Umarł Seawolf.
Gdy na samym początku bujnego rozwoju polskiej blogosfery okazało się, że można już rozpoznać kto jest kim, że nie tylko liczy się to, że ktoś coś powie, ale CO i JAK ten ktoś ma do powiedzenia, czy raczej napisania – wtedy właśnie okazało się, ze Seawolf, tajemniczy marynarz piszący gdzieś ze świata, wiecznie w podróży – że ten bloger swoim ostrym piórem wyznacza pewien kierunek – nazywania spraw po imieniu i – co nie mniej ważne – bezlitosnego wyśmiania tych wszystkich postaci, które wychynęły w Polsce po 2007 roku, jakby z galerii Lombroso.
I w tym wszystkim styl Seawolfa, jego umiejętność skrótowego nazywania sytuacji, z którymi jako naród mamy do czynienia, ta umiejętność celnego nazwania było tym co Seawolfa wyróżniało wśród polskich blogerów.
Nie przedstawiał przecież ani spójnej myśli politycznej, ani – jak tego niektórzy się domagają – „doktryny politycznej”. Tomasz „Seawolf” Mierzwiński po prostu gorącym sercem kochającego Polskę patrioty nazywał sprawy takimi jakimi są: głupców – głupcami, zaprzaństwo – zaprzaństwem.
Tak. Blogosfera bez Seawolfa nie będzie już taka sama. Ale też – używając tych powiedzeń, które Seawolf wprowadził do obiegu pamiętajmy, że pod nazwą „Pancerna Brzoza” kryje się nie tylko wskazanie kłamstwa, które Seawolf bezbłędnie nazwał. Pod tymi określeniami kryje się potężna broń, którą ten bloger władał po mistrzowsku – kpina z nadętych władców Polski.
Niech spoczywa w pokoju.
+
Serdeczne wyrazy współczucia dla Jego Rodziny, Przyjaciół, Znajomych i Wrogów.
DelfInn
i żal i szkoda – choć moim zdaniem bezsensownie wdawał się w gorączkową walkę z bierzączką, to jednak jego celne sztychy słowne jakiś tam procent Polaków potrafiły obudzić i utrzymać w czujności ;)))
Tu, Siłolfie, cię wzięła śmierć i przeznaczenie,
Kiedyś ziemie i morza zwiedzał niestrudzenie.
Widziałeś Ganges, Tag, Ren, Dniestr, Istr dwuimienny
I u swojego ujścia Nil siedmioramienny.
Dziś z łaski niebian Olimp odwiedzając boski,
Śmiejesz się z nimi z ludzkich nadziei i troski.
przeróbka J. Kochanowskiego / Tłum. Leopold Staff /
– vide: EPITAPHIUM CRETCOVII
Lubiłem czytać Seawolfa. Rzadko go czytałem, ale to był człowiek dojrzały i otwarty.
Lubiłem go za jego otwarte horyzonty. Za jego precyzję patrzenia na sprawy trudne.
Mało takich ludzi w Polsce.
No, może jeszcze ktoś taki:
Nie mamy kapitana. Doskwiera to zwłaszcza wtedy, gdy odchodzą tacy kapitanowie, jak Seawolf.
Jak ten kraj ma iść do przodu?
Dziś, gdyby cokolwiek ode mnie w tym kraju zależało, zawiesiłbym z dnia na dzień organy tego państwa (poza wojskiem, strażą pożarną i pogotowiem itp.), oddałbym całokształt kompetencji ustawodawczych, wykonawczych “na okres przejściowy” Romanowi Klusce.
To jest chyba jedyny materiał na naszego Kapitana.
Piękna postać, dzielny człowiek, gorące polskie serce i dowcipne pióro. Lubiłem czytać jego felietony, bo pulsowało w nich żywe tętno miłości Polski a także – rzadkie połączenie – dowcip, lekkość stylu, przenikliwość umysłu. Trochę jednak martwiła mnie jego letniość religijna (sam się do tego przyznawał). Nadszedł taki czas, że sama zręczność pióra już nie wystarcza – bo tę umiejętność można dostać też w podarunku od diabła (oczywiście, nie mówię tego pod adresem Seawolfa!). Jedynie promieniowanie prawdy bliskiej Bogu jest w stanie prześwietlić piekielną mgłę znieprawienia, jaka gęstnieje dziś nad światem.