Minęły już chyba echa niefortunnej wypowiedzi Jerzego Owsiaka na temat “eutanazji”, media mętnego nurtu międlą już zupełnie inne tematy, ale nie czarujmy się – problem powróci. To znaczy inaczej – powróci problem nie tyle samej “eutanazji”, co jej legalizacji, czyli oficjalnego przyzwolenia, ponieważ proceder ten trwa w najlepsze i prowadzony jest w Polsce “na dziko”. I nie chodzi mi tu o tak drastyczne rzeczy, jak pamiętna historia łódzkich “łowców skór”. Proceder ten nasze państwo uprawia w nieco bardziej wyrafinowany sposób.
Jeszcze do niedawna prowadziłem w Polsce w miarę beztroski żywot studenta studiów dziennych. Mój uniwersytet tak sobie swoje funkcjonowanie poukładał, że wszystkie zajęcia dla studentów dziennych odbywały się razem ze studentami wieczorowymi, dzięki czemu nie miałem nigdy zajęć rano, co było mi akurat bardzo na rękę, ponieważ w domu mieliśmy z żoną dwójkę niemowlaków i mogłem siedzieć przy nich na nocnym dyżurze, tak żeby małżonka się spokojnie wyspała. Ze względu na dzieci nie wolno mi było palić w domu i co jakiś czas wychodziłem na dwór. Którejś nocy, około godziny pierwszej, kiedy wyszedłem na papierosa, zobaczyłem na klatce schodowej dziwną postać. Było ciemno, więc jej nie rozpoznałem, ale kiedy włączyłem światło okazało się, że to moja sąsiadka, mieszkająca w klatce obok. Pomimo panującego na zewnątrz jesiennego chłodu i dość gęstego deszczu, ubrana była w cienki szlafrok, a na nogach miała domowe pantofle – od razu wiedziałem, że coś jest z nią nie tak, a kiedy się odezwała, byłem już tego pewien.
Znaliśmy się, jako sąsiedzi, odkąd pamiętam. Dorastałem jeszcze w czasach, kiedy się wychodziło na dwór i tam spędzało większość dnia, przynajmniej wiosną i latem. Relacje pomiędzy sąsiadami były bardziej rodzinne, niż w wielu dzisiejszych rodzinach. Z ową sąsiadką łączyło mnie dodatkowo to, że jej syn i mój ojciec studiowali razem, jakieś 30 lat temu. Mimo to kobieta mnie w ogóle nie rozpoznała i rozmawiała ze mną, jak z obcą osobą. Była bardzo miła, ale jakby nieobecna. Poprosiła mnie, abym ją pokierował na ulicę Jasnogórską, ponieważ właśnie przyjechała do siostry, ale trochę się zagubiła. Wysiliłem pamięć, ale za nic nie mogłem skojarzyć takiej ulicy. Sąsiadka powiedziała, że jest tam kino i jej siostra mieszka na przeciwko owego kina, jednak nic mi to nie mówiło. Powiedziałem, że co prawda nie mogę jej powiedzieć, gdzie jest ulica Jasnogórska, ale mogę ją za to odprowadzić do jej domu. Była bardzo zdziwiona. Po pierwsze tym, że wiem gdzie mieszka, a po drugie tym, że przecież jesteśmy w Częstochowie, a nie w Łodzi. Słysząc to, wiedziałem już, że jest z nią bardzo źle, że kompletnie straciła poczucie rzeczywistości i naprawdę wierzy, w to co mówi.
Wziąłem ją pod rękę i wyszliśmy na dwór. Pytałem po drodze, czy poznaje to miejsce – niestety nie poznawała. Pod drzwiami jej klatki schodowej znów to samo – jest tu po raz pierwszy w życiu. Drzwi na szczęście były otwarte i nie musiałem kombinować, drzwi jej mieszkania również – otwarte na oścież, klucz w zamku. Weszliśmy do środka. W mieszkaniu było pusto – jej syn wyniósł się dawno temu, mąż umarł przed dziesięciu laty, od dawna była tam sama, ale pomimo to, wielokrotnie powtarzała, że zaraz wrócą, że syn rano wyszedł na uczelnię, a mąż do pracy i jeszcze nie wrócili, ale na pewno zaraz będą.
Widząc co się dzieje spytałem, czy ma gdzieś zapisany numer telefonu do kogoś z rodziny, ale była zbyt zdezorientowana, żeby sensownie odpowiedzieć. Rozglądała się po własnym mieszkaniu i wyraźnie czuła się w nim zagubiona. Mówiła nawet, że dopiero się tu sprowadziła i jeszcze czuje się nieswojo. Zacząłem się po tym mieszkaniu również trochę rozglądać, czy gdzieś nie leży jakiś notes, cokolwiek, ale nic nie znalazłem. Sąsiadka bardzo chciała jakoś mi pomóc, ale nie była w stanie. Poszedłem jeszcze do domu po książkę telefoniczną, sprawdziłem w internecie, czy nie ma jakichś danych kontaktowych jej syna – niestety nic nie znalazłem. Wróciłem więc do niej i zacząłem ją namawiać, żeby się położyła spać. Miałem nadzieję, że następnego dnia jej się polepszy, poza tym była już druga w nocy. Na szczęście przy całej swojej dezorientacji słuchała mnie bardzo uważnie i nie robiła żadnych problemów. Uspokoiłem ją jeszcze parokrotnymi zapewnieniami, że syn i mąż na pewno wrócą, a jeśli nie wrócą, to jutro sprawa ich nieobecności jakoś się wyjaśni. Posłuchała i mogłem wrócić do domu.
Następnego dnia niestety jej się nie poprawiło. Nie widziałem jej co prawda przez cały dzień, ale kiedy w nocy wyszedłem zapalić, spotkałem ją na podwórku, zmokniętą i trzęsącą się z zimna. Ledwo stała na nogach. Zaprowadziłem ją więc do domu, namówiłem na wypicie herbaty i zrobiłem wszystko to, co poprzedniej nocy – uspokoiłem i zagoniłem do łóżka. Było zbyt późno, żeby próbować pytać sąsiadów o jakieś informacje na temat jej rodziny i chciałem się tym zająć następnego dnia. Kiedy się wreszcie uspokoiła i położyła wróciłem do siebie. Po kilkunastu minutach zacząłem słyszeć dziwne dźwięki dochodzące zza okna. Kiedy je otworzyłem, okazało się, że sąsiadka wzywa pomocy, krzyczy, że jest ciemno, że nie wie gdzie jest i niech ktoś pomoże. Słysząc to nie mogłem oczywiście stać spokojnie, poszedłem więc do niej, mimo, że była już pierwsza, albo i druga. Drzwi od mieszkania były na szczęście otwarte. Kiedy wszedłem do środka nieco się uspokoiła, ale wiedziałem już, że tym razem nie mogę jej zostawić.
Weszliśmy do kuchni i zaproponowała mi herbatę, ale kiedy tylko chwyciła czajnik, to niemal upadła. Była w naprawdę złym stanie, ledwo stała na nogach. Spytałem ją, czy przyjmuje jakieś leki – odpowiedziała, że tak, na serce, ale nie pamiętała kiedy ostatnio je brała. W ogóle nic nie pamiętała. Wyglądało to tak, jakby umysłowo cofnęła się jakieś 30 lat w czasie i żyła tamtymi realiami, a nie obecnymi. Cały czas mówiła o synu, który poszedł na uczelnię i mężu, który poszedł do pracy.
Siedząc w kuchni zauważyłem tekturową teczkę wypełnioną różnymi papierami i zacząłem ją przeglądać w poszukiwaniu jakichś namiarów na rodzinę. Po chwili znalazłem notes z numerami telefonów i wreszcie pojawiła się nadzieja. Przewertowałem ten notes i znalazłem numer do jakiejś kobiety, noszącej nazwisko mojej sąsiadki. Spytałem, czy to jej córka – odpowiedziała, że to jej pasierbica. Pomimo późnej pory chwyciłem za telefon i po kilku sygnałach usłyszałem w słuchawce kobiecy głos. Przedstawiłem się, nakreśliłem sytuację i spytałem, czy ona, albo ktoś z rodziny może jutro przyjechać, zająć się nieszczęsną staruszką. Ku mojemu zdziwieniu kobieta kategorycznie odmówiła. Trochę mnie zatkało, ale zacząłem naciskać. Powiedziałem, że sytuacja jest poważna i jej macocha nie może tu zostać sama. Odpowiedział mi cisza. Po chwili kobieta zmieszanym głosem zaczęła mi tłumaczyć, że wiele lat temu w ich rodzinie doszło do poważnego konfliktu, chyba o jakieś pieniądze, że moja sąsiadka odwróciła się od wszystkich i zerwała ze swoimi bliskimi kontakty. Kobieta stwierdziła na koniec, że bardzo jej przykro, ale nawet w takiej sytuacji ona w ogóle nie poczuwa się do jakiegokolwiek obowiązku i jak dla niej, to sąsiadkę mogą zabrać gdzieś do domu starców, albo zostawić samą na pewną śmierć. Spytałem tylko, czy w takim razie może powiadomić kogoś innego ze swojej rodziny – odpowiedziała, że porozmawia z wujkiem, po czym się pożegnała i rozłączyła.
Zostało mi już tylko wezwanie pogotowia. Czekając na karetkę patrzyłem na tę nieszczęsną kobietę i myślałem nad jej nędznym losem, nad tym, jak na starość została sama jak palec, w pustym domu, z kompletnie rozmiękczonym mózgiem. Pomodliłem się w duchu o łaskawość Opatrzności…
Karetka przyjechała po kilkunastu minutach. Sanitariusze po krótkim wywiadzie dali staruszce jakiś zastrzyk na uspokojenie, a pani doktor zaczęła się jej przyglądać i po chwili stwierdziła, że ją zna. Okazało się, że kiedyś mieszkała przez ścianę z jej córką i czasem ją widywała. Kiedy spytałem jaki los ją teraz czeka, czy zabiorą ją do szpitala, czy jakiegoś domu opieki, usłyszałem, że nic takiego w ogóle nie wchodzi w grę. Byłem tym zdziwiony, mówiłem, że kobieta może zasłabnąć, albo robiąc herbatę wysadzić całą kamienicę w powietrze, ale dowiedziałem się, że dla takich ludzi, jak ona nie przewiduje się żadnej opieki, że są oni skazani na to, aby zajęła się nimi rodzina, albo po prostu na to, żeby umrzeć we własnym domu z głodu i pragnienia.
Na szczęście, za sprawą Opatrzności, przyjechała akurat ta karetka z tą panią doktor, która znała jej córkę, była więc nadzieja, żeby sprawę jakoś załatwić poza procedurami przewidzianymi przez system tzw. “służby zdrowia”. Atmosfera nieco się rozluźniła. Niestety pani doktor wykasowała już z telefonu numer swojej dawnej sąsiadki, ale obiecała, że pojedzie do niej do domu i o wszystkim opowie. Nie było to jednak konieczne. Przy wypisywaniu karty wizyty okazało się, że potrzebny numer znajdował się na nalepce przyklejonej do dowodu osobistego starszej pani. Był to ten sam numer, do tej samej pasierbicy, do której wcześniej dzwoniłem, ale nie byłem odpowiednią osobą, aby ją przekonać do jakiegoś sensownego działania – pani doktor jednak się to bardzo szybko udało i już następnego dnia sąsiadką zaopiekował się jej syn.
Morału nie będzie, myślę, że nie jest tu konieczny.
* * * * *
Takie teksty chciałbym czytać na okrągło na Legionie.
Trylion trzydzieści osiem myśli.
Siła by komentować.
Może jedna sprawa – mówią, że palenie szkodzi, a się okazuje, że ratuje życie!
pozdrawiam
// Wyglądało to tak, jakby psychicznie cofnęła się jakieś 30 lat w czasie i żyła tamtymi realiami, a nie obecnymi.//
Umysłowo. Umysłowo!
Straszna historia. Dokoła to widzę, u nas na ulicy i na sąsiedniej. W komunie była moda na jedno dziecko, najwyżej dwoje. Nieraz rodzice przeżyli dziecko, albo mieli niepełnosprawne, albo w ogóle, albo wyjechało na inny kontynent, albo pieniądze były ważniejsze, albo całkowity brak Boga.
I teraz są tragedie, mnóstwo.
@circ
Posted Luty 20, 2013 at 2:55 AM
“Umysłowo. Umysłowo!” – tak, szukałem tego właśnie słowa, dziękuję.
“Straszna historia. Dokoła to widzę, u nas na ulicy i na sąsiedniej. W komunie była moda na jedno dziecko, najwyżej dwoje. Nieraz rodzice przeżyli dziecko, albo mieli niepełnosprawne, albo w ogóle, albo wyjechało na inny kontynent, albo pieniądze były ważniejsze, albo całkowity brak Boga.
I teraz są tragedie, mnóstwo.” –
– otóż to. A w mediach karnawał.
@karoljozef
Posted Luty 20, 2013 at 2:52 AM
Życie ponoć pisze najlepsze scenariusze…
A z tym paleniem – świetnie Pan wychwycił ponurą jednostronność propagandy :)
Pozdrawiam
Smakowitych i zadumanych dymków życzę!
Mam nadzieję, że nie puszcza Pan z dymem koncernianych erzatców. Myślicielowi wypada pykać fajeczkę, czy cmokać cygara, no chociaż cygaretki…
pozdrawiam Kolegę po raku!
@karoljozef
Posted Luty 20, 2013 at 3:11 AM
Do fajki przymierzałem się chyba trzy razy, ale od kilku lat palę skręty ze złotej Virginii. Mam nadzieję, że odpowiedni geny odziedziczyłem po dziadku, który od wczesnej młodości pali po 2 paczki dziennie i w doskonałym zdrowiu stoi właśnie u progu dziewięćdziesiątki.
Pozdrawiam
No! Brawo. To my obaj skrętacze…
Virginia…Pewnie, tylko która? Jak Pan zdobywa czystą?
Golden Virginia. W Łodzi kupowałem ją w trafice, a w Londynie biorę od Turka spod lady ;)
Aaa, tą znam. Raz zobyłem też czystą, nominalnie fajkową, we flake’ach, znakomita była choć postać taka jest arcy niewygodna.
To mnie Pan zmartwił, że Pan w Londynie siedzi…Mocno.
Ano, banicja… Owoc błędów i zaniedbań durnej młodości.
Pozdrawiam i życzę dobrej nocy. Na mnie już czas.
może w końcu zrozumiecie ten SYSTEM_po_MOGĘ
/ale straciłem nadzieję, NIESTETY inteligencja wybija z was “implozją”/
@tfur-ja
A co oznacza ten tajemniczy obrazek?