemy na poważnie Jego Obietnic i tego, co mówi On o drodze wiary i moralności, która wiedzie do Życia wiecznego i prawdziwego!
Naszą uważność i najwyższy szacunek wobec Jezusa Chrystusa niech rozbudza świadomość tego, że Ojciec przekazał Mu naprawdę wszystko! Nie potrzebując ludzkich świadków (por. J 5, 37; 8, 14) i potwierdzeń, uroczyście oświadcza i objawia: Wszystko przekazał Mi Ojciec.
- Tak, wszystko jest w ręku Jezusa Chrystusa. Wszystko jest w Jego gestii. Ojciec dał Mu naprawdę wszystko; niczego Sobie nie zastrzegł, nie zarezerwował do wyłącznie własnej dyspozycji.
- Wolno zatem powiedzieć, że oto … jednemu z nas ludzi – Jezusowi z Nazaretu, zjednoczonemu z Boską Osobą Syna – Bóg Ojciec przekazał wszystko. A przy tym najważniejsze jest dla nas to, że wolą i Ojca, i Syna jest wprowadzić nas ludzi w głąb życia Boskich Osób! By dać nam udział w Ich Chwale i szczęściu.
…tylko Ojciec … tylko Syn
Nie starając się podjąć wszystkich słów-skarbów zawartych w rozważanej perykopie, rozważmy jeszcze parę zdań. Są one krótkie, precyzyjne i wielkiej wagi. Dowiadujemy się z nich, na jakiej „zasadzie” dokonuje się nasze wchodzenie w głębokie poznanie Boga.
Nikt też nie zna Syna, tylko Ojciec, ani Ojca nikt nie zna, tylko Syn, i ten, komu Syn zechce objawić.
– Bez zbędnych dywagacji powiedzmy, że Ojciec żywi wielkie pragnienie, by pociągać nas do Syna i nam Go objawiać. Także Syn – z wielką pasją i miłością – pragnie odsłaniać nam Twarz i Serce Ojca. Byleśmy tylko nie stawiali przeszkód. A przeszkody bywają różne, a zatem i rozważanie mogłoby nam się rozróść. Zamiast tego chcę powiedzieć, że warto inwestować czas i inne środki w swoje życie duchowe, czyli w swoje podstawowe relacje: z Bogiem, z bliźnimi, z sobą samym, a także z otaczającym nas światem przyrody i rzeczy wytwarzanych przez twórczą myśl ludzi…
Może tu „zareklamuję” rekolekcje w ogóle, a Rekolekcje Ignacjańskie w szczególności. Na moim blogu: http://osuch.sj.deon.pl/ dzielę się różnymi rzeczami, własnymi i cudzymi. Naprowadzając na Ćwiczenia duchowne św. Ignacego Loyoli, posługuję się jego własną „recenzją”. Brzmi ona, może powie ktoś, mało pokornie (jednak pokora to prawda):
„Ćwiczenia duchowne są najlepszą rzeczą, jaką w tym życiu mogę sobie pomyśleć i w oparciu o doświadczenie zrozumieć, aby człowiek mógł i sam osobiście skorzystać, i wielu innym przynieść owocną pomoc i korzyść”.
Święci z definicji są pokorni, a to znaczy między innymi, że jeśli o czymś orzekają i brzmi to emfatycznie, to rozstrzygająca jest zgodność tego, co twierdzą, z rzeczywistością. Św. Ignacy mógł tak powiedzieć o swojej rewelacyjnej książeczce zapewne także dlatego, iż wiedział, Komu ją zawdzięcza.
- Rekolekcje, będące czasem ciszy, skupienia, modlitwy i metodycznego wglądania w siebie i sprawy Boże, bodaj najwydatniej pomogą dość dokładnie zidentyfikować główne subiektywne przeszkody, o które się potykamy w naszej drodze zbliżania się do Boga. I więcej, w taki czas – dzięki obfitej łasce Bożej i otwarciu na nią – owe przeszkody potrafimy nie tylko dojrzeć i nazwać po imieniu, lecz także przezwyciężyć, ominąć czy z drogi usunąć …
- Zaproszenie do rekolekcji może brzmieć jeszcze bardziej obiecująco. To objawiająca się nam w Jezusie Miłość Boga Ojca, a nam osobiście w nadmiarze zaofiarowana – sama niweczy wszelkie przeszkody, unieważnia je, odsłania ich znikomość… To Miłość Jezusowego Serca, zarazem łagodnie i z mocą, przygarnia nas, oczyszcza i przemienia… W taki też sposób maleje nasz trud, a „brzemię życia” coraz bardziej okazuje się brzemieniem lekkim, zaś jarzmo słodkim, pełnym najlepszych przeczuć – na resztę życia na ziemi i na wieczność.
Częstochowa, 6 lipca 2014 AMDG et BVMH o. Krzysztof Osuch SJ
Zapraszam na mój blog: Krzysztof Osuch SJ
ŚWIĘTYCH OBCOWANIE
12 sierpnia
Święta Joanna Franciszka de Chantal, zakonnica
Joanna urodziła się w Dijon (w tym samym mieście urodził się też św. Bernard z Clairvaux i dominikanin Lacordaire) 23 stycznia 1572 r. Jej ojciec był prezydentem parlamentu Burgundii. Mając niecałe 2,5 roku Joanna straciła matkę, która zmarła przy porodzie jej młodszego brata, Andrzeja. Odtąd wychowywała się pod okiem opiekunki. Otrzymała staranne wykształcenie. W 1592 r. 20-letnia Joanna poślubiła Krzysztofa II, barona de Chantal, z którym miała sześcioro dzieci. Święta matka przyświecała swoim dzieciom przykładem życia chrześcijańskiego, a przede wszystkim wyczuleniem na potrzeby biednych. Toteż ci licznie nawiedzali codziennie jej dwór. Pan Bóg wynagrodził jej złote serce, bowiem gdy pewnego dnia zabrakło ziarna, a był głód, cudownie je rozmnożył. W 1601 r. w czasie polowania przyjaciel – przez lekkomyślną nieostrożność – zabił jej męża. Owdowiawszy w 29. roku życia, poświęciła się wychowaniu dzieci i podjęła głębokie życie wewnętrzne. Cios przeżyła tak boleśnie, że omal nie przypłaciła go utratą zdrowia. Wspaniałomyślnie jednak darowała nieumyślnemu zabójcy wyrządzoną jej i jej dzieciom krzywdę. Przeniosła się teraz do ojca, do Dijon, a potem do teścia w Monthelon. Ten jednak okazał się dla niej bardzo przykry i na każdym kroku dawał jej odczuć, że jest dla niego ciężarem. Jeszcze więcej Joanna cierpiała ze strony wszechwładnej na zamku służącej-metresy. Zachęcana do ponownego zamążpójścia, pomimo obiecujących ofert, Joanna postanowiła oddać się wyłącznie wychowaniu dzieci i służbie Bożej. W marcu 1604 r. spotkała św. Franciszka Salezego. Od tego czasu datuje się ich wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju przyjaźń duchowa. Święty zaszczepił w niej własny styl życia: dobroci i życzliwości dla wszystkich, naturalnego sposobu życia, przepojonego stałą pamięcią o obecności Bożej i czynienia wszystkiego dla Boga. Joanna zarzuciła więc dotychczasowy surowy styl życia, a oddawała się w wolnych chwilach posłudze chorym i ubogim. W trzy lata później św. Franciszek przedstawił baronowej projekt zgromadzenia akcentujący umartwienie wewnętrzne. W 1610 r. Joanna, zapewniwszy przyszłość dzieciom, opuściła Dijon. W Annecy założyła pierwszy klasztor nowego zgromadzenia Sióstr Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny – wizytek. Święty umyślnie dał tę nazwę swojemu zakonowi, gdyż w planie pierwotnym był on przeznaczony dla posługi ubogim. Niestety, Rzym na to nie zezwolił. Obawiał się, że to nowość zbyt śmiała, bez precedensu, by zakonnice wychodziły poza mury klasztoru i w pracy czynnego posługiwania bliźnim narażały własną duszę na niebezpieczeństwo. Św. Robert Bellarmin oraz Joanna zachęcali Franciszka, by nie ustępował. Może by i wygrał, ale pod naciskiem Rzymu ustąpił w obawie, że zakonu jego nie zatwierdzi. W 1611 roku trzy pierwsze wizytki złożyły profesję. Jako pieczęć i herb dla swojego zakonu Franciszek Salezy obrał Serce Pana Jezusa, otoczone koroną cierniową z wyrastającym z niego krzyżem, oraz dwa miecze przecinające to Serce, wyobrażające miłość Boga i bliźniego. |
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/08-12a.php3
21 sierpnia (obecbie 12 sierpnia)
Żywot świętej
Joanny Franciszki de Chantal,
założycielki zakonu
(żyła około roku Pańskiego 1641)
Urodziła się święta Joanna we Francji w mieście Dijon w roku 1572 z rodziców znakomitego rodu. Po rychłej śmierci matki zajął się jej wychowaniem ojciec jej, Benignus Fremiot, namiestnik Burgundii, człowiek wysokich zalet. Joanna była panienką niezwykłej, urody, dowcipną, żywą, pojętną, a przy tym bardzo nabożną i wielką czcicielką Matki Boskiej.
Z namowy ojca poszła za barona Chantala, dworzanina i ulubieńca króla Henryka IV. Podczas gdy mąż był ciągle na usługach dworskich, Joanna zamieszkała w zamku Bourbilly i zarządzała majątkiem.
Dwudziestoletnia pani była wzorem chrześcijańskiej matrony. Wstając najrychlej, ostatnia kładła się na spoczynek. Wszystkim zajmowała się osobiście, płaciła służbie hojne zasługi, zatrudniała ją pożytecznie i przestrzegała porządku i wzajemnej miłości między czeladką pałacową. Nadto słuchała co dzień w kaplicy Mszy św., gromadziła co wieczór domowników na wspólną modlitwę i chodziła z nimi w niedziele i święta do dość odległego kościoła. Służba kochała i szanowała ją jak matkę. Gdy męża nie było w domu, żyła samotnie, rzadko tylko przyjmowała odwiedziny, trawiła czas na modlitwie i pocieszała chorych i biednych.
Święta Joanna Franciszka Chantal
Gdy w roku 1599 zapanował wielki głód, z sześciomilowego okręgu zbiegali się ubodzy do zamku, a Joanna niestrudzona rozdawała im pożywienie. Ochmistrzyni doniosła, że niektórzy żebracy nadużywają jej szczodrobliwości i pobierają po trzy, a nawet po cztery razy na dzień pożywienie. Joanna rzekła na to z uśmiechem: “Wiedziałam ci ja to sama; ale mimo to daję, ile razy żebrzą, obawiając się, aby Pan Jezus i mnie nie powiedział, iż już mi raz dał. Bylibyśmy nieszczęśliwi, gdyby nam było wzbronione prosić co dzień o chleb duszy!” Niedługo potem ochmistrzyni poczęła narzekać: “Cóż teraz poczniemy? Mamy tylko jeden korzec mąki i korzec żyta, co nie wystarczy nawet na potrzeby dworu!” Joanna odrzekła: “Dzielmy się, póki mamy, a Pan Jezus nam dopomoże”. I stał się cud, albowiem sąsiek nie wypróżnił się przez pół roku, dopóki trwał głód.
Straciwszy męża przez nieszczęśliwy wypadek na polowaniu, pozostała Joanna sama na świecie z czworgiem drobnych dziatek, z których najmłodsze liczyło dopiero trzy tygodnie. Od tej chwili wstąpiła na drogę krzyżową, ciernistą i bolesną, ale kroczyła nią jak mężna niewiasta. Złożywszy ślub czystości, rozdarowała kosztowną odzież i złotolite materie kościołom, zaprowadziła oszczędności w wydatkach, a czas swój podzieliła między pracę ręczną, nauczanie swych dzieci i modlitwę, na której spędzała większą część nocy.
Miała Joanna spowiednika, kapłana bardzo zacnego, który jednak nie umiał prowadzić tej osobliwej duszy. Kazał jej ciągle modlić się, pościć, biczować, co nie przyczyniało się do uspokojenia i pociechy jej serca, mimo to jednak spełniała jak najskrupulatniej jego zlecenia. Wolne godziny spędzała u chorych i u nędzarzy, a niewiastę pewną, której rak stoczył nos, wargi i policzki, pielęgnowała z rzadkim poświęceniem przez cztery lata.
W roku 1604 poznała Joanna świętego Franciszka Salezego i pod jego kierownictwem zaczęła robić wielkie postępy w doskonałości, aż wreszcie powzięła zamiar całkowitego poświęcenia się Bogu. Święty Franciszek po dłuższej zwłoce poddał jej myśl założenia nowego zgromadzenia pod nazwą “Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny” (stąd też zwykła nazwa “Wizytek”). Zamiar Joanny spotkał się z olbrzymimi trudnościami ze strony rodziny, ale Święta, wiedząc że tam, gdzie Bóg woła, trzeba iść choćby przebojem, usunęła wszystkie przeszkody, a gdy jej piętnastoletni syn położył się na progu drzwi, aby zagrodzić matce wyjście, Joanna ze łzami w oczach, mimo ciężkiej walki, jaka toczyła się w jej sercu, przeszła przez tę żywą zaporę i poszła dokąd ją wzywała miłość Boża. Było to w roku 1610.
Przyjęła habit z rąk świętego Franciszka Salezego w mieście Annecy, z dwiema towarzyszkami, wkrótce jednak przybyło im dziesięć nowych towarzyszek. Wszystkie po roku nowicjatu zaczęły pełnić dzieła miłosierdzia, które były głównym celem nowego zgromadzenia. Cierpiały zrazu wielki niedostatek, ale zapał Joanny umiał wszystkiemu zaradzić, wszystkim zadośćuczynić i wszelkie potrzeby zaspokoić. Ź1i ludzie i zły duch stawiał jej nieprzezwyciężone na pozór przeszkody, ale mężna niewiasta wszystko pokonała. Niebawem nowe zgromadzenie liczyło już siedemdziesiąt cztery domy. Podróże, walki, utrapienia, trudy i starania Joanny były niesłychane, ale umiała wszystko znieść i przezwyciężyć. Zaczęły ją też trapić cierpienia ciała, pokusy duszne, rozmaite wątpliwości i niezwykła bojaźń grzechu, mimo to jednak nie upadała na duchu. Często też powtarzała: “Z wszystkich nieprawości najwstrętniejszą jest mi rozpacz, gdyż Bóg chce, by nędza nasza była tronem Jego miłosierdzia”.
Od roku 1619 do 1622 rządziła Joanna domem, który założyła na przedmieściu św. Antoniego w Paryżu. Tu poznała św. Wincentego z Pauli, któremu św. Franciszek powierzył jej duchowne kierownictwo, ona zaś służyła mu radą przy zakładaniu zgromadzenia Córek Miłosierdzia. Po śmierci św. Franciszka Salezego Joanna przeniosła jego ciało do Annecy i zebrawszy jego pisma, ogłosiła je drukiem, jako też starała się o jego beatyfikację.
Zwiedzając klasztory zgromadzenia w roku 1641, zachorowała niebezpiecznie w Moulins. W obliczu śmierci podyktowała list pożegnalny do swych córek duchownych, przyjęła sakramenta święte i skonała z imieniem Jezus na ustach dnia 12 grudnia tegoż roku. Wspaniały pogrzeb w Annecy był chlubnym świadectwem powszechnego uwielbienia i miłości, jaką się cieszyła “matka Chantal”. Papież Benedykt XIV policzył ją w poczet Błogosławionych, a Klemens XIII w roku 1767 między Świętych.
Nauka moralna
Krótki rys żywota świętej Joanny słaby tylko daje obraz tej pięknej duszy. Umieszczamy tutaj jej przemówienie o zaparciu się samego siebie, które wygłosiła do sióstr zakonnych:
“Pan nasz przywiązał nagrodę miłości swej i naszego szczęścia wiekuistego do zwycięstwa, jakie odnosimy nad samymi sobą. Zamiarem waszym przy wstąpieniu do stowarzyszenia “Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny” powinno być rozłączenie się z sobą, a połączenie z Bogiem. Osobistość nasza jest czymś lichym i nędznym: cała wasza praca będzie bezowocna, jeśli się nie zaprzecie siebie samych. Wtedy tylko będziecie oblubienicami Chrystusowymi, jeżeli ujarzmicie swój rozum, wolę, skłonności, aby się stać podobnymi Bogu. Oblubieniec serc waszych pragnie, abyście z Nim wstąpiły na Górę Oliwną. Woła was tam, gdzie się dał ukoronować cierniową koroną, poranione ciało odrzeć z szat, przybić do krzyża, napoić żółcią, zelżyć, słowem, gdzie poniósł za was mąk tyle. Tam powinnyście chętnie i z weselem obrać sobie mieszkanie, tam wiernie Go naśladować, a naśladowanie to polega właśnie na zaparciu się samego siebie i dążeniu do doskonałości. Przychodzimy na świat surowe, nieogładzone, pełne złych skłonności, które stłumić w sobie należy. Jeżeli tego zaniechamy, nigdy nie zbliżymy się do Niego w świętości i doskonałości”.
“Winnyście się nadto umartwiać i oddać się w ręce tych, którzy wam przewodniczą, słuchać ich w prostocie i pokorze ducha, nakazać milczenie drażliwości. Opierając się woli przełożonych, nigdy nie zostaniecie oblubienicami Chrystusa i nie dojdziecie do doskonałości. Gdy się dobrowolnie wyrzeczecie własnej woli, uczujecie słodycz w służbie Bożej i skosztujecie rozkoszy, polegającej na pokonaniu natury. Taka jest nagroda zwycięzców; mówi Pan: “Dam im mannę ukrytą”, ale pamiętajcie, że tylko zwycięzcy skosztują manny, która nie jest przeznaczona dla dusz bojaźliwych, lecz dla silnych i odważnych, dla dusz, które stanowczo sobie przedsięwzięły wyrzec się wszystkiego, co się sprzeciwia woli Bożej i co jest grzeszne; wreszcie też dla dusz, które tłumią w sobie wszelkie złe zachcenia i wszystkiego się wyrzekają. Takie dusze wszystko posiędą”.
Modlitwa
Boże, któryś swą służebnicę Joannę Franciszkę w jej cierpieniach dziwną natchnął siłą zdania się na Twoją świętą wolę, racz i nam dać tę łaskę, abyśmy we wszystkich strapieniach i przeciwnościach poddali się Twym świętym wyrokom i tym sposobem osiągnęli szczęście wiekuiste. Przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa, który z Bogiem Ojcem i Duchem świętym w jedności żyje i króluje po wszystkie wieki wieków. Amen.
Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku – Katowice/Mikołów 1937r.
http://ruda_parafianin.republika.pl/swi/j/joanna2.htm
Baronowa de Chantal – św. Joanna
dodane 2010-08-04 12:07
ks. Tomasz Jaklewicz
Trzymajmy zawsze nasze serca głęboko ukryte w świętej ranie Jego boku… – pisał św. Franciszek Salezy do św. Joanny.
(PD) Św. Joanna Franciszka de Chantal
Św. Joanna de Chantal (1572–1642) to jeszcze jedna z szeregu świętych kobiet, które zostawiły trwały ślad w życiu Kościoła. W tym roku mija dokładnie 400 lat od założenia Zakonu Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny, czyli wizytek. Zakon zawdzięcza swoje powstanie duchowej przyjaźni, która połączyła Joannę de Chantal z biskupem Genewy św. Franciszkiem Salezym. Oboje spoczywają w kościele wizytek w Annency (Francja).
Joanna doświadczyła w swoim życiu kilku powołań. Była żoną, matką, wdową, w końcu zakonnicą. Pochodziła z arystokratycznej rodziny z Dijon. Jako dwudziestolatka poślubiła barona de Chantal. To było szczęśliwe małżeństwo, które dało życie sześciorgu dzieciom. Joanna okazała się nie tylko dobrą żoną i matką, ale i dynamiczną organizatorką. Wyprowadziła z długów majątek męża. Dziewięć lat po ślubie baron de Chantal został śmiertelnie postrzelony podczas polowania. Joanna ciężko przeżyła śmierć męża. Jako 29-letnia wdowa postanowiła poświęcić swoje życie Bogu, mimo rodzinnych nacisków na kolejne zamążpójście. Przez kilka lat Joanna zajmowała się wychowaniem dzieci i opiekowała marudnym teściem.
W 1604 roku baronowa de Chantal poznała bp. Franciszka Salezego. To spotkanie okazało się opatrznościowe. Salezy stał się jej kierownikiem duchowym i pomógł złagodzić pewną wrodzoną surowość Joanny. W 1610 roku, kiedy zapewniła już przyszłość dzieciom, powstał pierwszy dom nowego zakonu. W Annency baronowa de Chantal wraz z dwoma towarzyszkami złożyła pierwsze śluby. Ideałem, który przyświecał obojgu założycielom, było połączenie kontemplacji z czynnym apostolstwem. Rzym obawiał się jednak tego eksperymentu i ostatecznie zatwierdził regułę zakonu kontemplacyjnego.
Joanna założyła 87 domów wizytek w całej niemal Europie, co było owocem jej talentu organizacyjnego i świętości. Osobiście przez 40 lat przeżywała jednak chwile całkowitego zwątpienia. Ciosem była nagła śmierć św. Franciszka. Płakała długo, potem zadbała o wydanie jego pism, zniszczyła tylko własne listy do niego. Szkoda, bo może dowiedzielibyśmy się więcej o tej niezwykłej przyjaźni. Choć, czy zrozumielibyśmy to…? Zachowały się listy Franciszka do Joanny. W jednym z nich pisze: „Trzymajmy zawsze nasze serca głęboko ukryte w świętej ranie Jego boku, nie martwmy się niczym”. Może tu tkwi sekret.
Kościół wspomina 12 sierpnia św. Joannę Franciszkę de Chantal (czyt. szantal), zakonnicę.
Joanna urodziła się we francuskim Dijon (czyt. diżą) w 1572 r. Jako 20-latka poślubiła Krzysztofa II, barona de Chantal, z którym miała sześcioro dzieci. Pełniąc rolę matki była dla swoich dzieci przykładem życia chrześcijańskiego. Szczególnie uczulała je na potrzeby najuboższych. Mając zaledwie 29 lat owdowiała. Zachęcana do ponownego zamążpójścia, pomimo obiecujących ofert, postanowiła oddać się wyłącznie wychowaniu dzieci i służbie Bożej. W marcu 1604 r. spotkała św. Franciszka Salezego – od tego czasu datuje się ich wyjątkowa przyjaźń duchowa.
„Św. Joanna de Chantal potrafiła w swoim życiu doskonale odczytać Boży plan” – podkreśla ks. Wojciech Pieniak.
http://kosciol.wiara.pl/doc/603975.Baronowa-de-Chantal-sw-Joanna/2
Św. Joanna Franciszka de Chantal – o przyjaźni
Marek Wójtowicz SJ
Przyjaźn pomiędzy ludźmi całkowicie oddanymi Bogu zawsze owocuje trwałym dobrem. Gdy Joanna odchodziła do Boga po wieczna nagrodę, pozostawiła 87 założonych przez siebie fundacji Sióstr Wizytek. Jej kierownik duchowy, św. Franciszek Salezy, biskup Genewy, przez swoją pobożność pełną prostoty, wpłynął na jej życie modlitwy i sposób przebywania z Bogiem. Dzięki niemu odeszła od nadzwyczajnych praktyk i zewnętrznych umartwień. Przewodniczką na drogach wiary była dla Joanny Maryja w tajemnicy Nawiedzenia.
http://www.deon.pl/religia/swiety-patron-dnia/art,80,sw-joanna-franciszka-de-chantal-o-przyjazni.html
Z okazji 400. rocznicy powstania Zakonu Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny (wizytek) we wszystkich klasztorach sióstr wizytek 24 stycznia zostanie otwarty Rok Jubileuszowy, który potrwa do 13 grudnia 2010 r. Ojciec Święty Benedykt XVI udzielił odpustu zupełnego pod zwykłymi warunkami wiernym, którzy w tym czasie z pobożnością nawiedzą jeden z klasztorów wizytek i tam uczestniczyć będą w jakimkolwiek nabożeństwie.
Św. Franciszek Salezy
Do powstania i rozwoju Zakonu Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny przyczynili się św. Franciszek Salezy i św. Joanna Franciszka de Chantal.
Św. Franciszek Salezy urodził się na zamku de Sales w Sabaudii w 1567 r. Studiował w Paryżu i Padwie, gdzie uzyskał doktorat z prawa cywilnego i z prawa kościelnego. Rysowała się przed nim błyskotliwa kariera adwokata i członka Senatu w Chambery. Jednak w głębi duszy Franciszek pragnął zostać kapłanem i 18 grudnia 1593 r. przyjął święcenia prezbiteratu. Od 1594 r. rozpoczęła się jego słynna misja w Chablais, centrum reformacji – słynna z racji licznych trudności, przygód, a zwłaszcza sukcesów w nawracaniu kalwinów na katolicyzm. To właśnie podczas apostołowania w Chablais Franciszek, nie mogąc dotrzeć do ludzi słowem mówionym, postanowił przekazywać prawdy wiary na piśmie. Na podstawie jasno objaśnionych dogmatów wykazywał błędy protestanckie. Pisał na luźnych kartkach, które przepisywały życzliwe osoby. Z zebranych później w całość ulotek powstał traktat pt. „Controverses”. Użyta przez św. Franciszka Salezego metoda masowego docierania do wiernych, m.in. przez ulotki, zdobyła mu tytuł patrona dziennikarzy.
W 1599 r. został koadiutorem Genewy, a w 1602 r. – jej biskupem. Nie mogąc zasiąść na swej stolicy, którą była Genewa – wówczas centrum kalwinizmu, podobnie jak jego poprzednik osiadł w małym sabaudzkim miasteczku Annecy. Jako biskup dał się poznać z najlepszej strony; zatroskany o wszystkich diecezjan, także o odstępców. Szczególną zaś troską objął kapłanów, dbał, aby byli na jak najwyższym poziomie duchowym i intelektualnym. Zmarł w 1622 r., mając 55 lat. Beatyfikowany został w 1661 r., a kanonizowany – w 1665 r. Papież Pius IX ogłosił go w 1877 r. doktorem Kościoła.
Wśród ogromnej spuścizny pisarskiej, którą pozostawił, naczelne miejsce zajmują: „Filotea” i „Traktat o Miłości Bożej”. Bp Salezy zapisał się także, o czym świadczą jego listy, jako niestrudzony przewodnik duchowy, zwłaszcza ludzi świeckich. W epoce, w której żył, świętości nie szukano w świecie, a słowo „powołanie” kojarzono z kapłaństwem bądź kratą klauzury. Jakby na światło dzienne wyprowadził on pobożność z klasztorów i kościołów, przedstawiając ideał doskonałości jako dostępny dla wszystkich.
Joanna Franciszka de Chantal
Urodziła się w 1572 r. w szlacheckiej rodzinie Fremyot. Mając 19 lat, poślubiła barona Krzysztofa de Chantal. Z ich małżeństwa przyszło na świat sześcioro dzieci. Szczęśliwemu związkowi kres położyła tragiczna śmierć męża Joanny. W 1604 r. spotkała się z bp. Franciszkiem Salezym i poddała się jego duchowemu kierownictwu, a w 1610 r. stała się współzałożycielką nowej formy życia zakonnego, którą był zakon sióstr wizytek. Po śmierci Franciszka Salezego niestrudzenie kierowała rozwijającym się dziełem, aż do swej śmierci w 1641 r. Beatyfikowana została w 1751 r., a kanonizowana w 1767 r.
Nowy Zakon
Bp Franciszek Salezy, jako doświadczony kierownik duchowy, który sporo czasu spędzał w konfesjonale, widział wiele młodych dziewcząt i kobiet pragnących życia zakonnego, ale ze względu na jego surowość dla nich niedostępnego. Widział też osoby konsekrowane, którym ostra reguła zakonna nie pomogła w umocnieniu więzi z Bogiem. Często zadawał sobie pytanie: Jeżeli świętość nie może istnieć bez zimna, głodu, całkowitego ogołocenia, co stanie się z tymi, którym nie dopisuje zdrowie albo inne powody nakazują umiarkowanie? Był przekonany, że między klasztorami zreformowanymi, o bardzo surowej regule, a klasztorami niezreformowanymi, na ogół w owych czasach rozluźnionymi, jest miejsce na trzecią formę życia zakonnego. Pragnął w nowym zgromadzeniu położyć większy nacisk na stronę wewnętrzną przepisów życia kontemplacyjnego, umożliwiając przez to przyjęcie młodych i starszych, silnych i słabych, nawet wdów, wolnych od rodzinnych obowiązków. Projekt założenia nowego zakonu dojrzewał w umyśle bp. Salezego dość długo. Trzy pierwsze wizytki, których przełożoną została Joanna Franciszka de Chantal, rozpoczęły regularne życie zakonne pod okiem bp. Salezego 6 czerwca 1610 r. w Annecy. Zakon Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny został zatwierdzony przez Stolicę Apostolską w 1618 r. i szybko zaczął się rozszerzać. Za życia założyciela (+1622) powstało trzynaście klasztorów, a w chwili śmierci założycielki (+1641) było ich osiemdziesiąt siedem, w tym kilka poza granicami Francji. Do Polski wizytki przybyły w 1654 r. dzięki staraniom królowej Marii Ludwiki Gonzagi, żony Jana Kazimierza. Pierwszy klasztor powstał w Warszawie, a następne w Krakowie i w Wilnie. Przez pewien czas istniały klasztory w Kamieńcu Podolskim i Lublinie.
Charyzmat
Zakon Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny jest instytutem kontemplacyjnym. Siostry prowadzą życie wspólnotowe w ścisłej klauzurze, oddane modlitwie i skupieniu, zwłaszcza wewnętrznemu, ze stałą troską o zbawienie bliźnich i pomoc Kościołowi. Szczególne rysy duchowości wizytek to głęboka pokora względem Boga i wielka łagodność względem bliźniego oraz prostota i radość w życiu wspólnym. Kierując się tą duchowością, siostry dążą do doskonałej miłości Boga przez wykorzystanie środków uświęcenia, niepolegających na pokutach zewnętrznych, lecz na wewnętrznym umartwianiu namiętności, na zjednoczeniu swej woli z wolą Bożą przez miłość, a także na skierowaniu uwagi na wartość małych rzeczy, towarzyszących codziennemu życiu. Założyciel pragnął dać Kościołowi „córki modlitwy”, o sercach tak wypełnionych miłością, by mogły przemieniać świat w królestwo Boże.
Duchowość Zakonu wzbogacona jest przez kult Najświętszego Serca Pana Jezusa, do którego siostry wizytki zostały zobowiązane przez objawienia św. Małgorzacie Marii Alacoque, wizytce z Paray-le-Monial, aby kochać Najświętsze Serce i pobudzać innych do Jego miłości.
Tajemnica Nawiedzenia, w której wspólnota czci Najświętszą Maryję Pannę, wyraża wzór zjednoczenia z Bogiem wszystkich jego członków. Zjednoczenie to polega na obecności Wcielonego Boga, przyjmującego ludzkie ograniczenia i ofiarującego ludziom swoją obecność. Wzorem zakonnej doskonałości jest więc przede wszystkim pełna ludzka dojrzałość, sprawdzająca się na co dzień w obcowaniu z Bogiem (ubóstwo ducha) i z człowiekiem (życzliwość), osiągana przez realizację wymagań zawartych w Ewangelii.
Siostry wizytki dzisiaj
Około 4 tys. sióstr wizytek żyje na całym świecie w 162 klasztorach. Najmłodsze fundacje znajdują się na Filipinach i w Korei Południowej. W Polsce są cztery klasztory: w Warszawie, Krakowie, Jaśle i Rybniku. Tradycyjną formę życia kontemplacyjnego prowadzi w nich 75 mniszek. Do II wojny światowej siostry zajmowały się wychowaniem dziewcząt w prowadzonych pensjonatach. Ten rodzaj działalności zachował się jeszcze w Niemczech i USA. Polskie wizytki pomagały personalnie wspólnotom w Rwandzie, na Węgrzech, we Francji, Włoszech, w Austrii i w Czechach.
Niedziela Ogólnopolska 4/2010 , str. 23
E-mail: redakcja@niedziela.pl
Adres: ul. 3 Maja 12, 42-200 Częstochowa
Tel.: +48 (34) 365 19 17
S. Joanna Franciszka Węgrzyn VSM
http://www.niedziela.pl/artykul/90800/nd/400-lat-kontemplacji
Litania do św. Joanny Franciszki de Chantal (12 VIII)
Kyrie elejson. Chryste elejson. Kyrie elejson.
Chryste, usłysz nas. Chryste, wysłuchaj nas.
Ojcze z nieba, Boże, zmiłuj się nad nami.
Synu, Odkupicielu świata, Boże,
Duchu Święty, Boże,
Święta Trójco, Jedyny Boże,
Święta Maryjo, módl się za nami.
Święta Matko Joanno,
Niewiasto mężna,
Niewiasto roztropna,
Pełna bojaźni Bożej,
Złączona z Bogiem przez modlitwę,
Nauczycielko dzieci,
Pocieszycielko chorych,
Karmicielko ubogich,
Wdowo Boga pragnąca,
Na glos i wołanie Boskie zawsze gotowa,
Nadziei pełna,
W nauce katolickiej mocno utwierdzona,
Wzorze ubóstwa ewangelicznego,
Roztropna przewodniczko oblubienic Chrystusa,
Gorliwie starająca się o pomnożenie chwały Bożej,
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam, Panie!
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas, Panie!
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami!
Módlmy się:
Boże, dzięki Twojej łasce święta Joanna Franciszka zajaśniała wielką doskonałością w rozmaitych stanach życia, spraw za jej wstawiennictwem, abyśmy, wierni
naszemu powołaniu, świecili dobrym przykładem. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
http://www.laudate.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=4139&Itemid=37
12 sierpnia
Błogosławiony Innocenty XI, papież
Benedetto urodził się w możnym rodzie kupieckim Odescalchich 19 maja 1611 r. Pierwsze nauki pobierał w jezuickim kolegium w Como, gdzie jako jeden z najlepszych uczniów został przyjęty do Sodalicji Mariańskiej. W następnych latach pomagał rodzinie w administrowaniu majątkiem pod okiem doskonałego gospodarza – swojego ojca. Ta praktyka przydała mu się, gdy jako papież miał pieczę nad państwem kościelnym. W latach 1636-1638 studiował w Rzymie na uniwersytecie Sapienza, by następnie na uniwersytecie w Neapolu uzyskać podwójny doktorat z prawa kościelnego i cywilnego. Mając 24 lata wszedł na drogę kapłaństwa. Za pontyfikatu Urbana VIII wstąpił do służby papieskiej. Zajmował stanowisko protonotariusza, prefekta Kamery Apostolskiej (1639), gubernatora Maceraty (1644), komisarza finansowego w marchii Ankony. Innocenty X mianował go w 1645 r. kardynałem i uczynił legatem w Ferrarze. W 1650 r. został konsekrowany na biskupa Novary. W latach 1642-1676 sprawował różne obowiązki w kongregacjach rzymskich. Wiódł życie surowe, niemal odosobnione. W wieku 65 lat, 21 września 1676 r., został wybrany papieżem po śmierci Klemensa X. Przyjął imię Innocentego XI. Jego pontyfikat był jednym z ważniejszych w dziejach Kościoła. Na stolicy Piotrowej rozwinął wszechstronną działalność. Zmienił styl życia swojego dworu: zaniechał wystawnych przyjęć i życia ponad stan, jak to było wówczas w powszechnym zwyczaju na dworach panujących. Zabiegał o morale duchownych. Nawoływał do ewangelicznego kaznodziejstwa, katechizowania, ścisłego przestrzegania ślubów zakonnych, stosowania rygorystycznych kryteriów przy doborze kandydatów na księży i biskupów. Walczył o sprawną administrację kościelną. Podjął reformę finansową Państwa Kościelnego, ograniczył liczbę kupowanych stanowisk urzędniczych i przeprowadził drastyczne reformy skarbowe. Wystąpił przeciw nepotyzmowi, w bulli Coelestis pastor z 19 listopada 1687 r. potępił kwietyzm, który zakładał całkowitą bierność człowieka w doskonaleniu duchowym. Wydał też liczne dekrety o częstym przyjmowaniu Komunii św. i odbywaniu spowiedzi. Innocenty XI zabierał głos w sprawie Murzynów afrykańskich porywanych do Ameryki. Szczególną troską otoczył tereny misyjne, ustanawiając w nich hierarchię kościelną. Zezwolił na otwarcie uniwersytetu katolickiego w Manilii na Filipinach, jak też w Gwatemali. Popierał misje karmelitów w Persji. Był przeciwnikiem absolutyzmu i gallikanizmu. Wszedł w konflikt o regalia (prawo do obsadzania wakujących siedzib biskupich i rozporządzenie ich majątkiem) z Ludwikiem XIV, królem francuskim, który zmusił duchowieństwo francuskie do przyjęcia 19 marca 1682 r. tzw. “Czterech Artykułów Gallikańskich”. Stwierdzały one, że doktrynalne orzeczenia papieskie będą ostateczne, jeśli przyjmie je cały Kościół, uznawały wyższość soboru powszechnego nad papieżem i ustalały, że władza papieska jest ograniczona kanonami, a we Francji – zwyczajami Kościoła gallikańskiego. Papież potępił także błędy Molinosa (1679) i zaprotestował przeciwko nantejskiemu edyktowi Ludwika XIV, który zbyt wielkie przywileje nadawał kalwinom z wyraźną krzywdą dla katolików (1685). Papież odmówił prawa azylu w Rzymie ambasadorowi Francji i mianował własnych kandydatów na wakujące stanowiska. Ludwik XIV w odwecie zajął terytoria papieskie w Awinionie i hrabstwie Venaissin. W ikonografii Innocenty XI przedstawiany jest w stroju pontyfikalnym. |
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/08-12b.php3
Ojciec biednych – bł. Innocenty XI
Piotr Drzyzga
Po uzyskaniu doktoratu z prawa kanonicznego i cywilnego, Benedetto postanowił zostać duchownym, stopniowo „awansując” w hierarchii – w 1645 roku został kardynałem. Jako legat papieski w Ferrarze został okrzyknięty „ojcem biednych”, z uwagi na swe zaangażowanie w rozmaite inicjatywy charytatywne. W 1656 roku – ze względu na zły stan zdrowia – powrócił do Watykanu, gdzie zajął się finansami rzymskiej kurii. Na papieża obrano go w 1676 roku. Zgodził się na przyjęcie godności dopiero, gdy kardynałowie podpisali 12-punktowy program reform, zgodnie z którym wprowadzić miano w życie uchwały Soboru Trydenckiego oraz zabezpieczyć Europę przed Turkami.
Z racji pełnionego wcześniej stanowiska, zajął się także nadzorem watykańskich wydatków. Został zapamiętany również jako osoba, która stanowczo potępiła niewolnictwo, czy hazard oraz starała się rozprawić z jansenizmem i kwietyzmem, a także z niektórymi, nazbyt „rozwiązłymi” twierdzeniami zawartymi w pismach jezuitów. W czasie jego pontyfikatu doszło do sporu o regalia z królem francuski, Ludwikiem XIV. W pewnym momencie 35 diecezjami we Francji zarządzali nawet królewscy kandydaci, którzy nie mieli święceń biskupich.
7 maja 1685 roku papież wydał dekret wyłączający eksterytorialność rzymskich dzielnic, na terenie których leżały ambasady. Dotąd dyplomaci rozciągali swój immunitet na całe rzymskie dzielnice, udzielając azylu rozmaitym rzezimieszkom i ludziom łamiącym prawo. Innocenty próbował tę patologie ukrócić, co skończyło się interwencją wojsk francuskich w ”wiecznym mieście” i ekskomuniką ambasadora tego kraju.
Warto wspomnieć, że to właśnie Innocenty XI „doprowadził do przymierza między cesarzem Leopoldem I a królem polskim Janem III Sobieskim, który wyruszył na odsiecz Wiedniowi” – pisał Kazimierz Dopierała w „Księdze papieży”, dodając, iż to właśnie on „doprowadził do utworzenia Świętej Ligi (1684) obejmującej cesarza, Polskę, Wenecję, a później także Rosję. Papież cieszył się z oswobodzenia Węgier (1686) i Belgradu (1688) z rąk tureckich”.
http://kosciol.wiara.pl/doc/490899.Blogoslawiony-Innocenty-XI-Ojciec-biednych
Odsiecz
dodane 2008-09-17 21:22
Andrzej Grajewski
Zwycięstwo pod Wiedniem rozstrzygnęło nie tylko losy tej wojny. Zatrzymało także pochód islamu do serca Europy.
fot. EAST NEWS/AKG Jan III Sobieski, główny autor zwycięstwa pod Wiedniem
Wiosną 1683 r. sułtan Mehmed IV zebrał armię, jakiej Turcja od dziesięcioleci nie widziała. Poprowadził ją do Belgradu, gdzie przekazał dowództwo wielkiemu wezyrowi Kara Mustafie z rozkazem zdobycia Wiednia. Turecka inwazja wywołała popłoch w całej Europie. Z inspiracji papieża Innocentego XI rozpoczęły się rozmowy między europejskimi dworami, aby muzułmańskiej nawale przeciwstawić katolicką solidarność. W kwietniu 1683 r. zawarte zostało przymierze obronne między Rzeczpospolitą a Austrią. W przypadku zagrożenia oba państwa miały sobie udzielić pomocy zbrojnej.
Wyścig z czasem
Król Sobieski, gdy w lipcu 1683 r. wyruszał z Krakowa, miał 54 lata. Spełniony jako zwycięski wódz i szczęśliwy małżonek, w rządzeniu krajem nie miał sukcesów. Był kiepskiego zdrowia. Dokuczała mu otyłość i podagra. Spieszył się, gdyż wiedział, że jak Wiedeń padnie, następnym celem Turków będzie Kraków. Wolał zmierzyć się z wrogiem na obcej ziemi wraz z wojskami koalicji, niż ryzykować samodzielne z nim starcie. Sobieski brał ze sobą tylko chorągwie koronne. Litwini taktycznie się spóźnili. Nie ponieśli trudów wyprawy, ale i do legendy nie przeszli. W tym czasie Wiedeń przeżywał już grozę oblężenia.
Miasto było silnie ufortyfikowane, ale całkowicie otoczone; bez pomocy z zewnątrz skazane było na upadek. Znakomitym dowódcą był hrabia Ernst von Starhemberg, który ani na moment nie zwątpił, że odsiecz przyjdzie na czas. Także cesarz Leopold starał się zmobilizować do pośpiechu siły wojsk Rzeszy, które formowały się w południowych Niemczech, a zwłaszcza w Bawarii i Frankonii, a więc w rejonach tradycyjnie katolickich. Turcy wiedzieli, że mają zbyt szczupłe siły, aby jednocześnie zdobywać fortyfikacje Wiednia i walczyć z wojskami koalicji. Kara Mustafa zdecydował, że celem głównym jest zdobycie miasta. 3 września Turkom po dramatycznej walce udało się zdobyć tzw. rawelin, fortyfikację wysuniętą przed linię murów. Dzięki temu ich saperzy mogli wreszcie założyć potężne ładunki minowe pod głównym murem obronnym. Wszyscy mieli świadomość, że już wkrótce decydować mogą nie dni, lecz wręcz godziny.
Królewski plan
Plan batalii wiedeńskiej Jan III Sobieski przygotował jeszcze w Polsce. Chciał przedrzeć się przez otaczające miasto wzgórza Lasu Wiedeńskiego (Wienerwald), aby wykorzystując przewagę terenu, jednym potężnym uderzeniem rozbić główne siły przeciwnika. Wielu dowódców cesarskich proponowało inne rozegranie operacji. Chcieli obejść Wiedeń szerokim łukiem, aby zagrozić tyłom armii tureckiej, a tym samym skłonić ją do przerwania oblężenia i odwrotu. Sobieski zdawał sobie jednak sprawę, że na rozległych przestrzeniach przeważające liczebnie siły tureckie nie będą łatwe do pobicia. Polski król otrzymał wsparcie ze strony Karola Lotaryńskiego, głównego dowódcy cesarskiego, świetnego żołnierza oraz lojalnego wobec Sobieskiego dowódcy.
Na kilka dni przed bitwą ustalono ogólny plan działań. Naczelnym wodzem został król Polski, którego pozycja, doświadczenie i sława bojowa przez nikogo nie były kwestionowane. Siły polskie, około 27 tys., stanęły na prawym skrzydle koalicyjnego frontu. Miały przed sobą szczególnie trudne zadanie. Musiały bowiem wedrzeć się na strome i urwiste zbocza Lasu Wiedeńskiego. Ich zadaniem było włączenie się do bitwy w dogodnym momencie, aby zadać decydujący cios. Wojska cesarskie pod wodzą księcia Karola stanęły na lewym skrzydle, miały pierwsze zaatakować wzdłuż Dunaju, aby skoncentrować na sobie uwagę sił tureckich. W środku stały korpusy wojsk Rzeszy – z Bawarii, Frankonii, Szwabii, Saksonii, kwiat niemieckiego rycerstwa. Łącznie siły koalicji wynosiły ok. 65 tys. Podobna była liczebność wojsk tureckich pod Wiedniem.
Błąd Kara Mustafy
Niedziela 12 września 1683 r. zaczęła się dla wojska wcześnie. Wielu w ogóle nie spało, gdyż poprzedniego dnia padał deszcz i trasa przemarszu na pozycje przeciągnęła się do późnych godzin nocnych, a niekiedy i do świtu. Gdy opadły jesienne mgły, król po raz pierwszy zobaczył miasto i teren, na którym miała być rozegrana bitwa. Wcześniej miał tylko informacje przekazywane przez zwiadowców oraz bardzo niekompletne mapy. Wiedział, że musi się spieszyć, gdyż gołym okiem było widać, że obrona trzyma się ostatkiem sił, a rozmiary gigantycznego tureckiego obozu były zatrważające. Ponieważ wzgórza były bardziej strome, niż przypuszczał, dodatkowo poprzecinane licznymi winnicami, wzmacnianymi murkami, które mogły zostać wykorzystane przez obrońców, piechota musiała oczyścić teren.
Na szczęście dla sił chrześcijańskich Kara Mustafa popełnił kardynalny błąd, gdyż nawet w obliczu nadchodzącego przeciwnika nie zrezygnował z zamiaru dalszego zdobywania miasta. Podzielił więc swe siły na część nadal szturmującą miasto oraz jednostki, które miały odeprzeć atak lewego skrzydła koalicyjnych wojsk, dowodzonego przez Karola Lotaryńskiego. O tym, że Polacy stoją na szczytach Lasu Wiedeńskiego, turecki wódz w ogóle nie miał pojęcia, ponieważ sądził, że jazda nie będzie w stanie sforsować tak trudnej przeszkody.
Słońce stało już wysoko, gdy wszyscy dowódcy wraz z królem zgromadzili się przy ruinach kaplicy św. Józefa na Kahlenbergu, aby uczestniczyć we Mszy św., którą odprawił kapucyn Marco d’Aviano. Był osobistym wysłannikiem papieża Innocentego XI, wybitnym kaznodzieją, ale także dobrym duchem całej wyprawy. Nieraz w zarodku gasił niesnaski w koalicyjnym dowództwie. Później król wraz z polską jazdą przesunął się w stronę Wiednia, zajmując wzgórze Schafberg, gdzie czekał na dalszy rozwój wydarzeń.
Wspólne zwycięstwo
W tym czasie trwała już zażarta walka na lewym skrzydle, gdzie od strony wzgórza Leopoldsberg atakowały cesarskie siły Karola Lotaryńskiego, zdobywając wzgórze Nussberg, a później położoną niżej wioskę. Wkrótce walki objęły także centrum koalicyjnych sił, gdzie dzielnie sobie poczynał książę Georg von Waldeck, dowódca kontyngentu wojsk Rzeszy. Około południa siły lewego skrzydła i niemieckiego centrum spotkały się w rejonie Grinzingu, zadając nieprzyjacielowi poważne straty. W tym czasie główne polskie siły nie brały udziału w bitwie. Początkowo bowiem Sobieski planował, że będzie dążył do rozstrzygnięcia następnego dnia. Widząc jednak powodzenie sił cesarskich i wojsk Rzeszy, a także zamieszanie w szeregach tureckich, spowodowane sprzecznymi rozkazami Kara Mustafy, który wreszcie przerwał oblężenie miasta, zmienił plan. Około 17 do wszystkich jednostek koalicyjnej armii przyszedł rozkaz: nacierać wszystkimi siłami.
Z lasu na wzgórzu Schafberg zaczęły wyjeżdżać chorągwie husarskie. Obok nich stanęła rajtaria, ciężka jazda księcia Maksymiliana Emanuela, elektora bawarskiego. Do walki gotowało się ponad 20 tys. jeźdźców i koni, ustawionych w cztery linie, na froncie liczącym ok. 6 km. Od pozycji wroga dzieliło ich kilkaset metrów. Zanim ruszyli, Sobieski puścił na Turków oddział husarski (nieco ponad stu jeźdźców), aby sprawdzić, czy warunki terenowe nadają się do ataku. Gdy test wypadł pomyślnie, trąby poderwały do ataku całość sił koalicyjnych. Około 17.30 rozpoczęła się szarża, jakiej świat jeszcze nie widział. Król osobiście poprowadził do walki jeden z pułków. W białym żupanie i błękitnym kontuszu, bez zbroi, pędził w stronę obozu wroga. Wraz z nim w szarży uczestniczyli dwaj jego synowie Jakub i Aleksander, którego przed bitwą król pasował na rycerza. Nie było siły, która mogłaby ich zatrzymać. Straty tureckie były wysokie, ok. 15 tys. ludzi.
Zginęło także ok. 1500 żołnierzy koalicji, z tego połowę stanowili Polacy. Wieczorem król w namiocie Kara Mustafy pisał list do papieża, w którym informował go o zwycięstwie, zaczynający się sławną inwokacją: Venimus, vidimus, et Deus vincit – (przybyliśmy, zobaczyliśmy i Bóg zwyciężył). Cesarz Leopold nie potrafił okazać wdzięczności swemu wybawcy. Ważniejsze jednak były długofalowe skutki bitwy. Turcy z tej klęski już się nie podnieśli. Pobici kilkanaście dni później pod Parkanami, musieli się wycofać na Węgry, skąd także wkrótce zostali wyparci. Rzeczpospolita zwycięstwa wiedeńskiego nie wykorzystała. Kraj, który pod Wiedniem ocalił chrześcijaństwo, w następnym stuleciu, także za sprawą cesarzowej Marii Teresy, wnuczki Leopolda, został wymazany z mapy Europy. Krajem, który nigdy nie uznał rozbiorów była Turcja.
http://gosc.pl/doc/766375.Odsiecz/3
12 sierpnia
Błogosławiony Izydor Bakanja, męczennik
Bakanja urodził się ok. 1885 r. w Bokendela (obecnie w Demokratycznej Republice Konga). Pochodził z plemienia Boanga, z wielodzietnej rodziny ubogich rolników. Jako młodzieniec udał się do odległej miejscowości Mbandaka. Tam podjął pracę w jednej z kolonizacyjnych firm budowlanych. Nawiązał kontakt z misjonarzami z Belgii. 6 maja 1906 r. przyjął chrzest i nowe imię Izydor. Przyjął także szkaplerz karmelitański. Z uwagi na podeszły wiek rodziców Izydor powrócił do domu, a potem do Busiry, gdzie podjął pracę w spółce handlowej. Wkrótce przeniósł się ze swym pracodawcą do Ikili. Tam zmienił pracodawcę. Nowy pracodawca był ateistą. Nie pozwalał służbie na noszenie jakichkolwiek oznak religijnych oraz na wypełnianie praktyk. Na tym tle rodziły się poważne konflikty z pracownikami. Za odmowę zdjęcia szkaplerza, za głoszenie Ewangelii i namawianie innych pracowników do przyjęcia chrztu, Izydor został dwukrotnie wychłostany; przy drugiej serii użyto bicza zakończonego gwoździami. Był to początek jego męczeńskiej, sześciomiesięcznej agonii, spowodowanej infekcją ran. Zmaltretowanego, konającego i porzuconego w lesie Izydora przewiózł do pobliskiej wioski (Ngomb’Isongu) inspektor plantacji kauczuku, powierzając go opiece miejscowych chrześcijan. Izydor Bakanja zmarł mając ok. 24 lat w dniu 8 lub 15 sierpnia 1909 r. Beatyfikował go św. Jan Paweł II 24 kwietnia 1994 r. podczas I Specjalnego Zgromadzenia Synodu Biskupów poświęconego Afryce. opracowano na podstawie Wikipedii |
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/08-12c.php3
Homilia wygłoszona przez Ojca Świętego
Jana Pawła II podczas Beatyfikacji
1. “Ja jestem dobrym pasterzem. Dobry pasterz daje życie swoje za owce” (J 10,11).
Rokrocznie słyszymy te słowa w IV Niedzielę Wielkanocną. Chrystus mówi o sobie. Mówi o swojej śmierci i zmartwychwstaniu: “Ja życie moje oddaję, aby je znów odzyskać. Nikt mi go nie zabiera, lecz Ja od siebie je oddaję. Mam moc je oddać i mam moc je znów odzyskać” (J 10,17-18). Misterium Paschalne Chrystusa jest dziełem największej miłości. O takiej miłości mówią właśnie powyższe słowa. Chrystus oddaje swoje życie na krzyżu z miłości do człowieka, a umierając pozostaje Panem swego życia i swojej śmierci. Zmartwychwstając trzeciego dnia, objawia życie, które z tej śmierci się narodziło. Po zmartwychwstaniu przychodzi do Wieczernika, ażeby przekazać apostołom moc zwyciężania śmierci i przywracania życia. Jesteśmy bowiem uczestnikami Jego Tajemnicy Paschalnej.
2. W dniu dzisiejszym pragniemy w sposób szczególny uczcić tych, którzy byli uczestnikami śmierci Chrystusa i Jego Zmartwychwstania, tych którzy oddali swoje życie i którym Chrystus to życie oddaje w swoim Zmartwychwstaniu. Dzieje się to podczas Synodu Biskupów z całego kontynentu afrykańskiego. Dlatego też beatyfikacja dzisiejsza ma szczególną wymowę . Jest to wymowa heroicznej troski. Heroiczna wiara daje świadectwo prawdzie, którą jest Chrystus. Heroiczna troska daje świadectwo miłości, która nie cofa się przed żadną ofiarą. Taką właśnie miłością Chrystus nas umiłował.
3. Człowiekiem takiej właśnie heroicznej wiary jesteś ty, Izydorze Bakanja, młody chrześcijaninie z Zairu. Tak jak każdy ochrzczony zostałeś wezwany do szerzenia Dobrej Nowiny. Umiałeś dzielić się swoją wiarą i świadczyłeś o Chrystusie z tak wielkim przekonaniem, że dla twoich bliskich stałeś się jednym z tych mężnych wiernych świeckich, którzy są katechistami. Tak, bł. Izydorze, do końca wierny obietnicom chrztu, byłeś prawdziwym katechistą i wielkodusznie służyłeś “Kościołowi w Afryce i jego misji ewangelizacyjnej“.
Podczas trwania Synodu Biskupów poświęconego Afryce, w dniu, w którym ogłaszamy twoje zasługi, chcemy oddać hołd wszystkim katechistom, niestrudzenie współpracującym w dziele budowania Kościoła na kontynencie afrykańskim. Katechiści poprzedzają, towarzyszą! dopełniają prace kapłanów wśród ludu. W wielu okresach historycznych dzięki nim wiara przetrwała pośród prześladowań. Potrafią być prawdziwymi pasterzami, którzy znają swoje owce i są przez nie znani, a kiedy trzeba bronią owczarni za cenę własnego życia. Katechiści dobrze wiedzą, że liczni bracia i siostry, którzy należą jeszcze do owczarni, pragną usłyszeć Dobrą Nowinę, głoszoną przez nich z braterską troską. Swoim dziełem dają oni prawdziwe świadectwo Chrystusowi, jedynemu Pasterzowi.
Izydorze twoje uczestnictwo w Paschalnym Misterium Chrystusa, w najwyższym dziele Jego Miłości, było całkowite. Pragnąłeś za wszelką cenę pozostać wierny przyrzeczeniom twojego chrztu i tak jak twój Mistrz na krzyżu stałeś się twórcą pokoju i pojednania.
W Afryce, boleśnie doświadczonej przez walki etniczne, twój świetlany przykład jest wezwaniem do zgody i ponownego zbliżenia pomiędzy dziećmi tego samego Ojca niebieskiego. Okazywałeś miłość braterską wszystkim, bez względu na rasę czy status społeczny. Cieszyłeś się szacunkiem i poważaniem w twoim środowisku, w którym było wielu niechrześcijan. Pokazujesz nam w ten sposób drogę dialogu, tak bardzo ludziom potrzebnego.
W tym okresie adwentu przygotowującego do trzeciego tysiąclecia zapraszasz nas do przyjęcia za twoim przykładem, daru Jezusa, który na krzyżu ofiarował nam swoją Matkę (por. 19,27). Odziany w “szatę Maryi“, tak jak Ona i razem z Nią, kontynuowałeś twoja pielgrzymkę wiary; tak jak Jezus Dobry Pasterz oddałeś swe życie za owce. Pomóż nam, którzy musimy przejść tę samą drogę, abyśmy potrafili patrzeć z ufnością na Maryję i obrać Ją sobie za przewodniczkę.
(….)
http://mtrojnar.rzeszow.opoka.org.pl/gianna_molla/beatyfik.htm
Męczennik szkaplerza | |
Izydor Bakanja nie zawahał się oddać życia w obronie szkaplerza. Żył na przełomie XIX i XX wieku w Kongo. Mając 20 lat opuścił rodzinną wioskę, by podjąć pracę u Belgów prowadzących w okolicy firmę budowlaną. Spotkał wtedy misjonarzy i pod ich wpływem przyjął wiarę katolicką. W dniu chrztu św. otrzymał szkaplerz karmelitański. Bakanja stał się gorliwym wyznawcą Chrystusa. Zasady wiary przekazywał innym ludziom pracującym w firmie budowlanej. Jego postawa i działalność stały się jednak przyczyną konfliktu z pracodawcą, Van Cauterem, który był zatwardziałym ateistą. Zobaczywszy kiedyś, że Bakanja nosi szkaplerz, wpadł w złość. Mimo nalegań młody Bakanja odmówił zdjęcia szkaplerza. Został za to ukarany 25 uderzeniami bata. Van Cauter sądził, że kara zmieni postępowanie młodzieńca. Jednak Bakanja nie wyrzekł się szkaplerza i nadal opowiadał swoim rodakom o Chrystusie oraz uczył ich modlitwy. Belg wpadł w furię. Zerwał Murzynowi szkaplerz i rozkazał ubiczować go pejczem zakończonym gwoździami. Na ciało obrońcy szkaplerza spadło ponad 200 razów, po czym oprawcy zamknęli go na cztery dni, pozbawiając wszelkiej pomocy. Później porzucili go w lesie, zapewne w przekonaniu, że szybko umrze. Izydor Bakanja został znaleziony i opatrzony. Jego rany nie chciały się jednak goić. Pół roku przeżywał wielkie męczarnie. Przed śmiercią wybaczył swojemu oprawcy i modlił się za niego. Jego męka i niezłomna postawa wzbudziły ogromne poruszenie wśród Kongijczyków. Wówczas wielu z nich postanowiło przyjąć chrzest święty. |
|
http://www.nasza-arka.pl/2003/rozdzial.php?numer=7&rozdzial=6
|
12 sierpnia
Błogosławiony Karol Leisner,
prezbiter i męczennik
Karol przyszedł na świat 28 lutego 1915 roku w Rees w Nadrenii (Niemcy). Już jako młody chłopak angażował się w działalność katolickiego ruchu oporu, za co był prześladowany przez kolegów i nauczycieli, w większości należących do partii nazistowskiej. W 1933 roku, gdy w Niemczech do władzy dochodził Hitler, biskup Münster Clemens August von Galen mianował Karola przywódcą młodzieży katolickiej w Nadrenii. Jego apostolstwo wśród rówieśników miało na celu obronę młodych przed wpływami ideologii narodowo-socjalistycznej. Po uzyskaniu matury w 1934 roku Karol rozpoczął studia filozoficzno-teologiczne w Münster i Fryburgu. Chciał zostać księdzem. W dniu 25 marca 1939 roku przyjął święcenia diakonatu. Niestety, choroba płuc przerwała jego formację seminaryjną. Musiał udać się na leczenie do Schwarzwaldu. Tam, w rozmowie z jednym z chorych, wypowiedział się krytycznie o reżimie nazistowskim. Nie trzeba było długo czekać na skutki jego otwartości. Został aresztowany przez gestapo. Przewieziono go do więzienia we Fryburgu i Mannheim, a następnie w marcu 1940 roku – do obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen, a potem do Dachau. We wszystkich tych miejscach, gdy więźniowie tracili nadzieję, podtrzymywał ich na duchu, ukazywał chrześcijański sens cierpienia. Dzielił się z głodnymi ostatnim kawałkiem chleba, a umierającym potajemnie przynosił Komunię świętą. W tych warunkach Bóg nie zapomniał o jego głębokim pragnieniu zostania kapłanem. 17 grudnia 1944 roku przyjął święcenia kapłańskie z rąk współwięźnia, francuskiego biskupa Gabriela Piqueta. Obóz koncentracyjny stał się katedrą dla tego młodego księdza. W uroczystość św. Szczepana, w dniu 26 grudnia 1944 r., w obozowej kaplicy w Dachau ks. Leisner odprawił prymicyjną Mszę świętą, która była zarazem ostatnią Eucharystią jego życia. Kilka miesięcy później, po wyzwoleniu obozu przez wojska amerykańskie w dniu 4 maja 1945 roku, ks. Karol został przewieziony jako ciężko chory do sanatorium w Planegg koło Monachium. Tam Pan Bóg wezwał go do nieba 12 sierpnia tego roku. Pogrzeb odbył się w Kleve, w którym Karol spędził młodość. 3 września 1966 roku doczesne szczątki Karola przeniesiono do katedry św. Wiktora w Xanten. Proces beatyfikacyjny sługi Bożego rozpoczął się w 1977 roku, a dekret o jego męczeństwie został ogłoszony w obecności św. Jana Pawła II w dniu 12 stycznia 1996 roku. Do grona błogosławionych papież-Polak wprowadził go w dniu 23 czerwca 1996 roku w Berlinie. |
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/08-12d.php3
Jan Paweł II
Odnieśli zwycięstwo przez wiarę
Msza św. na stadionie olimpijskim i beatyfikacja Bernarda Lichtenberga i Karola Leisnera
23 VI 1996 — Berlin
Drodzy Bracia i Siostry!
1. «Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą» (Mt 10, 28).
Słowa, które niegdyś Chrystus powiedział do swych uczniów w Ziemi Świętej, odnoszą się do wszystkich chrześcijan w każdej epoce. Zachowują swój sens na każdej długości i szerokości geograficznej. Szczególnego znaczenia nabrały dla tych uczniów Chrystusa, których beatyfikację przeżywamy dzisiaj w Berlinie: dla Bernarda Lichtenberga i Karola Leisnera.
Uroczystość ta jest godziną łaski dla Kościoła w Berlinie i w Münster. Jest momentem łaski dla całego narodu niemieckiego. W tej wielkiej formie dziękczynienia Kościoła, jaką jest Eucharystia, możemy wyrazić dziś jeszcze jedno szczególne podziękowanie. Dziękujemy Bogu za to, że dał swemu Kościołowi i światu dwóch ludzi, którzy złożyli świadectwo poprzez bezwarunkowe naśladowanie Chrystusa dla zwycięstwa wiary.
Historia poddała obydwu wielkiej próbie, jednak nie ulękli się oni tych, którzy «zabijają ciało». Straszliwy system totalitarny z bezprecedensowym rozmachem szafował wyrokami śmierci na tych, którzy mu się nie poddawali. W ten sposób usiłowano zniewalać dusze. Jednakże nasi błogosławieni ze słów Chrystusa czerpali pewność, że «duszy zabić nie mogą». W tym świetle pojmujemy ich zwycięstwo. Osiągnęli to zwycięstwo dając świadectwo Chrystusowi przed ludźmi: «Do każdego więc, który się przyzna do Mnie przed ludźmi, przyznam się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie» (Mt 10, 32).
Chrystus, którego wyznawali przed ludźmi, był ich mocą. Chrystus pozostał im wierny również i po męczeńskiej śmierci. Świadczy o nich przed Ojcem, a w tym świadectwie zawiera się «wyrok ich świętości» — ten «wyrok», który dzisiaj ogłasza uroczyście Kościół na stadionie olimpijskim w Berlinie. Dziś dwaj błogosławieni męczennicy świętują swój triumf, właśnie w miejscu, gdzie przed 60 laty reżim narodowosocjalistyczny zechciał urządzić zawody olimpijskie, by mogła zatriumfować jego nieludzka ideologia; w miejscu, gdzie idealistyczna postawa młodzieży została sprofanowana, a ludzie zamiast do pokojowego współżycia byli pobudzani do nienawiści i nieprzyjaźni.
Pozdrawiamy was, nieustraszeni słudzy Chrystusa, Króla w cierniowej koronie. Niech to miasto, które było świadkiem zmagań Bernarda Lichtenberga z mocami zła — świadkiem więzienia, tortur i śmierci, stanie się dzisiaj świadkiem waszego wyniesienia w Kościele Boga Żywego.
2. Aby pojąć warunki, w jakich toczyli swój duchowy bój nasi dzisiejsi błogosławieni, liturgia sięga do proroka Jeremiasza: «Tak, słyszałem oszczerstwo wielu: ‘Trwoga dokoła! Donieście, donieśmy na niego!’» (Jr 20, 11). Słowa napisane 2500 lat temu brzmią tak, jakby odnosiły się do bliskich nam czasów. System posługiwał się metodą «trwoga dokoła», ażeby z wolnych ludzi uczynić donosicieli.
Jeremiasz jest obrazem Chrystusa, a poprzez Chrystusa tych wszystkich, którzy nie dali się zwieść (por. Jr 20, 10). Tych wszystkich, którzy zaufali w moc Boga — i tak odnieśli zwycięstwo. «Ale Pan jest przy mnie jako potężny mocarz; dlatego moi prześladowcy ustaną i nie zwyciężą» (Jr 20, 11). Pan «uratował (…) życie ubogiego z rąk złoczyńców» (Jr 20, 13).
W tekście proroka Jeremiasza odnajdujemy również dość wyraźne odniesienie do obu dzisiejszych błogosławionych: Bernarda i Karola. Żyli w czasach systematycznego terroru. Odnieśli zwycięstwo przez wiarę i wyznawanie wiary.
Kryterium autentycznego naśladowania Chrystusa nie jest zdobycie poklasku świata, lecz złożenie wiernego świadectwa Jezusowi Chrystusowi. Pan nie oczekuje od swych uczniów wyznania kompromisu ze światem, lecz wyznania wiary, która gotowa jest również ponieść ofiarę. Bernard Lichtenberg i Karol Leisner złożyli to świadectwo nie tylko słowami, lecz również własnym życiem i śmiercią: w świecie, który stał się nieludzki, złożyli świadectwo Chrystusowi, bo tylko On jest Drogą, Prawdą i Życiem.
Chrystus jest Drogą
3. Chrystus jest Drogą. Bernard Lichtenberg i Karol Leisner świadczyli o tym w okresie, kiedy wielu zeszło z prawej drogi i zagubiło się ulegając oportunizmowi lub strachowi. Kto przypatruje się życiu obu męczenników, wie dobrze: na ich życiowej drodze męczeństwo nie było przypadkowym incydentem, lecz ostateczną i nieuniknioną konsekwencją życia przeżywanego jako pójście za Chrystusem.
Już we wczesnej młodości obydwaj obrali drogę, na którą powołał ich Bóg, drogę, którą pragnął razem z nimi przemierzyć. «Chryste, Tyś mnie powołał. A ja — pokorny i zdecydowany, mówię: ‘Oto jestem, poślij mnie’» — tak pisał Karol Leisner na początku swoich studiów teologicznych. Dostrzegając od samego początku antychrześcijański charakter dominującej wówczas partii, poprzez tak bardzo upragnioną posługę kapłańską czuł się powołany do nauczania ludzi dróg Bożych, nie ustępując wobec tego, co nazywano «ludowym światopoglądem». Zanim został uwięziony w Dachau, stał się orędownikiem głębokiej pobożności maryjnej, do której zachęcał go o. Kentenich i ruch szensztacki.
Odwaga jego wiary oraz entuzjazm dla Chrystusa powinny stanowić bodziec i wzór zwłaszcza dla młodych, żyjących w środowisku niewiary i obojętności. Nie tylko polityczni dyktatorzy ograniczają wolność; taka sama siła i odwaga potrzebna jest, by przeciwstawić się wpływom ducha czasu, który ukierunkowany jest na konsumpcję i egoistyczne korzystanie z życia, a czasem sprzyja postawom wrogim Kościołowi lub nawet walczącemu ateizmowi. Służba ludziom wymagała od Bernarda Lichtenberga całkowitego zaangażowania i zaparcia się siebie. Czerpał siłę ze swej niezłomnej wiary. «Był sobą w każdym calu, w każdym wypowiedzianym słowie: głosił kazanie samym sobą. Miał wiarę, która przenosi góry» — napisał jeden z jego współczesnych.
Bernard i Karol dodają nam odwagi, byśmy pozostali na drodze, której na imię Chrystus. Nie powinniśmy się zniechęcać, nawet jeżeli wydaje się, że drogę tę czasem spowija mrok i że wymaga ona ofiary. Strzeżmy się fałszywych proroków, którzy chcą nam wskazać inne drogi. Chrystus jest drogą prowadzącą do życia. Wszystkie inne drogi okażą się zawiłe albo błędne.
Chrystus jest Prawdą
4. Chrystus jest Prawdą. Bernard dał temu świadectwo aż do ostatniego tchnienia. Wbrew kłamstwu narodowosocjalistycznej ideologii, Lichtenberg zadeklarował odważnie: «moim wodzem jest Chrystus!» Odmawiając codziennie nieszpory, modlił się «za ‘niearyjskich chrześcijan’ żyjących w ucisku, za prześladowanych Żydów, za więźniów obozów koncentracyjnych».
O tym, że nowy błogosławiony był świętym modlitwy wstawienniczej, świadczy nie tylko ta modlitwa za Żydów i więźniów obozów koncentracyjnych, lecz również jego modlitwa o powołania. Był niezmordowanym promotorem apostolstwa powołań do kapłaństwa i życia zakonnego. Jego beatyfikacja powinna być zatem wezwaniem do przeżywania z nowym zapałem i ufnością światowego dnia i comiesięcznych dni modlitwy o powołania kapłańskie i zakonne. Chciałbym was również zachęcić, byście wspierali tę troskę Kościoła przez działalność w swoich wspólnotach, a zwłaszcza w Papieskim Dziele Powołań, zgodnie z duchem Bernarda Lichtenberga.
Bernard Lichtenberg zrozumiał jasno, że tam, gdzie nie respektuje się prawdy Bożej, narusza się również godność człowieka. Gdzie panoszy się kłamstwo, dominują zawsze uczynki fałszywe i złe: «Działania człowieka są konsekwencją jego zasad. Jeśli zasady są błędne, również i działania nie będą sprawiedliwe. (…) Zwalczam błędne zasady, z których nieuchronnie biorą początek błędne działania» — tak pisze w protokole swojego pierwszego zeznania przed nazistowskimi sędziami. Nazwał także jasno, precyzyjnie i po imieniu niektóre z tych fałszywych zasad: «Usunięcie lekcji religii ze szkół. Walka z krzyżem (…). Zeświecczenie małżeństwa, świadome zabijanie życia istot uważanych za niegodne, by żyć (eutanazja), prześladowanie Żydów».
Bernard Lichtenberg mówił i działał samodzielnie i odważnie, kierując się swymi jasno sformułowanymi zasadami. Radością i szczęściem napełnił go list Piusa XII, przekazany mu przez bpa Konrada von Preysinga podczas ostatnich odwiedzin w więzieniu pod koniec września 1943 r., w którym mój poprzednik zapewnił go o głębokiej duchowej więzi oraz swym ojcowskim uznaniu. Kto nie poprzestaje na powierzchownych polemikach, dobrze wie, co myślał Pius XII o reżimie nazistowskim i jak wiele uczynił, by pomóc licznym prześladowanym przez ów reżim.
Dla Bernarda Lichtenberga sumienie było «miejscem, świętą przestrzenią, w której Bóg przemawia do człowieka» (encyklika Veritatis splendor, 58). A źródłem godności człowieka była dla niego zawsze prawda (por. tamże, 63).
Drodzy bracia i siostry! Przykład błogosławionego Bernarda zachęca nas do «współpracowania dla prawdy» (por. 3 J 8). Nie dajcie się zwieść, nawet jeśli Bóg i wiara chrześcijańska jest zniesławiana i wyszydzana również i w naszych czasach. Pozostańcie wierni prawdzie, którą jest Chrystus. Odważnie zabierajcie głos, gdy widzicie, że błędne zasady znów prowadzą do błędnych działań, gdy obraża się godność człowieka albo podaje w wątpliwość ustanowiony przez Boga porządek moralny.
W tym kontekście drugie czytanie z Listu do Rzymian wskazuje niejako na głębszy wymiar tej rzeczywistości, w której osadzone było życie i powołanie obu błogosławionych. Odkrywa bowiem korzenie zła w dziejach potomstwa Adamowego («przez jednego człowieka grzech wszedł na świat, a przez grzech śmierć» [Rz 5, 15]).
«Ale nie tak samo ma się rzecz z przestępstwem jak z darem łaski. Jeśli bowiem przestępstwo jednego sprowadziło na wszystkich śmierć, to o ileż obficiej spłynęła na nich wszystkich łaska i dar Boży, łaskawie udzielony przez jednego człowieka, Jezusa Chrystusa» (Rz 5, 15).
W epoce, kiedy szczególnie panoszył się «grzech» poprzez system bezwzględnej przemocy i okrucieństwa, niezwykłej wymowy nabiera przykład tych dwóch świadków Chrystusa, którzy z Jego łaski czerpali moc do zwycięstwa. Dzisiejsza beatyfikacja jest tego potwierdzeniem. Wyraża się w niej «pamięć» Kościoła: «wielkich dzieł Bożych nie zapominajcie» (por. Ps 78 [77], 7). Z Bożą pomocą możemy powiedzieć przyszłym pokoleniom, jak Bernard Lichtenberg i apostoł Paweł: «Na żądane przez nich ustępstwo zgoła się jednak nie zgodziliśmy, aby dla waszego dobra przetrwała prawda Ewangelii» (Ga 2, 5).
Chrystus jest Życiem
5. Chrystus jest Życiem: z tym przekonaniem Karol Leisner żył i dla niego w końcu oddał życie. Przez całe życie starał się być blisko Chrystusa na modlitwie, poprzez codzienne czytanie Pisma Świętego i medytację. W końcu doświadczył tej zażyłości w sposób szczególny na spotkaniu eucharystycznym z Panem. Ofiara eucharystyczna, którą Karol Leisner mógł odprawić po swoich święceniach kapłańskich w obozie koncentracyjnym w Dachau, nie była dla niego tylko spotkaniem z Panem i ze źródłem mocy swego życia. Karol Leisner wiedział również, że ten, kto żyje z Chrystusem, dzieli również z Nim wspólny los.
Karol Leisner i Bernard Lichtenberg nie są świadkami śmierci. Są świadkami życia przekraczającego próg śmierci. Są świadkami Chrystusa, który jest Życiem i który przyszedł, abyśmy mieli życie i mieli je w obfitości (por. J 10, 10). Otoczeni kulturą śmierci, obydwaj złożyli świadectwo życiu.
Podobnie jak obydwaj błogosławieni, wszyscy jesteśmy wezwani, by składać świadectwo życiu. Dlatego musicie mocno trwać przy życiu, którym jest Chrystus. Przeciwstawiajcie się kulturze nienawiści i śmierci we wszystkich jej formach. I opowiadajcie się nieustannie po stronie tych, których życie i godność są zagrożone: nie narodzonych, śmiertelnie chorych, osób w podeszłym wieku i tak licznych w naszym świecie potrzebujących. Poprzez swą śmierć Bernard Lichtenberg i Karol Leisner ukazali życie, którym jest Chrystus i które On ofiaruje. Kościół będzie zawsze otaczał czcią ich postaci i ich świadectwo.
6. Świadectwo, które złożyli obydwaj błogosławieni, umożliwił również świetlany przykład, jaki dali im ich biskupi: Konrad von Preysing w Berlinie oraz Clemens August von Galen w Münster. W czasach i w świecie, który często nie może albo nie chce już uznawać wartości wiary chrześcijańskiej i wraz z nią podaje również w wątpliwość fundament swojej kultury, właśnie tego rodzaju świadectwo jest konieczne. Nie chodzi jedynie o świadectwo słowa, lecz również o świadectwo życia, które znajduje swój fundament w słowie Bożym, jak wyraził to w 1927 r. apostoł Berlina Karl Sonnenschein: «W stosunku do pogan metropolii apologetyka słowa jest bezowocna. (…) Jedna tylko rzecz dociera do tych ludzi, którzy nie znają już chrześcijaństwa z opowiadań rodziców, z różańca matki oraz z lekcji religii w czasach szkolnych: ukazywanie dobroci tej religii przez jej przedstawicieli i przeżywanie jej w ciele, w duchu, w cierpieniu». Biskupi i świeccy dali z wielką wiarą to świadectwo Słowa i życia nie tylko w tym mieście podzielonym na dwie części przez tak długie lata, lecz również na terytorium byłej NRD. Wspominam z wdzięcznością berlińczyków — bpa Wilhelma Weskamma, kard. Juliusa Döpfnera, kard. Alfreda Bengscha oraz dziękuję obecnemu pośród nas kard. Joachimowi Meisnerowi. Dziś pragnę również serdecznie podziękować licznym osobom świeckim, mężczyznom i kobietom, dzieciom i młodzieży, którzy w okresie ucisku pozostali wierni wierze katolickiej i swojej wspólnocie.
7. Drodzy bracia i siostry! Nasze zadanie w świecie każe nam, chrześcijanom nie przystosowywać się i nie szukać wygodnego miejsca wśród współczesnych, gdyż to oznaczałoby rezygnację z naszej tożsamości. Wymaga ono, abyśmy pozostali chrześcijanami, abyśmy bronili naszej wiary i żyli nią, ofiarując ją społeczności ludzkiej jako nasz istotny wkład. W tym zadaniu nie może nam przeszkodzić nikt, nawet państwo. Stosunki między Kościołem a państwem niemieckim, broniącymi własnej wolności i niezależności, oparte są na wzajemnej współpracy, a nie na podziale. Stosunki te, które ukształtowała historia, zobowiązują państwo do obrony instytucji gwarantujących wypełnienie ważnych z punktu widzenia społecznego zadań i zabraniają państwu wszelkiej nieuprawnionej ingerencji. W tym kontekście trzeba zwrócić uwagę na to, aby prawo konstytucyjne, zarówno jego duch, jak i litera, było w pełni stosowane również w nowych krajach federalnych. Uznając tę funkcję służebną państwa, trzeba zagwarantować wolność religijną, zwłaszcza w dziedzinie oświaty oraz wychowania religijnego. To państwo jest neutralne, a nie nauczanie religii!
8. Chciałbym teraz zapewnić o mojej duchowej więzi arcybiskupa Berlina, kard. Georga Maximiliana Sterzinskiego, obecnych tutaj kardynałów, biskupa diecezji Münster jako biskupa rodzinnej ziemi Karola Leisnera, przewodniczącego Niemieckiej Konferencji Episkopatu oraz biskupów Niemiec i sąsiednich krajów; ponadto wszystkich kapłanów, diakonów i osoby zakonne. Pozdrawiam serdecznie prezydenta Republiki Federalnej Niemiec, przewodniczącą niemieckiego Bundestagu, kanclerza federalnego, ministrów, burmistrza Berlina wraz z członkami Senatu, przewodniczących Rady Ministrów krajów Brandenburgii, Meklemburgii, Saary i Turyngii, jak również przedstawicieli krajowych rządów i parlamentów, innych organów konstytucyjnych oraz licznych przedstawicieli korpusu dyplomatycznego.
Pozdrawiam w końcu was, tak licznie zgromadzeni wierni, i dziękuję wam za to, że przyszliście i razem ze mną uczestniczyliście w tej ofierze. W szczególności pozdrawiam krewnych naszych dwóch nowych błogosławionych, jak również mężczyzn i kobiety należących do grupy byłych więźniów obozów koncentracyjnych.
Przede wszystkim pozdrawiam liczną młodzież. Ubiegłej nocy czuwaliście, modliliście się i wcześnie rano przyszliście na stadion, niosąc krzyż Roku Świętego, który stał się symbolem Światowego Dnia Młodzieży. Dziękuję wam z głębi mojego serca za to odważne świadectwo waszej wiary! Czyż mógłbym w tej chwili nie pamiętać, że w sierpniu przyszłego roku pragnę udać się do Paryża na ponowne spotkanie z młodzieżą całego świata? Już dzisiaj zapraszam was serdecznie na to wielkie święto. Przyjdźcie i przyprowadźcie ze sobą wielu waszych rówieśników. Światowe Dni Młodzieży są dla wszystkich, którzy w nich uczestniczą, momentem nadzwyczajnej łaski.
Pozdrawiam także licznych moich rodaków. Wasza dzisiejsza obecność w Berlinie i wspólna celebracja są wymownym znakiem pojednania między Niemcami i Polakami, w co wnieśli istotny wkład biskupi i wierni obu krajów. Będę szczęśliwy, jeśli dane mi będzie przywitać liczne siostry i licznych braci z Niemiec w maju przyszłego roku we Wrocławiu na Światowym Kongresie Eucharystycznym.
9. Chciałbym zachęcić cały Kościół w Niemczech, by z odwagą pozostał wierny swemu posłannictwu i nieustannie spoglądał na przykład dwóch błogosławionych męczenników Bernarda Lichtenberga i Karola Leisnera. Mater habebit curam — Matka niebieska zatroszczy się! Tymi słowami radosnej nadziei Karola Leisnera powierzam was wstawiennictwu Maryi, która jako pierwsza chrześcijanka powiedziała «tak» w odpowiedzi na nieprzeniknioną wolę Bożą.
Z serca wam błogosławię w duchu miłości naszego Pana Jezusa Chrystusa, któremu niech będą dzięki i chwała na wieki.
http://www.fjp2.com/pl/jan-pawel-ii/biblioteka-online/homilie/2240-eucharistic-concelebration-for-the-beatification-of-two-servants-of-god-in-the-olympic-stadium-of-berlin
12 sierpnia
Błogosławiona Wiktoria Díez y Bustos de Molina,
zakonnica i męczennica
Wiktoria urodziła się 11 listopada 1903 r. w Sewilli, w skromnej i głęboko religijnej rodzinie. Była jedynym dzieckiem małżonków Józefa Díez Moreno i Wiktorii Bustos de Molina. Uczęszczała do szkoły podstawowej, prowadzonej przez siostry Karmelitanki od Miłości, założone w 1826 roku w Vic koło Barcelony przez św. Joachimę de Vedruna. One też przygotowały ją do pierwszej Komunii św., którą przyjęła 18 maja 1913 r. Od dzieciństwa wykazywała duże zdolności artystyczne. Dlatego też rodzice skierowali ją na studia do Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Sewilli, gdzie uczestniczyła także w zajęciach z rysunku i malarstwa w Szkole Sztuk Pięknych. Wyróżniając się wielką wiarą i bogatym życiem wewnętrznym, interesowała się życiem Kościoła i często brała udział w rekolekcjach czy innego rodzaju spotkaniach religijnych. W 1925 r. zetknęła się z niektórymi członkiniami Instytutu Terezjańskiego i wzięła udział w cyklu konferencji wygłoszonych przez ks. Piotra Povedę i Józefę Grosso w Sewilli, z okazji inauguracji Dzieła Akademii Terezjańskich w tym mieście. W następnym roku wstąpiła do Instytutu, przekonana, że będzie mogła w nim zrealizować osobiste pragnienie świętości i jednocześnie rozwijać działalność apostolską, szczególnie na polu wychowawczym. W 1927 r., po uzyskaniu dyplomu magisterskiego, rozpoczęła pracę jako nauczycielka w państwowej szkole w niewielkiej miejscowości Chelez, w powiecie Badajoz, nieopodal granicy z Portugalią. Wkrótce jednak, pragnąc być bliżej swych rodziców, poprosiła o przeniesienie w okolice rodzimej Sewilli. Zamieszkała w miasteczku Hornachuelos (Sierra de Cordoba), w połowie drogi między Kordobą a Sewillą. Uczestniczyła w comiesięcznych dniach skupienia, organizowanych w Jaén dla członkiń żyjących samotnie, podczas których dzieliła się ze współsiostrami swoimi przemyśleniami i spostrzeżeniami dotyczącymi wychowania młodzieży. Z wielką gorliwością i poświęceniem oddawała się posłudze w szkole, gdzie do współpracy w prawdziwym zaangażowaniu na rzecz dobrego wychowania młodzieży pozyskała wielu członków grona nauczycielskiego. Cieszyła się też szczególną sympatią wychowanków, wśród których założyła m.in. koło przyjaciół ks. Povedy. Szkoła stała się prawdziwym ośrodkiem chrześcijańskiej edukacji. Wiktoria, opierając się na wytycznych Ministerstwa Oświecenia Publicznego, wydanych w 1928 r., nalegała na władze, aby przeprowadzono remont i rozbudowę budynków szkolnych, dzięki czemu poprawiły się warunki nauki. Postarała się także o to, aby w pobliżu szkoły urządzono plac gier dla dzieci i boisko sportowe dla młodzieży. Równocześnie prowadziła dzieci na wspólne nabożeństwa do kościoła parafialnego i stosując nowoczesne metody wychowawcze organizowała dla wychowanków różnego rodzaju konkursy religijne, recytacje poezji i wystawy sztuki sakralnej. Wiktoria zaangażowała się także ofiarnie w pracę apostolską w miejscowej parafii, głównie w dzieło katechizacji i w działalność charytatywną. Sama żyjąc bardzo skromnie i ubogo, dzieliła się tym, co miała, z najbiedniejszymi, a zwłaszcza z dziećmi, które uczyła, a które często cierpiały niedostatek. Moc do działalności apostolskiej czerpała, zgodnie z terezjańską duchowością Instytutu, z lektury i medytacji Bożego słowa i z przykładu Maryi. Gdy w 1932 r. wydano w Hiszpanii zakaz umieszczania krzyża i symboli religijnych w salach szkolnych i innych miejscach publicznych, Wiktoria zawiesiła w klasach obrazy Chrystusa i Madonny pędzla znanych hiszpańskich malarzy Velazqueza i Murillo. Wkrótce po wybuchu wojny domowej 20 lipca 1936 r. uwięziono proboszcza z Hornachuelos, z którym od dawna współpracowała i którego starała się teraz zastąpić, urządzając dla parafian nabożeństwa paraliturgiczne z czytaniem słowa Bożego, modlitwą i Komunią św. duchową. Niestety, wkrótce pozbawiono parafian i jej apostolskiej posługi. Niespełna miesiąc później także Wiktoria została osadzona w więzieniu. Wiele ludzi radziło jej wcześniej, aby opuściła miasteczko i ukryła się gdzieś przed groźbą aresztowania. Nie uczyniła jednak tego, bo jak twierdziła, “nie wolno opuszczać bliźnich w niebezpieczeństwie”. Do ostatniej chwili życia wierzyła w Opatrzność Bożą i zachowując wielką pogodę ducha, zatopiona w ustawicznej modlitwie, dodawała otuchy wątpiącym współwięźniom. W dwa tygodnie po męczeńskiej śmierci założyciela Instytutu Terezjańskiego, ks. Piotra Povedy Castroverde, tj. 12 sierpnia 1936 roku, wraz z 17 więźniami, wśród których znajdował się także jej proboszcz, została zamordowana przez komunistów. Świadkami masowego mordu byli tylko jego wykonawcy. Egzekucji dokonano nad opustoszałym szybem kopalnianym, stawiając ofiary pojedynczo na jego obrzeżach, i strzelając do każdej z osobna. Ciała męczenników wpadały więc na dno szybu. Wiktoria była ostatnią z rozstrzelanych. Próbowano wymusić na niej odstępstwo od wiary. Wierna do końca Jezusowi, jedynemu Oblubieńcowi swego serca, wznosząc ręce do góry, wykrzyknęła: “Widzę niebo otwarte. Niech żyje Chrystus Król. Niech żyje moja mama”. Matka Wiktorii była wtedy poważnie chora. Proces beatyfikacyjny Wiktorii rozpoczął się w Kordobie w 1962 r. Jej życie i działalność jest wzorem dla nauczycieli katolickich i dla osób świeckich, zwłaszcza dla kobiet zaangażowanych w dzieło ewangelizacji. Św. Jan Paweł II beatyfikował Wiktorię wraz z ks. Piotrem Povedą i innymi męczennikami wojny hiszpańskiej 10 października 1993 r. na placu św. Piotra w Rzymie. |
12 sierpnia
Błogosławiony Florian Stępniak,
prezbiter i męczennik
Józef Stępniak urodził się 3 stycznia 1912 r. w niewielkiej wiosce Żdżary, niedaleko Nowego Miasta nad Pilicą. Matka zmarła, gdy był jeszcze dzieckiem. Ojciec po jakimś czasie zawarł nowy związek małżeński. Jako małych chłopiec Józef pilnował trzody na pastwisku, a później – w miarę podrastania – pomagał w gospodarstwie. Te obowiązki potrafił pogodzić z nauką w szkole podstawowej w Żdżarach. Po ukończeniu szkoły w Żdżarach kapucyni umożliwili chłopcu naukę w szkole średniej w Łomży, w kolegium św. Fidelisa. To tam narodziło się w Józefie powołanie zakonne. 14 sierpnia 1931 r. wstąpił do kapucynów. Nadano mu wtedy imię zakonne Florian. Rozpoczął nowicjat, w trakcie którego wyróżniać się miał gorliwością i ofiarnością. Profesję czasową złożył 15 sierpnia 1932 r., a śluby wieczyste dokładnie trzy lata później. Następnie wysłany został do Lublina i tam, w klasztorze kapucynów, ukończył studia filozoficzno-teologiczne. 24 czerwca 1938 r. otrzymał święcenia kapłańskie. Mszę św. prymicyjną odprawił w rodzinnych Żdżarach. Został skierowany na studia biblijne na Katolicki Uniwersytete Lubelski. Jednocześnie prowadził działalność duszpasterską w klasztorze kapucynów w Lublinie. Gdy Niemcy zajęli Lublin, nie opuścił klasztoru, choć wielu zaczęło się ukrywać. Nie miał kto grzebać zmarłych i zabitych, dlatego o. Florian czynił to z wielką odwagą i ofiarnością. 25 stycznia 1940 r., w ramach aresztowań lubelskiego duchowieństwa, został zatrzymany, wraz z całą rodziną kapucyńską z Lublina, przez gestapo. Aresztowanych przetrzymywano początkowo w katowni lubelskiej – Zamku. Po około pięciu miesiącach, 18 czerwca 1940 r., o. Florian został – wraz grupą 160 współwięźniów – przeniesiony do niemieckiego obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen. Floriana w grudniu 1940 r. przewieziono dalej, do Dachau. Wtedy na przedramieniu wytatuowano mu numer obozowy 22738. Okrutne warunki, zimno, głód, wyniszczająca praca sprawiły, że szybko podupadł na zdrowiu. Był mężczyzną silnym i rosłym, dlatego w obozie szczególnie dotkliwie odczuwał głód i wyczerpanie organizmu. Mimo przeżywanych upokorzeń i prześladowania nie załamał się i nie stracił wrodzonego optymizmu. W połowie 1942 r. uznano, że Florian nie nadawał się już do pracy. Niemcy izolowali takie osoby w odrębnej części obozu, zwanej blokiem “inwalidów”. 12 sierpnia 1942 r. znalazł się, jako niezdolny do pracy (choć mimo głodowych racji jakoś odzyskiwał zdrowie), w tzw. transporcie “inwalidów” i został wywieziony z Dachau do austriackiego Zamku Hartheim, gdzie doprowadzali do perfekcji program eutanazyjny. Tam uśmiercili go w komorze gazowej. Jego ciało zostało spalone w krematorium i rozrzucone na pobliskich polach. Florian został beatyfikowany wraz z czterema innymi kapucynami: Anicetem Koplińskim, Henrykiem Krzysztofikiem, Fidelisem Chojnackim i Symforianem Duckim przez papieża św. Jana Pawła II w dniu 13 czerwca 1999 r. w Warszawie, wśród 108 polskich męczenników II wojny światowej. |
12 sierpnia
Błogosławiony Józef Straszewski,
prezbiter i męczennik
Józef Straszewski urodził się 18 stycznia 1885 r. we Włocławku. W rodzinnym mieście ukończył pierwsze trzy klasy szkoły podstawowej, po czym uczył się prywatnie. Po skończeniu nauki w gimnazjum wstąpił do seminarium duchownego we Włocławku. 18 czerwca 1911 r. w rodzinnym mieście przyjął święcenia kapłańskie.
Swoją posługę duszpasterską rozpoczął od parafii pw. Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny w Rozprzy. Po pół roku skierowano go jako wikariusza do parafii pw. św. Wawrzyńca w Borownie. Ówczesny proboszcz tej parafii, ks. Michał Ziarniewicz, był już w podeszłym wieku. W 1917 r. został – po śmierci ks. Ziarniewicza – przeniesiony do parafii pw. św. Jakuba Apostoła w Krzepicach. Po kolejnych czterech latach został wikariuszem parafii katedralnej pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny we Włocławku, a także prefektem w tamtejszej Państwowej Szkole Handlowej. W każdej parafii, w której dane mu było posługiwać, szybko zdobywał zaufanie i szacunek powierzonej mu owczarni.
22 lutego 1922 r. został powołany przez biskupa na proboszcza nowo powstałej parafii pw. św. Stanisława biskupa i męczennika we Włocławku. Parafia nie posiadała świątyni, ks. Józef rozpoczął budowę kościoła. Wbrew wielu trudnościom sprawił, że na obrzeżach ówczesnego Włocławka powstała duża świątynia, służąca ubogiej i nieodznaczającej się zbytnio poprawną postawą moralną parafian. Prace budowlane postępowały bardzo szybko. Już 31 grudnia 1922 r. bp Zdzitowiecki poświęcił tymczasowy kościół-kaplicę. Prace nad właściwą świątynią rozpoczęto w 1925 r. Rok później bp Wojciech Stanisław Owczarek poświęcił fundamenty i przewodniczył wmurowaniu aktu erekcyjnego nowego kościoła. Do 1939 r. wybudowano i oddano do użytku nawę główną, nawy boczne i dwie zakrystie.
Mimo nawału prac związanych ze wznoszeniem kościoła ks. Józef nie zaniedbywał obowiązków duszpasterskich. Wykorzystywał przy tym wszelkie dostępne wówczas środki przekazu: uruchomił na przykład – mimo trwającej budowy – salę parafialną, w której wyświetlał religijno-oświatowe filmy. Zorganizował też ośrodek Caritasu. Był niezwykle oczytanym kapłanem, zainteresowanym w szczególności pogłębianiem wiedzy teologicznej. Jego osobisty księgozbiór liczył ponad tysiąc poważniejszych pozycji.
Po wybuchu wojny Niemcy rozpoczęli okupację od Intelligenzaktion – programu fizycznej likwidacji polskiej inteligencji i warstw przywódczych. W dziesiątkach miejsc w 1939 r. mordowali polskich kapłanów, nauczycieli, pracowników urzędów państwowych. Podobną zbrodniczą politykę stosowali Rosjanie na terenach przez siebie zajętych. Józef został aresztowany, wraz z innymi kapłanami swojej diecezji, 7 listopada 1939 r. i osadzony we włocławskim więzieniu karnym.
16 stycznia 1940 r. przewieziono go do Lądu, gdzie w klasztorze salezjanów Niemcy zorganizowali przejściowy obóz dla duchowieństwa. Stamtąd przewieziono go do obozu koncentracyjnego Sachsenhausen, niedaleko Berlina, a po kilku tygodniach, 25 kwietnia 1941 r., do Dachau w Bawarii, gdzie Niemcy zgromadzili tysiące aresztowanych polskich kapłanów. Odtąd był tylko numerem 24545.
Józef znosił wszelkie poniżanie, tortury i nieludzkie warunki pracy z cierpliwością, bez narzekania. Dał się poznać jako człowiek zrównoważony i pogodny, służący wszystkim jako kierownik duchowy w sakramencie pokuty. Trwał w nieustannej modlitwie, rozważał mękę Pańską i w niej widział wzór i źródło siły dla znoszenia losu z prawdziwie chrześcijańską odwagą.
W 1942 r. Niemcy rozpoczęli akcję fizycznej likwidacji kapłanów – więźniów Dachau. Wywozili ich w tzw. transportach “inwalidów” do austriackiego ośrodka eutanazyjnego na zamku Hartheim w Austrii, gdzie w ramach zorganizowanej Aktion T4 “likwidacji życia niewartego życia” – mordowali w szczególności osoby niedorozwinięte umysłowo, przewlekle chore psychicznie i neurologicznie. 12 sierpnia 1942 r. Józef w takim transporcie, z liczną grupą innych więźniów, został wywieziony z Dachau. Zamordowano go w Hartheim, w komorze gazowej. Ciało spalono w krematorium.
Beatyfikowany został przez św. Jana Pawła II w Warszawie 13 czerwca 1999 r. w gronie 108 polskich męczenników II wojny światowej.
http://www.brewiarz.katolik.pl/czytelnia/swieci/08-12g.php3
Ponadto dziś także w Martyrologium:
W Katanii, na Sycylii – św. Euplusa, męczennika. Posiadamy wczesne dowody oddawanej mu czci, ale wiadomości o nim samym nie są jasne ani precyzyjne. Śmierć poniósł prawdopodobnie w roku 304.
W Mediolanie – św. Euzebiusza, biskupa. Gdy św. Leon przysłał mu swój List do Flawiana, zwołał synod prowincjonalny. W czasie najazdu Attyli zmuszony był uchodzić. Zmarł około roku 460, prawdopodobnie w dniu 8 sierpnia, ale w dawnych martyrologiach widniał pod dniem dzisiejszym.
oraz:
świętych męczenników w Nikomedii Aniceta i Fotina (+ ok. 305); świętych męczennic Digny, Euprepil i Eunomii, oraz Hilarii, męczennicy – matki św. Afry (+ 304); św. Herkulana, biskupa w Brescii (+ VI w.); świętych męczenników Juliana, Krescencjana, Kwiriaka, Largiona i Nimii (+ 304); świętych męczenników w Syrii Juliana i Makarego (+ IV w.); św. Porkariusza, opata i męczennika (+ VIII w.)
Inssane, Poruszyciel – dziękuję Wam za miłe słowa. Cieszę się, że pochylacie się na pięknymi Żywotami Świętych. Circ dziękuję za komentarze i ciekawe uwagi.
———-
Dziś piękna Ewangelia i Patron Dnia: Św. Joanna Franciszki de Chantal, zakonnica – która potrafiła w swoim życiu realizować Plan Boży i była wsparciem dla Franciszka Salezego w realizacji Jego Planu Bożego – Założenie Zakonu Wizytek.
———–
Błogosławionego dnia …..
.
Po rozbiorach Polski sułtan nie burzył budynku polskiej ambasady, zamykając ja tylko na klucz, ktory przechowywał w skarbcu – ostatni sułtan turecki Murad II(chyba on był ostatni) oddał klucz przybyłym ambasadorom Polski po odzyskaniu przez nią niepodleglości.