Człowieki sowieckie bluzgają

Stanisław Michalkiewicz

Żyjemy w czasach chaosu semantycznego, w którym – jak to śpiewał kiedyś Piotr Szczepanik – „słowa tracą swój sens”. To znaczy – nie tracą go w ogóle, tylko tracą sens pierwotny, ale tylko po to, by zastąpić go jakimś innym. Wydawałoby się, że to szaleństwo, którego rezultatem będzie powtórka z biblijnego „pomieszania języków”, ale prawda wydaje się jeszcze gorsza. Wygląda bowiem na to, że w tym szaleństwie jest metoda, że za parawanem pozornego szaleństwa ukrywa się działanie celowe, którego finałem ma być nie żadne „pomieszanie języków”, tylko uchwycenie myśli i mowy ludzkiej, a potem i postępowania w totalniackie obcęgi.

Chaos semantyczny wygląda na działanie zaplanowane według pomysłu włoskiego komunisty, Antoniego Gramsciego, który dla rewolucji komunistycznej wykoncypował nową strategię. Doszedł bowiem do wniosku, że Marks się pomylił, a jego formuła, jakoby „byt określał świadomość”, która w polityce przekładała się na rewolucyjną strategię bolszewicką, na pewno nie jest uniwersalna, a prawdopodobnie w ogóle fałszywa. Gramsci bowiem uznał, że głównym czynnikiem zniewalającym człowieka jest „kultura burżuazyjna”. Dostarcza ona kategorii, przy pomocy których człowiek myśli, porównuje, ocenia, wybiera, słowem – funkcjonuje intelektualnie. Jeśli tedy próbuje się przeciwko swojej niewoli zbuntować, to używa w swoim buncie tych kategorii, których dostarcza mu właśnie „kultura burżuazyjna”. Jakże więc ma się przeciwko niej zbuntować, by wyzwolić się z jej okowów? Gramsci uznał zatem, że głównym polem bitwy rewolucyjnej nie powinna być sfera stosunków własnościowych – jak to było w przypadku strategii bolszewickiej – tylko właśnie sfera ludzkiej świadomości, czyli kultura, do której trzeba wprowadzić – jak to określił – „ducha rozłamu”. Chodzi o to, by dotychczasowe kategorie kulturowe pozbawić ich pierwotnego sensu po to, by nadać im sens inny, użyteczny dla rewolucji. Pierwsze uderzenie powinno być zatem skierowane na język mówiony, żeby zdobyć nad nim panowanie i przy pomocy instytucji państwowych i międzynarodowych, opanowanych w rezultacie proklamowanego w roku 1968, „długiego marszu przez instytucje”, narzucić tę nowomowę całej ludzkości. W odróżnieniu od strategii bolszewickiej, strategia Gramsciego nie jest skierowana na niszczenie instytucji, tylko na ich opanowanie i wykorzystanie ich siły dla rewolucji. Ale chociaż strategia się zmieniła, to nie zmienił się cel rewolucyjny. Jest nim wyhodowanie „człowieka sowieckiego”. Czym różni się człowiek sowiecki od normalnego? Tym, że wyrzekł się wolnej woli, podporządkowując swoje postępowanie nakazom instytucji. Wskutek tego jednak człowiek sowiecki nie może żyć w normalnym świecie, bo tam trzeba codziennie dokonywać samodzielnych wyborów i ponosić ich konsekwencje – jak to jest w warunkach wolności – więc drugim celem komunistycznej rewolucji jest stworzenie człowiekom sowieckim sztucznego środowiska, w którym mogliby oni funkcjonować. Tym środowiskiem jest właśnie państwo totalitarne, a rewolucja ma tak przygotować „masy” do niego, żeby nie zauważyły żadnej osobliwości i autentycznie myślały, że „wolność właśnie tkwi w przymusie”. Tak to naszkicował w nieśmiertelnym poemacie „Towarzysz Szmaciak” Janusz Szpotański. „Wielkim nieszczęściem jest ludzkości, że ma sąd błędny o wolności. (…) Za filozofa idąc radą nareszcie sobie to uświadom, że wolność właśnie tkwi w przymusie i z entuzjazmem poddaj mu się. (…) A kiedy znajdziesz się za drutem, opuści troska cię i smutek i radość w sercu twym zagości, żeś do królestwa wszedł wolności.

Na tej rewolucyjnej drodze jesteśmy już dość zaawansowani i na przykład etap uchwycania panowania nad językiem mówionym właściwie dobiega końca, a najlepszą tego ilustracją jest choćby to, że nawet środowiska – wydawałoby się – odległe od komuny, jak np. duchowieństwo, używa już języka swoich nieprzyjaciół i nie mówi o „zboczeńcach”, tylko „osobach LGBT”, które to określenie niesie ze sobą informacyjny ładunek, że bycie „LGBT” jest rzeczą jak najbardziej normalną, co oznacza, że normą jest wszystko. W tej sytuacji samo pojęcie normy traci sens, bo funkcjonuje ono w obrębie logiki dwuwartościowej, w której rozróżniamy prawdę i fałsz, normę i dewiacje. Jeśli normą jest wszystko, to znaczy, że od logiki dwuwartościowej już odchodzimy i nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy. Podobnie ma się sprawa z prawdą. Na uniwersytetach wielu filozofów z satysfakcją informuje swoich studentów, że prawda nie istnieje. To ciekawe, bo jeśli tak, to przynajmniej to zdanie musi być prawdziwe, a skoro tak, to znaczyłoby, że jednak prawda istnieje. Ale nie wymagajmy zbyt wiele od filozofów, zwłaszcza tych modnych. Więc etap zdobywania panowania nad językiem mówionym dobiega właśnie końca i obecnie wchodzimy w etap następny, to znaczy – podporządkowywania ludzi i ich postępowania nakazom instytucji. Znakomitą tego ilustracją jest epidemia, którą instytucje nie tylko proklamowały, ale również – co w niepojętym przypływie szczerości wyznał stary finansowy grandziarz Jerzy Soros – wykorzystały do przeforsowania przedsięwzięć, które w normalnych warunkach byłyby albo niemożliwe do przeprowadzenia, albo bardzo trudne. Odwołując się do instynktu samozachowawczego, co okazało się strzałem w dziesiątkę, miliony ludzi nie tylko nakłoniono do posłuszeństwa nakazom instytucji, ale również do agresji wobec tych, którzy jeszcze się temu opierają. Przykładu może dostarczyć przewielebna Małgorzata Chmielewska, siłą inercji nazywana „siostrą”. Obarczyła ona odpowiedzialnością za zachorowania i zgony na Covid 19 osoby niezaszczepione – że to niby one zarażają tych praworządnych i posłusznych. Żadnej logiki oczywiście w tym nie ma, bo jeśli prawdą jest, że szczepionka chroni przez zarażeniem, to niezaszczepieni mogą wyrządzić krzywdę wyłącznie sobie, chyba, że szczepionka przez zakażeniem nie chroni. Ale skoro nie chroni, to w przypisywaniu niezaszczepionym odpowiedzialności za rozszerzanie się infekcji na zaszczepionych tym bardziej nie ma żadnej logiki. Ale przecież nie o logikę tu chodzi, tylko o pilotażowy program w hodowaniu człowieków sowieckich, których – jak się okazuje – wyhodowano już całkiem sporo. W ramach chaosu semantycznego człowieki sowieckie wyzywają swoich przeciwników od „faszystów” – chociaż faszyzm polega właśnie na swego rodzaju sakralizacji wszechmogących instytucji, którym wszystko wolno („wszystko w państwie, nic poza państwem, nic przeciwko państwu” – mówił twórca faszyzmu Mussolini). Ale człowieki sowieckie nie muszą przecież tego wiedzieć, bo zgodnie z zalecanym przez Gramsciego „duchem rozłamu”, oderwali od tego określenia jego sens pierwotny, nadając mu charakter wyzwiska.

Stanisław Michalkiewicz

O autorze: JAM