Język nie jest gumowy. Można go rozciągać, ale tylko do pewnego momentu. Przez wieki słowa kształtowały wspólnoty i niosły znaczenia zakorzenione głębiej niż doraźna moda. Słowo „minister” nie opisuje mężczyzny, lecz urząd, funkcję, służbę. Tak samo jak „lekarz”, „nauczyciel” czy „poseł”. To określenia ról, nie płci.
◊
„Quo vadis?” Język w służbie idei czy ideologia w służbie języka
Kiedyś język był jak dobrze skrojony garnitur: służył, nie krępował ruchów i nie potrzebował poprawek co sezon. Dziś przypomina ubranie szyte w pośpiechu na pokaz mody, z błyszczącymi wstawkami i ideologiczną metką wystającą z kołnierza. Najnowszym, choć coraz mocniej wkraczającym w świat mediów „krzykiem mody” są feminatywy. Kto nie mówi „ministra”, „psycholożka” czy „gościni”, ten podobno nie nadąża za „postępem”. Tyle że język to nie wybieg w Paryżu, tylko dom kultury — naszej, polskiej, chrześcijańskiej. A w domu nie robi się rewolucji co dekadę.
Słowo nie jest plasteliną
Język nie jest gumowy. Można go rozciągać, ale tylko do pewnego momentu. Przez wieki słowa kształtowały wspólnoty i niosły znaczenia zakorzenione głębiej niż doraźna moda. Słowo „minister” nie opisuje mężczyzny, lecz urząd, funkcję, służbę. Tak samo jak „lekarz”, „nauczyciel” czy „poseł”. To określenia ról, nie płci.
Warto przy tym zauważyć, że wiele żeńskich form od nazw zawodów istnieje w języku polskim od dawna i brzmi zupełnie naturalnie: „nauczycielka”, „lekarka”, „pielęgniarka”, „aktorka”, „śpiewaczka”. To nie nowość, ale część organicznego rozwoju języka. Te formy powstały naturalnie, bez narzucania ich odgórnie i bez ideologicznego nacisku. Dlatego przyjęły się w mowie i piśmie bez oporu.
Problem pojawia się wtedy, gdy język staje się polem eksperymentów społecznych, a nowe słowa są tworzone sztucznie i forsowane w imię poprawności. Wtedy nie chodzi już o komunikację, lecz o wychowanie nowego sposobu myślenia.
Ironia nowomowy
Feminatywy mają rzekomo służyć równości. W praktyce często brzmią groteskowo. „Socjolożka”, „chirurżka”, „gościni”, „sekretarzyni” … język zaczyna przypominać karykaturę samego siebie. A gdy ktoś z powagą użyje tych form w oficjalnym komunikacie, trudno oprzeć się wrażeniu, że uczestniczymy w przedstawieniu, nie w debacie publicznej.
Najpoważniejsze jednak nie jest brzmienie, lecz kierunek. Jeśli język można zmieniać na zawołanie, to jutro zmienimy i znaczenia słów takich jak „rodzina”, „małżeństwo” czy „płeć”. Zresztą… już to robimy.
Dziedzictwo, które trzeba chronić
Nie chodzi o to, by zakazywać kobietom tytułów czy zaszczytów. Wręcz przeciwnie – trzeba doceniać ich pracę i rolę w życiu publicznym. Ale prawdziwy szacunek nie potrzebuje językowej rewolucji. Wystarczy precyzja, kultura i świadomość, że słowo ma moc tworzenia, a nie ulegania modzie.
Jeśli zgodzimy się bezrefleksyjnie na każdą nowinkę, jutro obudzimy się z językiem, który nie będzie już naszym. A wtedy – niepostrzeżenie – zmieni się i myślenie i świat.
Język to nie plastik, który można dowolnie formować. To dziedzictwo. A dziedzictwa się nie modernizuje, dziedzictwo się przekazuje.
◊

Dodaj komentarz