Wyczyn czy sekta?
Maciej, to kolejny z klanu Berbeków, ginący w górach, tym razem w Himalajach. Wspinać się zaczął pięć lat po tragicznej śmierci swego ojca, Krzysztofa Berbeki. Wtedy, w Alpach – to był wypadek, po którym koledzy rannego nieśli, pomagali.
Przed laty któryś z klanu uczył mnie kristianii i śmigu. Oczywiście też himalaista, ale z jego opowieści wynikała potrzeba rozsądku i pokory wobec gór i żywiołów.
Co się zmieniło?
Ci „nowi” himalaiści od piętnastu, może dwudziestu lat, wybierają sobie wyjątkowo ponure, masochistyczne sposoby samobójstwa: dziesiątki godzin duszenia się z braku tlenu (na ośmiu kilometrach jest tylko 30 % normalnego ciśnienia!) , w temperaturze -40 do -50oC, przy potwornym wichrze.
Specjalnie wyselekcjonowane osoby, po długim „przyzwyczajaniu” do niedotlenienia organizmu, szczególnie mózgu, mogą– może przez parę godzin znieść ogromny wysiłek na tych wysokościach, oraz skrajne dla człowieka wartości mrozu i wichru. Potem ciało odmawia posłuszeństwa, a mózg produkuje sygnały błędne, często sprzeczne z sygnałami zmysłów. Tak broni się przed potworną rzeczywistością – ucieczką w ułudę.
Ludzie, którzy chcą z jakichś względów działać w takich warunkach, są latami trenowani do nie wierzenia mózgowi, a do czynności rutynowych, wyuczonych.
Od kilkudziesięciu lat już nie ma pracowitego przygotowywania VII-go czy IX-go obozu, gdzie wcześniej zawsze wnosiło się (szerpowie… ) namioty, palniki, butelki z tlenem i co potrzeba. Teraz panuje ruska ruletka, ale w odwrotnym porządku: w rewolwerze jest nie jedna kula, a sześć miejsc pustych – jak za cara, ale są może trzy kule – a cztery puste?
Na Broad Peak’u
Przecież już przy wchodzeniu, przed jubilowaniem „zwycięstwa” w TV, w obozie dowództwa było wiadome, że z tymi czterema ludźmi jest BARDZO ŹLE: Nie weszli na szczyt przed południem, jak planowano, a to dałoby szansę na w miarę bezpieczne zejście przed zmrokiem znacznie niżej, może nawet do obozu z namiotem i kuchenką. Tymczasem weszli na szczyt, i to każdy osobno dopiero o zmroku (Berbeka prawie godzinę po pozostałych, młodych, silniejszych fizycznie).
Szansa bezpiecznego zejścia zmalała tym samym z dziesięć, może dwadzieścia razy. Ale ten dowódca, będący niżej w bezpiecznym obozie, miał zapewne w głowie wyuczoną zasadę, że „każdy idzie na swoją odpowiedzialność”. Tu oskarżam nie indywidualne decyzje dowódcy. Jego motywy decyzji są mniej ważne.
Sądzę, że przy normalnej, nie sekciarskiej etyce i psychice, miałby obowiązek nakazać przerwanie marszu w górę w miejscu, do którego doczołgali się koło południa.
O tym że decyzja o „dalszym ataku” była błędna, świadczy fakt, iż najsprawniejsi dwaj schodzili, wg. świadectw kolegów, odcinek oceniony „na godzinę” w czasie ośmiu godzin. Czyli – ich organizmy były skrajnie rozstrojone.
O chorym „etosie” świadczy fakt, że schodzili osobno. Nawet, jeśli już fizycznie nie mogą sobie nawzajem pomóc, to obecność przyjaciela zwielokrotnia siły słabszej ofiary. Nie „ofiary gór”, lecz ofiary paradygmatu, uświadomcie to sobie, LUDZIE!!
Pozostawienie tych czterech mróweczek podduszonych, bez rozsądnie działającego mózgu, na ich samotne „wybory” – według logiki „dolin” jest zbrodnią, prawda?
Dowódca (nazywam kierownika wyprawy po wojskowemu, bo sytuacje wspinaczek tego wymagają) wiedział, że przy próbie zejścia w nocy nie znajdą zbawczych butelek z tlenem – ani namiotów. Bo ich nie przygotował. Oni tam – już działali jak zepsute automaty, tego nie wiedzieli. Do nich ten chłodny FAKT nie docierał. Funkcjonowali (brak tlenu) jak w amoku. Prawda?
SEKTA?
Przemyśleć i zmienić trzeba Zasadę rządzącą obecnie himalaizmem i dziedzinami pokrewnymi.
O poczuciu odrębności od innych i pewności bezkarności ważnych członków tej sekty świadczy m.inn. wypowiedź (w TV) ich guru, Leszka Cichego, że jeśli z dołu nikogo nie widać, to ich tam nie ma. Tymczasem człowiek, np. ze złamaną nogą, leżący w załamaniu gruntu, czy za zaspą, czy może być widoczny? To go nie ma?
Takie wyroki śmie wydawać himalaista, który miesiąc wcześniej zostawił na Aconcagua członka prowadzonej przez siebie wycieczki Jacka Krawczyńskiego – a z resztą towarzystwa pojechali podziwiać Brazylię: Dwie noce spędzają nad wodospadami Iguazu na granicy Argentyny i Brazylii. Potem docierają do Rio de Janeiro. Tam jest widowiskowy karnawał… Rodziny nie zawiadamiał przez siedem dni. A choćby ona, jesli nie sam Cichy, mogła zorganizować ekspedycję poszukiwawczą. Przecież Krawczyński zmarł nisko, w dolinie, gdzie kobieta zbierała kwiatki!
Już Wanda Rutkiewicz (zaginęła 13 maja 1992 na stokach Kanczendzongi) wypowiadała pogląd (potem popularny w hermetycznej grupie wspinaczy ”nowoczesnych” „mini-paradygmat”), że „każdy idzie na swoja odpowiedzialność”. Przyjęcie tego poglądu zwalnia członków ekipy od wysiłków solidarności, od obowiązku przewidzenia i przeprowadzenia pomocy w razie konieczności. Wyznawcy takich tez przeradzają się, powoli i dla nich niezauważalnie, w sektę. Widać to choćby po pogardliwej wyższości wobec przyziemnych, ale też wypracowanych przez wieki przez rycerzy reguł ludzkiej solidarności.
Wyznawcy tej nowej moralności mówią na przykład, że na tej wysokości nikt koledze (waham się już przed użyciem słowa przyjacielowi) nie potrafi pomóc. Niedotleniony mózg wysyła fałszywe sygnały, trzeba być bardzo wytrenowanym, by wykonywać niezbędne do przeżycia (swego!) ruchy i czynności, a nawet w „oczywiste” nakazy broniącego się przed śmiercią mózgu nie wierzyć.
Cóż dopiero- jakieś „solidarności” , altruizmy..
Jak członkowie tej sekty („wspinaczek ekspresowych”) muszą się czuć potwornie samotni już przed wyprawa, przy treningach. Patrzysz na kolegę i myślisz: „Ty mi nie pomożesz, ja też ci nie pomogę” .
Żyją z pewnością, że NIKT im w razie wypadku, czy zasłabnięcia, nie pomoże. Nikt z „ekipy” nie podejdzie w górę, nie spróbuje donieść butelki z tlenem, czy najlżejszego namiociku.
Są uderzające podobieństwa np. do sekty Zakonu Świątyni Słońca, członkom której zaproponowano pomoc sił kosmicznych z głębi niezmierzonego kosmosu. Podróż na stacje przesiadkowa w okolicy Syriusza zrealizowano poprzez kilkadziesiąt samobójstw, a w razie oporu „wiernych” – morderstw (to udokumentowane; finał: Szwajcaria i Kanada, 1994).
Ponure jest to, że o tym, „kto zawinił” na Broad Peak’u będą decydować „spece” – czyli ludzie, którzy ten egocentryczny etos tworzyli i hodowali. Ludzie Sekty. „Herosi”, którzy z lekceważeniem i czasem pogardą mówią i piszą ”cóż wy, mieszczuchy, możecie o TYM wiedzieć! Nie wam decydować o NAS!”.
Jest to błąd. Powinni rozstrzygać inni! Jest dużo innych doświadczeń, niż wysokogórskie z dziwnym, patologicznym działaniem niedotlenionego mózgu. Są one zbadane i opisane. I na nich należy się opierać przy werdyktach.
Widzimy codziennie, jak trudno jest osądzić lekarza, który przez niedopatrzenie, czy pijaństwo, czy wreszcie pomyłkę, spowodował śmierć pacjenta. Mamy setki przykładów, w których ekspertami sądowymi są koledzy podejrzanego czy oskarżonego. „Solidarność zawodowa” jest bardzo stronniczym czynnikiem . Może nawet bez odczuwalnej winy tych ekspertów.
Ci ludzie szli, funkcjonowali, jak uszkodzone , może zniszczone automaty. (To były te wyuczone wcześniej – i dobrze! – reakcje). Ale organizm w takim stanie nie może działać racjonalnie, sensownie. Każde odpadnięcie czołówki, czy zerwany rak to katastrofa.
Otóż wypracowane „zasady” zdobywania szczytów „na lekko” pozbawiają te wraki pełznące w dół jakiejkolwiek pomocy. Taka pomoc po prostu „nie mieści się w paradygmacie”.
Piszę ten tekst z bólem i goryczą. Polska ma za mało ludzi odważnych i wytrwałych, by ich poświęcać na ołtarzach górskich bożków, przy perorowaniu guru, którzy w dodatku „modyfikują etykę” innych, niestety wielu, głównie młodych, też tych, co podobne katastrofy przeżyją. – Modyfikują w kierunku egocentryzmu.
Polska (czy świat ludzki) ludzi odważnych i wytrwałych potrzebuje. Żywych. Zdrowych na ciele i duszy.
Bardzo sensowny wywiad z Anną Pietraszek
http://www.naszdziennik.pl/sport-pozostale-dyscypliny/26290,profesjonalista-kochajacy-gory.html
Dzięki za słowa rozsądku, a nawet czegoś znacznie, znacznie więcej.
Dzisiaj powiesiłam tutaj tekst: “Narodowe igrce na śniegu … etc…, gdzie piszę m.in. o upadku mitu wspaniałości i romantyzm wysokogórskich wspinaczek, ale od innej, banalniejszej – bo finansowej strony. Ale tym tekstem – profesor mnie dobił…
Przeprasza, Profesor, naturalnie. To z wrażenia.
Znowu się gwizdnęłam! “Przepraszam, Profesor, naturalnie. To z wrażenia.”
Jestem indywidualistą i samotnikiem. Żeglowałem samotnie i z załogami. W konfrontacji z przyrodą; albo samotnie, albo w zgranym zespole. Banda “odpowiedzialnych tylko za siebie” indywidualistów to pewna śmierć. Jeżli takie
założenie leży u podstaw, zaczyna być forsowanym paradygmatem, to jest groźniejsze od niedotlenienia, wyziębienia.
Ktoś z dobrych (ale dawnych) wspinaczy pisze w kłótni himalaistów na Rebelyi:
Broad Peak ZDOBYTY I TRAGEDIA
http://rebelya.pl/forum/watek/61379/?page=3
“marian44 10.03.2013 00:50
Dakowski ma rację. Życie ludzkie jest tu najważniejsze i powinny być zakreślone jakieś granice dopuszczalnego ryzyka. Np. zdobywanie szczytów na ekstremalnych wysokościach i w bardzo trudnych warunkach /zima/ powinno być obwarowane koniecznością posiadania planu ratunkowego, z przewidzianym do tego sprzętem i zapasowym zespołem.
Pewnie powiększy to koszty, wystąpią trudności logistyczne, no ale tu chodzi o rzecz najcenniejszą – życie.
Ja pamiętam czasy pełnej solidarności członków zespołu, zespolonego braterską wręcz przyjaźnią i poświeceniem. Jeśli teraz tego nie ma /jak pisze Dakowski/… ja w to po prostu nie wierzę, bo to bardzo zły znak i źle wróży wszystkim, którzy pragną wspinać się w górach.”
A ci “nowi”, zafascynowani wynikiem – są obrońcami “paradygmatu”.
Niestety, ale autor się MYLI …
Ci ludzie sobie pomagają, ale wtedy, gdy to w ogóle jest możliwe. Na tej wysokości i w tych warunkach oni doszli tam na długu tlenowym, resztkami sił (na szczycie spóźnienie 6h).
Schodzili już jako ludzie całkowicie wycieńczeni i nie mogliby sobie nawzajem w niczym pomóc. Co najwyżej zginęli by wszyscy …
Każdy z nich wiedział przed atakiem na szczyt w jakiej jest formie i że wchodzi w “strefę śmierci” … Po tej decyzji każdy był skazany na siebie nie dlatego, że to “sekta”, tylko dlatego, że takie są prawa fizyki i fizjologii …
Oczywiście można powiedzieć, że w takim razie nie należy zdobywać takich szczytów zimą … ale jak można dorosłym ludziom czegoś zabraniać ?
Na przykładzie współczesnej polskiej himalaistyki, formułuje pan problem ogólniejszy: śmierć moralności chrześcijańskiej ,której logo brzmi- gotów jestem umrzeć za ciebie ,jeśli to ocali ciebie.
A jej miejsce, pojawienie się nowej moralności w zbiorowości ludzi nad Wisłą: umieraj ty ,bylebym ja ocalał.
gdyby ta nowa moralność panowała w latach 1939-1945, nie byłoby nas dzisiaj tutaj.
Himalaiści polscy dzisiaj ,to zapowiedź,sygnał,że narodu polskiego nie będzie już za lat 100-200.
Chciałem właściwie odpisać autorowi, bo z tego co wkleił z Rebelyii wynika coś strasznego, coś co własnie potwierdziłeś swoim zwykłym “autor się MYLI”.
Po twojej wypowiedzi z której wynika że jest się zespołem tak długo jak wszystko idzie “miło” stwierdzam : nie wziąłbym Cię do załogi na jacht ani do pracy w podziemiu. To jest stwierdzenie ostateczne, nie podlegające dyskusji.
A ja bym Cię nie wzięła nawet do lasów Kabackich ani na mego Zefira na Jeziorak. Podejrzewam, ze gdybym dostała w głowę bomem i wpadła do wody popłynąłbyś sam do Siemian na piwo:):)
Cyborg i Izabela – z uwagi na powagę tematu i poważne oskarżenia – stwierdzam, że jesteście GŁUPI i CHAMSCY wobec mnie.
To raczej ja bym was nie wziął nigdzie, niż wy mnie !!!
Pomyślcie (mówię to do tych, którzy potrafią MYŚLEĆ) o sytuacji ODWROTNEJ: Jakim prawem idący na tak niebezpieczną wyprawę może narażać życie INNYCH LUDZI !?!?!?
Gdyż stosując ta zasadę (a idziecie DOBROWOLNIE !!!) wymuszacie MORALNY SZANTAŻ na swoich innych osobach, żeby poświęcali swoje życie i tak nie mogąc wam pomóc !!!
Przykład z sytuacją wojenną jest BEZNADZIEJNIE GŁUPI !!!
W czasie wojny ludzie znaleźli się w tej sytuacji BEZ WŁASNEJ WINY I WOLI !!!
Natomiast na ten niebezpieczny szczyt wybrali się RADOŚNI LUDZIE i to z myślą, że zyskają SŁAWĘ I PIENIĄDZE !!!!!
Jak można przyrównywać motywacje patriotów ginących na wojnie do grupy wesołych kompanów podejmujących się ryzyka NA WŁASNĄ PROŚBĘ i w kalkulacji z przyszłymi DUŻYMI PROFITAMI !!!???
Wy jesteście KOMPLETNIE POMYLENI !!!
Ponadto pamiętaj, że na jachcie jest trochę inaczej: załoga szukając “człowieka zaburtowego” co najwyżej traci czas, a w każdym razie jej ryzyko nie rośnie w sposób ISTOTNY !!!
Natomiast powyżej 8 000 metrów jest strefa śmierci i ci ludzie muszą jak najszybciej stamtąd zejść !!! Bo jak nie, to za chwilę będzie po nich !!!
Chyba, że chcecie stosować taką zasadę: jeżeli najsłabszy z nas zginie, to zginiemy wszyscy …
Ale taką zasadę mogą stosować tylko KOMPLETNI DEBILE …
I gdybyście wymagali ode mnie, że mam poświęcić swoje życie po to, aby asystować przy waszej śmierci, to jesteście DEBILAMI DO KWADRATU …
Jestem przekonany, że każdy z tych wspinaczy zrobiłby wszystko, co by mógł, aby tamtych uratować. Ale URATOWAĆ, a nie zginąć razem z nimi …
To teraz mi powiedz, dlaczego kierownik karawany nie zawrocil ostatniego. Dlaczego po utracie kontaktu, nie pchnal ekipy ratunkowej z tlenem. Dlaczego oni nie mieli podpietych GPSow, gdzie nadajniki alarmowe, gdzie wsparcie itd, itd..
Do dupy z taka mordercza amatorka. To sa dowodcy, czy grabarze?
To o czym pisze MD w drugim wpisie to kuriozum, przy obecnej technologii i bynajmniej to nie sa jakies koszty, chyba ze 2-3k zyli, to za drogo za zycie.
Smierc, przyjazn, solidarnosc nie jest zalezna od motywacji. Na wojnie tez sie zostawia ludzi, a nawet wysyla na smierc i wlasnie wtedy jest tego sens. Tu sensu nie ma, ludzie nie zyja. No, ale jesli ich rajcuje 50% pradopodobienstwo, ze tego nie przezyja, to co ja za to moge. Byc moze kiedys znajda sie smialkowie na pierwsze wejscie na szczyt na ksiezycu… bez skafandra, bo w skafandrze to juz 3000ludzi wlazly i zaden wyczyn. Natomiast dowodca tej wyprawy nawet nie wezmie dla nich tlenu, gdyz to niepotrzebne generowanie kosztow. Przeciez wiadomo, ze sie nie przyda, a isc po nich nikt nie pojdzie z obozu. Proste.
Dołączam do grupy, która nie zabrałaby Ciebie nawet na spacerek na Turbacz; w końcu są granice ryzyka;)))
A olewam to !!! Sam sobie pójdę na Turbacz !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
A wy stworzycie całkiem sporą grupę NAIWNIAKÓW, która zamiast zdobyć Turbacz, to się pogubi na ulicach Rabki …
Ja was nie rozumiem !!!
Berbeka to jakieś dziecko ? Chłopiec 12-letni ? Nie wiedział o istnieniu GPS !? Nie przewidywał, że może mu coś pójść nie tak ???
O czym wy BREDZICIE !? Porąbało was ?!?!
Ci ludzie świadomie bawią się w sport ekstremalny (bo gdyby tu chodziło tylko o piękno gór i altruizm, to wspinali by się w zupełnie innych warunkach).
Pamiętajcie o tym, że oni nie wspinali się dla “celów wyższych”, tylko (powiedzmy sobie to szczerze) biegli po SŁAWĘ I PIENIĄDZE !!!
I świadomie godzili się na ryzyko śmierci i myślę, że mniej lub bardziej ustalili to między sobą, że każdy idzie na własne ryzyko i nie obciąża innych !!!
Oczywiście, że można też wysłać w góry 3 ekipy ze sprzętem, które utorują drogę i zrobią “autostradę do nieba” dla grupy atakującej, a na dodatek jeszcze będą ustawieni co 500 metrów i będą podawali kubki z napojami “biegaczom wysokogórskim”.
Tylko najpierw znajdźcie mi ekipę dobrych himalaistów gotowych robić za “chłopców do podawania piłek” na wysokości 8000 metrów i którzy po wyczerpującej wyprawie trwającej w sumie (z przygotowaniami) KILKA MIESIĘCY będą gotowi wpisać sobie do CV “podawałem piłki na 8 tys metrów” …
Wy naprawdę jesteście nienormalni …
Gdyby przyjąć wasze zasady, to należałoby po prostu odwołać wszystkie wyprawy zimowe na 8K, bo tego według waszych wyidealizowanych pomysłów zrobić by się nie dało …
Zauważcie też, że co innego, gdy uzależniasz się we wspinaczce od jednego partnera, a co innego gdy będziesz zmuszony ryzykować życie, gdy zawiedzie jedno z 3 “ogniw” …
Ryzyko rośnie wtedy eksponencjalnie i oznaczało by prawie pewną śmierć. Na takie ryzyko nikt się nie odważy. Można ryzykować na podstawie oceny samego siebie, ale nie na podstawie oceny 3 innych osób !!!)
I na koniec pytanie do was:
czy według was TOPR idzie na ratunek w Tatrach w KAŻDYCH WARUNKACH ?
Czy zdarza się w TATRACH !!!, że TOPR odmawia wyjścia na ratunek z powodu złych warunków atmosferycznych ?
ODPOWIEDZCIE !!!
Torin !!!
A kto kazał każdemu z nich iść bez GPS ???
A kto ZABRANIAŁ każdemu z nich opłacić własną, prywatną ekipę ratunkową czekającą np. w obozie III ???
A kto zabraniał im wspólnie ZRZUCIĆ się na koszty takiej ekipy ???
Kierownika wyprawy można by obciążyć winą tylko w jednej sytuacji:
– że nie odwołał ekspedycji widząc ich duże opóźnienie w podejściu na szczyt.
Ale przecież wszyscy tutaj dobrze wiemy, że to nie szły dzieci, tylko DOROŚLI MĘŻCZYŹNI i żaden z nich tego kierownika by nie posłuchał …
Szli (powtórzę to dobitnie) na WYŁĄCZNĄ WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ i szli po LAURY, SŁAWĘ, pieniądze i sukces towarzyski !!!
Wiedzieli po co idą i wiedzieli z jakim ryzykiem …
Moralny szantaż wobec tych którzy przeżyli jest niedopuszczalny, gdyż wszyscy byli tam na granicy życia i ci, którzy ginęli nie mogli być powodem śmierci jeszcze 2 z nich !!!
Prawdziwe tragedie rozgrywają się w polskich górach, gdzie nieodpowiedzialni nauczyciele prowadzą dzieci, młodzież na RZEŹ. Gówniarze nie bardzo wiedzieli jaki jest poziom ryzyka np zimowej “wycieczki” na Rysy, ale dorośli powinni wiedzieć że to jakieś 50%, uda się albo nie… Jaki rodzic na to pozwala, czy chcą żeby ich dzieci zginęły??? Byłem tam parę razy latem, jesienią, zimą jest po prostu tam jak w Himalajach. Sam też ryzykowałem w górach, nie tylko w Tatrach, refleksje o tym przyszły dopiero wiele lat później. To jest jakieś szaleństwo, człowieka opanowuje jakiś amok, nie wiem czy to nie rodzaj opętania, zwodzenia i to jest jak narkotyk, wciąga, stale się to powtarza aż do jakiejś tragedii niekoniecznie własnej, ale np bliskich, czy osób postronnych.
Ultima Thule, chyba tlen Ci się kończy, że tak Cię nosi.
Wyzywasz ludzi bez najmniejszej potrzeby.
Odkręć troszkę zaworek, albo otwórz okno. Odetchnij powoli. I nie opieraj się o Caps Locka.
Ale, wiesz, zapałek to bym Ci do ręki nie dała. Nie zostawiłabym pod Twoją opieką dziecka. Kota tez nie, bo lubię zwierzęta.
Wycieczka na Rysy w 2003 roku skończyła się tragedią. Ale nawet rodzice nie zgłaszali pretensji do opiekuna dzieci, który przeżył. Był on doświadczonym taternikiem. Miał pecha. Podstawowym zarzutem było,że nie zatrudnił przewodnika. O wiele gorszy był przypadek nauczyciela , który zabrał klasę sportową na Pilsko.( 1980)Zabłądzili w śnieżycy i zeszli na Słowację.Kilkoro dzieci zmarło z wyczerpania. Byli ubrani w dresy i trampki. Pilsko to krowia góra. Ale przy załamaniu pogody można zginąć nawet na Gubałówce. Bywamy często w bacówce pod Turbaczem. Są tam bardzo prymitywne warunki. W nocy w zimie zamarza woda w miednicy. Ale dla nas jest to nasz teren. Czujemy się tam jak u siebie w domu. ( Fotoreportaż Bacówka na tym portalu). Zdarza się nam jednak “ratować” herbatą i śpiworem osoby skrajnie wyczerpane, choć dla nas to jest trochę śmieszne. Gdy idziemy po zakupy do Nowego Targu często wracamy w nocy i jeszcze nikt, nawet dzieci, nie zabłądził. W 2009 roku pewien turysta zmarł na sąsiedniej polanie siedząc pod zamknięta cudzą bacówką.Nie przyszło mu do głowy się włamać.Nie przyszło mu do głowy rozpalić ogniska. Goprowcy mi mówili, że miał zapałki, termos z herbatą i czekoladę. Może usiadł na chwilę i zasnął.
Nie “kazdemu z nich kazal bez GPSa”, bo to nie o to chodzi, ze gosc skreci na Kowno i musi temu przeciwdzialac zegarek na rece. Chodzi o to, ze kierownik tego burdelu ma ich caly czas na monitorku. Wie czy ida, gdzie ida i jak szybko. Utrzymujac z nimi lacznosc radiowa, ma natomiast wglad w ich samopoczucie i moze jednego wyslac do drugiego (skoro juz laza osobno), gdy tamten sie zatrzyma na monitorku i sie nie odzywa przez radio.
Nie musi od razu go znowu niesc, zreszta moze to byc niemozlie, ale od razu wiadomo gdzie ratownikow podac. Czapera, albo wycieczke piesza.
Pewnie, ze szli dorosli ludzie. Po tych ostatnich akcjach i rewizjach w mediach, albo dojdzie do zwrotu w filozofii, albo liczba chetnych na “chinsko-owadzi style” wspinaczki spadnie. Ludzie jednak w swej masie nie sa samobojcami i nie sadze, aby perspektywa obciazonego sumienia byla im mila. Do tej pory zawierzali dowodcom/kierownikom, ze tak ma byc, ze jest cool i to najmodniejszy trend swiatowy. Moda, moda, ale dupe ma sie tylko jedna…
Dopiero zabawnie bedzie, gdy sie okaze, ze te wyprawy byly wyposazone we wspomniane systemy. To juz bedzie chyba pierdel wtedy. Na morzu by byl i nie mialo by znaczenia, ze te statki nie sa z tej samej wycieczki i kazdy ma swoj kurs i inne wyznaczone cele oraz ladunki.
Jak najbardziej miesci mi sie w pale, ze tego nie kumasz. Znamy sie juz troche.:)
Podobno mieli taki lokalizator GPS-SPOT ale… zgubili go przed atakiem na szczyt. Tak przynajmniej podawał rzecznik, czy ktoś w tym rodzaju. Mówił też, że takie coś jest mało skuteczne w terenie wysokogórskim, duże rozbieżności od rzeczywistego położenia. Nie wiem czy tak jest, może Torin się wypowie.
W 1975 roku Wanda Rutkiewicz była kierowniczką wyprawy na Gasherbrum III. Rządziła żelazną ręką.Potrafiła sterować ludźmi z bazy przeklinając z niezwykłą wprawą. Ale była skuteczna. Byłam na pokazie filmu ” Temperatura wrzenia” o tej wyprawie. Polecam. Może jest gdzieś w sieci. Zarzucano jej brak kultury. Powiedziała; ” wszyscy wrócili żywi i wyprawa odniosła sukces”. Dla mnie najważniejsze, że wszyscy wrócili żywi. Potrafiła zapanować na odległość nad chłopami, którzy jej wcale nie kochali. I miała rację. W warunkach niedotlenienia mózg źle pracuje. Kierownik powinien decydować o wszystkim.
“Podobno mieli taki lokalizator GPS-SPOT ale… zgubili go przed atakiem na szczyt. Tak przynajmniej podawał rzecznik..”
No tak sie rozbawilem, jakbym Sokolowskiego sluchal;p
Ciekawe, czy provider tego szajsu ma serwery z zapisami. Moze wyjsc kuku dla pana rzecznika, jesli lze. Oczyiscie sie wymiga, bo powie, ze go wprowadzo w blad. Przeciez on tylko gada. Sokolowski zazyczaj jest sprytniejszy, tak gada zeby nic nie powiedziec..;p
Przedewszystkim jesli kazdy lazi sam, to nie jeden, co byloby dopuszczalne dla grupy, ale cztery, dla czterech solowcow.
“jesli sie “zgubil” to tam lezy i nadaje, nie?;p
“Mówił też, że takie coś jest mało skuteczne w terenie wysokogórskim, duże rozbieżności od rzeczywistego położenia.”
Ano pewnie. Ciekawe jakich sys dokladniejszych uzywaja, skoro te im niedokladne sa, znaczy mozna “zgubic”.
Istotnie skaly moga przeslonic czesc satelitow i dokladnosc odczytu spadnie. w wawozie moze zaniknac zupelnie, ale tak jak pisalem nie o to idzie aby naprowadzac tym stopy, tylko monitorowac wspinajacych sie, ich ruch i predkosc. Chocby nie wiem jak szajsowaty gps, nie jest w stanie przeklamac predkosci piechura i kierunku w ktorym sie udaje..
Sygnal alarmowy/awaryjny namierza sie juz bez pudla, nawet w wawozie, oczywiscie slabszy w takiej lokacji. To nie jest wtedy kwestia “gdzie”, tylko zeby go wyluskac/uchycic.
No, ale jak gosc mial trzy godziny temu wyjsc z wawozu i nawiazac lacznosc oraz wznowic odczyty gps, a go nie ma to raczej nie dlatego, ze skorzystal z motelu w obrzydliwie korzystnej cenie i wiadomo gdzie go szukac i sygnalu z nadajnika – w pieprzonym wawozie, a gdzie mial sie niby teleportowac!
NIE !
Tlen to mu się dawno skończył. Groźne, że taki p[—]b może decydować w życiu publicznym o losach innych.