Kilka osób zwróciło mi dość brutalnie uwagę, że rekonstrukcja magnackich siedzib i szlacheckich dworów na Białorusi nie odpowiada zupełnie standardom rekonstrukcji przyjętym podobno w Polsce przez historyków sztuki i innych specjalistów.
Tak się jednak dziwnie składa, że w Polsce więcej dworów i pałaców rozsypało się za tak zwanej niepodległości niż za tak zwanej komuny. W Polsce, pomimo zmiany ustroju, właściciel był i jest na ogół ostatnią osobą, której władze chciałyby oddać dwór czy pałac.
Pałace przejmowali ludzie sztuki ( czytaj piewcy reżimu) jak pewien kompozytor zwany powszechnie panem Dereckim, bogaci inwestorzy – na hotele, oraz nowobogaccy – na siedziby. Szczególnie w tym ostatnim przypadku trudno mówić o standardach konserwatorskich innych niż formalne. Wiele zabytków kupionych od gmin przez tych nowobogackich zostało otoczone wysokim murem, a ochroniarze przepędzają ciekawskich. Prawdziwy właściciel tym bardziej nie ma do nich wstępu. Właściciel nie ma nic do gadania nawet jeżeli zabytek nie jest użytkowany i spokojnie się rozsypuje. Władze gminy wolą często wysłać spychacz żeby zakończyć przeciągający się spór.
Nie wiem czy Państwo wiedzą, że około roku 2000 pewien pracownik Sejmu opracował projekt przejęcia wszystkich polskich zespołów dworskich i pałacowych ( pod pretekstem ich ratowania) przez prominencką spółkę i ich zamiany w sieć hoteli. Dostałam do ręki ten projekt dzięki pewnemu prawnikowi. Poświęciłam tej sprawie audycję w RM bezceremonialnie „ jadąc po nazwiskach” . Projekt upadł. Nie wiem czy mam prawo przypisywać sobie udział w jego upadku? Potem skruszony ( nie wiem kto go kruszył) prawnik zmienił zdanie i twierdził, ze spółka była jedyną szansą na ratowanie zabytków. Otóż jestem innego zdania, gdyż była to spółka prywatna.
Zabytki wyremontowane na Białorusi przez państwo i pozostające w rękach państwowych potencjalnie, przy zmianie stosunków własnościowych, mogłyby wrócić do właścicieli. Obiekty sprzedane i wpisane do hipoteki nie wrócą nigdy nawet jeżeli sprzedaż była konsekwencją przestępstwa. Tak jak kamienica Oppenheimerów przejęta bez prawnie przez HGW. Jej nabywcę chroni rękojmia zaufania do ksiąg wieczystych, a lokatorzy wylądowali na bruku.
To samo dotyczy ziemi. Nie oddana dawnym właścicielom i nie sprzedana rolnikom czeka na nabywcę zagranicznego. Będzie go chroniła rękojmia zaufania do ksiąg wieczystych nawet jeżeli zmienilibyśmy prawo i działania obecnego rządu uznalibyśmy za przestępcze.
Paradoksalnie – sytuacja byłych właścicieli była lepsza za PRL. Ich majątek był w rękach państwa i mógł przy dobrej woli politycznej zostać zwrócony. Mogły też być zwrócone dwory, które przecież słabo nadawały się na izby porodowe i szkoły. Nie jestem upoważniona do używania nazwisk, ale znam obecnie kilkanaście spraw, w których wojewodowie odmawiają zwrotu przedwojennemu właścicielowi nieużywanej ziemi oraz niszczejącego dworu i pałacu. Dlaczego? Bo tak i kropka.
Jakie zatem mamy prawo czepiać się do Białorusi gdzie państwo remontuje- może nieudolnie- dawne polskie magnackie siedziby, ale ich nie sprzedaje w obce ręce?
Czas na refleksję bardziej osobistą. Z naszego dworu w Widyborze nie został kamień na kamieniu. To dzieło sowietów a nie tutejszych, którzy zachowywali się bardzo pięknie w stosunku do naszej rodziny. Sowieci w miejscu dworu zrobili zbiornik na gnojowicę pochodzącą z hodowli świń czy krów. Nawet gdyby ktoś chciał – odbudowa dworu w tym miejscu jest niemożliwa. Ziemia jest zbyt skażona. Do kogo mam mieć pretensje? Do tutejszych? Do Łukaszenki, który zapewnił im byt?
Kiedy mieszkańcy Widybora oprowadzali nas po naszym dawnym majątku kurtuazyjnie mówili: „ to wszystko wasze. To była wasza aleja, tu zawracały powozy, a to róża z waszego klombu.”. Niestety – jeżeli to prawda- przeżyła tylko róża, a oni – pomimo tej kurtuazji- nie ukrywają, że nie widzą możliwości zmiany stosunków własnościowych.
Co mnie natomiast zastanowiło? To, że nic się nie przechowało ze sreber, mebli, książek. Nie tylko w naszym dworze lecz w Mankiewiczach, gdzie zresztą mieszkały dwie osoby z mojej rodziny. Znaczy to, że ludziom , którzy rozszabrowali dwory i pałace zdobyte rzeczy wydawały się zupełnie nieprzydatne. Spalili je albo wyrzucili czego teraz żałują.
(Na zdjęciu pani na Widyborze moja babcia, Wilhelmina Bocheńska z domu Małyszczycka.)
Cóż można na to powiedzieć?
Sic transit gloria mundi.
Jedyna pociecha, że oni też przeminą, a Bóg da lepszy czas.
nie wiem co napisać mądrego, bo to historia jakby przerżnięcia Duszy na pół – domyślam się jedynie, że po takich przeżyciach trudno wierzyć… ale TRZEBA, bo przecież nie sprzedamy resztki Sumienia diabłu w imię odegrania się w ramach obiecywanych przez Sorosa wspólnych podbojów, łupów prywatyzacji, wywłaszczenia tubylców itp… to samo obiecał już zapewne i Niemcom, i swoim naszym kosztem ale my nie musimy rozpowszechniać dalej tego rewanżystowskiego planu ;)))
Ja też w to wierzę. Pozdrawiam.
Ja też uważam, że trzeba skończyć z wywłaszczaniem, z przesiedlaniem ludzi. Dlatego choć tęsknię do kresów nie widzę powrotu. One są już zagospodarowane.
Witam!
Dziękujemy za,,,,chwile histori,,,i ładne zdjęcie babci ,,pięknej i mocnej,,kobiety!!
Dech zapiera,,,,,,One sa zawsze ….młode – i takie ,,To,, piękno w nas pozostaje!
Pani również trzyma ,,kancik i linię,,!
Również byłem w Sokólce….spogladajac…na nasze Grodno!!pozdr.serd.
Ciągnie nas na kresy, nie da się ukryć:)
Babcia Wilhelmina – jakaż cudowna kobieta! Zachwycająca pod każdym względem.
Wbrew pozorom były to kobiety twarde. Moja matka jako 12 -letnia dziewczynka w czasie ucieczki przed bolszewikami ( po ich pierwszym wejściu na kresy) goniła konno kilkadziesiąt krów i wieczorem doiła je na ziemię ( żeby nie dostały zapalenia wymienia) . Jeździła konno od 3 roku życia. Po wojnie nie miała najmniejszych problemów z przystosowaniem się do życia, choć jak sama mówiła przedtem nie miała okazji wyprać sobie nawet chusteczki.
Polki zawsze muszą być twarde, cicho i nieustępliwie bronią życia i wartości.