Pewnego dnia kupując puszki dla psa w Rossmanie, byłam świadkiem następującej sceny.
5 letni na oko chłopczyk przebiegał koło półek zwalając na ziemie szampony i perfumy, które – ku jego radości- efektownie rozbijały się i rozlewały . Za chłopczykiem biegła zdesperowana matka jęcząc „Piotrusiu, proszę przestań.” Za matką przerażona ekspedientka „ Ja wszystko pokryję”- zapewniała matka.
Zrezygnowałam z zakupów i wyszłam, bo poczułam niepokojące mrowienie w palcach. Czułam, że za chwilę nie opanuję się i wyniosę smarkacza za uszy na dwór, gdzie dokończę egzekucji. Uważam , że byłaby to jedyna adekwatna reakcja na to co się działo i że matka zrobiłaby dokładnie to samo gdyby nie obawa, że znajdzie się jakiś idiota, który zadzwoni na policję, dziecko zostanie jej w trybie pilnym odebrane i umieszczone w domu dziecka lub w rodzinie zastępczej. Na pewno żadna matka tego dla swego dziecka nie chce. Dlatego staje się jego zakładnikiem.
Ustawodawca celowo lub przez głupotę stawia rodziców i dzieci w sytuacji patowej. Podobnie jak nauczycieli i uczniów. Podobnie jak hodowcę i zwierzę.
Kilka dni temu Astra pisała o przemocy wobec ludzi starszych. http://astra.neon24.pl/post/99947,dziecko-nie-przy-ludziach
Oczywiście, że taka przemoc nie jest normą. Ale jeżeli się zdarza – stary człowiek nie ma żadnego sposobu, żeby się jej przeciwstawić. Przede wszystkim człowiek po siedemdziesiątce jest dla instytucji państwowej całkowicie niewiarygodny.
Osobiście znam kilka przypadków oddania starych rodziców do zakładu opiekuńczego wbrew ich woli.
Jeden z tych przypadków dotyczył znanej działaczki katolickiej, która umieszczona w zakładzie położonym 100 km od Warszawy błagała odwiedzających o pieniądze na autobus i pomoc w dojechaniu do miasta.
Nikt nie chciał tego zrobić z bardzo prostej przyczyny. Jej mieszkanko na Saskiej Kępie zostało natychmiast sprzedane, a ksiązki i pamiątki wylądowały na śmietniku. Kobieta zmarła bodajże po roku. Nie ujawniam nazwiska, bo nie chciałby kompromitacji swoich ukochanych, też ortodoksyjnie katolickich dzieci.
W innym przypadku do prywatnego zakładu przyjęto na podstawie podpisu syna dwoje starszych rodziców, choć nie byli oni ubezwłasnowolnieni i dawali sobie sami radę, bez pomocy tego syna. Podobno w mieszkaniu było brudno. Ale oczywiście chodziło tylko o jego sprzedaż. Ponieważ ojciec bronił się przed przemocą pielęgniarek, został umieszczony w pasach, a potem faszerowany środkami farmakologicznymi. Obydwoje wkrótce zmarli.
Niedawno pochowaliśmy starszą panią, która swe piękne, ogromne mieszkanie w starej kamienicy przy Śniadeckich przeznaczyła dla siostrzenicy. W ramach rewanżu siostrzenica, wbrew jej woli, wepchnęła ją do zakładu, gdzie staruszka uprzejmie zmarła. Nic innego nie mogła zrobić.
Wyobraźmy sobie, że osoba zamknięta wbrew jej woli w zakładzie wzywa policję. Policja – jeżeli w ogóle się pojawi- chętniej wysłucha elokwentnego, dobrze ubranego młodego człowieka niż zdeprymowaną zamknięciem, starszą osobę. Potem policja odjedzie, a starsza pani za niesubordynację dostanie szpilę.
Każdy mądry powie, że trzeba dobrze wychować dzieci, a wtedy nie ma się takich kłopotów. Dobrze- to znaczy bez przemocy i kar fizycznych. Bo przecież przemoc rodzi przemoc.
Są jednak dzieci trudne, z którymi nie radzą sobie nie tylko rodzice ale i instytucje państwowe.
Opiszę taki autentyczny przypadek. Zamożny dom pod Warszawą , służąca, dzieci którym nie brakuje ptasiego mleka. Młody człowiek wyłamuje już w wieku 15 lat i poświęca się handlowi narkotykami. Okrada rodziców. Nie chodzi do szkoły. Wysypia się do południa, potem zjada obiad podany przez gosposię i idzie „ w miasto”. Rodzice chronią go jak mogą przed zakładem poprawczym. Wiadomo, że spotkałby się tam z prawdziwą przemocą, a poza tym jego przestępcza edukacja osiągnęłaby profesjonalny poziom. Nie chcą i nie mogą wyrzucić go z domu. I tak policja przywiezie go tam, gdzie jest zameldowany. Nie mogą wbrew jego woli oddać go do szkoły z internatem. Raz nawet próbowali. Ojciec wywiózł go do klasztornej szkoły w Anglii. Młodzieniec po kilku dniach powiadomił o przetrzymywaniu go siłą angielską policję, a przerażeni zakonnicy nie tylko go wypuścili, lecz oddali mu do rąk wszystkie pieniądze przeznaczone przez rodziców na jego roczny pobyt w internacie.
Chłopak wracał do domu przez Lazurowe Wybrzeże. Jak się łatwo domyślić dotarł bez grosza.
Gdyby to było za czasów komuny ojciec – jak sam twierdzi- oddałby go na roczny rejs na statek rybacki do patroszenia śledzi czy łososi , z zakazem wychodzenia na ląd . Uważam, że (jak w opowiadaniu Londona, o zblazowanym złotym młodzieńcu, którego reedukacja polegała na czyszczeniu łańcucha kotwicznego) , byłaby jakaś szansa na wyratowanie go. Ustawodawca odebrał rodzicom taką szansę wychowawczą, całkowicie ich ubezwłasnowolniając. Młody człowiek trafił wreszcie za narkotyki do więzienia. Oczywiście wrócił jeszcze gorszy. Terroryzuje teraz bezradnych rodziców. Nie pracuje. Nie mogą wyrzucić go z domu. Nie bardzo mogą go nawet straszyć wydziedziczeniem.. Jak dobrze wie przysługuje mu zachówek.
Kształtowanie uległego, bezradnego społeczeństwa polega przede wszystkim na ubezwłasnowolnieniu każdego z jego członków przez prawo. Nie mogąc samodzielnie rozwiązać żadnych problemów rodzinnych, nie mając prawa do skarcenia własnych dzieci, do wymówienia im mieszkania, czy utrzymania ( prawo stanowi, że rodzice są obowiązani utrzymywać dziecko do jego usamodzielnienia się, natomiast nie precyzuje kiedy to ma nastąpić) ludzie tkwią w bezruchu, oplątani pajęczyną idiotycznych, wzajemnie sprzecznych przepisów. Czasami jedynym rozwiązaniem ich problemów jest zrobienie czegoś naprawdę złego, czego wcale nie chcą- uśpienie psa, który jest kłopotliwy, oddanie dziecka do zakładu poprawczego.
Jeszcze ważniejsze, że wdrukowuje się ludziom pewne stereotypy, które oni bezmyślnie akceptują, powtarzają jak litanię, a być może nawet zaczynają w nie wierzyć:
„ Nikogo nie osądzam….Nikogo nie potępiam…Wszystkie dzieci są nasze…Wszystkie dzieci są niewinne…Nie wolno dziecka uderzyć…Wszystkim dzieciom przysługuje ten sam start….”
.Rzadko kto odważy się – tak jak ja- stwierdzić. „Kogo trzeba osądzam, potępiam tego kto moim zdaniem na to zasłużył , nieprawda, że wszystkie dzieci są nasze, nieprawda, że wszystkie dzieci są niewinne, nieprawda, że wszystkie dzieci muszą mieć ten sam start”
Ten ostatni stereotyp, jest bardzo niebezpieczny, gdyż podobnie jak inne egalitarne utopie zrywa związek między staraniami rodziców i losem ich dzieci. Kształtuje postawę nieodpowiedzialności za swoje czyny.
Wracając do Piotrusia. O tym, że nie wolno dziecka uderzyć decyduje obecnie prawo. Wykreowana przez TVN jako ekspert od wychowania niania proponuje, żeby za karę sadzać niegrzeczne dziecko na 20 minut na poduszce w kształcie jeża. Ciekawe jak bez przymusu bezpośredniego potrafiłaby zmusić tak rozwydrzone jak Piotruś dziecko do siedzenia na poduszce.
Konsultowałam sprawę poduszki z dwójką uroczych łobuziaków, których zabraliśmy w czasie ostatnich wakacji na rejs . „Wolałbym sto razy dostać w tyłek niż siedzieć na jakimś idiotycznym jeżu” – zdecydowanie oświadczył młodszy z nich, a starszy gorąco go poparł. Wierzę w ich zdrowy rozsądek.
Unikanie obciachu rzecz święta. Dla każdego, w każdym wieku.
Jest nadzieja.
Proszę zobaczyć co się dzieje z gw, tvn, tvp.
Ludziska same się budzą, oddolnie.
Lepiej późno niż wcale.
Co ciekawe i istotne.
Ci, którzy już przejrzeli na oczy nigdy, przenigdy do tej brudnej rzeki już nie wejdą.
Tym się różni RM od RMF.
Z RM się nie odchodzi. Do niego tylko się przychodzi.
Witam Szanowną Panią,
co najmniej w kilku punktach się nie zgadzam.
Wcale nie myślę by był to problem prawny, w związku z tym, że jakieś kary za bicie czy odebranie dziecka raczej są u nas niespotykane i mimo, że ludzie sobie dowcipkują itd to wydaję mi się, że naprawdę poważnie mało kto myśli, że może go coś takiego spotkać.
Ja pierwszej przyczyny bym szukał w upadku człowieka jako takiego, pokłady ignorancji jakie nas zalewają ze strony “młodych wykształconych …”. Wystarczy zobaczyć jakie kolorowe pisemka z mądrościami “młoda mama” czyta czekając na manicure. Poruszyła Pani temat tfu “superniani” przecież tę kobietę za jej czyny to się powinno pod kilem przeciągnąć.
A takie drugie rozważania na temat tych rozpieszczonych dzieciaków. To taka sytuacja jaką zaobserwowałem jak pierwszym moim dobrym znajomym urodziła się córka. Dostrzegłem jakim problem dla zdrowego wykształcenia dziecka jest niż demograficzny. Na bodaj 15 dorosłych w rodzinie przypadało jedno dziecko, normalnie ludzie sobie wyrywają małą z rąk i “pieszczą” robią z niej niemal umysłową inwalidę i to też ma potem jakieś przełożenie.
Jak by nie było sprawa jest dramatyczna o ile kiedyś było we mnie więcej spokoju bo zawszę myślałem sobie, że “jeszcze będą po mnie ludzie” to teraz nie wiem czy nie jestem ostatnim pokoleniem gdzie jeszcze paru normalnych się znajdzie.
Nie tylko Pan, nie tylko Pan…
„ Nikogo nie osądzam….Nikogo nie potępiam…Wszystkie dzieci są nasze…Wszystkie dzieci są niewinne…Nie wolno dziecka uderzyć…Wszystkim dzieciom przysługuje ten sam start….”
Znowu ta nieszczęsna zbitka. Nie należy osądzać, ani potępiać kogoś, ale czasem należy dziecko uderzyć.
Człowiek odpowiada za swoje czyny, a one podlegają osądowi, w związku z czym może dostać w ryj, a jak trzeba go zabić, to się go zabije – bez potępiania i osądzania jego osoby.
Wolę kogoś wykreślić z kalendarzyka niż z miłością i szacunkiem dla jego osoby zabić. Przepraszam- z miłością, szacunkiem i dla jego własnego dobra.
A tak poważnie. Gdybyśmy nie odmawiali sobie prawa do osądu ludzi, a nie tylko ich czynów, od których potrafią się zręcznie zdystansować, nie mielibyśmy tylu pomników z guana, grubo pozłoconych, które będą się teraz latami trzymać na tej pozłocie, ku zgorszeniu maluczkich. Prawdziwemu zgorszeniu – bo z tej lekcji maluczki wynosi przeświadczenie, że optymalną strategią życiową jest najpierw świnić, a potem trochę się ewentualnie odświnić. Czyny zawsze można jakoś wytłumaczyć. Na przykład pokąsaniem przez Hegla.Szkoda, że nie znalazł się na tego Hegla jakiś Louis Pasteur.
Nie orientuje się Pan w rzeczywistości systemu opieki nad dziećmi. Ja orientuję się dobrze, ze względu na pracę napisaną przez syna na socjologii. Można stracić dziecko nawet za imprezę w domu, podczas której wszyscy pili , a w domu były śpiące dzieci. Wystarczy, że doniesie życzliwy sąsiad. Nie orientujemy się nawet, że urządzając grilla powinniśmy zatrudnić nianię do dzieci. Oczywiście, że większość z nas nigdy się z tym nie spotka. Ale rok temu odebrano dziecko pewnemu mężczyźnie, który trzepnął je w ucho za rozrabianie w markecie. Jakiś gorliwiec wezwał policję i zaczęła się procedura.Gdy będzie po obronie pracy umieszczę jej fragmenty. Przerażające.
Pani Izo – troszkę może nie ten temat, ale tu akcent na “troszkę”.
Jestem bardzo ciekaw Pani zdania (i jako zawodowca, i zwyczajnie osobistego)
na taki kwiatek:
Żłobki, Warszawa, prikaz. Maluchy po angielsku mają się uczyć.
Nie “angielskiego” w normalnym rozumieniu. 1-2-3 latek/latka, co to konia/psa/kota na oczy nie widziało, dostaje obrazeczek i ma zapamiętać “a horse”. Nie “konik”, “piesek” czy “kotek”. I bez wytłumaczenia, że są panie/panowie gdzieś tam, co pieska po swojemu nazywają a dog. “Piesek”, “konik”
nie mają prawa funkcjonować.
Obowiązek nie tylko na wychowawczynie, ale i na rodziców.
NAJPIERW “horse”, potem – może – “koń”. A może nie. Po co “koń jaki jest – każdy widzi” skoro można zanucić “a horse is a horse, of cource, of cource”.
Pozdrawiam.
Rozumiem skąd się bierze ten pomysł, ale go nie popieram. Jest to pomysł zlikwidowania raz na zawsze bariery językowej, która przeszkadza ludziom w życiu. Wiemy wszyscy, że można przez całe życie uczyć się jakiegoś języka, na przykład angielskiego, a i tak nigdy nie stanie się on “a native language”. Dlaczego w żłobku angielski? Angielski jest, stał się – chcemy czy nie chcemy- językiem nauki,językiem polityki, językiem rynku pracy, językiem każdej ulicy. I wielu naukowców, wielu wyjeżdżających do pracy, nie mówiąc o politykach, ma problemy z wyartykułowaniem swoich tez, koncepcji, propozycji po angielsku, tak jak potrafiliby to zrobić po polsku. Nie popieram tego pomysłu bo jest to symboliczna rezygnacja z języka urodzenia. A może nawet z kraju urodzenia? Uświadomiłam sobie co znaczy język urodzenia i jak beznadziejna jest asymilacja gdy zaprzyjaźniony Niemiec, doskonale władający polskim, powiedział mi, że kazanie, które słyszał było “wyniosłe”. Dopiero po pewnym czasie domyśliłam się , że było ono “podniosłe”. Ten sam Niemiec mówi” nasza dobra” zamiast ” dobra nasza”. My też już tak mówimy, bo to bardzo piękne, ale za okupacji już by go rozstrzelano.
Zajrzałem do hasła “Neuroscience of multilingualism” w Wikipedii – powołuje się ono na ponad 40 prac naukowych. Najstarsza z nich pochodzi z 1994 r.
Stawiam tezę, że ta dziedzina wiedzy dopiero raczkuje i dlatego podejrzewam, że majstrowanie przy uczeniu się pierwszego języka może być w większym stopniu eksperymentem na małych ludziach, niż drogą prowadzącą do określonego celu.
Nie podejrzewam, by maluchom groziły jakieś poważne powikłania neurologiczne ale może ryzykujemy, że dążąc do utworzenia idealnego pracownika światowej korporacji zabijamy przyszłego poetę?
P.S. Jeśli byłoby tak, jak napisałem, to powstaje pytanie, kto ma moc przekonać decydentów panującego w naszym kraju systemu oświaty do takich eksperymentów?
Dzięki.
Pani Izo, jest Pani skarbnicą świetnych i pouczających życiowych sytuacji, które jak w soczewce ogniskują złożone problemy i podpowiadają ich rozwiązania.
Uważam, że celowo i przez głupotę. Takie ustawy pojawiają się jako wtórne do zwodniczych idei, które ludzie przyjmują przez głupotę za swoje, identyfikują się z nimi i sami je propagują. Najpierw jest zatem ideologia, która zrywa z prawdą, potem jej wyznawcy, a potem złe prawo, które siłą wdraża patologię na szeroką skalę.
Nie tylko kary, ale i wychowanie też wychodzi ze słownika. Mogę to obserwować z bardzo bliska, we własnej rodzinie, jak lewicowa propaganda braku przemocy dokonuje destrukcji relacji między rodzicami i dziećmi. Żona stała się od jakiegoś czasu przeciwniczką wszelkich kar w stosunku do dzieci, a nagrody nazywa manipulowaniem słabszymi. Dowiedziałem się niedawno, że nie mam prawa nawet chwycić dziecka za rękę, a podniesienie głosu i stanowcze domaganie się czegoś jest już stosowaniem przemocy wobec dziecka. Ponoć nie mam prawa nawet zmuszania własnego dziecka do chodzenia do szkoły, ani do odrabiania zadań domowych, bo dziecko ma uczyć się przez ponoszenie konsekwencji swoich czynów, a nie słuchając rodzica. Gdy dziecko pół dnia ogląda TV i nie ma zamiaru odrobić zadania domowego ponoć należy z nim “porozumieć się bez przemocy”, czyli bez zmuszania do czegokolwiek, ustalając czego ono chce, czego ja chcę i znaleźć rozwiązanie, które satysfakcjonuje obie strony. Gdy dziecko mówi “nie mam zamiaru z tobą rozmawiać”, mam czekać, aż taki zamiar się pojawi. Uczenie przez konsekwencje to jakiś dziwny wytrych, który ma zastąpić wychowanie, a nawet sprawiedliwość, bo nawet zabójcy nie powinno się karać tylko ma on ponieść konsekwencje swojego czynu (?), a tą konsekwencją jest sama świadomość do końca życia, że kogoś zabił. Dobre, no nie? Ale prawdziwe, z życia wzięte. Skąd takie myślenie się bierze? Skąd to napływa? Między innymi z książek lewackich psychologów wyedukowanych na Freudzie, piszących o dobru dziecka, a moja żona zaczytuje się takimi książkami jakby znalazła w nich prawdę objawioną. Wszelkie moje tłumaczenia zdają się na nic wobec siły przekonywania tego draństwa. Wybiórczo zaglądam do tych książek i włos jeży mi się na głowie, w jak zwodniczym przebraniu sprzedawane są szkodliwe idee. Wychodzi po prostu na to, że źródłem wszelkiego zła na świecie (nawet II w.św.) jest przemoc stosowana przez rodzica wobec dziecka, a “wychowanie” to tylko taka przykrywka, pod którą silniejszy rodzic chowa “okrucieństwo duchowe” i swoją żądzę władzy nad bezbronnym dzieckiem, zwalczając zdrowe instynkty życiowe dziecka. Władzą nad dzieckiem i stosowaną w ten sposób przemocą rodzic wyrządza mu krzywdę, która w formie traumy zalega potem w jego ciele (!) przez całe życie, nawet nieuświadomiona. Dowiedziałem się wczoraj, że moi rodzice wyrządzili mi w dzieciństwie wielką krzywdę, a to, że ja o niej nie wiem, wynika z tego, że wyparłem tę krzywdę ze swojej świadomości i idealizuję rodziców (tak ponoć czynią ofiary ze swoimi katami), powielając jednocześnie szkodliwe schematy. Idzie nowe.
Dzisiaj z radością odwiedziłem grób swojego “oprawcy”, a nawet przeprosiłem go za swoje nieposłuszeństwo i wyrządzone mu przykrości.
PS. Czy w tytule ma być “Zapał Kozak…”?
Dziękuję za zwrócenie uwagi na literówką. Mam taką wadę, że literówek po prostu nie widzę. Nauczyłam się czytać w wieku 3 lat. Czytam bardzo szybko. Nikt mnie tego nie uczył, ale podobno to jakaś znana metoda. Nie czytam słowa po słowie ani wiersza po wierszu lecz – sama nie wiem- powiedzmy stronę po stronie, czy pół strony na raz. Jednym rzutem oka. Nie mogę tylko o tym myśleć. Za to nie dostrzegam błędów, własnych też.
Co do karcenia dzieci. mam dzieci bardzo dorosłe i żałuję sytuacji gdy kara czy awantura nie wynikła z przewinienia, lecz ze zniecierpliwienia dorosłych. Zapewne tak często bywa i być może tak jest intencja ustawodawcy. Jak zwykle jednak ( efekt odwrócenia) dobre intencje wywołują wręcz przeciwny skutek. Poza tym każdy hodowca wie, że koń czy pies chce, żeby ktoś nim zdecydowanie władał. Wtedy czuje się bezpieczny. Gdy jeździec jest niezdecydowany koń wpada w panikę. Jego agresja wynika często z nieuświadomionego przez człowieka lęku. Sprawdziłam to gdy dzieci były małe. Gdy zostawiało im się decyzję (na przykład zoo czy kino), nie umiały jej podjąć i zaczynały histeryzować. Nawet duże dzieci ( moja córka pracuje w internacie) lubią mieć do czynienia z kimś dominującym. Trochę się – rytualnie- buntują, ale relacje są bardzo dobre. Wychowawcy niezdecydowani, słabi psychicznie są manipulowani i nie lubiani.
Podziękowania za trud, Asadowie. Przeczytałem kilka z zalinkowanych przez Ciebie artykułów. Wszędzie akcent na “czy”. Też jestem na “tak”.
Problem, w/g mnie, polega zaś na czymś innym: czy robić to w żłobku.
Żłobek jest instytucją tak stresującą maluchy (w ogóle nie powinien istnieć według fachowców), że dorzucanie im kolejnego stresu uważam za kontrowersyjne delikatnie mówiąc. Pozdrawiam.
P.S. Neostrada mi padła na jakiś czas (budowa metra), dlatego podziękowania dopiero teraz. Pozdrawiam.
Nie jestem fachowcem, ale zgadzam się z tym, że nie powinno się oddawać dzieci do żłobka.
Ze wstydem przyznaję, że zaeksperymentowałem na własnym dziecku:
Po pierwszym dniu – odparzona pupa.
Po drugim – nie chciał zostać (widać nie było fajnie).
Po czwartym wrócił z rozbitą głową (wpadł do piaskownicy podobno na jakąś deskę, która nie wiem co tam robiła, ale dotarcie do informacji, kto właściwie wtedy pilnował dzieci było praktycznie niemożliwe).
No i musileśmy pozmieniać plany, poprosić o pomoc babcie itd.
Co do uczenia języków, niezależnie od dodatkowych stresów pozostaje pytanie, jaki wpływ ma uczenie na raz kilku języków – jako pierwszych. Czy daje korzyści (podobno tak) ale czy nie ma jakichś negatywnych skutków ubocznych?
Pozdrawiam.
nie ma to jak tradycyjna instytucja babci i dziadka. model z zatyranymi rodzicami i oddaniem gdzieś dziecka a może jeszcze jak najszybszym zaprogramowaniem się jakoś nie sprawdza. a miał to być postęp tak jak kobiety na traktory.
jest sporo komercyjnych metod uczenia na skróty z różną efektywnością. takie maluchy mogą się tylko osłuchać, co może dać im teoretycznie ciutkę lepszy start. jako biznes to oczywiście świetne. lepiej powinno być z dwujęzycznymi dziećmi (z ‘mieszanych’ małżeństw) a i tam trochę widać. zaczynają mówić później, mieszają, są mniej pewne języka, rodzice tolerują a nie poprawiają gramatyki, wreszcie jeden język wypiera drugi, po ew. zmianie kraju dziecko z niezłego poziomu może wiele zapomnieć i zostać na podstawowym z błędami. dla dziecka też to problem z tożsamością. po mojemu szkoła podstawowa starczy aż nadto, tj. wiek i z dobrym nauczycielem nie widzę sensu wspomagania się prywatnymi szkoleniami na samym początku. są przedszkola językowe czy np. językowo-muzyczne gdzie jak to się robi z głową to wychodzi (np. godzinka dziennie w formie zabawy) a nie kosztuje o niebo więcej, tam bez specjalnie reklamowanych metod jest jakaś harmonia bo nic na siłę czy kosztem dzieciństwa.
Z Freuda może wyleczyć Albisetti, katolicki psycholog, Szwajcar, pisze same bestsellery. Nikt mu się nie oprze.. Im późniejsze książki, tym lepsze, bo on się nawrócił w pewnym momencie życia.
//Uczenie przez konsekwencje to jakiś dziwny wytrych, który ma zastąpić wychowanie, a nawet sprawiedliwość, //
To jest po to, by odciąć ludzi od błogosławieństwa Bożego- każde pokolenie ma się uczyć od nowa, startując od zera, bez Biblii, rodziców, bez nauczycieli i autorytetów- instynkt jest im doradcą. Prof. Guz mówi o tym co zrobił Freud-przedstawił człowieka jako zlepek instynktów.
Zyskasz błogosławieństwo
20 Dlatego będziesz iść drogą prawych,
trzymać się ścieżek uczciwych;
21 gdyż ludzie prawi ziemię4 posiądą,
uczciwi rozmnożą się na niej;
22 nieprawych wygładzą z ziemi,
z korzeniami wyrwie się przewrotnych.