Pomódl się o nawrócenie tych, którym nie zależy w życiu
na poznaniu Boga.
U końca czasów podział między ludźmi będzie jeden: wiara w Chrystusa lub jej brak.
Myśl dnia
Vincent van Gogh
S. Agnieszka Szymańska
___________________
Okazywanie miłości czynem i prawdą jest jedynym sposobem, abyśmy mogli samemu Bogu coś ofiarować.
Panie, Sędzio żywych i umarłych, uczysz nas, jak mamy żyć,
aby w dniu ostatecznym usłyszeć zaproszenie do Królestwa Bożego.
Z wiarą dostrzegam Cię w biednych i z miłością Ci służę.
_________________________________________________________________________________________________
Słowo Boże
_________________________________________________________________________________________________
PONIEDZIAŁEK I TYGODNIA WIELKIEGO POSTU
PIERWSZE CZYTANIE (Kpł 19,1-2.11-18)
Prawo świętości
Czytanie z Księgi Kapłańskiej.
Pan powiedział do Mojżesza:
„Mów do całej społeczności synów Izraela i powiedz im:
«Bądźcie świętymi, bo Ja jestem święty, Pan, Bóg wasz.
Nie będziecie kraść, nie będziecie kłamać, nie będziecie oszukiwać jeden drugiego. Nie będziecie przysięgać fałszywie na moje imię. Byłoby to zbezczeszczeniem imienia Boga twego. Ja jestem Pan.
Nie będziesz uciskał bliźniego, nie będziesz go wyzyskiwał. Zapłata najemnika nie będzie pozostawać w twoim domu przez noc aż do poranka. Nie będziesz złorzeczył głuchemu. Nie będziesz kładł przeszkody przed niewidomym, ale będziesz się bał Boga twego. Ja jestem Pan.
Nie będziesz wydawać niesprawiedliwych wyroków. Nie będziesz stronniczym na korzyść ubogiego ani nie będziesz miał względów dla bogatego, sprawiedliwie będziesz sądził bliźniego. Nie będziesz szerzył oszczerstw między krewnymi, nie będziesz czyhał na życie bliźniego. Ja jestem Pan.
Nie będziesz żywił w sercu nienawiści do brata. Będziesz upominał bliźniego, aby nie zaciągnąć winy z jego powodu. Nie będziesz mściwy, nie będziesz żywił urazy do synów twego ludu, ale będziesz kochał bliźniego jak siebie samego. Ja jestem Pan»”.
Oto słowo Boże.
PSALM RESPONSORYJNY (Ps 19,8.9.10.15)
Refren: Słowa Twe, Panie, dają życie wieczne.
Prawo Pańskie jest doskonałe i pokrzepia duszę, *
świadectwo Pana niezawodne, uczy prostaczka mądrości.
Jego słuszne nakazy radują serce, *
jaśnieje przykazanie Pana i olśniewa oczy.
Bojaźń Pana jest szczera i trwa na wieki, *
sądy Pana prawdziwe, a wszystkie razem słuszne.
Niech znajdą uznanie przed Tobą słowa ust moich i myśli mego serca, *
Panie, moja Opoko i mój Zbawicielu.
ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ (2 Kor 6,2b)
Aklamacja: Chwała Tobie, Słowo Boże.
Oto teraz czas upragniony,
oto teraz dzień zbawienia.
Aklamacja: Chwała Tobie, Słowo Boże.
EWANGELIA (Mt 25,31-46)
Chrystus będzie nas sądził z uczynków miłości
Słowa Ewangelii według świętego Mateusza.
Jezus powiedział do swoich uczniów:
„Gdy Syn Człowieczy przyjdzie w swej chwale i wszyscy aniołowie z Nim, wtedy zasiądzie na swoim tronie, pełnym chwały. I zgromadzą się przed Nim wszystkie narody, a On oddzieli jedne od drugich, jak pasterz oddziela owce od kozłów. Owce postawi po prawej, a kozły po swojej lewej stronie.
Wtedy odezwie się Król do tych po prawej stronie: «Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata. Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie; byłem nagi, a przyodzialiście Mnie; byłem chory, a odwiedziliście Mnie; byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie».
Wówczas zapytają sprawiedliwi: «Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym i nakarmiliśmy Ciebie? spragnionym i daliśmy Ci pić? Kiedy widzieliśmy Cię przybyszem i przyjęliśmy Cię? lub nagim i przyodzialiśmy Cię? Kiedy widzieliśmy Cię chorym lub w więzieniu i przyszliśmy do Ciebie? »
A Król im odpowie: «Zaprawdę powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili».
Wtedy odezwie się do tych po lewej stronie: «Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom. Bo byłem głodny, a nie daliście Mi jeść; byłem spragniony, a nie daliście Mi pić; byłem przybyszem, a nie przyjęliście Mnie; byłem chory i w więzieniu, a nie odwiedziliście Mnie».
Wówczas zapytają i ci: «Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym albo spragnionym, albo przybyszem, albo nagim, kiedy chorym albo w więzieniu, a nie usłużyliśmy Tobie?»
Wtedy im odpowie: «Zaprawdę powiadam wam: Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili».
I pójdą ci na mękę wieczną, sprawiedliwi zaś do życia wiecznego”.
Oto słowo Pańskie.
KOMENTARZ
Miłujmy czynem i prawdą
Jan Apostoł mówi: Nie miłujmy słowem ani językiem, lecz czynem i prawdą (1 J 3, 18). Miłość wyraża się bowiem przez konkretne czyny. Kochać bliźniego swego jak siebie objawia się w tym, że nakarmimy głodnego, damy pić spragnionemu, przyodziejemy nagiego, odwiedzi-my chorego. To jest miłowanie czynem. A co oznacza miłowanie prawdą? Okazując miłość drugiemu człowiekowi, zwłaszcza temu najbiedniejszemu, okazujemy ją tak naprawdę Bogu samemu. Jest to możliwie dzięki Jezusowi, który stał się jednym z nas. On także doświadczał głodu, pragnienia, nagości, uwięzienia. Każdy dobry gest przyjmował z miłością. Okazywanie miłości czynem i prawdą jest jedynym sposobem, abyśmy mogli samemu Bogu coś ofiarować.
Panie, Sędzio żywych i umarłych, uczysz nas, jak mamy żyć, aby w dniu ostatecznym usłyszeć zaproszenie do Królestwa Bożego. Z wiarą dostrzegam Cię w biednych i z miłością Ci służę.
Rozważania zaczerpnięte z „Ewangelia 2016”
- Mariusz Szmajdziński
Edycja Świętego Pawła
http://www.paulus.org.pl/czytania.html
__________________________________
Dzień powszedni
Dzisiejszy fragment Ewangelii odnosi się przypuszczalnie do przyjęcia uczniów Jezusa. Będą oni potrzebowali schronienia, pożywienia i pomocy w więzieniu oraz w czasie prześladowań.
Dzisiejsze Słowo pochodzi z Ewangelii wg Świętego Mateusza
Mt 25, 31–46
Jeśli zapytasz o to, co po wielu wiekach mogłoby być przedmiotem oceny i podziału między ludźmi, to nie będzie nim kryterium etniczne, ale wiara w Chrystusa lub jej brak. Wszystkie uczynki, które wymienia Jezus (z wyjątkiem odwiedzania więźniów i grzebania umarłych) były uczynkami sprawiedliwości. Troska o ubogich, udzielanie gościnności obcym i odwiedzanie chorych były podstawą judaistycznej pobożności.
Ustawienie tronu chwały ma być poprzedzone głoszeniem królestwa Bożego pośród wszystkich narodów. Po prawej stronie znajdą się ci, którzy poszukiwali Boga, uwierzyli w Niego, przyjęli Ewangelię, nawrócili się i przynosili w życiu owoce dojrzałej wiary. Po lewej stronie staną ci, którzy nie uwierzyli, gdy był im głoszony Chrystus jako jedyny Zbawiciel świata, nie pomagali tym, którzy rozsławiali Jego imię pośród narodów, a uczynki pobożne spełniali tylko po to, żeby ich chwalono.
Jezus kończy swoją służbę misyjną. W Galilei, Judei i Jerozolimie ludzie podzielili się na tych, którzy uwierzyli w Niego i na Jego przeciwników. Część wrogów Chrystusa po zmartwychwstaniu uwierzyła w Niego. Ale w świecie aż do paruzji pozostanie ten podział, który ujawnił się w Jerozolimie w czasie Jego męki, śmierci i po zmartwychwstaniu, i który trwa do dziś. Kiedy Syn Boży zasiądzie na tronie chwały, ten podział zostanie odsłonięty. Wtedy nie będzie już czasu na nawrócenie.
To ostatnie publiczne słowa Jezusa w relacji Ewangelii według św. Mateusza. Do św. Siostry Faustyny pewnego dnia Jezus powiedział: „Powiedz grzesznikom, że żaden nie ujdzie ręki mojej. Jeżeli uciekają przed miłosiernym sercem moim, wpadną w sprawiedliwe ręce moje“ (Dz. 1728).
Pomódl się o nawrócenie tych, którym nie zależy w życiu
na poznaniu Boga.
Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu, jak było na początku, teraz i zawsze i na wieki, wieków Amen.
#Ewangelia: Oni nie potrafią nie kochać
Mieczysław Łusiak sj
Jezus powiedział do swoich uczniów: “Gdy Syn Człowieczy przyjdzie w swej chwale i wszyscy aniołowie z Nim, wtedy zasiądzie na swoim tronie, pełnym chwały.
I zgromadzą się przed Nim wszystkie narody, a On oddzieli jedne od drugich, jak pasterz oddziela owce od kozłów. Owce postawi po prawej, a kozły po swojej lewej stronie.
Wtedy odezwie się Król do tych po prawej stronie: «Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata. Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie; byłem nagi, a przyodzialiście Mnie; byłem chory, a odwiedziliście Mnie; byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie».
Wówczas zapytają sprawiedliwi: «Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym i nakarmiliśmy Ciebie? spragnionym i daliśmy Ci pić? Kiedy widzieliśmy Cię przybyszem i przyjęliśmy Cię? lub nagim i przyodzialiśmy Cię? Kiedy widzieliśmy Cię chorym lub w więzieniu i przyszliśmy do Ciebie?» A Król im odpowie: «Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili».
Wtedy odezwie się do tych po lewej stronie: «Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom. Bo byłem głodny, a nie daliście Mi jeść; byłem spragniony, a nie daliście Mi pić; byłem przybyszem, a nie przyjęliście Mnie; byłem chory i w więzieniu, a nie odwiedziliście Mnie».
Wówczas zapytają i ci: «Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym albo spragnionym, albo przybyszem, albo nagim, kiedy chorym albo w więzieniu, a nie usłużyliśmy Tobie?» Wtedy im odpowie: «Zaprawdę powiadam wam: Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili». I pójdą ci na mękę wieczną, sprawiedliwi zaś do życia wiecznego”.
Przeczytaj komentarz.
Ci po prawej stronie Króla byli zdziwieni, że coś w życiu dla Niego zrobili. Przejawem świętości nie jest więc robienie wielu rzeczy dla Boga.
Gdyby Bóg dawał Niebo w nagrodę za wierne służenie Jemu, wówczas Niebo zapełniłoby się cwaniaczkami, którzy potrafili podlizać się Mu wierną służbą, a sam Bóg okazałby się pożałowania godnym egoistą.
Dlatego Niebo otwarte jest po prostu dla wszystkich, którzy Miłość uczynili swoim sposobem życia i którzy czynią dobro nie dla jakiś korzyści, nie po to, by pójść do Nieba i nie dlatego, że Bóg tego od nich oczekuje. Niebo czeka na tych, którzy nie potrafią nie kochać.
Świętych Obcowanie
________________________________________________________________________________________________
Święty Klaudiusz de la Colombiere, prezbiter | |
Błogosławiony Michał Sopoćko, prezbiter
Michał Sopoćko urodził się 1 listopada 1888 roku w Juszewszczyźnie (zwanej też Nowosadami) w powiecie oszmiańskim na Wileńszczyźnie w ubogiej rodzinie szlacheckiej, pielęgnującej tradycje patriotyczne. Mimo problemów materialnych rodzice zadbali o podstawowe wykształcenie dzieci. Wybór drogi życiowej i wczesne odczytanie powołania Michał zawdzięcza moralnej postawie rodziców, ich głębokiej pobożności i miłości rodzicielskiej. Rodzina wspólnie modliła się i razem regularnie dojeżdżała wozem konnym na nabożeństwa do odległego o 18 km kościoła parafialnego. Tyle koron będzie w koronie jego, ile dusz się zbawi przez dzieło to.
Nie za pomyślność w pracy, ale za cierpienie nagradzam (Dzienniczek, 90). |
W czasie okupacji niemieckiej, aby uniknąć aresztowania, musiał ukrywać się w okolicach Wilna. Był założycielem zgromadzenia zakonnego Sióstr Jezusa Miłosiernego (1941). Od 1944 r., gdy Seminarium Duchowne w Wilnie wznowiło działalność, wykładał w nim aż do jego zamknięcia przez władze radzieckie. Ponieważ groziło mu aresztowanie, wyjechał w 1947 roku do Białegostoku, gdzie w seminarium wykładał pedagogikę, katechetykę, homiletykę, teologię pastoralną i ascetyczną. Uczył też języków łacińskiego i rosyjskiego.
Jeszcze przed wojną zaczął prowadzić intensywną akcję trzeźwościową w ramach Społecznego Komitetu Przeciwalkoholowego. W latach 50. zorganizował szereg kursów katechetycznych dla zakonnic i osób świeckich, a także wykłady otwarte o tematyce religijnej przy parafii farnej w Białymstoku. W 1962 r. przeszedł na emeryturę, ale do końca swych dni uczestniczył aktywnie w życiu diecezji, pracował naukowo i publikował. Zmarł w domu Sióstr Misjonarek przy ul. Poleskiej 15 lutego 1975 r., w dzień wspomnienia świętego Faustyna, patrona siostry Faustyny Kowalskiej. Został pochowany na cmentarzu w Białymstoku.
30 listopada 1988 r. dokonano ekshumacji jego doczesnych szczątków w celu przeniesienia ich do Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Białymstoku. 28 września 2008 r. w tym właśnie sanktuarium miała miejsce uroczysta beatyfikacja ks. Michała.
_____________________________________
Ponadto dziś także w Martyrologium:
W Kapui – św. Dekoroza, biskupa i męczennika. W roku 680 uczestniczył w synodzie rzymskim, któremu przewodniczył papież Agaton. Męczeństwa dostąpił w piętnaście lat później. oraz: świętych męczenników Faustyna i Jowity (+ II/III w.); św. Georgii, dziewicy (+ 500); św. Kwinidiusza, biskupa (+ ok. 578); św. Sewera, prezbitera (+ ok. 530); św. Wirginii Centurione-Bracelli, zakonnicy (+ 1651) |
http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/02-15.php3
_____________________
MOJE WSPOMNIENIA O Ś.P. SIOSTRZE FAUSTYNIE
Na oryginale podpisano:
Białystok 27.01.1948.
/-/ Ks. Michał Sopoćko spowiednik siostry Faustyny
Błogosławiony ksiądz Michał Sopoćko
Są prawdy wiary świętej, które się niby zna i często się o nich wspomina, ale się ich dobrze nie rozumie, ani też nimi nie żyje. Tak było ze mną co do prawdy Miłosierdzia Bożego. Tyle razy myślałem o tej prawdzie w medytacjach, szczególnie na rekolekcjach, tyle razy mówiłem o niej w kazaniach i powtarzałem w modlitwach liturgicznych, ale nie wnikałem
w jej treść i w jej znaczenie dla życia duchowego; szczególnie nie rozumiałem, a na razie
nie mogłem się zgodzić, że Miłosierdzie Boże jest najwyższym przymiotem Stwórcy, Odkupiciela i Uświęciciela.
Dopiero trzeba było prostej, świątobliwej duszy, ściśle zjednoczonej z Bogiem, która
– jak wierzę – z natchnienia Bożego powiedziała mi o tym i pobudziła do studiów,
badań i rozmyślań na ten temat. Tą duszą była śp. siostra Faustyna (Helena Kowalska)
ze Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia, która powoli osiągnęła to, że dzisiaj
uważam sprawę kultu Miłosierdzia Bożego, a szczególności ustanowienie Święta Miłosierdzia Bożego w pierwszą niedzielę po Wielkanocy za jeden z głównych celów swojego życia.
Siostrę Faustynę poznałem w lecie (lipcu czy sierpniu 1933 roku), jako penitentkę
w Zgromadzeniu Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Wilnie (ul. Senatorska 25), w którym wówczas byłem zwyczajnym spowiednikiem. Zwróciła ona moją uwagę na siebie niezwykłą subtelnością sumienia i ścisłym zjednoczeniem z Bogiem; przeważnie nie było materii do rozgrzeszenia, a nigdy nie obraziła Boga grzechem ciężkim. Już na początku oświadczyła mi, że zna mnie od dawna z jakiegoś widzenia, że mam być jej kierownikiem sumienia i muszę urzeczywistnić jakieś plany Boże, które mają być przez nią podane. Zlekceważyłem to jej opowiadanie i poddałem ją pewnej próbie, która spowodowała, że za pozwoleniem Przełożonej siostra Faustyna zaczęła szukać innego spowiednika. Po jakimś czasie powróciła do mnie i oświadczyła, że zniesie wszystko, ale ode mnie już nie odejdzie.
Nie mogę tu powtarzać wszystkich szczegółów naszej rozmowy, która częściowo zawiera się w jej dzienniczku, pisanym przez nią z mego polecenia, albowiem zabroniłem jej potem opowiadać o swoich przeżyciach na spowiedzi.
Poznając bliżej siostrę Faustynę skonstatowałem, że dary Ducha Świętego działają w niej w stanie ukrytym, ale w pewnych dość częstych chwilach występują bardziej jawnie,
udzielając częściowo intuicji, która żywo ogarniała jej duszę, rozbudzała porywy miłości, wzniosłych heroicznych aktów poświęcenia i zaparcia się siebie. Szczególnie często występowało działanie daru umiejętności, rozumu i mądrości, dzięki którym Siostra Faustyna jasno widziała nicość rzeczy ziemskich, a ważność cierpienia i upokorzeń, – poznawała prosto przymioty Boga, a najbardziej Jego nieskończone Miłosierdzie. Nieraz znowuż wpatrywała się w nieprzystępną, uszczęśliwiającą światłość; w tej niepojęcie uszczęśliwiającej światłości trzymała przez czas jakiś wzrok utkwiony, z której się wyłaniała postać Chrystusa w postawie idącej, błogosławiącego świat prawą ręką, a lewą podnoszącego szatę w okolicy serca; z pod podniesionej szaty tryskały dwa promienie – biały i czerwony. Siostra Faustyna miewała takie i inne zmysłowe i umysłowe widzenia już od kilku lat i słyszała nadprzyrodzone słowa, ujmowane zmysłem słuchu, wyobrażeniem i umysłem.
W obawie przed złudzeniem, halucynacją lub urojeniem siostry Faustyny, zwróciłem się
do Przełożonej, Matki Ireny, by mnie poinformowała, kto to jest siostra Faustyna, jaką opinią cieszy się w Zgromadzeniu, u Sióstr i Przełożonych, oraz prosiłem o zbadanie jej zdrowia psychicznego i fizycznego. Po otrzymaniu odpowiedzi pochlebnej dla niej pod każdym względem, jeszcze nadal przez czas jakiś zajmowałem stanowisko wyczekujące, częściowo nie dowierzałem, zastanawiałem się, modliłem i badałem, jak również radziłem się kilku kapłanów światłych, co czynić nie ujawniając o co i o kogo chodzi.
A chodziło o urzeczywistnienie rzekomych stanowczych żądań Pana Jezusa, by namalować obraz, jaki siostra Faustyna widuje, oraz ustanowić Święto Miłosierdzia Bożego w pierwszą niedzielę po Wielkanocy.
Wreszcie, wiedziony bardziej ciekawością jaki to będzie obraz niż wiarą w prawdziwość widzeń siostry Faustyny, postanowiłem przystąpić do namalowania tego obrazu. Porozumiałem się z mieszkającym w jednym ze mną domu artystą malarzem Eugeniuszem Kazimirowskim, który się podjął za pewną sumę malowania oraz siostrą Przełożoną, która pozwoliła siostrze Faustynie dwa razy na tydzień przychodzić do malarza, aby wskazać, jaki ma być ten obraz.
Praca trwała kilka miesięcy i wreszcie w czerwcu czy lipcu 1934 roku obraz był wykończony. Siostra Faustyna uskarżała się, że obraz nie jest taki piękny, jak ona widzi, ale Pan Jezus ją uspokoił i powiedział, że taki jaki jest, wystarczy i dodał: „Podaję ludziom naczynie, z którym mają przychodzić po łaski do mnie. Tym naczyniem jest ten obraz z podpisem: Jezu, ufam Tobie” (zobacz Obraz).
Na razie siostra Faustyna nie potrafiła wytłumaczyć co oznaczają promienie na obrazie.
Po paru zaś dniach powiedziała, że Pan Jezus na modlitwie jej wytłumaczył: „Promienie
na tym obrazie oznaczają Krew i Wodę. Blady promień oznacza Wodę, która usprawiedliwia dusze, a czerwony promień – Krew, która jest życiem duszy. Tryskają one z Mego Serca, które zostało otwarte na Krzyżu. Te promienie osłaniają duszę przed zagniewaniem Ojca Niebieskiego. Szczęśliwy, który w ich cieniu żyć będzie, bo nie dosięgnie go sprawiedliwa ręka Boga…
Obiecuję, że dusza, która czcić będzie ten obraz nie zginie. Obiecuję także już tu na ziemi zwycięstwo nad nieprzyjaciółmi, a szczególnie w godzinie śmierci. Ja Sam bronić jej będę, jako swej chwały… Pragnę, aby pierwsza niedziela po Wielkanocy była świętem Miłosierdzia Bożego. Kto w tym dniu przystąpi do Sakramentu Miłości, ten dostąpi odpuszczenia wszystkich win i kar…ludzkość nie znajdzie uspokojenia, dopóki się nie zwróci z ufnością do Miłosierdzia Bożego. Nim przyjdę jako Sędzia sprawiedliwy, przychodzę jako Król Miłosierdzia, by się nikt nie wymawiał w dniu sądu, który już nie jest daleki…”
Obraz ten był nowej nieco treści i dlatego go nie mogłem zawiesić w kościele bez pozwolenia Arcybiskupa, którego wstydziłem się o to prosić, a tym bardziej opowiadać o pochodzeniu tego obrazu. Dlatego umieściłem go w ciemnym korytarzu obok kościoła Św. Michała (w klasztorze Sióstr Bernardynek), którego wówczas zostałem mianowany rektorem. O trudnościach pobytu przy tym kościele przepowiedziała mi siostra Faustyna i rzeczywiście niezwykłe wypadki rozwijały się dość szybko. Siostra Faustyna żądała, bym obraz za wszelką cenę umieścił w kościele, ale ja nie śpieszyłem się; wreszcie w Wielkim Tygodniu 1935 roku oświadczyła mi, że Pan Jezus żąda, bym obraz umieścił na trzy dni w Ostrej Bramie, gdzie będzie tryduum na zakończenie jubileuszu Odkupienia, które ma być w dniu projektowanego święta, w Białą Niedzielę.
Wkrótce dowiedziałem się, że będzie owe tryduum, na którym ks. Proboszcz Ostrobramski, kanonik St. Zawadzki prosił mnie, bym wygłosił kazanie. Zgodziłem się pod warunkiem umieszczenia owego obrazu jako dekoracji w oknie krużganku, gdzie obraz ten wyglądał imponująco i zwracał uwagę wszystkich bardziej niż obraz Matki Boskiej.
Po nabożeństwie obraz został umieszczony na starym miejscu w ukryciu i pozostał tam jeszcze dwa lata. Dopiero 1.04.1937 roku prosiłem Jego Ekscelencję Arcybiskupa – Metropolitę Wileńskiego o pozwolenie na zawieszenie tego obrazu w kościele Świętego Michała, którego jeszcze wówczas byłem rektorem. J. E. Arcybiskup Metropolita powiedział, że o tym nie chce sam decydować. Polecił obejrzeć ten obraz komisji, którą zorganizuje ks. Kanonik Adam Sawicki, kanclerz kurii Metropolitalnej. Kanclerz kazał na dzień 2 kwietnia wystawić obraz w zakrystii kościoła Świętego Michała, gdyż nie wiedział o której godzinie nastąpi jego oglądanie.
Będąc zajęty pracą w Seminarium duchownym i Uniwersytecie, nie byłem obecny przy oglądaniu obrazu, i nie wiem, w jakim składzie była owa komisja. Dnia 3 kwietnia 1937 roku J. E. Arcybiskup Metropolita Wileński powiadomił mnie, że ma już dokładne informacje o tym obrazie i zezwala na poświęcenie i zawieszenie go w kościele z zastrzeżeniem, by nie zawieszać go w ołtarzu i nie mówić nikomu o jego pochodzeniu.
Obraz tegoż dnia został poświęcony i zawieszony obok wielkiego ołtarza po stronie lekcji, skąd parokrotnie brano go do parafii św. Franciszka na procesję Bożego Ciała do urządzanych ołtarzy. 28.12.1940 roku Siostry Bernardynki przeniosły go w inne miejsce, wtedy obraz został nieco uszkodzony, a w roku 1942, gdy one zostały aresztowane przez władze niemieckie, obraz wrócił na dawne miejsce obok wielkiego ołtarza, gdzie pozostaje dotychczas, otaczany wielką czcią wiernych i ozdabiany licznymi wotami.
W parę dni po tryduum w Ostrej Bramie siostra Faustyna opowiedziała mi o swoich przeżyciach w czasie tej uroczystości, które są szczegółowo opisane w jej dzienniczku. Następnie 12 maja widziała w duchu konającego Marszałka J. Piłsudskiego i opowiadała o strasznych jego cierpieniach. Pan Jezus miał jej to pokazać i powiedzieć: „Patrz czym kończy się wielkość tego świata”. Widziała następnie sąd nad nim, a gdy zapytałem, czym on się skończył, odpowiedziała: „Zdaje się Miłosierdzie Boże za przyczyną Matki Boskiej zwyciężyło”.
Wkrótce rozpoczęły się przepowiedziane przez siostrę Faustynę wielkie trudności
(w związku z pobytem moim przy kościele Świętego Michała), które wciąż się potęgowały, a wreszcie doszły do kulminacyjnego punktu w styczniu 1936 roku.
O tych trudnościach prawie nikomu nie mówiłem, aż dopiero w dniu krytycznym prosiłem
siostrę Faustynę o modlitwę. Ku wielkiemu memu zdziwieniu w tymże samym dniu wszystkie trudności prysły, jak bańka mydlana, zaś siostra Faustyna opowiedziała, że przyjęła moje cierpienia na siebie i tego dnia doznała ich tyle, jak nigdy w życiu. Gdy następnie prosiła Pana Jezusa o pomoc, usłyszała słowa: „Sama podjęłaś się cierpieć za niego, a teraz się wzdrygasz? Dopuściłem na cię tylko część jego cierpień”.
Tu z całą dokładnością opowiedziała mi przyczynę moich trudności, które podobno zostały jej zakomunikowane w sposób nadprzyrodzony. Dokładność ta była bardzo uderzająca, tym bardziej, że o szczegółach sama w żaden sposób wiedzieć nie mogła.
Podobnych wypadków było kilka.
W połowie kwietnia 1936 roku siostra Faustyna z rozporządzenia Przełożonej Generalnej wyjechała do Walendowa, a następnie do Krakowa, ja zaś poważniej zastanowiłem się
nad ideą Miłosierdzia Bożego i zacząłem szukać u Ojców Kościoła potwierdzenia tego,
że ono jest największym przymiotem Boga, jak mówiła siostra Faustyna, bo u nowszych teologów nic na ten temat nie znalazłem.
Z wielką radością spotkałem podobne wyrażenia u św. Fulgencjusza i u św. Ildefonsa, a najwięcej u św. Tomasza i u św. Augustyna, który komentując Psalmy obszernie się
rozwodził nad Miłosierdziem Bożym, nazywając je najwyższym przymiotem Boga.
Wówczas już nie miałem wątpliwości poważnych co do nadprzyrodzoności objawień siostry Faustyny i zacząłem od czasu do czasu umieszczać artykuły na temat Miłosierdzia Bożego w czasopismach teologicznych, uzasadniając rozumowo i liturgicznie potrzebę święta Bożego Miłosierdzia w pierwszą niedzielę po Wielkanocy.
W czerwcu 1936 roku wydałem w Wilnie pierwszą broszurę „Miłosierdzie Boże”
z obrazkiem Najmiłosierniejszego Chrystusa na okładce. Tę pierwszą publikację posłałem przede wszystkim J. E. Biskupom zebranym na konferencji Episkopatu w Częstochowie, ale od żadnego z nich nie otrzymałem odpowiedzi. W roku następnym 1937 wydałem w Poznaniu drugą broszurkę p. t. „Miłosierdzie Boże w liturgii”, której recenzję znalazłemw kilku teologicznych czasopismach na ogół bardzo przychylną. Umieściłem również kilka artykułów w dziennikach wileńskich, ale nigdzie nie ujawniałem, że siostra Faustyna była tą „causa movens”.
W roku 1937 w sierpniu odwiedziłem siostrę Faustynę w Łagiewnikach i znalazłem w jej dzienniczku nowennę o miłosierdziu Bożym, która mi się bardzo podobała. Na pytanie skąd ją ma, odpowiedziała, że podyktował jej tę modlitwę sam Pan Jezus. Już przed tym ponoć Pan Jezus nauczył ją koronki do tegoż Miłosierdzia i innych modlitw, które postanowiłem opublikować. Na podstawie niektórych wyrażeń, zawartych w tych modlitwach, ułożyłem litanię o Miłosierdziu Bożym, którą wraz z koronką i nowenną oddałem p. Cebulskiemu (Kraków, ul. Szewska 22) celem uzyskania Imprimatur w Kurii Krakowskiej i wydrukowania z obrazkiem Miłosierdzia Bożego na okładce.
Kuria Krakowska udzieliła Imprimatur Nr 671, a w październiku ukazała się owa nowenna
z koronką i litanią na półkach księgarskich. W roku 1939 sprowadziłem pewną ilość tych obrazków i nowenn do Wilna, a po wybuchu wojny i wkroczeniu wojsk Z.S.R.R. (19.09.39) prosiłem J.E. Arcybiskupa Metropolitę Wileńskiego o pozwolenie na ich kolportaż z informacją o ich pochodzeniu przedstawionego na tych koronkach obrazu, na co uzyskałem ustną zgodę. Wówczas rozpocząłem szerzyć prywatny kult tego obrazu (na co uzyskałem ustną zgodę) oraz ułożone przez siostrę Faustynę i zaaprobowane w Krakowie modlitwy.
Po wyczerpaniu nakładu krakowskiego zmuszony byłem powielić owe modlitwy na maszynie, a gdy nie mogłem nadążyć wobec wielkiego zapotrzebowania, prosiłem Wileńską Kurię Metropolitalną o pozwolenie na przedruk, z dodaniem na pierwszej stronicy wyjaśnień co do treści obrazu i uzyskałem ją z podpisem cenzora ks. prałata Żebrowskiego Leona, z dnia 6.02.1940 r. oraz J.E. Biskupa Sufragana Kazimierza Michalkiewicza i notariusza Kurii ks. J. Ostrewki z dn. 7.02.1940 r. Nr 35. Zaznaczam, że nie wiedziałem, czy i kto podpisze Imprimatur i w tej sprawie nie porozumiewałem się z J. E. Biskupem Sufraganem, który w parę tygodni potem zmarł.
Ks. prałat Żebrowski poczynił jako cenzor pewne poprawki stylistyczne w tekście wydania krakowskiego, lecz ogół wiernych wolał pozostawić ten tekst bez zmiany. To tez za zgodą cenzora zwróciłem się do Kurii powtórnie (już po śmierci J. E. Biskupa Sufragana) z prośbą o aprobatę tych modlitw bez poprawek. Ks. Notariusz J. Ostrewko zaniósł podanie do Metropolity, który przez tegoż notariusza powiedział, bym korzystał z aprobaty podpisanej przez śp. Biskupa Sufragana, co też i uczyniłem. Rozwiodłem się nad tą okolicznością dlatego, że potem zaczęto mówić (w sferach oficjalnych), iż uzyskałem tę aprobatę jakimś podstępem.
Jeszcze w Wilnie siostra Faustyna opowiadała, że ma przynaglenie, by wystąpić ze Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia, celem założenia nowego Zgromadzenia zakonnego. Uważałem to przynaglenie za pokusę i nie radziłem traktować tego poważnie. Potem w listach z Krakowa wciąż pisała o tym przynagleniu i wreszcie uzyskała pozwolenie swego nowego Spowiednika i Przełożonej Generalnej na wystąpienie pod warunkiem, że ja na to się zgodzę. Obawiałem się brać tego na swą odpowiedzialność i odpisałem, że zgodziłbym się tylko wówczas, jeżeli spowiednik krakowski i Przełożona Generalna nie tylko pozwolą, ale każą wystąpić. Takiego rozkazu siostra Faustyna nie uzyskała i dlatego uspokoiła się i pozostała w swoim Zgromadzeniu do śmierci.
Odwiedzałem ją w ciągu tygodnia i między innymi rozmawiałem na temat tego Zgromadzenia, które ona chciała założyć, a teraz umiera, zaznaczając, że to chyba było złudzeniem, jak również może złudzeniem były i wszystkie inne rzeczy, o których ona mówiła. Siostra Faustyna obiecała na ten temat rozmawiać z Panem Jezusem na modlitwie. Dnia następnego odprawiłem mszę św. na intencję siostry Faustyny, w czasie której przyszła mi myśl, że tak, jak ona nie potrafiła namalować tego obrazu, a tylko wskazała, nie potrafiłaby założyć nowego zgromadzenia, a tylko dała ramowe wskazówki; przynaglenia zaś oznaczają konieczność w nadchodzących strasznych czasach tego nowego Zgromadzenia.
Następnie gdy przybyłem do szpitala i zapytałem, czy ma coś do powiedzenia w tej sprawie, odpowiedziała, że nie potrzebuje mówić, bo już mnie Pan Jezus w czasie mszy św. oświecił. Następnie dodała, że mam głównie starać się o święto Miłosierdzia Bożego w pierwszą niedzielę po Wielkanocy – że nowym Zgromadzeniem mam się zbyt nie zajmować, że po pewnych znakach poznam, kto i co ma w tej sprawie czynić – że w kazaniu, które tego dnia wygłosiłem przez radio, nie było zupełnie czystej intencji (rzeczywiście tak było) – że mam głównie o nią w całej tej sprawie się starać – że widzi, jak w małej drewnianej kapliczce w nocy przyjmuję śluby od pierwszych sześciu kandydatek do tego Zgromadzenia, – że prędko ona umrze, – że już wszystko co miała do powiedzenia i napisania załatwiła. Jeszcze przed tym opisała mi wygląd kościółka i domu pierwszego Zgromadzenia, oraz ubolewała nad losem Polski, która bardzo kochała i za którą często się modliła.
Idąc za radą św. Jana od Krzyża, zawsze prawie opowiadania siostry Faustyny traktowałem obojętnie i nie pytałem o szczegóły. W tym wypadku również nie zapytałem, jaki to los ma spotkać Polskę, że ona tak ubolewa? Sama zaś mi tego nie powiedziała, tylko westchnąwszy zakryła twarz od zgrozy obrazu, który prawdopodobnie wówczas widziała.
Wszystko prawie co przepowiedziała w sprawie tego Zgromadzenia najdokładniej się spełniło. Wtedy, gdy w Wilnie 10 listopada w roku 1944 przyjmowałem w nocy śluby prywatne pierwszych sześciu kandydatek w drewnianej kaplicy Sióstr Karmelitanek (zobacz Zgromadzenie), albo gdy trzy lata później przybyłem do pierwszego domu tego Zgromadzenia w Myśliborzu, byłem zdumiony uderzającym podobieństwem tego co mówiła ś. p. siostra Faustyna.
Przepowiedziała również dość szczegółowo trudności i nawet prześladowania, jakie mnie spotkają w związku z szerzeniem kultu Miłosierdzia Bożego i staraniem się o ustanowienie Święta tej nazwy w niedzielę Przewodnią (łatwiej było znieść to wszystko w przeświadczeniu, że taka była w całej tej sprawie wola Boża od początku).
Przepowiedziała mi śmierć swoją 26 września, że za dziesięć dni umrze, a 5 października umarła. Z braku czasu na pogrzeb przyjechać nie mogłem.
CO SĄDZIĆ O SIOSTRZE FAUSTYNIE I JEJ OBJAWIENIACH
Pod względem naturalnego usposobienia była to osoba zupełnie zrównoważona, bez cienia psychoneurozy lub histerii. Naturalność i prostota cechowała jej obcowanie zarówno z siostrami w zgromadzeniu, jak z osobami obcymi. Nie było w niej żadnej sztuczności i teatralności, żadnej wymuszoności, ani chęci zwracania uwagi na siebie. Przeciwnie, starała się niczym nie wyróżniać od innych, a o swych przeżyciach wewnętrznych nikomu nie mówiła oprócz Spowiednika i Przełożonych. Uczuciowość jej była normalna, ujęta w karby woli, nie ujawniająca się łatwo w odmiennych nastrojach i wzruszeniach. Nie ulegała żadnej depresji psychicznej, ani zdenerwowaniu w niepowodzeniach, które znosiła spokojnie, z poddaniem się woli Bożej.
Pod względem umysłowym była roztropna i odznaczała się zdrowym sądem o rzeczach, chociaż nie miała prawie żadnego wykształcenia: zaledwie umiała pisać z błędami i czytać. Udzielała trafnych rad swoim współtowarzyszkom, gdy się do niej zwracały, a parokrotnie sam dla próby podsunąłem jej pewne wątpliwości, które rozstrzygnęła bardzo trafnie. Wyobraźnia jej była bogata, ale nie egzaltowana. Często nie potrafiła sama odróżnić działania swej wyobraźni od działania nadprzyrodzonego, szczególnie gdy chodziło o wspomnienia z przeszłości. Gdy jednak zwróciłem jej na to uwagę i kazałem podkreślić w dzienniczku tylko to, o czym może przysiąc, że na pewno nie jest wytworem jej wyobraźni – sporo ze swoich dawnych wspomnień opuściła.
Pod względem moralnym była zupełnie szczera bez najmniejszej przesady i cienia kłamstwa: zawsze mówiła prawdę, chociaż czasami to sprawiało jej przykrość. W roku 1934 w lecie przez kilka tygodni byłem nieobecny, a siostra Faustyna nie zwierzała się innym spowiednikom ze swoich przeżyć. Po powrocie dowiedziałem się, że ona spaliła swój dzienniczekw następujących okolicznościach. Ponoć zjawił się jej Anioł i kazał wrzucić go do pieca mówiąc: „Głupstwo piszesz i narażasz tylko siebie i innych na wielkie przykrości. Cóż ty masz z tego miłosierdzia? Poco czas tracisz na pisanie jakiś urojeń?! Spal to wszystko, a będziesz spokojniejsza i szczęśliwsza!”
Siostra Faustyna nie miała kogo się poradzić i gdy widzenie się powtórzyło, spełniła polecenie rzekomego anioła. Potem zorientowała się, że postąpiła źle opowiedziała mi wszystko i spełniła moje polecenie odpisania wszystkiego na nowo.
Pod względem cnót nadprzyrodzonych czyniła wyraźny postęp. Wprawdzie od początku widziałem w niej ugruntowaną i wypróbowaną cnotę czystości, pokory, gorliwości, posłuszeństwa, ubóstwa oraz miłości Boga i bliźniego, ale można było łatwo skonstatować stałe stopniowe ich wzrastanie, szczególnie pod koniec życia potęgowanie się miłości Boga, którą ujawniała w swych wierszach. Dziś nie pamiętam dokładnie ich treści, ale ogólnie przypomina mi się mój zachwyt co do treści (nie co do formy), gdy je odczytywałem w roku 1938.
Raz widziałem siostrę Faustynę w ekstazie. Było to 2 września 1938 roku gdy ją odwiedzałem w szpitalu na Prądniku i pożegnałem ją, by odjechać do Wilna. Odszedłszy kilkadziesiąt kroków, przypomniało mi się, że przyniosłem jej kilkadziesiąt egzemplarzy wydanych w Krakowie, a ułożonych przez nią modlitw (nowenna, litania i koronka) o miłosierdziu Bożym, wróciłem natychmiast by je wręczyć.
Gdy otworzyłem drzwi do separatki, w której się znajdowała, ujrzałem ją zatopioną
w modlitwie w postawie siedzącej, ale prawie unoszącej się nad łóżkiem. Wzrok jej był utkwiony w jakiś przedmiot niewidzialny, źrenice nieco rozszerzone, nie zwróciła uwagi
na moje wejście, a ja nie chciałem jej przeszkadzać i zamierzałem się cofnąć; wkrótce jednak ona przyszła do siebie, spostrzegła mnie i przeprosiła, że nie słyszała mego pukania do drzwi, ani wejścia.
Wręczyłem jej owe modlitwy i pożegnałem, a ona powiedziała: „Do zobaczenia się w niebie!” Gdy następnie 26 września odwiedziłem ją po raz ostatni w Łagiewnikach, nie chciała ze mną już rozmawiać, a może raczej nie mogła, mówiąc: „Zajęta jestem obcowaniem z Ojcem Niebieskim”, rzeczywiście robiła wrażenie nadziemskiej istoty. Wówczas już nie miałem najmniejszej wątpliwości, że to, co się znajduje w jej dzienniczku o Komunii św. udzielanej w szpitalu przez Anioła, odpowiada rzeczywistości.
Co się tyczy przedmiotu objawień siostry Faustyny nie ma w nim nic co by się sprzeciwiało wierze, albo dobrym obyczajom, lub dotyczyło opinii spornych między teologami. Przeciwnie, wszystko zmierza do lepszego poznania i ukochania Boga.
„Obraz jest wykonany artystycznie i stanowi cenny dorobek w religijnej sztuce współczesnej”. (Protokół Komisji w sprawie oceny i konserwacji obrazu Najmiłosierniejszego Zbawiciela w kościele św. Michała w Wilnie, z dnia 27 maja 1941 r. podpisany przez rzeczoznawców prof. hist. Sztuki dr. M. Morelowskiego, prof. dogm. ks. dr. L. Puchaty i konserwatora ks. Dr.P. Sledziewskiego).
Kult Miłosierdzia Bożego (prywatny w formie nowenny, koronki i litanii) nie tylko w niczym nie sprzeciwia się dogmatom, ani liturgii, ale zmierza do wyjaśnienia prawd wiary świętej i poglądowego przedstawienia tego, co dotychczas w liturgii było tylko w związku, – do uwypuklenia i przedstawienia całemu światu tego, o czym obszernie pisali Ojcowie Kościoła, co miał na myśli autor liturgii, a czego dziś domaga się wielka nędza ludzka.
Intuicję prostej zakonnicy, zaledwie umiejącej katechizm w rzeczach tak subtelnych,
tak trafnych i odpowiadających psychologii dzisiejszego społeczeństwa, inaczej nie da się wytłumaczyć jak tylko nadprzyrodzonym działaniem i oświeceniem.
Niejeden teolog po długich studiach nie potrafiłby nawet w przybliżeniu rozwiązać trudności tych tak trafnie i łatwo, jak to uczyniła siostra Faustyna. Wprawdzie do nadprzyrodzonego działania w duszy siostry Faustyny nieraz dołączało się działanie jej ludzkiej dość żywej wyobraźni, wskutek czego pewne rzeczy zostały przez nią nieświadomie nieco przeinaczone. Ale to się zdarzało u wszystkich ludzi tego rodzaju, jak świadczą ich życiorysy np.: Św. Brygidy, Katarzyny Emmerich, Marii de Zgreda, Joanny d’Arc itp. Tym da się wytłumaczyć niezgodność opisu siostry Faustyny o jej przyjęciu do klasztoru z zeznaniami Przewielebnej Matki Generalnej Michaeli Moraczewskiej, a może jeszcze i inne podobne wyrażenia w dzienniczku. Zresztą to są sprawy dawne, o których mogły obie strony zapomnieć, albo nieco zmienić, sprawy, które do istoty rzeczy nie należą.
Skutki objawień siostry Faustyny zarówno w jej duszy, jak również w duszach innych ludzi, przeszły wszelkie oczekiwania. O ile z początku siostra Faustyna nieco się trwożyła, obawiała się możliwości wykonania poleceń i uchylała się od nich, o tyle stopniowo się uspokajała i doszła do stanu zupełnego bezpieczeństwa, pewności i wewnętrznej głębokiej radości: stawała się coraz bardziej pokorna i posłuszna, coraz bardziej zjednoczona z Bogiem i cierpliwa, zgadzając się najzupełniej i we wszystkim z Jego wolą.
Chyba nie trzeba się rozwodzić nad skutkami tych objawień w duszach innych ludzi,
którzy się o tym objawieniu dowiedzieli, gdyż fakty za siebie mówią najlepiej. Liczne wota (około 150) przy obrazie Najmiłosierniejszego Zbawiciela w Wilnie i wielu innych miastach dostatecznie świadczą o łaskach, udzielonych czcicielom Miłosierdzia Bożego zarówno w kraju jak i zagranicą. Ze wszystkich stron nadchodzą wiadomości o przedziwnych wysłuchaniach Miłosierdzia Bożego, nieraz wyraźnie cudownych.
Reasumując powyższe, moglibyśmy łatwo wyprowadzić wniosek; ale ponieważ ostateczna decyzja w tej sprawie zależy od nieomylnej instytucji w Kościele, dlatego z całą uległością poddajemy się jej i najspokojniej wyroku oczekujemy.
<< spis treści
www.faustyna.eu_________________________________
ROZWAŻANIA O MIŁOSIERDZIU BOŻYM
Ksiądz Michał Sopoćko
Rozważanie I
POKÓJ A MIŁOSIERDZIE BOŻE
“Pokój wam…Jezus znowu rzekł do nich Pokój wam”. (J 20,19 – 21)
Przy każdym prawie ukazaniu się po Zmartwychwstaniu Pan Jezus pozdrawia Apostołów słowami: “Pokój wam!” Czemu przed Męką swoją nie pozdrawiał ich w ten sposób? Bo jeszcze nie było dokonane dzieło Odkupienia. Teraz zaś została śmierć – skutek grzechu pierworodnego – pokonana, sam grzech zgładzony, odwieczny wróg ludzkości zdeptany i nastąpiło pojednanie Boga z grzeszną ludzkością. Wraca tedy utracony w raju pokój człowieka z samym sobą, z bliźnim i z Bogiem. (…)
Grzech zakłócił zgodę z Bogiem i wprowadził do duszy wewnętrzny niepokój i walkę ze sobą. Wyrzuty sumienia nie dają spokoju, powodują straszną udrękę wewnętrzną, której nikt i nic na świecie usunąć nie potrafi. Głosu sumienia nie zagłuszą ani nauka, ani sztuka, ani żadna potęga na świecie. Nie pomogą tu rozrywki i podróże, zabawy i uciechy tego świata. Aż oto przychodzi Chrystus i uspokaja wzburzone sumienia ludzkie. “Odpuszczone są twoje grzechy”(Łk 7,48). (…) Tę władzę odpuszczania grzechów przekazał Chrystus Apostołom i ich następcom – biskupom i kapłanom – w dniu Zmartwychwstania i w ten sposób zapewnił pokój wewnętrzny i zgodę z Bogiem i z własnym sumieniem dla wszystkich ludzi dobrej woli po wszystkie czasy aż do skończenia świata.
Pokój, jaki Sakrament Pokuty wprowadza do duszy przez pogodzenie jej z Bogiem i z sumieniem własnym, jest koniecznym warunkiem pokoju z bliźnim. Dlatego kto nie ma tego pokoju wewnętrznego, nie może mieć i zewnętrznego z ludźmi. Na świecie wszyscy, od dawna gonią za pokojem zewnętrznym, ale go nie znajdują. Zamiast pokoju są waśnie i nieporozumienia w rodzinach, społeczeństwach i państwach. (…) Jeżeli pilnie wnikniemy w przyczyny tych mniejszych walk i wielkich wojen, przekonamy się, że one wszystkie sprowadzają się do jednej głównej, a jest nią brak zgody z Bogiem i z własnym sumieniem u poszczególnych jednostek, państw i narodów. Stąd rozumiemy, dlaczego Zbawiciel aż dwakroć pozdrawia Apostołów słowami: “Pokój wam!” przy ustanowieniu sakramentu Pokuty, który jedynie może sprowadzić prawdziwy pokój na świecie.
Dwaj są, którzy obiecują pokój dla ludzi: świat i Chrystus. Pokój świata jest obłudny, pozorny i kończy się zaburzeniami i wojną, albowiem świat nie może dać pokoju wewnętrznego, pokoju z Bogiem, którego nie uznaje, i pokoju z własnym sumieniem. Tylko Chrystus przynosi pokój trwały, bo wewnętrzny, prawdziwy, który polega na usunięciu głównej przyczyny niepokoju, jakim jest grzech. Chrystus Pan wziął grzechy całego świata na Siebie, odpokutował i złożył Bogu godne zadośćuczynienie za nie, stworzył bezcenny skarb swoich zasług, a po Zmartwychwstaniu stosuje te zasługi do poszczególnych dusz przez ustanowienie Sakramentu Pokuty, w którym kontynuuje się dzieło Odkupienia i będzie się kontynuowało aż do skończenia świata. To jest jedno z największych dzieł miłosierdzia Bożego. Dlatego można z całą pewnością twierdzić, że ludzkość nie zazna pokoju, dopóki się nie zwróci z ufnością do miłosierdzia Bożego.
Jakie są powody niezgody między ludźmi? Jest ich dużo, a wszystkie mają źródło w naruszeniu przykazania: “Będziesz miłował bliźniego twego, jak siebie samego”. Kto go przestrzega, ten usuwa ze swego życia wszystko, co sprowadza niepokój z bliźnimi. Taki człowiek wszystkich kocha, nikim nie gardzi, nikomu nie zazdrości, cudzego nie weźmie, strzeże się obmowy i sądów, urazy przebacza, za zło oddaje dobrem, każdemu się chętnie udziela, nawet wrogom swoim oddaje chlebem za kamień wyświadczając im przysługi i modląc się za nich. Tak postępując zyskuje u wszystkich miłość i poważanie, życzliwość i szacunek, których mu odmówić nie mogą nawet ludzie przewrotni.
Nad żłóbkiem betlejemskim śpiewali Aniołowie: “Chwała na wysokości Bogu, a na ziemi pokój ludziom dobrej woli!” Ten zapowiedziany pokój urzeczywistnił Chrystus po Zmartwychwstaniu swoim, gdy powiedział do Apostołów: “Pokój wam!” Przyniósł on pokój z Bogiem, z sumieniem naszym i z bliźnimi, których mamy kochać i świadczyć im uczynki miłosierne jako konieczny warunek pokoju.
(Sł. B. ks. M.Sopoćko, Rozważania o Miłosierdziu Bożym i ludzkim, w: Wielbijmy Boga w Jego Miłosierdziu. Modlitewnik, Stockbridge Mass 1960, s. 145-151)
Rozważanie II
O OBOWIĄZKU MIŁOSIERDZIA WZGLĘDEM BLIŹNICH
“Dopóki mamy czas, czyńmy dobrze wszystkim, zwłaszcza zaś naszym braciom w wierze “. (Ga 6,10)
Nie ma nic piękniejszego nad cnotę miłosierdzia. Jakkolwiek istotą doskonałości jest miłość Boga, ale ona jest niemożliwa bez czynnej miłości bliźniego i dlatego św. Jan Apostoł nazywa tego kłamcą, kto mówi, że kocha Boga, a nie świadczy miłosierdzia bliźnim (1 J 4,7-21). Cnota miłosierdzia jest spójnią braterstwa wśród ludzi, matką czujną, która wszystkich, co cierpią, ratuje i pociesza; jest obrazem Opatrzności Bożej , bo ma oko otwarte na potrzeby każdego; jest przede wszystkim obrazem miłosierdzia Bożego, jak powiedział Zbawiciel: “Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny” (Łk 6,36). Powinniśmy zrozumieć, że cnota ta nie jest nam tylko doradzana, ale jest ścisłym obowiązkiem każdego chrześcijanina.
Wielu ludzi ma błędne pojęcie o cnocie miłosierdzia; myślą oni, że pełniąc uczynki miłosierdzia czynią tylko łaskę i ofiarę, która zależy od woli i dobrego serca naszego. Tymczasem jest zupełnie inaczej. Cnota miłosierdzia nie jest tylko radą, do której można się stosować lub jej zaniechać bez grzechu, lecz jest ona prawem ścisłym i obowiązkiem. Od jego spełnienia nikt się usunąć nie może. Wynika to z Pisma Świętego, z głosu rozumu i ze stosunku naszego braterstwa.
Już w Starym Testamencie ta cnota ściśle obowiązywała wszystkich. Czytamy w księgach Mojżesza: “Ja nakazuję: Otwórz szczodrze dłoń bratu uciśnionemu lub ubogiemu na twej ziemi” (Pwt 15,11). Niemniej stanowczo zaleca cnotę miłosierdzia autor Księgi Mądrości: “Dziecko, nie pozbawiaj biedaka [możliwości] życia i oczu potrzebujących nie męcz zwlekaniem. (…) Nie odpychaj proszącego w ucisku, a od ubogiego nie odwracaj oblicza” (Syr 4,1.4).
Jeszcze w wyższym stopniu obowiązek miłosierdzia wkłada na nas Zbawiciel. Opisując Sąd Ostateczny wkłada w usta Sędziego taki wyrok: “Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, który przygotowany diabłu i jego aniołom!” (Mt 25,41). Mimo woli chcemy zapytać Pana, za co na wieki ich odtrąca? Czy byli źli, bezbożni, mężobójcy, nieczyści? Być może, ale Sędzia nie to im wyrzuca. Jako jedyny powód wymienia brak uczynków miłosiernych względem bliźnich. “Bo byłem głodny, a nie daliście Mi jeść; byłem spragniony, a nie daliście Mi pić; byłem przybyszem, a nie przyjęliście Mnie; byłem nagi, a nie przyodzialiście Mnie; byłem chory i w więzieniu, a nie odwiedziliście Mnie… Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili (Mt 25,42-45). Po tych słowach Pana Jezusa chyba nie trzeba dowodzić, że cnota miłosierdzia jest ścisłym obowiązkiem, albowiem Bóg sprawiedliwy karać nie może za to, co nie jest nakazane. Ta cnota niewątpliwie jest wielkim przykazaniem, jeżeli za brak jej Zbawiciel grozi potępieniem.
Naturalny głos rozumu również nakazuje nam cnotę miłosierdzia. Dobra bowiem doczesne nie są naszą własnością w ścisłym tego słowa znaczeniu, lecz należą do Boga, który w nieskończonej swojej mądrości rozdaje je nie jednakową miarą i jak gdyby nam je wynajmuje, byśmy z nich korzystając płacili Mu pewną dzierżawę. Składanie więc Bogu ofiary z pewnej cząstki dóbr naszych jest rzeczą nakazaną sumieniem. (…) Bóg te prawa, które ma do majętności naszych, przelewa na ubogich, którzy są jakby Jego zastępcami w tym względzie i w których ręce możemy płacić należną Bogu dzierżawę.
(…) Z tego możemy wnioskować, jakiej zbrodni dopuszcza się człowiek bogaty, który dobrem swoim nie dzieli się z ubogimi! Jest to wielki niewdzięcznik, który niesprawiedliwie zatrzymuje to, co się ubogiemu należy. Jest to szafarz niesumienny, który się krzywdą bliźniego bogaci! “A teraz wy, bogacze, zapłaczcie, wśród narzekań na utrapienia, jakie was czekają. Bogactwo wasze zbutwiało, szaty wasze stały się żerem dla moli, złoto wasze i srebro zardzewiało a rdza ich będzie świadectwem przeciw wam” (Jk 5,1-3).
Wreszcie do miłosierdzia dla bliźnich wzywa nas braterstwo, jakie między nami zachodzi. Wszyscy bowiem stanowimy jedną rodzinę, którą łączą węzły najświętsze. Wszyscy jesteśmy dziećmi wspólnego Stwórcy, którego słusznie nazywamy Ojcem. Wszyscy jesteśmy odkupieni Przenajdroższą Krwią Jezusa i przeznaczeni do wspólnego szczęścia wiecznego. A szczególnie łączy nas jedna wiara i przynależność do wspólnej Matki pod wodzą jednego Pasterza. Dlatego Zbawiciel tak usilnie zalecał nam to braterstwo, gdy przed Męką swoją tak się modlił: “Ojcze święty, zachowaj ich w Twoim imieniu, które Mi dałeś, aby tak jak My stanowili jedno(…) aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili w Nas jedno” (J 17,11 i 21).
Jedność braterstwa nie może być tylko czczym wyrazem, jak ostrzega nas Apostoł: “Dzieci, nie miłujmy słowem i językiem, ale czynem i prawdą” (1J 3,18). Winniśmy je okazywać w uczynkach miłosiernych, które nam nakazuje Bóg i które wskazują nam rozum i serce. “Czynić miłosierdzie i sprawiedliwość więcej się Panu podoba niźli ofiary” (Prz 21,3- według Biblii Wujka).
(Sł. B. ks. M.Sopoćko, Rozważania o Miłosierdziu Bożym i ludzkim, w: Wielbijmy Boga w Jego Miłosierdziu. Modlitewnik, Stockbridge Mass 1960, s. 152-159)
Rozważanie III
O KORZYŚCIACH Z CNOTY MIŁOSIERDZIA
“Szczęśliwy ten, kto myśli o biednym i o nędzarzu” (Ps 40 2)
Nie ma cnoty, której by Pismo Święte zapewniało większą zapłatę niż cnocie miłosierdzia. Jeżeli Bóg wszystkie cnoty nagradza, to cnotę miłosierdzia podwójnie: dobrami doczesnymi i dobrami wiecznymi.
Niezliczone urywki Pisma Świętego mówią nam o nagrodzie doczesnej za miłosierdzie okazywane bliźnim. “Pożycza Panu, kto lituje się nad biednym, za dobrodziejstwo On mu wynagrodzi” (Prz 19,17). “Błogosławiony, czyje oko jest miłosierne; bo chlebem podzielił się z potrzebującym” (Prz 22,9). (…) Jeszcze wymowniej opisuje to Prorok: “…dzielić swój chleb z głodnym, do domu wprowadzić biednych tułaczy, nagiego, którego ujrzysz, przyodziać i nie odwrócić się od współziomków. Wtedy twoje światło wzejdzie jak zorza i szybko rozkwitnie twe zdrowie. Sprawiedliwość twoja poprzedzać cię będzie, chwała Pańska iść będzie za tobą” (Iz 58,7-8).
O wiele większe błogosławieństwo i łaski przyrzeka Pan Jezus miłosiernym: (…) “…czyńcie dobrze i pożyczajcie, niczego się za to nie spodziewając. A wasza nagroda będzie wielka i będziecie synami Najwyższego, albowiem On łaskawy jest dla niewdzięcznych i złych” (Łk 6,35). Oto największa zapłata, jakiej może się człowiek spodziewać. Za miłosierdzie okazywane bliźnim stajemy się synami Najwyższego. Śmiało możemy nazwać Boga Ojcem, gdyśmy dzieciom Jego, a braciom naszym przyszli z pomocą.
Pismo Święte podaje kilka przykładów konkretnych, jak Bóg wynagradza miłosiernych jeszcze w życiu doczesnym. Oto dom Hioba był prawdziwym rajem pomyślności doczesnej, nim go Pan Bóg nawiedził próbami. A zasłużył on sobie na tak hojne błogosławieństwo miłosierdziem względem bliźnich.(…)
Podobnie, gdy Eliasz zamieszkał w czasie głodu u biednej wdowy, która mu oddała ostatnią garść mąki i resztę oliwy, Bóg obdarzył ją cudowną zapłatą: “Eliasz(…) powiedział: “Nie bój się(…) Bo tak mówi Pan, Bóg Izraela: Dzban mąki nie wyczerpie się i baryłka oliwy nie opróżni się aż do dnia, w którym Pan spuści deszcz na ziemię””(1Krl 17,13-14). Bóg tedy hojnie nagradza miłosierdzie ku bliźnim wszelkimi dobrami doczesnymi.
Zapłata miłosierdzia nie kończy się na rzeczach doczesnych. Stokroć cenniejsze są dobra duchowe, jakimi Bóg nagradza tę cnotę, a zamykają się one wszystkie w jednym słowie: przebaczenie i łaska u Boga. Jest to największe dobro, najcenniejszy skarb, najdroższa perła, którą odnaleźć można łatwo, praktykując cnotę miłosierdzia względem bliźnich. Jeśli kto miał nieszczęście osłabić w sobie wiarę i błąka się w życiu jak ślepy, niech będzie miłosierny, a na tej drodze odnajdzie niewątpliwie utracone światło niebieskie. Jeśli kto znowu jeszcze nie zdążył dojść do poznania miłosierdzia Bożego i dlatego nie może go naśladować, niech zacznie od praktyki miłosierdzia względem bliźnich, a na pewno ziszczą się nad nim słowa Zbawiciela: “Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią” (Mt 5,7).
Cnota miłosierdzia uprasza nam łaski i światło, oczyszcza nas z grzechów, kierując nas do Sakramentu Pokuty, wybawia duszę od śmierci czyli potępienia wiecznego, jak powiada Pismo Święte: “Jałmużna uwalnia od śmierci i oczyszcza z wszelkiego grzechu. Ci, którzy dają jałmużnę, nasycą się życiem”(Tb 12,9).
Oprócz tych dóbr doczesnych i duchowych w tym życiu cnota miłosierdzia sprowadza jeszcze nieśmiertelną nagrodę. Zapewnia nas o tym Zbawiciel, gdy mówi o wyroku na Sądzie Ostatecznym: “Pójdźcie, błogosławieni u Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane dla was od założenia świata! Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie; byłem nagi, a przyodzialiście Mnie; byłem chory, a odwiedziliście Mnie; byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie(…) Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25,34-40).
(Sł. B. ks. M.Sopoćko, Rozważania o Miłosierdziu Bożym i ludzkim, w: Wielbijmy Boga w Jego Miłosierdziu. Modlitewnik, Stockbridge Mass 1960, s. 159-166)
Rozważanie IV
MIŁOSIERDZIE BOŻE A MIŁOSIERDZIE LUDZKIE
“Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny”. (Łk 6,36)
Spośród licznych doskonałości Bożych Zbawiciel wyróżnia miłosierdzie Boże i nakazuje je naśladować. Ale nie można naśladować tego, czego się nie zna i nie czci. Toteż w słowach przytoczonych na wstępie zawiera się nakaz nie tylko naśladowania, ale poznania i wielbienia Boga w miłosierdziu.
Każdy z nas jest grzesznikiem, jak powiada Apostoł: “Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy” (1J 1,8). A grzesznik jest niewdzięcznym buntownikiem i synem wyrodnym Ojca niebieskiego. Tymczasem ten Ojciec obrażony nie wymierza nam kary zasłużonej za grzechy, ale oszczędza nas, zachowuje i ochrania, nieraz przez długie lata wyczekując naszego nawrócenia. Czemuż Bóg od razu nie mści swej krzywdy ojcowskiej i królewskiej? Miłosierdzie Go krępuje. Ono jest tym potężnym adwokatem i zasłania nas przed sprawiedliwością, która domaga się słusznej kary. Ona woła: “Ja nie pragnę śmierci występnego, ale jedynie tego, aby występny zawrócił ze swej drogi i żył” (Ez 33,11). Bóg nie tylko znosi nas grzesznych, ale nadto obsypuje darami. Kto nas karmi i odziewa, kto daje nam życie i zdrowie, kto przysparza powodzeń i pomyślności doczesnej, kto – jak mówi Zbawiciel – “sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych” (Mt 5,45)? Bóg, którego obrażamy; Ojciec niebieski, któremu ranimy serce; Pan, którego prawa łamiemy. Ten Ojciec niebieski nie poprzestaje na tym, że nas oszczędza i obsypuje darami, ale nadto śpieszy nam z pomocą i wszystkich używa środków, aby nas opamiętać i od zguby wiecznej ratować. Wszystkimi drogami usiłuje do naszych serc trafić: to droga nowych dobrodziejstw, to droga natchnień i łask, to droga wyrzutów i niepokojów sumienia. Często te zachody są próżne, lecz Ojciec miłosierdzia nie zraża się naszym uporem i póty nie odejdzie, nie rzuci, nie spocznie, aż wszystkie skarby miłosierdzia swego wyczerpie (…).
Tak Bóg postępuje z każdym z nas i nie szczędzi swej litości nawet tym, których upór i zatwardziałość przełamać się nie dają. Widzimy to na przykładzie Judasza, któremu Jezus nogi umywa, zwie go przyjacielem i darzy pocałunkiem miłości oraz boleje nad jego ślepotą: “wzruszył się do głębi” (J 13,21.)
Gdy te łagodne sposoby nie trafiają do duszy grzesznika, Bóg chwyta się środków surowych i kar, ale wszystkie kary doczesne w tym życiu mają charakter leczniczy: to również jest miłosierdzie, tylko pod inną formą: “Lecz gdy jesteśmy sądzeni przez Pana, upomnienie otrzymujemy, abyśmy nie byli potępieni ze światem” (1Kor 11,32). Nie gniew więc i zemsta, ale miłość i miłosierdzie uzbrajają karzącą prawicę i stają w poprzek grzesznych naszych zamiarów. Jak dobra matka ogradza cierniem miejsce niebezpieczne, by zapobiec nieszczęściu bawiących się dzieci, tak Bóg sypie często pod nogi nasze ciernie, byśmy się cofnęli i nie wpadli w przepaść piekielną.
Gdy wreszcie dusza naglona dobrocią lub karą otwiera oczy i dźwiga się z upadku, Bóg nie trzyma jej długo u progu łaski, nie chowa w pamięci jej błędów, lecz w jednej chwili wszystko jej darowuje. Zamiast gniewu i ostrych wyrzutów wyciąga ramiona na przyjęcie grzesznika i w uniesieniu radości wzywa chóry Aniołów, by się cieszyły z odzyskanej owieczki: “Cieszcie się ze mną, bo znalazłem owcę, która mi zginęła” (Łk 15,6). I w niebie tedy są dnie radości i rozkoszy większej. Są nimi chwile, gdy człowiek zmysłowy porzuca grzeszne życie, gdy krzywdziciel zaprzestaje swych złości, kiedy płocha niewiasta dźwiga się z upadku, a syn marnotrawny wraca do Ojca.
Jak Bóg miłosierny z nami, tak my winniśmy postępować z bliźnimi (…).
(Sł. B. ks. M.Sopoćko, Rozważania o Miłosierdziu Bożym i ludzkim, w: Wielbijmy Boga w Jego Miłosierdziu. Modlitewnik, Stockbridge Mass 1960, s. 167-172)
Rozważanie V
O WARUNKACH UCZYNKÓW MIŁOSIERDZIA
“Kiedy więc dajesz jałmużnę, nie trąb przed sobą, jak obłudnicy czynią” (Mt 6,2)
Piękna jest cnota miłosierdzia, co ratuje i pociesza cierpiących, lituje się nad nędzą bliźniego oraz stara się jej zapobiec i braki usunąć. Ale nie zawsze jest ona zasługująca na żywot wieczny. Aby za uczynki miłosierne otrzymać nagrodę wieczną, muszą one odpowiadać pewnym warunkom, a mianowicie: trzeba je spełniać w czystej intencji, ochoczo, ustawicznie i bez względu na osoby, którym je wyświadczamy.
Intencja czyli pobudka jest głównym czynnikiem wszystkich naszych aktów; jest ona okiem, które je oświeca – duszą, która je ożywia i nadaje im wartość w oczach Bożych (…) Pan Jezus na intencję kładł wielki nacisk, gdy mówił: “Kiedy więc dajesz jałmużnę, nie trąb przed sobą, jak obłudnicy czynią w synagogach i na ulicach, aby ich ludzie chwalili. Zaprawdę, powiadam wam: ci otrzymali już swoją nagrodę. Kiedy zaś ty dajesz jałmużnę, niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa, aby twoja jałmużna pozostała w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu odda tobie” (Mt 6,2-4). Podobnie Apostoł Narodów wymaga czystej intencji, którą utożsamia z miłością: “I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją, a ciało wystawił na spalenie, lecz miłości bym nie miał, nic mi nie pomoże” (1 Kor 13,3). (…) Przy spełnianiu uczynków miłosiernych winniśmy się starać o to, by je spełniać z pobudek miłości ku Bogu i bliźniemu, a przede wszystkim z pobudki naśladowania miłosierdzia Bożego, jak powiedział Zbawiciel: “Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny” (Łk 6,36). Bez tej pobudki najhojniejsze nasze jałmużny, ofiary i inne dobre uczynki względem bliźnich nie będą się różniły od zwykłej filantropii ludzi świeckich, którzy ją praktykują nieraz z próżności, jak to czynili faryzeusze w synagogach. O nich to powiedział Zbawiciel, że “otrzymali już swoją nagrodę” (Mt 6,2) już tu na ziemi. Strzeżmy się, byśmy postępując w podobny sposób nie stracili nagrody wiecznej.
Uczynki nasze miłosierne należy nadto spełniać ochoczo, ustawicznie i bez względu na osoby. Na ochoczość czyli radość przy świadczeniu miłosierdzia bliźnim kładzie wielki nacisk Pismo Święte, że przytoczę tu słowa Apostoła: “Każdy niech przeto postąpi tak, jak mu nakazuje jego własne serce, nie żałując i nie czując się przymuszonym, albowiem radosnego dawcę miłuje Bóg” (2Kor 9,7). Jeżeli ubogi widzi, że jałmużna mu udzielona jest wymuszona na dającym , który może nawet żałuje swego miłosiernego uczynku, rani to serce jego, a tym bardziej nie podoba się Bogu, albowiem tylko “radosnego dawcę miłuje Bóg”. Taka jałmużna nie wypływa z miłości i dlatego nie jest zasługująca na żywot wieczny.
“W czynieniu dobra nie ustawajmy, bo gdy pora nadejdzie, będziemy zbierać plony, o ile w pracy nie ustaniemy. A zatem dopóki mamy czas, czyńmy dobrze wszystkim, zwłaszcza zaś naszym braciom w wierze” (Ga 6,9-10) – mówi św. Paweł zachęcając do ustawicznej cnoty miłosierdzia. Powtarza to i w innym miejscu: “Wy zaś, bracia, nie zniechęcajcie się w czynieniu dobrze” (2Tes 3,13). Przykazanie miłości Boga i bliźniego obowiązuje zawsze, a uczynki miłosierne wypływać mają z miłości, stąd i one obowiązują nas zawsze (…)
Ponieważ według nauki Chrystusa każdy człowiek jest bliźnim, nawet nieprzyjaciel, dlatego cnotę miłosierdzia praktykować należy względem wszystkich ludzi, jak to powiedział Zbawiciel: “Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie za tych, którzy was prześladują (…) … Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią? (Mt 5,44-46). Dlatego Apostoł mówi: “Umiłowani nie wymierzajcie sami sobie sprawiedliwości, lecz pozostawcie to pomście [Bożej]. Napisano bowiem: Do Mnie należy pomsta, Ja wymierzę zapłatę – mówi Pan – ale jeżeli nieprzyjaciel twój cierpi głód – nakarm go. Jeżeli pragnie – napój go. Tak bowiem czyniąc, węgle żarzące zgromadzisz nad jego głową” (Rz 12,19-20).
Przy wejściu na salę gry w Monte Carlo umieszczono skrzynki na datki dla biednych. Po roku otworzono jedną z nich i znaleziono 4 franki, 2 guziki i pędzel do szminki. Tymczasem w naszych kościołach skarbonki św. Antoniego wypełnione są po brzegi pieniędzmi, choć opróżniają je co tydzień. Skąd taka rażąca różnica? Stąd, że odczuć błogosławione skutki dobroczynności potrafią tylko ci, co wierzą w Boga i naśladują Go w Jego miłosierdziu dla nas. (Sł. B. ks. M.Sopoćko, Rozważania o Miłosierdziu Bożym i ludzkim, w: Wielbijmy Boga w Jego Miłosierdziu. Modlitewnik, Stockbridge Mass 1960, s. 174-181)
Rozważanie VI
O POBUDKACH DO CNOTY MIŁOSIERDZIA
“Raczej dajcie to, co jest wewnątrz, na jałmużnę, a zaraz wszystko będzie dla was czyste”. (Łkt 11,41)
Zbawiciel zalecając uczynki miłosierdzia podaje odpowiednie pobudki, spośród których na uwagę zasługuje ta, że przez tę cnotę stajemy się narzędziem i naśladowcami miłosierdzia Bożego, za co nas czeka nagroda w tym życiu, a przede wszystkim w życiu przyszłym. Bóg miłosierny nie równo rozdziela swe dary: jednym daje więcej, a innym mniej. Jedni się rodzą w dostatkach, a inni w ubóstwie. Jedni są obdarowani wielkimi zdolnościami, a inni mniejszymi. Są i tacy, którzy nie mają zdolności – a nawet pozbawieni są zdrowych zmysłów. Nie zawsze rodzice są powodem tego upośledzenia, jak to wynika z odpowiedzi Pana Jezusa na pytanie: “Kto zgrzeszył, że się urodził niewidomym – on czy jego rodzice? Jezus odpowiedział: Ani on nie zgrzeszył, ani rodzice jego, ale [stało się tak], aby się na nim objawiły sprawy Boże” (J9,2-3). Bóg chce, by jedni ludzie okazywali miłosierdzie drugim i zastępowali im niejako miłosierdzie Boże na ziemi, by hojniej obdarzeni dzielili się z uboższymi, mocniejsi opiekowali się słabszymi, szczęśliwsi nieśli pociechę cierpiącym, słowem, by wszyscy, połączeni węzłem braterskiej miłości, tworzyli jedną kochającą się wzajemnie rodzinę.
Bóg pragnie, byśmy uznawali, że wszystko, co mamy w porządku przyrodzonym, wzięliśmy od Boga i że mamy spłacać daninę wdzięczności za to mniej obdarowanym i uboższym braciom naszym – byśmy w ten sposób byli narzędziem miłosierdzia Jego i sprowadzali błogosławieństwo na ziemię.(…) Dał nam tego przykład Syn Boży, który dla nas nędznych stał się Miłosierdziem, dla nas głodnych Chlebem żywota, dla nas spragnionych źródłem łaski, dla nas chorych lekarstwem, a nawet dla nas ubogich “będąc bogatym stał się(…) ubogim, aby(…) ubóstwem swoim ubogacić” (por. 2Kor 8,9).
Jak my za to odwdzięczymy się Panu? On sam niczego od nas nie potrzebuje. Za to w osobie ubogiego wyciąga do nas rękę po jałmużnę, w osobie chorego wygląda od nas ulgi, w osobie smutnego i zrozpaczonego oczekuje pociechy, w osobie nieumiejętnego pragnie pouczenia, w osobie wątpiącego – rady, bo wszakże On sam powiedział: “Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25,40).(…)
Jaki to wielki zaszczyt zastępować Boga na ziemi w świadczeniu Jego miłosierdzia i wyprowadzaniu braci naszych z nędzy oraz w usuwaniu ich braków fizycznych lub moralnych! Jakie to wielkie wyróżnienie, że Bóg pozwala nam naśladować Siebie pod tym względem (…). Jakie to dla nas szczęście, że Bóg w tak łatwy sposób pozwala nam odpokutować za grzechy nasze i wysłużyć sobie nagrodę wieczną! Zważywszy to wszystko, któż by się jeszcze ociągał z świadczeniem uczynków miłosiernych bliźniemu?!
Uczynki miłosierdzia sprowadzają nam wszelkie dobra doczesne i wieczne, przyrodzone i nadprzyrodzone. (…)
Gdy św. Marcin z Tours (+ około 400),jako katechumen i żołnierz, spotkał u bramy miasta Amiens żebraka ubranego bardzo nędznie, tknięty litością dał mu połowę opończy żołnierskiej. Następnej nocy ujrzał we śnie Chrystusa, odzianego częścią płaszcza podarowanego żebrakowi, który do otaczających Go Aniołów mówił: “To Marcin okrył Mię swoim płaszczem”. Przyjąwszy chrzest wystąpił z szeregów, był akolitą u św. Hilarego w Poitiers, a później przebywał w pustelni na wyspie pod Genuą, a następnie w r. 371 został biskupem w Tours, gdzie zasłynął cnotami i po śmierci zaliczony został do liczby świętych. Mnóstwo kościołów wzniesiono pod jego wezwaniem: stał się wzorem miłosierdzia i dowodem nagrody Boga za miłosierne uczynki. Nasz rodak św. Jan Kanty, profesor Akademii Krakowskiej,(+1473 r.) był mężem modlitwy, umartwienia i miłosierdzia względem ubogich. Biedakom wszystko oddawał, wracał nieraz boso z miasta, gdyż obuwie darowywał ubogim. Uczynki miłosierne co do ciała przewyższał jeszcze uczynkami co do duszy. Bezustannie modlił się za grzeszników, pokutował za nich, a już szczególniejszą miłością otaczał uczącą się młodzież. W nagrodę za cnotę miłosierdzia Bóg obdarzył go szczególnymi łaskami w tym życiu, a po śmierci został kanonizowany (w r. 1767) i wyjednuje u Boga liczne łaski tym, którzy się uciekają do jego pośrednictwa.
Abraham, kierowany miłosierdziem, zaprasza i ugaszcza w swoim namiocie trzech nieznajomych przechodniów: “Ujrzawszy ich, podążył od wejścia na ich spotkanie. A oddawszy im pokłon do ziemi, – mówi Pismo Święte – rzekł: O Panie, jeśli darzysz mnie życzliwością, racz nie omijać Twego sługi! Przyniosę trochę wody, wy zaś raczcie obmyć sobie nogi, a potem odpocznijcie pod drzewami. Ja zaś pójdę wziąć nieco chleba, abyście się pokrzepili, zanim pójdziecie dalej”. Jak hojnie Bóg nagrodził go za ten czyn miłosierdzia: obdarzył go synem, którego przez długie lata z upragnieniem wyglądał: “O tej porze za rok znów wrócę do ciebie, twoja zaś żona, Sara, będzie miała wtedy syna”. (Rdz 18,2-5.10).
Oto nagroda dla tych, którzy na ziemi zastępują Boga miłosiernego i naśladują Go w spełnianiu uczynków miłosiernych względem bliźnich.(…)
(Sł. B. ks. M.Sopoćko, Rozważania o Miłosierdziu Bożym i ludzkim, w: Wielbijmy Boga w Jego Miłosierdziu. Modlitewnik, Stockbridge Mass 1960, s. 182-188)
Rozważanie VII
O UCZYNKACH MIŁOSIERDZIA WZGLĘDEM CIAŁA
“Kto poda kubek świeżej wody do picia jednemu z tych najmniejszych,(…) nie utraci swojej nagrody”. (Mt 10,42)
Różne są potrzeby bliźnich naszych, różne braki, które winniśmy w miarę możliwości usuwać pomagając im uczynkami miłosiernymi.(…)
Do pierwszych niezbędnych potrzeb człowieka należy pożywienie, mieszkanie, ubranie oraz pomoc w chorobie i nieszczęściu. Kto jest tych rzeczy z jakiegokolwiek powodu pozbawiony, narażony jest na utratę zdrowia, a czasami i życia. Dlatego katechizm wymienia siedem uczynków miłosiernych co do ciała bliźniego i zobowiązuje chrześcijan do ich praktykowania, a mianowicie: łaknącego nakarmić, pragnącego napoić, nagiego przyodziać, podróżnego w dom przyjąć, chorych nawiedzać, więźniów wspierać i umarłych pogrzebać.
Obowiązek pełnienia tych uczynków wypływa z Pisma Świętego, które nakazuje przede wszystkim zaopatrywać bliźniego potrzebującego w pożywienie, ubranie i mieszkanie; św. Paweł w liście do Koryntian tak mówi: “Teraz więc niech wasz dostatek przyjdzie z pomocą ich potrzebom, aby ich bogactwo było wam pomocą w waszych niedostatkach i aby nastała równość” (2Kor 8,14).
Jeżeli chodzi o stosunek do chorych, to wzorem dla nas jest Pan Jezus, który ich szczególnie miłował, starał się być przy nich, chętnie ich dopuszczał do Siebie i miłość swą okazywał im czynem. Są to bowiem nieszczęśliwi bracia nasi, nieraz pozostający bez należytej opieki, bez pomocy lekarzy, a przede wszystkim potrzebujący opieki duchowej, pociechy, ufności w miłosierdzie Boże, jakiej sami wzbudzić w sobie nie potrafią, oraz przygotowania i przysposobienia do przyjęcia ostatnich Sakramentów. W prywatnej rozmowie serdecznej przy odwiedzaniu chorego można zdziałać bardzo wiele. Nie można zbytnio tej sprawy ułatwiać ani upraszczać pośpieszną wizytą i hałaśliwym gadaniem, milczącym załamywaniem rąk i poważnym grymasem na twarzy. Należy przez słowa współczucia i pociechy, przez przykład życia, wiary, cierpliwości i ducha apostolskiego pomóc choremu do zbawienia, pomóc również jego otoczeniu, a czasami i wesprzeć materialnie. (…)
Do chorych można przyrównać więźniów, którzy również potrzebują opieki i wsparcia. Pożyteczną byłoby rzeczą zorganizować, gdzie można, specjalne patronaty nad więźniami, którzy nieraz są niewinni, a nie mają możliwości obrony i udowodnienia swej niewinności.(…) Dziś w dobie panowania nienawiści rozlega się hasło, wielkie wołanie o miłość człowieka do człowieka. otóż tej miłości trzeba koniecznie przy świadczeniu uczynków miłosierdzia, które z miłości muszą wypływać. Prawdziwa miłość chrześcijańska będzie najlepszą nauczycielką i przewodniczką w okazywaniu pomocy głodnym i spragnionym, odzianym w łachmany, podróżnym, a przede wszystkim chorym i więźniom. “Pamiętajcie o uwięzionych, jakbyście byli sami uwięzieni, i o tych, co cierpią, bo i sami żyjecie w ciele” (Hbr 13,3). “Zachęcam was zatem ja, więzień w Panu, abyście postępowali w sposób godny powołania, do jakiego zostaliście wezwani, z całą pokorą i cichością, z cierpliwością, znosząc siebie nawzajem w miłości” (Ef 4,1-2) – wzywa Apostoł narodów.(…)
Trzeba szanować i kochać potrzebujących pomocy, bo oni są nie tylko dziećmi Bożymi i członkami Mistycznego Ciała Chrystusowego, ale nadto naszymi dobrodziejami, albowiem przyczyniają nam zasług i modlą się za nami.(…) Mamy pomagać, ile kto może, jak mówi Pismo Święte: “Z tego, co masz, według twojej zasobności dawaj jałmużnę! Będziesz miał mało – daj mniej, ale nie wzbraniaj się dawać jałmużny nawet z małego!” (Tob 4,8). Należy przy tym pamiętać o czystej pobudce: z miłości ku Bogu, który w postaci ubogiego prosi o jałmużnę; dla naśladowania również miłosierdzia Zbawiciela. (…)
Nie tylko trzeba dawać jałmużnę, ale należy odwiedzać ubogich wstydzących się żebrać; pieniądz bowiem nie ma ust, ani serca, nie przemówi, nie pocieszy, nie poradzi, a tymczasem biedny pragnie współczucia, ulgi i porady. (…)Do miłosierdzia trzeba zaprawiać młodzież, jak to czynił św. Józef Cotolengo, kanonizowany w 1934r., który majac lat pięć mierzył kijem długość i szerokość pokoju, na pytanie, co robi, odpowiedział: “Muszę wiedzieć, ile ten pokój pomieści łóżek dla chorych”.
(Sł. B. ks. M.Sopoćko, Rozważania o Miłosierdziu Bożym i ludzkim, w: Wielbijmy Boga w Jego Miłosierdziu. Modlitewnik, Stockbridge Mass 1960, s. 189-196)
Rozważanie VIII
O UCZYNKACH MIŁOSIERDZIA WZGLĘDEM DUSZY
“Jeśli bowiem pzebaczycie ludziom ich przewinienia, i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski”. (Mt 6,14)
Miłość bliźniego ujawniać się powinna w uczynkach miłosiernych nie tylko względem jego ciała, ale i przede wszystkim względem jego duszy. Katechizm wymienia siedem uczynków miłosiernych względem duszy bliźniego, nad którymi się teraz zastanowimy, a mianowicie: grzesznych upominać, nieumiejętnych pouczać, wątpiącym dobrze radzić, strapionych pocieszać, krzywdy cierpliwie znosić, urazy chętnie darowywać i modlić się za żywych i umarłych.
Nędza wiedzie zwykle w orszaku swoim różne cierpienia, przykrości, gorycze, a często upadek ducha, zapomnienie o Bogu i poddanie się występkom. Doświadczenie stwierdza, że wielu ubogich szuka pociechy w kieliszku, nie chodzi do kościoła, całymi latami stroni od konfesjonału, a stąd dziczeje na duszy. Są tacy, co pracy znieść nie mogą, a inni pracować by mogli, ale nie chcą i wolą włóczęgostwo i próżniactwo. Takich trzeba nakłaniać do pracy i w miarę możności im pracę wynajdywać; prawdziwie zaś ubogich należy nie tylko wspierać jałmużną, ale także podnosić na duchu, nakłaniać ku Bogu, przygotowywać do Sakramentów św. itp. U takich jałmużna dla ciała ma być niejako paszportem dla jałmużny dla duszy. Na świecie pełno jest cierpień, które są nie tylko owocem grzechu, ale też narzędziem Bożym do uświęcenia dusz. Każdy człowiek musi cierpieć, by odpokutować za grzechy, stać się podobnym do Zbawiciela na krzyżu. Ale są ludzie, którym się dostaje większa miara tych cierpień w udziale, bo tylko taka miara zdoła ich nawrócić, albo oczyścić i udoskonalić. Nie jest rzeczą łatwą cierpieć dobrze: dla wielu boleść jest rzeczą straszną. Nie dziw tedy, że niektórzy targają się wówczas na własne życie, inni się uskarżają na Boga, a nawet miotają bluźnierstwa, a wszyscy oglądają się za pociechą. Toteż miłość bliźniego nakłaniać winna nas, byśmy grzesznych upominali, nieumiejętnych nauczali, wątpiącym dobrze radzili i pocieszali strapionych.
“Nie odsuwaj się od płaczących i smuć się z zasmuconymi! Nie ociągaj się z odwiedzeniem chorego człowieka, albowiem za takie [czyny] będą cię miłować” (Syr 7,34-35), mówi natchniony Autor, a Apostoł usilnie prosi o to chrześcijan: “Prosimy was, bracia, upominajcie niekarnych, pocieszajcie małodusznych, przygarniajcie słabych, a dla wszystkich bądźcie cierpliwi” (1 Tes 5,14). W tej praktyce, nieraz nader trudnej, trzeba się wzorować na miłosierdziu Bożym, jak mówi Apostoł: “(…)Bóg wszelkiej pociechy, Ten, który nas pociesza w każdym naszym ucisku, byśmy sami mogli pocieszać tych, którzy są w jakimkolwiek ucisku, tą pociechą, której doznajemy od Boga” (2Kor 1,3-4).
Aby skutecznie pocieszać, trzeba mieć serce czułe i wpuszczać do niego chętnie cierpienia bliźnich. (…)
Z uczynków miłosiernych co do duszy dla wielu najtrudniejsze jest krzywdy cierpliwie znosić i urazy darować. (…)
Aby siebie przezwyciężyć pod tym względem, trzeba rozważać miłosierdzie Boże względem nas i prosić Boga o pomoc oraz zastanowić się nad wzniosłością i pięknością tej cnoty, która jest najwyższą ozdobą człowieczeństwa, najwyższym podniesieniem naszej ludzkiej godności. Natomiast żywienie urazy i chęć zemsty za poniżenia i krzywdy jest dowodem zwierzęcych popędów oraz świadectwem nikczemności i niskości charakteru. Darowanie uraz to nie małoduszność i brak honoru czy męstwa, lecz to dowód wielkoduszności i bogactwa cnoty ćwiczonej w nauce Chrystusa, jest to heroiczna cierpliwość i męstwo, co za kamień odpłaca chlebem modląc się za prześladowców.(…)
Pewien człowiek mając trzech przyjaciół, został oskarżony przed sądem o przestępstwo, za które groziła mu kara śmierci. Pierwszy przyjaciel od razu go zdradził i opuścił; drugi poszedł z nim aż do drzwi izby sądowej, ale bał się, aby go nie wmieszano do sprawy i cofnął się; trzeci zaś przyjaciel stanął przed sędzią, dzielnie bronił oskarżonego i uratował mu życie. My jesteśmy tym oskarżonym, a przyjaciółmi są dobra ziemskie, które w chwili śmierci natychmiast nas opuszczają, następnie nasi krewni i znajomi, którzy nas odprowadzą do grobu, ale się cofną – a tylko jeden przyjaciel stanie z nami na Sądzie Ostatecznym przed Bogiem i będzie nas bronił: są to uczynki miłosierne.
“Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią” (Mt 5,7).
(Sł. B. ks. M.Sopoćko, Rozważania o Miłosierdziu Bożym i ludzkim, w: Wielbijmy Boga w Jego Miłosierdziu. Modlitewnik, Stockbridge Mass 1960, s. 196-204)
Rozważanie IX
O WDZIĘCZNOŚCI ZA MIŁOSIERDZIE BOŻE
“Wyznawajcie Pana, bo dobry, bo na wieki miłosierdzie Jego” (Ps 105,1; 106; 117;135- wg Biblii Wujka)
Tak się rozpoczynają cztery Psalmy, w których autor natchniony nawołuje ludzi do wdzięczności ku Bogu za wielkie Miłosierdzie, okazywane dla nich przez wszystkie wieki. To napomnienie do wdzięczności powtarza się w tysięcznych echach przez cały Stary Testament, już to w formie tkliwych porównań, już to w formie gorzkich wyrzutów, już to w gorących okrzykach wdzięczności: “Błogosław, duszo moja, Pana, i nie zapominaj o wszystkich Jego dobrodziejstwach!”(Ps 103,2).
Chrystus Pan w Nowym Testamencie jeszcze bardziej żąda wdzięczności za doznane Miłosierdzie Boże, gdy na przykład po uzdrowieniu dziesięciu trędowatych, w gorzkich słowach uskarża się, że tylko jeden z nich powrócił, aby podziękować za cudowne dobrodziejstwo: “Czyż nie dziesięciu zostało oczyszczonych? Gdzie jest dziewięciu?”(Łk 17,17).(…)
Obowiązek wdzięczności za doznane dobrodziejstwa wypływa z wrodzonego każdemu prawa naturalnego. Poczucie tego obowiązku jest tak żywe i silne, tak się zrosło z naszą duszą, że nawet narody barbarzyńskie(…) nie są z niego wyzute. Z tego poczucia wypływa wdzięczność synowska, podstawa stosunków rodzinnych; z tego poczucia rodzi się mimowolna miłość, jaką zwykliśmy okazywać naszym dobroczyńcom; z tego zresztą poczucia powstaje owo słuszne oburzenie(…), jakim nas przejmuje widok niewdzięczności.(…)
Jeśli prawo wdzięczności jest wielkim i świętym w stosunku do ludzi, o ileż bardziej jest większym i świętszym w stosunku do Boga, któremu zawdzięczamy nieprzebrane skarby miłosierdzia. Liczyć te skarby łask miłosiernych, to tak jak liczyć liście na drzewach, albo gwiazdy na niebie. Wśród nich bowiem żyjemy, nimi oddychamy, w nich zanurzeni jesteśmy, po nich – że tak powiem – depczemy – słowem, nie ma dnia w naszym życiu, nie ma nawet momentu, w którym Ojciec Niebieski nie dawałby nam setnych dowodów swego nieskończonego Miłosierdzia.(…)
Każdy z nas ustawicznie doznaje opieki Boga Miłosiernego, który z macierzyńską dobrocią i troskliwością zaopatruje nas na wszystkie potrzeby życia. Gdyby Bóg nie błogosławił prac naszych, gdyby poskąpił kropli deszczu na rolę, gdyby nas wypuścił ze swojej troskliwej opieki, znikłyby wszystkie usiłowania, zachody, a z nimi i życie człowieka. Nadto doznajemy wielkiego Miłosierdzia Bożego w rzeczach nadprzyrodzonych: oto Chrystus Pan ustawicznie oczyszcza dusze nasze z trądu grzechu i przyjmuje nas – synów marnotrawnych – w otwarte ramiona, jako Ojciec Miłosierdzia. Dlatego każda okruszyna chleba i kropla wody, jaką bierzemy do ust, a tym bardziej łaska wywołująca łzę żalu i odpuszczenie grzechów, wołają do nas, byśmy oddawali Bogu dług wdzięczności za doznawane Miłosierdzie.
(Sł. B. ks. M.Sopoćko, O wdzięczności za Miłosierdzie Boże, AZSJM, rps, s. 1-3)
Rozważanie X
O WDZIĘCZNOŚCI ZA MIŁOSIERDZIE BOŻE – cz. II
W jaki sposób mamy okazywać Bogu wdzięczność? Przede wszystkim winniśmy pamiętać o Miłosierdziu Bożym i w myśli rozważać Jego niezliczone dobrodziejstwa. Pamięć bowiem o łaskach otrzymanych jest to pierwszy dług wdzięczności spłacany dla dobroczyńcy. Jakże więc niewdzięcznymi są ci ludzie, którzy zupełnie zapominają o dobrodziejstwach Miłosierdzia Bożego, albo wspominają o nich bardzo rzadko! Przez to wykazują, że albo tych dobrodziejstw zupełnie nie cenią, albo nie wierzą w ich Sprawcę. Takimi są dzisiaj niezliczone rzesze ludzi, którzy tak są zajęci sprawami doczesnymi dnia codziennego, że albo zupełnie, albo rzadko tylko myślą o sprawach Boga i miłosiernych Jego dobrodziejstwach. Postępują tak, jak gdyby rzeczy ziemskie, przejściowe więcej znaczyły, aniżeli te, jakich Bóg nam udzielił, dla nas zdziałał albo nam obiecał. O słabe i ślepe dusze! Czyż jesteście tak zaciemnione próżnością i doczesnością tego świata, że stawiacie je wyżej ponad sprawy wieczne, że przedkładacie je ponad dobrodziejstwa Miłosierdzia Bożego? Ale każdy z nas nie tyle ma się troszczyć, co inni pod tym względem czynią, ile co my sami winniśmy czynić. Jak mało cenimy dobrodziejstwa Miłosierdzia Bożego, jak rzadko i tylko ubocznie o nich pamiętamy, jak jesteśmy wszystkim innym zajęci – studiami, zabawą, honorami, korzyściami, obowiązkami – tylko nie przypominamy o tym największym obowiązku dziękczynienia Stwórcy (…).
To też opłakujmy swą niewdzięczność dotychczasową szczerym żalem za grzechy i miejmy zawsze pobożny zwyczaj wspominać sobie przy codziennym pacierzu główniejsze dobrodziejstwa Miłosierdzia Bożego, któreśmy wzięli i bierzemy od Boga: stworzenie, żywienie, opiekę – i choć w myśli składajmy Mu hołdy dziękczynne. Pamiętajmy tym bardziej o nadnaturalnych łaskach Miłosierdzia Bożego, żeśmy się urodzili z chrześcijańskich rodziców, żeśmy zostali oświeceni światłem wiary na chrzcie świętym, że mamy możność tak często przystępować do sakramentu pokuty i sakramentu Ołtarza oraz korzystać z innych sakramentów świętych.
W tym rozważaniu zwróćmy uwagę na naszą niegodność, że jesteśmy wobec Boga nicością, i że przez grzechy zasłużyliśmy raczej na kary, niż na łaski (…). Tymczasem Bóg zamiast kary obsypuje nas niezliczonymi łaskami, zamiast odrzucenia wiecznego obdarza nas swoją przyjaźnią.
Następnie zastanówmy się nad wielkością, nieskończonością, wszechpotęgą i świętością Stwórcy, którego władzy ulega wszystko, co istnieje, i wobec którego cały wszechświat jest niczym. I oto Ten tak wielki, tak potężny, tak święty i nieograniczony Pan, “którego niebo i ziemia ogarnąć nie mogą”(por. 1Krl 8,27) nie tylko się nami interesuje i zwraca na nas swoją uwagę, lecz darzy nas szczególniejszymi względami – nas tak nikłych i niegodnych, jak gdybyśmy Jemu byli równi.(…)
A któż z nas potrafi wyliczyć owe łaski szczególne, które każdy z nas odbiera? Wyobraźmy sobie troskliwość, z jaką matka czuwa nad niemowlęciem. Otóż tak samo Bóg Miłosierny czuwa nad nami i można do każdego z nas zastosować słowa Boga do Mojżesza: “Jak orzeł, co gniazdo swoje ochrania, nad pisklętami swoimi krąży, rozwija swe skrzydła i bierze je, na sobie samym je nosi”(Pwt 32,11). O tak, to skrzydła Miłosiernego Boga nigdy nas nie opuszczają: On to wspiera w niedoli i broni w złych przygodach; On to w pokusach umacnia, w niepewności oświeca, w upadkach podnosi; On to w smutku pociechą i w trudach ochłodą – słowem On we wszystkim dla nas Ojcem, Przyjacielem, Piastunem. Ale na próżno się kusić o skreślenie obrazu dobrodziejstw Miłosierdzia Bożego, które nam wyświadcza jako Stwórca, Odkupiciel i Uświęciciel: niezliczone one jak liście na drzewach i możemy tylko z Apostołem powiedzieć, że w nich “żyjemy, poruszamy się i jesteśmy”(por. Dz 17,28).
Kto więc ma trochę poczucia słuszności, kto nie wyzuł się całkiem z wszelkich uczuć szlachetnych, czy może być nieczułym na tyle odbieranych dobrodziejstw Boga Miłosiernego i o nich nie wspominać codziennie? Czy może zapominać o Tym, który co chwila zsyła nam swe miłosierne dary doczesne i wieczne, jak kiedyś mannę na pustyni ludowi wybranemu? Toteż weźmy te uwagi głęboko do serca i pamiętajmy o świętej daninie wdzięczności dla Boga Miłosiernego. Płaćmy tą daninę szczerze i wiernie przez rozważanie codzienne tych dobrodziejstw przy modlitwie porannej, przez dziękowanie za nie przy wieczornym pacierzu, płaćmy wreszcie w ciągu dnia przez dobre używanie tych darów, które zawsze z dłoni Boga Miłosiernego czerpiemy.
(Sł. B. ks. M.Sopoćko, O wdzięczności za Miłosierdzie Boże, AZSJM, rps, s. 5a-9)
Rozważanie XI
MIŁOŚĆ JAKO DAŃ WDZIĘCZNOŚCI ZA MIŁOSIERDZIE BOŻE
“Ja jestem Pan, Bóg twój (…) Okazuję łaskę aż do tysiącznego pokolenia tym, którzy Mnie miłują” (Wj 20,2.6).
(…) Miłość Boga jest głównym obowiązkiem naszym względem Miłosiernego Stwórcy naszego, to główne prawo świata, to główne i najwyższe przeznaczenie człowieka. Jak słońce jest na to, aby nam przyświecało, jak ogień istnieje po to, aby grzał i palił, jak rośliny sadzimy, aby nam wydawały owoce – tak człowiek na to tylko istnieje, aby ukochał Stwórcę swego miłością ponad wszystko na świecie. Usuńmy miłość, a dzieło naszego stworzenia byłoby do gruntu zwichnięte. Co ojcu po dzieciach bez serca? Co Bogu po stworzeniach rozumnych, które nie płaciłyby Mu słodkiej daniny miłości?
Obowiązek miłości Boga wypływa z prawa natury i z samego przeznaczenia człowieka. Dlatego św. Paweł naucza, że bez miłości wszystko jest niczym: ani wiara, ani dobre uczynki, ani nawet męczeństwo zastąpić jej nie mogą: “Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący. Gdybym też miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice, i posiadał wszelką wiedzę, i wiarę miał tak wielką, iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał – byłbym niczym. I gdybym rozdał na jałmużnę całą moją majętność moją, a ciało wystawił na spalenie, lecz miłości bym nie miał, nic mi nie pomoże”(1Kor 13,1-3).
Przede wszystkim miłość Boga jest spłaceniem długu wdzięczności za Miłosierdzie, jakiego doznajemy od naszego Stwórcy, Odkupiciela i Uświęciciela na każdym kroku.(…) On źródło wszelkiego bytu – wywiódł nas z ciemnej nicości; On wieczny płomień wszechżycia, rozniecił w nas iskierkę życia, i gdyby nie Jego Miłosierdzie, które z morza swego istnienia chciało udzielić nam kropelkę, bylibyśmy na wieki pozostali nicością. A stworzył nas nie jakimś stworzeniem bezrozumnym, lecz na obraz i podobieństwo swoje, którym żadne stworzenie widzialne nie może się poszczycić. Ponadto w porządku stworzeń dał nam pierwszy szczebel po aniołach i oblókł nas we władzę królewską nad wszystkimi tworami ziemnymi: Powiedział do pierwszych rodziców “abyście panowali nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi”(Rdz 1,28). I wreszcie – co największym jest Miłosierdziem – stworzył nas dla szczęścia wiecznego.(…)
Ale Stwórca nie zadowolił się tym, że stworzył nas na swój obraz i podobieństwo, lecz nadto chciał nas uczynić swoimi dziećmi czyli wprowadzić stworzenie do rodziny Stwórcy i dzielić z nami na wieki rozkosze nieba, o których mówił Apostoł: “Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć”(1Kor 2,9). O jakież rzewne Ojcostwo, jaki cud niepojętego Miłosierdzia: Bóg-Stwórca staje się Ojcem naszym, oddaje nam swoje dziedzictwo, dzieli się z nami swym szczęściem, czyni nas uczestnikami swojego Boskiego życia! Nie dosyć tego! Gdy człowiek wzgardził nieskończonym Miłosierdziem Bożym i przez grzech pozbawił się synostwa Bożego i prawa do szczęścia wiecznego na łonie Stwórcy, Bóg nie odrzucił nas na wieki, lecz dał nam swego Jednorodzonego Syna, który w jedności z Ojcem i Duchem Świętym zlitował się nad nami i krwią własną wykupił nas z niewoli śmierci wiecznej i grzechu, przywracając utracone synostwo Boże i prawo do szczęśliwości wiecznej w niebie. Z Miłosierdzia swego ukochał nas Syn Boży miłością wieczną: “Ukochałem cię odwieczną miłością”(Jr 31,3); ukochał miłością najtkliwszą, wobec której miłość wszystkich matek jest niczym, – miłością najhojniejszą, bo posuniętą aż do ofiary z siebie, – miłością tak wielką, jak Bóg sam, czyli miłością nieskończoną. Dowodzą tego trzy wieczne pomniki miłości – żłóbek, krzyż i Najświętszy Sakrament. To są ołtarze Nowego Testamentu, na których spełniło się i spełnia po dziś dzień dzieło Odkupienia. Z jaką to siłą, z jaką ognistą wymową wołają one o miłość. Są one laską cudotwórczą Mojżesza, co nas wywiodła z piekła, – są one Arką Noego, w znaczeniu duchowym, która nas wybawiła z powodzi potępienia wiecznego, – są one pomostem rzuconym między niebem a ziemią, po którym synowie Ewy, wygnańcy z niebieskiej Ojczyzny, znowu do niej wstępują. Pomniki te wzniosło Miłosierdzie Boże. Bylibyśmy bowiem na wieki zgubieni, ale Ojciec Niebieski “tak(…) umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne”(J 3,16).(…) Zbierzmy wszystkie rozumy anielskie i ludzkie, a nie zdołamy pojąć tego bezmiaru Miłosierdzia Bożego. Zarówno w dziele stworzenia, jak i w dziełach odkupienia i uświęcenia Bóg nie szukał własnych korzyści – bo ich nie potrzebował – ale miał głównie na względzie nasz pożytek. Jego Miłosierdzie pragnęło nas uszczęśliwić w swojej miłości i dlatego kochając Boga postępujemy w świętości i doskonałości. Jak bowiem kwiat wyrasta z korzenia, jak strumień płynie ze źródła, tak nasza świętość i szczęście bierze swój początek tylko z miłości Bożej, miłości prawdziwej i czynnej, i w niej się tylko rozwija. Świętość bowiem to unikanie złego w najszerszym tego słowa znaczeniu, a czyż jest broń silniejsza na nie, niż gorąca miłość Boga. Taka dusza nigdy nie skala się występkiem.(…)
Świętość – to ćwiczenie się w cnotach czyli naśladowanie wzorów Chrystusa w zaparciu się siebie, w pokorze, cichości, przebaczeniu uraz, słodyczy, umartwieniu itp., jak powiedział Zbawiciel: “Dałem wam bowiem przykład, abyście i wy tak czynili, jak Ja wam uczyniłem”(J 13,15). Otóż tylko miłość Boża zdolna jest nas po tej drodze prowadzić. Serce tym ogniem zagrzane nie patrzy na trudności, nie liczy się z ofiarami, jakich wymaga cnota i wszystko chętnie uczyni, byle dać dowód miłości. “Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia”(Flp 4,13).
(Sł. B. ks. M.Sopoćko, O wdzięczności za Miłosierdzie Boże, AZSJM, rps, s. 9a-13a)
Rozważanie XII
MIŁOŚĆ JAKO DAŃ WDZIĘCZNOŚCI ZA MIŁOSIERDZIE BOŻE – cz. II
Jak wywołać miłość ku Bogu? Przede wszystkim pamiętać trzeba, że miłość ku Bogu siedzibę ma nie w sercu, lecz w woli i objawia się w trwałym postanowieniu, aby wolę Bożą zawsze i wiernie spełniać (…). Wprawdzie i uczuciowa miłość jest cennym darem Bożym, bo daje zapał i polot, osładza trudy, łagodzi cierpienia, ułatwia wykonanie prac i ofiar, ale te uczucia i wzruszenia nie są istotą miłości i nie dowodzą jej istnienia. Często nie są darem Bożym, ale owocem czułej i do wzruszenia skłonnej natury. Są osoby, co się do łez rozrzewniają przy czytaniu żywotów świętych lub słuchaniu kazań, ale miłości Bożej nie posiadają, gdyż woli Bożej nie pełnią. Niejedna znowu osoba posiada miłość w wysokim stopniu, chociaż jej się zdaje, że albo Boga nie kocha, albo mało kocha, bo wola jej jest z Bogiem złączona, ale to złączenie pozostaje przed nią ukryte. Tak dzieje się w duszach nawiedzanych oschłością, lub które są z natury niezdolne do głębszych uczuć.
Jakkolwiek miłość Bożą zaszczepia w nas Duch Święty razem z łaską uświęcającą, to jednak mamy współpracować z tą łaską, miłość Bożą rozwijać i coraz bardziej ją rozszerzać przez wierne pełnienie swoich obowiązków, które z woli Bożej na nas zostały włożone. Mamy również przedstawiać sobie Boga nie tyle jako Pana i Sędziego, ale jako Ojca Miłosiernego, który każdym z nas opiekuje się i zsyła niezliczone łaski Miłosierdzia.(…)
O gdyby ludzie zawsze uważali Boga za Ojca, a siebie za Jego dzieci, jakżeby wielce Go uwielbili i uszczęśliwili siebie! Gdyby często myśleli o dobroci i nieskończonym Miłosierdziu Bożym, wówczas całe ich życie byłoby jednym hymnem miłości, a wszystkie ich pragnienia, słowa i czyny miałyby jedynie za cel przypodobanie się Bogu. Wtedy ufność dziecięca zamieszkałaby w ich sercu, a z ufnością pokój, z pokojem wesele i radość. Nic bowiem tak nie rozbudza w nas miłości i ufności, jak rozważanie nieskończonego Miłosierdzia Bożego, jakie Bóg wciąż nam okazuje i z jakim pragnie naszego dobra, i dla którego nazywamy Go Ojcem. (…)
Gdybyśmy częściej myśleli o Miłosierdziu Bożym (…) na pewno modlitwy nasze byłyby żarliwsze, prace milsze, krzyże lżejsze, boleść straciłaby swoją gorycz, a życie nie byłoby tak ciężkie, jak jest obecnie dla wielu ludzi. Lecz niestety, zbyt często zapominamy, że Bóg jest Ojcem Miłosierdzia, a my Jego dziećmi i dlatego skazujemy sami siebie na smutne sieroctwo. Skoro więc dziećmi jesteśmy Boga Miłosiernego, mamy z upodobaniem często myśleć o swoim Ojcu i cieszyć się z Jego doskonałości, z Jego nieskończonej piękności, dobroci i Miłosierdzia: odczujemy wówczas niewypowiedzianą radość i szczęście przeobfite.(…) Winniśmy pragnąć Jego towarzystwa, winniśmy tęsknić za Nim (…), winniśmy się poczuwać do wdzięczności, mile wspominać o Jego dobrodziejstwach, gdyż dziękczynienie za doznane łaski jest najskuteczniejszą prośbą o nowe; winniśmy chwalić Boga głośno i opowiadać innym o Jego dobroci, jak to czynił Król-Prorok: “Wszyscy, którzy się Boga boicie, chodźcie i słuchajcie, chcę opowiedzieć, co uczynił On mojej duszy!”(Ps 66,16).
Jako dzieci Króla Miłosierdzia, szanujmy Go i bądźmy gotowi wszystko utracić i wszystko wycierpieć, aniżeli Boga obrazić; pragnijmy zjednać dla Niego uwielbienie i miłość wszystkich ludzi, pamiętając, że głównym naszym celem jest pomnożenie chwały Boga; pełnijmy Jego świętą wolę we wszystkim, jak powiedział Zbawiciel: “Jeżeli Mnie miłujecie, będziecie zachowywać moje przykazania”(J 14,15).
Jako kochające dzieci, okazujmy swoją miłość ku Bogu ofiarą, pracą, pokutą, posłuszeństwem i poświęceniem dla bliźnich (…).
Wreszcie jako dzieci Ojca, miłujmy nie tylko Jego samego, ale wszystko, co od Boga pochodzi lub się do Niego odnosi, a więc Kościół św., naukę podawaną przez tę Oblubienicę Chrystusa, miłujmy Ojca św., który Kościołem rządzi, biskupa swojego, świątynie Pańskie, obrazy św., święćmy należycie dni świąteczne i uroczystości, a w ten sposób okażemy wdzięczność za Miłosierdzie Boże, doznawane ustawicznie na sobie.
(Sł. B. ks. M.Sopoćko, O wdzięczności za Miłosierdzie Boże, AZSJM, rps, s. 15-17a)
Rozważanie XIII
PAMIĘĆ O OBECNOŚCI BOŻEJ JAKO WDZIĘCZNOŚĆ ZA MIŁOSIERDZIE BOŻE
Bóg hojnie udziela Miłosierdzia swojego tym wszystkim, którzy(…) starają się pamiętać o Jego obecności. Kto bowiem pamięta zawsze, że Bóg jest wszędzie obecny, zawiera przymierze z Miłosiernym Stwórcą, który ze swej strony pamięta o człowieku, obdarzając go licznymi łaskami.
Pamięć o obecności Bożej jest jednym z najdoskonalszych sposobów uświęcenia duszy i odwdzięczenia się Bogu za dobrodziejstwa.(…)
“Jeden jest Bóg i Ojciec wszystkich, który [jest i działa] ponad wszystkimi, przez wszystkich i we wszystkich”(Ef 4,6). W tych słowach Apostoł Narodów mówi o obecności Boga w każdym człowieku, jak jest obecny i na każdym miejscu. On nieskończony, niezmierzony i nieogarniony wypełnia sobą wszystko i wszystko w sobie zawiera. “Czy nie wypełniam nieba i ziemi?”(Jr 23,24), woła ustami proroka, zaznaczając w tych słowach, że jest obecny w niebie i na ziemi, i na każdym miejscu zarówno wewnętrznie jak i zewnętrznie, że przenika wszystko, jak światło, które samo jest niewidzialne, a oświeca wszystko, gdzie się znajduje i dokąd sięga, wypełnia sobą każdą przestrzeń.(…)
Będąc obecny w każdym miejscu wszelkiej przestrzeni, Bóg jest obecny i w każdej rzeczy i w każdym stworzeniu, tak, że nie ma takiej małej i nikłej rzeczy, w której Bóg nie byłby obecny cały (…).
Oprócz naturalnej obecności Boga istnieje jeszcze obecność Jego nadnaturalna przez łaskę.(…) [Taka] obecność (…)Boga w duszy człowieka sprawia, że człowiek żyje tym Duchem, jakim żyje sam Bóg, gdyż Duch Święty go ożywia, pobudza, upiększa, rządzi nim tak, że wszystkie czynności, słowa i myśli stają się Bogu miłymi i zasługującymi na nagrodę wieczną. “Jeśli mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go i przyjdziemy do niego, i mieszkanie u niego uczynimy”(J 14,23). Miłość jest więc tym związkiem – niby łańcuchem – jakim Duch Święty łączy się z nami, a raczej cała Trójca Święta – Bóg Ojciec, Syn Boży i Duch Święty – zakładają w duszy mieszkanie dla siebie.(…) Przez tą dopiero obecność powstaje między Bogiem a duszą niezmiernie serdeczny stosunek, który się staje tym ściślejszy im więcej dusza go sobie uświadamia, czynnie przypominając obecność Bożą. Ćwiczenie się w pamięci na obecność Bożą jest bardzo owocne w skutkach. Kto bowiem uświadamia sobie, że zawsze stoi w obliczu Stwórcy, Odkupiciela i Uświęciciela, nigdy się nie odważy na grzech (…). Ta pamięć oczyszcza duszę od grzechów powszednich, pobudzając do żalu za nie, – uświęca nasze myśli, słowa i uczynki, – uszlachetnia i udoskonala nasze zmysły i wyobraźnię oraz ułatwia poznanie naszych grzechów i niedoskonałości w celu przebłagania za nie Stwórcy i uniknięcia ich na przyszłość.(…)
Pamięć na obecność Bożą jest najlepszym środkiem na zły humor, smutek i przygnębienie, gdyż napełnia duszę wielką, niewymowna radością. Radość bowiem jest to uczucie przyjemne, z powodu posiadania dobra. A ponieważ Bóg jest dobrem najwyższym, dlatego przypomnienie sobie, że Dobro to jest w nas, a my w Nim, powoduje radość największą. Oto mamy taki skarb w duszy naszej i we wszystkich jej władzach, w ciele naszym i we wszystkich jego zmysłach (…): Bóg Ojciec, Syn Boży i Duch Święty z całą swoją potęgą, mądrością, dobrocią i miłosierdziem oraz ze wszystkimi swymi doskonałościami i bogactwami w nas mieszka, a my w Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy. Stajemy się uczestnikami wszystkich dóbr Jego, które On z nieskończonego Miłosierdzia swego pragnie na nas jak najobficiej wylać. Byśmy tylko przygotowali siebie do ich godnego przyjęcia.
Ponieważ jest On w nas wewnętrznie obecny, bardzo łatwo może nas udoskonalić, byśmy tylko nie stawiali Mu przeszkód, a dusza nasza natychmiast napełni się blaskiem i pięknością życia wiecznego. Któż myśląc o tym nie napełni się radością, odpędzając wszelkie smutki i przygnębienia? Dotychczas tylko w małym stopniu zaczerpnęliśmy z tego niezmierzonego morza łask do swojej duszy, a napełniła się ona niewymowną słodkością i radością, a cóż dopiero, jeżeli lepiej się zaczniemy przygotowywać i współpracować z tymi łaskami, pogardzając rzeczami doczesnymi i przejściowymi?
Pamięć na obecność Bożą jest ostoją w niebezpieczeństwach, gdyż powoduje w duszy wielką ufność w Miłosierdzie Boże. Jeżeli bowiem Bóg nie tylko jest w nas wewnętrznie, przenikając całą naszą istotę, lecz nadto otacza nas z zewnątrz i ogarnia zewsząd, – któż mógłby nam szkodzić, jeżeliby On sam na to nie dał zezwolenia? A jeżeli sam na to zezwolił, winniśmy cierpliwie i ochotnie przyjąć z Jego ręki wszystko, gdyż “[Bóg] z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra”(Rz 8,28). (…) Wreszcie przypominanie obecności Bożej powoduje czynienie wszystkiego z czystej intencji podobania się Jemu i przez to powiększa nasze zasługi na życie wieczne oraz umożliwia nam zrozumienie – choć w przybliżeniu – szczęśliwości niebieskiej, jaką błogosławieni cieszą się w ustawicznym oglądaniu Pana Boga. (…)
(Sł. B. ks. M.Sopoćko, O wdzięczności za Miłosierdzie Boże, AZSJM, rps, s.18-24a)
Rozważanie XIV
MIŁOSIERNA OPATRZNOŚĆ BOGA
“Ty zaś, Boże nasz, jesteś dobry i wierny, cierpliwy i miłosierny w rządach nad wszystkim”(Mdr 15,1).
Wdzięczny obraz opiekuńczej ręki Boga wyraża autor natchniony w powyższych słowach, zaznaczając, że w tej opiece kieruje się głównie Miłosierdziem. Dla mocniejszego podkreślenia tego miłosiernego stosunku do świata, używa jeszcze kilku synonimów, nazywając Boga (…) wiernym, czyli dotrzymującym obietnic, – cierpliwym, czyli oczekującym na poprawę grzeszników.
Ten miłosierny stosunek Boga do stworzeń – a szczególnie do ludzi – ujawnia się we wszystkich dziełach Bożych (…), ale może najbardziej jest uderzający w kierowaniu światem, a przede wszystkim w opiece nad ludźmi, co nazywamy Opatrznością.(…) Nosimy w sobie namacalne świadectwo Opatrzności. Czujemy bowiem, że życie nasze nie rozwija się pod wyłącznie naszym kierownictwem. Ileż to razy doświadczyliśmy, jak płonne były nasze wysiłki, a uwieńczenie naszych przedsięwzięć pomyślnym skutkiem zawdzięczaliśmy tajemniczym przyczynom, które działały poza nami? (…) Ileż to wydarzeń zdarza się codziennie mimo nas, ile pomyślnych wypadków, których bynajmniej nie możemy przypisać sobie? (…) Toteż oparty o własne doświadczenie woła Psalmista, oddając hołd Boskiej Opatrzności: “Panie przenikasz i znasz mnie, Ty wiesz, kiedy siadam i wstaję. Z daleka przenikasz moje zamysły, widzisz moje działanie i mój spoczynek i wszystkie moje drogi są Ci znane”(Ps 139,1-3). (…) Wszystkie dzieła Opatrzności Bożej nacechowane są nieskończonym Miłosierdziem.(…) Przede wszystkim uderza nas Miłosierdzie Boże w zachowaniu [w istnieniu] stworzeń od największych do najmniejszych istot, jak mówi autor natchniony w Księdze Mądrości: “On bowiem stworzył małego i wielkiego i jednakowo o wszystkich się troszczy”(Mdr 6,7).(…) O szczególnej zaś opiece miłosiernej Boga nad człowiekiem tak opiewa Psalmista: “Swoim aniołom nakazał w twej sprawie, aby cię strzegli na wszystkich twych drogach. Na rękach będą cię nosili, abyś nie uraził swej stopy o kamień”(Ps 91,11-12). Jeszcze wymowniej głosi to Bóg u Proroka. Oto żeby okazać jak troskliwie czuwa nad nami, z jakim Miłosierdziem pamięta o wszystkich naszych potrzebach, porównuje się do matki i woła: “Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona? A nawet gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie. Oto wyryłem cię na obu dłoniach”(Iz 49,15-16). Jakież cudowne Miłosierne słowa! Napisał nas na rękach swoich, to znaczy, że zawsze jesteśmy przed Jego oczami, w Jego pamięci i sercu! (…)
Gdybyśmy mogli to wszystko dokładnie zrozumieć, jakże byśmy jasno ujrzeli wszędzie tę Miłosierną Opatrzność, której oko i serce wszystkim kieruje, w każdym szczególe widzialnego świata; jakże byśmy głęboko odczuli prawdziwie ojcowską miłosierną opiekę nad sobą, w każdym momencie życia naszego i zraszalibyśmy oczy swoje łzami słodkiej wdzięczności! Jakże byśmy często powtarzali z Psalmistą te słowa: “Weselę się i cieszę z Twojej łaski, boś wejrzał na moją nędzę, poznałeś udręki mej duszy i nie oddałeś mnie w ręce nieprzyjaciela”(Ps 31,8-9). Otóż radość wielka i spokój wewnętrzny jest pierwszym owocem dla duszy z poznania i rozważania miłosiernej Opatrzności Boga nad nami.(…)
Dziś wielu ludzi szemrze i utyskuje, że Bóg dopuszcza klęski żywiołowe, a przede wszystkim, że nie ma spokoju na świecie (…). Ależ te klęski są owocem grzechów strasznych, a wojny – skutkiem złej woli ludzkiej, pychy i chciwości istot rozumnych.(…) Zresztą te klęski są okazją dla sprawiedliwych do zbierania zasług i ćwiczenia się w cnotach chrześcijańskich, jak powiada Apostoł: “Niewielkie bowiem utrapienia nasze obecnego czasu gotują bezmiar chwały przyszłego wieku”(2Kor 4,17). (…)
Rozważanie o Miłosiernej Opatrzności Boga powstrzymuje ludzi od zbytecznej troski o rzeczy doczesne. Jeżeli bowiem Opatrzność Boża karmi ptaki niebieskie i troszczy się o legowisko i ubranie dla zwierząt, jeżeli tak przyodziewa i upiększa kwiaty polne, – o ileż bardziej nie zapomni o ludziach, którzy są przybranymi synami Bożymi i dziedzicami królestwa Bożego. Dlatego największą troską tych ludzi powinno być staranie o rzeczy, odnoszące się do zbawienia wiecznego, a dopiero na drugim miejscu muszą się znaleźć zabiegi o sprawy doczesne: “Starajcie się naprzód o królestwo [Boga] i o Jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane”(Mt 6,33), powiedział Zbawiciel, dodając jeszcze: “Nie bój się mała trzódko, gdyż spodobało się Ojcu waszemu dać wam królestwo”(Łk 12,32), jakby mówił: jeżeli postanowił dać wam królestwo niebieskie, o ileż bardziej dostarczy wam najmniejszych rzeczy doczesnych, nie oszczędnie i skąpo, lecz hojnie jak przystało na Ojca Miłosierdzia.
Wreszcie myśl o Opatrzności rodzi w sercu wielką ufność. Skoro bowiem Opatrzność Boża wszystkim kieruje i nic bez dopuszczenia Bożego nie może się dziać, nie lękajmy się potęgi złych ludzi, ani dzikiej wrogości zwierząt, ani zakusów piekła, ani czegokolwiek na świecie, gdyż nic nas nie spotka złego, co by nie wyszło na dobre. Przyjmujmy wszystko jako pochodzące z ręki Ojca Miłosiernego, wszystko, zarówno dobre, jak i to, co się dla nas złem być wydaje, gdyż my oglądamy tutaj tylko jedną stronę odwrotną dywanu i nie widzimy drugiej, jakiej jest plan Boży, układający z naszych cierpień różany wieniec nagrody wiecznej. “Sądzę bowiem, że cierpień teraźniejszych nie można stawiać na równi z chwałą, która ma się w nas objawić”(Rz 8,18).
(Sł. B. ks. M.Sopoćko, O wdzięczności za Miłosierdzie Boże, AZSJM, rps, s. 43-56a i Rozważania o Miłosierdziu Bożym i konferencje. Miłosierna Opatrzność Boża, AAB, T. LVII, s. 210)
Rozważanie XV
MIŁOSIERDZIE BOŻE W NAJŚWIĘTSZYM SAKRAMENCIE
Objawy Miłosierdzia Bożego zlewają się na nas jak płatki śniegu w zimie, biją w nas codziennie, jak zapach leśny, wydobywający się z nieznanych kielichów. Tymczasem wielu chrześcijan rości sobie prawo do tego, jak gdyby Bóg miał obowiązek wyróżniać nas z pośród milionów niewiernych, i zapomina, że wszystko jest właściwie tylko darem łaski.(…) Jak dziecko, śpiące na łonie matki jest niedbałe i nie zdaje sobie sprawy, komu zawdzięcza swój sen bezpieczny, tak często ludzie, korzystając z darów Miłosierdzia Bożego, nie myślą, komu je zawdzięczają i mogą zasłużyć na wyrzuty ze strony Boga, jak owych dziewięciu ewangelicznych trędowatych, – że za nie nie składają podziękowania.
Przede wszystkim dziełem Miłosierdzia Bożego jest to, żeśmy się urodzili w tym złotym wieku łaski, a nie w czasie przed przyjściem Chrystusa Pana.(…) Pan Jezus uprzedził nas łaskami i pozwolił nam się urodzić w wieku prawdziwie złotym, w którym już szatan jest pokonany, śmierć wieczna zwyciężona, niebo otwarte, Miłosierdzie Boże ujawnione, wskazana droga zbawienia, ustanowione środki łaski, przez które tak łatwo odzyskuje się pojednanie z Bogiem. Teraz składa się ustawiczna ofiara przebłagalna za grzechy całego świata, ofiara nie z krwi zwierząt – jak dawniej – ale z Krwi i Ciała Pana naszego Jezusa Chrystusa. (…)
Jeżeli Miłosierdziem nazywamy skłonienie się Boga ku nam dla wyprowadzenia nas z nędzy grzechu, to cóż mówić nie o skłonieniu się tylko, lecz o oddaniu samego siebie dla nas na pokarm i napój w Przenajświętszym Sakramencie, do którego wszyscy wierni w stanie łaski mają taki łatwy dostęp? (…) Jezus przystępuje do nas pełen mocy i życia, świeży i pokrzepiający, z ciałem, duszą i Bóstwem swoim, by zmyć i wypalić w nas wszelką grzeszną naleciałość, by pobudzić do większej gorliwości i do żywszej czynności. Nie słowem ani mową, ale Ciałem i Krwią własną zapala nas ku swojej miłości i napełnia nas prawdziwą, trwałą radością. Zapał ten czyni nas ochotnymi do pracy, a radość wlewa odwagę do walki. Wobec takiego objawu Miłosierdzia naszego Zbawiciela, jacyśmy szczęśliwi zawsze pomimo klęsk materialnych, jacyśmy potężni pomimo niebezpieczeństw jawnych, jacyśmy weseli pomimo łez płynących obficie z naszych oczu, jacyśmy bogaci pomimo ubóstwa wyzierającego zewsząd! Człowiek niejednokrotnie czuje się opuszczonym i samotnym, nie rozumie wówczas świata ani siebie samego, a wśród wewnętrznych udręczeń poczyna się chwiać jego wiara. Jak wielki jest Bóg w przestworzu, gdzie ja tylko ciemnym punkcikiem, – jak nieskończony w czasie, w którym jestem tylko jedną chwilką. Jak jest święty i wszechwładny wobec mojej grzeszności i słabości. Zbyt święty, wielki i sprawiedliwy, byśmy mogli wznieść się do Niego! Takie myśli trwożliwe pozostają nieraz w naszym sercu. Ale oto wzrok nasz pada na kościół sąsiedni i natychmiast ufność wraca do naszego serca, spostrzegamy tam światło lampki wiecznej, które nam mówi, że ten Bóg nieskończony w przestrzeni i czasie, z Miłosierdzia swojego zamknął się w Hostii pod postacią chleba, że przebywa wśród nas, że nas zaprasza do siebie. Idziemy do Komunii św. i klękamy wszyscy obok siebie: bogaci i ubodzy, wielmożni i maluczcy – wszyscy czujemy się równi w obliczu Sędziego – wszyscy jednoczymy się w świętym braterstwie. Tu właśnie jest prawdziwe wychowanie w równości, braterstwie i wolności synów Bożych.(…)
(Sł. B. ks. M.Sopoćko, Rozważania o Miłosierdziu Bożym. Miłosierdzie względem poszczególnego chrześcijanina, AZSJM, T. X, mps, s. 1-7)
Rozważanie XVI
MIŁOSIERDZIE BOŻE W NAJŚWIĘTSZYM SAKRAMENCIE – cz. II
“Bierzcie i jedzcie, to jest Ciało moje”(Mt 26,26), powiada Zbawiciel. Jakież to niezwykłe wyrażenie! Karmić się Bogiem, wcielać w siebie Boga, stawać się żywym tabernakulum Boga, – przyjmować Ciało Jezusa, które leżało w grobie, umarło na krzyżu, wstąpiło do nieba, siedzi po prawicy Ojca, gdzie stanowi radość aniołów, chwałę nieba, zachwyt duchów błogosławionych. Razem z Ciałem jest Jego Krew, Dusza i Bóstwo, które od niego są nieodłączne. “To czyńcie na moja pamiątkę”(Łk 22,19) to jest bierzcie chleb, mówcie tak jak Ja: “To jest Ciało moje”, a w tejże chwili chleb będzie moim Ciałem w rękach wszystkich kapłanów bez wyjątku, bo moc moich słów jest niezależna od zasługi tego, kto je wymawia. To będzie moje Ciało po wszystkie czasy, po wszystkich miejscach, rozmnożę się na miliony ołtarzy, na miliardy hostii i cząsteczek, a w każdej będę cały, żywy, obecny z człowieczeństwem i Bóstwem. Jakże można wypowiedzieć doskonałość tego miłosiernego daru i porównywać z darami innymi? Wszystkie inne dary Boże, nawet wszystkie sakramenty są przemijające, a Przenajświętszy Sakrament jest nieustannym darem, trwającym w każdej chwili dnia i nocy, aż do skończenia świata. Zawsze On z nami zostaje i gotów nas przyjąć na posłuchaniu, zawsze się modli za nas do Ojca Niebieskiego, zawsze rozważa doskonałości Jego, wychwala je, wielbi, uniża się w imieniu naszym dla oddania chwały Bogu, zawsze dziękuje za nas, błaga o przebaczenie nam grzechów, wynagradza Mu za nie i zadośćczyni – zawsze ofiarowuje się za nas jako Pośrednik przed Ojcem Niebieskim, by odwrócić ciosy sprawiedliwości i wyjednuje Miłosierdzie. Kiedy nasza półkula pogrążona jest we śnie, na drugiej półkuli kapłani trzymają w rękach swoich ofiarę za grzechy świata. Tym sposobem Ojciec Niebieski ustawicznie ma przed sobą Pośrednika jakby zawieszonego między niebem a ziemią, zasłaniającego świat grzeszny swymi ranami, jak to widziała s. Faustyna w zachwyceniu. My o Nim zapominamy, a On pamięta o nas, my Go obrażamy, a On się ofiarowuje za nas, my się często smucimy, a On pociesza nas, – my upadamy pod ciosami pokus, a On wciąż dźwiga nas, umacnia nas i woła: “Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię”(Mt 11,28). Stąd już wnosić możemy jaki to miłosierny dar ustawiczny, ten Przenajświętszy Sakrament i jak złym byłoby nasze serce, gdyby to rozważając nie pobudzało się do coraz większej miłości i wdzięczności Panu Jezusowi oraz do coraz lepszego przygotowania się i godniejszego przyjęcia tego daru w Komunii świętej. Jest to nieskończony skarb łask, z którego zawsze możemy czerpać(…).
Miłosierne oddawanie się Chrystusa Pana w Przenajświętszym Sakramencie ludziom jest wyrazem najwyższej mądrości, potęgi i hojności Bożej.(…)
Miłosierdzie Boże zlewające się na nas ustawicznie z Przenajświętszego Sakramentu wkłada na nas obowiązek najwyższej czci i miłości oraz częstego i godnego przystępowania do Komunii świętej i nawiedzenia w kościele. (…)
Jak głęboka winna być cześć nasza wobec upokorzenia Pana Jezusa w Przenajświętszym Sakramencie, bo tu się najbardziej uniżył. W żłóbku miał przynajmniej postać dziecięcia, na krzyżu zachował kształt człowieka, a tu niczego nie ma, co by okazywało człowieka, a tym mniej Boga. Słabe postacie przedstawiają się oczom, ale kryją one blask tej samej wielkości, której promień olśnił Mojżesza na górze Synaj, a uczniów na górze Tabor. Ta mała cząsteczka na patenie zawiera Boga nieskończonego, którego niebiosa ogarnąć nie mogą. Jakże to wielkie upokorzenie, wobec którego wiele dusz świątobliwych (między innymi i s. Faustyna) widziało zastępy aniołów dla oddawania bezustannej czci utajonemu Królowi niebios. (…) Obowiązkiem naszym wobec Przenajświętszego Sakramentu jest częsta i godna Komunia, która wywiera zbawienny wpływ zarówno na duszę jak i na ciało. (…)Przez Komunię św. najściślej łączymy się z Panem Jezusem, [tak] że Bóg mieszka w nas, a my w Nim, że przemieniamy się w Niego tak, że stajemy się niejako jednym ciałem i krwią z Nim; że ten kto go godnie przyjmuje, jest jakby drugim Chrystusem; nie żeby Jezus Chrystus przemieniał się w nas, ale my przemieniamy się w Niego. Przyjmując Go często i godnie czujemy, że nie godzi się, aby język, na którym spoczywało Ciało Jezusa, kalał się obmową albo słowami lekkomyślnymi; żeby ciało, które było żywym cyborium Przenajświętszego Sakramentu, skażone było najmniejszą nieskromnością; żeby do serca które było przybytkiem Bóstwa, miało przystęp to co nie jest święte i czyste. Stąd wynika, że Komunia św. powściąga namiętności, przytłumia ogień pożądliwości i w ten sposób powoli leczy naszą niemoc duchową. Niewiasta cierpiąca na krwotok była pewna, że zostanie uzdrowiona, skoro się tylko dotknie brzegu szaty Zbawiciela. Cóż dopiero, gdy się nie tylko szaty dotykamy, ale godnie przyjmujemy Ciało i Krew Pana Jezusa. (…)
Zaraz po [przyjęciu] Komunii św. nie mówmy nic, a w skupieniu słuchajmy, co Jezus Chrystus mówić będzie do nas w chwili tak drogiej i idźmy za pociągiem łaski. Następnie wzbudzajmy akty uwielbienia, podziwu i miłości. Uniżajmy się przed nieskończoną wielkością Zbawiciela, ofiarujmy uwielbienie aniołów i świętych na dopełnienie swoich niegodnych hołdów. Podziwiajmy Miłosierdzie Boga, zstępującego do nędznego stworzenia. Pragnijmy tylko do Jezusa należeć, wyrzekając się wszystkiego, co jest na świecie. Następnie wzbudzajmy akty dziękczynienia za to niewypowiedziane Miłosierdzie i prośmy, by sam Zbawiciel podziękował od nas niegodnych Ojcu Niebieskiemu. Prośmy zatem z prostotą i ufnością, przedstawiając Mu szczerze nasze nędze i braki rozmaite, potrzeby naszych bliźnich (…). Jest to chwila, w której można o wszystko prosić i wszystko otrzymać. Potem możemy ofiarować siebie samych, poświęcając Mu wszystko, co mamy i czym jesteśmy, aby nami kierował według woli swojej.(…) (Sł. B. ks. M.Sopoćko, Listy z Czarnego Boru, AZSJM, mps, s. 19-28)
Rozważanie XVII
CZEMU JESZCZE BOJAŹLIWI JESTEŚMY?
Jeżeli Bóg jest względem nas tak miłosierny, że nie tylko chętnie przebacza winy, ale nawet wyszukuje grzeszników i otwiera z radością ramiona na powitanie powracających, jeżeli ma dla nas uczucie prawdziwego Ojca Miłosierdzia, my winniśmy mieć dla Niego uczucie dzieci, których główną cechą jest ufność i miłość. Patrzmy na dziecię, jak przy najmniejszym niebezpieczeństwie przypomina, że ma matkę i zaraz do niej ucieka. Jakże wówczas czuje się bezpiecznie, jak spokojnie na jej łonie zasypia! Gdzie indziej trwożliwe i bojaźliwe, ale gdy jest przy matce czuje się silne i jakby z poza wału obronnego wyzywa swych nieprzyjaciół, zapominając o swej słabości i grożących niebezpieczeństwach. (…) Tak nam trzeba z ufnością zwracać się do Boga. (…) Bóg ustami proroka powiada: “Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta która kocha syna swego łona? A nawet gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie”(Iż 49,15). (…)
Jakże te słowa Pisma św. przeczą zapatrywaniu na Boga tych, którzy chcą widzieć w Nim tylko nieugiętego Pana z mieczem w ręku, co z nieubłaganą surowością domaga się tego, czego rzekomo nie dał, co zbiera to, czego nie posiał. Gdybyśmy mogli bezpośrednio teraz spojrzeć na biedną Dziecinę w stajence Betlejemskiej, co roni łzy za nas, – gdybyśmy Go podziwiali przy warsztacie u stóp Marii i Józefa, – gdybyśmy szli za Nim w Jego apostolskich pracach, jak oblany potem idzie od miasteczka do miasteczka, by głosić ewangelię ubogim, – gdybyśmy własnymi oczami patrzyli na tego litościwego Samarytanina, co się stał przyjacielem wszystkich strapionych, ostoją słabych, używającego swej wszechmocy tylko do leczenia chorych, uśmierzenia burz morskich, – gdybyśmy widzieli tego Dobrego Pasterza, z którego ust płynął miód i mleko, którego natchnione słowa tak głęboko wnikały w serce słuchaczy, – mielibyśmy wówczas o Nim pojęcie prawdziwsze jako Ojca Miłosiernego, pełnego prostoty w obcowaniu, otoczonego drobną dziatwą, której łaskawie błogosławi i pieści, – łaskawego dla największych grzeszników, którym grzechy odpuszcza, – nie wahającego się nawiedzać celników (…). Wówczas Jego spojrzenie ożywiałoby naszą nadzieję, Jego słowa wnosiłyby w dusze nasze pokój i pociechę, a wyrzuty sumienia powoli zmieniłyby się w świętą żałość, żal za grzechy – w łzy, łzy w radość, a radość w miłość.
O ludzie małej wiary, czemuż jeszcze wątpicie? Oto ten wielki Bóg, nieskończonego majestatu, zamiast przerażać, pragnie być naszym schronieniem. (…)
Ten Bóg co nas umiłował aż do Golgoty i ołtarza, żywi dla nas te same litosne i miłosierne uczucia. I tam w niebie – jak świadczy Apostoł – “wciąż żyje, aby się wstawiać za nami”(Hbr 7,25). On zawsze tak samo dobry, tak samo miłosierny w blaskach swej chwały, jak w poniżeniach swego śmiertelnego życia na ziemi. A gdyby na łonie swej nieśmiertelnej chwały i potęgi mógł kiedyś o nas zapomnieć, – wtedy Jego rany niezabliźnione zaraz by Mu to przypomniały i wołałyby o miłosierdzie, o wiele głośniej, aniżeli grzechy nasze wołałyby o sprawiedliwość.
Ale po co wspominam o chwale i potędze Zbawiciela naszego w niebie? Spójrzmy na ołtarz: oto Baranek Boży jest tutaj czulszy, tkliwszy i o wiele przystępniejszy, aniżeli w swoim życiu ewangelicznym. (…) Zbliżmy się tu bez bojaźni, bo tu Jezus żąda tylko miłości. (…) Słuchajmy w milczeniu, co mówi ten przybytek ołtarza, ten stół przenajświętszy, który nie wyklucza nikogo, do którego Ojciec rodziny zaprasza, abyśmy razem zasiedli. Czemuż w sercu żywimy jeszcze uczucie bojaźni i nieufności? “Czemu bojaźliwi jesteście?”(Mt 8,26). Zaprawdę w każdej świątyni katolickiej Jezus ogarnia nas i przepaja swym Miłosierdziem, gdyż tu wszystko głosi przebaczenie, gdyż tu wszystko wlewa ufność w nasze serca. Tu woda zbawienia zatapia nasze grzechy, odradza i uświęca. Tu święty balsam przy bierzmowaniu utwierdza nas siłą Ducha Jezusowego i leczy z wrodzonej naszej słabości. Tu trybunały Miłosierdzia, w których nasz Sędzia staje się teraz naszym Obrońcą. Nad głowami wznosi się sklepienie, zasłaniając przed niebem, by nas bronić przed gromami sprawiedliwości. Wszędzie widzimy ołtarze, na których kapłani składają niekrwawą ofiarę, w której Krew Odkupiciela płynie strugami, zalewa nas, uświęca, odradza, uszlachetnia i przebóstwia. I czemuż jeszcze bojaźliwi jesteśmy?
(Sł. B. ks. M.Sopoćko, Rozważania o Miłosierdziu Bożym. Miłosierdzie Boże względem grzeszników, AZSJM, mps, s.11-13)
Rozważanie XVIII
POTRZEBA UFNOŚCI
Istnieje legenda, że wszystkie cnoty, na czele ze sprawiedliwością, postanowiły opuścić ziemię, splamioną tylu występkami, a odejść do ojczyzny swojej, skąd przyszły – do nieba. Zebrały się wszystkie razem i ruszyły do bram niebieskich. Bramy jednak były zamknięte i odźwierny nie chciał ich do przybytku szczerości wpuścić, zapytując, dlaczego tak szybko z ziemi wracają. “Nie można już dłużej na ziemi wytrzymać – odrzekły – każda cnota jest tam poniewierana i prześladowana, a grzechy jak powódź świat zalewają”. “Wejdźcie – odrzekł odźwierny – tylko ty, ufność, wracaj na ziemię, by biedny człowiek nie popadł w rozpacz wśród tylu pokus i cierpień”. Na te słowa ufność wróciła, a z nią powróciły potem i wszystkie inne cnoty.
W tej starej legendzie zawiera się głęboka myśl, że kto ma ufność w Miłosierdzie Boże, ten nie zginie, choćby wpadł w największe grzechy, albowiem z ufnością mogą wrócić do niego i inne cnoty. Dlatego ufność przyrównują do gołębicy Noego, która, wypuszczona z arki w czasie potopu, przyniosła mu gałązkę zieloną na znak, że wody opadły. Tak ufność zwiastuje, że Bóg jest miłosiernym Ojcem. Przyrównują ją również do latarni morskiej, która wskazuje rozbitkowi, że brzeg jest blisko, i że może do niego przy wysiłku dopłynąć. Tak ufność przyświeca ziemskiemu wędrowcowi w jego nieraz trudnej drodze życia, a błogie jej światło pociesza go, ożywia i wskazuje drogę do celu. (…)
Ufność – jako spodziewanie się pomocy obiecanej – jest koniecznym warunkiem cnoty teologicznej nadziei, którą można przyrównać do kotwicy. Jak bowiem kotwica utrzymuje okręt na morzu i chroni go w czasie burzy od rozbicia się o skały ukryte, tak nadzieja w żegludze życia ludzkiego – niby kotwica o dwóch zębach – podtrzymuje w nas pragnienie [aby] posiąść w całej pełni dobro najwyższe – Boga i Jego dary, i ufa, czyli się spodziewa obiecanej w tym celu i wysłużonej przez Jezusa Chrystusa pomocy, czyli łaski potrzebnej. A jak konieczną jest ta łaska do zbawienia, tak konieczną rzeczą jest spodziewanie się jej, albo ufność, że Najmiłosierniejszy Zbawiciel tej łaski nie poskąpi, a udzieli jej hojnie. Przedmiotem nadziei jest sam Bóg, a przedmiotem ufności jest obietnica Boga, że udzieli nam potrzebnej pomocy. Najmiłosierniejszy Zbawiciel wielokrotnie obiecał nam swoją pomoc, gdy np. powiedział: “Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię”(Mt 11,28). (…)
To jest niedwuznaczna obietnica, uczyniona przez Tego, który nigdy nikogo nie zawiódł. Bóg w raju obiecał prarodzicom Mesjasza i zesłał Go wreszcie jako Syna swojego a Pana naszego Jezusa Chrystusa. Ten zaś Jezus z jednej strony powiada, że “beze Mnie nic nie możecie uczynić”(J 15,5), czyli żąda uznania naszej słabości, niemocy i nieudolności w sprawie naszego zbawienia. Z drugiej zaś strony zapewnia: “Wszystko, o co prosicie w modlitwie, stanie się wam, tylko wierzcie, że otrzymacie”(Mk 11,24), – wierzcie to znaczy ufajcie, jak wynika z kontekstu. Do tej ufności nawołuje Apostoł: “Przybliżmy się więc z ufnością do tronu łaski, abyśmy doznali miłosierdzia i znaleźli łaskę pomocy w stosownej chwili”(Hbr 4,16). Czyli, że ufność jest koniecznym warunkiem Miłosierdzia Bożego. (…)
Ufność przebija niebiosa i wraca stamtąd z błogosławieństwem, podczas gdy brak ufności powoduje oziębłość i przekształca się w zarozumiałość, a nawet ściąga karę.(…) Zdarzyć się może, że człowiek wśród burz tego życia straci wszystko, co stanowiło jego piękno i wartość: wiarę swą nadwyręży, porwie liny miłości, zbruka swe sumienie różnymi ciężkimi grzechami, ale jeżeli ma jeszcze kotwicę nadziei, której koniecznym warunkiem jest ufność, zaczepi się o dno Miłosierdzia Bożego i uniknie zupełnej zguby. (…)
Ufność w Miłosierdzie Boże jest składową częścią żalu za grzechy, dlatego tylko ufający może się spodziewać odpuszczenia grzechów swoich w sakramencie pokuty. Toteż przygotowując się do spowiedzi (…)wzbudzajmy często akt ufności i patrząc na obraz Najmiłosierniejszego Zbawiciela, który Go nam przedstawia w momencie ustanowienia sakramentu pokuty, powtarzajmy często ten akt strzelisty, którego nauczył nas Zbawiciel: “Jezu, ufam Tobie!”.
(Sł. B. ks. M.Sopoćko, Potrzeba ufności, WA 7/1952, s. 135-138)
Rozważanie XIX
SKUTKI UFNOŚCI
“A ja zaufałem Twemu miłosierdziu; niech się cieszy me serce z Twojej pomocy, chcę śpiewać Panu, który obdarzył mnie dobrem”(Ps 13,6)
Ufność w Miłosierdzie Boże jest uznaniem wszechmocy, dobroci i litości Stwórcy. Przez takie uznanie składamy Bogu hołd najwyższy, który otwiera bramy nieba i sprowadza na duszę liczne łaski Boże. Dlatego Psalmista powiada: “łaska ogarnia ufających Panu”(Ps 32,10). Kto zaś ufa nie Bogu, lecz sobie, swemu rozumowi, bogactwom, stosunkom, ten stawia tamę Miłosierdziu Bożemu.(…)
Ufność daje męstwo i siłę do wytrwania w najtrudniejszych okolicznościach życia. Dlatego św. Jan Chryzostom nazywa ufność hełmem, który zasłania duszę przed pociskami nieprzyjaciół. Dowodem tego jest Dawid, który bez broni wystąpił przeciwko uzbrojonemu Goliatowi i w imię Boga Najwyższego zwyciężył. Ufność w Miłosierdzie Boże chroni nas przed atakami piekła. Wszystkie pokusy najłatwiej zwyciężamy przez krótki akt strzelisty, skierowany do Najmiłosierniejszego Chrystusa: “Jezu, ufam Tobie!”(…).
Ufność usuwa smutek i przygnębienie, a wlewa do duszy nadprzyrodzoną pociechę i radość. (…) Radość jest jedną z największych potrzeb życia. Czym światło dla rośliny, powietrze dla zwierząt, a woda dla ryby, tym jest radość dla człowieka. (…) Otóż ufność w Miłosierdzie Boże jest źródłem takiej radości, albowiem podnosi duszę znękaną, a krzyż życia czyni lżejszym i milszym. Dlatego św. Paweł raduje się wśród trudów apostolskich: “Raduję się w cierpieniach za was”(Kol 1,24). (…)
Ufność czyni cuda, bo ma na usługi wszechmoc Boga i nieskończone Jego Miłosierdzie. (…) Mojżesz z ufnością uderza laską o skałę, a ze skały wytryska potok. Piotr i Jan z ufnością mówią do spotkanego kaleki: wstań i chodź, a ten natychmiast odzyskuje władzę w nogach (por. Dz 3,7). Gdy więc mamy do spełnienia coś wielkiego i trudnego, zwracajmy się z ufnością do Miłosierdzia Bożego, jak owa niewiasta chora, która się dotknęła szat Jezusa i poczuła się zdrową.
Ufność w Miłosierdzie Serca Jezusowego daje pokój wewnętrzny, jak to mówi Psalmista: “Gdy się położę zasypiam spokojnie, bo tylko Ty, Panie, pozwalasz mi mieszkać bezpiecznie”(Ps 4,9). Jak dziecię spokojnie zasypia na ręku matki, nie obawiając się niczego, tak dusza ufająca Miłosierdziu Bożemu pozostaje zawsze zrównoważona, niczego się nie obawia, przed niczym się nie trwoży, bo wie, iż prędzej matka zapomni o dziecięciu swoim, niż Bóg o tych, którzy Mu zaufali. Dlatego Chrystus Pan ukazując się Apostołom po Zmartwychwstaniu pozdrawiał ich słowami: “Pokój wam”, albowiem Mu bardzo ufali. Znany obraz Miłosierdzia Bożego przedstawia nam Jezusa w tym właśnie momencie ukazania się Apostołom w Wieczerniku w dniu Zmartwychwstania wieczorem, a kto będzie czcić ten obraz i ufać Zbawicielowi, dozna niezamąconego pokoju.
Ufność wreszcie zapewnia świetną nagrodę po śmierci, jak tego dowodzą liczne przykłady Świętych Pańskich. Oto św. Szczepan ufa Chrystusowi w dysputach z faryzeuszami, a gdy ci zaczęli na niego rzucać kamienie, on woła padając na ziemię: “Widzę niebo otwarte i Syna Człowieczego stojącego po prawicy Boga”(Dz 7,56), – i dla tej ufności nie lęka się pocisków. (…) Przypominajmy często umierającym ufność w Miłosierdzie Boże, co uchroni ich od trwogi i rozpaczy, a sprowadzi na ich łoże śmiertelne Anioła pokoju.
Wobec tak błogich skutków ufności, każdy z nas winien ją w sobie często wzbudzać, szczególnie w czasie pokusy, w niepowodzeniach i nieszczęściach, w samotności i opuszczeniu przez ludzi, w cierpieniach i chorobach, a nawet i wówczas, gdy się nam będzie wydawać, że nawet Bóg nas opuścił. Tym bardziej wówczas garnijmy się do Najmiłosierniejszego Serca Zbawiciela, gdy nam odmawia swych pociech i nie wysłuchuje próśb naszych, gdy przygniata nas ciężkim krzyżem doświadczeń, jakich doznawali wszyscy święci. (…)
(Sł. B. ks. M.Sopoćko, Skutki ufności, WA 7/1952, s. 132-135)
Rozważanie XX
W JAKI SPOSÓB UTWIERDZIĆ SIĘ W STAŁEJ UFNOŚCI BOGU?
Pan Jezus w najrzewniejszych słowach i obrazach wzywa człowieka, by szedł za Nim drogą dziecięcej ufności i prostoty. “Ja jestem dobrym pasterzem”(J 10,11) – mówi, a ten jeden tytuł winien wzbudzać w sercu każdego chrześcijanina bezgraniczne zaufanie. W stosunku do Ojca Zbawiciel podaje siebie za Baranka, złożonego na całopalenie za grzechy całego świata, a w stosunku do nas jest to Pasterz dobry: On zna i miłuje swe owce, karmi je swą nauka i łaską, a nawet oddaje Ciało i Krew swoją na pokarm. (…)
Dlaczego Bóg tak zaleca ufność? Dlatego, że ona jest hołdem złożonym Miłosierdziu Bożemu. Ufność to odpoczynek naszego umysłu, pogrążonego w stałej myśli o obecności Wszechmocnego i Miłosiernego Boga, pojmowanego raczej jako Ojca i Zbawiciela niż jako Pana. Ufność to zachęta i otucha zawsze dająca się pogodzić ze wszystkimi klęskami i próbami życia. Jakkolwiek głęboka w sercu byłaby boleść, jest jeszcze coś głębszego w nas samych: To Bóg obecny w duszy z całą swą potęgą, dobrocią i miłosierdziem. A ta zachęta w duszy chrześcijańskiej rośnie w miarę, jak się wzmagają cierpienia. Im bardziej dusza czuje się przytłoczoną i niemocną, tym więcej pojmuje, że ma liczyć tylko na pomoc Boga. (…) W jaki sposób utwierdzić się w stałej ufności Bogu? Trzeba przede wszystkim chcieć służyć Bogu, a chcieć szczerze, żyjąc prawdziwie po chrześcijańsku. Dusza nasza ma jedną słabą stronę, a jest nią główna namiętność. Bóg wymaga od nas tej jednej ofiary, a której od dawna Mu odmawiamy, albo przynajmniej złożenie jej odkładamy. Wobec ostatecznych naszych przeznaczeń, musimy w gorącej modlitwie Bogu przyrzec, że chcemy ofiarować Mu wszystko, czego od nas wymaga dla uświęcenia naszego. Taka stanowcza wola wytworzy w duszy pokój i ufność. Wszelkie wahanie przytłumia ufność, dlatego trzeba raz stanowczo się zdecydować. Po co te płonne wysiłki, by pogodzić wymagania Ewangelii z żądaniami świata? To się nigdy nie uda, bo kto się przywiązuje do świata, ogłasza się przeciwnikiem Jezusa. Cóż zyskamy stawiając opór łasce? Niepokój.
Bóg jest naszą ostoją i naszym Wodzem w bojach naszych. On potrafi zawsze obrócić wszystko na dobro: nasze pokusy, przykrości, boleści, choroby, oschłości itp. tak, że nie ma dnia, godziny, chwili, w której nie moglibyśmy mówić z Prorokiem: “Oto Bóg jest zbawieniem moim! Będę miał ufność i nie ulęknę się, bo mocą moją i pieśnią moją jest Pan. On stał się dla mnie zbawieniem!”(Iz 12,2). (…) Ufność to klucz do Miłosierdzia Bożego, to naczynie, jakim czerpiemy ze skarbca litości Bożej.. “Jezu, ufam Tobie!”. (…)
Jeszcze są dwie rady, jakie podaje Pismo św. dla utwierdzenia się w ufności – “Miej ufność w Panu i postępuj dobrze”(Ps 37,3), mówi Psalmista, byśmy nie roztrząsali, czy Bóg jest z nas zadowolony, ale raczej przypuszczali, że tak jest. Weźmy to za punkt wyjścia i czyńmy dobrze, pokładając w Bogu całą ufność. Drugą radę podaje Apostoł: “Radujcie się zawsze w Panu; jeszcze raz powtarzam: radujcie się!(…) Pan jest blisko”(Flp 4,4). Radość ma być tak silna i serdeczna, by nic nie mogło jej nadwyrężyć i zmienić. Niech to uczucie będzie nieodmienne, jak jego pobudka – Bóg. Wszystko niech się zmienia, prócz naszego względem Boga usposobienia.. (…)
Bóg nam towarzyszy wszędzie, uśmierza burze, dodaje odwagi, leczy ułomności. Ręka Jego jest zawsze blisko nas, możemy ją chwycić ufną modlitwą. Nie traćmy odwagi, gdy wbrew naszym oczekiwaniom dotkną nas cierpienia, które wyleczą nas z wad ukrytych, jakie może przyniosłyby nam zgubę. Jak garncarz trzyma w piecu glinę, dopóki się nie stanie dobrą, tak Bóg każe nam pozostawać w piecu doświadczeń, dopóki nie wyćwiczymy się w cnocie. (…) Wreszcie ufność ma być połączona z tęsknotą, czyli pragnienie oglądania obietnic Bożych. (…) Tęsknota za Bogiem ma zagrzewać nas do ustawicznej pracy i zupełnego ofiarowania się Jemu. (…)
Nie możemy dosyć ufać Bogu, ale nie wolno nam kusić Go, gdyż ufność prawdziwa nie jest ani zarozumiałością, ani bezwładnością. “Za łaską Boga jestem tym, czym jestem, a dana mi łaska Jego nie okazała się daremna; przeciwnie, pracowałem więcej od nich wszystkich”(1Kor 15,10), mówi św. Paweł, czyli że jest dział dla łaski i dział dla naszej działalności. Nie jesteśmy zdolni do wszystkiego, więc i nie wymagajmy od siebie wszystkiego. Możemy mało, toteż i Bóg od nas nie żąda dużo, ale domaga się, byśmy z Jego łaską współpracowali. Jeżeli chcemy, chciejmy szczerze i czyńmy, co możemy, a modlitwa dopełni czynu, jak łaską dopełni naturę.
(Sł. B. ks. M.Sopoćko, Rozważania o Miłosierdziu Bożym i konferencje. O ufności, AAB, T. LVII, s. 261-266)
Rozważanie XXI
SZLAKI ZMARTWYCHWSTANIA
“Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swej chwały?”(Łk 24,26)
Zmartwychwstając Chrystus wszedł do chwały swojej drogą cierpień i śmierci krzyżowej. Nie rozumieli tej drogi Jego uczniowie. (…) Świat również nie rozumie tej drogi. Nie pojmuje jej i wielu wyznawców Jezusa. (…)
Aby zajść z Chrystusem do chwały zmartwychwstania, trzeba przede wszystkim zaprzeć się samego siebie, czyli w niczym nie szukać siebie, swojej korzyści, swojej chwały, swojego wyniesienia, ale zawsze i wszędzie szukać chwały Bożej, jak to czynił Jezus: “Ja nie szukam własnej chwały. (…) Jeżeli Ja sam siebie otaczam chwałą, chwała moja jest niczym”(J 8,50.54). Jak zegarek trzeba zawsze nastawiać, ogród zawsze uprawiać, ręce zawsze obmywać, tak winniśmy siebie zawsze kontrolować w samozaparciu, albowiem nasze ja zawsze szuka siebie w myślach słowach i uczynkach. (…)
Z samozaparciem łączy się poświęcenie, którego wzorem dla nas jest również Chrystus. Dla naszego zbawienia poświęcił swoją chwałę, swój honor i swoje życie. To poświęcenie odnawia codziennie w niekrwawej ofierze i żąda, byśmy się Mu nawzajem poświęcali. Poświęca się nam w Sakramencie Ołtarza, oddając swoje Ciało nam na pokarm; sama słuszność wymaga, byśmy nawzajem poświęcili Mu się osobiście w wiernym spełnianiu przykazań i korzystaniu z łask, udzielanych nam w sakramentach św. To jest pierwszy konieczny krok na drodze do zmartwychwstania z Chrystusem i wejścia z Nim do chwały.(…)
Nie wystarcza samozaparcia się i chwilowego poświęcenia, a trzeba jeszcze wejść na drogę cierpienia, czyli dźwigać krzyż swój z poddaniem się woli Bożej, a dźwigać go “na każdy dzień”. (…) Ze wszystkich stron, miejsc i czasów, a nawet z samego łona wieczności odzywał się i odzywa ten wyrok: “Nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie”(Łk 22,42).
Cierpienie jest konieczne, aby odpokutować za grzechy, aby zapobiec grzechom i ćwiczyć się w cnotach. Jest to narzędzie Miłosierdzia Bożego. W powodzeniu doczesnym człowiek zapomina o Bogu i na wzór syna marnotrawnego rozprasza dary Boże. Aby doprowadzić do opamiętania, Pan dopuszcza na niego krzyże i w ten sposób poniekąd zmusza go do porzucenia grzechu i do pokuty. (…)
Cierpienia zabezpieczają nas przed upadkiem i ułatwiają praktykowanie cnót. (…) Cierpienia są narzędziem chwały Bożej, tryumfem łaski i szczytem ofiary ludzkiej. Jak ze wszystkich prac i ofiar Jezusa Jego Męka krzyżowa najwięcej uwielbiła Ojca, tak ze wszystkich ofiar i prac naszych mężne znoszenie krzyży najwięcej uwielbia Boga, najbardziej oczyszcza i uszlachetnia duszę i prowadzi do Zmartwychwstania z Chrystusem. Miłosierdzie Boże zamiast karać grzeszników odjęciem łaski, czyśćcem, lub odrzuceniem wiecznym, spłaca długi cierpieniami naszymi. (…)
Nie ma prawdziwego wesela bez cierpienia. Często szukamy wesela, nie przechodząc przez cierpienie i dlatego go nie znajdujemy. Dziś ten tylko śpiewa wesoło Alleluja, kto z zaparciem się siebie wyznał swe winy w spowiedzi (…), kto przez cierpienie porzucił drogę grzechu, a wszedł na drogę cnoty i z Chrystusem zmartwychwstał do życia nowego. Krzyż bowiem jest tajemnicą miłości, a gdzie miłość tam nieustanne Alleluja.
(Sł. B. ks. M.Sopoćko, Szlaki Zmartwychwstania, WD 5/1949, s. 118-120)
Rozważanie XXII
MATKA MIŁOSIERDZIA POBUDKĄ UFNOŚCI
Maryja jest Matką Jezusa, a przez to samo i Matką Miłosierdzia. Spośród wszystkich tytułów, jakimi zdobimy imię Maryi, tytuł Matki Zbawiciela – Matki Bożej – jest najwspanialszy. Matka Boża to znaczy istota wyższa nie tylko ponad wszystko, co jest na ziemi i na niebie, ale nawet wyższa ponad wszystko, co Bóg może uczynić. Matka Boża – to istota dopuszczona do przedwiecznej płodności Boga-Ojca, nad którą zdumiewa się całe niebo. Nawet najwyższe duchy niebieskie, Serafiny, nie zdołają pojąć godności tej, którą Słowo Przedwieczne nazywa swą Matką, a Ona Je swoim Synem. Wprawdzie to Słowo rodzi się przed wiekami tylko z Boga-Ojca, ale gdy z Miłosierdzia ku nam stało się ciałem, wzięło to ciało z łona Maryi. (…)
Wszystkie dzieła Boże ukoronowane są Miłosierdziem. Ale największym Miłosierdziem Boga jest Odkupienie, czyli podniesienie człowieka z nędzy grzechu do godności dziecka Bożego. (…) Syn Boży przez śmierć uwolnił nas z więzów grzechu, wysłużył nam niewyczerpany skarb łask, z jakich korzystamy w Kościele, ustanowił nieustanną ofiarę, w której posila nas swoim Ciałem. W tych niewysłowionych dziełach Miłosierdzia Bożego Maryja bierze czynny udział. Wydała bowiem na świat nie tylko człowieczeństwo Chrystusa, lecz Boga-Człowieka, Głowę mistycznego Ciała Jezusa, którego jesteśmy członkami, a który jest dla nas Królem Miłosierdzia. Z tego tytułu Maryja jest Matką nie tylko Jezusa – Głowy tego Ciała, ale i naszą – członków jego, Matką Miłosierdzia.
Już w Niepokalanym Poczęciu przysposobił Bóg Maryję na Matkę Miłosierdzia, uwalniając Ją od grzechu pierworodnego. W chwalebnym Jej narodzeniu ujawnił przymioty Miłosierdzia – Jej czyste delikatne ciało, niezwykłe zdolności umysłu i siłę woli, a przede wszystkim tkliwe, litościwe i niepokalane Serce. Wszak Zbawiciel miał nosić na sobie obraz i podobieństwo Matki, dlatego wypadało, by Maryja była wyposażona w najwznioślejsze cechy przyrodzone i nadprzyrodzone. Przed taką to Dziewicą staje Archanioł i nazywa Ją “Łaski pełna” oraz zapowiada Jej nową łaskę, że będzie Matką Jezusa, a przez Niego Matką wszystkich Jego wyznawców – Matką Miłosierdzia. (…)
Maryja jest dla nas Matką Miłosierdzia, a miłosierdzie to zaczyna świadczyć już od Kalwarii. Odtąd każda łaska spływa na ludzi za pośrednictwem Maryi: Ona wzmacniała Apostołów w ich pracy. Ona wyjednała natchnienie Ewangelistom. Gdy zaś została wzięta do nieba, tym bardziej opiekuje się nami i wyjednuje nam Miłosierdzie Boże.
Może mamy do zanotowania niejeden błąd w życiu, Maryja pierwsza je opłakała. Może ktoś pogrążył się w grzech, Maryja wyjednała mu łaskę nawrócenia. Ile razy to powtarzało się, pozostanie tajemnicą Bogu tylko znaną, ale jeżeli to było często, stawaliśmy się przedmiotem szczególniejszych zabiegów naszej Matki Miłosierdzia. Ona to włożyła w usta nasze słowa: “Jezu, ufam Tobie!” i oddaliła chwilę wiecznej i straszliwej kary. W niebie się dowiemy o liczbie grzeszników wyrwanych przez Maryję z rąk sprawiedliwości, a wieczność powie, czy wyrok ten może nie był wydany i na nas. Czuła jednak dłoń Matki Miłosierdzia spoczęła na ręku Jezusa, dzięki czemu On jeszcze raz cofnął wymiar kary. Zapewne wszystko pochodzi od Jezusa Najmiłosierniejszego, lecz wszelka łaska nam udzielona przychodzi do nas przez Maryję. (…) Dowodem tego są liczne miejsca cudowne, gdzie za pośrednictwem Najświętszej Maryi Panny ludzie doznają uzdrowień z chorób, pociechy w smutku, nadziei w rozpaczy. Nie było to dziełem przypadku, że obraz Najmiłosierniejszego Zbawiciela, cieszący się czcią i łaskami po całym świecie, został wystawiony po raz pierwszy u stóp Matki Miłosierdzia (28.IV.1935r. w Niedzielę Przewodnią), by go niejako zaaprobowała i poleciła.
Wobec tego zacieśnijmy bardziej jeszcze więzy łączące nas z Matką Miłosierdzia i zaufajmy Jej bezgranicznie. Trwajmy zawsze przy Niej, okazując swą ufność przez ciągłą modlitwę do Niej, by powiększała w nas życie Najmiłosierniejszego Serca Jezusa. Bądźmy zawsze Jej dziećmi, a dziećmi małymi, pokornymi, bez zbytniego ufania w swą wiedzę, cnotę lub zasługę. Bądźmy jak ten bluszcz, który nie ma sam w sobie żadnego oparcia, a wspina się aż do wierzchołka najwyższych drzew, opierając się na nich. Tak oprzyjmy się o Matkę naszą, a wzniesiemy się wysoko, jak Ona, w tym przeświadczeniu, że Ona nas dźwiga, tuli i przybliża do Najsłodszego Serca swego Syna. Gdybyśmy byli potężni i bogaci, nie potrzebowalibyśmy Matki, ale że jesteśmy słabi i mali, mamy prawo do ufnego uciekania się do Jej hojności. (…)
(Sł. B. ks. M.Sopoćko, Matka Miłosierdzia pobudką ufności, WA 7/1952, s. 318-320)
Rozważanie XXIII
MODLITWA DROGĄ DO MIŁOSIERDZIA BOŻEGO
Bóg w nieskończony swym Miłosierdziu przygotował każdemu z nas liczne łaski cnoty wlane, dary, owoce i błogosławieństwa, ale do otrzymania ich potrzeba z naszej strony modlitwy, w której wyrażamy chęć otrzymania tych niezliczonych przejawów Miłosierdzia Bożego. Wbrew naszej chęci, nawet Bóg nie udziela łask swoich. Skoro z serca naszego wyrwie się jęk, prośba, westchnienie i kieruje się ku wszechmocnemu, wówczas bezzwłocznie wyciąga się ręka Jego ku nam, dźwiga nas, wyrywa z toni, osłania i ratuje. Odwieczny plan naszego uszczęśliwienia rozwija się i dopełnia przez modlitwę. Dopóki się nie modlimy, nie padniemy na kolana i nie powiemy w najgłębszym poczuciu własnej nicości: “Okaż mi, Panie, miłosierdzie Twoje!”(Ps 84,8 – wg Biblii Wujka), Bóg zwykle łask swych szczególniejszych nie udziela. Między modlitwą tedy a Miłosierdziem zachodzi wiekuiste przymierze.
Bóg pragnie udzielać nam darów swoich bardzo hojnie ale uzależnił swe łaski od naszej woli, której nie chce krępować, od naszej modlitwy, która jest jakby kluczem do Miłosierdzia. Można je przyrównać do fontanny, tryskającej dla wszystkich zdrojami żywota, ale by z tej fontanny korzystać, trzeba do niej przybliżyć wiadro kornej i ufnej modlitwy. Rzucić się na kolana przed Bogiem, uchwycić swe serce i cisnąć do stóp Wszechmocnego, – oto rzetelne postępowanie z Bogiem, jako z pierwszą Rzeczywistością, od której wszystko zawisło w czasie i w wieczności. Dlatego Zbawiciel powiedział: “Zawsze powinni się modlić i nie ustawać”(Łk 18,1). Po czym poznać można, że dusza jest umarła? – gdy się nie modli. Po czym poznać, że wraca do życia łaski? – kiedy zaczyna się modlić. Z dwóch łotrów na krzyżu jeden się modli i idzie do nieba, a drugi bluźni i ginie.
Modlitwa jest konieczna dla wszystkich: grzeszników i sprawiedliwych. Bez modlitwy grzesznicy nie zerwą kajdan swych zastarzałych nałogów i nie otrzymają Miłosierdzia Bożego. Bez modlitwy sprawiedliwi nie postąpią na drodze cnoty i nie utrzymają się długo na jej wyżynach, lecz padną niebawem zwyciężeni pokusą. (…) Bóg zstępuje do człowieka zachowując swa nieskończoność, a człowiek wznosi się do Boga zachowując swą nicość. Bóg pozostaje zawsze Panem na tronie, a człowiek pozostaje zawsze stworzeniem u stóp Jego tronu. Tam miejsce człowieka i tam, klęcząc, nabiera on dopiero prawdziwej wartości i radości: “Proście, a otrzymacie, aby radość wasza była pełna”(J 16,24).
(…) Jaki to bezmiar Miłosierdzia swojego obiecuje tym, którzy się będą modlić. Nie tylko otrzymają to, o co proszą, ale jeszcze w tym życiu pełnia radości będzie ich udziałem. Tę obietnicę Pan Jezus potwierdza czynem. Przypomnijmy sobie niewiastę kananejską, która z takim natręctwem prosi Jezusa o uleczenie jej córki. Pan Jezus – zdaje się – nie słucha jej, nie odpowiada i idzie spokojnie dalej, ale ona wciąż się modli! Jezus jest rozbrojony i wytrwałością tej poganki jakby zwyciężony: “O niewiasto, wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak pragniesz! Od tej chwili jej córka była zdrowa”(Mt 15,28)
Czy tylko się my sami modlimy? Czy tę czynność wykonujemy własnymi tylko siłami naturalnymi? (…) Jeśli Duch Święty jest sprawcą naszego uświęcenia, w którym modlitwa tak ważną odgrywa rolę, to modlitwa ta musi w szczególniejszy sposób od Niego zależeć: “Nikt też nie może powiedzieć bez pomocy Ducha Świętego: Panem jest Jezus” (1 Kor 12,3). On przede wszystkim pociąga nas do modlitwy, zapobiegając pierwszej i najszkodliwszej ułomności naszej, jaka jest niechęć do modlitwy. On ukazuje nam jej wzniosłość, konieczność i potęgę, wlewając zarazem pewną tęsknotę za nią. Inaczej mówiąc, On daje ducha modlitwy, który jest jednym z najkonieczniejszych warunków jej skuteczności. Przyjmujmy takie natchnienie z wdzięcznością otwierając szeroko swe serce działaniu tego Pocieszyciela.
Duch Święty sprawia nadto, że się dobrze modlimy. On przenika głębie serc naszych i wie najlepiej, czego nam potrzeba do zbawienia. On podsuwa nam to właśnie, o co mamy się modlić i co prowadzi nas do doskonałości. On uczy nas również dobrego sposobu modlitwy napełniając nas pobożnością, gorliwością, ufnością i wytrwałością. (…)
Oto jak ścisła jest łączność Ducha Świętego z modlitwą, która jest drogą do Miłosierdzia Bożego, a zarazem i sama w skuteczności swojej – dziełem tegoż Miłosierdzia. Mamy przeto dziękować Mu, że dał nam tak ważny środek do otrzymania łask i jednocześnie wspiera nas przy korzystaniu z tego środka.
(Sł. B. ks. M. Sopoćko, Miłosierdzie Boga w dziełach Jego, Paryż 1962, t. III, s. 148-151.)
Rozważanie XXIV
POTRZEBA MODLITWY
Trzeba zawsze się modlić. Modlitwa nieustanna – nawyknienie do modlitwy potrzebne jest każdemu chrześcijaninowi. Wszyscy otrzymali jej dar przez chrzest św. Duch Święty daje nam natchnienie, byśmy wołali do Boga – Abba, Ojcze. Jest to dar, łaska i potęga, która się mieści w głębi każdej cnoty, której bez modlitwy uzyskać nie można. (…) Modlić się i otrzymać miłosierdzie to jest to samo, co posiadać Serce Boga i zbawienie duszy.
Trzeba się modlić z ufnością dziecięcą, która nam każe udawać się do Boga jak do Ojca, który nigdy nie odmawia. Jest to dar Ducha Świętego, który cenić mamy i starać się o utrzymanie go. Z łaską bowiem jest tak, jak z dzieckiem w porządku naturalnym. Potrzebą dziecięcia jest prosić matkę, udawać się do niej ze wszystkim, czego potrzebuje, i czynić to z ufnością, która jest znakiem miłości. Jeżeli dziecko o nic nie prosi, oznacza to, że nie kocha swej matki. Cóż uczyni Pan z łaskami, których ma pełne ręce, jeżeli o nie prosić nie będziemy. Trzeba zmusić dobroć Bożą do działania, skłonić Miłosierdzie Boże do czynnego zajęcia się rozdawaniem łask, prosząc o nie z ufnością; trzeba iść do Boga z nędzami naszymi, gdyż wobec Boga nigdy nie możemy być dosyć pokornymi. Zarazem pamiętajmy, że chociaż grzesznicy, jesteśmy dziećmi Ojca, dlatego uderzajmy w ten tytuł, który się Bogu podoba. (…)
Trzeba się modlić z prostotą, przedstawić się takim, jakim jesteś, ze zdolnościami i środkami, jakich ci Bóg udzielił. (…)
Trzeba również urozmaicać modlitwę, zmieniając intencje, prosząc raz o to, drugi raz o co innego. (…) Trzeba nadto mieć talent wynalazczy w modlitwie, czerpać ją z duszy, z głębi serca podniesionego do stanu nadprzyrodzonego. Nieraz silimy się, jak gdyby modlitwa miała powstać w umyśle i sercu, a przecież one należą do władz naturalnych człowieka. Nie wiem jakiej pysze należy przypisać, że modlący sądzi o jakości modlitwy według czynionych przez niego wysiłków nadzwyczajnych. Przecież do tego sami z siebie zdolni nie jesteśmy, gdyż Duch Święty, Duch Jezusa Chrystusa wspiera nieudolność naszą i modli się w nas wzdychaniem niewymownym. Jeżeli modlitwa od Niego pochodzi, z serca, przebija niebiosa i wszystko otrzymuje. Modlitwa więc ma być bardziej prostą, aniżeli ją nam szatan przedstawia. Milczeć, zwalczać przeszkody, aby Duch Święty w nas działał, łączyć się z modlitwą Jego – oto ćwiczenie i siła modlitwy.
Trwać na modlitwie, oto nowa jej cecha. (…) Nie krępować siebie książkami do nabożeństwa, a raczej modlić się duchem wiary, z poddaniem się woli Bożej, wielbiąc Jego istotę, Jego piękno, Jego wielkość i dobroć – oto co nie ulega złudzeniu. (…) Nie zawsze możemy mieć nowe myśli, ale zawsze możemy zwracać ku Bogu swe uczucia, w których łączą się wszystkie władze duszy. Dzięki takim modlitwom święci tworzyli dzieła wielkie, przebiegali świat cały i zamieniali pracę w modlitwę. (…)
(Sł. B. ks. M.Sopoćko, Rekolekcje, T. XLIII, mps, s. 9-11)
Rozważanie XXV
O DUCHU WIARY
“Dodaj nam wiary”(Łk 17,5). Tak Apostołowie prosili Zbawiciela o pomnożenie w nich wiary, rozumiejąc, że wiara jest łaską, darem Miłosierdzia Bożego, którego sami z siebie nie są godni i dlatego pokornie proszą o ten dar jako o największe dobrodziejstwo. Zbawiciel odpowiedział: “Gdybyście mieli wiarę jak ziarnko gorczycy, powiedzielibyście tej morwie: Wyrwij się z korzeniem i przesadź się w morze, a byłaby wam posłuszna”(Łk 17,6). Tu Chrystus mówi o potędze wiary, aby zachęcić uczniów do jej pragnienia i prośby o nią.
Jest ogólne prawo na świecie, że wielkie rzeczy zwykle mają mały początek: z małej iskry powstaje wielki pożar, z małych nieporozumień – wielkie gniewy, a nieraz i wojny, z małego ziarnka wyrasta wielkie drzewo. Do ziarnka Zbawiciel porównał Królestwo Boże – królestwo łaski, które wciąż wzrasta przy współpracy człowieka. “Królestwo niebieskie podobne jest do ziarnka gorczycy, które ktoś wziął i posiał na swej roli”(Mt 13,31).
Przy chrzcie św. wlał Bóg do duszy naszej łaskę wiary. (…) Ta wiara była jeszcze w zarodku i nie zawsze kierowała naszymi czynami, potem powoli wzrastała i rozwijała się, aż wreszcie urosła do rozmiarów, że objęła wszystkie władze duszy (…).
Wiara jest ot uznanie za prawdę, co Bóg nam objawił i przez Kościół podał do wierzenia, – jest to hołd, jaki nasz rozum składa bez zastrzeżeń prawdomówności Boga (…) “Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej, jak tylko przeze Mnie” (J 14,6). Otóż przyjmując to świadectwo Chrystusa i poddając swój rozum słowom Jego, wykonujemy akt wiary, który często powtarzany wyrabia ducha wiary.
Aby się z Boga narodzić i być dzieckiem Boga, trzeba uwierzyć i przyjąć Chrystusa. Świat zna tylko życie naturalne i podziwia to, co błyszczy, oceniając wszystko z pozorów, a ignoruje życie nadprzyrodzone. Wprawdzie wysiłkiem woli i wytrwałości można dojść do pewnej doskonałości naturalnej, ale między nią, a życiem nadnaturalnym istnieje przepaść nie do przebycia. Wiara wynosi duszę ponad cały świat przyrodzony i daje nam zwycięstwo nad światem oraz wprowadza w sferę, do której oczy świata nie sięgają. “wasze życie jest ukryte z Chrystusem w Bogu” (Kol 3,3). (…)
Życie łaski otrzymane na chrzcie jest ziarnem, z którego ma wyrosnąć świętość (…) chrześcijanina, gdyż wiara (…) jest fundamentem i korzeniem. Kto więc chce wejść na szczyty doskonałości i kontemplacji, winien ugruntować się w wierze. Jak drzewo czerpie swa siłę z korzeni, tak życie chrześcijanina z wiary: ona jest nieodzownym warunkiem wszelkiego życia, wszelkiego postępu duchowego i szczytu doskonałości. (…)
Wiara ma być korzeniem wszystkich czynności całego życia naszego: czy w kościele, czy przy stole, czy w podróży – wszędzie ma nas ożywiać duch wiary. Są ludzie, co tylko w pewnych okolicznościach ożywieni są duchem wiary, np. na modlitwie, przy słuchaniu (odprawianiu) Mszy św. itp., ale gdy przechodzą do zajęć codziennych, zapominają o Bogu i (…) wierze. (…) Tylko w pewnych okolicznościach robią użytek z wiary, a poza tym dają jej urlop. Takie życie wydane jest na łaskę i niełaskę wrażeń, skoków, temperamentów, humoru, pokus itp.: jest to życie niepewne i chwiejne, zmienia się dnia każdego zależnie od kapryśnej busoli, która nimi kieruje. Lecz gdy żyjemy z wiary, gdy ona jest korzeniem i źródłem całej naszej działalności, wtedy życie nabiera mocy i stałości mimo trudności z zewnątrz i z wewnątrz, mimo ciemności, przeciwności i pokus. Wówczas bowiem oceniamy wszystko jak Bóg ocenia, uczestniczymy w niezmienności, stałości Boga. (…)
Prośmy (…) często Boga o światło wiary, która jest darem Bożym. Otrzymaliśmy go na chrzcie św., ale obowiązkiem naszym jest rozwijać ten dar i wołać z Apostołami: “Dodaj nam wiary”(Łk 17,5). Wołajmy często do Zbawiciela, jak wołał ojciec dziecka opętanego: “Wierzę, zaradź memu niedowiarstwu!”(Mk 9,24). Rozwijajmy i wzmacniajmy wiarę przez odpowiednie akty nie tylko podczas ćwiczeń duchownych, ale i podczas zwyczajnych zajęć. Patrzmy na wszystko okiem wiary, a unikniemy szablonu, który jest jednym z największych niebezpieczeństw w naszym życiu. Przenikajmy wiarą najdrobniejsze nasze czynności, codziennie od poranka do nocy, a im bardziej postąpimy w wierze, im ona będzie mocniejsza, żarliwsza i czynniejsza, – tym bardziej obfitować będziemy w radość i pokój, gdyż wobec rozszerzenia się nowych horyzontów, będzie się wzmacniać nadzieja nasza i potęgować miłość Boga i bliźniego. (…)
(Sł. B. ks. M.Sopoćko, Rozważania o Miłosierdziu Bożym i konferencje. O duchu wiary, AAB, T. LVII, mps, s. 256-260)
Rozważanie XXVI
O RADOŚCI
Dobrem prawdziwym i jedynym jest tylko Bóg i Jego miłość na ziemi oraz posiadanie Go po śmierci. On tylko może zaspokoić pragnienia nasze i dostarczyć prawdziwej radości. Serce bowiem nasze stworzone jest dla Boga, dla dobra nieskończonego i tylko Jego posiadania może napełnić prawdziwą i trwałą radością. (…)
Sam prosty rozum zniewala nas, byśmy tylko w Bogu szukali radości, nie przywiązując serca do znikomych dostatków, nie goniąc za próżnością i chwałą światową, którą ludzie małego serca uważają za najwyższe radości. Prawdziwa radość chrześcijanina jest w cnocie, prawdziwa wielkość w uczciwości, a reszta to dym znikomy. (…)
Cierpienia i radość w życiu chrześcijanina znoszą się nawzajem i kroczą razem jak przypływ i odpływ fal morskich. Prawdziwa i czysta radość jest wychowawczynią jak i cierpienie i równie potrzebną, a nawet potrzebniejszą, jest ona tym dla człowieka, czym światło słoneczne dla rośliny. W życiu dziecka najłatwiej to spostrzec, jak smutek je marnuje, a radość opromienia i ożywia. W chorobie radość istne cuda zdziałać może, dlatego lekarze wiedzą o tym i cenią to wielkie lekarstwo.(…)
Radość to ozon dla cielesnego i duchowego bytu, to balsam, który podwaja siły i zdolności do pracy człowieka, daje polot jego woli i twórczości, i pomaga z łatwością pokonywać trudności i przykrości. Ona podtrzymuje i zasila optymizm, a broni przed pesymizmem. Bez radości nie może żyć człowiek, a tym bardziej chrześcijanin, kroczący po górnych drogach doskonałości. Gdy mamy radość w sercu, duch nasz staje się płodniejszy i bardziej rozbudzony, myśl jaśniejsza, a wyobraźnia żywsza. Wówczas serce jest bardziej zadowolone, usposobienie podnioślejsze, obejście uprzejmiejsze, zdrowie wytrwalsze, a pobożność i cnota tkliwsza i ofiarniejsza. Smutek nigdy nie był cnotą, albowiem tylko “radosnego dawcę miłuje Bóg” (2Kor 9,7). (…)
Radość tak potrzebna jest dzieciom jak chleb codzienny, jak kwiatkowi światłość słoneczna, jak pszczółce pyłek kwiatowy.(…)
Dla chrześcijanina stoją światy radości otworem, które dla niewierzącego i grzesznika są ogrodem zamkniętym. Wiara, stan łaski, modlitwa wytwarzają pogodne usposobienie umysłu, którego smutki i cierpienia nie mogą zniweczyć. Któż zdoła wyliczyć, opisać i zanalizować radości płynące z modlitwy? “Spotkało kogoś z was nieszczęście? Niech się modli! Jest ktoś radośnie usposobiony? Niech śpiewa hymny!”(Jk 5,13). (…) Ten spokój, który modlitwa w duszy wytwarza, jest pierwszym warunkiem i podstawą prawdziwej, duchowej radości. Na tym gruncie zakwita radość tak barwna, tak bogata, że trzeba zaniechać jej opisu. (…)
Ludzie światowi urządzają sobie różne uciechy i rozrywki, ale prawdziwej radości nie mają. (…) W cieniu krzyża wychowują się dusze słoneczne, dusze radosne, które są dobroczyńcami ludzkości. Spotykamy je wszędzie z nadmiarem radości, która się innym udziela. Jest w nich coś anielskiego, płynie z nich jakieś ciepło dobroczynne, któremu nie mogą się oprzeć najdziksze i najokrutniejsze umysły. Gdzie one się zjawią, uśmiecha się cierpienie, łagodnieje dzikość, milkną przekleństwa, a wyższa moc jakaś wygania smutek i przygnębienie. Tej dobroci serca nie wytwarza żadna filozofia, jest ona przywilejem jedynie chrześcijaństwa, którego nic zastąpić nie może.
Niech będą błogosławieni ci słoneczni ludzie z łagodnymi oczami i złotymi sercami, prawdziwi dobroczyńcy ludzkości! Niech by tylko ich liczba była tysiąc razy większa, a kwestia radości byłaby rozwiązana. Jak tę liczbę powiększyć? Trzeba samemu do niej należeć. A jak to zrobić? Wziąć bardziej na serio swoje obowiązki religijne, a radość znajdzie się sama. Jakkolwiek naturalne usposobienie, temperament i inne okoliczności odgrywają znaczną rolę, ale radości nie może nigdzie brakować. W pojęciu świętego koniecznym jest czynne i niestrudzone dążenie do rozweselenia innych, do pocieszenia zasmuconych, do wprowadzenia radości w każdą biedę duszy i ciała. (…)
Dla szlachetnych prawdziwie chrześcijańskich dusz nie ma większej radości nad zgotowanie radości innym. W tym leży pogodzenie egoizmu z miłością bliźniego. Cóż to za szczęście innych czynić szczęśliwymi!
(Sł. B. ks. M. Sopoćko, Rozważania o Miłosierdziu Bożym i konferencje. O radości, AAB, T. LVII, mps, s. 331-335)
Rozważanie XXVII
O SPOWIEDZI
“Nie zazna szczęścia, kto swe przewiny ukrywa, kto je wyznaje, porzuca, dostąpi miłosierdzia”(Prz 28,13)
Grzechy odpuszczać może tylko Bóg. Instynktownie czuje to każdy, i kto pragnie inną drogą wyzwolić się od winy, sam się łudzi i nie rozumie rzeczy Bożych. Świadomość winy głośno stwierdza, że nie ma na świecie takiej potęgi, która by zdolna była przebaczyć grzech. Nie potrafi tego żadna nauka i sztuka, ani wszystkie skarby na świecie. Tylko Chrystus przebaczał winy Jawnogrzesznicy, Piotrowi i Łotrowi na krzyżu, i przekazał tę władzę Apostołom, a przez nich biskupom i kapłanom: “Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie są im zatrzymane”(J 20,22-23).
Nowoczesne społeczeństwo Wschodu i Zachodu aż nadto dowodzi swym głębokim upadkiem moralnym, że nie można bezkarnie łamać odwiecznego prawa Bożego i dźwigni umoralnienia, jaka jest spowiedź sakramentalna. Zarówno jednostki, jak i całe narody szybko wracają do spoganienia (…) Spowiedź bowiem powraca grzesznikowi duszę utraconą dla Boga, a przez to samo wraca Boga duszy, wraca jej wesele i sprowadza błogosławieństwo. Spowiedź zapewnia jednostkom szczęśliwą przyszłość na łonie Boga oraz Ojczyznę niebieską, a przez to sprowadza pokój między społeczeństwami i narodami.
Z powyższego wynika, że ustanowienie sakramentu pokuty było ujawnieniem największego Miłosierdzia Bożego, zarówno pod względem doczesnym, jak i wiecznym. Jest to życiodajne źródło wody żywej wytryskujące ku życiu wiecznemu, jest to krynica obmywająca ustawicznie nasze skalanie i sprowadzająca nowe życie w duszy grzesznika. (…)
Przez spowiedź grzesznik staje się zwycięzcą namiętności, pokonuje szatana, który go skusił, bierze pomstę nad światem, który go doprowadził do upodlenia, – natomiast korzy się i przeprasza Ojca miłosierdzia, jak syn marnotrawny i otrzymuje od Niego przebaczenie. Ten, który przez grzech stał się niewolnikiem piekła, przez spowiedź wydobywa się z przepaści jego i powraca znowu do życia łaski, staje się znowu przybranym dzieckiem Boga. Któż kiedy pogardzał człowiekiem, który swój upadek szczerze obżałował, wyrządzone krzywdy bliźniemu wspaniałomyślnie naprawił i pojednał się ze swymi bliźnimi? Dlatego ze wszystkich ludzi Chrystus Pan wyróżnił największych nawróconych grzeszników, Magdalenę i Piotra, ukazując się pierwszym po Zmartwychwstaniu. (…) Dlatego najdroższymi dla spowiedników są tacy penitenci, którzy szczerze spowiadają się z najcięższych grzechów i odmieniają całe swoje życie. Między takim penitentem, a spowiednikiem wytwarza się jakieś duchowe najserdeczniejsze pokrewieństwo.
Aby spowiedź rzeczywiście przyniosła wymienione dobrodziejstwa, należy się do niej należycie przygotować i odprawić z zachowaniem wszystkich warunków, ustanowionych przez samego Zbawiciela. Żaden z siedmiu sakramentów nie wymaga takiego przygotowania i współudziału z łaską, jak sakrament pokuty. Bez zachowania któregokolwiek z pięciu warunków spowiedzi nawet częste przystępowanie do niej pozostanie bez oczekiwanego rezultatu.
Łaska, jaką sprowadza na nas sakrament pokuty, zależy i od Boga i od nas. Bóg zawsze daje łaskę według zamiarów swoich, ale z naszej strony winno być odpowiednie usposobienie. Przede wszystkim trzeba pragnąć, czyli otwierać i rozszerzać swą duszę na łaskę Bożą, jak powiedział Zbawiciel: “Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni” (Mt 5,6). Pragnąć znaczy chcieć i modlić się o łaskę dobrej spowiedzi (por. Łk 1, 53). Następnie trzeba mieć wspaniałomyślne usposobienie, by niczego Bogu nie odmawiać i pozwolić Mu działać w duszy całą pełnią Jego potęgi. Takie usposobienie czyni duszę podatną na przyjęcie wylewu łaski Ducha Świętego. (…)
Przy częstych spowiedziach należy kłaść nacisk na skruchę i postanowienie poprawy, które jest naturalnym wynikiem żalu. Należy usilnie prosić o łaskę żalu. (…) Najmniejszy grzech jest obrazą Boga, sprzeciwieniem się Jego woli, niewdzięcznością względem najbardziej miłości godnego Ojca i Dobroczyńcy, niewdzięcznością tym dotkliwszą, iż jestem uprzywilejowanym Jego przyjacielem. (…)
(Sł. B. ks. M. Sopoćko, Rozważania o Miłosierdziu Bożym i konferencje. O spowiedzi, AAB, T. LVII, mps, s. 272-276)
Rozważanie XXVIII
O STAŁEJ SKRUSZE ZA GRZECHY
“Moją ofiarą, Boże, duch skruszony; nie gardzisz, Boże, sercem pokornym i skruszonym”(Ps 51,19)
Co to jest stała skrucha? Jest to usposobienie duszy, przez które ona pozostaje stale w stanie żalu za grzechy. Tak syn marnotrawny w przypowieści Zbawiciela, chociaż widział radość Ojca z powodu jego powrotu i mógł wnioskować, że Ojciec mu wszystko przebaczył, jednak zawsze pozostawał w usposobieniu, odpowiadającym jego słowom: “Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Niebu i względem ciebie; już nie jestem godzien nazywać się twoim synem”(Łk 15,21). Nie możemy sobie nawet wyobrazić, by podczas uroczystości przygotowanych dla niego, nie górowało w jego duszy uczucie żalu. A jeśli później natężenie tej skruchy może się nieco zmniejszyło, nigdy jednak nie wygasło zupełnie, nawet wówczas, gdy odzyskał w rodzinie swoje dawne miejsce na stałe.
Takie winno być usposobienie duszy, która obraziła Boga, która wzgardziła Jego doskonałościami i przyczyniła się do cierpień Zbawiciela. Jeżeli w takim usposobieniu pozostanie, jest rzeczą niemożliwą, by znowu wpadła w rozmyślne grzechy. Między stałym skruszeniem serca, a grzechem istnieje przeciwieństwo nie do pokonania. Ono czyni duszę zwartą i mocną w miłości ku Bogu i wstręcie do grzechu.
Zasadniczą przeszkodą do zjednoczenia z Bogiem jest grzech śmiertelny, a do postępu – rozmyślny grzech powszedni. Grzech powszedni popełniony z prędkości, czy ze słabości nie powstrzymuje nas w szukaniu Boga. Jeżeli natomiast dusza popełnia grzech powszedni na zimno, z rozmysłem, jest rzeczą niemożliwą, by czyniła postęp w doskonałości, gdyż taki nastrój paraliżuje w nas działanie Boga. Otóż żal stały usuwa ten nastrój i umożliwia postęp. (…) Ustawiczne skruszenie serca nie jest przeciwne ufności i radości duchowej, ani też wylewom miłości i upodobaniu w Bogu. Przeciwnie wszyscy święci pełni skruchy pałali niezwykłą miłością Boga i napełnieni byli wielką radością wewnętrzną, albowiem doszli do niezwykłego zjednoczenia ze Stwórcą. Ufność i radość nie tylko nie znajdują przeszkody w skrusze, ale opierają się na niej jako na fundamencie mocnym. Jakież bowiem jest główne źródło skruchy? Świadomość, że się znieważyło Boga nieskończonej dobroci, a więc żal doskonały, który płynie ze szczególnych i bardzo czystych form miłości. Skruszenie rozbudza wielkoduszność i miłość, by wynagrodzić, za przeszłe uchybienia, – większą gorliwość i szlachetny entuzjazm. Ona sprawia, że dusza już sobie nie ufa, a tylko Zbawicielowi i dlatego jest czujna na działanie Ducha Świętego. (…)
Ustawiczne skruszenie serca nakłania duszę do głębokiej pokory i przyjmowania całej woli Bożej, w jakiejkolwiek postaci by przed nami stanęła. (…) Stała skrucha jest źródłem miłości bliźniego. Dusza bowiem skruszona widzi swoje błędy i słabości i nie posądza bliźniego, będąc wyrozumiałą na jego usterki. Jeżeli surowo posądzamy bliźnich i łatwo opowiadamy ich błędy, nie ma w nas prawdziwego skruszenia serca. Prawdziwy żal ożywia w nas wielkoduszność, podtrzymuje miłość i coraz bardziej oczyszcza duszę, by się mogła połączyć z Panem. On potęguje ufność w Miłosierdzie Boga, który pokutującym przebacza i sprowadza pokój wewnętrzny, radość nadziemską, a usuwa smutek i przygnębienie. (…)
Najcenniejszym owocem skruchy jest umocnienie duszy w walce z pokusami. (…) W walce z pokusą trzeba przede wszystkim czujności, a utrzymać się w niej najlepiej przez skruszenie serca. Dusza bowiem ożywiona tym święty uczuciem ma się na baczności przed sobą, zna z doświadczenia swoje słabości i wzdryga się przed tym, co ją wystawia na niebezpieczeństwo ponownego upadku. Pod wpływem tej bojaźni ożywionej miłością czujnie unika wszystkiego, co by ją mogło odwrócić od Boga, który na nią dzień i noc spogląda. A ponieważ sobie nie ufa, ucieka się do Chrystusa i modli się w poczuciu skruchy; takie zaś usposobienie wzmacnia nas i odpędza napaści wroga. (…) Aby nabyć skruchę stałą, trzeba prosić Boga o nią, to jest bowiem tak drogocenny dar, że tylko wybłagać go można. (…)
Oprócz modlitwy stałą skruchę rozbudza rozpamiętywanie Męki Zbawiciela i Jego najmilszej Matki. (…) Jak Piotr poczuł żal za grzechy pod wpływem wzroku Jezusa, tak my odczujemy skruchę przy rozważaniu Jego Męki. Ten wzrok Ukrzyżowanego przenika aż do głębi duszę i kruszy ją żalem, bo daje zrozumienie, że grzech był przyczyną wszystkich cierpień Najmiłosierniejszego Zbawiciela.
Gdy spoglądając w przeszłość spostrzeżemy mnóstwo różnych naszych uchybień, przypomnijmy, że ilekroć grzesznik przez żal otrzymuje przebaczanie, tylekroć Aniołowie w niebie wysławiają nieskończone Miłosierdzie Boże. (…)
(Sł. B. ks. M. Sopoćko, Rozważania o Miłosierdziu Bożym i konferencje. O stałej skrusze z grzechy, AAB, T. LVII, mps, s. 283-287)
Rozważanie XXIX
O POKUSACH
“Jeśli masz zamiar służyć Panu, przygotuj swą duszę na doświadczenia”(Syr 2,1)
Ktokolwiek chce być prawym chrześcijaninem i nabyć prawdziwą cnotę, winien się przygotować na różnorakie pokusy, od których nawet Chrystus nie był wolny. (…) Wszyscy na ziemi pozostajemy jakby między dwoma biegunami: nad nami Bóg Miłosierny i najrozkoszniejsze niebo, a pod nami szatan złośliwy i piekło. Bóg nas wzywa ku sobie, zaszczepiając w nas wiarę, nadzieję i miłość, a szatan ciągnie ku sobie przez “pożądliwość ciała, pożądliwość oczu i pychę tego życia”(1J 2,16). Winniśmy zrobić wybór i przechylić się ku jednemu lub drugiemu biegunowi; neutralność tu jest niemożliwa: albo ulegniemy wezwaniu Miłosierdzia i cnoty, albo damy się porwać powabom występku. (…)
Pokusy często powstają z naszej winy, z braku umartwienia i czuwania, z powodu niestałości umysłu i braku ufności w Miłosierdzie Boże. Jak łodzią bez steru rzucają bałwany, tak człowiek niestały i wylany na zewnątrz bywa miotany różnymi pokusami. Czasami pokusy przychodzą bez naszej winy i wówczas nie należy się niepokoić. Walka bowiem z pokusami nie jest wprawdzie przyjemną, ale nader pożyteczną. Dlatego Bóg pokusy dopuszcza i posługuje się nimi jak nieraz lekarz trucizną dla większego dobra duszy.
Pokusa uczy pokory. Wielu ludzi żyje w złudzeniu, ukrywając przed sobą swą nędzę, jaką odkrywa pokusa, by nauczyć nas pogardzać sobą, a ufać Bogu. Piotr w wieczerniku był zuchwały mówiąc, że nigdy nie zdradzi Mistrza, a po upadku stał się nad wyraz pokorny i na pytanie Mistrza, czy miłuje Go, odpowiada, że “Ty wiesz, że Cię kocham”(J 21,17). Jak okręt winien być nieco zanurzony w wodzie, by się nie przewrócił, tak Bóg dopuszcza nam zanurzyć się w nędzy pokusy, by nas utrzymać w pokorze.
Pokusa oczyszcza duszę i wyrywa ją ze złudnego niedbalstwa, czyniąc ją czujną i ostrożną. Jak morze wyrzuca męty i brudy, tak dusza miotana pokusą uwalnia się od złudzeń co do swej doskonałości. (…)
Pokusa utwierdza duszę w cnotach i ułatwia postęp w doskonałościach. Bez walki nie ma zwycięstwa, a bez zwycięstwa nie ma cnoty, która się nabywa przez ustawiczne ćwiczenie. Jak drzewo narażone na wichry zapuszcza głęboko korzenie, tak dusza miotana pokusami umacnia się w cnocie. (…)
Godność istoty rozumnej wykwita przede wszystkim z wolnej woli. Zasługą i chwałą istoty wolnej jest opór stawiany złym popędom, jaki się uwalnia przy zwalczaniu pokusy. Bóg pozostawił nas wolnymi, byśmy przy jego łasce samorzutnie czynili wybór. Dlatego dzierżymy w swym ręku wagę życia i śmierci, zła i dobra. Celem naszym ma być zjednoczenie z Bogiem, które możemy osiągnąć tylko aktami wolnymi. W ten sposób przez pokusy pomnażają się nasze zasługi i nagroda. “Błogosławiony mąż, który oprze się pokusie”(Jk 1,12).
Wreszcie pokusa przyczynia się do pomnożenia chwały Boga i naszej. Po każdym naszym zwycięstwie nad szatanem Bóg jest uwielbiony, bo Jego żołnierz odniósł tryumf nad wrogiem orężem łaski. (…)
Nie smućmy się, gdy na nas uderzają pokusy, bo Ten pozwala nas kusić, który chce nas udekorować koroną i nie pozwoli kusić nas nad to, co możemy. “Wierny jest Bóg i nie dozwoli was kusić ponad to, co potraficie znieść, lecz zsyłając pokusę, równocześnie wskaże sposób jej pokonania, abyście mogli przetrwać”(1Kor 10,13). (…)
Aby odnieść pożytek z pokus, należy im zapobiegać, zwalczać je energicznie i po odniesionym zwycięstwie dziękować Bogu za pomoc. Znana jest zasada, że lepiej chorobie zapobiec, niż z niej się leczyć. (…) Tym bardziej doradza to nam chrześcijańska przezorność. Nie trzeba pokus się lękać, ale należy im raczej zapobiegać. Gdy zaś pokusa naciera, nie dowierzajmy sobie, a raczej ufnie prośmy Boga o pomoc i unikajmy okazji. (…)
Modlitwa ufna stawia nas obok Boga i czyni nas niezwyciężonymi. Mamy się modlić z wielką ufnością w Miłosierdzie Boże, które nigdy nas nie zawiedzie. Módlmy się ustnie i myślą, prywatnie i publicznie, w chwilach spokoju, by się uzbroić przed atakiem przyszłych pokus, a gdy one nadejdą wzbudzajmy krótkie akty strzeliste, np. “Okaż mi, Panie, Miłosierdzie swoje”, “Jezu, ufam Tobie!”, “Zmiłuj się nade mną, Panie!” itp. (…)
(Sł. B. ks. M. Sopoćko, Rozważania o Miłosierdziu Bożym i konferencje. O pokusach, AAB, T. LVII, mps, s. 288-293)
Rozważanie XXX
DOBRY PASTERZ
“Błądziliście bowiem jak owce, ale teraz nawróciliście się do Pasterza i Stróża dusz waszych”(1P 2,25)
Św. Piotr mówi, że Chrystus jest Pasterzem dusz, za które umarł i które zgromadził wokół siebie; a sam Zbawiciel nazywa siebie Dobry Pasterzem (por. J 10,11). (…)
Chrystus wylicza osiem cech Dobrego Pasterza: wchodzi prze bramę, oddźwierny mu otwiera, owce słuchają głosu Jego, nazywa owce po imieniu, czyli traktuje każdą duszę indywidualnie, owce pasie, idzie przed nimi, owce idą za Nim, kładzie życie swe za owce. Wszystkie te cechy znajdujemy u Pana Jezusa, który zresztą sam je ukazuje w sobie: “Ja jestem dobrym pasterzem i znam [owce] moje, a moje Mnie znają, podobnie jak Mnie zna Ojciec, a Ja znam Ojca. Życie moje oddaję za owce”(J 10,14-15).
Jeżeli Chrystus jest Pasterzem, a my owcami, mamy iść za Nim. Tymczasem nieraz owieczka błądzi – grzeszy i zaplątuje się w ciernie – następstwa grzechu, jakimi są wyrzuty sumienia, upadek sił, niesława, ubóstwo, wymówki, pogarda ze strony drugich, a czasami kryminał. Oddala się owca od Dobrego Pasterza, a oddalając się zapomina o Nim i już nawet Go nie poznaje, gdy się zbliża – ucieka od Niego, męczy się i wpada w ostateczną nędzę. Tym trzem nędzom owcy Dobry Pasterz przeciwstawia trzy skutki swego Miłosierdzia: szuka owcy zgubionej, dogania ją, znajduje uciekającą i wyczerpaną; leczy rany, koi ból lub przynajmniej użycza sił do znoszenia cierpień, a wreszcie przynosi na swych ramionach do owczarni.
Tą owczarnią jest Kościół Chrystusowy. Grzesznik już nie jest w ścisłej łączności z Kościołem, a traci tę łączność nie w tym znaczeniu, jakoby był z niego wykluczony zupełnie (…), ale w tym znaczeniu, że nie zespala go ze sprawiedliwymi miłość Boża, którą przez grzech śmiertelny utracił, a tylko ona czyni wiernych żywymi członkami mistycznego ciała Chrystusa. Grzesznik jest już tylko martwym członkiem Kościoła, dlatego Chrystus przedstawia go, jako owcę odłączoną od trzody, jak sparaliżowane ramię w organizmie. Na cóż się przyda ramieniu sparaliżowanemu, że się trzyma reszty ciała, za pomocą żył i mięśni, kiedy już nerwy nie działają i nie odczuwają – nie odbierają wrażeń z zewnątrz, ani też rozkazów z wnętrza mózgu. Grzesznik już nie posiada miłości Boga, a miłość – to serce Kościoła – to pierwiastek i źródło życia, z którego rozlewa się ciepło po całym organizmie. Kto wyratuje owcę zbłąkaną i grzesznikowi przywróci utraconą miłość Boga? Kto ożywi martwy członek Kościoła? Król Miłosierdzia. Jezus Chrystus, jako dobry Pasterz, jest Królem Miłosierdzia. Założył On wieczne Królestwo, jak to wyznał Piłatowi w czasie swej Męki (…). Jakim Królem jest Chrystus w swoim Królestwie? Czy Królem nieubłaganej sprawiedliwości i grozy? Nie! Chrystus jest Królem Miłosierdzia, a to Miłosierdzie jest naczelną zasadą w Jego Królestwie. W nim panuje prawdziwa wolność, jak mówi Apostoł: “Ku wolności wyswobodził nas Chrystus” (Ga 5,1). Posłannictwem Chrystusa na ziemi było odsłonić duszom tajemnicę Miłosierdzia Bożego: “Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary. Bo nie przyszedłem, aby powołać sprawiedliwych, ale grzeszników” (Mt 9, 13). Szczególnie odsłania tę tajemnicę w przypowieści o Dobrym Pasterzu. Ażeby zejść na naszą małą ziemię i iść za zbłąkanymi owieczkami przyjmuje naturę ludzką. W życiu publicznym idzie za nędznymi grzesznikami przez góry, doliny, przez ciernie i głogi, szuka owiec, nieraz zaplątanych w ciernie, woła na nie, leczy ich swą łaską, prowadzi na dobrą paszę swojej nauki i swojego przykładu, karmi ich swoim Ciałem i Krwią przenajświętszą. Wśród cierpień umiera za swoje owce na krzyżu. Po Zmartwychwstaniu gromadzi znowu swoje owieczki, pociesza je, daje im Ducha Świętego i życie wieczne. On stał się dla wszystkich pokoleń wszystkim: i ogrodzeniem, i drzwiami, i drogą, i Pasterzem, i Królem Miłosierdzia.
Bądźmy dobrymi owieczkami dobrego Pasterza, wpatrując się w Jego przykład, rozważając Jego słowa, wstępując w Jego ślady, a przede wszystkim naśladując Jego Miłosierdzie w stosunku do swoich bliźnich, świadcząc im uczynki miłosierne względem duszy i ciała. Jest znakiem prawdziwej owieczki Jezusowej przyjmowanie wszystkiego z poddaniem się i odczuwanie radości we wszystkim, co się do Zbawiciela odnosi. Ofiarujmy Mu ten skromny dar naszego życia, naszych cierpień i naszych prac, naszych smutków i radości. Idźmy za Nim wszędzie: i do Betlejem, i na górę Tabor i do ogrodu Getsemani, i na Kalwarię. Pozwólmy, aby nas upominał, jeżeli zechce nas powstrzymać od zatrutej paszy światowych uciech i od wilków na nas czatujących.
(Sł. B. ks. M. Sopoćko, Godzina święta i nowenna. Dobry Pasterz – Król Miłosierdzia, Warszawa-Lublin 1949, s. 109-113)
Rozważanie XXXI
MIŁOSIERDZIE BOŻE WYPŁYWAJĄCE Z RAN CHRYSTUSOWYCH
Mógł Zbawiciel zadośćuczynić za grzechy ludzi jednym słowem, jedną modlitwą do Ojca, mógł zadowolić sprawiedliwość przez samo tylko Wcielenie, składając okup za winy przez żal najdoskonalszy. Ale takie zadośćuczynienie nie ujawniłoby na zewnątrz należycie złości grzechów i Miłosierdzia nieskończonego przy ich zgładzeniu. Dlatego w całe życie swoje wkłada tyle bólu, bohaterstwa, energii i mocy, a szczególnie w mękę i śmierć swoją wlewa bezmiar cierpień, których wielkość ujawniają rany, pozostałe nawet w ciele chwalebnym po zmartwychwstaniu. Chciał Pan Jezus w swej męce poślubić dusze nasze i zmusić je do gorącej miłości i tkliwego przywiązania, pragnął żarem swoich cierpień rozpłomienić nasze serca, a Miłosierdziem ran swoich rozbudzić w nas ogień bezgranicznej ufności, chciał również wykazać nieskończoną złość naszych występków. (…)
Rany Jezusa mogły powstać już w czasie pojmania w Ogrójcu przy skrępowaniu Go powrozami, mógł je spowodować srogi policzek u Annasza i uderzenie przy naigrawaniu w ciemnicy u Kajfasza. Jednakże największe i najboleśniejsze rany powstały przy biczowaniu, ukoronowaniu cierniem i ukrzyżowaniu.
Biczowanie Zbawiciela było o wiele surowsze niż innych skazanych na ukrzyżowanie, albowiem Piłat chciał strasznym widokiem ubiczowanego osłabić nienawiść i uchylić żądany wyrok śmierci. Im szlachetniejsze jest ciało, tym bywa wrażliwsze na ból. Ciało zaś Jezusa było najdelikatniejsze, skąd można wnioskować, że cierpienia musiały być największe, można nawet twierdzić, że cierpienia te były większe od cierpień wszystkich męczenników. Wielu wkrótce po zadaniu mąk biczami mdleje i potem już bólu nie czuje, a Chrystus był przytomny przez cały czas męki aż do skonania, gdyż podtrzymywał swe siły Boską mocą. (…)
Ukoronowanie cierniem było uzupełnieniem biczowania, by zadać ból w najczulszym na bodźce zewnętrzne miejscu – w głowie. (…)
Ukrzyżowanie spowodowało odnowienie wszystkich ran przy obnażeniu i zadanie nowych, może największych i najboleśniejszych – przy przybiciu tępymi gwoździami do krzyża. Następnie zawieszenie na krzyżu wywołało największe cierpienie trwające bez przerwy przez trzy godziny aż do skonania. Zbawiciel obrał ten rodzaj najdotkliwszej śmierci, by zadośćuczynić sprawiedliwości Bożej za grzechy i dać okup największych i najdotkliwszych mąk na krzyżu jako dowód swego Miłosierdzia.
Rany rąk, nóg i boku, jako największe i najdotkliwsze, zostały na uwielbionym ciele Zbawiciela po Zmartwychwstaniu (por. J 20,27). Są one i na obrazie Najmiłosierniejszego Zbawiciela. Przyjął je Pan Jezus do swej chwały niby pięć ziaren mirry, by były chlubą Jego na wieki, by były dowodem Jego Miłosierdzia dla świętych, by były oskarżeniem i wyrokiem dla potępionych. Na sądzie ostatecznym z ran tych będzie tryskać światło uszczęśliwiające wybranych a przygniatające odrzuconych. Pan często głosił, że zawsze o nas pamiętać będzie, ale nic nas tak bardzo o tym nie upewnia, jak to, że na rękach swoich nas napisał (por. Iz 49,16) i ranami swymi zasłania nas przed sprawiedliwością karzącą.
Czym latarnie morskie dla żeglarzy, tym będą dla mnie te święte blizny. Do nich się schronię przed burzami w walkach duszy. Tu nauczę się kochać i nieść ofiarę: rany rąk przypomną mi twardy obowiązek pracy, rany stóp – uciążliwe drogi, na których mam szukać dusz dla nieba, rana Serca Jezusowego – Jego Miłosierdzie i obowiązek uczynków miłosierdzia.
(Sł. B. ks. M. Sopoćko, Poznajmy Boga w Jego Miłosierdziu, Poznań 1949, s. 92-95)
Rozważanie XXXII (dodatkowe)
OZIĘBŁOŚĆ
“Obyś był zimny, albo gorący! A tak, skoro jesteś letni(…) chcę cię wyrzucić z mych ust” (Ap 3,15n)
Tak Chrystus ustami Jana Apostoła piętnuje dusze oziębłe wskazując, jak one są wstrętne dla Boga. Taka dusza, mimo wielu łask Miłosierdzia Bożego, gardzi nimi i poddaje się obezwładniającemu lenistwu, które odciąga od gorliwości, a pod byle pretekstem zupełnie opuszcza modlitwę. Niby uczęszcza do sakramentów, ale lekkomyślnie, bez przygotowania należytego i dlatego najczęściej bezowocnie, jeżeli nie świętokradzko. Niby spełnia obowiązki stanu, ale bez ducha wiary z ubieganiem się o to, co sprawia przyjemność, z szukaniem wszędzie i we wszystkim siebie.
Dusza oziębła jest nikczemnie wyrachowana: unika tylko tego, co wyraźnie jest grzechem ciężkim, a grzechy powszednie popełnia z całym rozmysłem; nigdy nie myśli o poświęceniu się, o delikatniejszych względem Boga uczuciach, o tym, co się Panu Bogu podoba, lub nie podoba. Stąd płynie brak umartwienia, dzięki czemu burzy się pycha, gniew, niecierpliwość i cierpkość w obcowaniu z innymi, obmowy i plotki, dobrowolne rozproszenia na modlitwie, z których nie chce i nie usiłuje się poprawić.
Duszę oziębłą można poznać po następujących znakach:
Brak, albo słabe tylko pragnienie doskonałości i co za tym idzie słaby, albo żaden żal za niewierności i niedbalstwa w służbie Bożej. Kto nie pragnie dobra, ten nigdy go nie posiądzie, gdyż ono zdobywa się gwałtem. Zaniedbanie walki wewnętrznej. Nie zwycięży ten, kto się walki obawia, a bez boju nie ma zwycięstwa, ani nagrody. Oziębły walczy nie z namiętnościami, ale z łaską Bożą, która go nawołuje do poprawy. Wielka niestałość w postanowieniach. Ten, który się wciąż zatrzymuje lub cofa, nigdy nie zrobi postępu. Szukanie rozrywek w grach i ustawicznych zabawach oraz wylewanie się na zewnątrz w niepotrzebnych rozmowach z pobudek miłości własnej, czyli braku umartwienia. Częste oglądanie się za siebie, a nie spoglądanie na ideał. Oziębłość jest bardzo groźnym stanem, albowiem dusza w nim pozostaje w złudzeniu, jak chory, który udaje zdrowego i do lekarza się nie zwraca. Nie zważa na przestrogi sumienia, ani na natchnienia, ani na przestrogi bliźnich, na których się nawet za nie gniewa. Poczytuje za błahostkę niezliczoną ilość grzechów powszednich, w których często zaciąga nałóg, a czasami wpada i w grzechy ciężkie, do których również powoli się przyzwyczaja.
Oziębłość godzi się z pewnymi cnotami, które utrzymują duszę w złowieszczym ubezpieczeniu. Sługa ewangeliczny nie przekroczył prawa sprawiedliwości, wstrzemięźliwości, ani czystości, przynajmniej o tym nie wiemy, a tylko był leniwy – oziębły i za to usłyszał wyrok: “A sługę nieużytecznego wyrzućcie na zewnątrz – w ciemności! Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów” (Mt 25, 30). Panny głupie również zachowały skarb dziewictwa, a zostały pozbawione godów nie za zbrodnie jakieś, ale za brak roztropności i czuwania (por. Mt 25, 12). Pozłota cnoty i pozór pobożności mogą znaleźć łaskę u ludzi, ale Bóg patrzy w serca i rzuca przekleństwo za brak owoców na drzewie (por. Mt 20,19). “Przeklęty ten, co wypełnia dzieło Pańskie niedbale!” (Jer 48,10), a sprawy Pańskie, to modlitwy, obowiązki itd.
Oziębła dusza nie chce życia prawdziwie Chrystusowego, ale i do światowego nie lgnie całkowicie, wlecze się między złym i dobrym, nie oddając się całkowicie żadnemu. Żyje opuszczona i osamotniona, wygnana ze świata, gdzie się bawią, i odepchnięta od grona świętych, gdzie Bóg rozlewa pociechy, – można rzec, że zawieszona między piekłem, a niebem. Człowiek oziębły sądzi, że potrafi się ostać w tym niepewnym położeniu. Tymczasem ani Bóg, ani szatan, ani własna natura na to nie pozwolą. Bóg zawoła: “Zdaj sprawę z twego zarządzania”(Łk 16,2). Szatan powoli zdobywa teren niestrzeżony i doprowadza oziębłego do grzechu ciężkiego. Natura powoli traci siły w walce, zanim jeszcze ona została rozpoczęta, i niechybnie upada. (…)
Wszakże oziębłość nie jest chorobą zupełnie nieuleczalną. (…) Oto lekarstwo skuteczne przeciw oziębłości: kupić miłość Boga za monetę modlitwy, która wprawdzie dla duszy oziębłej jest uciążliwa, ale konieczna.
(Sł. B. ks. M. Sopoćko, Godzina święta i nowenna o Miłosierdzie Boże nad światem, Warszawa 1949, s. 74-78)
Życiorys Ks. Sopoćko: Sługa Boży, ks. dr. Michał Sopoćko
Posłuchaj Ks. Sopoćko w mp3: Sługa Boży, ks. dr. Michał Sopoćko
Dziękujemy Siostrą ze zgromadzenia Jezusa Miłosiernego za udostępnienie tekstu. Źródło: www.jezuufamtobie.pl/blogoslawieni
http://www.milosierdzieboze.pl/sopocko2.php?text=9x9s
________________________________________________________________________________________________
Każdy z nas ma swojego diabła [WIDEO]
Paweł Gużyński OP
Diabły są spersonalizowane. Każdy ma swojego “od czupryny do rozporka”. Jak się ich pozbyć? Jak z nimi walczyć? Jak zmienić myślenie tak, by pozbyć się złych myśli? Poznaj wskazówkę ojca Pawła Gużyńskiego OP.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/pismo-swiete-rozwazania/art,2767,kazdy-z-nas-ma-swojego-diabla-wideo.html
______________________________
“Diabeł atakuje rodzinę, ale Jezus go zwyciężył”
RV / pk
Na obecnym Synodzie mówi się o atakach na rodzinę ze strony współczesnego społeczeństwa. Jak Kościół ma odpowiadać na stojące przed nim wyzwania? Zapytaliśmy o to uczestniczącego w obradach synodalnych metropolitę węgierskich grekokatolików, abp. Fülöpa Kocsisa.
– Winniśmy oceniać sytuację rodziny nie tylko socjologicznie, ale z perspektywy wiary. Silni tą nadzieją nie musimy się bać. Mamy przecież nadzieję, że już jesteśmy zbawieni. Na Synodzie mówiliśmy na przykład o atakach ze strony świata na Kościół, ale nie musimy się bronić, bo Jezus Chrystus już zwyciężył diabła i śmierć. Ten punkt wyjścia jest zatem bardzo ważny. Przed Kościołem stoi wyzwanie: “Jak mówić dzisiaj o wierze, jak znaleźć odpowiedni język, by prowadzić ewangelizację?”. To pytanie postawiłem ojcom synodalnym. Trzeba oceniać sytuację z duchowego punktu widzenia. Widzę, że wszyscy ojcowie synodalni czują, iż ich zadaniem nie jest dawanie odpowiedzi socjologicznej, antropologicznej. Musi to być odpowiedź naprawdę duchowa. Winniśmy zatem patrzeć na wyzwania dla rodziny uwzględniając, że jest to sprawa złożona – powiedział abp Kocsis.
http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,23807,diabel-atakuje-rodzine-ale-jezus-go-zwyciezyl.html
________________________
Abp Gądecki: niebezpieczna zmiana Ewangelii
PAP / psd
Zmiana Ewangelii byłaby czymś bardzo niebezpiecznym – tak postulat dopuszczenia osób rozwiedzionych do komunii podsumował przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp Stanisław Gądecki, który uczestniczy w Watykanie w synodzie biskupów na temat rodziny.
W rozmowie z włoską sekcją Radia Watykańskiego arcybiskup Gądecki odniósł się do sprawy postulowanego przez część tzw. liberalnej hierarchii dopuszczenia rozwodników do komunii, która bardzo podzieliła ojców synodalnych.
Hierarcha podkreślił przy tym, że osoby rozwiedzione są “integralną częścią Kościoła”. “Mają różne możliwości realizacji w życiu Kościoła; poprzez edukację dzieci, dzieła miłosierdzia, słuchanie Słowa Bożego, obecność i modlitwę w Kościele” – przypomniał.
A zatem, argumentuje przewodniczący polskiego episkopatu, ludzie ci nie są wykluczeni z życia Kościoła z powodu rozwodu. Podkreślił zarazem, że Eucharystię może przyjąć ten, kto nie jest w stanie grzechu, kto się wyspowiadał. Tymczasem “grzech cudzołóstwa trwa wśród osób, które się rozwiodły i zawarły ponownie związki” – oświadczył abp Gądecki.
“Można mówić o empatii, o miłosierdziu wobec tych osób, ale prawo człowieka nie może górować nad prawem Chrystusa, nad wymogami, które Chrystus postawił w Ewangelii. Zmiana Ewangelii byłaby czymś bardzo niebezpiecznym” – powiedział metropolita poznański.
Zdaniem arcybiskupa Gądeckiego należy odkryć na nowo nauczanie Kościoła na temat małżeństwa i rodziny, bo – jak wskazał – przekonanie o tym, że wszyscy je znają, jest błędne. Jak ocenił, ludzie nie mogą przypomnieć sobie jego fundamentów.
Zadaniem duszpasterzy jest “zanurzanie doktryny w czasach współczesnych”, po to, by nie była ona czymś “abstrakcyjnym”, lecz odpowiedzią na codzienne sytuacje – wskazał abp Gądecki.
Media z uwagą śledzą wypowiedzi polskiego hierarchy, bo to on podczas zeszłorocznego synodu na temat rodziny głośno zaprotestował przeciwko zawartości jednego ze wstępnych dokumentów z dyskusji. Uznał, że postulowane otwarcie wobec rozwodników i par homoseksualnych jest nie do przyjęcia jako próba odejścia od nauczania Jana Pawła II i dowód obecności śladów “antymałżeńskiej ideologii”.
http://www.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,23810,abp-gadecki-niebezpieczna-zmiana-ewangelii.html
____________________________
Jak nie zostać fundamentalistą?
Jarosław Mikuczewski SJ
Mało kto jest od nich wolny – emocje rządzą decyzjami, opiniami, sposobem komunikowania się z innymi. Na palcach jednej ręki można zliczyć osoby, które świadome tej zależności gotowe są zatrzymać się na moment, pozwalając emocjom choć trochę opaść.
Niebezpieczne staje się, gdy emocje, obudowane w światopoglądowe, religijne lub polityczne ramy, zaczynają zmieniać nas w ideologicznych radykałów. Oczywiście, jako usprawiedliwienie takiego działania przywołujemy często słowa: prawda, sprawiedliwość itp. Faktycznie jednak radykalizm nie szuka prawdy, lecz podziału, jego istotą jest bycie w kontrze.
Ludowe powiedzenie trafnie określa postawę radykałów, mówiąc o byciu jak chorągiewka na wietrze. Gorliwy prawicowy aktywista staje się jeszcze gorliwszym lewicowym piewcą. Na gruncie religijnym, za Janem Sztaudyngerem, możemy powiedzieć: “Mistyk wystygł. Wynik cynik”.
Myślę, że nie będzie to przesadą, gdy uznamy tendencje ekstremistyczne za jedną z najpoważniejszych przeszkód na drodze do pokoju i zgody, zarówno wewnątrz Kościoła, jak i w wymiarze ogólnoświatowym. Dodatkowy problem sprawia fakt, iż niezwykle trudno nie popadać w skrajności.
Jest jednak promyk nadziei – Jezus ukazuje nam drogę wyjścia. Jako nauczyciel Chrystus był stanowczy, nazywając zło po imieniu, nie stał się jednak fundamentalistą, a Jego uczniowie nie wybrali drogi radykalnych bojowników.
Fundamentalizm to postawa, którą mogą przybrać zarówno konserwatyści, jak i postępowcy. Odznacza się elitaryzmem i przemocą słowną, która przerodzić się może w fizyczną. Fundamentaliści zdają się nie dostrzegać złożonych kontekstów otaczającej ich rzeczywistości, tocząc nieustanie wojnę z wrogiem, który ośmielił się myśleć inaczej. Bez przeciwnika fundamentalizm opada z sił.
Słusznie ktoś może zapytać, czy wyznawcy Chrystusa nie są wezwani, by przeciwstawiać się kulturze grzechu, hedonizmu i zepsucia? Zdecydowanie tak. Nie można nam jednak, w imię słusznej walki, ignorować, poniżać lub krzywdzić drugiej osoby. Stajemy przed niezwykle trudnym, acz koniecznym zadaniem oddzielenia grzechu od osoby grzesznika.
Mierząc się z sytuacjami, w których przyjmujemy inny punkt wiedzenia, odmienne stanowisko, odrębną wizję polityczną, warto zadać sobie kilka prostych pytań, które mogą pomóc w uniknięciu sideł radykalizmu.
Bardzo trafnie określił je amerykański publicysta chrześcijański David D. Flowers w felietonie ” Kochać prawdę i nie zatracić zdrowego rozsądku. 7 pomocnych pytań by nie stać się radykałem”.
Oto one:
1. Czy miłuję prawdę, czy jedynie własną jej wersję ?
Wbrew temu, co twierdzą postmodernistyczni relatywiści, istnieje obiektywna prawda. Dążąc do jej poznania, mam szansę wyjść poza mój wąski krąg, pokonać utrwalone opinie i uprzedzenia, wznieść się ponad odczuwany lęk i niechęć.
2. Czy dostrzegam całe spektrum sprawy?
Często bywa, że problem ma więcej niż tylko przysłowiowe dwie strony medalu i nie jest czarno-biały. Jeśli na samym początku odrzucam możliwość złożonego kontekstu, może mi umknąć przykład Jezusa, którego spojrzenie zawsze dostrzegało głębszą rzeczywistość niż to, co narzucało się ludzkim oczom.
3. Czy rzetelnie poznałem stanowisko drugiej strony?
Staranne wysłuchanie oponenta powinno należeć do absolutnego minimum wzajemnych stosunków. Brak tego elementu prowadzić może do demonizowania i potępiania drugiej strony za rzeczy, które nie są prawdziwe.
4. Co moja wspólnota o tym sądzi?
Jesteśmy stworzenie do relacji i do funkcjonowania we wspólnocie. Kwestie, które mnie trapią, powinny być usłyszane przez ludzi, do których mam zaufanie. Ich zdanie winno stanowić dla mnie ważny punkt orientacyjny. Jeśli zaniedbuję ten element, nie dzieląc się przeżywanymi wątpliwościami, lub lekceważę głos przyjaciół, stawiam siebie na niebezpiecznej drodze prowadzącej do fundamentalizmu.
5. Gdzie jest w tym Jezus ?
Jest duża różnica między pytaniem “po czyjej stronie jest Jezus?” a szukaniem Jego obecności w konkretnej sytuacji. Chrystus przebywa w wielu miejscach i choć niektórym może się to wydać myśleniem relatywistycznym, to w rzeczywistości nie jest ono takie. Uważna lektura Ewangelii dostarcza nam wielu przykładów na poparcie tej tezy. Warto chociażby wspomnieć fragment, w którym Jezus odmawia postawienia się w roli sędziego i rozjemcy między skłóconymi o spadek braćmi (Łk 12,13-21).
6. Gdzie ja w tym jestem?
Podążanie za Jezusem nie oznacza, że robię wyłącznie to, co uważam, że On by uczynił na moim miejscu. Konieczne jest poznawanie Jego woli poprzez zgłębianie Słowa Bożego i osobistą modlitwę. Kiedy poczuję Jego pragnienie i odkryję, gdzie przebywa, wtedy mogę zapytać siebie, czy chcę się do Niego przyłączyć.
Wierzę, że powyższe pytania mogą stanowić konkretną pomoc w unikaniu fundamentalizmu w naszym postępowaniu. Na koniec warto wspomnieć o złotej zasadzie, o której mówi św. Ignacy Loyola, pisząc, jak powinien zachowywać się dobry kierownik duchowny.
Ignacy mówi: “Abyśmy bardziej pomagali sobie wzajemnie i postępowali [w dobrem], trzeba z góry założyć, że każdy dobry człowiek winien być bardziej skory do ocalenia wypowiedzi bliźniego, niż do jej potępienia.A jeśli nie może jej ocalić, niech spyta go, jak on ją rozumie; a jeśli on rozumie ją źle, niech go poprawi z miłością; a jeśli to nie wystarcza, niech szuka wszelkich środków stosownych do tego, aby on, dobrze ją rozumiejąc, mógł się ocalić”.
Arykuł powstał na podstwie tekstu “Loving the Truth Without Losing Your Mind — 7 Questions to Help Us All Avoid the Extremes”
Jarosław Mikuczewski SJ – Redaktor DEON.pl
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,2329,jak-nie-zostac-fundamentalista.html
_________________________
Co nam może dać Wielki Post?
o. Leonard Bielecki i o. Franciszek Chodkowski
Wielki Post to tylko 40 dni. Szkoda ten czas zmarnować na nic nieznaczące gesty czy wyrzeczenia. Ważne, żeby coś z tego zostało z nami na zawsze. Zobacz, jak najlepiej wykorzystać ten czas.
http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,2332,co-nam-moze-dac-wielki-post.html
_____________________________
Dodaj komentarz