Narodowe igrce na śniegu, złamane serce profana i ręka podatnika w nocniku.
I tego koniecznego poczucia metafizyki, bez którego nawet wdrapanie się na oliwskie, morenowe górki jest li tylko nadmiernym poceniem się. Kto choć trochę chodził po górach – wie, o czym mowa.
Uczestnikami wspinaczek w Hindukuszu, a potem w Himalajach byli ludzie niebanalni, o niebanalnych najczęściej zawodach. Na pytanie, dlaczego z takim mozołem i z narażaniem życia wspinają się na góry, himalaiści odpowiadali po prostu: “bo góry SĄ”. Podtrzymywało to wokół nich aurę niezwykłości, ekskluzywności, niedostępności i tajemnicy; zdawali się być ludźmi lepszymi od nas, w zasadzie – nizinnych profanów.
W latach 80tych w Himalajach było coraz tłoczniej, coraz szybciej, coraz śmiertelniej. Poprzedzona wielką reklamą, spektakularna śmierć Kukuczki, niemal na ekranie telewizyjnym, a następnie śmierć Rutkiewicz zastopowały polską himalaistykę. Tak można było domniemywać, to znaczy – tak mógł domniemywać profan, że górscy szaleńcy opamiętali się w końcu.
Ale, jak się zdaje, prawda okazała się nieco inna, a ściślej mówiąc – konkretniejsza, niż śmierć mistrzów…. W 1997 roku Marek Lubaś – Harny opublikował w Dzienniku Bałtyckim szokujący / profana / artykuł, pt.: “Góry szmalu”. O co chodziło?
Jako się rzekło, himalaiści mieli najczęściej zawody i posady księżycowe, np. filozof, pracownik naukowy z pensją 20 dolarów. A interesujące wspinaczy góry leżały w całkowicie odmiennym systemie ekonomicznym i chwała im za to. Nasi metafizyczni, wysokogórscy idealiści pojęli to w lot, a także fenomenalną siłę przelicznika, jak również prawie nieograniczone możliwości wywozu, zwłaszcza na wyprawy zimowe, np. kurtek puchowych dla rzekomych 100 / !!! / szerpów / tragarzy /, śpiworów i wszelkiego sprzętu, na kremach Nivea kończąc. Gdy urzędy celne robiły problemy, widząc te gigantyczne ilości sprzętu na kilku, czy kilkunastoosobową wyprawę, w ruch szła protekcja i “przepychanki” na bardzo wysokim szczeblu, takoż presja “narodowych” wypraw i wyczynów. Ciężarówka Polskiego Związku Alpinizmu kursowała do Pakistanu i Nepalu kilka razy w roku. Pełna w obie strony. Do tego dochodziły wielkie ilości paczek z ciuchami, wysyłanych z Indii do Polski na adresy rodziny, znajomych, na swoje własne. Przemytniczy proceder był wręcz podstawą polskiego himalaizmu w latach 70tych i 80tych. Polscy himalaiści przetarli przynajmniej trzy duże kanały przemytnicze. Gdy przemytniczą ziemię obiecaną, czyli Afganistan z Hindukuszem i kożuchami zajęli Rosjanie, zaczęto przedsiębrać wyprawy w Himalaje. Po drodze były Indie z bajecznie tanimi ciuchami i przemyt taniej elektroniki z Singapuru do Indii, co stanowiło polski wynalazek i specjalność. Gdy nadszedł czas Balcerowicza, “narodowe” wyczyny skończyły się, jak ręką odjął, jakby duch sczezł w naszych romantycznych bohaterach wysokogórskich.
Profan kojarzył to wówczas oczywiście ze śmiercią Kukuczki i Rutkiewicz.
W latach 90tych całkiem spora grupa himalaistów posiadała już oficjalne biznesy. I równiez chwała im za to.
Tylko że … owe wyprawy po “narodowe trofea” na Dachu Świata finansował Polski Związek Alpinizmu. Fundusze niewątpliwie czerpał z państwowej kiesy, poprzez jakieś ministerstwo od sportu, turystyki czy innego przewozu działaczy. Bo przecież nie ze składek członkowskich! A kto płacił? TY, naiwny koteczku – podatniku, siedzący z rozdziawioną z podziwu gębą i kontemplujący “narodowy” wyczyn, takoż romantyzm himalaistów.
Że filozof, pracownik naukowy okazali się wraz z matematykiem czy filologiem z jakiegoś instytutu facetami przedsiębiorczymi, potrafiącymi robić interesy dzięki absurdom komunistycznej ekonomiki – to jest OK., żaden trzeźwy człowiek nie może się czepiać.
Ale …, ale …, gdy mit romantyczny runął z hukiem i wyjrzała zza niedostępnych dla profana gór – naga forsa, to zrobiło się profanowi przykro i mikro. Hic transit gloria mundi i romantyczne sentymenty młodości, wzmacniane chodzeniem po Tatrach chociażby. Himalaiści byli w jakimś sensie projekcją naszych tęsknot, naszych marzeń o wolności… Tego mitu akurat bardzo szkoda.
Płacący podatki na “polski narodowy wyczyn himalaistyczny” naiwny profan, siedział ze złamamym sercem, /którego to serca dama okazała się być dość zwykłą, spoconą dziewuchą /, i z ręką w balcerowiczowskim nocniku, a rzeczona dama – polska himalaistyka – przepoczwarzyła się w niezłą biznesłumen.
I to jest właśnie, proszę Państwa, ta fantastyczna przewaga sportu państwowego nad sportem normalnym. W imię prywatnych upodobań kilku facetów i facetek już to do skoku w dal, już to do biegania wkoło lub w poprzek, do boksu czy śmoksu, ciągnie się forsę z nieszczęśliwych podatników, oferując im w zamian / płatną poprzez abonament / relację w telewizorze i bechtanie dumy narodowej. Wystarczy tylko nadać upodobaniu tych kilku facetek i facetów do rozwoju układu mięśniowego wagę “narodowego wyczynu”, lub, jak w wypadku piłki nożnej, wręcz “sprawy narodowej”.
W komunizmie – socjalizmie sport był zawsze opium dla wygłodniałego ludu. Jak wiadomo, produkcja i dystrybucja opium to fantastyczny interes. W dzisiejszych czasach – nacisk należałoby położyć właśnie na interes, w związku z częściową zmianą ustroju gospodarczego. Ale zasady państwowego sportu za pieniądze podatnika – trzymają się mocno! Bo i interesy, zgodnie z popuszczeniem cugli gospodarczych, można robic daleko większe, niż szmugiel ciuszków. Takie orliki chociażby… A jaką władzę się ma! Panu Lacie nawet premier nie podskoczy! W reprezentacji mającej prywatnych, dobrowolnych sponsorów, pan Smuda dawno już siedziałby na drzewie…
Dopóki więc polski podatnik i patriota nie zrozumie, że sport powinien być sprawą ściśle prywatną, a nie państwową i “narodową”, dopóty nie będzie miał pieniędzy, by własne dzieci wysłać w góry na ferie zimowe czy jakiekolwiek inne. O funduszach na sportowy rozwój latorosli nie wspominając.
Glossa. Nawiasem mówiąc, na niegdysiejsze wyczyny p. Kamińskiego na biegunach profan patrzył ze zdziwieniem, widząc w nich niezły kawał męczącej, nikomu niepotrzebnej roboty. Zdziwienie profana budziło to, iż mimo, że szef jakiejś firmy brnął był przez kilka lat i całkowicie bez sensu eksploracyjnego w śniegu, jego biznes ponoć nie upadał i to było rzeczywiście zdumiewające. No ale są różne pomysły na spędzanie wolnego czasu. Gdy jednak wokół Kamińskiego zaczęła narastać – poprzez media – aura “narodowa”, należało spojrzeć na konkrety. I kto dał szmal biznesmenowi na łażenie trawersem po Antarktydzie / i – o ile pomnę – na niedołażenie /? No kto, koteczku? Otóż TVP SA, skromne 5 miliardów starych złotych. A kto płaci przymusowy abonament?!
http://kossobor.nowyekran.pl/post/15899,narodowe-igrce-na-sniegu-zlamane-serce-profana-i-reka-podatnika-w-nocniku
Glossa II:
Również kocham Tatry i tę całą metafizykę tam, na górze… :)
Miałam trochę dalej do tych Tatr, bo aż znad morza, więc każda wyprawa była świętem, kosztując wstępnie okropną i długaśną podróż pociągiem.
Naszych himalaistów uważałam za nadludzi, stad taki szok po artykule Lubasia – Harnego. To wszakże nie moja bajka, ten Lubaś – Harny /pisarz/, ale procesów po tym szokującym artykule jakoś nie było. Czyli – pisał prawdę. To zostało kompletnie zamilczane przez środowisko himalaistyczne.
Najwidoczniej podał takie fakty, wobec których zamknęli buzie na kłódki.
Tak, jak napisałam, tego mitu akurat bardzo szkoda…
A artykuł ułożył mi się nieco “dydaktycznie” – himalaiści posłużyli jako doskonały, choć wysublimowany, przykład na hucpę państwowego sportu. Ale i przykład szczególny, prawda?
Finansowa działalność himalaistów była tajemnicą Poliszynela. To były takie czasy. Przed 89 rokiem pewien mój znajomy handlował książkami. Majątek zrobił na Ulissesie. Trudno w to uwierzyć. Ja kupiłam Ulissesa w Czytelniku i nawet przeczytałam, a u większości nabywców ta książka stała się – jak w dowcipie o książkach z nie przeciętymi kartkami- najlepszym przyjacielem ( przecież nie kroi się przyjaciół). Polak potrafił. Ale żeby gdzieś pojechać- coś trzeba było sobą jednak reprezentować. A zbierało się handlem na następne wyprawy. To wyczerpuje powiedzenie Marksa o błędnym kole alienacji pracy. “Prostytutka ubiera się żeby móc pracować i pracuje żeby się ubiera.” Nic nie ujmując prostytutkom.
Były jeszcze roboty wysokościowe, na których też zarabiali krocie. Owe krocie nie mogły być zarabiane na konto osobiste, tylko na konto oddziału owego związku alpinistów(zgubiła mi się nazwa związku, a nie chce mi sie szukać) – i jedynym sposobem dobrania się do zarobionej forsy było urządzenie wyprawy w Himalaje. A to że te wyprawy z zasady zwracały się po wielekroć – to już inna sprawa;)
Roboty wysokościowe dały nam Tuseka i jego ferajnę:)
Co za niesmaczny finał tak zajmujących historii…
A to przy okazji; ale z tego, co słyszałam Tusk nigdy na żaden komin nie właził. Koleżanka małżonka była córką sopockiego komendanta MO, więc włos zięciowi nie mial prawa spaść z głowy;)
Nie , nie, to nie tak. Bądźmy sprawiedliwi. Mam wiedzę ze źródła. Właził, zjeżdżał, malował. Nie specjalnie to lubił- ale to inna historia.
Nie, nie – piszesz o wiedzy środowiska. Ja byłam klasycznym, romantycznym profanem i podziwiałam tych ludzi. “Góry szmalu” były dla mnie szokiem.
Ależ mogli sobie zarabiać na robotach wysokościowych, podziemnych, poziomych i wszelakich. Ja mówię o tym największym wyczynie. Jak nam się zdawało, bowiem himalaistyka nastąpiła dopiero po forsowaniu Hindukuszu – gdy tam Ruskie weszli i skończyły się kożuchy. Ja NAPRAWDĘ w to wierzyłam! :( No i to dęcie w narodowy gwizdek!
Nie ma o czym gadać. To ruina mitu, którą dopełnił post prof. Dakowskiego.
To poczytajcie nowy, naprawdę mój.. Bo tamto, z KARNAWAŁu w Rio, to w “gazecie stało”.
Właśnie przeczytałam. To gwóźdź do tej trumny.
Jaka znowu “ruina” kosobor ??? Sam jesteś ruina !!!
Co złego w tym, że na tym zarabiali !?
Czy ich osiągnięcia maleją dlatego, że zarabiali ???
POWARIOWALIŚCIE ????!!!!
A dlaczego inni nie “zarabiali” ???
Przecież CAŁY ŚWIAT mógł “zarabiać” !!!
Przecież “zarabiać” można tylko wtedy, gdy daje się innym ludziom WARTOŚĆ DODANĄ !!! A więc dzięki tym himalaistom “zarabiali” Hindusi, Pakistańczycy, Polacy !!! Bo himalaiści umożliwiali wymianę dóbr po atrakcyjnych dla każdej ze stron warunkach !!!
Ja bym powiedział, że “mit by runął”, gdyby się okazało, że to byłą banda FRAJERÓW, która zmarnowała całe swoje i swoich rodzin życie dla jakiejś “pasji” …
Powiem wręcz, że ta informacja o “przemycie” ODBUDOWAŁA moją wiarę w człowieka !!! To znaczy, że to byli naprawdę mądrzy ludzie i CHWAŁA IM !!!
A wam – HAŃBA !!!
(i co to do jasnej cholery znaczy “przemyt” ??? Nikt nie ma prawa mi zabraniać kupować i sprzedawać CZEGOKOLWIEK i GDZIEKOLWIEK !!!!!!)
Sprecyzujmy. W czasach o których piszesz większość wypraw była finansowana przez podatnika. Tak jak była finansowana konna jazda, wczasy pod gruszą i wyjazdy na turnieje brydżowe. Był to przejaw omnipotencji państwa, przerost socjalu. Nie miało to nic wspólnego z prywatną inicjatywą, która powinna rządzić – przynajmniej w sporcie, a zdaniem niektórych wszędzie- w lecznictwie, szkolnictwie itd. Alpiniści jechali za Twoje pieniądze, a zajmowali się swoimi drobnymi geszeftami. Pewien kolega na moim wydziale brał od ZSP bezpłatny abonament do Filharmonii po czym usiłował natychmiast mi go sprzedać ( nie byłam w ZSP). Nie powiem- miał kiepełe, ale powiedziałam mu kilka słów, w tym same brzydkie.
Niestety kochanieńki – przesiąkłeś komuną i relatywizmem moralnym, którywówczas był na porządku dziennym.
Wiele fortun powstało na tych dwuznacznych “geszeftach”. W Gdyni jest nawet dzielnica zwana popularnie “Zegarkowo”, bo domy wyrosły na zysku z przemycanych zegarków marki Atlantic i kupowanych u niemieckich i holenderskich Żydów.
Gdy zmieniła się sytuacja w Polsce, większość natychmiast porzuciła te dwuznaczne procedery. Niektórzy jednak nadal są, jak mówisz “przedsiębiorczy” i nadal oszukują i kradną.
Biedny Janowski musiał zerwać z narzeczoną, dla której nb. porzucił żonę i dzieci, bo ta kradła w sklepie w Stanach. No i ją złapali.
Wiesz ilu jest tych, których nie złapano. To właśnie ci mądrzy wg. ciebie.
A ja się potem muszę wstydzić na świecie.
Mówiłam Ci, Ultima: podkręć zaworek z tlenem, to halucynacje miną. I naprawdę nie opieraj się o Caps Locka.
@jazgdyni … wiecej wstydu na swiecie przynosza nam nasze “elyty” (choćby przez totalna antyskuteczność w sprawie smoleńskiej) niż “przedsiębiorczy” obywatele.
@Kossobor Pieniądze podatnika wydane na himalaizm (przynajmniej w tych dawniejszych czasach) robiły dla Polski lepszy PR niż gdyby były wydane w inny komunistyczny sposób.
O elitach władzy napisałem w komencie do sprawy smoleńskiej eliga.
Jest dobrym i oczywistym obyczajem, że osoba chcąca wejść do dyskusji winna przeczytać tekst, który chce komentować, ze zrozumieniem. Spróbuj, proszę. Powoli, spokojnie. A na clou – odpowiedziała Ci Iza BF.
Rzeczywiście, jestem poniekąd ruiną, ponieważ mam najwyższą grupę inwalidzką. Ale nie epatuję tym specjalnie, więc i Ciebie proszę, byś tego akurat nie uwypuklał ;)
Wiem, że wszystko było za nasze, czyli państwowe pieniądze. Ale ów alpinizm/himalaizm niósł jeszcze to szczególne COŚ, co “się rypło”. A jak bardzo “się rypło” – o tym piszecie z Dakowym. Ogromnie to przykre dla osoby, która podziwiała himalaistów i ów romantyzm /domniemany/ takich przedsięwzięć.
@Kossobor “Pieniądze podatnika wydane na himalaizm (przynajmniej w tych dawniejszych czasach) robiły dla Polski lepszy PR niż gdyby były wydane w inny komunistyczny sposób.”
Szczerze? Ręce opadają…
Wolałabym za te , moje na podatki pieniądze, poczynić inwestycje dla mojego dziecka. To utalentowany jeździec, lecz w pewnym momencie ogromne koszty /PRYWATNE!/ tego sportu zamknęły mojemu dziecku możliwości dalszego rozwoju. Być może dzisiaj byłby sławnym jeźdźcem, który robiłby Polsce ów pijar, który Wam zniwelował racjonalne myślenie. I to byłyby jedynie moje, prywatne wydatki, a nie żerowanie na bezbronnym podatniku w celach najzupełniej osobistych.
Żeby dostać kredyt ( potem anulowany) trzeba było założyć jakąś trójkę rolniczą.Przedsiębiorczy cwaniacy rejestrowali takie trójki w każdym powiecie. Żeby wyjechać – zarówno w PRL ja ZSRR – trzeba było być alpinistą, szachistą, brydżystą.Stopień infiltracji środowiska brydżowego jest publiczną tajemnicą.Zawsze uważałam, że swoje hobby opłaca się ze swoich pieniędzy.I stosowałam się do tego.Jeździłam na wyścigach gdzie jeździć mógł każdy- mógł ale nie chciał. Poranne jazdy, trudne konie, ciężka praca za jazdy. Lepiej było pojechać na dotowany obóz ZSP. No i na wyścigach pijany nie jechał. Ja im (ZSP) tego nie żałuję. Każdy orze jak morze. Ale system tych wszystkich bonusów nie wytrzymał.
// Stopień infiltracji środowiska brydżowego jest publiczną tajemnicą.//
Podobno Korwin Mikke jest od dawien dawna świetnym brydżystą ? ;)
a po co miałem niby to czytać ? Przecież ja wiem, jak było !