Uraza nas zamyka i na człowieka i na Boga. Bóg jest miłością, pisze św. Jan. A skoro tak, to w momencie dopuszczenia urazy do serca, zamykam się na miłość. Bóg nie tylko jest miłością, ale też i źródłem miłości. Zatem zamknięcie się na miłość jest poniekąd też zamknięciem się na Boga. Pułapka złego ducha polega na tym, że my często nie zdajemy sobie sprawę z tego, że uraza jest tak niebezpieczna.
Wmawiamy sobie np.: „mam prawo milczeć, mam prawo się do ciebie nie odzywać, bo mnie skrzywdziłeś, mam prawo być złym, mam prawo być urażonym, itd”.
Uraza zamyka nam serce i osłabia miłość, aż w pewnym momencie stajemy się niezdolni do miłości. A przecież zostaliśmy stworzeni do relacji opartych na miłości i szacunku. A skoro tak, uraza jest bardzo niebezpieczną przynętą, która pozbawia nas możliwości okazywania miłości i szacunku, a tym samym doświadczania tego samego od innych. Kiedy Jezus mówi o czasach ostatecznych, to mówi, że pojawią się takie znaki, jak głód, trzęsienia ziemi, zaraza wojny… I dodaje: Ale to jeszcze nie będzie koniec, to będzie dopiero początek boleści (Mk 13,8). Mówi, że koniec nastąpi wtedy, kiedy osłabnie miłość wielu. Ten opis wydaje mi się bardzo trafny, bo kiedy nie będzie miłości, to już nie będzie świata, zło go zniszczy – ludzie się pozabijają.
Dlaczego tak trudno przebaczyć?
Myślę, że główną przyczyną braku przebaczenia jest brak świadomości tego, jak jest ono ważne, czyli brak poważnego potraktowania słów Chrystusa o konieczności przebaczania. Szatan ma tak ogromny wpływ, że wydaje nam się, że brak przebaczenia sprawia jakąś ulgę w cierpieniu. Ale prawda jest inna – tak naprawdę to ja cierpię, nie zaś ten drugi człowiek. Jeśli nie przebaczam, sam siebie krzywdzę, sam siebie niszczę. Ten człowiek może już dawno o mnie zapomniał, ale we mnie ta nienawiść będzie trwała i będzie mnie niszczyć.
Brak przebaczenia wynika też z pychy, bo pycha sprawia, że kiedy nie chcę przebaczyć, to czuję, że mam jakąś władzę nad tamtym człowiekiem. Mogę go kontrolować, może nie w rzeczywistości, ale w moim umyśle i mogę go z zemsty krzywdzić. To daje jakąś taką satysfakcję, którą zło bardzo wykorzystuje. Niekiedy wydaje nam się, że jeśli będziemy chowali urazę, to będziemy chronieni i ten ktoś już więcej nas nie zrani. Jednak kiedy przebaczymy, to wówczas przede wszystkim sobie okazujemy miłosierdzie, bo przebaczając, odcinamy się od zgorzknienia, złych uczuć, gniewu i złości oraz nienawiści. O Anselm Grün podkreśla, że przebaczenie dotyczy doznanej krzywdy, więc kiedy przebaczam, odcinam się od tej krzywdy, a tym samym przestaję cierpieć.
Przebaczenie oczywiście nie jest łatwe, dlatego bez pomocy Jezusa jest ono niemożliwe (beze Mnie nic uczynić nie możecie J 15,5). Ono jest łaską. A skoro tak, to muszę o nią prosić. Bóg daje każdemu kto o nią prosi – Proście, a otrzymacie (Łk 11,9). Kiedy uważamy, że sami potrafimy przebaczyć, może to być bardzo złudne. Tak było w przypadku biblijnego Józefa, który został sprzedany przez swoich braci. Jemu wydawało się, że przebaczył, a nawet zapomniał…
Kiedy ich zobaczył, to wówczas na nowo odżyły negatywne uczucia, które kiedyś do nich żywił. Dobrze, że na trzy dni wtrącił ich do więzienia, bo nie wiadomo, co by zrobił w tej złości… (śmiech). Ta historia pokazuje, że dopiero spotkanie z drugim człowiekiem może być takim miernikiem, czy rzeczywiście przebaczyliśmy. Podobnie Corrie ten Boom, choć sama głosiła konferencje o ważności przebaczenia po drugiej wojnie światowej, to jednak podczas spotkania ze swoim katem, nie potrafiła wyciągnąć do niego ręki, kiedy chciał się z nią pojednać. W tamtym momencie zrozumiała, że tylko wydawało jej się, że przebaczyła. Ale gdy zwróciła się w modlitwie do Pana Boga, by pomógł jej przebaczyć, pokonała wewnętrzne opory i stała się zdolna podać rękę temu człowiekowi. Więc tak naprawdę, dopiero w momencie, w którym dojdzie do pojednania, mogę być pewny, że przebaczyłem. Póki to nie nastąpi, każdego dnia muszę modlić się za tego człowieka, bo w ten sposób wyraża się moja miłość i troska o niego.
Jezus wzywał przecież, by nie poprzestawać na samej gotowości do przebaczania, ale by miłować nieprzyjaciół
Jezus mówił: Módlcie się za tych którzy was prześladują, błogosławcie tych, którzy was przeklinają (Mt 5,44). To jest jedyna droga. Jeśli modlę się i błogosławię człowieka, który mnie skrzywdził, to znaczy, że go kocham. Nawet, jeśli uczucia są negatywne. Uczucia są zmienne, choć uzdrowienie uczuć też wymaga czasu.
Co tak naprawdę oznacza postawa obojętności w relacji z bliźnimi?
Kiedy uraza dostanie się do serca, to rodzi złość, gniew, nienawiść. Nienawiść jest jak kij, który ma dwa końce. Z jednej strony jest ta nienawiść czynna, która wyrządza zło bliźniemu poprzez konkretne czyny, a z drugiej jest bierna – mogę traktować drugiego człowieka jak powietrze, czyli z obojętnością. Jestem obojętny wobec drugiego człowieka, obojętny na jego osobę, na jego potrzeby… To świadczy o tym, że dalej jest we mnie nienawiść. Powinniśmy się troszczyć o siebie nawzajem, a więc miłość polega na tym, że nie mogę być obojętny na czyjś brak, na czyjeś cierpienie, trudną sytuację. Jeśli sobie tego nie uświadamiam, to nie mam grzechu, ale konsekwencje są straszne, bo słabnie ogień miłości. Później dziwię się, że jakoś nie potrafię kochać, cieszyć się życiem być cierpliwym… A musi tego być jakaś przyczyna.
Jak zmienia się stan naszego ducha, kiedy przebaczamy?
Przede wszystkim, otwieramy się na Ducha Świętego. Przebaczenie, to otwarcie się na miłość, a wiemy, że Duch Święty jest osobową miłością. Przebaczenie jest możliwie tylko dzięki łasce Bożej, ale kiedy człowiek na to przebaczenie się otwiera, to automatycznie doświadcza obecności Boga. Poprawia się jakość jego modlitwy i uczestnictwa we Mszy św. To jest największa łaska, że teraz staję się zdolny do miłości kogoś, kto mnie skrzywdził. Obecność Ducha Świętego mogę poznać po owocach. Owocem zaś Ducha jest: miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie. (Ga 5, 22-23). Im częściej przebaczam, a więc wybieram drogę miłości, tym bardziej wewnętrznie przybliżam się do Boga, a tym samym oddalam się od złego. Coraz częściej będę doświadczał obecności Ducha Świętego przez tę wewnętrzną pewność, że Pan jest ze mną i dzięki Niemu oprę się złu. Rośnie we mnie świadomość, że staję przed wyborem takiej lub innej drogi i wybieram drogę błogosławieństw, a odrzucam drogę urazy i nienawiści.
Rzadko chyba zdarza się tak, aby przebaczenie nastąpiło w jednym momencie np. w czasie nabożeństwa z modlitwą o uzdrowienie, zazwyczaj jest to proces. Na jakie łaski się otwieramy, kiedy wchodzimy na drogę przebaczenia?
Im większa krzywda, tym więcej potrzeba czasu, aby przebaczyć. Każda rana jest inna. Są rany cięte, szarpane, kłute. Każda z tych ran inaczej i w innym czasie się goi. Podobnie rany naszego serca. Wymagają one czasu zanim się zagoją. Pan Bóg może oczywiście udzielić łaski, że przebaczymy w jednym momencie, ale jeśli tego nie czyni, to dlatego, że chce, byśmy dojrzeli do przyjęcia tej łaski. Ja zawsze powtarzam, że im więcej mamy czasu na przyjęcie łaski, tym lepiej, bo jej nie zmarnujemy. Kiedy przechodzę przez proces przebaczenia, mam czas, żeby sobie wiele rzeczy uświadomić. Przede wszystkim to, że to nie jest tylko kwestia między mną, a drugim człowiekiem. Kiedy nie przebaczam, obrażam Pana Boga, nie liczę się z Nim. Uświadamiam sobie też, że ranię samego siebie, bo wybieram nienawiść, która jest zabójcza dla człowieka. To też nie jest bez znaczenia dla Kościoła. Z powodu mojego braku przebaczenia cierpi też Kościół. Muszę zatem za to Pana Boga przeprosić. Nienawiść to straszny grzech, który niszczy miłość, a przecież miłość jest naszym przeznaczeniem. Odkrywam, że jestem wielkim grzesznikiem, bo wybrałem drogę braku przebaczenia. To ogromny dar, jeśli sobie uświadomię, że jestem grzesznikiem, bo dla grzesznika jest przebaczenie, a nie dla tego, który nie uważa się za grzesznika. Łatwiej mi późnej przebaczyć, kiedy sam doświadczyłem Bożego miłosierdzia. Uświadamiam sobie też, że do tego aby przebaczyć, potrzebuję Boga. My nie mamy tej siły, aby przebaczyć sobie czy bliźniemu bez pomocy Boga i bez uprzedniego doświadczenia Jego miłosierdzia nad nami. Ale kiedy doświadczyliśmy Bożego miłosierdzia, to mamy obowiązek przebaczyć sobie i bliźniemu, ponieważ Bóg nam przebaczył. Wiadomo, że grzech dosięga Boga, ale dosięga też stworzenia. Więc dosięga Kościoła, bo nie żyję sam, tylko we wspólnocie. Kiedy wybrałem urazę, to zraniłem Kościół, który jest osłabiony. Jeżeli to sobie uświadamiam, to uświadamiam sobie, że potrzebuję Kościoła do pojednania.
Wkraczając na drogę przebaczenia, uwalniamy się też spod działania złych duchów. Mimo, że nie doszło jeszcze do pojednania czy przebaczenia, to w momencie, kiedy decyduję się przebaczyć, już jestem chroniony Bożą opieką, wyrwany spod panowania zła. Złe duchy oczywiście mogą się wściekać i w jakiś sposób dawać o sobie znać, ale nic nie mogą zrobić, mogą mnie jedynie wystraszyć czy próbować zniechęcić. A ten pokój i radość, które pojawiają się wraz z obecnością Ducha Świętego, są dla mnie znakiem, że idę właściwą drogą.
Bywa jednak tak, że człowiek ma żal do Pana Boga i Panu Bogu nie potrafi przebaczyć, a co dopiero sobie i bliźniemu…
Jeśli mam jakąś urazę do Pana Boga, bo np. mnie nie wysłuchał, dopuścił jakąś chorobę lub nieszczęście czy też zabrał ukochaną osobę, to jest to wyraz ludzkiej pychy, chęci panowania nad czasem, nad czyimś życiem, decydowania o tym co dla mnie jest dobre, a co tym dobrem nie jest. Uświadamiając sobie urazę, gniew, złość, nienawiść powinienem za to przeprosić Pana Boga i prosić Go o łaskę, bym stał się pokorniejszy i bardziej Mu ufał. Ja jestem stworzeniem, a Bóg moim Stwórcą, a także Ojcem, który pragnie dla mnie dobra. Zanim pojednamy się z Bogiem, też może minąć trochę czasu. My niekoniecznie musimy wszystko rozumieć. Chodzi o to, żeby zaufać, że to, co się wydarzyło, też wpisuję się w wolę Bożą. Mimo, że jest to złe, to jednak nie dzieje się to bez woli Bożej, a skoro tak, to Bóg z tego wyprowadza dobro. Więc kiedy dojdzie do pojednania, zaczynam patrzeć na trudne sytuacje, na doznane zło, jako na okazje do doświadczenia dobra, które Bóg z tego zła wyprowadza. Kiedy odkryję w sobie pychę, związaną z chęcią panowania nad drugim człowiekiem, nad czasem i okolicznościami, to pomaga mi to później przebaczyć sobie i drugiemu człowiekowi. Bo kiedy przebaczam człowiekowi, albo sobie, to nie zawsze sobie uświadamiam, że jest we mnie pycha. M.in. dlatego powinniśmy najpierw zacząć od pojednania z Bogiem.
Jak ważne jest przebaczenie, kiedy modlimy się o uzdrowienie duchowe czy fizyczne?
Przebaczenie to pierwszy krok otwarcia się na uzdrowienie. Bez przebaczenia nie ma uzdrowienia fizycznego, jeśli jakaś choroba jest spowodowana brakiem przebaczenia. Natomiast kiedy przebaczam, duchowo od razu zdrowieję. Znam wiele świadectw osób, które zostały uzdrowione nie przez modlitwę o uzdrowienie, tylko dzięki temu, że przebaczyły. Zresztą powrót do zdrowia jest też znakiem, że musiało nastąpić przebaczenie. Pewna osoba chora na raka, przed operacją postanowiła się pojednać ze wszystkimi, z którymi była skonfliktowana. Okazało się, że choroba całkowicie zniknęła.
We wspomnianej książce podkreśla Ojciec, że z przebaczenia powinniśmy uczynić styl życia, tak, aby przebaczać zawsze i wszystkim. Co może nam w tym pomóc?
Jeśli wchodzę na drogę przebaczenia, to uświadamiam sobie, że nie mogę dopuścić do takiego stanu, kiedy po latach dopiero staram się przebaczyć. Jeśli mnie ktoś zrani, od razu, zamiast przekleństwa, wybieram błogosławieństwo. Pan Bóg w Starym Testamencie mówi: Kładę przed tobą życie i śmierć, błogosławieństwo i przekleństwo. Wybierajcie życie, abyście żyli. (Pwt 30, 15. 19) Kiedy ktoś np. mówi mi przykre słowo, mam ten moment wyboru: albo zdecyduję się na złość i gniew czyli na przekleństwo, albo przebaczam i decyduję się na błogosławieństwo. Wiadomo, że może się tak zdarzyć, że może się we mnie zrodzić wściekłość, bo ktoś mnie zranił. To normalne, że mamy takie uczucia, ale kiedy sobie już to uświadomimy, trzeba powiedzieć: „Panie Boże, żałuję że się zezłościłem, że wypowiedziałem brzydkie słowa. Przebacz mi, odwołuję te słowa”. Trzeba je wtedy zastąpić dobrymi myślami o tym człowieku i prosić Pana Boga, aby mu pobłogosławił i postanowić, że będę bardziej czujny na to, co mówię i jak się zachowuję. Gdy robię rachunek sumienia każdego dnia wieczorem, to jest mi łatwiej. Jeśli ktoś nie robi rachunku sumienia, to może o tym zapomnieć, a to jest bardzo niebezpieczne. Ludzie mogą nas ranić na różne sposoby, a my nawet sobie nie uświadamiając z jakiego powodu, już inaczej na kogoś patrzymy. Miłość jest osłabiona, a jeśli to się powtarza, może ona zostać zniszczona. Ale jeśli mamy tego świadomość, przebaczymy. Ta miłość nie doznaje wtedy uszczerbku, a mało tego – zyskuje. Wzmacnia się tym doświadczeniem obecności Ducha Świętego.
Rozmawiała Emilia Drożdż
circ
11 lipca 2014 godz. 12:57
napisała (w notce Rebeliantki “Prof. Raźny wyrzucona z UJ, Hartman zostaje”):
Brawa dla Circ. I dziękuję za ten komentarz…
Tym bardziej, że na tym blogu (Rebeliantki) niemal wszystkie moje komentarze wycięto – obrażając mnie przy tym…
Odpowiedż Asadowa
11 lipca 2014 godz. 16:23 – w odpowiedzi do: Andy-aandy 16:14
Tak, ale Rebeliantka Pana ze swojego bloga wyprosiła.
Od tamtego momentu napisał Pan tutaj chyba 3 komentarze (nie wiem, czy nie więcej, bo Rebeliantka skasowała istotną ich ilość, z których większość miała identyczną treść).
Bardzo proszę – po raz drugi – o uszanowanie jej woli.
Dziękuję
I znów jesteśmy uratowani.
Mikke obraził Boniego.
http://www.fronda.pl/a/korwin-mikke-spoliczkowal-boniego,39400.html
Wojciech Cejrowski po stronie Korwin-Mikkego. „Michał Boni to komunistyczny kapuś”
Znany podróżnik odniósł się do postępku lidera Kongresu Nowej Prawicy, który spoliczkował eurodeputowanego Platformy Obywatelskiej.
Janusz Korwin-Mikke dopiął swego i zemścił się na Michale Bonim, za to, że ten zarzucił mu wiele lat temu kłamstwo.Były minister cyfryzacji zbeształ autora Ustawy Lustracyjnej, który wskazał go jako agenta SB.
Informacja jaką przekazał wówczas Korwin-Mikke była prawdziwa, a sam Boni przyznał się, że współpracował z bezpieką.
Dla eurodeputowanego cios w policzek był taką potwarzą, że zamierza złożyć doniesienie w prokuraturze na prezesa KNP.
Janusz Korwin-Mikke już doczekał się obrońców swojego czynu. Popiera go m.in. Wojciech Cejrowski.
Szanowni, Michał Boni to komunistyczny kapuś – donosił na kolegów i w końcu, po latach, przymuszony okolicznościami wreszcie się do tego przyznał. Komu donosił? Mordercom. Komunizm to system zbrodniczy, który Konstytucja RP stawia na równi z faszyzmem. Kapusiów powinniśmy wykluczać z życia publicznego. Kiedy w zeszłym roku zobaczyłem tego typa, jak paraduje sobie bezwstydnie po Targach Książki w Warszawie, krzyknąłem za nim: PRECZ Z KOMUNĄ! Korwin zdobył się na więcej odwagi
— napisał podróżnik na Facebooku.
Korwin-Mikke zaatakował „z liścia” Boniego. To spełnienie „obietnicy sprzed lat”. Sprawa trafi do prokuratury
MG
Zdjęcie wSumie.pl
autor: wSumie.pl
http://wpolityce.pl/gwiazdy/204627-wojciech-cejrowski-po-stronie-korwin-mikkego-michal-boni-to-komunistyczny-kapus
Mam wrażenie, że system staje obecnie wobec lawiny nowych wyzwań z którymi wcześniej nie miał do czynienia- ekskomunika, policzek, filmy z sal rozpraw i marszów na you tube.
Ciekawe jak sobie z tym poradzą, bo nic nie stoi w miejscu tylko się posuwa, zarówno jedna jak i druga strona. Musi dojść do ostatecznego rozwiązania i oni znowu będą chcieli nam zmienić rząd na ”jeszcze lepszy”, ale mogą mieć z tym tym razem problemy.
Racja, świeta racja.
Ale nie do nich trzeba mieć pretensje, a do siebie.
Nie należy rozbijać i skłócać prawej strony, a godzić i integrować. Nie szukać drobiazgów po to tylko, by się spierać, a mówić o tym co wspólne.
Poważnym brakiem prawej strony jest to, że nie buduje się alternatywnych struktur, nie tworzy planów odbudowy, a traci czas i energię na bezproduktywne spory.
Złodziejska banda może się nawet sama z siebie wzajemnie wyniszczyć, a my i tak obudzimy się z ręka w nocniku, bo nie będziemy przygotowani na przyjęcie odpowiedzialności za kraj.
To chyba mnie jest dedykowana ta notka oraz wszystkim pomówionym i znieważonym osobom, w których obronie chciałbym zabrać głos. Notka jest bardzo mądra i pouczająca, ale tytuł już mniej, jak i kontekst jej zamieszczenia na portalu. Podawałem już kilka przykładów publicznego obrażania i zniesławiania osób. Na przykład, publiczna obraza papieża, godzi w jego dobre imię, zaufanie do niego i jest jednocześnie atakiem na Kościół. Zaliczenie papieża do urażalskich, pouczanie o szkodliwości i niebezpieczeństwie pielęgnowania uraz byłoby oczywistym nieporozumieniem. Tak jest nie tylko w przypadku papieża.
Inny przykład zniesławienia. Na uczciwego właściciela sklepu wołamy publicznie lub publikujemy “ty złodzieju”. Czuje się zraniony, protestuje i oburza, bo zostało nieuczciwie zaatakowane jego dobre imię oraz zaufanie do jego osoby. Utrata zaufania ma często bardzo praktyczne i wymierne skutki. Może doprowadzić nawet do bankructwa. Mamy w tym przypadku sprawcę zniesławienia i osobę zniesławioną. Nazywanie zniesławionej osoby “urażalskim” jest dodatkowym policzkiem dla niej i sprowadzeniem dyskusji na boczne tory. Źle czyni osoba pomawiająca, a nie sklepikarz, który jest tutaj osobą pokrzywdzoną, czyli ofiarą. Upieranie się, aby rozmawiać o “urażalstwie” sklepikarza, jest przerzucaniem winy ze sprawcy na ofiarę.
Skoro problem leży po stronie obrażonej osoby to może po obrażeniu Pana Boga jakimś grzechem poprosimy Go, aby nie był taki urażalski. Czy to dobry pomysł?
Jak już wspomniałem w innym miejscu, obrażanie kogoś słowem lub gestem było w przedwojennym kodeksie nazywane obrazą. Nawet niezamierzona obraza była czynem nagannym, wymagającym satysfakcji i zadośćuczynienia. W ramach ciekawostki, kilka fragmentów:
Już ci gdzie indziej odpowiedziałam, ale tu ci pokażę jak naginasz dowodzenie.
Po pierwsze przywołujesz tu przykład papieża-dlaczego, skoro ten przykład nie przekłada się z przyczyn oczywistych na przypadek dialogu zwykłych ludzi? Z papieżem się nie prowadzi polemik! Nikt z nas nie jest tu papieżem, który ma nieomylność w kwestiach prawdy, bo przemawia przez Niego sam Duch Święty. Każdy z nas jest omylny, chyba że ktoś się tu porównuje do papieskiej nieomylności.
Czy widział ktokolwiek by papież czuł się urażony? On z natury wiary (naśladowania Chrystusa który dał życie za wszystkie grzechy) nie może czuć się urażony. Nikt też nie może obrazić papieża ( nawet jak rzuca kalumnie) bo nie ma do tego zdolności honorowej, ani umysłowej. Czy ktoś tu zalicza papieża do urażalskich? To Twoja imaginacja.
Pytanie dlaczego wybrałeś przypadek papieża? Manipulujesz własnym umysłem?
Musimy przed sądem dowieść że kradnie. Urażanie nie ma tu nic do rzeczy, bo jest tylko prawda lub kłamstwo.
Co do kodeksu honorowego zapomniałeś dodać, że nie każdy ma zdolność honorową dochodzić naruszenia honoru.
Doprawdy nie wiem, na czym polega moje naginanie. Wybrałem przykład papieża, który nie czuje się urażony, aby wyjaśnić Ci, może nieudolnie, błąd dokonanej redukcji problemu zniesławienia, kiedy całą swoją uwagę skupiasz na problemie zranienia osoby zniesławionej. Papież jest dobrym przykładem właśnie dlatego, że nie czuje się urażony, więc nie ma tego elementu, na którym koncentrujesz całą uwagę, a mamy nadal zniesławienie i jego społeczne skutki. Ten przykład dowodzi, że to nie poczucie zranienia jest przyczyną problemu, bo zranienia nie ma.
Skoro nie podoba Ci się przykład papieża, weźmy na tapetę inny przykład, który przemilczałaś w innym miejscu. Też nie pasował do przyjętej tezy? Chodzi o żydowskie określenie “polskie obozy koncentracyjne”. Czy widzisz zniesławianie Polaków i przerzucanie na nas winy za holocaust, czy może widzisz tylko polskie urażalstwo? Czy problem wynika z niskiego poczucia naszej wartości i poczucia zranienia, czy przyczyną problemu jest coś innego? Co utrudnia dialog Polaków z Żydami w tym temacie?
Myślę, że możecie tak długo, bo mówicie o różnych rzeczach i oboje się ze sobą – w każdej kwestii z osobna – zgadzacie.
Circ nie mówi, że pomawianie kogoś, dawanie fałszywego świadectwa o kimś jest dobre, czy obojętne moralnie.
Chodzi jej o to, że skupianie się na sobie, chowanie urazy jest złe.
Że osią naszego myślenia powinno być dochdzenie do prawdy: “czy to, co o mnie powiedział jest prawdą, czy nie”, nie zaś: “czy to co o mnie powiedział jest dla mnie przykre, czy nie”. Takie skupienie się na własnych uczuciach może zamykać na prawdę, bo jeśli jestem grzesznikiem, a nikomu nie wolno mnie urazić, to nikt nie może mi jasno i jednoznacznie powiedzieć: “grzeszysz!”.
Ty dowodzisz, że dawanie fałszywego świadectwa jest złe – i też masz rację, ale to zupełnie inna kwestia. Określenie “polskie obozy koncentracyjne” ma na celu zniszczenie prawdy.
Nie jest problemem to, że sprawia ono przykrość Polakom, tylko to, że jest kłamstwem.
Myślę, że przyjąłeś bardzo niedobrą metodę dialogu, ponieważ (na szczęście jawnie – i to Ci się bardzo chwali) – dobudowałeś do tekstu Izy cały kontekst i dyskutujesz tak naprawdę z tymi własnymi podejrzeniami, własną interpretacją:
Proszę, spróbuj znaleźć, czy w tekście tej notki jest coś, co uzasadniałoby tezę, że “pomawianie nie jest niczym złym, cały problem jest po stronie osoby, która czuje się urażona”. Jeśli nie ma takiej tezy – czemu z nią dyskutujesz?
Ale ja też nie poczułam się urażona kiedy Rebeliantka nazwała mnie modliszką. Właśnie mówię-nie obrażać się, ale szanować prawdę i prostować.
Polskie obozy to też kwestia prawdy naukowej lub nienaukowego kłamstwa, nie żadnego ”zniesławienia”. Tu muszą wypowiedzieć się historycy i już się wypowiedzieli, każdy zna prawdę. Kłamcy więc wystawiają sobie oczywiste świadectwo złej woli.
Prawdy można dowieść naukowo, natomiast trudno wyczuć czasem co kogo zniesławia.
Czy modliszka mnie zniesławia? Nie, bo jest kłamstwem wypowiedzianym by uniknąć niewygodnych może pytań, a może owocem rywalizacji, przerośniętych ambicji, jakiejś zemsty, uszczypliwości,, nie wiem tego-wiem że jest kłamstwem, bo nie było dowodu, analizy. Modliszka pożera osobę. Nie widzę tu żadnej adekwatności, choć może widzi ją Rebeliantka, nie dowiodła jednak tego. Można rozmawiać o pożeraniu zamiast o Rosji i prof. Raźny, ale co to da? Czego to dowodzi? Tylko kompleksów, rozchwianych nerwów i nie wiem czego.
Weź przypadek Boniego który dostał publicznie w pysk od Korwina.
Czy Boniego to zniesławia? Wyszła po prostu na jaw prawda o Bonim że był TW, ujawnił tę prawdę kiedyś Korwin, Boni się wtedy wypierał i wyzywał Korwina. Korwin nie obraził się o wyzywanie, ale był słusznie wzburzony że Boni kłamał, bo gdyby wtedy się przyznał i przeprosił Polaków nie byłoby sprawy.
Korwin ma więc zdolność honorową, a Boni ją stracił- i czego on teraz będzie dochodził przed sądem? że Korwin go zniesławił policzkiem, że naruszył jego dobre imię i honor? Przecież Boni nie ma zdolności honorowej bo kłamał. Stracił ją na zawsze, chyba że odkupił by swoją podłość jakimś heroicznym i bezinteresownym czynem, ale jego już na to nie stać, tak popsuł się kłamstwem.
Boni w ogóle nie rozumie o co się sądzi i czy mu wolno, bo ten człowiek nie rozumie już niczego, do kłamstwo uśmierciło jego sumienie, intelekt, wolę, zabiło go. To już jest szmata, żywy trup.
Gdyby szukał prawdy nie własnej korzyści, dziś wszystko byłoby inaczej, tak?
I ten co walczy ze zniesławieniem robi to dla własnej korzyści, ten zaś kto walczy dla samej prawdy, nawet o samym sobie zachowuje duszę.
Jeśli walczę więc ze słowem ”modliszka” to nie dla mnie, ale dla prawdy i by uratować duszę Rebeliantki. A to, że nie podjęłam tej walki to dlatego, że wiem że Rebeliantka sama musi zadbać o swoje wyleczenie, bo ja nie jestem w mocy jej uzdrowić, bo ona na razie tego nie chce, bo wydaje jej się, że ulgę przyniesie jej walka na wyzwiska.