Cztery dni temu napisałam notkę p.t. “Czy rzeczywiście zmarnowaliśmy ostatnie 25 lat?” /TUTAJ/. Wzbudziła ona istną furię moich komentatorów. Oburzyło ich to, że ktoś ośmielił się przypuszczać, iż w III RP mogło się zdarzyć coś pozytywnego, a nie tylko klęski i nieszczęścia.
Większość z komentujacych ograniczyła się zresztą do przeczytania samego tytułu, co można było poznać po tym, że oskarżali mnie oni o”propagandę sukcesu”, “chwalenie rządów PO” oraz inne głupoty, których w mojej notce NIE BYŁO. Komentator Góral wyprodukował mnóstwo danych statystycznych mających świadczyć o totalnej katastrofie, pisząc m.in. o 5 milionach bezrobotnych.
Właściwie tylko UPARTY zrozumiał /TUTAJ/, o co mi chodziło i spróbował odpowiedzieć na moje pytanie. Inni chcieli za wszelką cenę bronić swojego ulubionego, wyłącznie czarnego obrazu naszej rzeczywistości. Wyraźnie odpowiadało im poczucie totalnej beznadziei. Ale dlaczego? Czemu powtarzanie, że wszystko, ale absolutnie wszystko jest do d…. sprawia moim kolegom tak wielką przyjemność?
Główną przyczyną jest oczywiście lenistwo umysłowe. Powtarzanie w kółko “źle jest i źle będzie” oraz “wszystkiemu winien ten p……ny Tusk i jego banda złodziei” gwarantuje poklask i nie wymaga ŻADNEGO wysiłku. Próba zorientowania się w charakterze problemów Polski, ich genezie oraz zastanowienia się nad ewentualnymi środkami zaradczymi wymaga już pewnej refleksji wyraźnie przekraczającej umysłowe możliwości wiekszości komentatorów.
Zjawisko to zauważył już dość dawno prof. Andrzej Zybertowicz pisząc /TUTAJ/ o nadmiarze “diagnoz bez konsekwencji” działajacych wyraźnie obezwładniajaco:
“będą tworzyli, to znowu termin prof. Marody, kolejne diagnozy bez konsekwencji. Mamy niekiedy dość głębokie diagnozy opisujące schorzenia różnych sfer życia społecznego, z których nie ma żadnych konsekwencji. I to jest pewna cecha sytuacji.
Gdy jeżdżę na liczne spotkania, to widzę niebezpieczny automatyzm myślowy w obozie patriotycznym: chęć pogłębiania kolejnych diagnoz, które prowadzą tylko do defetyzmu, i niechęć albo nieumiejętność programowania, mówienia o rekonstytucji naszych zadań, instytucji jako pewnego projektu. “.
Krytykowany przez profesora sposób myślenia widzę właśnie u moich komentatorów. Szczęśliwie ostatnio wszyscy mają już go dość. Kilkakrotnie, podczas różnych prelekcji, spotkałam się z żądaniami słuchaczy: “Może by Pan powiedział w końcu coś optymistycznego?”. Krzysztof Pasierbiewicz w swojej niedawnej notce /TUTAJ/ napisał:
“Zauważyłem bowiem, że dla obywatela w miarę wyrobionego politycznie amatorski poziom i styl “Gazety Polskiej Codziennie” i TV Republika przypominający podszyte lekceważąco nienawistnym jojczeniem drażniące “gorzkie żale” staje się po prostu coraz trudniejszy do zniesienia i momentami przypomina w swej formule działalność propagandowych szczekaczek z okresu głębokiej komuny tyle, że tym razem zamieniono ideologiczne bieguny.”.
Ja sama, już 1 wrześnie 2012 we wpisie “Pławienie się w rozkosznej rozpaczy” /TUTAJ/ stwierdziłam:
” Pławienie się w rozkosznej rozpaczy działa demobilizujaco i zwalnia od myślenia, nie mówiąc juz o działaniu. Udziela sie to też Czytelnikom.”.
Mogę tylko zaapelować: mniej czarnowidztwa, jojczenia i powtarzania w kółko tego samego. Zamiast tego – więcej rzeczowej analizy problemów Polski.
Andrzej Zybertowicz to jeden z najwybitniejszych umysłów Obozu Patriotycznego. Uważam, że celnie wskazuje na to, że to bardziej nasza słabość, a nie “ich” siła sprowadza nas do politycznego marginesu w Polsce.
Ale co znamienne, nawet ten Zybertowicz, który mówi o nadmiarze diagnoz bez konsekwencji napisał ostatnio książkę, która była w większości właśnie diagnozą. Nie jest zatem łatwo nawet samemu autorowi tych słów :)
Robert Winnicki na jednym z wykładów stwierdził, że nawet w środowiskach patriotycznych jesteśmy mistrzami świata w rozmawianiu o Polsce, historii, gospodarce, świecie. Potrafimy kłócić się do późnych godzin na spotkaniach czy w Internecie o to kto ma rację w najdrobniejszych szczegółach czy detalach.
Ale, kontynuował Winnicki, gdy przychodzi do głupiego wywieszenia plakatu promującego jakieś patriotyczne wydarzenie… mamy kłopot. Coś w tym defetyzmie jest, musimy nad tym wszyscy popracować.
Natomiast, co do Pani wpisu. Rozumiem brak defetyzmu, itd., ale nie można uciekać od obiektywnej prawdy. W Polsce po 1989 roku nic (no dobra, prawie nic: zniesiono cenzurę i stać nas na używane gruchoty z Zachodu) nie zmieniło się na lepsze, wręcz przeciwnie, jest jeszcze gorzej. A, żeby chcieć przestać się w tym szambie dalej taplać, trzeba niestety tę smutną diagnozę przetrawić. My już tego dokonaliśmy, ale miliony rodaków łykających medialną papkę jeszcze nie. To jest trochę jak z alkoholizmem. Żeby z tego wyjść, musimy sobie uświadomić, jak dalece się stoczyliśmy.
Naszym sukcesem jest to, że coraz więcej naszych sąsiadów się budzi, że dostrzega potrzebę zmian i skalę zakłamania po 1989 roku. Sukcesem jest to, że nowe pokolenie młodzieży wychowane na Internecie, z tych którzy interesują się sprawami publicznymi, idzie pod prąd postkomunistycznej mentalności, w odróżnieniu od swoich starszych nieco kolegów.
Jeżeli do naszej diagnozy przekonamy większość, pozytywne zmiany nastąpią. One już następują, tu i teraz. Piszę te słowa na godzinę przed startem TV Trwam na multipleksie. Czy ktoś się spodziewał jeszcze kilka lat temu, że za znienawidzonym w mediach ojcem Rydzykiem pójdzie 2,5 miliona podpisów poparcia, prawie 200 marszów w Polsce i kilkusettysięczna manifestacja w Warszawie? Nie.
I w przyszłości nie raz i nie dwa się pozytywnie zaskoczymy.
Coś optymistycznego-monarchia!
Nie zgadzam się z tym, że obecnie jest gorzej niż w PRL. To nieprawda. PRL była wielkim więzieniem, z którego strażnicy czasem łaskawie kogoś wypuszczali “na przepustkę”. Komuchy nie musiały organizować się w mafie, by kraść, gdyż wszystko było ich. Cenzura była wszechobecna, a by awansować n.p. na stanowisko kierownika wydziału w fabryce – trzeba było zapisać się do PZPR. Akcja w obronie TV Trwam to rzeczywiście wielki sukces. Przedtem był udany protest młodzieży w sprawie ACTA.
Ma Pani prawo mieć swoje zdanie. Ja w PRL nie żyłem, mogę się jedynie zdać na doświadczenia starszych ludzi z mojego najbliższego otoczenia. A wśród nich nie ma ani jednej osoby, która by stwierdziła, że w III RP żyje się lepiej, niż w PRL. I żadna z tych osób nie figurowała na listach partyjnych PZPR żeby była jasność. Więcej, brak przynależności do PZPR w przeszłości stanowi też pewnie wytłumaczenie ich poglądu. Bo kto nie był świnią za komuny, ten w III RP ma jeszcze pod górkę.
Mam pytanie: ilu Polaków wyjechało z Polski za chlebem w czasie trwania III RP, oraz czy da się wyżyć z rodziną za 1000 złotych miesięcznie, które w III RP pracownik wynajęty na czarno dostaje za pracę po 12 godzin codziennie [5 zł na godzinę, albo i mniej], oraz ilu Polaków-przedsiębiorców zostało celowo zniszczonych przez fiskusa + wymiar sprawiedliwości, oraz ile osób zostało eksmitowanych na bruk, oraz ile osób umarło pod opieką służby zdrowia w III RP,oraz ile nakradziono Polakom ich własności w majestacie prawa ustanowionego pod potrzeby tychże złodziei, oraz ile rodzin zdruzgotano bez najmniejszych skrupułów, oraz ile cierpienia przeżywają Polacy poniżani, okradani, anihilowani w III RP, oraz kto i dla kogo zbudował taki system zarządzania społeczeństwem w III RP, co z oświatą, z kulturą, gdzie są polskie zakłady pracy, stocznie, kopalnie, gospodarstwa rolne, krowy na pastwiskach, zboże na polach, mieszkania dla młodych rodzin, rzetelne media, oraz … tak, niektórym jest lepiej, dobrze, bardzo dobrze, wspaniale w III RP. Tylko komu? Brak cenzury, wolność podróżowania – proszę mnie nie rozśmieszać, bo sytuacja jest zbyt poważna w III RP. Pani żyje chyba za “żółtymi firankami”. Z poważaniem Halina Spasowska