.. od Twojej śmierci Cyprianie Kamilu Norwidzie. Dziś zaś jak i wówczas to samo pytanie o symbol śmierci pozostaje. Jak i wówczas tak dziś nędza z życia ludzkiego wygląda. Zdarzyło się bowiem ostatnio że nie mając nadziei człek poczciwy w imię protestu życie odebrał sobie w kościele. A był nim Dominique Venner który w katedrze Notre Dame zastrzelił się bo „Rozpoczęła się epoka w której nasze słowa muszą być poparte czynami”. Nie zgadzam się na takie czyny, jak i Ty onegdaj nie zgadzałeś się ze swym pokoleniem. Kościół przecież uczy że życie to dar Najwyższego nie zaś li tylko wola nasza. Nie godzi się twierdzić że: “Biorąc w ręce swój los, do ostatniej minuty człowiek walczy z nicością” bo walka ta została już dokonana. Ta śmierć to bardziej sprzeciw biskupom którzy nie wybronili Francji przed cywilizacją śmierci. Jakże znamiennie nasz polski poeto wygląda gruzińskie „nie oddamy kraju” dni kilka przed śmiercią w paryskiej katedrze. Dwa bieguny, dwa nurty chrześcijaństwa, a jednak nic zwykły człowiek pojąć nie może. Jak Twój powrót zza oceanu gdy Ojczyzna w ogniu i krwi kompana przeciw wschodowi się buntowała tak prawo śmierci uradzone przez zachód samobójstwem okraszone jednym głosem wołają. To życiem i pracą to zaś krwią przed ołtarzem buntuje się zwykły człowiek czasom swoim nie tak. Któż bowiem pomyślałby w dniach Twojej wędrówki że wiek i dekady trzy życie nie śmierć ze wschodu będzie? Któż z wielkich Polaków mógłby wyobrazić sobie ze całkiem odwrotnie niż za jego czasów nadzieja mówić będzie? Kościół Piotrowy dziś niezdolny skutecznie stawić czoła śmierci Narodu Francuskiego, a Grecka Starostylna Cerkiew Prawosławna pod wodzą Wasilija Mkaławiszwili staje wraz z wiernymi na ulicach Tbilisi dając odpór sodomie.
Rzekłbyś Cyprianie Kamilu że przecież Kościół w Paryżu zrobił co mógł aby dać wyraz sprzeciwu złemu, że zgodnie stanął po stronie życia, cóż zatem znaczy to samobójstwo w katerze która 850lat zdobi stolicę? Powiesz mi pewnie że to gra przewrotna wroga oblubienicy Chrystusowej. I tak być może, wszak śmierć samobójcza w świątyni to bardziej sprzeciw męczeńskiej śmierci Zbawiciela niźli zepsutym władzom narodu.
Gdy tak rozmyślam nad śmiercią zachodu i życiem wschodu raduje się serce moje że nie tylko ja staję na przeciw braku nadziei w Ojczyźnie Twojej ukochanej. Wiedz to że drugi rok muzyka pod sztandarem zwykłego człowieka, a więc QUIDAM co miłe Ci będzie stawia czoła czasom współczesnym. Dzieło ich, choć symbol z Twojego dzieła powstały, co zowie się SAIKO to życia pochwała. Przed tym ostatnim krokiem chroni ona człowieka co Boga porzucił. Przed tym ostatnim krokiem jak Staf Leopold przed wysokimi schodami wstrzymuje śmierci działanie.
Chciałem już zamknąć dzień na klucz, Jak doczytaną księgę, Owinąć się czarną ciszą. I zasnąć na potęgę Aż tu za oknem wściekła zorza, Budząca radość i przestrach, Rozbłysła niczym pożar Wybuchła jak orkiestra Oto dzień nowy i świat nowy Tysiącem dziwów gra mi. Zerwałem się na równe nogi Przed wysokimi stanąłem schodami …
Ja mam swoje państwo
Nie spotka mnie draństwo
W szafie zbroje mam – ubieram ją
W tym kraju bez granic
Wrogów mam za nic
Gdy brak dyrygenta – swoje gram
Obawiam się, że obudzi on nie tyle Francję, co nurt neopogański, nurt składający się z nostalgikόw tych, ktόrzy w Rzymie przez setki lat mordowali chrześcijan. Nurt ten nigdy nie doprowadzi do odbudowy Europy i Francji.
Kiedy Hektor udawał się na pojedynek z Achillesem miał chwilę wahania. Może oddać teraz Helenę Achajom? Może na tym zakończyć złą wojnę? Ale Achilles nie przyjąłby już wtedy żadnej oferty. Tu już nie o Helenę chodziło. Szło już tylko o śmierć Patroklosa. Achilles pragnął zabić Hektora, sprawcę śmierci swojego przyjaciela.
Kiedy tylko dowiedział się o jego śmierci, rzucił się na ziemię i wpadł w szał płaczu i żalu (był młodziutki i namiętny z natury).
W nocy ukazał mu się martwy przyjaciel i począł czynić mu wyrzuty, iż jeszcze go nie pochował. Achilles sprawił więc Patrloklosowi wspaniały pogrzeb, kazał poderżnąć gardła dwunastu młodym Trojanom i ciała ofiar spalić na tym samym stosie, na ktόrym miało płonąć ciało syna Menojtiosa. Pόzniej urządził igrzyska sportowe tradycyjnie odbywane przy okazji pogrzebόw herosόw. On sam wiedział, że nie będzie już długo żył. Był pewien, że nie wrόci z wojny, że zginie, że umrze bardzo młodo. Tak też się stało. Zginął od strzały Aleksandrosa.
Dominique Venner, ktόry targnął się na życie w Katedrze Notre-Dame w Paryżu pozostawił listy i wpisy internetowe. Wynika z nich jasno, że pragnął obudzić Francuzόw, że zamiarem Jego było wywołać wstrząs (co mu się udało) i obudzić sumienia rodakόw i przyjaciόł. Pisał, że zaniepokojony jest losem Francji i Europy, że oburza Go uchwalone niedawno prawo zezwalające na “małżeństwa homoseksualne”, że boi się islamizacji kraju i że nie wyklucza przejęcia władzy we Francji przez islamistόw.
Z pewnego wpisu, ktόry zamieścił na swoim facebooku wynika rόwnież, że pragnął On wpłynąć szczegόlnie na tych, ktόrzy od pewnego czasu manifestują na ulicach wielkich miast przeciw narzuconemu Francji ustawodawstwu sprzecznemu z naturą. Uważał, że ich protest nie idzie wystarczająco daleko, że potrzebne są spektakularne gesty.
Jego śmierć spowodowała na prawicy szok. W Katedrze w Lyonie już wczoraj gromadziły się setki młodych ludzi pragnących oddać Mu cześć….
Choć przychodzi mi to z wielką trudnością ze względu na osobisty wymiar tej tragedii (to rόwnież ten fakt tłumaczy pojawienie się mojego nazwiska na tym forum mimo złożonych wcześniej deklaracji) nie mogę nie uznać gestu Dominika Vennera za coś innego niż za całkowitą pomyłkę i za czyn o charakterze pogańskim popełniony z motywόw rozpaczy. Rozpacz zaś jest ciężkim grzechem.
Dominique Venner w pozostawionym liście (jego tekst opublikował po polsku portal nacjonalista.pl) otwarcie wspomniał Homera. To bardzo znaczące.
Dominique Venner był poganinem. Nie to, żeby należał do jakiegoś ugrupowania pogańskiego. Nic mi o tym w każdym razie nie wiadomo. Ale Jego postawa wobec życia i całe jego zaangażowanie były apologią heroicznego tragizmu, jak los Achillesa, ktόry postanowił zejść do Hadesu, aby dołączyć do przyjaciela. Dominique Venner nigdy nie rozumiał chrześcijaństwa, tak jak nie rozumiał go nigdy Maurice Bardèche.
Śmierć krzyżowa naszego największego Przyjaciela, Jezusa Chrystua zmieniła radykalnie kondycję ludzką.
Ten młody mężczyzna, otoczony przyjaciόłmi, Człowiek o atletycznej budowie ciała i w kwiecie młodości (co On Sam podkreślił w modlitwach, ktόre osobiście podyktował Św. Brygidzie) dał się – dla każdego z nas z osobna – brutalnie pojmać; pozwolił, aby go poddano bardzo ciężkiej chłoście, wystawiono na pośmiewisko, a pόźniej nagi, na oczach całego ludu, przez trzy godziny konał na Krzyżu, czym otworzył nam drogę do Ojca i dał każdemu z nas – jeżeli tylko tego chcemy – możliwość dołączenia do Niego w Niebie, gdzie każdy zbawiony będzie mόgł położyć głowę na Jego piersi i słuchać bicia Jego Serca. Taki jest cel i sens ludzkiego życia. Ten Człowiek jest bowiem Bogiem.
Niebo to nie jakieś duszyczki z przypiętymi skrzydełkami latające z kwiatka na kwiatek, tylko intuitywna, bezpośrednia, czysto intelektualna i jasna wizja Absolutu dająca zupełne szczęście.
Dominique Venner popadł w rozpacz, zapłakał nad Francją i nad Europą jak Achilles nad Patroklosem. Zginął z własnej ręki w momencie, w ktόrym bardzo by się przydał, w momencie, w ktόrym właśnie przecież zaświtała nam wreszcie nadzieja, gdyż po raz pierwszy w historii Francji mamy tak silne i nieustające manifestacje młodzieży prawicowej. Tego ruchu nic już nie powstrzyma nawet jeśli poleje się krerw – a tego niestety można się zasadnie obawiać.
Jego desperacki gest rozpaczy był obliczony na skierowanie młodzieży nacjonalistycznej w stronę jakiejś bardziej zdecydowanej akcji.
“Dominiku, usłyszałem Twόj apel i ja sam zrobię coś wielkiego” – napisał wczoraj na swoim facebooku pewien młodzieniec. Cóż można zrobić w życiu większego, niż udać się na Mszę Świętą Wszechczasόw, być przez moment naprzeciw Chrystusa, być o kilka metrόw od Absolutu? Dla Dominika Vennera wszystko to było zakryte.
Obawiam się, że obudzi on nie tyle Francję, co nurt neopogański, nurt składający się z nostalgikόw tych, ktόrzy w Rzymie przez setki lat mordowali chrześcijan. Nurt ten nigdy nie doprowadzi do odbudowy Europy i Francji. Po upadku Rzymu to Kościόł wskrzesił Rzym. To Kościόł jest Rzymem.
Francji potrzeba świętych kapłanόw, dobrych oficerόw, wojska, dyscypliny, uczciwych ojcόw rodzin i posłusznych dzieci, a nie samobόjstw w imię heroizmu.
Mimo jak największej sympatii dla dorobku tragicznie Zmarłego nie mogę wyrazić się pozytywnie o Jego geście.
Ostrzegam młodzież przed złudzeniem neopogańskim, przed gnozą, “tradycją prymordialną”, eurazjatyzmem i alterglobalizmem. Nie tędy droga!
Wszytkim naszym francuskim i szwajcarskim przyjaciołom pogrążonym w bόlu po stracie towarzysza drogi i walki składam szczere kondolencje i wyrazy wspόłczucia.
Antoine Ratnik
przedruk in extenso; za http://www.konserwatyzm.pl z dnia 23/05/2013
Alice Cooper, czyli powrot syna marnotrawnego
Przeglądając internetowe strony poświęcone tak zwanemu tradycjonalizmowi chrześcijańskiemu (niezależnie od wyznania) odnoszę wrażenie, że w ostatnich czasach nastąpił istny wysyp teologów. Domorosłych, rzecz jasna. Domorosły „teolog” WIE. Wie lepiej od samego Ducha Świętego, kto będzie zbawiony, a kto wrzucony na samo dno piekła. Z godnym faryzeusza poczuciem wyższości zastępuje Pana Boga w ferowaniu wyroków, zapominając, że w końcu to nie żaden człowiek, lecz sam Stwórca decyduje o ostatecznym losie człowieka i że to nikt inny jak Jezus Chrystus powiedział, że „ostatni będą pierwszymi”. Mówiąc to miał na myśli przeróżnych „synów marnotrawnych”, przez współczesnych im pobożnych „ortodoksów” osądzonych i „skazanych”.
Takim przykładem syna marnotrawnego (co zresztą sam o sobie mówi) jest człowiek od przeszło czterech dekad szokujący publiczność na wszystkich kontynentach – Alice Cooper, urodzony w Detroit w roku 1948 jako Vincent Furnier, który w swej znakomitej autobiografii Alice Cooper-Golf Monster niezwykle ciepło wyraża się o sąsiadach-Polakach.
Alice jest zdecydowanym prawicowcem, który nie ukrywa swych poglądów, jednakże w przeciwieństwie do innych gwiazd angażujących się w kampanie polityczne, odmawia udziału w życiu politycznym, uważając to za nadużycie i zdradę rock`n rolla
Na temat Coopera napisano tyle bzdur (choćby przypisywane mu ukręcanie głów kurczakom na estradzie), że ich prostowanie zajęłoby zbyt wiele cennego czasu i papieru. Na przeszkodzie rzetelnej ocenie osoby i twórczości Coopera najczęściej stoi kiepska znajomość języka angielskiego, co sprawia, że osądzający z reguły nie wdają się w analizę tekstów jego piosenek, poprzestając na powszechnej w kręgach chrześcijańskich ultrasów opinii na temat muzyki rockowej oraz równie płytkiej ocenie wizualnej strony jego koncertów, a właściwie spektakli.
Każdy występ Coopera składa się właściwie z dwu części. W pierwszej artysta prezentuje kilka największych przebojów przeplatanych utworami z ostatniego albumu, w drugiej przeistacza się w monstrum o imieniu Alice (czemu towarzyszy upiorna charakteryzacja piosenkarza) i rozpoczyna się spektakl będący skrzyżowaniem kabaretu, teatru i rockowego koncertu. Ta właśnie widowiskowa, szokująca strona występów Coopera od ponad 4 dekad stanowi ulubioną pożywkę dla różnej maści krytyków, uważających się – a jakże – za specjalistów arbitralnie rozstrzygających o tym, co dobre a co złe.
To, czego nie dostrzegli, bądź nie chcieli dostrzec “krytycy”, a mianowicie ostrej ironii, ukrytej pod płaszczykiem nihilizmu i makabreski, bezbłędnie rozpoznał inny genialny trefniś – nieżyjący już Frank Zappa (ten też nieźle „dokładał” wszelkim hipokrytom od polityków i teleewangelistów poczynając), który jako pierwszy podpisał z młodymi muzykami ( wówczas cały zespół nazywał się Alice Cooper, co oczywiście było kolejnym wygłupem, ponieważ w USA Alice Cooper jest tak samo banalnym nazwiskiem jak u nas Kasia Kowalska czy Jan Nowak) kontrakt, który zaowocował dwoma pierwszymi albumami zespołu. Albumami kiepskimi, nijakimi, w sposób jaskrawy kontrastującymi z wydanym 2 lata później (1971) albumem Love it to death.
Kiepskimi, bo okazało się, że zespół szokujący widownię podczas koncertów nie ma nic szczególnego do powiedzenia na płycie. Pretties for You to dość chaotyczna mieszanina różnych utworów, z których jedne brzmią tak, że można by je przypisać Zappie, inne zaś przypominają wczesny Jethro Tull. Podobnie można ocenić kolejny album zatytułowany Easy Action, choć na tej płycie słychać już wyraźnie, że Alice solidnie pracował nad swoim głosem (co można wyczytać w jego autobiografii „Alice Cooper. Golf Monster”). Znów totalny niewypał.
Człowiekiem, który pomógł czterem instrumentalistom i wokaliście znaleźć własny styl był znany dziś na całym świecie producent Bob Ezrin , który kilka lat później walnie przyczynił się do powstania kolejnej megagwiazdy – KISS. Dwa lata morderczej pracy zaowocowały przełomowym w karierze zespołu albumem Love it to Death, na którym znalazło się kilka wielkich przebojów, po dziś dzień prezentowanych przez Coopera na koncertach. Największym z nich był stawiany obok Satisfaction Rolling Stonesów czy My Generation The Who I`m Eighteen, szybko uznany za hymn amerykańskiej młodzieży początku lat 70-tych. I od tego właśnie albumu zaczęła się trwająca już ponad 40 lat wielka kariera Alice Coopera.
Totalne niezrozumienie konwencji, nieznajomość języka i dość ograniczona wiedza nie pozwalały przeróżnej maści “specjalistom” na “odcyfrowanie” przesłania ukrytego rockowych spektaklach Coopera. A to, niezależnie od faktu, iż on sam swym życiem długo dostarczał pożywki kaznodziejom i moralistom, od samego początku było jasne: zło jest złem i w końcu zostanie osądzone i ukarane. Grane przez niego monstrum dopuszczało się na estradzie przeróżnych ekscesów i zbrodni, ale ZAWSZE w końcu bywało osądzone i ukarane. Stąd też szokujące i nader realistyczne sceny egzekucji na szubienicy, krześle elektrycznym czy gilotynie (wystarczy choćby wejść na youtube i wpisać “Alice Cooper hanging scene”) .
Cooper nigdy nie pozostawiał wątpliwości: zbrodniarza czeka zasłużona KARA ŚMIERCI. Wbrew temu, co na jego temat wypisywano czy wygadywano, ten wnuk i syn pastorów NIGDY nie był ani satanistą, ani też nie wypowiadał się w tekstach swych piosenek przeciwko JAKIMKOLWIEK wartościom chrześcijańskim (nawet wówczas, gdy sam nie kierował się nimi w życiu prywatnym!). Przeciwnie: jako bodaj jedyny z wykonawców muzyki hardrockowej w charakterystyczny dla siebie sposób protestował przeciwko naruszaniu ładu moralnego. Jego piosenka „Dead Babies” mówi o dziecku, którego rodzice nie mieli czasu zajmować się nim, ponieważ wybrali „robienie kariery” a które, nie dopilnowane, zmarło wskutek połknięcia funta aspiryny, którą ściągnęło z niezabezpieczonej półki.
Niesamowicie prezentuje się scena, gdy Cooper wpycha na scenę dziecięcy wózeczek w kształcie…trumny, co ma symbolizować strach („for we didn`t love you, anyway…”) youppies (odpowiednik „naszych” „młodych wykształconych z wielkich miast”) przed rodzicielstwem i macierzyństwem. Tym ostatnim nieźle „przyłożył” w utworach „Generation lanslide) czy „Wish I was born in Beverly Hills” (tego trzeba koniecznie posłuchać). Ćwiartowanie na scenie lalek siekierą miało uzmysłowić Amerykanom (którzy właśnie wówczas zalegalizowali aborcję) potworność tej zbrodni. Ta właśnie scena spotykała się z najostrzejszymi atakami „krytyków”, wśród których nie brakowało duchownych, którzy nie zrozumieli zawartego w tej scenie przesłania.
Podobnie piosenka „I love the dead” została przez „krytyków” uznana za…pochwalę nekrofilii, choć w rzeczywistości jest to ostrą satyrą na zboczeńców (nota bene, w trakcie tego właśnie utworu Coopera – monstrum wieszają bądź ścinają gilotyną !). Takich przykładów mógłbym wymienić dziesiątki. W licznych utworach rozprawiał się także z mitem Ameryki jako wcielenia wszelakich cnót. Tu naprawdę warto „wgryźć” się w teksty takich utworów jak „Freedom” czy „I love America”.
W połowie lat 70-tych XX w. niezwykle popularny i zarabiający krocie Alice na wiele lat wpadł w szpony alkoholizmu, co skończyło się dwukrotnym pobytem w klinikach psychiatrycznych (w tamtych czasach nie było jeszcze słynnej kliniki Betty Ford, gdzie leczono gwiazdy z narkomanii i alkoholizmu). Co ciekawe, nie będący wówczas jeszcze chrześcijaninem Cooper zdawał sobie sprawę z tego, że „coś jest nie tak”. W powstałym na podstawie płyty spektaklu zatytułowanym Welcome to my nightmare (Witam w moim nocnym koszmarze) po estradzie ścigały go przeróżne monstra i demony, oraz …olbrzymie butelki z różnego rodzaju napojami wyskokowymi.
Prawdziwy przełom w jego życiu i twórczości nastąpił w r. 1992, kiedy to artysta publicznie obwieścił światu o swym nawróceniu. Zamierzający porzucić estradę, za namową pastora postanowił jednak pozostać na niej, by dawać świadectwo – coś zupełnie niezwykłego wśród gwiazd rocka. Świadectwo tym mocniejsze i tym bardziej wiarygodne, że głosił by je ten sam człowiek, na którym przez trzy dziesiątki lat moraliści i kaznodzieje nie pozostawiali przysłowiowej suchej nitki i w swych kazaniach stawiali za przykład człowieka, który bezapelacyjnie wyląduje w piekle (co uwiecznił w tekście utworów “No more Mr. Nice Guy” czy “Go to Hell”).
Począwszy od znakomitego koncept-albumu The Last Temptation (Ostatnie Kuszenie), kolejne krążki Coopera niosą zdecydowanie chrześcijańskie przesłanie. Kolejny genialny album – Brutal Planet wart jest dokładnego przestudiowania. Znajdziemy tak wiele utworów wyraźnie ostrzegających przed światem bez Boga i bez wartości, światem pogrążonym w bezmyślnym hedonizmie. (choćby „Gimme” czy „Wicked young man”).
Choć po przyznaniu się do chrześcijaństwa „krytycy” wróżyli rychły koniec jego kariery a wielu promotorów nagle odwróciło się od niego (ciekawe, że jakoś nie przeszkadzały im wcześniejsze ekscesy czy wlokąca się za artystą sztucznie wykreowana przez media satanistyczna otoczka), okazało się, że Cooper jest jednym z kilku gwiazdorów zaczynających karierę jeszcze w końcu lat 60-tych XX w (a wiec w czasach kontrkulturowej „rewolucji” hipisów, z których też nieźle się nabijał), którzy po dziś dzień odnoszą sukcesy płytowe i koncertowe. O swoim nawróceniu nie waha się mówić publicznie. Wystarczy wejść na youtube i wpisać „Alice Cooper, the Christian”.
On, niegdyś gorszyciel i skandalista, mówi o sobie: „Jestem idealnym przykładem syna marnotrawnego”. Jego ostatnia płyta, Welcome 2 my nightmare zawiera szereg utworów o zdecydowanie chrześcijańskim przesłaniu, ukazując (jak zwykle zresztą) mroczną stronę życia zdała od Boga i ostrzegając przed konsekwencjami takiego wyboru. „Welcome to the congregation” to utwór głoszący ewangeliczne przesłanie mówiące o tym, ze zapłatą za grzech jest śmierć. Oprowadzający po piekle diabeł mówi: „O, tam, pęknięte szklane boksy chłopców z Wall Street, a tam oto prawnicy…”. „Disco Bloodbath” opowiada z kolei o bezmyślnym „zatańczeniu się na śmierć”, czyli „imprezowym” stylu życia.
Najbardziej wstrząsający utwór, „When hell comes home” (Gdy do domu wkracza piekło) mówi o ojcu-alkoholiku i pedofilu, maltretującym matkę i dobierającym się do syna, który w końcu nie wytrzymuje i wygarnia mu z dubeltówki miedzy oczy…Kolejna tragedia ludzka będąca owocem zniszczenia tkanki moralnej społeczeństwa i życia z dala od Boga. „The last man on Earth” to kolejny, naprawdę świetny utwór z kapitalnym tekstem, który pokazuje, jak to żyjący bezmyślnie człowiek nawet po śmierci dopiero po jakimś czasie przekonuje się, że jest martwy.
Założę się, że świadectwo tego “syna marnotrawnego” przemawia do słuchających go i oglądających młodych ludzi głośniej (i to całkiem dosłownie, biorąc pod uwagę decybele) i bardziej wiarygodnie niż kazania i przemądrzałe moralizowanie wszystkich jego krytyków i domorosłych teologów razem wziętych.
http://prawica.net/34436