Wyobraźmy sobie hipotetycznie taką sytuację. Ktoś wybrał się z przyjacielem na zimowy spacer po lesie. Na przykład w okolicy Sopotu. Niespodziewanie pośliznął się i złamał nogę. Przyjaciel mówi mu:” wybacz, mam bilety na koncert musze się śpieszyć, ktoś cię na pewno znajdzie. A poza tym każdy z nas szedł na własną odpowiedzialność” i odchodzi. Wydaje się to absurdalne, ale wcale tak nie jest.
Zjeżdżałam kiedyś z koleżanką Wiką po ciemku z Kasprowego. Omal nie wywróciłam się na leżącym narciarzu. Miał otwarte złamanie nogi, które sam zabezpieczył, Trząsł się – z zimna lub z szoku. Powiedział, że był na nartach z kolegą i kolega miał zawiadomić GOPR. Kolega bardzo się spieszył, bo miał randkę w Zakopanym. Wika pojechała do Kuźnic po pomoc , a ja zostałam z narciarzem. Nie było jeszcze wtedy w Polsce telefonów komórkowych. Okryłam go własną kurtką . Choć jestem bywała w górach, trzęsłam się też jak barani ogon. Czas dłużył nam się strasznie.
Po przybyciu goprowców okazało się że kolega rannego nikogo nie zawiadomił.
W Kuźnicach od nartostrady do goprówki trzeba parę kroków podejść. Kolega był zapewne spóźniony na randkę.
Nie zajmowałyśmy się już rannym. Był w fachowych rękach. Mam nadzieję, że wszystko dobrze się skończyło.
Nie pamiętam daty ale to łatwo ustalić. Na Bałtyku panował sztorm. Jacht ze Śląska wzywał pomocy. Gdy załoga grzała się już w Górkach przyznali, że zgubili kapitana. Wypadł za burtę przed falochronem. Na pytanie dlaczego nie powiedzieli o tym kiedy była jeszcze szansa znalezienia go, z całą szczerością odparli, że było im strasznie zimno i wiedzieli, że gdyby zaczęły się poszukiwania, musieliby dłużej marznąć.
Leszek Cichy zabrał na Aconcaguę 19 osób. Grupa wyruszyła 18 stycznia bieżącego roku. Była to jedna z modnych ostatnio wypraw trekkingowych . Dla uczestników jest to okazja do pięknej wycieczki i otarcia się o alpinistyczne sławy. Dla alpinistycznych sław źródło pieniędzy. W drodze na szczyt jeden z uczestników, Jacek Krawczyński zaginął. Leszek Cichy zawiadomił policję górską. Następnego dnia zaginionego szukał helikopter. Pięć dni po jego zaginięciu koledzy, przy okazji nieudanego zresztą ataku na szczyt, niemrawo szukali jego śladów. Zwinęli obóz, wrócili do Mendozy . Zwiedzili jakby nigdy nic wodospady Iguazu, pojechali do Rio na karnawał.
Rodzina Krawczyńskiego dowiedziała się o jego zaginięciu po 7 dniach. Jak się okazało Krawczyński zabłądził w łatwym terenie. Jego zwłoki znalazła kobieta zbierająca w parku narodowym ziółka. Leszek Cichy, himalaista też dałby radę tam dojść, nawet bez tlenu.
Ale nie miał najmniejszego zamiaru. Przecież każdy idzie w góry na własną odpowiedzialność. Teraz prawnicy będą się zastanawiać czy Krawczyński był klientem Cichego. Od tego zależy wynik sprawy sądowej, którą, być może wytoczy mu rodzina zmarłego.
Nawet jeżeli dla Cichego ścieżka w krzakach, na której znalazła zwłoki Krawczyńskiego zwykła zielarka, była zbyt ekstremalna, żeby go szukać na własną rękę, powinien zawiadomić rodzinę. Może znalazłby go -jeszcze żywego -jakaś ciocia, albo żona.
Cichy zachował się dokładnie tak jak załoga jachtu ze Śląska. Zawiadomienie rodziny spowodowałoby kłopoty. Może nie udałby się wyjazd na karnawał w Rio. Po co to?
Nie widać go przez lornetką- to po nim, znaczy nie żyje. Tak raczył się wypowiedzieć w TV w sprawie Berbeki, który nie wrócił z Broad Peak.
Wiele lat temu miałam wziąć udział w eksploracyjnej wyprawie w Ałtaj którą organizował (czytaj – dostał na nią kasę) pewien alpinista o znanym nazwisku. Zapytałam kolegę, też alpinistę, do którego miałam zaufanie co o tym myśli. „ Ja nie pojechałbym z nim nawet do Świdra (podwarszawska miejscowość letniskowa) , ale ty rób co chcesz „ – powiedział z przekonaniem. Wycofałam się natychmiast.
Nie mówimy o warunkach ekstremalnych. O poruszaniu się na dużych wysokościach, przy skrajnym niedotlenieniu, na granicy życia i śmierci. Mówimy o zwykłej wyprawie, w czasie której ktoś może złamać nogę, zostać ugryziony przez węża, rozchorować się na ciężką anginę.
W świetle nowego paradygmatu uczestnicy wyprawy mieliby pełne prawo zostawić chorego z gorączką w namiocie i kontynuować wycieczkę. Przecież każdy żyje na własną odpowiedzialność.
Ta zaraza rozlewa się na całe życie społeczne. Lekarze zastanawiają się teraz czy dziecko, któremu odmówili pomocy zmarło zgodnie z procedurą.
Moi znajomi alpiniści oburzają się gdy publicznie zabiera głos ktoś spoza ich ścisłej czołówki. Bo o ichtiologii ma prawo mówić tylko ryba.
Ale powstaje już prywatny obieg informacji. Chcemy wiedzieć z kim się wybieramy na morze czy w góry.
Dlatego (jak w tytule) się nie odzywam, ale dziękuję za przybliżenie spraw o których (jak w tytule) nie mam pojęcia.
Izo, “rybę – nożem!” !!!
Tylko powtarzam co twierdzą alpiniści. Ja jestem innego zdania.
Zagadka. Co mamy na zdjęciu? Osobiście je robiłam. Odbitkę też. Dlatego kiepskie barwy. Był taki obiektyw Janpolkolor bodajże. W nagrodę chałwa i tapir.
Chyba już czas:)
Kilka lat temu dali jakiś film USA-Canada, w którym facet z kamerą szedł na Mount Everest potykając sie o zwłoki tych, którzy zasłabli, umarli i tam leżą. Wszystko dokumentował. Między innymi natknęli się na człowieka umierającego z końcówką tlenu, starannie go więc nakręcili i poszli dalej.
Wiele lat temu, w czasach prehistorycznych, pojechałam na wycieczkę szkolną w Góry Świętokrzyskie. Jako dziecko wątłego zdrowia zasłabłam po wejściu na jakąś wyniosłość terenu. Dwaj starsi i rośli koledzy zrobili krzesełko z rąk i mnie znieśli, chociaż pewnie sama bym jakoś zlazła na własnych nogach. Potem autokarem pojechaliśmy na obiad w przydrożnej restauracji. Miałam mało pieniędzy. Ktoś natychmiast zafundował mi wtedy obiad. To był pieczony kurczak z ziemniakami i zieloną sałatą. Po powrocie kierowca autokaru podwiózł mnie pod dom, dopiero potem wycieczka pojechała pod szkołę, żeby się rozejść.
Minęło kilkadziesiąt lat. Moje dziecko pojechało na integracyjną wycieczkę w swojej renomowanej szkole. W nocy z piątku na sobotę mieli podchody w lesie. Trzeba było dobiec do oznaczonego drzewa. Kolega, który koniecznie chciał wygrać, na ostatnich metrach podstawił mojemu nogę. Mój syn upadł w ciemności na kamienie. Jakoś się wyzbierał, ale jedna noga odmawiała mu posłuszeństwa. Razem ze wszystkimi pomaszerował kilka kilometrów na nocleg. Nazajutrz poganiano go, bo opóźniał grupę, w niedziele to samo. Nauczycielka zrobiła mu okład z altacetu na rozbite kolano i kazała się nie mazać, bo nie będzie zmieniać planu z powodu jednej osoby. Wysadzili go z autokaru 6 kilometrów od domu. Dopiero w niedzielę wieczorem trafił do szpitala, a potem na długie tygodnie w gips. Popękane kolano pewnie by się zrosło, gdyby opiekunowie wycieczki zawieźli go od razu do najbliższego szpitala. Tylko, że to zaburzyłoby ustalony plan, to byłby kłopot, wysiłek. Strata może godziny, a może dłużej. Nas, rodziców, nikt nie zawiadomił. Po co prowadzić nieprzyjemne rozmowy telefoniczne?
Od takich drobnych spraw się zaczyna. Od obojętności wobec drugiego człowieka, od lekceważenia odpowiedzialności. Słaby? Niech sobie radzi, albo odpadnie. To są zasady wyścigu szczurów.
Na zdjęciu są góry.
:)
Tatry.
A co do owych nowych reguł, którymi się rządzą alpiniści…
To jest taki nowy trend, który obowiązuje współczesne nowoczesne spoeczeństwa: “Róbta, co chceta, a każdy niech odpowiada za siebie” Zanikają prawdziwe przyjaźnie, więzy rodzice – dorosłe dzieci, albo rodzeństwo. Ludzie stają się coraz bardziej samotni. Nie czują tego, gdy są zdrowi i dobrze się im wiedzie.
Oczy się otwierają, gdy znajdą się w potrzebie.
I potem giną samotnie.
Dokładnie o to chodzi. Tylko kolejność jest chyba inna. Zaczęło się od zmiany paradygmatu w górach wysokich. Bo w Tatrach obowiązywały jeszcze stare dobre obyczaje. Gdyby ktoś oddał sprawę do sądu w sprawie szkolnej wycieczki usłyszy, że wszystko było zgodne z procedurą, wycieczka wpisana do dziennika i nauczyciel ma studia pedagogiczne za sobą. I kurs ratownictwa oczywiście też. Z dmuchaniem w fantom – metoda usta usta. Tylko nigdy tego nie zastosuje. Bo po co skoro ma już papierek?
A dokładnie gdzie? Tatry tak – bdb.
Widziałam ten film. To prawda, że w górach wysokich możliwości udzielenia pomocy są ograniczone. Ale nie znaczy to , że jest ona zupełnie niemożliwa. W przypadku Cichego chodziło o nie powiadomienie rodziny. A uczestnik wyprawy zginął na ścieżce. Zmarł z wyczerpania.
Czerwone Wierchy?
Strzele sobie – Lomnica, ale bez pewnosci i dom moj votum separatum oglosil od mojego strzalu;p
Pomysly im chodza po glowie, ze to kasprowy od dupy strony.
Pani WAGO!
Mam nadzieję, że sprawę wypadku Syna, zgłosiła Pani do odpowiednich służb – bynajmniej nie tylko medycznych…
Sama nie wiem. Byłam wtedy w 5-u Stawach. Ale parę lat upłynęło. Rzadko zdarza mi się żebym nie poznawała szczytów. Zapytam eksperta i wtedy nastąpi rozstrzygnięcie konkursu.:(:(
1. To jest Giewont alpiniści.
2. To jest jakaś paranoja! My bezpieczeństwo jednego człowieka mamy zinstytucjonalizowane. Na każdym kroku są przyciski MOB – man over board. Hasłem wiodącym od 10 lat jest SAFETY FIRST. Są procedury i czeklisty.
Człowiek jest najważniejszy. Dodatkowo szereg szkoleń nie tylko First Aid (pierwsza pomoc), ale już głęboko medycznie, specjalistyczne treningi. Np. obsługa defibrylatora (startera serca). Gdy się widzi, że ktoś ryzykuje, łamie bezpieczeństwo, czy nawet zdrowy rozsądek, każdy ma prawo zastosować Stop Kartę, zatrzymać niebezpieczną operację, czy działanie.
To co się pisze o nowym paradygmacie chodzenia po górach to idiotyzm i zbrodnia.
Przepisy przepisami a rzeczywistość… inna.
Gdy sobie przypomnę, jak zachowywała się kapitan i załoga na COSTA CONCORDIA…..
Panie Karolujozefie,
nie zgłosiłam. Z powodu różnych ówczesnych okoliczności życiowych. Tak się potoczyło, jak czasem w życiu bywa. Ale powinna być nie tylko skarga do wydziału oświaty, ale i prokurator, i sprawa karna.
Dlatego kapitan poszedł do pierdla.
Nie, bez żartów. Istnieje, że tak powiem “poważna” flota i coś co my nazywamy “grecka” flota. Włosi niestety często podpadają pod tą drugą, choć nie jest to regułą. Taki Saipem ( http://www.saipem.com/site/Home/Activities/RD/Offshore.html ), potężny fragment wielkiego koncernu ENI jest bardzo czuły na bezpieczeństwo ludzkie.
Masz w tym rację, że ludzie są ludźmi. By to pokonać, poprzez nieustanne treningi staramy się wytworzyć pewne automatyzmy.
Otóż to.
Prokurator jak nic!
Za takie miłosierdzie dostanie Pani wygodną chmurkę…
pozdarwiam
Człowiek staje się coraz bardziej samotny, zostaje odczłowieczony a przyzwoitość staje się wyśmiewana.
Wyścig szczurów, gdzie ludzkie zachowania poddaje się relatywnej ocenie.
Wszystko stara się wytłumaczyć, śmierć ludzi do których ktoś nie wysyła karetki, nagrody za zdjęcia ukazujące konanie, zostawienie kolegów w górach- to przenosi się nawet do parlamentów,gdzie często nie ma mowy o głosowaniu zgodnie z sumieniem.
“Cywilizacja śmierci” o której często wspominał JP II, ma się coraz lepiej…
No nie wiesz czasem. Z ktorej strony ten Giewont?;p Moze z czeskiej?
Teraz sie demaskowac, kto jest alpinista! juz, juz bez ociagania;p
Ładnie się ukryłeś wśród skał ;X
ja jestem taki alpinista, który się wspina na szczyty bałwanów.
Nie żartuj. Z tym Giewontem. Zastanowię się i odpowiem. A w sprawie bezpieczeństwa. Napisz coś o standardach bezpieczeństwa na morzu. Bo w żeglarstwie też jest gorzej. Ale to nie moja działka. Ja jestem żeglarz szuwarowo błotny.
Chyba napiszę. Choć może to być nieco nudne – tak bardzo jest to już zbiurokratyzowane. Już na wszystko są tzw. permity (zezwolenia?). Kupa papierowej roboty. Czasami więcej niż sama konkretna praca.
Dobrze, opiszę osobno.
Tak przy okazji dyskusji o bezpieczeństwie rzucę przykład może banalny.
To było w szkole podstawowej. Byłem kiedyś z wycieczką klasową w Białowieży. Było nas coś koło 30 osób, w tym około 25 dzieci. Z tej wycieczki nie pamiętam nic.
Dlaczego?
Otóż był wtedy siarczysty mróz, a ja miałem okropną gorączkę. Byłem zbyt otępiały by dać jakikolwiek znak, cokolwiek robić, odezwać się choćby słowem. Lał się ze mnie pot do tego stopnia że koszulkę i sweter już po godzinie mogłem wykręcać. Nie wiem ile stopni miałem, ale ze 39 pewnie było. Kazali stać to stałem. Kazali iść to szedłem.
Po całym dniu łażenia wróciliśmy autokarem do naszego miasta. Po powrocie do domu mama natychmiast poszła ze mną do szpitala. Drogi z rodzicami też właściwie nie pamiętałem. Pamiętam tylko diagnozę. Zapalenie płuc.
Rzecz jasna następnego dnia do szkoły już nie poszedłem.
Żaden z nauczycieli czy opiekunów wycieczki nie zorientował się, że miałem tak wysoką gorączkę. A wydawać by się mogło, że osowiały dzieciak patrzący się nieruchomo w przestrzeń zamiast się ciekawie rozglądać powinien się rzucać w oczy…
To jest znak czasów. Przecież na zapalenie płuc dzieciak morze umrzeć. Czy nauczyciele powiedzieliby, że każdy jechał na własną odpowiedzialność, albo na odpowiedzialność rodziców, którzy podpisali przecież zgodę na wycieczkę.
Różni są nauczyciele. Syn na wycieczce, w czasie organizowania wieczornego ogniska, spadł ze schodów niosąc przed sobą skrzynkę z coca-colą. Pomimo, że opiekunkami były nauczycielki nie z jego klasy to zorganizowały wyjazd taksówką (z własnej kieszeni) do szpitala i dopiero po założeniu longaty gipsowej syn z jedną z nich wrócił na kwaterę. Jeszcze tego samego dnia zadzwoniła do nas i uspokoiła, że wszystko jest pod kontrolą i poprosiła o osobiste odebranie syna, bo będzie miał kłopot z plecakiem. Pojechałem, odebrałem syna, porozmawiałem z nauczycielką od której dostałem papiery ze szpitala. Wrócili w sobotę wieczorem, a pani jeszcze zadzwoniła w niedzielę, aby dowiedzieć się jak z synem.
To podejście na Zawrat?
Musi tak być. Szłam wtedy do 5-u z plecakiem i nartami przez Stary Zawrat ( żlebem) z koleżanką. Ładna dziewczyna więc pewien miły pan wziął jej plecak. Trochę jej zazdrościłam bo było ciężko. Po czym przy zjeździe pan się wykopyrtnął, sfirniony śnieg obdarł mu pierś do żywego mięsa, koleżanka zbierała kosmetyki i owoce na dole, musiała go jeszcze kurować, a ja sobie powolutku zjechałam bez kłopotów.
Oj wykopyrtnąć się przed dziewczynami to gorsze niż obdarcia, nie zazdroszczę temu panu…
@torin, jazgdyni. Jakie piękne ilustracje się pojawiły:):)
Cóż, być może postępuję nie fair porównując swoją szkołę podstawową do innych. Może to tylko u nas takie bagno jest.
Podam inny przykład. Ta sama szkoła, te same nauczycielki. Był w innej klasie na tym samym roku kolega, którego wszyscy nazywali “cyklop”. Miał tylko jedno oko, drugie miał stale zasłonięte zaślepką w okularach. Ja ogólnie zawsze przezwiska uznawałem za głupotę do chwili gdy ten konkretny gość mi zachowaniem udowodnił, że na przezwisko zasługuje – więc ja tam na niego nigdy tak nie mówiłem.
Kiedyś na religii ksiądz podał nam przykład pewnego chłopca, który uderzył się w szkole w kaloryfer głową, spokojnie poszedł do domu, spokojnie położył się spać… i już się więcej nie obudził. No więc ja przyszedłem do domu i powiedziałem mamie o tym co nam ksiądz na religii mówił.
Na to mama odparła, że ten jednooki chłopiec nie zawsze miał jedno oko. Kiedyś w szkole ktoś z jego klasy rzucił mu twardą, zamarzniętą śnieżką prosto w twarz. A trafił prosto w oko.
Pomyślicie pewnie, że nauczycielki natychmiast wezwały pogotowie? (wtedy jeszcze wezwanie pogotowie działało dużo lepiej niż teraz) Nic z tych rzeczy.
Panie nauczycielki obandażowały chłopcu oko, kazały mu się ubrać i najspokojniej w świecie wysłały SAMEGO do domu. Chłopak poszedł do domu, w domu rodzice rzecz jasna natychmiast zabrali go do szpitala.
Ale uratowanie oka było już niemożliwe.
Być może się będziecie śmiać, ale ta opowieść wstrząsnęła mną do tego stopnia, że od tej pory skwapliwie sprawdzałem, czy śnieżki jakimi rzucam nie są za twarde. I NIGDY nie celowałem w twarz.
Do tej pory cholera mnie bierze jak sobie uświadomię, że być może to oko dałoby się uratować gdyby nauczycielki natychmiast wezwały pogotowie zamiast olać sprawę.
Źle się wyraziłem. Zabrzmiało jakby ten konkretny chłopiec coś złego zrobił.
Miałem na myśli, że nigdy nikogo nie przezywałem tylko dlatego, że tak robili wszyscy. Ogólnie miałem raczej trzymałem się z daleka od wszelkich grup, kumpli itp. Jeśli już kogoś przezywałem, to tylko gości, którzy zachowaniem sobie na to zasłużyli.
@polak mały & izabela brodacka falzmann
Nie, to wlasnie Giewont:))
Zdjecia sa strasznie mylace. Latwo sie nauczyc sylwetek szczytow z typowych lokacji, czy szlaku, ale wystarczy zmienic perspektywe, albo obrocic widok, zmienic kat i robi sie niepodobne do niczego;p
Ludziom sie wydaje (mnie tez sie wydawalo), ze Giewont to taki deptak. No i ogolnie prawda, z wylaczeniem ostatniego odcinka, a szczegolnie zejscia. Tam obowiazuje ruch jednokierunkowy. Zejscie, jakies 100-200m (nie liczylem) jest konkrecik po lancuchach. Sporo ludzi udaje ze nie wie o jednokierunkowosci i pcha sie pod prad, droga ktora wlezli:))
Zdecydowanie odradzam impreze, gdy jest choc cien pokrywy. Tam wystarczy, ze jest mokro, a co dopiero snieg i lod. Miejscami trzeba sie naszukac gdzie wbic bucik, a wybor niewielki. Only kamikadze przy lodzie;)
I juz kilku ta cene zaplacilo..
Z zawratu tez mam:))
Mimo, ze bylem tam pierwszy raz w towarzystwie jednej osoby okazalo sie, ze wchodze jako baran prowadzacy 6os grupe. Zawrat ludzi czesto przerasta psychicznie, a wtedy stoi sie w korku. Gdy bylismy bylo osuwisko. wypial sie lancuch na szpilce i zabralo kawalek sciezki. Nawet nie to, ze ekspozycja, ale 3m sciany pionowej gdzie nie ma na bucik, a ponizej i powyzej ostro nachylone na zewnatrz dojscie po kilka metrow, z co gorsza ziemia i piarg na tym. Sam mialem najpierw problem jak to ugryzc. Potem przenioslem bambetle na wszelki wypadek (jeden gosc z wycieczki mi pomogl), a potem pokazalismy dziewczynom, gdzie noga sie nalezy oraz “nie patrz w dol” i jakos poszlo:))
Polowa sie potem odloczyla na Swinice i to odziwo ta bardziej strachliwa. Uprzedzalismy, ale sie uparli. Dogonili nas na obiedzie pod czwartym stawem. Rozsadek zwyciezyl. To bylo krotko po tym jak Szaniawski tam polecial..
Ogolnie lubie lancuchy. Tak czlowiek idzie po tych kamulcach i idzie – nic sie nie dzieje, gdy widze lancuch, to wiem, ze bedzie zabawa;p
To jest zawrat i stary zawrat – zleb, z pod zmarzlego stawu
Tam sa ludziki, prosze sobie powiekszyc, jeli ktos nie wierzy;p
obcielo polowe. Gore i zleb, no coz..
Moze to mniej obetnie. wyglada z tej perspektywy jak zwykly nasyp;p
Pomylilem sie tylko o dwie godziny w ocenie;p
Schodziliśmy z żoną z Zawratu w czerwcu po jęzorze firnu. Straciłem równowagę i coraz prędzej zacząłem zsuwać się w dół. Plecak działał jak akia. Wbijanie butów w śnieg nic nie dało. Dopiero po przewróceniu się na brzuch (na szczęście miałem założoną podkoszulkę) udało mi się wbić czuby butów w śnieg i zahamować. Otarcia były tylko na dłoniach.
@Torin
Zdjęcie w notce u samej góry to droga na Zawrat, jak mi się wydaje.
Na Twoim zdjęciu też obstawiałem Zawrat (widać niebieski szlak).Niebieskie znaki są jeszcze na Świstówce ale tam nie ma ubezpieczeń, więc odpadała. A zapomniałem całkiem o Giewoncie!
Przy wejściu na Giewont jest okropnie ślisko, tak już są wyszlifowane te kamienie. Niektórzy ludzie (zwłaszcza panie) schodzą z niego w bardzo śmieszny sposób:))
Zdjecia sa strasznie mylace. Latwo sie nauczyc sylwetek szczytow z typowych lokacji, czy szlaku, ale wystarczy zmienic perspektywe, albo obrocic widok, zmienic kat i robi sie niepodobne do niczego;p
Tak tak, zgadzam się całkowicie, ostatnio w 5-ciu nie mogłem rozpoznać szczytów na Orlej bo jestem przyzwyczajony do widoku z drugiej strony:)
“My bezpieczeństwo jednego człowieka mamy zinstytucjonalizowane. Na każdym kroku są przyciski MOB – man over board. Hasłem wiodącym od 10 lat jest SAFETY FIRST.”
Jak taki jeden gostek kosztuje po kilkaset tysięcy dolarów wyszkolenia to nie dziwota, że armatorzy dbają o trzodę. ~Kossobor też dba o swoje konie :D
Daj spokój.
Ja też zamaskowałem zapalenie płuc, aby rodzinie nie psuć wycieczki na Gibraltar.
Po prawdzie, dopiero po powrocie do kraju, gdy znajomy doktor jakieś szmery usłyszał i natychmiast wysłał na zdjęcie to prawda wyszła na jaw.
Jeszcze po 2 latach są różne powikłania. Takie paskudztwo.
A, że nie mamy prawdziwych pedagogów, to inna opowieść.
Nie tylko to. Raczej powiedziałbym ogromnie wysokie stawki ubezpieczeniowe. No i koszty akcji poszukiwawczych.
Może Pani podać źródło tych niesamowitych informacji?
Np. tej:
“Nie pamiętam daty ale to łatwo ustalić. Na Bałtyku panował sztorm. Jacht ze Śląska wzywał pomocy. Gdy załoga grzała się już w Górkach przyznali, że zgubili kapitana. Wypadł za burtę przed falochronem. Na pytanie dlaczego nie powiedzieli o tym kiedy była jeszcze szansa znalezienia go, z całą szczerością odparli, że było im strasznie zimno i wiedzieli, że gdyby zaczęły się poszukiwania, musieliby dłużej marznąć.”
Musiałaby się przyłożyć.Był to okres 76-80 rok. Zadzwonię do kilku osób, które może to pamiętają i ustalę. Pamiętam, że dużo się o tym mówiło w tak zwanym “środowisku”.
http://www.prim-it.pl/includes/links/zagle/barborka.htm
@Argonauta. Była to o wiele bardziej skomplikowana historia. Proszę przeczytać orzeczenie sądu morskiego. Ja zapamiętałam co mówili mi chłopcy biorący udział w akcji o zachowaniu członków załogi.Był chaos a od ratowanych nie można było wydobyć sensownych informacji.Potem ktoś przyznał, że marzył tylko o cieple i nie obchodził go kapitan.
Wyprawa Cichego jest opisana miedzy innymi w ostatnim numerze “Do rzeczy”.
http://www.sail-ho.pl/article.php?sid=611
@ Argonauta .Rejestr wypadków. proszę zwrócić uwagę na liczbę wypadnięć za burtę.
http://www.rejsymorskie.net/wypadki/25wrzesnia1983.php
Proszę sobie przeczytać wypadek na jachcie Tadeusz. Przed chwilą zadzwonił do mnie znajomy, który biesiadował na tym jachcie przed samym wypłynięciem. To bardzo dobry żeglarz morski. Powiedział, że załoga Tadeusza byli to żeglarze z Zalewu Zegrzyńskiego, tak zwani “opowiadacze”- białe szkwały na kaczym stawku itp.Mieli młodą załogantkę i ją zgubili.Twierdzili, że tego nie zauważyli.Wypływali z Gdyni, wrócili do Gdańska, nieprzytomni, zarzygani. Więcej można się czasem dowiedzieć od ludzi niż z oficjalnych rejestrów .
http://www.tierralatina.pl/2013/02/znaleziono-cialo-polaka-aconcagua/
To o wyprawie Cichego. Mapkę wkleiłam również dla wszystkich.
Na jakiej podstawie mnie oskarżasz o maskowanie zapalenia płuc?