W Klasztorze nadal panował duch buntu… tak codziennie w klasztornym refektarzu przed posiłkiem sugerowała Mateczka Najprzewielebniejsza…wszyscy mieszkańcy Klasztoru jednak nie ducha buntu się bali, dobrze wiedzieli, że byt ten został stworzony na potrzeby zachowania dyscypliny w Klasztorze, ale i tak działał na Braciszków i Siostrzyczki jak płachta na byka. Zbliżały się klasztorne rekolekcje i to bardziej wywoływało gęsią skórkę na plecach. Wydawałoby się, że Mateczka Najprzewielebniejsza zna wszystkie myślozbrodnie, które penetrują umysły mieszkańców Klasztoru, ale warunkiem oczyszczenia się z tychże myślozbrodni jest publiczna spowiedź, która była przewidziana podczas pokutnych rekolekcji.
Mateczka Najprzewielebniejsza znała grzechy wszystkich mieszkańców Klasztoru…ale i tak co jakiś czas organizowała rekolekcje, aby Braciszkowie i Siostrzyczki mogli się oczyścić…oczywiście patent na oczyszczenie penitentów miała w Klasztorze tylko Najprzewielebniejsza, więc znowu blady strach padł na społeczność klasztorną…wszyscy wiedzieli, że jak kto zatai jaki grzech, to Mateczka i tak w swojej wizji widzi, czym kto i jak grzeszy…więc i tak nieszczęsny grzesznik podwójnie odpokutuje gdyż wystawiony będzie na widok publiczny.
Na dziedzińcu klasztornym ustawiano wielki konfesjonał, w którym Najprzewielebniejsza zasiadała w godzinach porannych, a także wieczornych, przez południe udawała się na lancz…czasem przesłuchanie przeciągało się to do trzeciej straży nocnej po północy…Matka Najprzewielebniejsza była prawie jak męczennik słuchalnicy.
Niestety popłoch zrobił się w Klasztorze nieprzeciętny…bunt wzmagał się z godziny na godzinę…jedni wywalali swoje pisma z klasztornych celi na dziedziniec klasztorny i publicznie je podpalali, inni opuszczali Klasztor “po angielsku” rzucając się beztrosko z okien w morskie odmęty, jeszcze inny już na wiele dni przed rekolekcjami wiązali prześcieradła, aby spuścić się po nich bezpiecznie na sam dół skalistego fiordu…
Tylko Brat Karolek, nie zwracając uwagi na te, jakże dantejskie sceny pogwizdując sobie w klasztornej kuchni, myje ze stoickim spokojem sałatę, degustując z rozkoszą mszalne, białe winko z klasztornej piwnicy…
Nie trzeba spowiedzi by rozpoznać po słowach i poglądach każdy rodzaj grzechu, bo grzech albo bierze się z błędu w myśleniu, albo zostawia w umyśle ślad.
Tak że twój demon trafnie rozpoznał zagrożenie;-))
:-) Pisz ksiązki, trybeusie! a propos książki…
“Albo też ów szumnie określany kontakt pozostaje dostepny dla jednej tylko strony i od jej dobrej woli wyłącznie zależy, czy tchnie w ułomnego partera nieco śmielszego ducha?
Naszą – moją jedyną nadzieją była wiara w kosmiczny samartytanizm Arsenału.
Ja nie potrafiłem rozmawiać jego jezykiem – ale on niechby potrafił moim. Ja nie potrafiłem go zrozumieć – one bez wysiłku śledził moje myśli, nawet te, których sobie nie uświadamiałem. Wiedział o mnie wszystko – ja o nim nie widziałem nic. Jaki dialog mogł z tego wyniknąć? O czym rozmawiać z kimś, przed kim nic nie da się ukryć? Mialbym stanąć przed sędzią, przed egzaminatorem, słuchać jego utyskiwań za marnie wykutą lekcję nawet bez cienia szansy na wykręt? W takim razie nie było po co się ruszać z kabiny.
Nie warto też było podjemować wyprawy, gdyby nie rozumiał nic. Delektowałem się masochistycznie tym, co pozostało: ja jestem, jaki jestem, on wie i rozumie akurta tyle, ile trzeba. Tak jest mądry, że na zyczenie potrafi zgłupieć – do mojego poziomu. No, ewentualnie trochę mi podpowie, co trudniejsze pojęcia i daty.
[…] Wtedy właśnie, wyplute przez samo jądro ciemności, stanęły mi przed oczami slowa Kierkegaarda. […] Litery unosiły się w powietrzu – znowu zdaje się uległem malignie – i pewnym momencie same ułożyły się w tę nie wiadomo jako dawno przeczytaną sentencję: “Tak więc wobec Boga nigdy nie mamy racji”.
[…] Znowu opadło mnie wrażenie, że koluję. Tak więc wobec Boga… Wprawdzie stałem wobec absolutu, ale nie wobec Boga. Porozumienie – tylko przez rozum. Czy wylącznie? Jak jeszcze można sie komuniakować? Na migi. W tym przypadku poprzez fakty, gesty.Każdy lot “polipa” to jakby pytanie – czy odpowiedź? Co jeszcze, myślałem gorączkowo. Boże, ześlij grom na nauczycieli i system oświatowy, który produkuje takie kaleki, jak ja. Takie same odczucia, zachowanie, identyczna postawa. Akeptowanie tego samego – bądź nie. Milość do tego samego, nienawiść skierowana w tę samą stronę. Upodobania. A wobec siebie? Tolerancja, brak ingerencji, powstrzymywanie się od działań destrukcyjnych – czy już nie są objawami sympatii?
[…] Zanim Nehemah obudziła się powtórnie, siedziałem już po uszy w psalmach. To było mniej wiecej to. Humor psuła mi właściwiwe tylkojedna rzecz: im dalej posuwałem się w lekturze, tym mniej miałe ochote na kpiny. “Tak więc wobec Boga nigdy nie mamy racji”. Dopiero teraz, choć ciagle niejasno, uśwadomiłem sobie, w co się wpakowałem”.
“Arsenał, Marek Oramus, wyd. “Solaris”, Olsztyn 2000