Ważną sprawą jest przyjęcie postawy metodologicznej, którą powinno się stosować w pedagogice czy w każdej dyskusji, a mianowicie :
dobre jest stosowanie analizy krytycznej w stosunku do badanego rozumowania, ale także dobre jest zastosowanie krytyki do tej analizy krytycznej, tzn. zastanowienie się równocześnie nad tym, jakie są założenia (pryncypia) rozumowania, które krytykujemy, a także jakie są założenia (pryncypia) naszej analizy krytycznej. Następnie wyciągnięcie wniosku, które z tych pryncypiów (założeń) są zgodne z prawdą, tzn. ujawnianiem się rzeczywistości jako realnie istniejących bytów.
– Jeżeli założenia rozumowania, które krytykujemy są zgodne z założeniami naszej analizy krytycznej, to znaczy, że nasza krytyka jest wewnętrznie koherentna. Gdy przyjęło się w analizie krytycznej np. neoplatońskie pryncypia, wtedy rozumowania Proklosa, św. Augustyna, Awicenny, Jana Dunsa Szkota, Hume’a, Kanta, Hegla, Russela, Heideggera nie sprawiają nam zbyt wielkiego problemu. Analiza krytyczna dzieł tych filozofów sprowadzi się właściwie do bardziej precyzyjnego lub wyjaśniającego opisu podejmowanych przez nich problemów. Gorzej przedstawia się sytuacja, gdy mamy za zadanie wykazanie błędów w założeniach (pryncypiach) ich teorii. Większość osób, które wychodzą z tych samych założeń, nie dostrzega błędów w swoich pryncypiach. Jeżeli ktoś niepokorny usiłuje je wykazać, wyznawcy neoplatońskiej opcji obsypują go niecenzurowanymi epitetami lub konstatują, że delikwent niczego nie zrozumiał. Ciekawe, że sami siebie nie potrafią skrytykować. W tym aspekcie opcja neoplatońska wykazuje dużą moc nie filozofii racjonalnej, lecz raczej buńczucznej ideologii. Historia myśli ludzkiej informuje nas, że nawet gdy znajdą się umysły krytyczne, to takowe nie podważały samych założeń danej koncepcji, lecz starały się w ramach tych samych pryncypiów i tej samej metodologii przeprowadzić pewne zabiegi kosmetyczne. Doskonale widać to na przykładzie teorii dawinowskiej, którą z czasem przekształcono w ewolucjonizm (Spencer), następnie w teorię mutantów (Gould), następnie w koncepcję “skoków” ewolucyjnych (Goldschmidt). Żadna z tych kolejnych koncepcji nie odrzuciła pryncypiów darwinowskich, lecz starała się lepiej lub gorzej je zaadoptować lub włączyć do swoich sprecyzowań.
– Jeżeli założenia rozumowania, które krytykujemy nie są zgodne z założeniami naszej analizy krytycznej, to znaczy, że nasza krytyka jest błędna. Co tutaj się wydarzyło ?!
Najczęściej spotykane nieporozumienie sytuuje się właśnie w nieodpowiedności czy niezgodności przyjmowanych pryncypiów w rozumowaniach z pryncypiami analizy krytycznej. Spory te trwają od czasu, gdy zaczęto uzgadniać teorię Platona i Arystotelesa, czyli praktycznie od szkoły aleksandryjskiej (Ammoniusz, Jan Filippon, VI w. po Ch.). Wcześniej neoplatonicy używali filozoficzno-logicznego języka Arystotelesa do wyjaśniania problematyki podjętej przez Platona, dlatego jeszcze dzisiaj niektórzy filozofowie (np. Pierre Aubunque) utrzymują, iż Platon i Arystoteles “mówili to samo”. Ta tradycja miała swoich przedstawicieli także wśród średniowiecznych filozofów arabskich, piszących na temat zgodności poglądów Arystotelesa i Platona specjalne traktaty (al-Farabi, Awicenna). Mieszanie tych dwóch perspektyw i dwóch tradycji filozofowania, jak uczy historia filozofii, jest błędem metodologicznym. Po prostu inny jest przedmiot badań, inne metody, inny aspekt ujęcia przedmiotu filozofii.
Jeżeli za Platonem przyjmiemy za pryncypia pojęcia (idee, formy, kategorie, uniwersalia, systemy, struktury), a w krytyce innych postaw filozoficznych będziemy im przypisywać też pryncypia pojęciowe, wtedy nasza analiza krytyczna jest niewyczerpalna, nieorganiczona, tak jak niewyczerpane, nieograniczone są znaczenia pojęć używane lub tworzone w nieograniczonych kontekstach, niekiedy niuansowanych aż do absurdu. I tak Plotyn, a za nim Proklos, wyszli z pojęcia “Jednego”, wokół którego, używając metody “porównywania”, zbudowali swe systemy. Awicenna a po nim Jan Duns Szkot uznali opozycję pojęć “konieczny ≠ możliwy” za pryncypia wszelkiego dyskursu. Kartezjusz uznał myślenie, czyli “sensownie ułożony układ pojęć” za pryncypium badań filozoficznych. Słusznie zatem Kant, idąc za Kartezjuszem, stwierdził, że w takim razie nie możemy poznać “noumenu” – samej w sobie rzeczywistości – gdyż pojęcia nie są zdolne wyjść poza nasz intelekt. Tę opcję neoplatońską doprowadził do absurdu Hegel, gdy zdarzyło mu się stwierdzić, że jego teoria jest ważniejsza niż sama rzeczywistość. Postkantyści starali się więc budować koherentne w sobie, logiczne, weryfikowalne ze swoimi wewnętrznymi pryncypiami systemy (np. Wittgenstein), które przez samą swoją obecność i różnorodność, propagowały relatywizm w każdej dziedzinie myślenia, a które nałożone na rzeczywistość prowadziły do agnostycyzmu. Relatywizm konsekwentny podcina gałęź, na której siedzi, jako że jeżeli wszystko jest relatywne, to on sam też musi być teorią nie do końca absolutnie prawdziwą. Dlatego też zazwyczaj relatywiści nie są konsekwentnymi relatywistami. Platon, krytykując relatywizm Heraklita, przypisał jednak relatywność przedmiotom fizycznym, czyli “rzeczywistości” materialnej, natomiast przedmioty duchowe (idee) stały się podłożem niezmienności, stałości, “rzeczywiście rzeczywistym” światem, któremu zabrakło realnego istnienia, gdyż jako absolutny musiał być ponad istnieniem. W XX wieku podobnie postąpił Heidegger, krytykując wszelkie teorie swoich poprzedników. Kwalifikując je jako skostniałe relikty, zaproponował nieustannie rozwijający się “Dasein”. Niemniej ten stale zmieniający się w zależności od kontekstu Dasein, jako podłoże tych zmian, pozostawał ciągle Dasein’em, a nie przeistaczał się w swoje przeciwieństwo, jakiś “kein-Dasein”, albo “andere-Dasein”. Właśnie trwał jako podłoże, jak niezmienna, arystotelesowska substancja dla ciągle zmieniającego się kontekstu, w którym przebywał Dasein. “Bycie” w tej koncepcji, jak u Plotyna, nie utożsamialo się z “istnieniem”, gdyż to ostatnie ciągle się zmieniało.
Zakwestionowanie pryncypiów swojej, rozważanej latami filozofii wydaje się problemem nie do pokonania, gdyż wymaga ogromnego wysiłku intelektualnego i odwagi. W historii filozofii podaje się nieliczne przykłady : R. Carnap – pomimo wielokrotnej zmiany poglądów, jednak nie wyszedł poza perspektywę neopozytywistyczną. L. Kołakowskiemu przypisują niektórzy badacze jego prac – porzucenie marksizmu, niemniej z dokładnego przebadania tekstów wynika, iż do końca życia pozostał zależny od analizy “diamatu” czyli w rezultacie marksistowsko-pozytywistycznej opcji ideologicznej. Św. Tomasz z Akwinu miał powiedzieć przed swoją śmiercią, iż to, co spisał jest “słomą”, ale wprost, nie wyparł się swej filozofii. Nie-filozofom było łatwiej : Św. Paweł z prześladowcy chrześcijan, przeobraził się w chrześcijańskiego apostoła. Jacques Lacan przed śmiercią rozwiązał swoją Francuską Szkołę Psychoanalizy tym samym akceptując bezsens swoich badań; chociaż można ten gest tłumaczyć według francuskiego porzekadła : “après moi – le déluge” (po mnie potop).
Jeżeli za Platonem przyjmiemy za pryncypia pojęcia (idee, formy, kategorie, uniwersalia, systemy, struktury), a w krytyce innych postaw filozoficznych zauważymy, że one nie przyjmują pojęć za pryncypia, wtedy nasza analiza krytyczna jest nieporozumieniem, motywem do niekończących się sporów, kontrargumentów wziętych z jednostkowych sytuacji etc. Taka analiza staje się rozmową na dwa, nie dające się sprowadzić do siebie, różne tematy.
Jakie jest wyjście z tej sytuacji ? Otóż, należy dokładnie zidentyfikować przedmiot (problem) dyskusji. Chodzi o to, by sprecyzować czy zajmujemy się analizą pojęć, czy analizą rzeczywistości, tzn. identyfikowaniem tego, co realnie istnieje. Zauważmy, że analiza pojęć jest ważnym problemem, ale ona nie mówi nam nic o tym, co istnieje. Już w Średniowieczu rozumiano, że “nie ma przejścia z pojęć do rzeczywistości”, ale tacy myśliciele jak B. Russel czy John Stuart Mill zupełnie o tej zasadzie zapomnieli. Analiza pojęć jest ważną sprawą, ale jest analizą narzędzi filozofii, a nie analizą jej przedmiotu badań. Wiadomo przecież, by użyć przykładu, że pług (jako narzędzie), nie jest tym samym, co ziemia (jako przedmiot), którą orze ! I nie każde narzędzie nadaje się się do uprawiania filozofii. Neoplatońska metoda porządkowania dyskursu i rzeczy poprzez “porównywanie” : “podobne z podobnym”, co dało dialektykę, lub “niepodobne z niepodobnym”, co zrodziło apofatykę, czy “podobne” przeciwstawione “niepodobnemu” uformowało analogię, niewątpliwie przyczyniła się do rozwoju nauk szczegółowych (fizyka, chemia, biologia). Być może nadaje się również do badań teologicznych, ale nie jest pertynętna w filozofii ! Metodą filozofii jest identyfikacja każdego realnie istniejącego bytu, a nie zajmowanie się ustalaniem sensu znaczeń wymyślonych pojęć czy możliwością lub niemożliwością zachodzenia danego zjawiska. Tym ostatnim może zajmować się jakaś probabilistyka, a poprzednim leksykografia. Każda dziedzina ma swoją metodę badań. Jeżeli zgodzimy się spontanicznie z faktem, że młotem pneumatycznym nie zagramy poprawnie “Etiudy” Chopina, czy długopisem nie zaoramy pola, to gdy zajmujemy się dziedzinami humanistycznymi, dobór odpowiedniej metody nie ujawnia się nam już tak ostro i nie budzi aż takiego sprzeciwu, wywołanego spontanicznie wobec nieodpowiednich metod. Unifikacyjny pomysł Kartezjusza – wynalezienia jednej metody dla wszystkich nauk – sprawił, że zależnie od epok czy szkół, wprowadzano do nauk humanistycznych metody matematyki, fizyki, logiki czy komparatystyczne. Takie stawianie sprawy spowodowało zubożenie problematyki filozoficznej, zredukowanie jej zadań do uogólnień teorii z nauk szczegółowych, uzależnienie jej od innych nauk lub nawet zastąpienie jej światopoglądem, bądź ideologią. W XX wieku fenomenologia, tomizm egzystencjalny, a także heideggerowski powrót do tematyki bytu przywróciły filozofii statut odrębnej, samodzielnej nauki. Jednak wydaje się, że samoświadomość czy myślenie jako takie nie mogą być postawione jako pryncypium filozoficzne. Przecież każdy wie, że może się pomylić. Tylko takie myślenie jest poprawne, które wynika z realnie istniejących bytów i kieruje nas do dobra i do prawdy, a weryfikowane z rzeczywistością realizuje się, działa, zgadza się z nią. I tylko takie myślenie możemy nazwać mądrością. To zawsze istniejący, realny byt, a nie “to, co jest” naszym pomysłem, sprawdza czy nasze myślenie jest prawdą, dobrem, a będąc w zgodności z bytem, jest mądrością.
Jeżeli zgodnie z perspektywą filozoficzną Arystotelesa przyjmiemy za pryncypium byt realnie istniejący, nasza analiza krytyczna zostaje “ograniczana” przez nieustanną weryfikację używanych przez nas pojęć z konkretnym, istniejącym bytem.
Historia filozofii uczy nas przede wszystkim tego, jakich błędów należy unikać. To wcale nie znaczy, że filozofowanie sprowadza się wyłącznie do krytyki. Filozofowanie jest pozytywnym budowaniem dyskursu na temat tego, co realnie istnieje. Aby tego poprawnie dokonać, trzeba nauczyć się, jakie rozumowania należy odrzucić z naszego dyskursu, a jakie przyjąć, aby nie powtarzać błędów poprzedników :
– gdy nie przyjmie się pluralizmu bytów realnie istniejących, wtedy jesteśmy skazani na monizm, albo typu duchowego jak w hinduskich Wedach czy u Spinozy, albo typu materializmu Demokryta, Dawida z Dinant lub Marksa.
– gdy nie przyjmiemy realności i odrębności jednostkowego bytu, wtedy nasz dyskurs filozoficzny będzie zajmował się logicznymi możliwościami bytowań, zjawisk, relacji, pojęć granicznych, myślnych struktur kategorialnych czy uniwersalnych, a nie realnie istniejącym bytem.
– gdy w jednostkowym bycie nie zidentyfikujemy tego, że on jest i że jest jakiś, wtedy nasz opis rzeczywistości ograniczy się albo do prezentowania bytu jako niezmiennej, stałej struktury, albo jako wiecznie stającego się procesu relacji.
– gdy w jednostkowym bycie nie zidentyfikujemy tego, co jest zaktualizowane i tego, co nie jest zaktualizowane, to znaczy jego nie do końca określonego, niemniej realnego aspektu bycia w możności, inaczej mówiąc – tego, co jest potencjalnością bytu, ale która nie ma nic wspólnego z logiczną możliwością, wtedy ryzykujemy zredukowanie naszych badań filozoficznych albo do determinizmu, albo do przypadkowości.
Z punktu widzenia fizyki propozycja, w której wskazuje się na tzw. “potencjalną energię” jest dyskursem filozoficznym prowadzonym na temat kwadratury koła, czyli pomieszaniem pojęć, jako że greckie słowo “energeja” oznacza “akt”, czyli coś dokonanego, natomiast “dünamis” – coś do wykonania, jakąś “możność”, ale nie “możliwość”, którą oznacza “dünaton”, dlatego pojęcie “potencjalna energia” może ewentualnie wskazywać na jednostkowy byt jako całość złożoną z aktu i możności, ale nie na jego jedną cechę czy wiele własności, gdyż te musiałyby być wprost “niebytującym istnieniem”.
– gdy w jednostkowym, istniejącym bycie nie zidentyfikujemy tego, co jest w nim czymś stałym, podmiotem, podłożem dla przypadłości, co Arystoteles nazywa substancją, na której lub w której podmiotują się cechy, własności, relacje jako coś zmiennego, wtedy skazani jesteśmy na analizę zmiennych, relatywnych cech, własności, relacji. Tak opisywany byt jest wewnętrznie sprzeczny, gdyż cechy, własności, relacje są zawsze cechami, własnościami, relacjami czegoś. Same w sobie nie istnieją.
Filozofia więc nie jest ciągłym procesem, który ma jakiś punkt dojścia u schyłku dziejów ludzkości czy nigdy nie zakończonym dążeniem do poznania. Owszem, jest ciągłym odkrywaniem, uczeniem się, rozumieniem przez kolejne pokolenia ludzi tej samej prawdy, tego samego dobra, tej samej miłości, tego samego piękna, które manifestowane są przez realny, odrębny, jednostkowy byt, czyli “to, co istnieje”. Jest tym, co mędrcy nazwali “philosophiae perennis”. Niewątpliwie, zmieniają się produkty wytwarzane przez ludzi, a w związku z tym pojawiają się nowe relacje z tymi wytworami. Przedmiot filozofii nie redukuje się, nie wyczerpuje w badaniu tylko relacji. Relacje same w sobie nie istnieją. Zawsze są relacjami jakiegoś podmiotu. Niektórzy “niemądrzy” wytwarzanie nowych produktów, a więc i nowych relacji, nazywają postępem, cywilizacją, rozwojem ludzkości. Ale to nie jest filozofią, lecz tym, co starożytni Grecy nazywali “païdeją“, średniowieczni Arabowie “‘adab“, a co można wyrazić jako inteligentną umiejętność korzystania z wiedzy i zachowania się nas w relacjach z innymi bytami i wytworami.
Zgodnie z średniowieczną zasadą , że “nie ma przejścia z pojęć do rzeczywistości”, można ciągnąć dysputy w nieskończoność, gdy każdy dyskutant zakłada inne pryncypia w krytyce rozumowań, jak i w krytyce krytyki. Aby zacząć konstruktywną, sensowną dyskusję, należy więc ustalić założone przez każdego dyskutanta pryncypia. Czyli ważne jest ustalenie przedmiotu badań, który w dalszej analizie ujawnie się jako kryterium, referencja, pryncypium, na które należy się stale powoływać, by prowadzić konstruktywny dyskurs. A więc, czy jest nim “realnie istniejący byt”, czy “wszystko to, co jest”. To znaczy, należało by sprecyzować czym jest istnienie, a czym jest bytowanie, np. czy Mikołaj, Marek “są”, czy “istnieją”, a także czy chimera, pegaz, kwadratura koła, społeczeństwo, walka klas “są”, czy “istnieją”. Takie ustalenie pozwali sprecyzować czy filozofując, zajmujemy się niezależną od nas rzeczywistością, czy wytworzonymi przez nas produktami, tzn. wytworami naszego działania lub naszej myśli. Oczywiście, można zajmować się wytworami kultury, naszymi pragnieniami uporządkowania wiedzy “pewnościowej” o całości np. kosmosu, o całości określonych doświadczeń w danej czy we wszystkich dziedzinach działalności ludzkiej. Ale zaraz nasuwa się pytanie : czy to napewno jeszcze jest filozofia ?
Filozofia nie zajmuje się “wszystkim” i nie daje odpowiedzi na wszystkie pytania, aczkolwiek każda dziedzina działalności człowieka uwzględnia wprost lub niejawnie jakieś rozumienie bytu, czyli tego, co istnieje realnie, a co jest właściwym przedmiotem filozofii.
Przeczytałem z przyjemnością.
Aż prosi się na końcu – “wszelkie podobieństwo do osób występujących na Ekspedycie jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone” :)
Pozdrawiam serdecznie
Czy nie dałeś tu przypadkiem przykładu takiej źle uzgodnionej pod względem pryncypiów krytyki?
Sęk w tym, że “z punktu widzenia fizyki” nie używa się greckiego znaczenia słów. “Energia to zdolność do wykonania pracy”. Praca w fizyce jest czymś dokonanym a energia – potencjalnym.
Gdybyś napisał “z punktu widzenia metafizyki … itd.” – to by się zgadzało.
Miło mi, że zrobiłem Ci przyjemność. Oczywiście, pisząc ten tekst nie myślałem o Legionistach. Już po opublikowaniu nasunęła mi się myśl, że może to być tak odebrane, ale to tylko ogólne rozważania o prowadzeniu dialogu. Serdeczności
„Sęk w tym, że „z punktu widzenia fizyki“ nie używa się greckiego znaczenia słów. Praca w fizyce jest czymś dokonanym, a energia – potencjalnym.“ Masz rację ! To znaczy, że każda nauka nadaje danym pojęciom specyficzne rozumienia. Mnie chodziło raczej o wskazanie na ten problem, że grecko-łacińskie terminy filozoficzne zostały wprowadzone do fizyki, gdzie z czasem nadano im swoisty sens, który zdominował rozumienia tych pojęć, gdyż fizyki uczymy się już w szkole, a filozofii nie. Stąd teraz pojawiają się trudności w dyskusjach, gdy używamy wyłącznie obiegowych czy właśnie fizykalnych rozumień danych pojęć i nie jesteśmy w stanie wyjść poza nie. Zdarzył mi się tego typu problem z wykazaniem np. nietożsamości między „możnością“ a „możliwością“. Masz trochę mniej racji, gdy przyjrzymy się bliżej rozumieniu Twojego rozróżnienia. Przeciwstawiłeś : „potencjalne“≠ „dokonane“, a więc „praca“ ≠ „energia“. Przeciwieństwem dokonanego jest niedokonane, czyli potencjalne znaczyłoby niedokonane. Zgoda. Ale czy pracę można przeciwstawić energii ? Średniowiecznicy przez wieki rozważali ten problem na bazie koncepcji intelektu : aktywnego, możliwego, w akcie, w możności, działającego, biernego … ale to kolejne zagadnienie.
Pozdrowienia
Panie Andrzeju. A nie lepiej zacząć od pryncypiów nie metodologii?
Ja nie znajduję błędów u tego radosnego filozofa, który mówi o wszystkim naraz obrazowo, ale i systematycznie. Wydaje mi się, że każda rozmowa o metodzie, zaraz trąci filozofią poznania, a ta prowadzi zawsze donikąd.
Andrzeju? Czy chodzi o któregoś z Marków?
Jeśli wolno – rozważanie, od czego zacząć – to kwestia metodologii właśnie.
Metafizyka ma swoje metody i zauważanie tego nie oznacza jeszcze uprawiania epistemologii.
A ta ostatnia – prowadzi może do nikąd z punktu widzenia rozważań o bycie, ale jest potrzebna naukom przyrodniczym.
Obawiam się, że to jest pobożne życzenie ;-) Chociaż prawie każdy z nas mniej lub bardziej zajmuje się na co dzień filozofowaniem, szacuję zgrubnie, że 3% ludzi jest w stanie sięgnąć po pryncypia swojego filozoficznego rozumowania. W tych 3% będą ludzie zajmujący się zawodowo lub z prywatnej pasji filozofią. Zatem na dzień dobry mamy 97% ludzi, którzy takiego ustalenia nie dokonają i dialogu rozpocząć nie mogą. Niestety, sytuacja jest chyba jeszcze trudniejsza, bowiem dwóch filozofów bazujących świadomie na różnych pryncypiach może nie chcieć i najczęściej nie chce uzgodnić tych pryncypiów, ponieważ ich uzgodnienie oznacza rezygnację ze swojego dotychczasowego punktu wyjścia w filozoficznych rozważaniach, czyli oznacza de facto rezygnację ze swojego filozoficznego stanowiska. Taka zmiana może nastąpić, ale na skutek dialogu, lecz nie przed jego rozpoczęciem.
Aby te moje wątpliwości były bardziej namacalne, wyobraźmy sobie dialog realisty z relatywistą. Pierwszego interesuje rzeczywistość i jest przekonany do obiektywnej prawdy, a drugi jest przekonany, że jedyne co jest nam dane to tylko nasze subiektywne wrażenia, przez co nie może być mowy o prawdzie obiektywnej. Nie widzę możliwości, aby przed rozpoczęciem dialogu ustalili wspólne pryncypia. Dlatego wydaje mi się, że ustalanie pryncypiów, o ile w ogóle ma miejsce, dokonuje się już w trakcie dialogu, a ten dialog może prowadzić właśnie często do sporu o pryncypia, bo ich ustalenie i przyjęcie oznacza rewolucyjną zmianę w sposobie myślenia drugiej strony.
Dużo prościej niż rozumowo jest uzgodnić pryncypia na podstawie wiary, gdy deklarujemy np. naszą przynależność do Jezusa Chrystusa i Kościoła katolickiego. Te pryncypia są jednak inne dla katolika i ateisty, więc jak oni mają rozpocząć wspólny dialog? Ewangelia mówi, aby prowadzić dialog z poganami, Kościół tworzy “dziedziniec pogan”, czyli ten dialog należy prowadzić mimo tego, że pryncypia między stronami dialogu nie są ustalone.
Obawiam się, że opisane przez Pana nieporozumienia i nieuzasadniona krytyka, bazująca na innych pryncypiach, są nie do uniknięcia i trzeba szukać sposobów komunikowania się właśnie w takiej światopoglądowej pluralistycznej rzeczywistości.
Panie Marku
Dopiero teraz miałem przyjemność przeczytać Pana tekst, rzecz do przemyślenia.
Acz, “na biegu”: słowo “energia” jest tylko słowem i niczym więcej. Szczery
fizyk to Panu powie: “coś”, nie wiadomo co, tak nazwaliśmy dla wygody maluczkich. (vide ciemna energia i ujemna energia)
“Trzy razy quark dla Pana Mark” – Joyce’m fizycy z lenistwa polecieli i dalej a to “jedwabny”, “niebieski”…
A co NIŻEJ kwarków???… Tak sobie myślę, że nawet jak złapią do probówki ten bozon H, to dalej będzie brak odpowiedzi.
A propos – ma ktoś z Państwa informacje n/t wyników badań sondy Plancka?
Prawie rok temu to-to przekazało dane, które miały konkretnie nam powiedzieć o konstrukcji/powstaniu naszego Wszechświata (nic wspólnego z wiarą – czysta fizyka – czy był Big Bang czy nie)
Pozdrawiam, przy okazji z nieustającym podziękowaniem za tłumaczenie Gogacza na
język normalny.
Ponieważ wdzięcznym Ci mocno za zawsze pomocną dłoń techniczną plus mądre przemyślenia w Twoich tekstach:
Nie piszę”wierz mi, że” a tylko stwierdzam fakt. Nie istnieje “ustalenie pryncypiów – początkiem dialogu”. Podobnie jak “jesiotr drugiej świerzości”(to z Bułhakowa cytat – nie masz akurat obowiązku go znać)
Pryncypia – (i moje, i zapewne Twoje) to jest coś, co z założenia nie podlega ŻADNEJ dyskusji – pewna ustalona, nienaruszalna hierarchia wartości.
Pozdrawiam.
Na razie, jeżeli Pan pozwoli, Panie Marku, jeszcze pytanie:
Czym/Kim(?) jest INFORMACJA. (nazewnictwo może być różne, ale wiadomo, o co chodzi, prawda?) Zastrzegam – interesuje mnie Pana prywatne zdanie na ten temat, a nie cytaty. Tak, zdaję sobie sprawę z tego, że to Wysoka Szkoła Jazdy.
Spokojnie – jak Pan to widzi/odczuwa/rozumie?
Pozdrawiam i miłego dzionka życzę.
Teraz ja przepraszam, że nie zaglądałem tutaj.
Co to jest informacja ? Hmm. Pewnie informatycy mają swoją definicję informacji jako zespół wiadomości danego zbioru ? Nie wiem. W logice będzie to funkcja zdań. Łacińskie „informatio“ to tyle co przedstawienie, uformowanie, czyli pojęcie. Heidegger pewnie powiedziałby, że jest to sens uwarunkowania „Dasein“? Ale Pan chce, żebym powiedział coś od siebie na ten temat. Mogę spróbować podpierając się Tomaszem, którego myśl chciałbym uważać za moją, ale ta moja jest pewnie bardzo ułomna. Otóż gdy spotykam coś istniejącego, to „to coś“ ujawnia się, otwiera się na mnie, otwiera się na moje władze zmysłowe i intelektualne. Tomasz nazywa to „verbum cordis“ (słowo serca). Na tym poziomie jeszcze nie ma pojęć. Jest tylko uchwycenie tego, że coś jest = realne, jest jedno, jest odrębne, czyli nie zlewa się z innym. Czyli „to coś“ oddziałuje na moje władze poznawcze swymi własnościami, które w poznaniu wyraźnym (już z pojęciami, więc informacją) określę jako własności transcendentalne (wyrażone w pojęciach transcendentalnych) odnoszące się do wszystkich bytów. Czy to spotkanie jest informacją ? czy tylko spostrzeżeniem, które w dalszej analizie spojęciuję, ubiorę w zdania i przekażę innym jako informację. Czy prosty odbiór własności transcendentalnych jest informacją ? Raczej nie. Informacja jest informacją, gdy jest wyrażona w pojęciach. Oczywiście są jeszcze pojęcia uniwersalne, czyli wyrażające własności należące do pewnych grup bytów. O nich napisałem kiedyś notkę na Nowym Ekranie. Jeszcze tam wisi. Nie wiem czy ta odpowiedź Pana zadowoli, ale krótko, informacja to tyle, co pojęcie.
Ps. Też myślę, że nawet jak „złapią do probówki ten bozon H.“, odsunie to tylko dalej punkt odniesienia. Francuzi piszą, że dopiero w połowie 2014 będą jakieś rezultaty z tej misji sondy Plancka. Ps. Moje określenie „ustalenie pryncypiów“ to tyle, co określenie, wyrażenie „na głos“ tego, co uważam za pryncypia, by zrozumieć czym jest rzeczywistość i co mój rozmówca uważa za swoje (które oczywiście każdy z nas przyjmuje jako pewniki, ale to już kolejne zagadnienie). Następnie porównanie i uzgodnienie czy można je sprowadzić do wspólnego mianownika, czy nie można.
Ukłony łączę
A prawdziwie ciepłe podziękowania, Panie Marku (mam nadzieję, że ten drobny familiaryzm używany przeze mnie Pana nie razi).
Właśnie o coś takiego mi chodziło! “Na tym poziomie jeszcze nie ma pojęć” – to chyba właśnie to. Prawem serii ta kwestia Informacji mi wyskoczyła.
Primo Talbot href=”http://talbot.nowyekran.pl.neon24.pl/post/100791,transformacja-dna-jest-faktem”> plus doświadczenie Bakhira plus pole morfogenetyczne, secundo ciężka artyleria:
1. Hawking = Czarna Dziura nie potrafi dać sobie rady z Informacją.
(nie wiem, “co poeta miał na myśli” – może akurat tylko swoje równania,
gdzie jakiś symbol określił “Informacją” dla laików takich jak ja, a może
właśnie zrównał byt stricte fizyczny (black hole) z innym bytem?)
2. Genetycy = kod DNA plus pamięć genetyczna. Ostatnio całą winę (jako że nie
udało im się wpakować takiej ilości danych do czegoś tak małego) zwalają na –
przepraszam za słowo – kwanty. Na zasadzie: “bo wiesz, jak te spryciule mają
taki telefon, że jeden z drugim mogą natychmiast się dogadać z dwóch końców
Galaktyki, to już na pewno coś kombinują”.
Nie jestem pewien, czy Homo Sapiens jest akurat wart bycia tu podmiotem.
Dyskusji nie podlega, że informacja dla nas to aparat pojęciowy. Tylko: o czym ze sobą szumią wierzby? Nie z powietrza wzięło się chyba powiedzenie “to przekracza ludzkie pojęcie”? Ale to dygresja – nie chodzi mi o wywoływanie dyskusji. Udało mi się poznać Pana zdanie (to, że będzie mądre i sensowne – nie miałem wątpliwości), to skłoniło mnie do dalszych przemyśleń. I o to chodziło.
Tak że – podziękowania naprawdę wielkie. Plus za informacje o sondzie Plancka.
P.S. Oczywiście machnąłem się w kwarkach – powinno być “powabny”, a nie “jedwabny”.
To, co mruknąłem o “pryncypiach” – to żadne wymądrzanie się czy agresja.
Po prostu tak nauczono mnie rozumieć to słowo (przed komentem jeszcze w necie sprawdziłem, czy aby nie skleroza) i prawdę rzekłszy zakłóciło mi to w pewnym momencie cały odbiór. Ale czy nazwiemy to tak czy inaczej – cóż to ma za znaczenie? Słówko ważne czy desygnat? Istotne, żeby cały wywód był spójny i zrozumiały – a Pański, Panie Marku, jest. Jak zwykle zresztą.
Pozdrawiam serdecznie na nowy dzień.