KRZYSZTOF OSUCH SJ
W naszych głowach BÓG albo … słoma!
Jezus zaś tak wołał: Ten, kto we Mnie wierzy, wierzy nie we Mnie, lecz w Tego, który Mnie posłał. A kto Mnie widzi, widzi Tego, który Mnie posłał. Ja przyszedłem na świat jako światło, aby każdy, kto we Mnie wierzy, nie pozostawał w ciemności. A jeżeli ktoś posłyszy słowa moje, ale ich nie zachowa, to Ja go nie sądzę. Nie przyszedłem bowiem po to, aby świat sądzić, ale aby świat zbawić. Kto gardzi Mną i nie przyjmuje słów moich, ten ma swego sędziego: słowo, które powiedziałem, ono to będzie go sądzić w dniu ostatecznym. Nie mówiłem bowiem sam od siebie, ale Ten, który Mnie posłał, Ojciec, On Mi nakazał, co mam powiedzieć i oznajmić. A wiem, że przykazanie Jego jest życiem wiecznym. To, co mówię, mówię tak, jak Mi Ojciec powiedział (J 12, 44-50).
Przytoczone słowa Jezusa – zwykle czytane w środę po IV Niedzieli po Wielkanocy – mają swój (pełen powagi) kontekst. A jest nim wielka debata między Tym, który z nieba zstąpił, a tym, którzy są „ziemscy”, biedni i, niestety, tak łatwo ulegający zaślepieniu. Uważny czytelnik Janowej Ewangelii zadaje sobie pytanie: Czy Jezus dogada się ze swymi ziomkami, Żydami? Czy zostanie zrozumiany i przyjęty tak, jak na to zasługuje? – Kto zechce, niech wczyta się (przypomni sobie) choćby tylko w rozdział 12 Janowej Ewangelii. Dobrze byłoby „poczuć” powagę chwili, którą uobecnia rozważana perykopa! Dzieje się „coś” naprawdę arcypoważnego i rozstrzygającego. Jezus widzi to z całą ostrością i jasnością. Jego rozmówcy, niestety, nie!
W krótkim rozważaniu nie da się mówić o wszystkim. Tyle rzeczy trzeba założyć. Ale z bezpośredniego kontekstu weźmy pod uwagę słowa, które brzmią szczególnie wymownie i mocno. To rodzaj dramatycznej przestrogi i prośby:
Jeszcze przez krótki czas przebywa wśród was światłość. Chodźcie, dopóki macie światłość, aby was ciemność nie ogarnęła. A kto chodzi w ciemności, nie wie, dokąd idzie. Dopóki światłość macie, wierzcie w światłość, abyście byli synami światłości. To powiedział Jezus i odszedł, i ukrył się przed nimi. Chociaż jednak uczynił On przed nimi tak wielkie znaki, nie uwierzyli w Niego.
Patrząc na czasy, w jakich żyjemy (tyle ciemności, zamętu, chaosu, uwodzeń i uwiedzeń; tyle radykalnego relatywizmu i zwątpienia o prawdzie…), możemy śmiało powiedzieć, że to (specjalnie i) dokładnie do nas – zagrożonych utratą światła Ewangelii – Jezus wypowiada ten dramatyczny apel: „Jeszcze przez krótki czas przebywa wśród was światłość. Chodźcie, dopóki macie światłość, aby was ciemność nie ogarnęła”.
Chciałbym, żeby dalsza refleksja odnowiła naszą otwartość na słowa Jezusa Chrystusa! I żeby poprawiła się jakość słuchania! – Zacznijmy od zadania kilku pytań sprawdzających.
Jak ja słuchałem Jezusa w ostatnich miesiącach, tygodniach i dniach?
Czy jestem słuchaczem, który (zasadnie) sam z siebie jest zadowolony? I z którego Jezus jest zadowolony? A może jest tak, że w naszych uszach ktoś – o nic nas nie pytając – zainstalował gęste „filtry”, które do naszych wnętrz nie przepuszczają ani światła, ani żaru Miłości, choć te zawarte są w każdym czynie i słowie Jezusa?
Zadając pytania, nie przesądzam odpowiedzi. Zapraszam do zastanowienia się… A poza tym twierdzę, że wcale nie jest tak trudno odpowiedzieć na zadane pytania. Wiem, odpowiedzi mogą (czy nawet powinny) być zniuansowane. Ale w tej chwili nie chodzi o subtelności i niuanse. Chodzi o ewangeliczną zasadę: Niech mowa wasza będzie tak, tak – nie, nie… A zatem jakim ja jestem słuchaczem słów Jezusa? Złym czy dobrym? – A po czym to poznać?
Po prostu, zły słuchacz ma (i akceptuje w sobie) filtry blokujące odbiór tego, co w Orędziu Jezusa jest wspaniałe, piękne, poruszające i może radykalnie odmienić jakość życia! Człowiek źle słuchający Boga mówiącego w Jezusie, wychodzi z czasu (raczej pozornego) słuchania, jakby nie wydarzyło się nic ważnego. Wychodzi: NIE poruszony, NIE wzruszony, NIE pocieszony, NIE rozradowany, a także w niczym NIE zakwestionowany! Jaki wszedł, taki wychodzi.
Kiepski słuchacz wchodzi w słuchanie zimny – i taki sam wychodzi; jak kamień. Zachowuje się jak głaz. Twardy i nieporuszony. Kiepski słuchacz zachowuje się tak, jakby nie miał (czy tylko nie angażował) pojętnego umysłu i czującego serca …
Idźmy jednak dalej i zadajmy zasadnicze pytanie: Co właściwie skrywa się (gdzieś w głębi) za słuchaniem a-osobowym (bez angażowania inteligencji i serca)? Co też to sprawia, że słuchanie nie prowadzi słuchacza do zachwytu objawiającym się Bogiem? Co sprawia, że słuchanie zatrzymuje się w martwym punkcie i nie podprowadza do ufnej i miłosnej rozmowy? A idąc jeszcze dalej, dlaczego za sprawą słuchania – jako owoc – nie pojawia się gotowość do ofiarnej służby, która potwierdza dobrą jakość słuchania i skuteczność słowa Pana.
Odpowiem wprost, dosadnie i prowokacyjnie. Za (czy „popod”) naszym – od początku do końca – chłodnym słuchaniem Mowy Jezusa kryje się (smutny w skutkach i) mroczny wybór: siebie samego! Siebie przede wszystkim i ponad wszystko! – Rzec można, że jest to jakiś rodzaj zakochania się w sobie samym, przy jednoczesnym zabronieniu sobie „popatrzenia” i dopuszczenia w pole swojego widzenia Kogoś nieskończenie ważniejszego, większego, piękniejszego! W polu widzenia – oprócz własnej osoby – pozostaje jeszcze tylko widzialny świat, rzeczy. Można się wtedy próbować „narkotyzować” myśleniem o sobie jako kimś najważniejszym, centralnym, dominującym i gotowym do walki o swoją centralną i „wyjątkową” pozycję.
Nie usłyszy (efektywnie) i nie posłucha Jezusa ten, kto nosi w sobie nie zakwestionowaną i nie rozbitą strukturę radykalnie pojętego egocentryzmu. Ta struktura (zaciekle i „skutecznie”) broni się przed Miłością swego Stwórcy, a także przed życiem wiecznym, które wykracza poza to, co widać!
Egocentryczny słuchacz (celebrujący siebie tak postrzeganego) zwykle obudowuje swoją centralną pozycję paroma „nieprawymi myślami”, które cechuje pycha i pogarda wobec Rzeczywistości. Radykalny egocentryk powołuje do życia swoją logikę, która zarządza owymi kilkoma nieprawymi myślami, z gruntu fałszującymi prawdę o sobie. Owszem, powstają całe (pysznie – w dwojakim znaczeniu – rozbudowane) systemy (raczej pseudo) filozoficzne, które uzasadniają i bronią radykalnego egocentryzmu. – Cóż powiedzieć? Rozum może zostać zaprzęgnięty także do rzeczy niecnych, absurdalnych i destrukcyjnych. Jak w XX-wiecznych totalitaryzmach! A także w rodzącym się (oczywiście, nie od dziś) i w najlepsze rozwijającym się totalitaryzmie, uzasadnianym myśleniem „nowej lewicy”, libertynizmu, narastającej „dyktatury relatywizmu” wszelkiej maści oraz sprzężonej z nią tzw. poprawności (która wybitnie i dosłownie kompromituje ludzki rozum i wolność).
Szanując czas i trud uwagi czytelnika, już kończę. Ale dorzucę jeszcze kilka perełek. Najpierw niech będą to słowa, które w Dialogu św. Katarzyny Sieneńska, czytamy jako wypowiedziane przez Jezusa: „Przedwieczny Ojciec w swej niewysłowionej dobroci zwrócił na Katarzynę łaskawe spojrzenie i powiedział: «Bardzo pragnę okazać światu miłosierdzie i przyjść z pomocą ludziom we wszystkich ich potrzebach. Tymczasem człowiek w swej nieświadomości upatruje śmierć w tym wszystkim, co otrzymuje ode Mnie, aby żył. W ten sposób siebie krzywdzi. Moja jednak Opatrzność towarzyszy Mu stale. Dlatego chcę, abyś wiedziała: wszystko, czego udzielam człowiekowi, jest wyrazem niezgłębionej Opatrzności»„.
W moim notatniku (z różnymi „złotymi myślami”), znajduję zaraz po tyle co przytoczonej jeszcze te „cudne” myśli, pełne głębokiej prawdy o człowieku – o nas, o cywilizacji, o naszych czasach… Czy także o mnie?
My wydrążeni ludzie
My, chochołowi ludzie
Razem się kołyszemy
Głowy napełnia nam słoma
Kształt bez formy, cienie bez barwy
Siła odjęta, gesty bez ruchu
– Tak T. S. Eliot w roku 1925 proroczo opisał ludzi dzisiejszych czasów.
I na podobnej zasadzie jeszcze ta myśl – od Awicenny (980-1037). To trzeźwy i wspaniały drogowskaz, jak postępować w świecie, w którym (nazbyt) wielu pracuje nad tym, by chodzili po nim sami „wydrążeni ludzie”, ludzie „chochołowi”, ze słomą w głowach (zamiast wielkich myśli o Bogu i wiecznym powołaniu):
Ten, co wie, że wie – tego słuchajcie,
Ten, co wie, że nie wie – tego pouczcie,
Ten, co nie wie, że wie – tego obudźcie,
Ten, co nie wie, że nie wie – tego zostawcie samego sobie.
Mam nadzieję, że słowa Jezusa, także te wypowiedziane do św. Katarzyny – wbrew Awicennie, przecież jednak nie znającemu mocy zbawczej Jezusa Chrystusa! – potrafią do nowego życia „obudzić” nawet tego, „co nie wie, że nie wie”. Wystarczy – oprócz „łaski wystarczającej” (wszystkim dawanej) – odrobina pokory; odrobina szacunku i miłości wobec Piękna widocznego we Wszystkim, co odsłania Jezus Chrystus! I przyda się (a nawet jest konieczna, ku otrzeźwieniu) odrobina odrazy do szpetoty grzechu, złości, kłamstwa i wszelkiej pokrętności… w (niby to) myśleniu.
Częstochowa, 25 kwietnia 2013 AMDG et BVMH o. Krzysztof Osuch SJ
Blog Krzysztof Osuch SJ
Nie usłyszy (efektywnie) i nie posłucha Jezusa ten, kto nosi w sobie nie zakwestionowaną i nie rozbitą strukturę radykalnie pojętego egocentryzmu. Ta struktura (zaciekle i „skutecznie”) broni się przed Miłością swego Stwórcy, a także przed życiem wiecznym, które wykracza poza to, co widać!
Ba…
I na podobnej zasadzie jeszcze ta myśl – od Awicenny (980-1037). To trzeźwy i wspaniały drogowskaz, jak postępować w świecie, w którym (nazbyt) wielu pracuje nad tym, by chodzili po nim sami „wydrążeni ludzie”, ludzie „chochołowi”, ze słomą w głowach (zamiast wielkich myśli o Bogu i wiecznym powołaniu)
Ba!
Dzięki Judyto. B. lubię Osucha :)
Ja też. Musisz pojechać do Częstochowy by Go poznać.
“W naszych głowach BÓG albo … słoma!”
To nie jest dobry tytuł.
Słoma (wieś, natura, pierwotna religijność w stylu lansowanym przez Prymasa Tysiąclecia) to przecież korzenie zdecydowanej większości z naszych dziadków.
Im bliższa była konkretna namacalna słoma, niż nienamacalny ulotny Bóg.
Zamieniłbym na “pustka, plastik, bicie piany itd.”.
Tym bardziej, że Amerykanie pokazują sobie (a może nam?), jak istotny jest powrót do korzeni. Weźmy choćby dwie niemal bliźniacze względem siebie produkcje ostatniego roku: Niepamięć i Pamięć doskonała.
W obu chodzi o to samo: o dotarcie do korzeni, do esencji.
Zresztą podobną tematykę przerabiają Looper, Matrix, Trylogia o Jasonie Bournie (ostatnio nakręcili nawet czwarty film – też gość ma problem z tożsamością).
Czyżby to nie były wszystkie filmie o Polsce? O przeprowadzonej na nas lobotomii?
Najprostszym sposobem pokonania egocentryzmu, o którym pisze autor, jest powrót do Wspólnoty. Choćby takiej, jakiej synonimem jest ta pogardzana wszędzie SŁOMA.