Czyli notka o pierwszym w historii Objawieniu Maryjnym, uznanym przez Kościół Powszechny.
Tekst ten pod tytułem „Morenita” miał swój debiut w początkach 2009 roku w netowej inicjatywie o nazwie: POLIS Miasto Pana Cogito (POLIS MPC), która już od dawna nie istnieje. Dlatego co kilka lat prezentowałem go w jeszcze innych miejscach netu (trzech), w przekonaniu, iż warto go od czasu do czasu przypominać, gdyż w necie wszystko zostaje natychmiast zatopione przez tsunami tekstów oferujących tzw. bieżączkę.
W zasadzie, poza cyzelowaniem chropowatości stylistyczno-składniowych, czyli kosmetyce, tekst ten nie wymagał w każdorazowej powtórce żadnych merytorycznych przeróbek. A mam do niego sentyment, gdyż nadal uważam, że kompozycyjnie to jeden z moich najlepszych tekstów, których napisałem dotychczas znacznie ponad trzysta. Zdecydowana większość to obszerne notki, przeciętnie o objętości 6-7 stron A-4. Chociaż zdarzały się wyraźnie dłuższe. I tych ostatnich było wcale niemało. Bywały też i krótsze, ale takich akurat znacznie mniej.
Zatem mały przerywnik w serii ciężkich tekstów „cyklu Jezusowego”.
Nowy świat
W dniu 22 kwietnia AD 1519, w kalendarzu świąt chrześcijańskich wypadał Wielki Piątek poprzedzający święta Zmartwychwstania Pańskiego. Wtedy właśnie Hernán Cortés, płynący statkiem noszącym nazwę „Santa Maria de la Concepcion” (Niepokalane Poczęcie Maryi), którego główny żagiel przyozdobiony był wizerunkiem krzyża o charakterystycznym kształcie, przybił do wybrzeża kontynentu amerykańskiego (w dzisiejszym Meksyku). Okrętowi flagowemu Corteza towarzyszyły trzy karawele i sześć brygantyn. Na okrętach przypłynęło łącznie ok. 530 młodych w większości mężczyzn, pochodzących głównie z Hiszpanii, Genui, Neapolu, Portugalii i Francji. Ponadto w składzie ekspedycji znajdowało się także dwie osoby duchowne z zakonu franciszkanów, pięćdziesięciu marynarzy, trzydziestu kuszników i dwunastu arkebuźników. A także szesnaście koni oraz spora ilość wielkich psów, jako to chartów irlandzkich (wilczarz) i molosów (mastifo napolitano). Oprócz pokaźnej liczby pancerzy, hełmów, mieczów i lanc, uczestnicy wyprawy dysponowali dziesięcioma arkebuzami, czterema falkonetami i kilkoma bombardami.
Hernán Cortés wbił krzyż w piasek wybrzeża, następnie franciszkanie odprawili liturgię Mszy świętej, a na jej zakończenie wszyscy uczestnicy wyprawy odmówili różaniec. W miejscu wbicia krzyża w piasek nadmorski zbudowane zostało miasto nazwane Vera Cruz (Prawdziwy Krzyż).
Quetzalcoatl
Dzień 22 kwietnia 1519 roku to wg kalendarza azteckiego dziewiąty dzień wiatru w pierwszym Roku Trzciny.
W 52-letnim cyklu tego kalendarza pierwszy Rok Trzciny poświęcony był bożkowi Quetzalcoatlowi, czyli Upierzonemu (Pierzastemu) Wężowi, który patronował nauce i rzemiosłu, a w tym dniu przypadało poświęcone mu święto. Quetzalcoatl w astrologii azteckiej był symbolizowany przez Wenus, „wieczorną gwiazdę”, znaną wszystkim ludom Ziemi i określaną przez te ludy różnymi nazwami. Być może w czasach dawniejszych kapłani przedazteckich kultów obserwowali jakąś kometę w pobliżu Wenus. Komety o trajektorii przebiegającej w okolicach Słońca ciągną za sobą widowiskowy warkocz gazów ulatniających się z ich zamrożonych frakcji, które pod wpływem ciepła słonecznego nagrzewają się i odparowują. Łatwo skojarzyć widok ogona komety z latającym wężem, co mogło stanowić powód nadania takiej nazwy. W bardzo licznym panteonie bożków azteckich Quetzalcoatl jest istotny o tyle, że postać jego stała się powodem sporego zamieszania wśród tamtejszych Indian, gdy oni ujrzeli konkwistadorów. Rodzaj kultu związanego postacią Quetzalcoatla znacząco ułatwił zadanie Cortésowi. Powód owego zamieszania został w zasadzie wyjaśniony, toteż możemy w dużym stopniu odtworzyć przyczynę dysonansu poznawczego, który pojawił się u władcy azteckiego Montezumy II, gdy ten dowiedział się o przybyciu Cortésa i jego ludzi. Geneza wspomnianego dysonansu była następująca.
Pod koniec X wieku n.e. w państwie Tolteków (pre-Azteków) urząd najwyższego kapłana w kulcie plemiennego bożka Quetzalcoatla sprawował Topiltzin, który gdy został władcą państwa (król-kapłan – „Ce Acatl”), przyjął imię Topiltzina-Quetzalcoatla. Takie dodanie imienia-wyróżnika było dosyć częstym obyczajem pośród najwyższej rangi kapłanów poszczególnych bóstw, którzy obok własnego imienia przyjmowali imię bożka, którego kult podlegał ich pieczy.
Ce Acatl Topiltzin-Quetzalcoatl miał jasną cerę, był wysokiego wzrostu, czyli wyróżniał się także z powodu swoich cech fizycznych. Ale głównym bóstwem Tolteków był Tezcatlipoca (Dymiące Zwierciadło), bożek ciemności żądający nieustannych krwawych ofiar z ludzi. Król-kapłan chciał zdetronizować wspomniane bóstwo z jego głównej pozycji w dotychczasowym panteonie, co wywołało zaciekły opór elit tolteckiej teokracji, broniących status quo. Konflikt został rozstrzygnięty w ten sposób, że król-kapłan Topiltzin-Quetzalcoatl został najpierw wygnany z Tuli, stolicy państwa Tolteków, a wkrótce potem musiał uciekać coraz to dalej na południe. Znalazł schronienie dopiero na półwyspie Jukatan pośród ludu Maya. Przekaz głosi, że przed udaniem się na wygnanie zapowiedział, iż kiedyś powróci i na powrót obejmie władzę. A w wersjach przekazywanych w ciągu kolejnych pokoleń, przepowiednia dotycząca powrotu króla-kapłana, stała się mitem odnoszonym do postaci samego bożka. Aztekowie, którzy byli szczepem ludu Tolteków, przejęli w spadku praktycznie wszystkie ich wierzenia i obyczaje, czyli również i ten mit. Znał go więc władca aztecki Montezuma II. Dla Azteków podanie dotyczące powrotu Quetzalcoatla oznaczało coś na kształt paruzji bóstwa. Miał przybyć ze wschodu i właśnie dlatego indiańskie ludy Meksyku powiązały pojawienie się Corteza z powrotem króla-kapłana-boga.
Konkwistadorzy
Hernán Cortés pochodził z okolic maleńkiej miejscowości Medellin, położonej jakieś 60 km na wschód od miasta Merida w dzisiejszej hiszpańskiej prowincja Badajoz. Jednocześnie, mniej więcej, taka odległość dzieliła miejsce jego urodzenia od jednego z trzech najważniejszych hiszpańskich sanktuariów, które położone było u stóp Sierra de Guadalupe, w rejonie Estramadura. Tam w wiosce Guadalupe był kościół franciszkanów, odległy ok. 50 km na wschód od miasteczka Trujillo (obecnie znajdujący się w prowincji Caceres . Kościół ten znany był z posiadania cudownej figurki Madonny z Dzieciątkiem, wyrzeźbionej z ciemnego drewna cedrowego. Według tradycji, figurę Madonny z Dzieciątkiem (o wysokości 50 cm) wyrzeźbił w Jerozolimie Ewangelista Łukasz, biorąc za wzór rzeczywistą postać Maryi. W późniejszych wiekach rzeźba była przechowywana w Konstantynopolu (Cesarstwo Bizantyjskie), skąd pod koniec VI wieku papież Grzegorz I Wielki zabrał ją do Rzymu. Papież podarował figurkę Izydorowi, arcybiskupowi Sewilli, który przywiózł ją do Hiszpanii na początku VII wieku. Do czasów najazdu arabskiego sława wizerunku stała się znana w całym iberyjskim królestwie Wizygotów. Po upadku tego królestwa, (po przegraniu bitwy, stoczonej pod Jerez de la Frontera w lipcu AD 711 z islamskimi wojskami Maurów i Berberów, dowodzonymi przez gubernatora Tangeru kalifa Tarika ibn Zijada i śmierci poniesionej w tej bitwie przez Roderyka, ostatniego króla wizygockiego), figurkę ukryto w jaskiniach niedaleko obecnego miejsca jej wystawiania. Musiało upłynąć ponad 600 lat do wyparcia Maurów z Półwyspu Iberyjskiego, aby możliwe stało się zbudowanie na tym odludziu sanktuarium i świątyni.
Matka Boża z Guadalupe uważana była za patronkę żeglarzy i konkwistadorów. Gorliwy katolik H. Cortés odwiedzał wielokrotnie wspomniane sanktuarium (Basilica de Santa Maria de Guadalupe. Guadalupe, wspólnota autonomiczna Estramadura, prowincja Caceres, Hiszpania). Pielgrzymowali do niego także Krzysztof Kolumb, który w lipcu 1496 r. w chrzcielnicy tego sanktuarium ochrzcił pierwszych Indian przywiezionych z Nowego Świata, Francisco Pizarro, zdobywca imperium Inków, Francisco de Orellana, który pierwszy przekroczył Andy i następnie popłynął z biegiem Amazonki, Hernando de Soto – odkrywca Florydy i terenów na wschód od Missisipi aż do dzisiejszego Arkansas oraz bardzo wielu innych sławnych, odważnych i ważnych ludzi. W czasach współczesnych należy wymienić pośród nich papieża św. Jana Pawła II, który w listopadzie 1982 roku odwiedził to właśnie sanktuarium.
H. Cortés, który był tyleż genialnym, co zdeterminowanym zdobywcą, w ciągu trochę ponad dwóch lat pokonał państwo azteckie oraz walczących po jego stronie indiańskich wasali i sprzymierzeńców, po czym sprowadził pokonanych do statusu niewolników. Aztekowie zamieszkiwali w czasach konkwisty hiszpańskiej tereny obecnego miasta Mexico City i w małych fragmentach ziemie na południe od niego. Liczebność tego ludu raczej na pewno nie przekraczała miliona osób. Plemiona składające się na lud Azteków to grupa językowa nahuatl. Nazwa imperium znanego jako państwo Azteków, pochodzi od plemienia, które w XV wieku zdominowało oraz podbiło i zwasalizowało szczepy Tolteków, Totonaków, Mexów, Chichimeków, Tlaxcateków, Mixteków i Cholulów.
Podbój tego imperium spowodował śmierć dziesiątek tysięcy Indian poległych w walce z hiszpańskimi najeźdźcami. Natomiast wielokrotnie więcej ofiar przyniosły epidemie nieznanych wcześniej chorób w rodzaju gruźlicy, ospy, odry, dżumy, kokluszu, świnki i innych, które przywleczone zostały z przeciwnego brzegu oceanu przez Europejczyków. W kampanii trwającej od 22.04.1519r. do 13.08.1521r., wzięło udział łącznie ok. 1600 najemnych zabijaków, z czego większość dołączyła już w jej trakcie. Około tysiąca z nich straciło życie, zarówno w walkach z Indianami, a także z powodu ran, chorób, wypadków losowych, etc. Konkwistadorów wspomagały liczne (kilkudziesięciotysięczne) oddziały indiańskie, które wykorzystały okazję, aby wyzwolić się ze statusu wasalnego bądź niewolnego narzuconego im przemocą przez Azteków. Pierwszym sojusznikiem H. Cortésa został lud Totonaków. Oczywiście, indiańscy alianci Europejczyków nie spodziewali się, że wkrótce wpadną z deszczu pod rynnę.
Nadmierną śmiertelność Indian powodowała także eksterminacja poprzez pracę niewolniczą, a udział w tym miały powszechnie stosowane tortury, którymi wymuszano informacje o najmniejszych bodaj drobinach złota, tak od przedstawicieli arystokracji azteckiej, jak też jej przedstawicieli z innych plemion. Wymieranie całych wiosek powodowało, że pola uprawne nie były obsiewane i nie zbierano z nich kukurydzy. Nie było komu grzebać lub spalać zwłok, które walały się wszędzie, a szybko rozkładając się w gorącym klimacie, powodowały skażenie wody, powietrza i gleby. Głód stał się wśród ludności zjawiskiem codziennym. Mieszkańcy z mniej wyniszczonych i wyludnionych okolic byli zmuszani do prac na rzecz Hiszpanów (np. przy budowie miasta Meksyk na ruinach Tenochtitlan). W celu identyfikacji uciekinierów Indianom wypalano, podobnie jak bydłu, znamiona na skórze.
Tenochtitlan, stolica imperium Azteków, do niedawna jedno z największych i najludniejszych miast świata, którego populacja w czasach świetności liczyła około sto tysięcy mieszkańców, zamieniło się w opustoszałą kupę ruin. Kraj Azteków został zdobyty i podbity militarnie, ale H. Cortés miał ambicję, aby również zdobyć jego lud dla Kościoła i wiary katolickiej. Jednak ambitny cel duchowej konkwisty nie dawał się osiągnąć za pomocą ognia i miecza, dlatego sprowadzono do Meksyku kilkunastu misjonarzy z żebraczego zakonu franciszkanów.
Dwa światy
Dla uzmysłowienia sobie jak bardzo nieprzystające mentalnie i światopoglądowo były wizje świata tubylców oraz europejskich zdobywców, zwłaszcza w kontekście możliwości przyjęcia przez Indian wiary najeźdźców, konieczne jest skrótowe przedstawienie tej z wymienionych wizji, która obowiązywała na terenach podległych Aztekom. Natomiast wizja chrześcijańska nie wymaga prezentacji, gdyż jest znana w stopniu wystarczającym. Na wszelki wypadek doprecyzuję, że w wystarczającym dla potrzeb niniejszej opowieści.
Nikt nie posiadł rozeznania, ile dokładnie bóstw i bożków najrozmaitszej rangi znajdowało się w panteonie azteckim. Można przyjąć, że łącznie z dokooptowanymi bóstwami plemiennymi ludów, które Aztekowie włączali (na ogół siłą) w zakres swojego dominium, było to co najmniej dwieście bóstw głównych i ponad tysiąc sześćset pomniejszych. Sama ilość tych bożków stanowi wystarczającą przyczynę tego, iż raczej nigdy już nie poznamy zdecydowanej większości tak szczegółów, jak i bogactwa treści odnoszących się doń mitycznych wierzeń. Aztekowie, dokonując podbojów, zniszczyli bezpowrotnie lokalne kulty, które uznawali za konkurencyjne oraz wszelkie ślady z nimi związane. Z kolei w trakcie konkwisty oraz po jej zakończeniu konkwistadorzy i towarzyszący im duchowni równie skrupulatnie niszczyli wszelkie ślady indiańskich wierzeń, będąc dogłębnie przekonanymi, iż stanowią one dzieło Antychrysta. Ale co może zaskakujące, znajdowali ważne powody, aby tak właśnie uważać.
Jeśli nawet niepodobna rozeznać się w szczegółach zagmatwanej mitologii azteckiej, to ogólne zarysy ich wierzeń udało się odtworzyć. Dwoma głównymi bóstwami, którym oddawano kult w azteckiej stolicy były Huitzilopochtli (koliber przybywający z południa) – bóstwo Słońca, światła i życia oraz wspomniany wcześniej Tezcatlipoca – bóstwo Księżyca, ciemności i śmierci. W astrologii azteckiej Księżyc codziennie pokonywał Słońce mordując je, w wyniku czego krew zamordowanego rozlewała się przed zachodem czerwoną łuną po niebie. Warunkiem ponownego wzejścia Słońca i jego powrotu do życia było uzupełnienie krwi, którą Huitzilopochtli musiał w tym celu wypić. Z tego względu musiano mu dostarczać dużo krwi ludzkiej. Zatem główny „motyw przewodni” cywilizacji azteckiej nastawiony był na zapewnienie właściwej ilości wspomnianego pokarmu, gdyż było to warunkiem trwania świata. Czyli poprzez ofiarę z życia ludzi ożywiano bóstwo i podtrzymywano kosmiczny rytm zdarzeń. Stanowiło to dokładne i jaskrawe przeciwieństwo wizji, którą niosło w swoim przesłaniu chrześcijaństwo.
W rozumieniu Azteków ofiary z ludzi były niezbędne dla prawidłowego funkcjonowanie ich „kosmosu”, zaś wymogi tak pojmowanej logiki jego działania powodowały konieczność codziennego składania ofiar z ludzi. Ten krwawy rytuał nazywali Aztekowie składaniem „kwiatów dla bogów”. Dla zapewnienia ciągłości dostaw „surowca” stale organizowali wyprawy wojenne, nie w celu złupienia bogactw, ale dla zdobycia jeńców z przeznaczeniem ich na ofiary. Należało chwytać i dostarczac jeńców żywych, dlatego techniki ich ujęcia polegały na ogłuszaniu pałkami lub obezwładnianiu przez schwytanie w sieci.
Przy specjalnych okazjach organizowano masowe zabójstwa. Taką okazją stało się w 1487 r. oddanie do użytku Wielkiej Piramidy w stolicy imperium azteckiego Tenochtitlanie. Na jej szczycie umieszczono dwie świątynie, każdą dla jednego z wymienionych wcześniej głównych bóstw. W czterodniowej orgii ludobójstwa zamordowano kilka tysięcy ludzi. Dla bóstw wcześniej wspomnianych składano ofiary wyłącznie z mężczyzn. Natomiast ofiary z kobiet składano dla bogini Tonantzin, której ośrodek kultu znajdował się na wzgórzu zwanym Tepeyac, położonym na peryferiach Tenochtitlanu. Imię tej bogini w języku nahuatl, ówczesnym lingua franca Mezoameryki, znaczyło „matka bogów” . Zwano ją również Cihuacoatl (Coatlicue), czyli małżonką węża. Nie zapomniano też o dzieciach, które składano na ofiarę bożkowi deszczu, nazywanemu Tlaloc, a który szczególnie upodobał sobie niemowlęta.
Ofiary przed uśmierceniem odurzano, po czym wprowadzano lub wnoszono na szczyt piramidy, gdzie kapłani obsydianowymi nożami otwierali im klatkę piersiową i wyrywali serce, które jako właściwą ofiarę, wrzucali do specjalnej kamiennej misy przy ołtarzu bożka. Następnie ciała ofiar były strącane po stromych schodkach piramidy, których kąt nachylenia oraz rozmiar był tak dobrany, że spadały na sam dół siłą bezwładu, grawitacji i momentu pędu. Po odcięciu głów, z których budowano gustowne piramidy, resztę zwłok przeznaczano na rytualny posiłek. Po okrzepnięciu Azteków w roli hegemona ludów Doliny Meksyku, czyli od drugiej połowy XV stulecia, na codzienną ofiarę dla krwiożerczych bożków przeznaczano średnio od kilkunastu do kilkudziesięciu istnień ludzkich.
W zarysowanym wyżej kontekście staje się zrozumiałe, że nie mogły przynieść żadnego skutku próby Hiszpanów, aby pobitych i upokorzonych Indian skłonić do wiary w Boga, który przed swoją śmiercią został skatowany, po czym skrwawionego przybito do krzyża, czyli że to Bóg był ofiarą, a nie kimś, komu składano ofiary. Z punktu widzenia Indian religia przyniesiona przez Hiszpanów była jaskrawo absurdalna i zwłaszcza przedstawiciele arystokracji azteckiej odnosili się do niej z nieukrywaną pogardą. Nie pomagało nawet to, że franciszkanie nauczyli się narzecza tubylców, aby łatwiej krzewić pośród nich Ewangelię. Niektórzy z zakonników zdobyli się na wyrwanie sobie siekaczy, aby poprawnie wypowiadać syczące wyrazy języka nahuatl. Wszystko to zdawało się na nic, gdyż mur pogardy, nieufności, niezrozumienia i odmowy wydawał się nie do pokonania. Ale niedługo po upadku władzy Azteków w tym murze pojawiła się rysa, w wyniku której niebawem runął.
Tepeyac
Niezbyt daleko od znajdującej się w mieście Tenochtitlan Wielkiej Piramidy, mniej więcej w odległości 10 kilometrów od jej stromych schodów, w wiosce Cuauhtitlan mieszkał chłopiec wywodzący się z plemienia Chichimeków o imieniu Cuauhtlatohuac (Cuauhtlatoatzin), co w narzeczu nahuatl oznaczało: „Ten, Który Mówi Językiem Orłów” (lub „Ten, który mówi jak orzeł”). W roku oddania do użytku Wielkiej Piramidy miał 13 lat. W 1523 r., w kościele wzniesionym na jej ruinach, został ochrzczony i przyjął imię Juan Diego (Jan Jakub). Razem z nim przyjęła chrzest oraz imię Maria Lucia jego żona. Juan Diego miał wówczas 48 lat. W niedzielę 9 grudnia 1531 r. udawał się do parafii w miejscowości Tlatelolco (Obecnie nazwa stacji sieci metro w Mexico City), aby uczestniczyć w liturgii Mszy świętej. Droga wiodła starą groblą prowadzącą do wzgórza Tepeyac. (Tepeyac, obecnie nazwa parku miejskiego w Mexico City – Parque Nacional El Tepeyac).
Na tym wzgórzu, w dniach od 9 do 12 grudnia 1531 r., czterokrotnie, dzień po dniu objawiła się przed Juanem Diego Dziewica Maryja, Matka Boga, jak według jego relacji sama się przedstawiła. Matka Boża prosiła, aby przekazał kapłanom i wiernym, iż jej życzeniem jest, aby w tym miejscu na tym wzgórzu wybudować kościół. A na dowód, iż objawienie nie było skutkiem przywidzenia lub samookłamywania się Juana Diego, któremu biskup diecezji nie chciał dać wiary w treść orędzia, Maryja Panna pozostawiła znak na należącej do Indianina wierzchniej części ubrania, zwanej tilma.
(tilma – rodzaj płaszcza, opończy, narzuty wykonanej z włókien agawy, ze szwem pośrodku, który jest zawiązywany na jednym ramieniu).
Podczas czwartego, ostatniego objawienia, Matka Boża poleciła Juanowi Diego narwać świeżo zakwitłych róż, które na tym wzgórzu, będącym królestwem kamieni, kaktusów, cierni i ostów, nigdy przedtem nie rosły, następnie zawinąć je w tilmę i ponownie rozwinąć ją dopiero w obecności biskupa. Siedziba biskupa znajdowała się w mieście Meksyku, budowanym na miejscu wyburzanego Tenochtitlan. W tamtym czasie obowiązki biskupa pełnił ojciec Juan de Zumarraga, franciszkanin, podobnie jak H. Cortés, pochodzący z Estramadury. Gdy Juan Diego rozwinął tilmę przed biskupem i w obecności kilku innych świadków, oczom obecnych wyłonił się spod kwiatów róży wizerunek przedstawiający postać młodej kobiety o brązowo-oliwkowym obliczu, ze złożonymi do modlitwy rękami, która okryta była od głowy do stóp niebieskim (lub morskiej zieleni) płaszczem o orientalnym wzorze, na którym widoczne były gwiazdy. Wokół kobiecej postaci, stojącej na ramionach indiańskiego chłopca z orlimi skrzydłami, widoczne były otaczające ją złote promienie słoneczne.
Wydarzenie to zostało opisane przez Luysa Lasso de la Vega, kapelana w świątyni pobudowanej na wzgórzu Tepeyac, który opublikował je na podstawie sporządzonej w połowie XVI wieku relacji Indianina Antonia Valeriano. W przekazach dotyczących postaci A. Valeriano istnieje wersja, iż był on bratankiem Montezumy II, ostatniego króla – kapłana Azteków. Dotychczas nie znaleziono jednoznacznych dowodów na potwierdzenie tej wersji. Oryginał tekstu autorstwa A. Valeriano nie zachował się, tym samym nie wiadomo na ile wiernie tekst Lasso de la Vegi oddaje jego treść. Lasso de la Vega opublikował swój tekst w języku nahuatl w 1649 r. Relacja ta została zapisana w języku Indian i zaczyna się od słów „Zostanie tu powiedziane”, czyli Nican Mopohua i jest znana właśnie pod takim tytułem.
(Najstarsza kopia tego dzieła znajduje się w Public Library, Rare Books and Manuscripts Department. New York, USA).
Wizerunek
Wizerunek na tilmie jest dzisiaj wystawiony w barokowej bazylice w mieście Meksyk, której budowa została ukończona w 1976 r. (Insigne y Nacional Basilica de la Santissima Maria de Guadalupe – Plaza de las Americas 1, Mexico City). W nowe miejsce wizerunek został przeniesiony ze znajdującej się obok starej i grożącej zawaleniem się świątyni.
Wszystkie dotychczas przeprowadzone badania wizerunku nie dały odpowiedzi, jaką techniką został naniesiony na płótno z agawy, przy czym wykluczono, iż zostało to wykonane technikami malarskimi. Nie stwierdzono, by do jego wytworzenia użyto farb organicznych lub mineralnych. Ponadto farby syntetyczne zaczęto produkować ok. 300 lat po powstaniu wizerunku. W meksykańskim klimacie płótno z agawy wytrzymuje, co najwyżej, kilkanaście lat, a potem nieuchronnie ulega samoistnej biodegradacji. W przypadku wizerunku zachowuje ono od kilkuset lat swoją strukturę bez żadnych widocznych uszkodzeń i to pomimo wielowiekowego okadzania dymem niezliczonych świec.
Ale nie mniej ważny jest inny znak, będący skutkiem objawień Maryi Panny na wzgórzu Tepeyac. Znakiem tym jest jedyne w dziejach świata nawrócenie się, poprzez przyjęcie chrztu w obrządku katolickim, przez osiem do dziewięciu milionów Indian, które nastąpiło w okresie zaledwie kilku lat po objawieniach. Tych samych Indian, którzy jeszcze kilka lat wcześniej nie marzyli o niczym innym, jak o tym, aby Hiszpanów ugotować w kakao i pożreć. A wszystko to stało się w czasie, gdy na Starym Kontynencie Reformacja oderwała osiem milionów chrześcijan od Rzymu i Matki Bożej i gdy islamscy Turcy odebrali chrześcijaństwu Bałkany.
To jest największy znak i cud związany z objawieniem Dziewicy Maryi na ziemi skrwawionej ludobójstwem, pohańbionej ludożerstwem i eksterminacją. A jego skutkiem jest nie tylko zintegrowanie się ludów zamieszkujących ziemię meksykańską, czy szerzej Ameryki Środkowej, w jeden naród (indianie, metysi , kreole i biali), ale także objęcie chrześcijaństwem całej Ameryki Południowej, aż po Ziemię Ognistą, gdyż inne ludy tego kontynentu poszły za przykładem Meksyku.
Szczątki H. Cortesa spoczywają w Mexico City w krypcie kościoła pod wezwaniem Jezusa Nazareńskiego (Iglesia de Jesús Nazareno) niedaleko ww. bazyliki w dzielnicy Cuauhtémoc. W 1566 r. szczątki zostały przeniesione z Hiszpanii, w której H. Cortes zmarł).
Znaki
Co takiego przekonało Indian oglądających na tilmie wizerunek Maryi Panny, iż uwierzyli, że jest to prawdziwe oblicze Matki Bożej, zgodnie z przekazem głoszonym im w Ewangeliach? Otóż wizerunek zawiera przesłanie w kodzie czytelnym dla Indian tej ziemi i ich kultury, w której żyli na co dzień. Indianie w swojej masie byli analfabetami, natomiast świetnie, bo intuicyjnie, rozumieli język znaków i symboli. Język obrazów. Indianie byli znakomitymi obserwatorami i z największą wnikliwością obserwowali każdy szczegół, który mógł mieć związek z przybyszami z obcego im świata.
I tak, sposób w jaki Maryja ma owinięty purpurowy pas na biodrach wskazuje, iż jest brzemienna. Pas jest bowiem przesunięty powyżej lekko zaokrąglonego łona. U Indian kobiety brzemienne w taki sposób przepasywały opaską biodra. To było oczywiste i zrozumiałe dla każdego Indianina, natomiast nie było takim dla wyrafinowanych krytyków sztuki, wyedukowanych na zachodnich uniwersytetach. Pod szyją Najświętszej Panny, na wizerunku zapinki naszyjnika, znajduje się znak krzyża, identyczny jak widniejącego na żaglu flagowego statku H. Corteza. Przypomnijmy, iż statek ten nosił imię „Niepokalane Poczęcie Maryi”.
W centrum wizerunku znajduje się czterolistne drzewko. Liście jego oznaczają, że to kwiat jaśminu. W starym azteckim kalendarzu, wyrytym na kamiennym kręgu, dokładnie taki kwiat jaśminu znajduje się w jego centrum, symbolizując Słońce. Dla Indian Słońce było równoznaczne z postacią boga. Na wizerunku postać Maryi odziana jest w gwiaździsty płaszcz. Składają się one na obraz gwiazdozbiorów nieba meksykańskiego z grudnia 1531 roku. Ale obraz możliwy dla odczytania przez Indian. Bo oto brzegi kamiennego kalendarza Azteków okalały dwa węże z gwiazd, tych samych, które zidentyfikowano na wizerunku odbitym na tilmie. Widoczne na połach płaszcza Maryi gwiazdy oznaczały godność królewską postaci, która nosi taki płaszcz. Obraz przedstawia Maryję, okoloną przez promienie słoneczne, które wybiegają spoza jej wizerunku. Dla Indian oznaczało to, iż Maryja jest kimś potężniejszym, niż ich dotychczasowy Bóg-Słońce, czyli Huitzilopochtli, skoro zasłoniła go swoją postacią. Z kolei sierp księżyca pod nogami Maryi wskazywał, iż jest potężniejsza również od bożka Księżyca – Tezcatlipoca, skoro po nim depcze swoimi stopami. Zaś symbolizujący Wenus Quetzalcoatl stał się zaledwie jedną z licznych gwiazd na płaszczu Maryi. Kolejnym znakiem było to, iż postać Maryi ma złożone ręce, czyli jest to postać modląca się do kogoś jeszcze potężniejszego od niej samej. Postać indiańskiego chłopca u stóp Maryji (którego tożsamość podlega różnorodnym interpretacjom) symbolizuje – według Don Mario Rojasa Sancheza, duszpasterza w Cuauhtémoc w parafii Matki Bożej z Góry Karmel (Nuestra Señora del Carmen), najwybitniejszego znawcy wizerunku – Juana Diego, przedstawionego jako dziecka ze skrzydłami orła, szykujące się do lotu. Jego indiańskie imię, które znaczyło „Ten, który mówi jak orzeł” także było dla Indian dowodem, iż relacja Juana Diego jest prawdziwa, bo znalazła potwierdzenie w znanym im i do nich skierowanym kodzie.
Wnioski
I na koniec jeszcze ważne dopełnienie. Otóż słowo „guadalupe” w języku nahuatl nie posiada żadnego sensownego znaczenia. Zatem do jakiego indiańskiego określenia Hiszpanie dopasowali wyżej wymienione słowo? Najbardziej zbliżone w wymowie jest określenie Coatlaxopeuh , wymawiane jak „kotallope”, które oznacza „Pogromczyni Węża” lub „Ta, która depcze węża” (coatl – wąż, llope – deptać po czymś). Juan Diego, opowiadając Hiszpanom o tym jak Madonna przedstawiała mu się w jego języku, wypowiadał nazwę bardzo znajomo brzmiącą w uszach wszystkich Hiszpanów, a już zwłaszcza tych z ziem Estremadury, którzy znali tamtejsze sanktuarium maryjne. I może właśnie dlatego Matka Boża przedstawiła się Juanowi Diego jako:
„Jam jest Niepokalane Poczęcie, ta która depcze węża”.
(kotallope – guadalupe)
Warto wiedzieć, że Kościół katolicki zareagował w sposób zdecydowany potępiając w jednoznaczny sposób kolonizatorów Nowego Świata.
W 1537 roku papież Paweł III wydał bullę „Sublimis Deus”. Jednoznacznie potępił w nim niewolnictwo na kolonizowanych terenach.
Od tej pory nienawiść do Kościoła jeszcze się wzmogła i pozostaje w tym nurcie aż po dziś dzień, próbując do ostatka zniewolić i pozbawić wszelkiej własności wszystkie ludy tej Ziemi.
Wspaniały tekst. Doskonały opis historycznego tła objawień oraz w jaki sposób elementy wizerunku Matki Bożej z Guadelupe przemówiły do zatrutej ich kultami wyobraźni Indian meksykańskich i nakłoniły ich do nawrócenia! Także fenomenalne stwierdzenie, że nawrócenie ośmiu do dziewięciu milionów Indian nastąpiło w czasie, gdy w Europie reformacja oderwała osiem milionów chrześcijan od Rzymu i Turcy odebrali chrześcijaństwu Bałkany. Czytałem to z zachwytem.
Nareszcie dowiedziałem się też dokładnie, jakie przesłanie w azteckich wierzeniach kazało im dokonywać te straszliwe obrzędy i w takiej ilości – dwadzieścia tysięcy rocznie! – na Wielkiej Piramidzie (z powodu których, szczerze mówiąc, a także po wizycie w Museo Nacional de Antropologia, gdzie są wystawione te wszystkie czasze na odcięte głowy, z rurkami odprowadzającymi krew i kamienne noże, którymi rozpruwano pierś ofiar, nie ronię zbytnio łez nad zagładą tej kultury).
Dodam, że główny plac Mexico City, Zócalo, ze stojącą przy nim Katedrą Metropolitalną, wypada akurat nad szczytem znajdującej się pod nim Wielkiej Piramidy Tenochtitlán. Odkryto ją pod ziemią przypadkiem w 1978 r., gdy ryto tam podczas elektryfikacji metra. I nagle trafiono na wielką kamienną rzeźbę jak się okazało bogini księżyca, będącą częścią azteckiej Wielkiej Świątyni. Nadal tam się kopie, część znalezisk można oglądać pod ziemią, a na powierzchni, na placu przed katedrą w miejscu, na które wypada czubek Piramidy i te dwie świątynie oraz strome schody dla spadających w dół ofiar, gromadzą się na magicznych tańcach różne kapłanki kultów, zdaje się satanistycznych. Stojąc nieco z boku, widziałem obwieszone kłami i amuletami i tańcujące boso staruchy, spalone samoopalaczami na brąz i wyglądające raczej na jakieś zwariowane milionerki z Hollywood. Ubrane były w kolorowe pióra i skóry jaguarów (pewnie sztuczne). Tańcząc z przytupem, co wyglądało ładnie, bo miały też pióra wokół kostek, wymachiwały w moim kierunku blaszanymi kubkami na łańcuszkach, z których coś dymiło. Gdy w odpowiedzi pomachałem im różańcem, który wyjąłem z kieszeni, ze wzburzeniem się oddaliły.
przy okazji postaci Quetzalcoatla, kiedyś przeczytałem opinię, ze ze względu na to, iż był wysokim mężczyzna o jasnej cerze i włosach (szkoda, ze nie znaleziono wzmianek o kolorze oczu), był to może, jakiś członek zaginionej ekspedycji Wikingów, którzy w wiekach IX -XII docierali z Islandii do Grenlandii i Nowej Funlandii.I może któraś ich łódź, np. porwana cyklonem i prądami morskimi, zabłąkała się ąż do wybrzeży obecnego Meksyku, a ktoś z załogi łodzi się uratował. Ze względu na swoją odmienność uzyskał specjalny status, itede, itepe. A jego potomek odziedziczył cechy nordyckie, niespotykane w tamtej społeczności. Pozostały domysły.