Błąkające się w labiryntach zbiorowej wyobraźni, przywoływane po latach upiory z przeszłości stały się ostatnio obowiązkowym tłem doczesnych uroczystości.
Pojawiając się, odgrywają rolę aktorów, tym razem drugiego planu, bez którego, jak wiemy, każde przedstawienie ma nudny i jednowymiarowy charakter.
Innymi słowy, narracja bez nich byłaby mniej zrozumiała, a publiczność nie chwyciłaby puenty.
Ich wstrząsające kreacje za życia przeszły do historii, na trwale zapisując się na nagrobnych płytach i pomnikach pamięci.
Angażowani nagminnie, eksploatowani przy lada okazji Hitler i Stalin, nie nadążając za tempem współczesnej animacji, doczekali się dublerów – bynajmniej nie z powodu trudnych do odegrania scen, lecz z powodu ich nadmiernej liczby.
Ja akurat miałem „szczęście”, trafiwszy na „wolny czas” kogoś, kto w przeszłości równie intensywnie jak wyżej wymienieni był zanurzony w bystrym nurcie historii.
Hans Frank, Generalny Gubernator w Polsce w latach 1939–1945, pełnił swój urząd w trudnym okresie ścierania się idei, poglądów i postaw. W obliczu nadchodzącego fiaska nieudolnej próby zmiany mentalności ksenofobicznego polskiego społeczeństwa, był zmuszony podjąć cały szereg niepopularnych decyzji.
Pomimo że brzemię trudnych obowiązków uczyniło go zmęczonym, wierzył do końca , że jego plany kiedyś się zrealizują. Niestety, nie doczekał tego rodzaju demokracji, który mamy dzisiaj, i być może z tego powodu jako osądzony za życia, stanowi łatwy obiekt, na którym wyżywają się ludzie przepełnieni nienawiścią. Jedynie nieliczni, bardziej umiarkowani publicyści nie dopatrują się w nim potwora i ograniczają się do rozważań, czy aby nie nadużył kompetencji gubernatora.
Na koniec Hans Frank zwierzył mi się, że marzy tylko o jednym – aby stać się postacią kontrowersyjną.
*****
:-)