Myśl dnia
przysłowie włoskie
Św. Roberta Bellarmina, biskupa i doktora Kościoła
PIERWSZE CZYTANIE (1 Kor 12,31-13,13)
Hymn o miłości
Czytanie z Pierwszego listu świętego Pawła Apostoła do Koryntian.
Starajcie się o większe dary: a ja wam wskażę drogę jeszcze doskonalszą. Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący. Gdybym też miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice, i posiadał wszelką wiedzę, i wszelką możliwą wiarę, tak iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym. I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją, a ciało wystawił na spalenie, lecz miłości bym nie miał, nic bym nie zyskał.
Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma. Miłość nigdy nie ustaje, nie jest jak proroctwa, które się skończą, albo jak dar języków, który zniknie, lub jak wiedza, której zabraknie. Po części bowiem tylko poznajemy, po części prorokujemy. Gdy zaś przyjdzie to, co jest doskonałe, zniknie to, co jest tylko częściowe. Gdy byłem dzieckiem, mówiłem jak dziecko, czułem jak dziecko, myślałem jak dziecko. Kiedy zaś stałem się mężem, wyzbyłem się tego, co dziecięce. Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno; wtedy zaś zobaczymy twarzą w twarz. Teraz poznaję po części, wtedy zaś będę poznawał tak, jak i zostałem poznany. Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość, te trzy; z nich zaś największa jest miłość.
Oto słowo Boże.
PSALM RESPONSORYJNY (Ps 33,2-3.4-5.12 i 22)
Refren: Szczęśliwy naród wybrany przez Pana.
Sławcie Pana na cytrze, *
grajcie Mu na harfie o dziesięciu strunach.
Śpiewajcie Mu pieśń nową, *
pełnym głosem śpiewajcie Mu wdzięcznie.
Bo słowo Pana jest prawe, *
a każde Jego dzieło godne zaufania.
On miłuje prawo i sprawiedliwość, *
ziemia jest pełna Jego łaski.
Błogosławiony lud, którego Pan jest Bogiem, *
naród, który On wybrał na dziedzictwo dla siebie.
Panie, niech nas ogarnie Twoja łaska, *
według nadziei, którą pokładamy w Tobie.
ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (J 6,63b.68b)
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
Słowa Twoje, Panie, są duchem i życiem.
Ty masz słowa życia wiecznego.
Aklamacja: Alleluja, alleluja, alleluja.
EWANGELIA (Łk 7,31-35)
Duch przekory przeszkodą w przyjęciu królestwa Bożego
Słowa Ewangelii według świętego Łukasza.
„Z kim więc mam porównać ludzi tego pokolenia? Do kogo są podobni? Podobni są do dzieci, które przebywają na rynku i głośno przymawiają jedne drugim: «Przygrywaliśmy wam, a nie tańczyliście; biadaliśmy, a wyście nie płakali».
Przyszedł bowiem Jan Chrzciciel: nie jadł chleba i nie pił wina; a wy mówicie: «Zły duch go opętał».
Przyszedł Syn Człowieczy: je i pije; a wy mówicie: «Oto żarłok i pijak, przyjaciel celników i grzeszników». A jednak wszystkie dzieci mądrości przyznały jej słuszność”.
Oto słowo Pańskie.
KOMENTARZ
Dąsać się czy cieszyć?
Jezu, wobec Twoich propozycji nie chcę przyjmować postawy nadąsanego dziecka, któremu nic nie pasuje. Pragnę stawać się dzieckiem mądrości, być wdzięcznym za Twoje dary i żyć nimi każdego dnia.
Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2014”
s. Anna Maria Pudełko AP
Edycja Świętego Pawła
Wyjątki z pism Świętego Abp Zygmunta Szczęsnego Felińskiego
“Mój punkt widzenia – to wiara, chciałbym, żeby wszystko, co mnie czaruje i zachwyca, miało w niej swój początek” (1843).
“Kościół, to największy skarb mój, to cel życia mojego, to jedyne kochanie moje na ziemi” (1855).
“Polakiem jestem i Polakiem pragnę umrzeć, ponieważ to mi nakazują prawa boskie i ludzkie. Uważam nasz język, nasze obyczaje narodowe, naszą historię za drogocenną spuściznę naszych przodków, którą z nabożeństwem powinniśmy przechowywać dla potomności, wzbogaciwszy majątek narodowy naszą własną pracą. Razem z wami szczycę się naszymi starymi polskimi cnotami, szlachetnością synów Polski, ich poświęceniem, odwagą i miłością Ojczyzny” (1862).
“Strzeżcie praw Kościoła świętego, pilnujcie gorliwie tej świętej wiary naszej; przeciwnościami nie zrażajcie się. (…) Jeżeliby was kto namawiał do takiego czynu, którego popełnić się nie godzi bez uchybienia prawom Bożym i prawom Kościoła, odpowiadajcie każdy: Non possumus. (…) Kochajcie się wzajem, żyjcie w jedności i miłości, wspomagajcie się w modlitwie i pracy, módlcie się jedni za drugich” (1863).
“O, czcijcie Maryję, strójcie Jej ołtarze w sercach waszych kwiatami niewinności, cnoty lub przynajmniej łzami pokuty, nawrócenia i szczerej poprawy (…) O, dałby Bóg Wszechmogący, aby wam wszystkim, bez wyjątku, Królowa nasza była gwiazdą i przewodniczką do cnotliwego życia, wzajemnej miłości, zgody i pokoju” (1863).
“Pamiętajcie, że męka i śmierć trwają trzy dni tylko, a Zmartwychwstanie trwa na wieki” (1879).
“Niech pokój Boży, łaska Jego i błogosławieństwo towarzyszą wam zawsze i wszędzie” (1890).
http://mtrojnar.rzeszow.opoka.org.pl/abp_felinski/pisma.htm
Słów kilka o Słowackim
dodane 2009-09-15 11:54
Fragment “Pamiętników” Zygmunta Szczęsnego Felińskiego, które ukazały się nakładem wydawnictwa PAX.
Skorom się urządził z naukowymi zacięciami, pospieszyłem naprzód do Juliusza Słowackiego, nie chcąc pozbawić go pociechy otrzymania co najrychlej listu od matki oraz szczegółów z codziennego jej życia, jakie miałem mu do zakomunikowania.
Mieszkał on w dość odległej od środka miasta dzielnicy Paryża, na trzecim wedle miejscowej nazwy piętrze, co u nas piąte by stanowiło; tam bowiem nad suterenami mieści się parter, potem beletaż, następnie antresole, po których dopiero idzie pierwsze piętro, do którego troje schodów prowadzi. Mieszkanie poety składało się z trzech pokoików schludnie, ale bardzo skromnie umeblowanych, z których pierwszy służył mu za salon, drugi za pracownię, trzeci zaś najmniejszy – za sypialnię. Powierzchowność miał [Słowacki] bardzo niepospolitą: budowa ciała wątła, mało rozwinięta, z jednym ramieniem nieco podniesionym, z piersią zapadłą i wychudłymi rękami, ukoronowana była głową kształtną o wyniosłym czole, spod którego świeciły ogromne czarne oczy, patrzące tak głęboko i wyraziście, iż wzrokiem jednym mógłby całe poemata wypowiadać.
Mały, czarny wąsik zaledwie ocieniał wąskie, lecz bardzo ruchome wargi, na których każde odbijało się uczucie, tak iż na przemian już to drżały one rzewnym wzruszeniem, już zaciskały się gniewem, już wreszcie wykwitał na nich wyraz takiego szyderstwa, iż biada temu, kto ten ironiczny uśmiech wywołał: żadna zniewaga nie zabolałaby go tyle, co ta lekceważąca wzgarda.
Ze wszystkich wieszczów naszych, nie wyłączając nawet Mickiewicza, który w chwilach natchnienia przeistaczał się nie do poznania, żaden nie miał oblicza tak uduchowionego w życiu codziennym jak Słowacki. A nie tylko wyraz twarzy, lecz i mowa jego nie schodziła nigdy z wyżyn poetycznego nastroju.
W epoce, w której go poznałem, tj. na parę lat przed śmiercią, nie widziałem go ani razu w usposobieniu nie mówię już trywialnym, ale pospolitym nawet. Czuć w nim było zawsze mędrca i poetę, zajętego wyłącznie kwestiami ducha i wieczności albo opatrznościowego posłannictwa narodów. Nawet nierozdzielne z ludzką naturą uczucia serca umiał on podnieść do tych wyżyn nadziemskich, gdzie panuje niezmącony pokój z zamiłowania woli Bożej płynący. Żadnej burzy, żadnego narzekania, żadnej nawet niecierpliwej żądzy dusza jego nie znała, pomimo iż po ciernistej postępował drodze, tęskniąc ustawicznie do lepszego niż obecny świata. A i za grobem nie marzył o możebności jakiegoś szczęścia, zasadzającego się na ciągłym używaniu, lecz jak się odzywa do odchodzącego z ziemi bohatera: „Niechaj nie sądzi, że jest upominek dla ducha inny jak nad spoczynek”.
List matki ucieszył niezmiernie Juliusza, z rozrzewnieniem słuchał opowiadań moich o niej i zapewne dzięki tej okoliczności, żem ją znał od dzieciństwa i przez nią byłem mu polecony, zawdzięczam to serdeczne przyjęcie, jakiego od razu doznałem. Z mojej strony od pierwszego poznania duszą całą doń przylgnąłem. I nie dziw: sam bowiem obdarzony od natury charakterem wrażliwym i zdolnym do zachwytu, ale pozbawiony owych wieszczych skrzydeł, co samoistnie unoszą ducha w szczytną natchnienia krainę, umiałem być wdzięcznym każdemu, co miał dość siły, by porwać mię z sobą, i dość miłości, by podzielić się ze mną tą niebiańską rozkoszą, jakiej doznaje dusza, ilekroć wzniósłszy się na poziom powszedności, spocznie na łonie wiekuistego piękna.
***
Nakładem wydawnictwa IW PAX ukazały się PAMIĘTNIKI Z. Szczęsnego Felińskiego, które są dostępne na na stronie: sklep.wiara.pl
http://kosciol.wiara.pl/doc/491745.Slow-kilka-o-Slowackim
Za Przyczyną Maryi
Przykłady opieki Królowej Różańca św.
Święta Maryjo
Szczególna świętość Imienia Maryi
Wytrwały
(Z pamiętnika biskupa wygnańca)
Był to marzec. Ogień palił się na kominie rzucając migotliwe światło na pokój, skromnie umeblowany. W rogu paliła się lampka przed obrazem Najświętszej Panny Częstochowskiej, a przy tym blasku obraz od czasu do czasu jaśniej był oświetlony, a sukienka i drogie kamienie wyraźniej się rysowały. Chodziłem po pokoju z koronką w ręku. Mroźny wiatr dął na dworze, chwilami słychać było dzwonek u przejeżdżających sanek, za oknem jaśniały światełka sąsiednich domków, połyskujące jak gwiazdy w ciemności.
Piąty rok mego wygnania upływał. W ogóle dawał mi Pan Bóg dosyć dużo cierpliwości i zgody na wolę swoją, ale czasem, gdy jak dziś, przyszła samotna, szara godzina, gdy brałem koronkę w rękę i patrzyłem na obraz Matki Bożej, chwytała mnie taka tęsknota, dusza rwała się do kraju, do swoich, że niejedna łza spływała po twarzy i zaledwie modlitwa zdołała ukoić wezbrane żalem serce.
Taka chwila i dziś nadeszła: więc chodziłem po pokoju smutny i zamyślony.
Wtem zapukano do drzwi.
– Proszę wejść – zawołałem.
Wszedł mój stary, wierny towarzysz wygnania, stary sługa Antoni.
– Co takiego, mój drogi? – pytam.
– Proszę księdza Biskupa, jest tu jakiś człowiek, który chce się widzieć z księdzem Biskupem.
Kazałem go wprowadzić. Sam zapaliłem lampę i czekałem chwilę. Nareszcie drzwi się otworzyły i weszła jakaś wysoka postać, w kożuchu, w długich butach, okrytych śniegiem, o twarzy zarosłej szpakowatą brodą, o brwiach ogromnych krzaczastych.
Spojrzawszy na mnie, zatrzymał się przez chwilę. Zanim otworzyłem usta, aby powitać, przybysz pada jak długi na ziemię i szlochając jak małe dziecko, obejmuje i całuje mi nogi.
– Coś ty za jeden, człowieku – pytam po polsku.
A on klęcząc przede mną ze złożonymi rękami, odpowiada mi ruską mową.
– Ja z daleka, z daleka; ja tydzień szedł po śniegu, po mrozie piechotą, żeby księdza Biskupa zobaczyć.
– A coś ty za jeden? katolik?
– Katolik przewielebny panie i Polak, ale już czterdziesty rok minął, jak żyję między Rosjanami, tom i po polsku zapomniał; tak ja do ks. Biskupa przyszedł, bom stary, a chcę się jeszcze wyspowiadać przed śmiercią.
I znowu pochylił się do nóg moich.
Podniosłem go z ziemi, posadziłem przy sobie. Nie śmiał usiąść z początku, wreszcie siadł zmęczony, ale ręce skostniałe składały mu się do modlitwy i patrzył na mnie, jakby w tęczę, z poważnych, siwych oczów tryskała radość.
– A z których ty stron moje dziecko? – pytam po chwili.
– Ja z Połocka, przewielebny panie.
– Wywozili stamtąd księży Jezuitów, miałem wtedy 22 lata, pamiętam jak dziś. Wywozili Ojców naszych… I ja, Boże mi odpuść! (tu uderzył się w piersi) i ja też ich wywoziłem. Kozacy kazali dawać podwody… nikt nie chciał jechać, więc batami lud spędzili, tak i ja pojechał z innymi. Odstawiliśmy ich do granicy, ale też z nimi i szczęście nasze wyjechało. Z początku było cicho, ale potem zaczęto ludzi namawiać do prawosławia. Namawiali… ale mało kto przystał. Ale potem zaczęli używać na nas gwałtu… Nas dwadzieścia trzy rodzin oparło się i powiedzieliśmy sobie – nie damy naszej św. wiary. Aż jednego dnia zajechały sanki, kozacy zaczęli pędzić ludzi do wsiadania i wywieźli nas tutaj, trzydzieści mil za Nowogród i zostawili nas samych, bez dachu nad głową, bez ziemi, bez kościoła i bez księdza.
– Jak to? – pytam. – To wy jeszcze w tych stronach Polacy i katolicy.
– Nie, przewielebny panie! Nie ma już nikogo. Ja sam tylko zostałem. Jedni umarli – drudzy na prawosławie przeszli. Ja zaś teraz tułam się z miejsca na miejsce, żyję w nędzy, tyle co komu drzewa narąbię, to mi da nocleg i trochę strawy, alem ja już stary księże Biskupie, już mi siedmdziesiąty piąty rok idzie, tom też pomyślał, co ja zrobię, żebym bez księdza nie umarł? Alem się modlił do Matki Bożej, aby mi na ratunek przybyła i oto dowiedziałem się od ludzi, że tu nad Wołgą jest Biskup polski na wygnaniu. Tom też rzucił wszystko i powiedział sobie, że choćby mi w drodze zmarznąć przyszło, albo głodem przymrzeć, to i tak pójdę. Tak i ja do was przyszedł księże Biskupie i taka mię radość ogarnęła, kiedym was zobaczył, że mi się zdawało, jakby się niebo przede mną otwarło.
Teraz już nie mogłem się powstrzymać i uściskałem go serdecznie. Widziałem w wejściu tego człowieka nie tylko cudowną opiekę Bożą nad nim i nagrodę za męstwo w wierze, ale i dla mnie wymowną naukę: Ja, Biskup, postawiony do utwierdzenia innych poddawałem się tęsknocie po pięciu latach wygnania, a ten biedak po czterdziestu i trzech latach, spędzonych na obczyźnie, bez księdza, wśród innowierców, zachował taki zapał wiary i takie dziecięce do niej przywiązanie.
Siedzieliśmy długo i gwarzyli jak brat z bratem, on chwytał każde moje słowo, ja znowu krzepiłem się patrząc na to wielkie, szczere serce wyznawcy, bijące pod chłopską, prawie żebraczą siermięgą. Siedliśmy wreszcie do wieczerzy, a następnie kazałem mu dać nocleg u siebie.
Nazajutrz rano chodzę z brewiarzem po pokoju, wtem wpada mój służący i woła:
– Księże Biskupie, proszę iść za mną.
Zaprowadził mnie pod drzwi pokoju przybysza. Stamtąd rozlegał się głos donośny, głos modlitwy, “Ojcze nasz”, “Zdrowaś Maryjo” i “Wierzę”, a wreszcie zabrzmiały “Godzinki”:
“Zacznijcie wargi nasze chwalić Pannę świętą”,
“Zacznijcie opowiadać cześć Jej niepojętą”.
Stałem pode drzwiami i z głębokim rozrzewnieniem słuchałem, a kiedy skończył, wszedłem do pokoju. Klęczał na środku ze złożonymi rękoma.
– Jakże to, dobry człowiecze? – powiadam – mówiłeś mi, że nie umiesz po polsku, a słyszę, że umiesz po polsku się modlić.
– O tak, księże Biskupie, to jeszcze jedno z polskiej mowy, co mi pozostało.
Więcej już powiedzieć ze wzruszenia nie potrafił, ale wnet zawołał głośno:
– Ale choć to w sercu mi zostało! O, gdyby nie ten święty polski pacierz, nie te Godzinki, to bym o mój Boże i ja był zaparł się naszej świętej wiary.
Wyspowiadałem go, zachwycony tą dziecięcą wiarą i gorącą miłością Boga. Odprawiłem potem Mszę św. i dałem mu Komunię św.
Modliliśmy się razem i razem siedliśmy do śniadania. Chciałem go zatrzymać choć parę dni przy sobie, ale nie chciał.
– To przyjdźże przynajmniej za jakiś czas na powrót.
– Nie księże Biskupie – powiada – ja już nie wrócę. Ja już stary, mnie już umierać trzeba, a kiedym duszę oczyścił i Pana Boga przyjął, to umrę spokojnie.
Tłumaczyłem mu, że jeszcze nie taki stary, że jeszcze silny i może długo pożyć, lecz on trwał przy swoim.
– Ale jak umierać będę – dodał – to ja księdzu Biskupowi przyślę pamiątkę po sobie.
Pożegnaliśmy się serdecznie. On znowu z płaczem nogi moje obejmował, a i mnie łzy stanęły w oczach.
Wyszedł… Patrzyłem za nim długo. Biedak z wielkim trudem brnął w śniegu, ale wnet zamieć śnieżna zakryła mi go zupełnie.
Minęły trzy miesiące. Już nieco zapomniałem o całym owym zdarzeniu, gdy raz daje mi znać Antoni, że jakaś kobieta czeka na mnie w przedpokoju. Wychodzę i pytam co takiego, a ona mi podaje zawiniątko.
– Co to jest? – pytam.
– To od tego człowieka – odpowiada – co był u ks. Biskupa a przed paru dniami umarł. Przed śmiercią prosił mnie bardzo, abym poszła tu nad Wołgę i oddała księdzu Biskupowi tę pamiątkę.
Rozwiązałem czerwoną chustkę. Była w niej książeczka do nabożeństwa “Złoty Ołtarzyk”. Wziąłem ją w rękę jako relikwię, bo nią podtrzymywała się przez lat czterdzieści wiara biednego wygnańca. Odprawiłem Mszę św. za spokój jego duszy, a “Złoty Ołtarzyk” i po dziś dzień dodaje mi siły i pociechy. A gdy słyszę śpiewanie “Godzinek”, stają mi na myśli owe “Godzinki” słyszane kiedyś hen nad Wołgą. Przypominam sobie silną wiarę naszego wygnańca i miłość “polskiego pacierza” i nie mogę obronić się myśli, że ta Panna Najświętsza, której chwałę codziennie śpiewał w “Godzinkach” istotnie poprowadziła go zbawienną drogą, a “przy śmierci okazała mu się Matką Miłosierdzia” i bramy nieba otworzyła.
Z pamiętników ks. biskupa Felińskiego (*).
Za Przyczyną Maryi. Przykłady opieki Królowej Różańca św., Przedruk z roczników Róży Duchownej (1898 – 1925), redagował O. Teodor Jakób Naleśniak św. Teologii Lektor Zakonu Kaznodziejskiego. Tom I. (Przykłady na maj). Lwów. Wydawnictwo OO. Dominikanów. 1926, ss. 15-20.
Przypisy:
(*) Ks. Zygmunt Szczęsny Feliński (zm. d. 17 września 1895 r. w Krakowie), arcybiskup metropolita warszawski. Po wybuchu Powstania Styczniowego (1863 r.) arcybiskup Feliński przebywał na zesłaniu w Jarosławiu aż do r. 1883, w którym papież Leon XIII skłonił go do rezygnacji z arcybiskupstwa warszawskiego i zamianował go za to arcybiskupem Tarsu in partibus infidelium. Wówczas rząd rosyjski wydał Arcybiskupowi paszport zagraniczny. (Przyp. red. Ultra montes).
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Kraków 2005
Dodaj komentarz