26 lutego 2014 r.
Szanowni Państwo
Bardzo dziękuję za Państwa zainteresowanie losami mojego filmu „Historia Roja”, które towarzyszy mi od 1 marca 2011 roku, kiedy to podczas pierwszych obchodów Dnia Żołnierzy Wyklętych po raz pierwszy pokazałem film w kopii roboczej. Był to mojej strony swoisty akt nieposłuszeństwa obywatelskiego, a Państwo moją postawę zrozumieli i zaakceptowali.
Towarzyszyliście mi i „Rojowi” na pokazach niechcianego filmu, które odbywały się przez ostatnie 3 lata, z największym natężeniem właśnie w okolicach 1 marca 2012 i 2013 roku. Wspomagaliście zadłużoną produkcję filmową finansowo także dzięki akcji Fundacji Dobre Media. Za to wszystko jestem Wam bardzo wdzięczny.
Przypomnijmy:
Pierwszej wersji montażowej filmu nie zaakceptowała TVP, zresztą do dziś nie zaakceptowała żadnej wersji. Pretekst – długość filmu (w funkcjonującej od 1,5 roku wersji film jest dłuższy o 14 minut od szacunkowego zapisu w umowie). Właściwy powód – cenzura zastosowana wobec przesłania filmu i Żołnierzy Wyklętych przez ludzi kreujących media publiczne przez ostatnich 25 lat i dłużej.
Kim właściwie są ci ludzie? Niech odpowiedzią na to pytanie będzie rola, jaką w zablokowaniu filmu odegrał Polski Instytut Sztuki Filmowej (PISF), od którego produkcja otrzymała dotację w wysokości 2,5 mln zł. Instytucja ta, która do połowy 2011 roku zachowywała neutralność wobec mojego konfliktu z TVP, do czasu, gdy ujawniłem, że Sławomir Jóźwik, mój kolega ze szkolnej ławy, potem słuchacz studium aktorskiego przy Teatrze Wybrzeże, aktor, następnie pracujący na kierowniczym stanowisku w ITI, potem producent filmowy, dyrektor Agencji Filmowej TVP, członek Rady Programowej PISF i znów producent filmowy (m. in. seriali „Komisarz Alex” i „Ojciec Mateusz”), był tajnym współpracownikiem SB zarejestrowanym jako TW „Wat” i w latach 1983-86 donosił głównie na swoich kolegów ze studium aktorskiego, m. in. na znaną Danutę Stenkę.
Od momentu tego ujawnienia PISF podjął walkę z filmem i z moją osobą. W 2012 roku wycofał się z produkcji filmu po przeprowadzonej przez siebie w 2011 kontroli, która wykazała, że dotacja została wykorzystana zgodnie z założeniami umowy, a następnie pozwał do sądu producenta filmu (tzn. mnie) z żądaniem zwrotu 2 mln zł dotacji. Z powodu długości filmu – powtórzę, że film jest dłuższy o 14 minut od szacunkowego zapisu umowy. Sprawa toczy się do dziś, ku zażenowaniu sędziny, która w trakcie procesu dowiedziała się od świadków, że bywają filmy dłuższe niż planowano.
Tak więc – uderz w stół a nożyce się odezwą. Jak dużo można zrobić w obronie jednego esbeka czy tewulca – ale to esbek i tewulec z branży? Otóż można na przykład tytułem kaucji przekazać do sądu 100 tys. zł publicznych pieniędzy z tak aberracyjnego powodu.
Pamiętam, jak powiedziałem o tym, kim jest Jóźwik Wojciechowi Hoflikowi. W 2011 roku był on dyrektorem Agencji Filmowej TVP, obecnie jest dyrektorem w PISF-ie. W 2010 roku uchodził za człowieka z kręgów zbliżonych do PiS. Człowiek PiS w mediach publicznych jako dyrektor programu I TVP. Od Hoflika usłyszałem wtedy: „Nie przestraszysz mnie”. Czego właściwie mógł się bać Wojciech Hoflik? Ale to branżowa solidarność – jakże to pojęcie może nabrać plugawego sensu. Ale solidarność nie wyjaśnia wszystkiego – wiele, ale nie wszystko.
Zablokowanie filmu na 3 lata pozwoliło wylansować serial „Czas honoru”, do którego zdjęcia rozpoczęły się po zakończeniu zdjęć do „Historii Roja”. Ten konfekcyjny utwór wielu uradował i zadowolił, bo pozwolił „odfajkować” nie eksploatowany do tego momentu temat. Zrobiony przez branżowych speców od seriali, którzy „poczuli target” na Żołnierzy Wyklętych i komercyjnie ten patriotyczny boom wykorzystali. Obecność publiczna „Historii Roja” z pewnością utrudniłaby ten cyniczny zabieg.
Tymczasem właśnie dzięki Wam Rój się jednak przebił – jego wizerunki towarzyszą wszystkim wydarzeniom związanym z Żołnierzami Wyklętymi, a napis na ramieniu żołnierzy „Roja”, „Śmierć Wrogom Ojczyzny”, stał się własnością publiczną. Stało się tak, mimo że film – co może jest w tym wszystkim najbardziej bolesne – został zaatakowany także z pozycji patriotycznych. Historycy IPN-u, panowie Krajewski i Łabuszewski w gmachu tej instytucji wykrzykiwali, że po ich trupie ten film powstanie, mimo że Prezes IPN, Janusz Kurtyka projekt filmu gorąco popierał. Gdy już film dotarł do fazy kopii roboczej i był pokazywany (było to po śmierci Prof. Kurtyki), historycy twierdzili, że w tej akcji nie było tego, a był tamten, że akcja odbyła się w innym miejscu i czasie. Do dzisiaj ich wypowiedzi pojawiają się w Internecie – klikniesz i natychmiast wyskakuje, że film obraża godność Żołnierzy Wyklętych. Myślę, że pierwszy zarzut to głupota, nieodróżnianie konwencji filmu fabularnego od dokumentalnego. Zarzut drugi to zła wola – widzowie filmu świetnie wiedzą, po której stronie jest autor filmu i jak emocjonalnie to pokazuje.
Wsparci „naukowym” autorytetem, polscy patrioci rzucili się na film – że żołnierze piją, palą i uprawiają seks. Jeden pan napisał do mnie, że spłonę w piekle (w związku z filmem), a człowiek, którego do tej pory szanowałem zgodził się z tą opinią. Jedna pani z Ciechanowa wielokrotnie jeździła na pokazy filmu tylko po to, żeby przekonywać widownię o ohydzie i zgniliźnie moralnej „Historii Roja”. Pojawiała się także na kolejnych rozprawach z PISF-em. Pewnego dnia podeszła na korytarzu do Joanny i Andrzeja Gwiazdów, którzy byli tam ze mną i spytała, dlaczego bronią tak ohydnego filmu, na co Andrzej odpowiedział: „Bo jest piękny i mądry”. Zastanawiałem się, kto skłonił tę kobietę do takich poświęceń – jeżdżenie po Polsce za „Rojem”, przyjazdy do sądu w Warszawie. Ku mojemu zdziwieniu całkiem niedawno okazało się, że niejaki Arek Gołębiewski rodem także z Ciechanowa, dziennikarz i reżyser filmowy (np. „Historia Kowalskich”), bardzo pożyteczny, jak myślałem, działacz społeczny oddany sprawie Żołnierzy Wyklętych, przybył do władz miasta Ciechanowa i zaprotestował przeciwko pokazowi filmu „Historia Roja” w tym mieście. A ta kobieta, jak się dowiedziałem, pozostaje w strefie wpływów Gołębiowskiego.
Wokół filmu zrobiono ponownie „czarną legendę” – ponownie, bo wcześniej nastąpiło to w czasie zdjęć do filmu tak niechcianego przez telewizyjnych aparatczyków. Do tego stopnia, że niejednokrotnie po pokazach podchodzili do mnie ludzie, którym powiedziano wcześniej, że w filmie są sceny, gdzie partyzanci piją wódkę w kościele, a w ogóle wyłącznie pije się i uprawia seks. Ludzie ci podchodzili do mnie z ulgą, przepraszając, że spodziewali się tego, co im powiedziano. Presja tej czarnej legendy była tak silna, że kiedy odwiedziłem ludzi, od których dowiedziałem się wiele o Roju i jego żołnierzach, ludzi bardzo mi bliskich, to zostałem wyrzucony z domu ponieważ pohańbiłem wizerunek Roja. Byli na filmie, to, co zobaczyli przesłoniła im histeryczna opinia, ściana czarnej legendy.
Natomiast trudno powiedzieć, czy to czarna legenda miała wpływ na prawicowe, traktowane jako nasze, niszowe media. Wydawałoby się, że temat 3-letniej walki z cenzurą o film o polskim patriotyzmie i wolności powinien być rarytasem dla dawnej i obecnej „Rzeczypospolitej”, „Uważam Rze”, „Do Rzeczy”, „W sieci”, „Gazety Polskiej”, „Naszego Dziennika”, TV Republika. Otóż nie. O kolejne – a było ich niewiele – artykuły i wypowiedzi musiałem się starać. Bardzo rzadko działo się w sposób naturalny, by wolne media opisywały walkę o wolne słowo.
Czym to tłumaczyć? Być może to jeszcze nie jest wolna Polska. W każdym razie opisywane tu zjawiska rozjaśniają oblicza naturalnych wrogów tego filmu – potomków morderców Żołnierzy Wyklętych, PRL-owskich elit, tajnych współpracowników i ich prowadzących.
Szanowni Państwo, pewnie jak wszyscy z Was śledziłem ostatnie wydarzenia na kijowskim Majdanie, targany sprzecznymi uczuciami – podziwu dla heroizmu tych chłopaków, dla poświęcenia w imię sprawy ważniejszej niż życie, dla bezinteresowności i determinacji; a jednocześnie zawstydzenia, że nie mieliśmy swojego Majdanu, że nie postawiliśmy naszego życia na szali, nie byliśmy do końca bezinteresowni. Dlatego mamy to, co mamy – w miarę stabilny kraj, w którym elementem stabilności jest nasz strach i konformizm. Oczywiście bardzo martwię się o Ukrainę, wiele ich jeszcze czeka, ale niech nam nie zazdroszczą naszego gównianego kraju, nawet wtedy, gdy przegrają.
W tym kontekście pomyślałem o mojej „Historii Roja”, że gdyby nie udało się komunistom do tego stopnia wykląć Żołnierzy Wyklętych, to „Solidarność”, mając ich w pamięci, w sumieniach, czując ich oddech na plecach, stałaby się Majdanem czyli polem bitwy z o wolność z narażeniem własnego życia. Żylibyśmy wtedy w Polsce.
Szanowni Państwo, przepraszam, rozpisałem się. Zrozumcie jednak ten mój areszt domowy trwający przez 3 lata. 3 lata, które pokazały mi, w jakiej Polsce żyjemy. 3 lata niemożności pokazania Polakom filmu o ich godności, odwadze i dumie. 3 lata w stabilnym, nie lubiącym się, nie szanującym, nie odzyskanym kraju.
Jeszcze przed heroizmem Majdanu pomyślałem, by „Historii Roja” w wersji roboczej więcej nie pokazywać na podziemnych właściwie pokazach, że ta formuła się wyczerpała. Po heroizmie Majdanu jestem tego pewien.
Jeżeli uważacie, Wy, którzy film widzieliście, że powinni go zobaczyć inni, piszcie do TVP i do PISF-u i żądajcie. Nie żądając niczego nie osiągniemy. Jeśli to, że film widzieliście Wam wystarczy, też to zrozumiem.
Mimo Waszej postawy nie udało mi się zgromadzić środków na oddłużenie filmu i wykonanie postprodukcji, choć wiele udało się zrobić. Duże pieniądze widocznie chodzą innymi drogami. Obecne trwają kolejne rozmowy z TVP, możliwe że tym razem po 3 latach będą konstruktywne. Możliwe, że dokończę film i w tym roku będę mógł go wprowadzić do kin. Wtedy będę bardzo liczył na Państwa, może razem uda nam się stworzyć alternatywną dystrybucję, by trafić do młodych Polaków, do Polaków w ogóle.
Ale na razie proszę, zawieśmy akcję „Ratujmy Roja”. W sensie finansowym także. Zamieńmy ją na akcję „Żądamy Roja”. Bardzo o to Państwa proszę i dziękuję za wszystko.
Jerzy Zalewski
Jakbym miał wybrać jeden film z wszystkich, które widziałem, to bym wybrał właśnie Ten.
Bo to nawet nie film. To zapis marzeń i snów. Obraz dawnej, prawdziwej Polski.
Boli, że faktycznie Toruń mało zrobił, siedzi cicho. Tak, są takie tematy, że wszyscy siedzą cicho.
Ale. Sporo ludzi już go obejrzało. Młodych. To co zobaczyli siedzi im mocno w głowie. To jest przepotężna siła. Zobaczyli to, co widzieli ich wolni przodkowie.
Gdyby film ten trafił do kin, to mamy zwrot w historii murowany. Państwo się obruszą. Proszę bardzo. Jednak proszę chwilę pomyśleć. Powstał film, który wszystkim jest nie na rękę, jest zaciekle niszczony. Cui bono?
Napisałam właśnie do Torunia.
Może aniołowie sprawią, że wsród tysięcy listów otworzą właśnie ten, z linkiem do tej strony.
Jest Pani nieoceniona.
Bóg zapłać!