(Słowo Boże w strumieniach oddechu)
W poniższym rozważaniu przedstawię prosty i bliski memu sercu sposób modlitwy. Kto zna Ćwiczenia duchowne św. Ignacego Loyoli, łatwo odkryje podobieństwo między tym, co przedstawię, a Drugim[1] i Trzecim[2] sposobem modlitwy (por. ĆD 249-257; 258-260). W nowym sposobie modlitwy, bazującym na dwóch ignacjańskich sposobach modlitwy, wyróżniamy pięć etapów czy też pięć kroków [3]. Są tu możliwe dwa punkty wyjścia: zaczynamy bądź od wczucia się w siebie, bądź od uważnej lektury Pisma Świętego.
Wczuć się w siebie
Pierwszy krok – pierwsze działanie: uświadamiam sobie to, co w tej chwili jest dla mnie ważne. Przez chwilę (zależnie od potrzeby kilka minut) uciszam się, uspokajam i uświadamiam sobie, w jakiej znajduję się sytuacji. Konkretniej, wglądam w siebie, by zdać sobie sprawę z tego, co dziś lub ostatnio jest dla mnie ważne, bardzo ważne. Pytam siebie: co dziś przeżyłem czy wciąż jeszcze przeżywam najintensywniej? Łatwo odpowiem na to pytanie, gdy zdam sobie sprawę z treści moich uczuć. Nasze uczucia mają różną treść i „barwę”. Jedne są dla nas miłe, inne przykre; jedne wywołują poczucie radosnej lekkości istnienia, inne przygniatają nas. Jedne uczucia są przelotne i związane z wydarzeniami połowy czy całego dnia… Inne są niemal stałą barwą istnienia…Przypatrując się sobie i swoim uczuciom, uświadamiam sobie, że np. mocno zabolało mnie dziś doznane niepowodzenie, doznana krzywda; ciąży mi konflikt z kimś lub konflikt sprzecznych dążeń we mnie. Kiedy indziej uświadomię sobie, jak bardzo (i nieskutecznie) pragnę poprawy relacji z ludźmi; jak bardzo przenika mnie niewypowiedziana tęsknota za pełnią, która jest tylko w Bogu itp. W punkcie wyjścia mojej modlitwy mogę wydobywać na wierzch także to, co bywa przytłumione i zepchnięte, ale tak naprawdę niemal stale (i od dawna) jest dla mnie najtrudniejsze i codziennie przytłacza. Mogą to być skutki doświadczanego odrzucenia, a także poczucie mniejszej wartości, lęk, trwoga czy też przygniatające poczucie winy.
Czytać uważnie Pismo Święte
Bywa tak, że trudno jest zacząć proponowany sposób modlitwy w oparciu o to, co przeżywam teraz, dziś. Bywa, że nie potrafię wyciszyć się i nazywać to, co dzieje się we mnie; czuję pustkę, jestem zdezorientowany… – Żeby wyjść z impasu, sięgam po Pismo Święte i czytam je uważnie. Słowo Boże na pewno dotknie czegoś ważnego we mnie! Na pewno coś mnie uraduje, bądź coś zaboli. Po kilku czy kilkunastu minutach lektury skontaktuję się jakoś z moim ważnym problemem, bólem, raną czy grzechem…, A może raczej rozjaśnię się i rozraduję wewnętrznie; zechcę Boga wielbić, dziękować Mu… Może to np. opowieść z Ewangelii o paralityku lub głuchoniemym – uświadomi mi moje duchowe problemy w relacjach z Bogiem i bliźnimi. Kiedy indziej żywy oddźwięk obudzi treść Jezusowego Kazanie na Górze, przypowieść o ziarnie czy wielkie obietnice dane przez Jezusa tym, którzy idą za Nim…
Wypowiem siebie przed Bogiem
Drugi krok – drugie działanie: Wypowiem siebie przed Bogiem. Można to uczynić zwyczajnie, zwracając się do Boga w myślach czy szeptem… Jednak w omawianym sposobie modlitwy mam zadać sobie trochę trudu, by najpierw znaleźć jedno czy dwa krótkie zdania, które pasują do mojej obecnej sytuacji psychiczno-duchowej. Dzięki pierwszemu krokowi już wiem, co gra w mojej duszy, co mi dolega, czego pragnę. Szukam zatem najodpowiedniejszego słowa-zdania, które pomoże mi wypowiedzieć siebie przed Bogiem – trafnie i najzwięźlej. Oczywiście, wiem skądinąd, że Bóg zna mnie, miłuje i chce mi przyjść z pomocą. Szanuje jednak moją naturę, dlatego czeka, kiedy do Niego przyjdę i zatrzymam się trochę dłużej w Jego Obecności. Konkretnie [4] wygląda to tak: Wczułem się w biblijną sytuację np. niewidomego, który pragnie uzdrowienia. Z kolei uświadomiłem sobie, że i ja, choć patrzę i widzę, to jednak nie widzę tak, jak widzi Jezus; dlatego wypowiem siebie w takich zdaniach: Czego chcę, Panie? – Spraw, abym przejrzał. Inna sytuacja: Doświadczam chwiejności w swoim postępowaniu czy zwątpienia w wierze. Mogę zatem wypowiedzieć się w takim zdaniu z Ewangelii: Wierzę, Panie – zaradź memu niedowiarstwu.
Kiedy indziej czuję się wewnętrznie zraniony czy chory w swej psychice, w duszy. Mogę wtedy wypowiedzieć siebie wobec Chrystusa w takim akcie strzelistym: Jezu, Jezu we mnie – uzdrów mnie swoją Miłością (Staehelin). Jeszcze inna sytuacja: Czuję się odrzucony czy opuszczony przez wszystkich. Wtedy tak mogę się modlić: Choćby mnie opuścili ojciec mój i matka – to jednak Pan mnie przygarnie (Ps 27,10) lub: Spocznij jedynie w Bogu, duszo moja – bo od Niego pochodzi moja nadzieja (Ps 62, 6).
Gdzie szukać odpowiednich zdań do naszej modlitwy? Najlepiej w Piśmie Świętym, zwłaszcza w Psalmach, także w pieśniach religijnych czy w pełnych mądrości zawołaniach świętych, mistyków itp. Ostatnia uwaga: jest lepiej, gdyby to dopasowane zdanie jest rytmiczne. Zauważmy, że takie właśnie są dobrze znane nam akty strzeliste, np. akt miłości Boga: Boże, choć Cię nie pojmuję, jednak nad wszystko miłuję, nad wszystko, co jest stworzone, boś Ty Dobro Nieskończone.
Uspokoić oddech i wypowiadać akt strzelisty
Trzeci krok – trzecie działanie: Uspokajam się, zwracając uwagę na oddychanie. Przez kilka chwil uświadamiam sobie to, że oddycham. Oto wdycham powietrze i je wydycham. Może nieco, samoczynnie, pogłębi się mój oddech. Zauważając ten życiodajny rytm, poczuję pewien spokój. Teraz jestem gotów, by zacząć się modlić obranym aktem strzelistym. Przechodzę zatem do czwartego etapu i wykonuję czwarte działanie.
Czwarty krok – czwarte działanie: Słowa modlitwy wiążę z oddechem. Pierwszą część obranego aktu strzelistego wypowiadam (myślnie) przy wdechu, a drugą część zdania – przy wydechu (lub na odwrót). Dotąd wykonałem trzy działania. Zajęło mi to trochę czasu (może 5, może 10 minut). Teraz chcę czynić to, co jest najważniejsze. Zaczynam wołać do Tego, Który zna mnie, miłuje i bardzo pragnie mi pomóc! On na mnie patrzy, a ja wierzę Mu i ufam. Mogę zatem zacząć się modlić w najściślejszym znaczeniu tego słowa. Na to działanie poświęcę najwięcej czasu. Mojemu Dobremu Ojcu (por. Mt 6, 25 nn) dam czas na zbawcze działanie! To przede wszystkim mnie potrzebny jest ten dłuższy czas, by przyjąć zbawcze działanie Boga! Będę wypowiadał siebie tak długo, aż odczuję odpowiedź mojego Ojca[5]. Będę wołać żarliwie. Przypomnę sobie, że mogę być teraz jak dziecko uspokojone w ramionach ojca lub matki. Ja tak modlący się będę jak maleńki stateczek, który unosi się na wielkiej spokojnej fali Boskiego Oceanu Miłości i Mocy…
Słowa modlitwy jednoczą z Bogiem
Piąty krok. W miarę trwania tej modlitwy dzieje się w nas rzecz cenna, piękna i zdumiewająca: stopniowo odmienia się nasze duchowe odczuwanie. Okazuje się, że nasze działania otwierają nas na działanie samego Boga! Ogarnia nas Boże światło. Dotyka nas zbawcza Moc Boga. Wchodząc w taki rodzaj modlitwy, przyczyniamy się do głębokiego spotkania biednej rzeczywistości własnego serca z przebogatą Rzeczywistością Łaski Pana. Nasz czas styka się z wiecznością Boga. Do naszego kruchego istnienia zyskuje przystęp wszechmoc Boga. Do nas chorych przychodzi Boski Lekarz …
Kilka uwag
W miarę trwania w rytmicznej modlitwie – powtarzane słowa (na ogół) stopniowo zanikają, stają się (z) czasem ledwo postrzegalne i jakby już niepotrzebne. Można je porównać do przeźroczystych meduz, poruszanych falami morza; są one prawie przenikalne dla falującej morskiej wody. Zauważmy jeszcze, że zachodzi szczególny związek pomiędzy słowem i Rzeczywistością. Słowa są nam najwyraźniej potrzebne, by mogło dojść do spotkania głębi ludzkiej osoby z samym Bogiem. To dzięki słowom i dzięki Słowu, którym jest Jezus, dochodzi do zbawczego Spotkania. Moc zbawcza, która nas dotyka, nie płynie zatem ani z rytmicznego oddychania, ani z samych słów, lecz od samego Boga! Zachowajmy zatem szacunek i wolność wobec wybranego aktu strzelistego. Możemy go w jakimś momencie skrócić czy uprościć, a nawet odłożyć na bok, by użyć go znów innym razem. To uproszczenie może dokonać się już w trakcie przygotowania bądź w czasie samej modlitwy. Nie da się tego z góry przewidzieć czy zaplanować. Warto być jednak przygotowanym na to, że po pewnym czasie rytmicznego wołania do Pana – odczujemy spontaniczną potrzebę, by pozostawić tylko dwa słowa czy nawet tylko jedno. Cały jednak czas serce pamięta o „rzeczy” najważniejszej, że mianowicie każdy etap tej modlitwy podejmujemy w wierze w Boga, który zawsze jest z nami i słyszy nasze wołanie. Nie polegamy zatem na samej metodzie modlitwy, na metodzie jako takiej, ale na samym Bogu. Inaczej mówiąc, dobroczynnych skutków spodziewamy się nie po technice oddychania czy po mocy słów jako takich. Pomoc nie przychodzi też z jakiejś autosugestii, lecz od samego Boga. Powtarzając wybrane i dobrane zdanie, ufnie polegamy na samym Bogu Ojcu – pełnym nieskończonej Dobroci i Wszechmocnym. Modląc się tak, jak to zostało opisane, respektujemy prawo ludzkiego ducha, który potrzebuje (na ogół) jakiegoś odpowiednio dłuższego czasu, by w akcie ufnej wiary i ponawianego wołania naprawdę otworzyć się na Boga. Naszą modlitwę możemy dopełnić i zakończyć dziękczynieniem za otrzymane łaski, a także uwielbieniem Boga. Byłby to krok szósty i siódmy.
Inspirujące przykłady
Oto kilka życiowych sytuacji, do których dobrałem akty strzeliste[6].
Gdy ponosi mnie pycha, mogę się modlić takimi aktami strzelistymi: Do tchnienia wiatru podobny jest człowiek – dni jego jak cień przemijają (Ps 144, 4).
Wobec kruchości życia: Wierzę, że będę oglądał dobra Pana – w krainie żyjących (Ps 27, 13); lub Nabierz odwagi – i oczekuj Pana (tamże).
W obliczu pokus: Nie daj mi odejść – od Twoich przykazań. Jestem gościem na ziemi – nie kryj przede mną Twych przykazań (Ps 119, 19). Twa sprawiedliwość to wieczna sprawiedliwość – a Prawo Twoje jest prawdą (Ps 119,142). Jesteś blisko, o Panie, – i wszystkie Twoje przykazania są prawdą (Ps 119, 151).
W sytuacjach zagrożenia i lęku: Pan obrońcą mego życia – przed kim miałbym czuć trwogę (Ps 27, 1). Pan jest moim pasterzem – nie brak mi niczego (Ps 23, 1). Oto mi Bóg dopomaga – Pan podtrzymuje me życie (Ps 54, 6).
Wobec przygnębiającego poczucia winy i wspomnień o grzechach: Nie pamiętaj mi grzechów i win mej młodości – lecz o mnie pamiętaj w swoim miłosierdziu (Ps 27, 7). Spójrz na udrękę moją i na boleść – i odpuść mi wszystkie grzechy (Ps 25, 18). Pan odpuszcza – wszystkie twoje winy (Ps 103, 3).
Wobec poczucia ubóstwa i nędzy: Jestem ubogi i nędzny – ale Pan troszczy się o mnie (Ps 40, 18). On moje dni – dobrami nasyca (Ps 103, 3). Bóg dom gotuje dla opuszczonych – tylko oporni zostają na zeschłej ziemi (Ps 68, 7).
Pośrodku smutku: Nie ukrywaj przede mną – swojego oblicza (Ps 102, 3). Ja się jednak rozraduję w Panu – i rozweselę się w Bogu, Zbawcy moim (Ha 3, 18). Wielbi dusza moja Pana – i raduje się duch mój w Bogu, moim Zbawcy (Łk 1, 46 n).
W opuszczeniu: Choćby mnie opuścili ojciec mój i matka – to jednak Pan mnie przygarnie (Ps 27,10). Oto wyryłem cię – na obu dłoniach (twe mury są ustawicznie przede Mną) (Iz 49, 16). Spocznij jedynie w Bogu, duszo moja – bo od Niego pochodzi moja nadzieja (Ps 62, 6).
Przed zaśnięciem i po obudzeniu: Kładę się, zasypiam i znowu się budzę – bo Pan mnie podtrzymuje (Ps 3, 6).
Gdy moje życie toczy się w poczuciu wewnętrznego skurczenia i ociężałości czy opieszałości, wtedy tak mogę się modlić: Uwolnij mnie, Panie – Panie, pochwyć mnie.
Gdy czuję tęsknotę za wyzwoleniem z ciasnej klatki swojego egoizmu, wtedy tak mogę się modlić: Daj mi Ciebie – zabierz mi mnie.
Inne – pozabiblijne – przykłady aktów strzelistych: Weź mnie, jaki jestem – uczyń mnie, jakim chcesz (J. H. Newman). Daj mi pokorną miłość – i miłosną pokorę (św. Ignacy Loyola). Panie Jezu Chryste – ulituj się nade mną („modlitwa serca” rosyjskiego Kościoła). Panie, daj, czego żądasz – żądaj, czego chcesz (św. Augustyn).
AMDG et BVMH
Częstochowa, 28 września 2007
Więcej w książce o. Krzysztofa Osucha SJ, Bóg tak wysoko Cię ceni, Kraków 2009.
Przypisy
[1] „Drugi sposób polega na tym, że osoba modląca się, klęcząc lub siedząc, zależnie od większej dyspozycji, w jakiej się znajdzie, i od większej pobożności, jaka jej towarzyszy, z oczyma zamkniętymi lub utkwionymi w jednym punkcie, bez rzucania nimi tu i ówdzie, wymówi słowo “Ojcze”, i zatrzyma się w rozważaniu tego słowa tak długo, jak długo będzie znajdować [różne] znaczenia, porównania, smak i pociechę w rozważaniach odnoszących się do tego słowa. I w ten sam sposób niech postępuje z każdym słowem modlitwy Ojcze nasz, lub innej jakiejś modlitwy, którą zechce wziąć za przedmiot modlenia się w ten właśnie sposób” (ĆD 252).
[2] „Trzeci sposób modlenia się polega na tym, że przy każdym oddechu modli się człowiek myślnie, mówiąc [w myśli] jedno słowo Ojcze nasz albo innej jakiej modlitwy, którą się odprawia. A zatem między jednym a drugim oddechem mówi się tylko jedno słowo. I w czasie od jednego oddechu do drugiego zwraca się uwagę głównie na znaczenie tego słowa lub tej osoby, ku której kieruje się modlitwę, albo na lichotę własną, albo na różnicę między wzniosłością [tej osoby] a naszą własną lichotą. I wedle tej samej formy i reguły będzie się postępować ze wszystkimi innymi słowami modlitwy Pańskiej. Inne zaś modlitwy, jak Zdrowaś Maryjo, Duszo Chrystusowa, Wierzę, Witaj Królowo odmówi się sposobem zwyczajnym” (ĆD 258).
[3] Inspirację zaczerpnąłem z artykułu o. Willi Lamberta SJ, Drei Weisen zu beten , w: Korrespondenz zur Spiritualitaet der Exerzitien, nr 46 (1981), s. 82-97).
[4] W Psalmach są opisane wszystkie podstawowe doświadczenia i sytuacje człowieka w drodze do Boga. Tu zatem, w Księdze Psalmów, znajdziemy pomocne słowa modlitwy. Rada: Warto zatem zadać sobie trochę trudu, by w czasie np. osobistej modlitwy Psalmami – stopniowo wypisywać na osobnej kartce te wersety (zdania), które wydadzą się nam przydatne w różnych typowych sytuacjach naszego życia duchowego. (Na końcu podaję więcej przykładowych sytuacji życiowych i odpowiednio dobranych wersetów biblijnych.)
[5] Omawiany tu sposób modlitwy można owocnie skojarzyć z modlitwą „antyretyczną”, praktykowaną przez Ojców Pustyni. Można poczytać na ten temat w niewielkiej książce o. Anselma Gruna OSB, Jak radzić sobie ze złem, Wyd. Księży Salwatorianów. Ten sam temat zwięźle omawia Anselm Grun OSB w artykule: Medytacja słowa Bożego drogą do nadziei” Po raz pierwszy opublikowany w: Pastores 9(4) 2000, s.15-22; jest on dostępny online na naszej stronie w dziale “Modlitwa”.
[6] W podobny sposób, jak już wcześniej sugerowałem, możemy tworzyć własny katalog aktów strzelistych.
http://www.czestochowa-jezuici.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=200:sowo-boe-w-strumieniu-oddechu&catid=41:modlitwa&Itemid=55
Oddychanie to jest istotne przy bieganiu czy pływaniu, ale przy modleniu?
Może gdyby wziął Pan jeden głęboki oddech zanim napisał, nie zadałby Pan tego pytania? :)
Szanowni Państwo.
Spokojnie.
Wy jesteście Ci mądrzy, gaworzący z Świętym Piotrem przy bramie.
Ja jestem ten głupi co nogi w piekielnym kotle moczy.
Dejcie żyć małemu robaczkowi krześcijańskiemu.
I podzielcie się czasem Swą niebotyczną wiedzą.
Spróbuj modlić się nie oddychając. Zanotuj wynik (np. subiektywna ocena skupienia na modlitwie).
Następnie módl się oddychając najszybciej jak możesz. Znowu zanotuj wynik.
Możesz jeszcze spróbować zmieniać tempo oddechu w czasie modlitwy – od najwolniej jak możesz, do – najszybciej.
W końcu spróbuj postąpić tak jak w powyższym artykule.
Oczywiście można jeszcze pójść na żywioł – skupić się na słowach lub treści modlitwy i starać się zapomnieć o oddychaniu.
Jak już przećwiczysz różne metody, porównaj swoje własne oceny poziomu skupienia.
Wyjdzie jak na dłoni – a) – czy oddychanie w ogóle jest istotne przy modleniu się, b) – jaka metoda oddychania jest najlepsza
Pozdrawiam (na wydechu, po głębokim, przeponowym wdechu) ;-)
Jakoś nie jestem pewien… Czy aby uwaga Pana Karola nie kieruje nas na wątek poboczny? Przeca w tym arcie tyle treści! A tu uwaga tylko o oddechu. Nie czaję. Owszem, oddech ważny jest. Parę razy się topiłem, to wiem :))) Hm. Zaś! Istnieje modlitwa oddechowa! Ale niedokładnie pamiętam jak się to odbywa – chodzi o modlitwę imieniem Jezus, czy jakoś tak. Jakos nigdy mnie to nie kręciło. Pewnie bez ta delfinia natura :)))
AMDG
Nie czepiam się. Tylko mi to całe oddychanie jogą zapachniało. Tylko tyle.
Panie Karolu była w Zakonie Sióstr Służebniczek Miłosierdzia i tam razem z Nimi odmawiałam Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Na początku nie mogłam dostroić się do tej modlitwy i wtedy przypomniałam sobie rekolekcje z O. K. Osuchem SJ. Ćwiczyliśmy wtedy ten sposób modlitwy. I od razu udało mi się utrzymać rytm razem z Siostrzyczkami.
Proszę spróbować i napisać czy zauważył Pan różnicę.
Wdech aż do przepony: Dla Jego bolesnej Męki,
I Na wydechu: Miej Miłosierdzie dla Nas i całego świata.
Ale bo kiedy właśnie zapachniało (słusznie!) ze wzgl. na jej namolne wżeranie się w chrześcijańską rzeczywistość. Tymczasem, OIMW, chrześcijańska technika modlitwy oddechowej jest a) różna od tej jogowej i b) zanim tamta była znana / no, w europie/, była stosowana. nie jestem spec. w tym, jako wyżej rzeklem, wiec absolutnie nie zwrocilem w tym arcie na ten watek uwagi. no, moze deko. :) Pan zas pierwsze – stad moja taka a nie inna *refleksja* i jej wyraz, przeciez nie zaden zarzut. spoko.
m/
O! Właśnie! To tak szło! Dzieki :)))
Pani Judyto.
W bieganiu, świadoma regulacja, panowanie nad oddechem jest musem, jeśli chce się biec dalej niż kilometr.
Ale w modlitwie, takie obostrzenia?!
Przecież to nie są zawody atletyczne. Jak już coś, to duchowe.
____________________
Pozwoliłem sobie delikatnie zapyskować w tej sprawie z następującego powodu.
Mianowicie przypadkowi Goście, odwiedzający Legion, i czytający taką jak ta notkę mogą odnieść mylne wrażenie, że propagowana jest tutaj jakaś egzotyczna, dalekowschodnia duchowość…
Panie Karolu, nasz Portal czytają różni ludzie, jeśli będą mieli wątpliwości, to tak jak Pan zapytają.
Czytają nas też księża. Nie dalej jak w ubiegłą Niedzielę w moim Kościele, na Mszy Świętej dla Młodzieży, ksiądz na kazaniu mówił o portalach internetowych, wymieniał katolickie, na które warto tracić czas. Wymienił również nasz. Powiedział, że zamieszczane są ciekawe artykuły, niezwykle ciekawe Orędzia i prowadzone są interesujące dyskusje.
Ps. Dalekowschodnia duchowość inaczej przedstawia sprawę oddechu.
Proszę więcej…
Następny będzie o Miłości, no bo przecież Maj. Miesiąc Maryi i Zakochanych.
Z pewnością ks. Krzysztof pisze o wyżynach modlitwy kontemplacyjnej, do której nam szaraczkom daleko. Odmawiając różaniec nie zastanawiam się przecież nad moim wdechem i wydechem – no chyba, że musiałbym odmówić cały różaniec w 10 minut – wtedy uważałbym na zadyszkę. Loyola podaje następujący sposób:
Tę doskonałą formę modlitwy kontemplacyjnej posiadła św. s. Faustyna, kiedy modliła się:
Moje świadectwo.
Kiedy zacząłem odmawiać różaniec, poczynając od 1 dziesiątki dziennie za Ojczycznę, było mi mało. Chciałem, aby ta modlitwa miała jak najgłębszy sens. Nie umiałem jednak skupić się jednocześnie na rozważaniu Tajemnic i odmawianiu w duszy słów. Zarazem, kiedy mówiłem te słowa dość szybko, tak jakbym normalnie z kimś rozmawiał, to ponieważ były mi one dobrze znane, czułem, że tracę ich głębszy sens. Taki “szybki” różaniec wpleciony w dzień, nie był w stanie u mnie przykryć trosk, niepokojów, rozproszeń i innych kwestii dnia codziennego.
Postanowiłem odmawiać go powoli. Bardzo powoli. Z wiarą, że liczy się nie ilość, a jakość. Z czasem doszedłem do tego, że niekiedy jedna dziesiątka trwała u mnie 20 minut i dłużej. Kiedys odmówiłem cały różaniec, 5 dziesiątek ze wstępem w 3 godziny. Jednocześnie mój duch sam dostosował oddech do tej modlitwy (i innych) i okazało się, że często każdy sens zajmował mi jeden długi i spokojny oddech. “Zdrowaś…. Maryjo… Łaski pełna…. Pan … z Tobą…”…
Jedno z objawień Maryjnych potwierdziło mi, że jestem na dobrej drodze – prosiła Ona, by odmawiać różaniec powoli. Z drugiej strony św. Ojciec Pio odmawiał czasem 50-60 różańców dziennie. Nie – dziesiatek! Całych różańców! Musiał to robić w sumie kilkanaście godzin na dobę, kiedy tylko miał wolną chwilę (3-4 godziny spał) i raczej szybko, więc dla porządku pokazuję, że nie ma reguły – każdy tak się modli jak pragnie. No i faktem jest, że po włosku różaniec jest 2 razy krótszy – posłuchajcie kiedyś “Anioła Pańskiego” w Watykanie ;)
Bardzo się cieszę z efektów tych moich bardzo powolnych modlitw. Napełniają mnie głębokim pokojem, miłością, pewnością Obecności Boga i Świętych. W głębi duszy wciąż na nowo odnajduję te Sensy, głębiej rozumiem te słowa. Moim celem nie jest kontrola oddechu, to się stało jakby samo. Choć przyznam, że kiedyś dużo medytowałem, więc może jakoś ten element z mistycyzmów Dalekiego Wschodu mi się splótł z moją Nową Wiarą.
Pamiętajmy jeszcze że w starożytnych jezykach “duch” oznacza “tchnienie”. Nawet w języku polskim “duch” i “dech”, mają zapewne ten sam rdzeń słowotwórczy i stąd podobieństwo. Kiedy Jezus przekazuje Ducha Apostołom – tchnie na nich swoim oddechem. Nawet w obcych nam kulturowo religiach jest pewna mądrość. Na przykład pojawianie się (tworzenie) i zanikanie (niszczenie) światów to oddech Brahmana, czyli Boga. Inna postać Boga – Atman (dualizm Atman-Brahman niejako Syn-Ojciec). “Atmen” po niemiecku oznacza “oddychać”. Być może i “breathing” czyli angielskie “oddychać” ma jakiś związem z “Brahmanem”.
Kiedy wdychamy, dostarczamy energię z powietrza dla naszych mózgów, umysłów. Pobudza to mózg do tworzenia myśli i odżywia naszego ducha. Kiedy brakuje tlenu, mózg działa niesprawnie i duch też ma się przez to gorzej, bo nadal żyjemy w tych ciałach. A one są przecież też na podobieństwo Boga.
Całkowicie moje spostrzeżenia, więc bez imprimatur: Imię Boga, JHWH, czytane długo i bez samogłosek (czyli nie “Jahwe”), przypomina właśnie oddech. Spróbujcie wydać dźwięk składający się ze wszystkich tych liter (zgłosek) jednocześnie, nawzajem się przenikających “JJJHHHWWWWHHHHHHHHH”. Można to uczynić na głębokim wdechu, przechodzącym w wydech. Wyobrażam sobie “oddech” Boga, jako takie wszechpotężne “JJJHHHWWWWHHHHHHHHH” – jako “szum tysiąca mórz”.
Jeszcze jedna uwaga (pozornie?) trochę na marginesie – wciąż bez imprimatur… Jezus to w istocie Jahu-szua, czyli “Jah Zbawieniem”. “Jahu”, “Jah” jest imieniem Boga. W języku Polskim “JA” odnosi się do tego co w ludzkiej istocie najgłębsze, do jego osoby. Od kiedy człowiek potrafi świadomie powiedzieć “ja”, uzyskuje świadomość swego istnienia jako kogoś odrębnego. Kiedyś rozważałem, czy ten rdzeń “Jah” nie został wprost przywiedziony przez Sarmatów wędrującyh z terenów Persji, zahaczając o Ziemię Świętą, jako jakiś efekt głębokiego rozumienia, że to, co czyni nas istotami ludzkimi, co warunkuje naszą odrębność i nasze istnienie, to Bóg w głębi każdego z nas. Zgodne z tą hipotezą jest przecież stwierdzenie, że “Jezus” oznacza “Ja Bóg Zbawieniem”. Teraz mi przyszło do głowy, że “JAHHHHHH” to takie “GŁĘBOKIE JA”, taki kosmiczny oddech, czyli Bóg właśnie.
Tym bardziej, kiedy mówię “Owoc żywota Twojego JEZUS” – staram sie zatrzymać na dłużej i nawet więcej niż jeden oddech na to Słowo poświęcić – jego znaczenie jest bowiem nieskończenie głębokie, więc jakże miałoby mi umykać w pół sekundy?
Podsumowując. Obawy pana Karola mają swoje uzasadnienie, ale mam nadzieję, że przytoczona argumentacja i powtórna uważna (niekoniecznie jeden oddech na słowo ;) lektura powyższego tekstu pozwoli każdemu, kto zechce, głębiej rozważyć sens oddechowości chrześcijańskiej.
Aha, jeszcze mi się przypomniało trochę dobrego z mistycyzmów dalekowschodnich. Może te same porównania są i w chrześcijańskim. Słyszałem o porównaniu umysłu medytującego do “strużki oliwy”. Wiadomo, że taka struga jest jednorodna, ciągła. Fizyka mówi o przepływie laminarnym.
Bardzo mi się to spodobało. Umysł “człowieka Zachodu” jest niejako “poszarpany”. Jest raczej niejednorodny, kolejne myśli są – jak … najlepsze słowo angielskie “burst”. Trudno to przetłumaczyć, takie “pryśnięcie”. Umysł skacze. Od tematu do tematu, od rozproszenia do rozproszenia. Kto próbował intensywnie medytować, mógł zauważyć, że stałość umysłu zakłócana jest nawet przez uderzenia serca! To wskazuje, jak ważny może być oddech, który pracę całego mózgu może regulować. Jeśli głęboki i powolny, pozwala uzyskać rytm umysłu dobrze nadający się do głębokiej modlitwy.
Nie na darmo mówimy, że łaska “spływa” od Boga. Nie “uderza”, choć mówi się czasem o “wytryskującym” zdroju łask (ale nie o pryskającym!). Doświadczyłem tego nieraz w modlitwie myślnej, jak łaska Boża, Jego natchnienie, wpływało we mnie delikatnie zlewając się z moimi własnymi myślami. Wydaje mi się, że stan mojego umysłu w takiej głębszej modlitwie po prostu na to zezwalał. Gdybym nie był skupiony, spokojny, nie dostrzegłbym tych bardzo delikatnych, subtelnych i pięknych poruszeń ducha, nie umiałbym żauważyć, że to coś zzewnątrz do mnie spływa.
Dary Ducha Świętego spływają na nas zazwyczaj, kiedy jesteśmy wyciszeni, spokojni – czy zdarzyło Wam sie kiedyś wzruszyć z miłości, kiedy nie mieliście głębokiego pokoju w sercu? Samo regulowanie oddechu dla samego tylko spokoju – jak w buddyźmie – jest formą bałwochwalstwa. Jeśli jednak postanawiamy uzyskać spokój dla wejścia w lepszy kontakt z Najświętszym Sercem Pana Jezusa i Jego pokojem, tym pokojem, który “On daje nam”, to wówczas, myślę, że jest to bardzo dobre. Nie na darmo kościoły są miejscami ciszy i skupienia. Jeśli poświęcamy się Bogu to w całości – jak można, to klękamy, myślimy tylko o Nim, ręce zajęte są paciorkami, usta mogą szeptać słowa miłości. Dlaczego zarazem nie ofiarować Mu także swojego oddechu? Dechu… Ducha?
Nie negując wcześniejszych wpisów proponuję przyjrzeć się modlitwie jednego z papieży. Jak nazwać ten sposób modlitwy?
Powiedziałbym – żarliwy. Z ogromną wiarą. Może coś w tym jest?