Pewien młody żonkoś spotyka kolegę.
„ No wreszcie się ożeniłeś” – mówi kolega. „ Pewnie twoja żona jest piękna”.
„ Wcale nie” – odpowiada żonkoś.
„ To może bogata?”
„ Też nie”
„ To pewnie jest świetna w łóżku?”
„W tej kwestii zdania są podzielone. Jedni mówią, że tak , a inni, że wręcz przeciwnie.”- odpowiada żonkoś.
.
Ten dowcip przypomina mi się zawsze gdy myślę o postmodernizmie (Jacques Derrida, Jürgen Habermas, James Clifford, Zygmunt Bauman, Wolfgang Welsch).
W przeciwieństwie do cywilizacji łacińskiej, w której większość z nas została wychowana, nawet jeżeli niektórzy o tym nie wiedzą ( jak pan Jourdain, który nie wiedział, że mówi prozą) filozofia postmodernistyczna neguje istnienie prawdy. Istnieją tylko różne poglądy. Czasami ludzie je wyrażają. Częściej jednak zamiast wyrażać poglądy „wyrażają siebie”. Można siebie wyrazić malując włosy na pomarańczowo, można ( jak pewna góralka z Koniakowa) dziergając na szydełku koronkowe stringi.
Pierwszy raz spotkałam się ze zjawiskiem „wyrażania siebie” w niejasny dla mnie sposób podczas festiwalu teatrów amatorskich w Avignon w 1985 roku. 10 osób poruszało od wewnątrz ogromnym, uszytym przez nich osobiście smokiem. Przeprowadzono wywiad z osobą, która wypełniała derrièresmoka. Powiedziała, że „ w ten sposób wyraża samą siebie”. Poważnie zastanawiałam się co ma na myśli do chwili gdy okazało się, że pewien młody człowiek „wyraża sam siebie” połykając ogień. Zrozumiałam, że za kilka dni ten sam chłopak będzie „ wyrażał siebie” waląc kijkami w krzesło, że to „ wyrażanie siebie” to postmodernistyczna frazeologia, to współczesna „ mowa trawa do chińskiego ludu przez zamknięty lufcik”- jak o nowomowie z czasów PRL napisał socjolog Jakub Karpiński.
Ideologię komunistyczną większość z nas poznawała z kontekstu językowego, z języka oficjalnej propagandy, a praktykę- w kolejce po mydło czy papier toaletowy. Nie sądzę, żeby wiele osób czytało dzieła zebrane Marksa, Engelsa czy Stalina albo historię WKPb.
Podobnie ja poznaję ideologię postmodernizmu.
Do mojej kamienicy , po brawurowej ucieczce z RFN sprowadziła się para peerelowskich szpiegów podejrzewanych o otrucie księdza Blachnickiego, Jolanta Gontarczyk ( TW Panna) i jej mąż. Po wielu latach milczenia dobrali się do nich dziennikarze. Nie wiem dlaczego akurat wtedy zdjęto z nich ochronę. Opisał ich działania między innymi Wprost ( „Zabójcza Panna” 21/ 2005 -1173)
W jednym z wywiadów, pani Jolanta powiedziała, że „ każdy ma kilka sumień”. Ta jej wypowiedź wiele mi wyjaśniła. Przede wszystkim zrozumiałam co przyciąga do postmodernizmu Zygmunta Baumana. – nieokreśloność, względność wszelkich prawd , postaw i zachowań. Ponieważ prawda nie istnieje- jedynym zadaniem filozofii jest stawianie dobrych pytań bez oczekiwania na odpowiedź.
„ Dobre pytanie” odpowiadał w filmie „ Trzej towarzysze” Maleszka na każdą próbę ustalenia dlaczego donosił na najbliższych przyjaciół.
Dlatego ilekroć słyszę, że nie sposób ustalić prawdy bo każdy niesie swoją prawdę, że nie wolno nikogo oceniać, że oceniamy czyn a nie człowieka widzę jak ta ideologia wikła się we własne sprzeczności. Jak możliwe jest działanie sądów? Przecież wyrok dostaje człowiek nie jego czyn. Dlaczego ( pod groźbą kary) zabronione jest ocenianie nie tylko konkretnych homoseksualistów lecz nawet praktyk homoseksualnych? Bo ktoś może poczuć się urażony?
W czasach PRL gdy bezkarnie można było krytykować tylko kelnerów ( nazywało się to „krytyka konstruktywna”) nawet jeżeli opisałeś karalucha w zupie, zawsze jakiś kelner poczuł się urażony i wypowiadał się w imieniu wszystkich kelnerów pracujących miast i wsi.
Zakaz oceniania człowieka na podstawie jego czynów jest sprzeczny nie tylko z praktyką sądową czy rekrutacją do pracy, lecz nawet z działalnością dydaktyczną. Przecież student mógłby powiedzieć: „ być może moja praca jest niedostateczna, ale pan, panie profesorze ocenia człowieka, bo konsekwencje pana oceny ponoszę ja. Zatem poproszę 5 do indeksu”.
Zakaz dochodzenia swoich racji, zakaz poszukiwania prawdy ma dawne tradycje. Pozwolę sobie zacytować za Miłoszem ( „Umysł zniewolony”)
„Jeżeli dwóch kłóci się, a jeden ma rzetelnych 55 procent racji, to bardzo dobrze i nie ma co się szarpać. A kto ma 60 procent racji? To ślicznie, to wielkie szczęście i niech Panu Bogu dziękuje! A co powiedzieć o 75 procent racji? Mądrzy ludzie powiadają, że to bardzo podejrzane. No, a co o 100 procent? Taki, co mówi, że ma 100 procent racji, to paskudny gwałtownik, straszny rabuśnik, największy łajdak”
Wciąż jestem przekonany, że zasada by oceniać czyny, a nie osoby nie ma nic wspólnego z relatywizmem poznawczym, a jedynie z pokorą. :)
Wyrok otrzymuje osoba, bo odpowiada ona za czyny, które są konsekwencją jej woli.
Czyny jednak nie stają się istotą czy przypadłością osoby.
Każdy z nas, nawet świeżo wybrany papierz i dopiero co skazany morderca – jest zdolny do złych i dobrych rzeczy i nikt poza Bogiem nie wie, jaki będzie nasz następny wybór.
Czyny obciążają osobę, ale nie wpływają ja jej wolność i podmiotowość.
No właśnie!
Pani Izabelo Brodacka Falzmann. A gdyby pozostać jedynie w obrębie logiki, uciekając od opinii i beletrystyki, czyli prozy która ma jednak charakter swoistej “poezji” (a zatem pozostawia raczej wrażenie, uczucie, niż przedstawia jasny i klarowny wywód) – w jaki sposób logicznie ze zdań “że nie wolno nikogo oceniać, że oceniamy czyn a nie człowieka” miałaby wynikać sprzeczność? Oczywiście rozmawialiśmy już o tym wielokrotnie, więc wie Pani, co my rozumiemy za tymi słowami. Bo wie Pani, czemu się sprzeciwia. Jakże w takim razie – pozwolę sobie powtórzyć pytanie – powstaje sprzeczność logiczna, gdy wyjdzie się od tego twierdzenia?
Może nigdy nie zdefiniowaliśmy jednoznacznie “osoby” i “człowieka”?
Pytam jeszcze, bo wydaje mi się nieuczciwe sprowadzanie do absurdu tych twierdzeń poprzez przedstawienie ich w absurdalnym kontekście. Przykładowo – gdy chodzi o ocenianie ucznia. Przecież nikt z nas tutaj – adwokatów podejścia “Chrystusowego” – nie powiedział, że ocena kompetencji osoby jest oceną osoby jako takiej! A Pani zdaje się to sugerować, czyż nie? Przecież nikt, nigdy tu nie powiedział “to wspaniały człowiek”, dowiadując się o kimś, że jest doskonałym chirurgiem, ani nikt by nie powiedział, “to człowiek fatalny, nic nie wart”, wiedząc, że nie zdał do szkoły średniej.
Niejednokrotnie jednak wielu z nas używało jednoznacznych ocen wobec ludzi piastujących najwyższe stanowiska. O! Jam dziś, przykładowo, powiedział, że nasi “panowie” do niczego sie nie nadają, że to śmieci. Ale nie wskazuję na konkretną osobę. Stwierdzam tylko, że są generalnie, jako klasa społeczna, do wyrzucenia. Recykling im by się przydał. Ale do piekła bym ich oczywiście nie wrzucił. Do pierdla albo do ciężkich robót – owszem. A może nawet stryczek dla kilku przykładnie – dla dobra milionów ludzi. Ale nawet wobec tych uważam, że w każdym tym śmieciu jest wewnątrz jakiś potencjał świętości. Bo nie do mnie należy ocena, kogo tak na zawsze należy skazać, na wieczne wykluczenie.
Czy Pani nas czasem nie podpuszcza?
Napisałbym – “śmieciu” a nie – śmieciu. Mimo wszystko.
Jak powiedział ks. Guz – nawet Hitler jest geniuszem, tzn. jest unikalnym, wolnym i potencjalnie – kreatywnym bytem utworzonym na obraz Stwórcy.
No i nie “jakiś potencjał świętości”. Po prostu – potencjał świętości.
Pan Bóg czyni czasem świętymi tych “najgorszych”, jakby chciał nam specjalnie pokazać, że nie odgadniemy miary tego potencjału u kogokolwiek.
Tzn. dla Ciebie jako fizyka słowo “jakiś” może mieć inne, bardziej neutralne znaczenie: “nie wiadomo, jaki”.
Sam kiedyś zostałem, delikatnie mówiąc – ofuknięty, kiedy zapytałem w WSS Społem “ile dni ma ten ser” – a przecież oczekiwałem, że odpowiedź będzie: “zero”, chciałem się tylko upewnić.
Tymczasem skończyło się na awanturze, jakie z tych turystów chamy, bo ser zawsze jest dzisiejszy!
Pozdrawiam!
A niech Ci będzie! :) Nie dam Ci żadnej satysfakcji ;p
Podoba mi się określenie “karły”. Moralne, duchowe, intelektualne. Jest prawdziwe i nie jest nacechowane wprost wrogością. Stwierdza jedynie fakt, wyrażając dezaprobatę, lecz nie skreślając człowieka.
A jednak i w tym jest jakiś rodzaj niechęci, wywyższania się… Tak Miłość z człowiekiem nie rozmawia… hmmm … cóż – karłem jestem :/
W nauce i technice stosuje się powszechnie – fuzzy logic. http://en.wikipedia.org/wiki/Fuzzy_logic
znana jako logika rozmyta, łamie zasadę 0 – 1, czyli prawda – fałsz.Niektórzy twierdzą, że tak właśnie działają sieci neuronowe, czyli człowiek ma naturalną inklinację do zbiorów rozmytych.
Dlaczego Pan tak surowo wywołuje mnie do tablicy? Poczułam się jak w 3 klasie mojej szkoły podstawowej. Inna sprawa, że dawno się tak nie czułam więc właściwie to dziękuję.
Wiem, że o tym już dyskutowaliśmy więc w pewnym sensie podpuszczam.Cenię sobie Wasze uwagi i poglądy więc w ten sposób sobie je przepowiadam. Repetitio est mater studiorum. ( z łaciny jednak jeszcze coś pamiętam) .
” Wiesz jaki będzie następny etap?”- zapytała mnie córka po przeczytaniu tego tekstu.
” Kupisz sobie jorka i będziesz dla niego sprowadzać ubranka z Londynu”. Na szczęście mnie na to nie stać.
Zajmijmy się przed chwilą aktualną mamąmadzi czyli panem T. Potępiono jego czyn. Wyrok odsiedział. Chcą go posadzić w zakładzie zamkniętym tylko dlatego, że oceniają go źle jako człowieka. Nie oceniają przecież jego czynów, bo w zakładzie karnym nie miał okazji ich popełnić. Rozumiem, że ustawodawcy antycypują czyli chcą go posadzić na podstawie czynów, które ewentualnie mógłby popełnić.To zbyt skomplikowana konstrukcja. Nikt natomiast nie wypowiadał się na temat czy T jest powołany do świętości. Zapewne tak, ale to sprawy nie z tego świata. Nawet Hitler jest geniuszem, ale jak dotąd nie został kanonizowany. Pani Gontarczyk jest też jest “unique au monde”( oj tak) ale ręki bym jej nie podała.Gwoli sprawiedliwości dodam, że się z tą ręką nie kwapiła, choć całe lata mieszkałyśmy w tej samej kamienicy.
A ja nie odpuszczam :)
Będę bronił do ostatniej kropli krwi Space’a twierdzenia, że z Chrystusowego “nie sądźcie byście nie byli sądzeni” nie wynika żaden relatywizm ani zdejmowanie z osób odpowiedzialności za ich czyny.
Pewnie, że najgorsze jest powiedzenie, że “każdy ma swoją prawdę”.
Lepiej już powiedzieć – ten jest szują, a tamten – porządnym człowiekiem.
To jest bliższe prawdy, ale jeszcze nie trafia w 10.
Najwyższa szkoła jazdy to zrozumieć, że miłość to otwartość na drugiego człowieka; przyjęcie głęboko do serca prawdy, że druga osoba zawsze może nas zaskoczyć. Grzesznik może się nawrócić, a kolega, który zawsze się spóźnia w końcu może się zmobilizować i przyjść punktualnie – bo uświadomi sobie, że w ten sposób wyraża się jego szacunek do mnie.
Kiedy szufladkuję, metkuję ludzi – osądzam – ten jest taki a tamten – siaki, to popełniam grzech reifikacji, bo tylko rzeczy martwe są jakieś, a dusza i wola ludzka jest wolna i żaden jej wybór nie jest zdeterminowany poprzednimi (chociaż oczywiście mają one wpływ, czasem bardzo wielki) i dlatego właśnie osoba odpowiada za swoje czyny!
Osądzenie osoby jest uznaniem jej za zdeterminowaną do określonego postępowania, co paradoksalnie zdejmuje z niej odpowiedzialność za własne czyny.
A z tym yorkiem to nie poniał. Co ma york do relatywizmu poznawczego?
Dobrze. Można chcieć posadzić mordercę na dożywocie bez oceniania jego bytu jako takiego.
Mamy prawo do braku zaufania wobec osoby, która to zaufanie nadszarpnęła. Szczególnie, jeśli nie widać by zmieniła zdanie co do własnego postępowania.
To nie znaczy, że jej osoba jest immanentnie skażona złem. Znaczy to tyle, że jej poprzednie zachowanie wskazuje na możliwość, że w przyszłości stanowić będzie zagrożenie dla innych. Wyczuwam potencjał na pojawienie się tutaj tasiemcowatej dygresji na temat prawdopodobieństwa, szczególnie w ujęciu bayesowskim czy bayesjańskim, chciałem tylko zaznaczyć, że jest przepaść pomiędzy zagrożeniem mordem ze szczególnym okrucieństwem ze strony osoby, której dorobek w dręczeniu innych istot obejmuje wieszanie lepu na muchy oraz spożywanie co jakiś czas kręgowców a nawet ssaków, a człowiekiem który przyznał się do wielokrotnego mordowania przedstawicieli własnego gatunku i do czerpania z tego powodu największej przyjemności, który ponadto nie wyraża skruchy i żalu i zapowiada kontynuację procederu.
Bo jest to oczywiste w świetle nauczania KK: każdy jest powołany do świętości.
Jestem przekonany, że zależy to od okoliczności oraz przyszłych postaw (moralnych lub nie) pani G.
Córka chociaż sama lubi zwierzęta potraktował pieska ilustrującego tekst jako objaw rozmiękczenia intelektualnego.
Bardzo mnie ucieszyło to co napisałeś: “Do ostatniej kropli krwi Space’a”. Byłam kiedyś na spotkaniu dotyczącym edukacji klasycznej. Pewien pan poprosił o głos i oświadczył: ” moje dzieci są przygotowane na przelanie krwi”. Obecny na sali pan Michalkiewicz dodał: ” ale chyba cudzej krwi, swoją trzeba oszczędzać”. Sala zareagowała śmiechem i pompatyczna deklaracja została rozbrojona.
To ja też się cieszę. Mimo, że uważam, że filozofia jest strasznie ważna, to jestem też przekonany, że koniecznie trzeba mieć pewien dystans do własnych przekonań i teoretycznych rozważań na temat dobra, miłości i innych najważniejszych rzeczy.
Szukam jakiejś kubusiowo-puchatkowej sentencji dla spointowania tej myśli…
Mówienie o miłości czy dobru jest jak mówienie o miodku… a miodek trzeba po prostu spróbować łapą .*
* chociaż nie znalazłem tego w spisie oficjalnych cytatów, myślę, że właśnie coś takiego Puchatek by na temat naszych tu dyskusji powiedział.
Owszem. Chciałem, żeby to wywołanie do tablicy zabrzmiało zabawnie! Ale jak inaczej zareagować na Pani nas podpuszczanie? Jeśli się podszczypujemy do ważnego tematu, to już musimy dalej odpowiedzialnie trwać w uczciwej argumentacji. Można zacząć “niewinnie” poważny temat, ale nie można później uciekać z niego w absurdy, bo to nie w porządku, prawda? Jeśli ma Pani coś nowego do powiedzenia – to znaczy odnosi się do jakiejś naszej wcześniejszej rozmowy, argumentacji w zasadniczo odmienny niż wcześniej sposób, dostarczając nową jakość, nową treść do rozważania, to jest to bardzo mile widziane, bo kreatywne. Jeśli jednak jest inaczej i znów powtarzamy te same argumenty, ubrane w nieco inną warstwę beletrystyczną, lub inną misiopoezję (wybaczcie! ja też to robię!) to czyż nie marnujemy czasu? Czy to, co ja mówię jest zarazem piękne mądre i dobre? Czy jest użyteczne? Co chciałbym przekazać? Chyba to, że zachować musimy przy każdej ocenie człowieka ogromną delikatność i wyczucie, że to jest wielka sztuka i igranie z ogniem. Że łatwo jest przyjąć zdecydowaną postawę “logiczną”, klasyfikując sobie kogoś dla porządku umysłu i sumienia, ale to tutaj bardziej niż w naukach ścisłych trzeba zostawić ogromne pole niepewności, która nie pozwala nam na zdecydowaną niechęć, nie zamyka nas na ożywiające działanie miłości. Człowiek “zły” to człowiek martwy, godzien wielkiej litości i miłosierdzia. Któż go może ożywić poza tym, kto go zrozumie i pokocha? A jeśli nikt poza mną nie wyciągnie nigdy ręki do tego “przegranego”, “skończonego” człowieka? Jaka wielka odpowiedzialność – miłować…
jescze dot. przelewania krwi – w nieco bardziej żołnierskich słowach. Jeden z najwybitniejszych alianckich dowódców II WŚ gen. Patton stwierdził kiedyś że “nie chodzi o to aby umierać za swój kraj, chodzi o to aby te sk***syny z drugiej strony frontu umierały za swój kraj“.