Parę miesięcy temu ukazał się w „Gościu Niedzielnym” artykuł o oddychaniu Chrystusem.
Wydaje się, ze przeminął bez echa, ale chcę się mylić.
Podano w artykule skromny wycinek z życia wziętych sytuacji, kiedy to działa. Tymczasem to działa zawsze. Być może autor, ograniczony dozwoloną liczbą szpalt/artykuł nie zdołał przekazać więcej informacji, ale ziarno zasiał.
Tymczasem oddychanie Chrystusem, jako metoda na kontrolowanie swojego zachowania, przynosi co najmniej doraźne rezultaty, jest sprawdzona w działaniu i prosta w stosowaniu.
W ogólności, praktyka ta polega na częstym wypowiadaniu uwielbienia:
„Panie Jezu Chryste, synu Boga Żywego, zmiłuj się nade mną grzesznikiem”
Okazuje się, że można długotrwałą praktyką doprowadzić do tego, że te słowa wypowiadane są bezwiednie nieomal cały czas.
W szczególności jednak zaleca się tę praktykę na co dzień, nawet tym, którzy nie są „zatwardziałymi moherami”. Napisałem „zatwardziałymi moherami” bez złych konotacji, bo sam staram się być zatwardziałym moherem, aczkolwiek na razie bez sukcesu. Boże dopomóż!
Wracając jednak do meritum, czyli do oddychania Chrystusem, i do jego stosowania przez przeciętnego grzesznika.
Ujmę to subtelnie tak: nie wiem, co Was na co dzień kręci, ale sporo tego od złego pochodzi. Myślę także, że zdajecie sobie z tego sprawę, ale albo to bagatelizujecie, albo odkładacie na później „potem się wyspowiadam”.
Tymczasem istnieje sposób sprawdzony, niezawodny, bezpieczny i, co najważniejsze, naprawdę radosny.
W każdej chwili słabości (a sami wiecie, kiedy takie chwile macie), w każdej potrzebie, powtórzcie:
„Panie Jezu Chryste, synu Boga Żywego, zmiłuj się nade mną grzesznikiem”
Powtórzcie wielokrotnie, aż was zwątpienie opuści. A opuści. Zadziała.
To naprawdę działa. Ma to jeszcze jedną, wspaniałą zaletę. Bierzecie sobie Chrystusa za przyjaciela na wieki. Nic nie jest ponadto większe i warte Waszego trudu.
Ja to robię od jakiegoś czasu spontanicznie, tak mi się wyrywa z serca samo, w różnych sytuacjach, kiedy nie umiem sobie z własnymi myślami poradzić, lub z sytuacją zewnętrzną, albo “Boże, przymnóż mi wiary”.
Jak samo się wyrywa z duszy, to już jest oddychanie, bo człowiek oddycha bezwiednie.
Piękne wskazówki. Bóg zapłać.