Marcin Jakimowicz
Nie sprawdzajmy, czy zmówili paciorek, czy żyją w zgodzie z przykazaniami kościelnymi. Opatrujmy ich rany.
Cytat z papieża Franciszka, który nie daje mi spokoju: „Myślę o Kościele jak o szpitalu polowym. Potrzeba leczyć rany, wiele ran! Gdy ktoś jest zraniony, potrzebuje tego od razu, a nie badań, jaki jest poziom cholesterolu”.
Motyw szpitala polowego wraca w nauczaniu papieża jak bumerang. Nie pachnie bezpiecznie. Zakłada z góry prowizorkę, tymczasowość, dynamikę, nieustanną zmianę miejsca. Jest echem słów Jezusa: „Dziś, jutro i pojutrze muszę być w drodze” (Łk 13,33)
Nie podobają nam się te określenia. Brzmią brutalnie, mało pieszczotliwie, niezbyt sielankowo. Wolelibyśmy widzieć w Kościele jedynie solidną, trwałą ostoję sacrum, rzeczywistość, wobec której bezradne są „bramy piekielne”. To ludzie przychodzą do Kościoła, a nie Kościół do ludzi – zbyt mocno przyzwyczailiśmy się do tego obrazka (nic dziwnego, przez długie lata sprawdzał się w praniu).
„Szpital polowy” stawiany jest na obrzeżach pól bitewnych. Kojarzy się z pakowaniem manatków, nieustanną wędrówką z miejsca na miejsce, z czymś niezwykle ulotnym, dynamicznym, tymczasowym. Przyjmuje tych, którzy najbardziej potrzebują pomocy. Nawet jeśli należą do wrogiego obozu…
Nie wybieramy, nie sprawdzamy metryk i aktów urodzenia, nie przebieramy w pacjentach. Nie sprawdzamy, czy zmówili rano paciorek, czy żyją w zgodzie z przykazaniami kościelnymi. Trwa wojna, nie ma czasu na takie weryfikacje. Przyjmujemy zranionych. Ludzi z ulicy. Nawet (a może przede wszystkim?) tych, którzy kościoły omijali dotąd szerokim łukiem. A to ogromny problem naszych parafii.
Przykład? Ruszyłem do Białegostoku, by przeprowadzić wywiad z chłopakami tworzącymi grupę ewangelizacyjną „Wyrwani z Niewoli” (przez cały Wielki Post nieustannie głosili rekolekcje, realizując projekt „Łyse banie głoszą zmartwychwstanie”). Jeden z nich, Piotrek Zalewski, opowiadał: „Zostałem sam. Uciekłem do Gdańska, miałem tam próbę samobójczą. Chciałem, żeby to wszystko skończyło się raz na zawsze. Po powrocie do rodzinnych Łap zabarykadowałem się w domu. Czarna rozpacz. I nagle przyszła mi do głowy myśl: «Idź do kościoła». Ja??? Nie zaglądałem tam od dziecka! Nienawidziłem tego miejsca. A jednak wyszedłem z domu. Wszedłem do kościoła. Ludzie w ławkach zobaczyli łysego kolesia w dresach i zabili mnie wzrokiem. Czułem się przez nich oskarżony. Ich miny mówiły: «To nie jest miejsce dla takich ludzi jak ty». Chciałem wyjść, ale zostałem”.
Koniec cytatu. Komunikat był prosty. Kościół to miejsce dla grzecznych, nie dla grzesznych. Jedna literka, a robi tak gigantyczną różnicę. Na szczęście chłopcy nie wyszli ze świątyń, lecz przystąpili do sakramentu pokuty, który okazał się dla nich prawdziwym zmartwychwstaniem.
Dzisiejsza Ewangelia: „Gdy Jezus siedział w domu za stołem, przyszło wielu celników i grzeszników i siedzieli wraz z Jezusem i Jego uczniami. Widząc to, faryzeusze mówili do Jego uczniów: «Dlaczego wasz Nauczyciel jada wspólnie z celnikami i grzesznikami?»”
No właśnie, dlaczego?
Dlaczego jesteśmy takimi purystami?
Dlatego, że z nami walczą?
Keep calm i…proś o cuda!
http://gosc.pl/doc/2075053.Keep-calm-i-pros-o-cuda
Papież chciał, żebyśmy zawsze od siebie wymagali i byli świadkami. Chciał, żebyśmy się rozwijali i pociągali swoim przykładem innych ludzi. Wiedział, że mentorskie wymądrzanie się nie przejdzie, nikt tego nie kupi. Trzeba być autentycznym świadkiem, samemu. Nikt za nas nie odrobi tej lekcji. Ciąg dalszy musimy stworzyć my. Nie ma innej opcji.
http://gosc.pl/doc/1982133.Skoro-mnie-w-to-wrobiles-to-mi-pomagaj